*już jakiś czas temu, przed wielkim głodem oraz przed pierwszym zgromadzeniem Jutrzeny*
Wróciła właśnie z treningu z Ostrą Kostrzewą, gdy stało się nieoczekiwane, ale i nieuniknione.— Jutrzenkowa Łapo — Gdy tylko podszedł do niej Chłodny Omen, od razu się nastroszyła. Ale nie zaczęła płakać, choć łapy jej nieco drżały. — Pozwól za mną. Poszła za kocurem i już po chwili usiedli na uboczu. Czuła, jak serce bije jej szybciej. Nie mogła jednak użyć techniki oddechowej Bielik w tym momencie. Zbłaźniłaby się, a do tego najpewniej ta i tak nic by nie dała. Tak więc siedziała, w oczekiwaniu na to, co miało nadejść. Czuła, jak mistrz a zarazem Wielki Kapłan mierzy ją swym chłodnym, pasującym do jego imienia, spojrzeniem.
— Opowiedz mi jak idzie ci trening. Co sprawia ci trudność, a w czym jesteś dobra — miauknął.
Widząc, jak na nią patrzył, a także słysząc jego pytanie, bura poczuła jeszcze większą presję.
Oceniał ją.
Jej przydatność.
— U-um-umi-umiem... umi-umiem j-j-ju-już wcho-wchodzić n-n-n-na drz-drze-drzewa — zaczęła od czegoś, co jest dobre, bo wiedziała, że to będzie lepsza taktyka. Czuła, że w środku zżera ją poczucie strachu, niczym kot świerzo upolowaną zdobycz. Przełknęła cicho ślinę, choć znacznie głośniej, niż by chciała.
— Coś jeszcze? Jak sobie radzisz? Sprawia ci coś trudność? Opowiedz ze szczegółami.
Jej serce jeszcze bardziej przyspieszyło. Teraz będzie musiała powiedzieć o swoich wadach, zgodnie z prawdą, bo nie mogła go okłamać. Nie miała na tyle odwagi, a do tego kocur najpewniej rozmawiał już z jej mentorką i wiedział, jak się sprawa miała. To jeszcze bardziej ją stresowało. Czego w takim razie oczekiwał? Potwierdzenia tego, jaka beznadziejna jest z jej własnego pyska?
— U-umi-umiem... po-pozy-pozycj-pozycje ło-łowi-łowiecką... i d-dob-dobrze si-się... sk-skra-skradam... al-ale... j-jesz-jeszcze ni-nicz-niczego ni-nie u-udał-udało m-mi si-się zła-złapać — przyznała.
— Rozumiem. Więc jeszcze niczego nie zabiłaś... — zamyślił się. — Możesz odejść. Przyjdę po ciebie niedługo i wybierzemy się w las — powiedział, nie zdradzając uczennicy za wiele.
Kotka czuła, że gula podchodzi jej do gardła.
— A-al-ale j-ja z-zabi-zabiję! — pisnęła w panice — Z-za-zabiję co-cokolw-cokolwiek t-ty-tylko z-ze-zechc-zechcesz, j-je-jeśli u-uda m-mi si-się t-to zł-złapać! N-na-nawet k-kota! N-ni-nie skr-skreślaj m-mni-mnie, błagam! — wyskrzeczała, po czym pokłoniła się Wielkiemu Kapłanowi, synowi Mrocznej Gwiazdy, licząc na jego łaskę. — P-p-proszę...
Starszy zaskoczony zmierzył ją wzrokiem.
— Doprawdy? Nie obawiaj się. Nie skreślam. Sprawdzam czy będzie potrzebne ci odczulanie. Dlatego też poddam cię testowi. Dzisiaj zabijesz mysz, którą dla ciebie złapie.
Skinęła głową. Odczulanie. Słyszała o tym tylko parę razy.
— D-do-dobrze. T-te-teraz? — spytała.
— Nie. Mówiłem, że po ciebie przyjdę. Masz czekać. — Machnął ogonem, pokazując jej, że rozmowa zakończona.
Skinęła głową pośpiesznie kilka razy, czując, jak spala się ze wstydu przez to, że już ze stresu zapomniała jak dokładnie brzmiała wypowiedź Chłodnego Omenu.
— P-prz-przep-przepraszam... z-z-za... kło-kłopot... — miauknęła, po czym pośpiesznie oddaliła się, ale nie tyłem do niego a przodem, bijąc pokłony. Czuła na sobie zdziwione, pogardzające, a także rozbawione spojrzenia współklanowiczów. Szybko, gdy tylko rudy van spuścił z niej spojrzenie, ukryła się w legowisku uczniów. Miała zabić mysz. Skoro nie musiała jej upolować, to powinno być to proste, pocieszała się.
***
Gdy słońce powoli już chyliło się ku zachodowi, w wejściu do legowiska uczniów pojawił się znajomy pysk Wielkiego Kapłana.
— Jutrzenkowa Łapo, idziemy — zawołał mistrz do wnętrza legowiska uczniów, czekając na pojawienie się uczennicy. Jutrzenkowa Łapa zignorowała zdziwione spojrzenia reszty uczniów, w tym rodzeństwa, i od razu wybiegła z legowiska.
— J-ju-już j-je-jestem Chł-chło-chłodny Om-omenie... — natychmiast wypiszczała, kłaniając się z szacunkiem.
Syn Wielkiego Mrocznej Gwiazdy skinął jej łbem, po czym skierował swoje kroki w kierunku lasu, a bura za nim. Po drodze rozglądała się na boki i nasłuchiwała, przerażona, że coś ich zaatakuje. Jednakże starała się to robić ukradkiem. Rudy szedł szybkim krokiem, za którym bura musiała nadążyć, co na szczęście nie było takie trudne, bo z każdym księżycem wzrostu jej nogi wydłużały się. Jednak dalej nie dorównywała mu wzrostem. Przynajmniej jeszcze nie. Po jakimś czasie chodzenia po lesie, dotarli na miejsce. Chłodny Omen zaprowadził uczennicę pod dół, w którym siedziała żywa mysz. Na ich widok, gryzoń próbował uciec, ale jedynie ześlizgiwał się ze ścianek z powrotem na dno dołu.
— Zabij ją — wydał polecenie.
Nie wahała się. Natychmiast zeskoczyła na dół, szybko znajdując się nad przerażoną, myszą, która nie miała gdzie uciekać. Zwierzątko struchlało, gapiąc się na nią wielkimi oczyma. Jutrzenka podeszła bliżej, wysuwając pazury.
Znała ten przeraźliwy strach. Lęk o własne życie, o własny los. Jednakże od tego, czy ją zabije zależał jej własny. Nie mogła, a nawet za bardzo się nie przejmowała tym, że ma zabić. To był naturalny porządek rzeczy, który Jutrzenka załapała już dawno. Koty polowały na zwierzynę, zabijając ją. Zwierzyna jadła robaki a także ziarno, zależnie od jej gatunku. Robaki też chciały żyć, tak samo ziarno, które mogło w przyszłości wyrosnąć w na przykład trawę czy inne ziele. Świat nie był litościwy. Był okrutny i rządził się własnymi zasadami. By przetrwać, trzeba było zabijać lub żywić się padliną czy resztkami. Jeśli nie zabijasz i nie jesteś groźny, możesz stać się czyimś obiadem. Silniejsi i sprytniejsi wygrywali, a reszta lądowała na dnie ich brzuchów.
Chwilę milczała, po czym nagle uniosła łapę do góry. Pazury błysnęły, nim kończyna nie wylądowała na karku myszy, łamiąc go.
Jutrzenka chwilę patrzyła na zwierzynę, nie do końca wierząc, że właśnie ją zabiła. Następnie, już po wróceniu do rzeczywistości, chwyciła mysz w pysk po czym wyskoczyła z dołu. Złożyła ją u łap syna Mrocznej Gwiazdy.
— Z-zro-zrobione.
— Zjedz ją — nakazał rudy, obserwując z uwagą córkę Szakalej Gwiazdy. Ta posłusznie usiadła, po czym pochyliła się nad myszą. Powąchała, a po chwili przystąpiła do konsumpcji. W sumie trochę dziwne były te zadania. Czy nie większy sens by był, jakby miała zabić kota? W końcu to je mordowali ku chwale Mrocznych Duchów, myszy były do jedzenia i codziennie ginęły z ich łap. Gdy tylko skończyła darmowy posiłek, Chłodny Omen skinął jej z uznaniem głową.
— Co czułaś, gdy odebrałaś jej życie?
— Ni-nic... po-powinnam c-coś cz-czuć? T-to t-ty-tylko m-mysz... — stwierdziła — Ch-cho-chociaż wi-wiedziałam, j-jak si-się b-b-boi... i mi-mimo ż-że d-do-doskonale wi-wiem... c-co czu-czuła... t-to ni-nie prz-przejęło m-mnie to z-za bar-bardzo — stwierdziła, bez zawahania w głosie, mimo jąkania się mówiła prawdę.
— To dobrze, że nie boisz się zabijać myszy. Kult poluje na większą zwierzynę, dlatego ważne jest, abyś wyzbyła się odczuć do ofiar. One służą wyższemu celu. Zapamiętaj — chwilę milczał, po czym podjął znowu. — Gdy zostaniesz wojowniczką sprawdzę cię znowu. Na razie jednak zaskoczyłaś mnie i to pozytywnie. Może i jesteś tchórzem, ale umiesz wykonywać rozkazy.
Skinęła głową. Przynajmniej do tego się nadawała.
— Ch-chc-chcę... chcę być kultystką. Chcę... służyć Mrocznej Puszczy. — wypowiedziała słowa płynące prosto z serca, tym razem bez zająknięcia.
— To dobrze, że tego pragniesz. To wielki zaszczyt stanąć przed naszymi przodkami i poświęcić dla nich kawałek siebie. Masz jakieś pytania przed powrotem do obozu? — Cz-czy... n-nas-następny... t-test... to bę-będzie z-zabi-zabicie k-kota? J-je-jeśli m-mo-mogę spy-spytać... W-wiem... ż-że du-duchy lu-lubią of-ofiary...
— Nie. Zabijesz kota dopiero na swojej inicjacji. Sama zwabisz i odbierzesz mu życie, a jego krew posłuży w dalszej części rytuału, gdzie nadany zostanie ci znak przynależności do Mrocznej Puszczy.
Bura skinęła głową, na znak, że rozumie. Najtrudniejszą częścią pewnie będzie samo złapanie kota. Bała się, że nie podoła, że zawiedzie Chłodnego Omena, Szakal, babcię, wszystkich. Dlatego musiała pracować i robiła wszystko, co było w jej mocy, na co pozwalał jej wieczny strach.
— Dzi-dzięk-dziękuję... ż-że d-daj-dajesz m-mi... m-mi sz-sz-szansę... — znowu się pokłoniła, nisko do ziemi.
— Zawsze ją miałaś. Powstałaś po to, aby służyć naszym przodkom. Jako Wielki Kapłan nadzoruje wasz rozwój, by mieć pewność, że nie schodzicie na stronę Klanu Gwiazdy — powiedział, podnosząc się na łapy. — Wracajmy nim się ściemni.
Zgodziła się skinieniem głowy, po czym ruszyła za kocurem. Przynajmniej tym razem wszystko poszło dobrze i mogła chociaż przez chwilę być spokojna, przynajmniej w tej kwestii, bo o całkowitym wyciszeniu nie było mowy. Szli tak jakiś czas, ale w pewnym momencie coś przykuło uwagę Jutrzenki.
— Sł-słyszałeś t-to? — spytała, strosząc ogon i rozglądając się pistacjowymi ślipiami na boki. Dziwny szmer wystraszył ją, a czując się zagrożoną, zbliżyła się bliżej Chłodnego Omenu.
<Chłodny Omenie?>
[1285 słów]
[Przyznano 26%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz