Przeszłość
— Wiesz, czym są klany, Gałązko? — zapytała nagle Czereśnia.
Czekoladowa podskoczyła lekko, zaskoczona brzmieniem tego obcego słowa. Nigdy wcześniej go nie słyszała. Nie miała pojęcia, co oznacza. Nie potrafiła nawet wyobrazić sobie, jakie mogłoby mieć znaczenie — ani czy powinna w ogóle o czymś takim słuchać. Pokręciła tylko głową.
— Klan to duża grupa kotów. Bardzo duża — wyjaśniła spokojnie Czereśnia, wciąż nie odrywając wzroku od odległego horyzontu. — Żyją według ściśle określonych zasad, trzymają się swoich kodeksów. Tak naprawdę otaczają nas ze wszystkich stron.
— Otaczają? T-to znaczy, że mogą nam coś zrobić? — zapytała Gałązka drżącym głosem, kuląc się jeszcze bardziej.
— Nie. Mówię przecież — mają zasady. Nie przekroczą własnych granic. Tutaj nie mają po co zaglądać, chyba że… — urwała, wbijając wzrok w swoje łapy.
To zawahanie tylko spotęgowało panikę Gałązki. Otworzyła pyszczek, ale żadne słowo nie chciało wyjść. Tylko niecierpliwie machnęła głową, zachęcając Czereśnię do dokończenia.
— Czasami, kiedy są zbyt chciwi, mogą chcieć więcej… więcej, niż potrzebują — mruknęła tamta w końcu, wbijając pazury w ziemię. — Jednak jeśli tak się stanie, po prostu odejdziemy.
Znów spojrzała na rzekę, jakby szukała w niej odpowiedzi, których nie dało się wypowiedzieć na głos.
— Aktualnie dookoła nas jest pięć przynależności — podjęła po chwili. — Za nami, za Drogą Grzmotów, mieści się Owocowy Las. Po prawej mamy Klan Burzy, a za nim Klan Wilka. Tam, daleko, gdzie zaczynają się klify, żyje Klan Klifu. A tuż przed nami… — zrobiła pauzę— Klan Nocy.
Westchnęła ciężko.
Gałązka dostrzegła, jak bardzo rozmowa o tej ostatniej grupie obciąża jej towarzyszkę. Jej uszy lekko opadły, a oddech spłycił się, jakby musiała zmusić się do dalszego mówienia.
— Skąd ty tyle wiesz? To zwyczajowa wiedza samotników? — dopytała ostrożnie Gałązka, choć gdzieś głęboko w środku znała odpowiedź.
— Należałam do jednego z nich. Choć nie urodziłam się tam — powiedziała szybko Czereśnia.
Gałązka wbiła wzrok w ryby pluskające się tuż pod powierzchnią wody. Nie była pewna, czy wypada dopytywać. Sama nazwa klanu zdawała się boleć Czereśnię, jakby niosła za sobą całe ciężary dawnych wspomnień. A jednak ciekawość drążyła ją niczym krople uderzające nieustannie w kamień. Dlaczego odeszła? Przecież duża grupa dawała bezpieczeństwo. Samotne życie w lesie musiało być trudniejsze, bardziej niebezpieczne. Ona sama chętnie należałaby do większej grupy — brzmiało to po prostu logicznie. Patrząc na rozległy horyzont, czuła jednak, jak w sercu ściska się coś boleśnie. Wiedziała już, że do domu nie wróci. To było niemożliwe. Musiałaby umieć latać jak ptak… albo przynajmniej jak motyl. W końcu jednak ciekawość zwyciężyła.
— A… dlaczego odeszłaś? — zapytała drżącym głosem, odwracając spojrzenie i nerwowo poruszając ogonem.
<Czereśnio?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz