Przeszłość
Skulona w wydrążonym pniu starego drzewa leżała nieruchomo, choć w jej bezpiecznym oddechu tliło się napięcie minionej nocy. Oddychała płytko, rytmicznie, jakby bała się, że każdy mocniejszy wdech może zdradzić jej obecność. Futro na grzbiecie lekko drgało, gdy nagle ciszę przeciął suchy, ostry huk. Podskoczyła, unosząc głowę gwałtownie.. Źrenice rozszerzyły się natychmiast, gotowe wypatrzyć zagrożenie. To jednak był tylko kamień — spadający z gałęzi, odbijający się jeszcze parę razy o korę drzewa, zanim wreszcie ucichł. Czereśnia powoli wypuściła powietrze z płuc, czując, jak napięcie odrobinę ustępuje. Dopiero wtedy jej wzrok spoczął na drobnej, czekoladowej sylwetce skulonej tuż obok. Kotka spała przy niej wtulona, jakby miniona noc była dla niej jedynym ratunkiem. Czereśnia nastroszyła futro odruchowo, ale po chwili przypomniała sobie o wczorajszych wydarzeniach. Zmarszczyła brwi, przyglądając się jej dłuższą chwilę, zastanawiając się, jak grzecznie powiedzieć jej, by po prostu poszła swoją drogą. Jednak coś w środku nie pozwalało jej na to. Zawsze była bardziej odizolowana, strzegła własnej przestrzeni osobistej, niechętna przywiązywaniu się. A jednak — gdzieś głęboko w środku — wiedziała, że nie chciała znów zostać zupełnie sama. Nie była prawdziwym samotnikiem. Potrzebowała przynajmniej jednego celu, jednej istoty, o którą mogłaby dbać… i której czasem mogłaby powiedzieć choć kilka słów. Podniosła się ostrożnie, zsuwając delikatnie swój puchaty ogon z boku śpiącej kotki. Poruszyła nim jeszcze lekko, po czym opuściła pień, przeciskając się między krzewami. Zimne powietrze uderzyło w jej pyszczek, a gdy uniosła wzrok ku koronom drzew, poczuła znajome ukłucie melancholii. Gałęzie były nagie, sztywne, jakby nawet śnieg nie chciał na nich zatrzymać się na dłużej — choć prawdę mówiąc, nie osiadał nigdzie na długo. Westchnęła głośniej, niż zamierzała, i ruszyła w stronę rzeki, czując pod łapami wilgotną, zmarzniętą ziemię. Po chwili zorientowała się, że drobna samotniczka, którą poznała wczoraj, kroczy teraz za nią. Zaskoczyła ją jej cichość — kotka stąpała niemal bezszelestnie. Musiała mieć naprawdę wyćwiczone łapy, by poruszać się w ten sposób. Jednak zaraz potem zdradzał ją trzepoczący, niespokojny ogon i to, jak od czasu do czasu chrobotała roślinami, muskając je swoim drobnym ciałem. Nie była wojowniczką. Właściwie nie wydawała się mieć żadnych specjalnych umiejętności. Czereśnia w końcu przysiadła nad brzegiem rzeki. Woda płynęła leniwie, odbijając blade światło zimowego świtu. Wiatr delikatnie poruszał jej długim futrem, a jej spojrzenie błądziło po znajomych terenach, które kiedyś nazywała domem.
— Możesz się dosiąść — mruknęła, czując na sobie niepewny wzrok drugiej kotki.
Drobna koteczka lekko drgnęła, jakby wyrwana z zamyślenia, i dopiero po chwili usiadła ostrożnie obok, niemal bojąc się dotknąć łapą ziemi.
— Na co patrzysz? — zapytała Gałązka, lekko drżąc pod wpływem coraz chłodniejszego wiatru.
Czereśnia narzuciła jej ogon na grzbiet, jakby chciała ją osłonić. Westchnęła głęboko.
— Na stary dom — odparła sennym, zamyślonym tonem.
Domem nazywała teraz las. Drzewo, w którym mieszkała. Choć w rzeczywistości Klan Nocy nigdy nie był prawdziwym domem. Jedynie projekcją bezpieczeństwa i wspólnoty, których tak rozpaczliwie szukała.
— Dom? Dlaczego więc jesteś tu, a nie tam? — Gałązka pociągnęła nosem i opuściła wzrok, jakby sama myśl o utracie domu sprawiała jej ból. — Ja… ja zrobiłabym wszystko, by wrócić do swojego.
Czereśnia spojrzała na nią uważniej, pierwszy raz naprawdę dostrzegając smutek ukryty pod jej nieporadnością.
— Wiesz, czym są klany, Gałązko? — zapytała nagle.
<Gałązko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz