Że obrazy zmarłych podczas walki nie prześladowały ją wraz z momentem, gdy co nocy zamykała oczy. Że widok szponów zaciśniętych wokół szyi bezwładnie zwisającego z nich Mroza, nie wyrył się w jej umyśle, niczym dziób sępa w zmasakrowanej połowie twarzy Czernidłaka.
I to działało.
Póki miała łapy pełne roboty, wszystko układało się dokładnie tak, jak powinno. Opatrywała każdą ranę weteranów bitwy, z determinacją szukała najlepszego sposobu kuracji po utracie oka, dbała o skuteczne metody dostarczania pożywienia oraz nawadniania najpoważniej poszkodowanych, rehabilitowała nowo niepełnosprawnych, uspokajała zmartwionych bliskich, szerzyła wiedzę o Wszechmatce w trudnych dla społeczności chwilach, uważnie monitorowała stan psychiczny Sówki, szkoliła Kruszynkę, Purchawkę i Wiciokrzewa, czyli w jednym prostym zdaniu – troszczyła się o wszystko, co tylko jej pozostało. Szamanka funkcjonowała wręcz na obrotach, na jakich nigdy wcześniej nie była w stanie. Niesamowicie wydajna, całkowicie poświęcona sprawie, silna psychicznie. Takie słowa podziwu mogła usłyszeć od części pacjentów, wyrażających wdzięczność za jej opiekę. W odpowiedzi zawsze uśmiechała się ciepło, od serca zapewniając, że w razie gdyby czegokolwiek potrzebowali, od pomocy w sprawie najwyższej wagi po najmniej istotną przysługę – jest do ich dyspozycji.
A kiedy z czasem obowiązków naturalnie zaczęło ubywać?
Sama szukała towarzystwa u innych. Podchodziła, zagadywała, pytała o samopoczucie. Uważnie przyglądała się swoim rozmówcom i gdy tylko dostrzegała szansę na wniknięcie w głębię emocjonalną drugiej osoby, wykorzystywała ją bez zastanowienia. Słuchanie czyiś zwierzeń zawsze było łatwe. Było czymś, co znała; z czym miała wiele lat doświadczenia; a także rzeczą, w której, niezależnie od sytuacji, była niekwestionowanie dobra. Doskonale wiedziała, jak manewrować konwersacją: co powiedzieć, kiedy okazać wsparcie dotykiem, jaki jego rodzaj dokładnie wybrać, kiedy pociągnąć kogoś za język, a kiedy dać mu przestrzeń na wykonanie tego samemu. A często nawet co odpowiedniego doradzić i jaki podbudowujący fakt o wierze we Wszechmatkę przy okazji zdradzić.
Proste, przyjemne, dające poczucie jakiejkolwiek sprawczości i szerszego znaczenia. Przydatności i sensu istnienia.
Jedyną rzeczą, która powstrzymywała ją przed pełnym powrotem do idealnego stanu psychicznego, był Mróz. Stały pobyt w lecznicy jedynego pozostałego jej kocięcia wydawał się niemal specjalnie zesłaną na nią karą, wspólnie zaprojektowaną przez najgorsze siły tego wszechświata. Najwidoczniej ogromna rana na szyi syna, która nie pozwalała mu choćby oddychać bez uczucia przeszywającego bólu, nie była wystarczająca. O nie. Musiała do tego jeszcze dojść infekcja, jaka zawzięcie nie pozwalała się jej zagoić. Świergot próbowała już niemal wszystkiego – każdego rodzaju ziół, okładów, wielokrotnie ponawianego czyszczenia rany – i na nic. Żadnej, nawet najmniejszej poprawy. Zakażenie wydawało się wręcz tylko coraz bardziej rozwijać, powoli wysysając życie z jej maleństwa.
Nie mogła tego znieść. Nie mogła uciszyć głosu w głowie, że mogła temu zaradzić. Że mogła starać się bardziej, wiedzieć więcej, robić lepiej, dbać o niego skuteczniej.
Jednak dopóki w ciele jej synka tlił się najmniejszy płomyczek życia, a ona mogła sobie wmawiać, że nadzieja umiera ostatnia – była w stanie siebie nie nienawidzić.
Aż do pamiętnego wieczoru, w którym klatka piersiowa Mroza przestała się poruszać.
***
Apatycznymi ruchami wyrywała łodygi makówek, beztrosko rosnących na przydrożu. Ciepła bryza w przyjemny sposób przeczesywała jej sierść, jednak szamanka nie zdawała się tym choćby w najmniejszy sposób poruszona. Wykorzystywała mięśnie własnego ciała do wykonania zadania; obserwowała, jak czerwone płatki miękko opadają na trawę; nozdrzami wdychała panujący tu lekko słodki zapach; pozwalała powiewom wiatrów układać swoją sierść, jakkolwiek tego sobie życzyły. Czuła więc fizyczny impakt własnych zmysłów, to działało poprawnie. A mimo to żadne z tych doznań nie sprawiało wrażenia w pełni realnego. Mimo świadomości, że to co, widzi, jest rzeczywistością – nie mogła przestać odbierać jej jako w pewien sposób odległą. Od śmierci Mroza szczególnie wszystko wydawało się takie… puste. Interakcje społeczne płytkie, każda udzielona pomoc bez większego znaczenia, zwykłe oddychanie pozbawione głębszego sensu. Świergot to akceptowała. Była nawet w pewien sposób zadowolona, jeśli obecnie tak można było nazwać zalążek jakiejkolwiek emocji innej niż obojętność. Nie tonęła w rozpaczy, nie kwestionowała biegu losu, nie potrzebowała urlopu od pracy. Funkcjonowała normalnie w oczach większości społeczności. Może odrobinę za normalnie, lecz przynajmniej nikt nie zawracał jej głowy ckliwymi gadkami jak to „rozumie jak to jest, ale nie wolno tracić nadziei, bo to sprawia, że my wszyscy czujemy się niekomfortowo”. Gruszka jedynie torturowała ją próbami dostrzeżenia w niej nawet najbardziej skrytej oznaki cierpienia, dzięki Wszechmatce bezskutecznie. To, że Świergot oprócz negatywnych emocji, aktualnie nie potrafiła doświadczać także tych pozytywnych, nie miało żadnego znaczenia.
Trzepnęła uchem, kiedy dotarł do niej odległy dźwięk, przypominający coś w rodzaju gwaru. Nie podobał się jej fakt, że została wyrwana ze swoich myśli. Przyspieszyła więc pracę, licząc, że cokolwiek co było odpowiedzialne za jej rozproszenie, zaraz samo się wyciszy. Lecz hałas jedynie się nasilał, ostatecznie zmuszając ją do odwrócenia głowy ze sfrustrowanym prychnięciem.
Trzy dogłębnie znane pary oczu, jakie napotkała w konsekwencji, nie były widokiem, który podejrzewała, że jeszcze kiedykolwiek ujrzy. Nigdy, za żadne skarby, które była w stanie zaoferować. A na pewno nie po tym wszystkim, co ostatnio roztrzaskało się bezpośrednio na jej barkach.
Zamarła.
Czyżby właśnie umarła?
Nie potrafiła choćby mrugnąć, by sprawdzić tę hipotezę, zbyt przestraszona tym, iż w rezultacie obraz przed nią zniknie już na zawsze. Nie była w stanie wydać z siebie nawet najcichszego dźwięku, obawiając się, że tym samym spłoszy iluzję, tak pięknie ukazałą się jej ślepiom.
Słyszała wypowiadane do niej zdania, lecz czuła się, jak gdyby nagle straciła możliwość dłuższego rozszyfrowywania ich znaczenia. Desperacko pragnęła wyskoczyć do przodu, dotknąć niedosięgłego. Jednak nic z tego, gdy ciało uparcie broniło jej przed zbliżeniem się do nierealnego.
Dopiero gdy łapa Mgiełki owinęła się wokół pleców liliowej, stało się coś zupełnie niespodziewanego. Potężny wstrząs przeszedł prosto przez jej korpus, sprawiając, że wzdrygnęła się gwałtownie. Naraz z nie czucia niczego, przeszła do odczuwania dosłownie wszystkiego. Spotęgowane emocje zalały ją niczym kolosalna fala lodowatej wody, skutkując pełnym utraceniem kontroli nad łapami przez kotkę i przerzuceniem całego swojego ciężaru na aktualnie podpierające ją Pszczółkę oraz Mgiełkę.
Równocześnie z głębi ciała, duszy i umysłu szamanki, wydobył się rozdzierający ryk. Czuła ból fizyczny, czuła ból emocjonalny, czuła ból mentalny. Czuła każdy aspekt bytu w wymiarze materialnym i nie miała już wystarczająco sił, by dłużej móc to powstrzymać.
Wodospady słonych łez na policzkach, przylegające do niej miękkie futra czy ciepło promieniujące spod nich nie były jednak najgorszymi z doznaniami, z jakimi się musiała zmierzyć. Przez ten cały czas nie pozwalała sobie się w nich zanurzyć, nie dostrzegając nawet, że na dłuższą metę całkowite odcinanie się od wszystkiego było jeszcze bardziej krzywdzące.
Trzy płaszczyzny jej istnienia zostały ponownie połączone w całość, nareszcie dając Świergot przestrzeń na odbudowanie odartej z niej tożsamości.
***
Pazury co chwila wychodziły spod opuszek liliowej, kiedy słuchała, jaka dokładnie logika doprowadziła do ucieczki głównej medyczki społeczności wraz z trójką JEJ dzieci.
— Czyli mam rozumieć, że zaufaliście medyczce, która nie ma i nigdy w historii Owocowego Lasu nie miała najmniejszego autorytetu odnośnie wiary z prawidłowym odczytaniem „znaku od Wszechmatki?”
Grymasy na twarzy jej kociąt od razu dały jej znać, że niestety nie była w błędzie.
— Tak…? — Pszczółka przerwała nagłaśniająca się niezręczną ciszę. — To nie tak, że byliśmy w pełni wyedukowani w tamtym momencie, samej ilości księżyców też nie mieliśmy za dużo. Plus Murmur była pewna swoich racji, co też czyniło ją niezwykle przekonującą? Czuliśmy, że to sytuacja zagrożenia, przed którym można się ochronić jedynie teraz albo nigdy.
Szamanka pokiwała głową, wzdychając ciężko.
— Masz rację — przyznała z bólem — to nie do was powinnam mieć pretensje, przepraszam.
Murmur miała podejrzanie wiele szczęścia w swoim nadużyciu pozycji i nadszarpnięciu zaufania całej społeczności. Nie wspominając już nawet o szerzeniu fałszywych twierdzeń na temat opinii Wszechmatki wyłącznie na podstawie własnej „interpretacji”. A wystarczyło jedynie skonsultować się ze Świergot odnośnie znaku i nie doszłoby do żadnej tragedii. Tego całego cierpienia można było uniknąć.
Liliowa prychnęła pod nosem.
Nadal nie mogła uwierzyć, że jej własna uczennica była w stanie zachować się tak skrajnie nieodpowiedzialne. Narażać życie własne i aż trzech nieletnich osób w imię tego „co jej się wydaje”. Czysty absurd! Tym bardziej że nie miała prawda. Nie miała prawa wydawać osądu w kwestii, która leży tylko i wyłącznie w łapach szamana. Ten porządek nigdy nie powinien zostać zaburzony, a mimo to tak się stało i szybciej niż w mgnieniu oka. Świergot nie zamierzała dopuścić, aby taka sytuacja kiedykolwiek miała szansę się powtórzyć.
— Ranga medyka musi odzyskać swój honor — oznajmiła stanowczo, intensywnie wpatrując się w swojego syna. Że też Murmur udało się magicznie zniknąć akurat w momencie, w którym powinna poczuć ciężar swoich czynów. — Poranku, musisz mi obiecać, że nigdy więcej nie zostawisz swoich pobratymców w potrzebie i przy każdej najmniejszej wątpliwości związanej z wiarą, w pierwszej kolejności udasz się do szamana, jaki przeszedł specjalny rytuał i szkolenie w tym zakresie.
Po krótkiej chwili ciszy bicolor przystąpił z łapy na łapę w widocznym dyskomforcie.
— Obiecuję.
Mama kocura kiwnęła głową z aprobatą.
Pozycja medyka wymagała przemyślanej reformacji, by odzyskać zaufanie społeczności Owocowego Lasu. To nie podlegało dłużej wątpliwości. Po głowie Świergot zresztą od dawna chodziły pomysły zmian, jakie polepszyłyby jakość tego typu usług, lecz na co dzień nadmiar obowiązków pochłaniał zbyt dużo jej uwagi, by mogła poddać je głębszej refleksji. Teraz natomiast otrzymała już wystarczająco bodźców zewnętrznych, aby wiedzieć, że nie ma więcej czasu do stracenia.
Transformacja dokonać się musi.
***
Wskoczyła na najniższą gałąź topoli, po potwierdzającym skinięciu Sówki. Dzisiaj nastał wielki dzień. Dzień, w którym zmiany ku lepszej przyszłości Owocowego Lasu nareszcie zostaną wprowadzone.
— Drogi Owocowy Lesie — zaczęła pełnym brzmienia głosem, dumnie prężąc swój grzbiet — ten wschód słońca przynosi nam dobre nowiny. Jak zdążyliście się już dowiedzieć, błędna interpretacja sygnałów otrzymanych od Wszechmatki, może okazać się dramatyczna w skutkach. Z bólem przyznaję, że właśnie to miało miejsce w przypadku mojego Poranka, Pszczółki i Mgiełki, jacy nieszczęśliwe padli ofiarą niekompetencji Murmur, wraz z nią samą.
Wzrokiem przeszła po trójce swoich pociech z niknącym żalem w brązowych ślepiach.
— Dlatego, wspólnie z Sówką, Gruszką oraz Pieczarką doszłyśmy do wniosku, że w randze medyka konieczne są zmiany. Pierwszą, pozornie być może nieistotną, jest zmiana nazwy owej służby na lepiej odzwierciedlającą jej współczesne wyzwania. Od tego uderzenia serca medycy będą zwali się uzdrowicielami. Temu przeistoczeniu przyświecają dwa główne cele: ostateczne rozdzielenie skojarzeń związanych z medykami funkcjonującymi w klanach z uzdrowicielami dbającymi o dobro Owocowego Lasu oraz powrócenie do pierwotnego powołania przyświecającego tej roli. W Owocowym Lesie uzdrowiciele nie mają autorytetu w kwestii wiary, choćby najmniejszego. — Chrząknęła zaraz ostentacyjnie, zwracając tym uwagę paru głów. — Pragnę, aby to wybrzmiało. Mają inne zadanie, za wykonywanie którego jesteśmy im ogromnie wdzięczni. Jednakże sprawa odczytu znaków od Wszechmatki, ze względu na swoją niezwykłą złożoność, należy ściśle do obowiązków szamana. Wyłącznie; powinnam podkreślić.
Zapauzowała na kilka długich uderzeń serca, upewniając się, iż ten konkretny przekaz z odpowiednią mocą zdążył dotrzeć do wszystkich.
— Drugi aspekt reformy również powinien być klarowny. Z biegiem księżyców medycy coraz intensywniej zaczęli się skupiać na zbieraniu oraz odkrywaniu działań poszczególnych ziół i ich mieszanek. O ile wówczas przyświecały im dobre intencje, ciężko wyzbyć się poczucia, że w trakcie zapomnieli o tym, co w procesie leczenia jest tak naprawdę najważniejsze – pacjent. Obecnie poświęca się dwa razy więcej czasu na przygotowywanie medykamentów niż na rzeczywiste osoby, jakie potrzebują naszej pomocy. Tak nigdy nie powinno się wydarzyć. Należy powrócić do bardziej pierwotnych, a zarazem usprawnionych aktualną wiedzą, metod leczenia. Druga osoba powinna być w centrum naszej uwagi, nawet kiedy na pierwszy rzut oka znajduje się w doskonałym stanie zdrowia. Warto zacząć badać także samo kocie ciało, aby w przyszłości móc skuteczniej wykorzystywać jego możliwości oraz najidealniej zapobiegać nieprzyjemnym dolegliwościom.
Widząc kilka zaniepokojonych spojrzeń w tłumie, szamanka postanowiła dodać:
— Pielęgnacja ziół nadal będzie należeć do obowiązków uzdrowicieli, jednak przy znacznie większym udziale zielarza i stróży, w mniejszym wymiarze stanowiąc szkodliwą dystrakcję. Natomiast, tak już jak wcześniej wspominałam, troska o dobrą kondycję ciała, nie może być już dłużej pomijana. Każdego ranka uzdrowiciele będą wykonywać ćwiczenia rozgrzewające bądź rehabilitujące dla starszych i niepełnosprawnych, z początku pod moim doświadczonym okiem. Do tego co ćwiartkę księżyca rezydenci legowiska starszyzny, o ile tylko pozwolą im na to możliwości fizyczne, będą wybierać się na krótki spacer poza obóz, w towarzystwie kilku wojowników. W ten sposób na dłużej utrzymamy sprawność fizyczną podeszłych osób, nawet zachęcając niektórych do dalszego i aktywnego udzielania się w społeczności. Dodatkowo każdy kot, niezależnie od wieku, jaki chciałby się dołączyć do tychże wydarzeń, ma do tego pełne prawo.
Zmierzyła tłum uważnym wzrokiem, sprawdzając poziom skupienia pobratymców.
— Przedostatnim komponentem zmian jest wyrównanie pozycji uzdrowicieli. Nie uważam, że model jeden główny medyk oraz jego asystenci jest najbardziej efektywny w naszej społeczności. Każdy uzdrowiciel powinien mieć własną autonomię, lecz także brać na barki swoją porcję odpowiedzialności. System hierarchiczny mimo zalet, ma spory potencjał do bycia problematycznym. Niepotrzebnie wzmacnia współzależność osób współpracujących ze sobą w lecznicy i ogranicza indywidualny rozwój jednostek z dużą ilością oryginalnych pomysłów — oznajmiła podniośle, aczkolwiek już lekko zmęczona ciągłym mówieniem. — Ostatnią nowością w tym zakresie będzie wprowadzenie tradycji nacięć na uszach dla uzdrowicieli, a także i zielarzy czy szamanów – tak, aby każdy członek społeczności miał okazję do przejścia pełnego wymiaru ceremonii poznania oblicza własnego mienia.
Po wygłoszeniu całego przemówienia zeskoczyła z powrotem na ziemię, wzdychając z ulgą.
Udało jej się osiągnąć to, do czego przez tyle czasu dążyła. Owocowy Las miał teraz przed sobą niewątpliwie świetlaną przyszłość.
***
Ostatnie kilka wschodów słońca wydawało się niczym z marzenia sennego. Powrót jej kociąt i możliwość przeprowadzenia reformy zatrzymały rozrastającą się pustkę, jaka coraz potworniej wyżerała ją od środka. Chociaż wciąż nosiła w sobie brzemię wyrzutów sumienia za wszystko, co zrobiła lub za to, czego nie udało się jej zrobić – nareszcie odzyskała nadzieję. Nadzieję na lepsze jutro, na pozytywny rozwój społeczności, na to, że cokolwiek się stanie – tym razem pozwoli sobie na kimś się oprzeć i ostatecznie powróci do zdrowia.
Nie mogła wyrazić ogromu wdzięczności, jaką darzyła Wszechmatkę. Nigdy nie przyznałaby tego przed nikim, ale… po śmierci Mroza ciężko było jej doceniać nawet swoją największą powierniczkę w jakikolwiek sposób. Wręcz miała przelotną ochotę się od niej odwrócić za to, że najwyraźniej dała Świergot coś wyjątkowego, tylko po to, żeby jej to później zabrać. Ach, w jakim wielkim błędzie wówczas tkwiła. Cieszyła się, że te wschody słońca już minęły.
Uśmiech Gruszki, jaki ostatnio witał ją za każdym razem po wejściu do legowiska, stał się codziennym podarunkiem dla szamanki za te wszystkie trudy oraz dającym jej poczucie, że wyjście z tego apatycznego stanu, mimo bólu, jaki jej to przyniosło – było tego warte. Choć żałowała swojego wcześniejszego zachowania w stosunku do szylkretki i miała regularną ochotę mentalnego biczowania się za nie, wyrozumiałość drugiej połówki szybko ściągała ten ciężar z bark liliowej, umyślnie torując jej przestrzeń na wybaczenie samej sobie. I nawet jeśli Świergot nie była jeszcze na to gotowa – dzięki temu podejściu w tym także czuła się akceptowana oraz kochana. Tak niewiele, a jednocześnie tak wiele.
Jak co nocy udała się do swojego legowiska, zastając już czekającą tam arlekinkę. Położyła się obok i wtuliła głowę w szyję partnerki, z przyjemnością wzdychając, gdy ta w odpowiedzi oparła na niej swój podbródek. Ciche mruczenie wydobyło się z nozdrzy liliowej, nim zdążyła przymknąć zmęczone, acz przepełnione wdzięcznością oczy.
Po tylu latach trudu – nareszcie mogła odpocząć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz