*początek Pory Nagich Drzew*
Od wyprawy po zioła, dużo myślała. O tym, czy by nie spróbować się czegoś o nich od babci nauczyć. W końcu okazało się, że ta wiedza mogła uratować jej współklanowiczów, a co, jeśli by na przykład Stokrotka była chora? Albo wszyscy medycy i jej siostry? Co wtedy by zrobił Klan Wilka? Poza tym, szczerze bała się przychodzić do legowiska medyków – jednym z nich bym bowiem Gęsi Wrzask, którego Jutrzenka się bała. A posiadając jakąś wiedzę medyczną mogłaby sama leczyć się przynajmniej z części dolegliwości, oraz pomagać innym kotom, gdyby medycy byli zajęci. Tak, podobał jej się ten pomysł. Teraz tylko namówić Stokrotkową Polanę, by zaczęła ją uczyć.Tak więc gdy tylko skończyła tamtego dnia trening z Ostrą Kostrzewą, skierowała się do legowiska starszych. Będą tam miały ciszę i spokój, idealne warunki dla tak bojaźliwej istoty, jak ona, do nauki… miała tylko nadzieję, że babcia się zgodzi, bo istniała opcja, że nie będzie chciała z jakiegokolwiek powodu. A wtedy nici z nauki o medycynie, bo Poranek nie poprosi, zabrałaby jej cenny czas odpoczynku. Świtu tym bardziej, już wspomnianego tu wcześniej Gęsiego Wrzasku też… a Kunia Norka? Cóż, Kunia Norka… była zdrajcą i Jutrzenka wolała uniknąć dłuższego przesiadywania z nią, a przeprowadzanie z nią takiego treningu na pewno by się z tym wiązało. Więc póki mogła, wolała i tego uniknąć.
Wzięła głęboki oddech, po czym weszła do legowiska starszych.
— Babciu?
Starsza kocica po chwili spojrzała na nią, przerywając pielęgnację swego złotego futra.
— Jutrzenko? Co cię tu sprowadza, dziecię? — spytała Stokrotka, natychmiast się podnosząc — Chcesz zaczerpnąć rady duchów? — spytała starsza.
Koteczka usiadła przed córką Irgowego Nektaru.
— B-bab-babciu, znasz si-się na medy-medycynie i zio-ziołolecznictwie, pra-prawda? Mogła-mogłabyś mnie po-pouczyć? — spytała.
Starsza kocica przez chwilę zastanawiała się.
— Nie zaszkodzi. Duchy nie mają nic przeciwko — stwierdziła starsza. Jutrzenka więc od razu przysunęła się do kocicy, licząc na rozpoczęcie opowieści.
Ta jednak zamiast tego podniosła się, po czym poszła w kąt legowiska. Zaciekawiona Jutrzenka wodziła za nią wzrokiem. Po chwili babka wyjęła spod mchu zasuszone rośliny. Zdziwione pistacjowe oczy Jutrzenki śledziły ruchy starszej, gdy ta ostrożnie położyła okazy flory przed jej pyszczkiem.
Pochyliła się nad roślinami. Jedna z nich pachniała ostrym, jednakże nieco zwietrzałym zapachem – w końcu kto wie ile tam w tej skrytce leżała…
— Znasz, dziecko, którąś z tych roślin? — spytała szylkretowa, by skontrolować jaką wiedzę ma na chwile obecną Jutrzenka.
— N-nie — zaprzeczyła, kładąc po sobie uszy.
— To szczaw — wskazała na roślinę o dużych, pachnących liściach, której woń wcześniej przykuła uwagę Jutrzenki — Piecze po nałożeniu. To jedno z najbardziej podstawowych ziół. Na oparzenia i rany jak znalazł — stwierdziła. — A to — wskazała końcówką ogona na następną roślinę — jest rumianek. Oczyszcza umysł i wzmacnia — stwierdziła starsza. — powtórz.
— Sz-szcza-szczaw na r-ra-rany i o-opa-oparzenia. I pi-piecze — wskazała na roślinę. — a dr-drugie t-to ru-rumianek. Wz-wzmacnia i oczy-oczyszcza umysł. Stokrotka skinęła głową, po czym kontynuowała wykład jeszcze jakiś czas. Później jednak ktoś zawołał Jutrzenkę i ta musiała niestety przerwać ich lekcję. Wyszła z siedziby starszyzny powtarzając sobie w głowie zdobytą wiedzę.
***
Wróciła do babci następnego dnia na kolejną lekcję, niosąc dla niej jedną z niewielu piszczek, jakie znajdowały się na stosie zwierzyny. Gdy tylko weszła dostrzegła kocicę śpiącą sobie spokojnie na swym legowisku. Złoty bok powoli unosił się i opadał w rytm oddechu.Cóż, najwyraźniej Stokrotkowa Polana była zmęczona… Jutrzenka nie miała zamiaru budzić babci. Wiedziała, że ta lubiła dużo spać. Tak też postanowiła, że po prostu zaczeka, aż ta się wybudzi. Położyła mysz obok siebie, po czym przybrała pozycję bochenka.
I czekała tak sobie spokojnie, próbując powtarzać w głowie to, co pamiętała z ostatniej lekcji.
— Sz-szcza-szczaw na ra-rany, opa-oparzenia. Pi-pie-piecze. Ost-ostry za-zapa-zapach, d-du-duże li-liście… — jej szept był ledwie słyszalny z jej własnej pozycji, więc sądziła, że nie obudzi to starszej kocicy. A jej pomagało to sobie przypomnieć. — Ru-rumia-rumianek… wzma-wzmacnia… — zamyśliła się na chwilę, by przypomnieć sobie, co było dalej. Zamknęła oczy, wizualizując sobie rośliny, o których mówiła — Czy-czyściec… wz-wzmac-wzmacnia… do-dodaj-dodaje sił… jeżyn-jeżyna n-na ug-ugryzi-ugryzienia psz-pszczół…
I tak powtarzała to co pamiętała jak mantrę, póki staruszka nie zaczęła się wybudzać. Jutrzenka od razu chwyciła mysz i postawiła ją przed Stokrotką, następnie przysuwając ją delikatnie łapą bliżej starszej.
— Jutrzenka… jesteś… bardzo wcześnie… — wymiauczała starsza, przecierając oczy łapą. — Skończyłaś już trening? Jest już południe?
Bura zamrugała oczyma zdziwiona.
— J-je-jest wi-wieczór… t-te-tego samego dni-dnia… co us-usnęłaś…
— Oh, racja, racja — mruknęła złota, po czym zaczęła wylizywać swe futro. Gdy skończyła, zabrała się za jedzenie przyniesionej myszy. Jutrzenka tymczasem przysunęła się do niej bliżej, następnie wtulając się w futro starszej.
— Dobrze. Czas zaczynać. Tak, duchy się zgadzają — stwierdziła. Jutrzenka uniosła głowę po czym wyprostowała się — Co zapamiętałaś...
Jutrzenka zaczęła powtarzać swoją mantrę, a na koniec starsza pokiwała głową.
— Dobrze. Powiedz mi, dziecko, jakiej części rośliny używamy na użądlenie pszczół?
Zatkało ją. Wtedy zorientowała się właśnie, iż tego nie zapamiętała. Poczuła, jak coś zaciska się w środku niej, a serce zaczyna bić szybciej. O nie, o nie, o nie… co to mogło być… musiała sobie przypomnieć, inaczej babcia będzie zawiedziona!
— …j-j-j-ja-jag-jago-jagody? — skrzeknęła. Na pierwszy rzut oka było widać, że strasznie się zestresowała. A także słychać, bo w jej głosie nie było ani krzty pewności siebie.
Córka Irgowego Nektaru pokręciła przecząco głową.
— Nie. Liście Jutrzenko, liście — stwierdziła, przyciągając ją do siebie. — Duchy są z nami. Nie ma się czego wstydzić — stwierdziła — Dobrze. A jaką część szczawiu nakładamy na rany i oparzenia?
— W-wy-wyciskamy s-so-sok? — powiedziała. To akurat zdawało jej się, że pamiętała, ale przez sformułowanie pytania przez starszą sama nie była pewna, czy dobrze mówi. A co, jak jej się pomieszało?
— Dobrze. Bardzo dobrze — stwierdziła Stokrotka. — W takim razie przejdźmy do następnej lekcji.
Jutrzenka poczuła nagłą ulgę, że odpytywanie się skończyło. Powoli wróciła do normalnego, oczywiście jak na nią, stanu, starając się skupić na słowach nauczycielki.
[936 słów, trening meda]
[Przyznano 19%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz