BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Jeszcze podczas szczególnie upalnej Pory Zielonych Liści, na patrol napada para lisów. Podczas zaciekłej walki ginie aż trójka wojowników - Skacząca Cyranka, która przez brak łapy nie była się w stanie samodzielnie się obronić, a także dwoje jej rodziców - Poranny Ferwor i Księżycowy Blask. Sytuacja ta jedynie przyspiesza budowę ziołowego "ogrodu", umiejscowionego na jednej z pobliskich wysp, którego budowę zarządziła sama księżniczka, Różana Woń. Klan Nocy szykuje się powoli do zemsty na krwiożerczych bestiach. Życie jednak nie stoi w miejscu - do klanu dołącza tajemnicza samotniczka, Zroszona Łapa, owiana mgłą niewiadomej, o której informacje są bardzo ograniczone. Niektórym jednak zdaje się być ona dziwnie znajoma, lecz na razie przymykają na to oko. Świat żywych opuszcza emerytka, Pszczela Duma. Miejsce jej jednak nie pozostaje długo puste, gdyż do obozu nocniaków trafiają dwie zguby - Czereśnia oraz Kuna. Obie wprowadzają się do żłobka, gdzie już wkrótce, za sprawą pęczniejącego brzucha księżniczki Mandarynkowe Pióro, może się zrobić bardzo tłoczno...

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

W Porze Zielonych Liści społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Aż po dzień dzisiejszy patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…
Po dłuższym czasie spokoju, społecznością wstrząsnęła wieść tajemniczego zaginięcia najstarszej wojowniczki Mleczyk. Zaledwie wschód słońca później, znaleziono brutalnie okaleczoną Kruchą, która w trybie pilnym otrzymała pomoc medyczną. Niestety, w skutek poważnego obrażenia starsza zmarła po kilku dniach. Coś jednak wydaje się być bardzo podejrzane w tej sprawie...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Burzy!
(trzy wolne miejsca!)

Miot w Klanie Nocy!
(dwa wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 16 lutego, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 stycznia 2025

Od Pietruszkowej Błyskawicy CD. Strzępki

Zerknęła na młodszą, a wspomnienia z tuneli natychmiast do niej wróciły. Mokra ziemia pod łapami, korzenie ocierające się o sierść, mała przestrzeń i ciężkie powietrze. Futro na karku zjeżyło się mimowolnie. Przypomniała sobie wszystkie myśli, które wtedy jej towarzyszyły. A co, jeśli tunel się zawali? A co, jeśli spotka tam kogoś niepożądanego? Strach przed uduszeniem pod ziemią... To musiała być okrutna śmierć! Dreszcz przeszedł ją od czubka ogona aż po same uszy.
— Wszystko dobrze? — zapytała nagle Strzępka, przywracając wojowniczkę do rzeczywistości. Czekoladowa zerknęła na nią i uśmiechnęła się niezręcznie.
— Tak, tak! Zamyśliłam się na chwilkę — zamruczała szybko, chcąc uspokoić kociaka. Nie chciała, by Strzępka martwiła się, że powiedziała coś nie tak.
— Poza polowaniem i walką nasz klan musi także opanować trzy inne umiejętności — zaczęła, robiąc krótką pauzę. — Wspinaczkę po drzewach, nawigację w tunelach oraz... otwieranie krabów — dokończyła po chwili.
— O! Chcę wspinać się na drzewa i biegać po tunelach! O, i otwierać kraby, chociaż nawet nie wiem, jak wyglądają — przyznała mała, potrząsając ogonkiem z ekscytacją.
— Złapię jednego i ci przyniosę! — zamruczała wojowniczka, celowo pomijając temat drzew. Wiedziała, że przez krótkie łapki Strzępki wspinanie się będzie dla niej trudniejsze. Sama Melodyjny Trel nigdy nie zdołała wspiąć się na drzewo w obecności Pietruszkowej Błyskawicy.
— Patrz, jak się wspinam! — miauknęła nagle szylkretowa i stanęła na łapki. Pręgowana spojrzała na nią z lekkim zaskoczeniem, zastanawiając się, co ma na myśli. Nie zdążyła jednak zapytać, bo Strzępka nagle wskoczyła na jej plecy i wspięła się aż na barki!
— Jak wysoko! — wykrzyknęła, tak że niemal cały obóz spojrzał w ich stronę. Większość kotów uśmiechnęła się na widok jej zapału, choć kilku zmrużyło oczy z dezaprobatą. Cóż, niektórzy mieli kija w... no, chyba każdy wie gdzie!
— Tak, jesteś bardzo wysoko! A teraz trzymaj się mocno — oznajmiła pręgowana, powoli podnosząc się z ziemi. Strzępka, zaskoczona, chwyciła pazurkami jej futro i niemal nie spadła! Wojowniczka poczekała chwilę, aż młodsza poprawi chwyt, po czym ostrożnie ruszyła w głąb jaskini, niosąc małą na grzbiecie.

<Strzępko?>

Od Pietruszkowej Błyskawicy CD. Łuny

Spojrzała na kociaka z zaskoczeniem malującym się w oczach. Łuna była pierwszą, która miała jakiekolwiek obawy co do treningów! Zazwyczaj kociaki były pewne siebie, wręcz przesadnie. Uśmiechnęła się ciepło, spoglądając na małą kotkę swoimi pomarańczowymi jak niebo podczas wschodu słońca oczami.
— Nie masz się czym martwić! — zapewniła ją od razu. — Jesteś jeszcze mała, ale dorośniesz i nabierzesz siły na treningach. Nikomu nie było łatwo na początku nauki. Jestem pewna, że wyrośniesz na silną wojowniczkę. Kto wie, może nawet będziesz lepsza niż Judaszowcowy Pocałunek? — zasugerowała, spoglądając figlarnie na małą.
Łuna, nadal z kamiennym wyrazem pyszczka, kiwnęła lekko głową.
— Dziękuję, postaram się, jak tylko będę mogła — od miauknęła spokojnie. — Opowiesz mi coś jeszcze o treningach? — zapytała z nutką nadziei w głosie.
Pietruszkowa Błyskawica zastanawiała się, jak to jest, że każdy kociak chce słuchać o szkoleniu na wojownika! Fakt, była to ważna rola, którą większość z nich obejmie w przyszłości, ale przecież było tyle innych ciekawych rzeczy do opowiedzenia.
— Jasne, a o czym konkretnie? — dopytała pręgowana, lekko rumieniąc się pod futrem. Była już dorosła, a nadal potrzebowała konkretnych pytań i odpowiedzi, nie potrafiła opowiadać ogólnikowo.
— Co lubiłaś na treningach, a czego nie? — sprecyzowała młodsza i parę razy przejechała językiem po piersi. Jej futerko, choć ciemne, lśniło od częstego mycia. Było widać, że Łuna o nie dba, a także że Półślepy Świstak zwraca na to uwagę – drugi kociak również błyszczał.
— Uwielbiałam wspinać się na drzewa! Nadal to lubię. Często na nich przesiaduję — zaczęła, poruszając wąsami na samo wspomnienie drzew. Kochała je tak bardzo! Mogłaby na nich zamieszkać i nie miałaby z tym żadnego problemu.
— Lubię też polować. Zdecydowanie wolałam treningi łowieckie niż te związane z walką. Możliwość nauczenia się tylu różnych technik przydaje się nawet podczas starć! Każde zwierzątko jest inne — wytłumaczyła szybko.
— A najgorzej odczuwałam nawigację w tunelach. Schodzenie pod ziemię, te ciasne przestrzenie... — zadrżała. — To nie dla mnie! Mimo to nadal tam schodzę, by nie zapomnieć tego, czego nauczyła mnie Melodyjny Trel. A kto wie, może kiedyś mi się to przyda?

<Łuno?>

Od Mrocznej Wizji CD. Makowego Nowiu

Mroczna Wizja czule otarła się o Makowy Nów.
- Cii, spokojnie… - Czuła, jak serce starszej kotki szybko bije. Słyszała jej urywany oddech. - Nie będziemy nic robić, póki nie będziesz na to gotowa - obiecała. - I nie, nie będziesz złą matką. Ty nie jesteś taka, jak oni wszyscy. Będziesz się o nie troszczyć, Makowy Nowie, czuję to.
Kapłanka wyglądała, jakby się miała zaraz rozpłakać. Finalnie nie powiedziała nic, tylko wtuliła pyszczek w czarne futro Mrocznej Wizji.
- Mam dla ciebie prezent - przerwała ciszę czarna kotka. Splątała swój ogon z ogonem Makowego Nowiu i zaczęła ją prowadzić leśną ścieżką do miejsca, które chciała jej pokazać.
Po krótkim czasie wędrówki znalazły się na terenach niczyich. Makowy Nów zignorowała ten fakt. Wtedy ich oczom ukazała się polana pełna kwiatów. Makowy Nów wydała z siebie zaskoczony, cichy okrzyk.
- Patrz tam - szepnęła z napięciem Mroczna Wizja.
- Maki… - miauknęła starsza kotka. Czarna zerwała jeden kwiat z ziemi i podała partnerce.
- To dla ciebie. Możesz wybrać sobie jeszcze jakieś - zachęciła.

*****

- Chyba jestem gotowa - szepnęła Makowy Nów podczas drogi powrotnej.
- Na wszystko przyjdzie czas, a ja dam ci go tyle, ile potrzebujesz - te słowa były rzadkością dla Mrocznej Wizji. Naprawdę rzadko mówiła coś w tym stylu.
- Ja po prostu… Przestraszyłam się, że zrobię coś nie tak - westchnęła.
- Musisz być pewniejsza siebie - miauknęła. - Na pewno nic nie zrobisz naszym kociakom, a jeśli nie dasz rady, będę przy tobie - powiedzenie takich słów wymagało od niej wiele wysiłku, ale wiedziała, że musi być cierpliwa. „Dla Makowego Nowiu”, pomyślała, a następnie weszły do obozu.

<Makowy Nowiu?>

Od Blasku

Dzień mijał mu zaskakująco dziwnie. Uczucie odrazy czy ogólnego poczucia obrzydzenia, którym darzył Klan Klifu, były trochę rozmyte. Przytłoczone poczuciem znudzenia. Nie czuł tego jakoś strasznie często, bo zwykle zalewało go jedynie poczucie pogardy, niechęci. Nie był w stanie pomyśleć sobie, że kiedykolwiek mógł poczuć się niechcianym, a jednak często spotkać go mogły krzywe spojrzenia ze strony pobratymców. Faktem było, iż za zrzędzeniem przepadał, a zwyczajem jego było narzekanie przed żłobkiem na słaby komfort życia czy brak rozrywek. Niby jasne było, że wszystko to, na czego brak narzekał, miał tuż pod własnym nosem. Zbytnio jednak oślepiony był faktem tego, jak pogorszył się styl jego życia na przestrzeni tak krótkiego czasu. W zasadzie to nie interesował się niczym, co się działo wokół niego, a jednak teraz czuł, że powinien się tym jednak przejąć. Ile to szans na interakcje z rówieśnikiem zmarnował? Ile ciekawych przeżyć miał na wyciągniecie łapy, a jednak w stanie nie był się przełamać i po nie sięgnąć. Głupie to było odczucie, siedzieć tak przed wodospadem, rozmyślając nad tym, ile się przegapiło, a ile się jeszcze zobaczy. Po części był jednak z tego zadowolony, w końcu ciągłe narzekanie mogło doprowadzić do agonii nie tylko tych, co musieli go słuchać. Skupienie się na tym, co jeszcze da mu los zdawało się być dużo przyjemniejsze, niż tracenie swojego cennego głosu na ciągnący się długo trel. Siedział więc cicho, a czas spokojnie leciał. Wtem, za sobą wyczuć mógł czyjś zapach. Był to zapach wyraźnie mu znajomy, a w dodatku z zapachem tym mieszał się pyszny zapach zwierzyny. Jak się po chwili przekonał, zapach ten należał do Półślepego Świstaka. Kotka trzymała w pysku wróbla. Ptaszek był mały, jednak pachniał świeżo, a na dodatek oskubany został już z piórek. Gdy tylko królowa upuściła zdobycz, Blask łapczywie odgryzał z niej małe kawałeczki. W zasadzie to gdy skończył, niewiele z wróbla zostało. Przyznać musiał, że była to zdobycz dobra i że chyba najbardziej w Klanie Klifu smakowały mu właśnie ptaki.
— Przepraszam, a czy będzie pani mi mogła pokazać, jak obskubywać ptaki z piór? — Pytanie to przyszło mu nieco ciężko. Nie lubił prosić innych o pomoc, a za czym idzie przyznawać, że czegoś nie umie. Nie mógł jednak unikać tego smakowitego pożywienia, tylko dlatego, że chce zachować dumę.
— Oczywiście, że mogę ci pokazać, jak obskubywać ptaki, ale czy nie lepiej po prostu wypluwać ich pióra?
— Według mnie lepiej jest je skubać — miauknął szorstko, co zamknęło dyskusje.
— Dobrze, Blasku. Przy następnej okazji pokażę ci, jak należy usuwać pióra z ptaków — powiedziała, a Blask ułożył pyszczek w lekkim, nieśmiałym uśmieszku.
Dobrze było wiedzieć, że ma kogoś, kto zechce pokazać mu kilka ważnych rzeczy. Przyznać musiał, że bałby się prosić o instrukcje Judaszowca. Kochał ojca całym sercem, bał się jednak mu przyznać do tego, że nie potrafi zrobić tego, co mu czy każdemu innemu kotu przyszłoby z łatwością. Domyślał się także, że "następna okazja" nadarzy się jutro, a może nawet jeszcze dziś. W końcu jeść musiał, niekoniecznie ptaki, ale mógł się upomnieć, by mu je dano. Półślepa podreptała w stronę żłobka, w którym musiała bardzo lubić spędzać czas. Blask właśnie z tego powodu się jej dziwił, bo sam nie byłby w stanie spędzić w hałaśliwej kociarni za wiele czasu. Szczytowało teraz Wysokie Słońce i kilka kotów ruszyło w stronę wyjścia. Blask domyślił się, że chodzi o patrole, które wyznaczyć musiał Judasz. Tuż obok niego przeszła chmara wojowników, ich różne kolory futer połyskiwały w promyczkach słońca. Z chęcią ruszyłby za nimi, znał jednak zasadę mówiącą, że kocięta nie mogą wychodzić poza obozowisko. Westchnął więc cicho i obserwował, jak ciała wojowników kurczą się, gdy tamci się oddalali. Zastanawiało go, do jakich patroli przydzielono niektórych wojowników i czy przyniosą jakąś zwierzynę. A jeśli tak, to jak kiepską? Nie chciał pogrążać się jednak w myślach, to też rozglądać się zaczął za jakimś zajęciem. Co ciekawe, na nic, co wydawałoby się interesujące nie wpadł. Wtem, pod opuszkami własnych łap ujrzeć mógł kostkę, należała najpewniej do spożytego przez niego wróbelka. Chwycił jej końcówkę w pyszczek, a następnie wziął zamach i rzucił ją w rwący wodospad. Ta wydała z siebie malutki chlupot, a następnie zaginęła w przeźroczystej wodzie. Chwycił za następną kość, która pozostała po jego małej "uczcie". Postąpił z nią tak samo, jak z poprzednią kostką. Niezbyt mądra była to dla Blasku rozrywka, był jednak znudzony i to już od kilku dobrych dni i ta prosta "zabawa" przynieść mu była w stanie sporo szczęścia.

~`◿※◺`~

Czas mijał, a Blask dawno skończył już swoją "zabawę". Dumny z tego, jak wiele kości wyrzucił do wodospadu, odpoczywał teraz w świetle promyczków słońca. Wtem, zauważył jak wyznaczone na patrol koty wracają do obozu. Nie same, bo ze zwierzyną w pyszczkach. Blask przyglądał się im, krótki rzut okiem na złapaną przez nich zwierzynę wystarczył, by kocię mogło skrzywić się z niezadowoleniem.
"Gdybym ja polował, to złapałbym coś dużo lepszego" — pomyślał, jednak nie zagłębiał się w niezadowoleniu. Ruszył w stronę gniazda na zwierzynę, by dokładniej móc się przyjrzeć temu, co złapali wojownicy. Gdy tylko nachylił się nad gniazdkiem, dojrzał, że na stercie leżało kilka myszek polnych. Nieco szkoda mu było tego, że są one tak masowo łapane, bo uważał je za przyjaźnie wyglądające stworzonka, jednak wiele razy nie wahał się przed spożyciem tych maleństw, więc chyba nigdy nie współczuł im tak tragicznego losu. Znalazły się też ptaki, ich pióra były bardzo ciekawe. Będzie musiał wziąć sobie kilka, gdy tylko nadarzy się taka okazja, bo na pewno wyglądać będą super, gdy wepchnie je sobie w futerko i zrobi z nich ozdoby. Według niego najlepiej wyglądały pióra sikorki, więc to na nie najbardziej się połasi.
— Jesteś głodny, maluszku? — Dreszcz zaskoczenia go przeszedł, gdy za sobą usłyszał nieznany mu głos. Odwrócił się, by za sobą dojrzeć kocicę o wyjątkowym futrze, które od razu rzuciło się w jego oczy. Wyglądała przyjaźnie, a z futra jej unosił się zapach mysiej żółci. Szybko zrozumiał, że to członkini starszyzny. Z początku chciał powiedzieć jej, że nie jest głodny i że jadł, ale w zasadzie, to zbyt bardzo miał chętkę, by wziąć sobie pióra, które wyskubie z tego ptaka pod czujnym okiem Półślepego Świstaka.
— Przydałoby mi się coś zjeść — stwierdził.
Nie miło się czuł, okłamując kocicę, jednak nie dawał po sobie tego poznać. Wystawił łapę po sikorkę, bo to na niej najbardziej mu zależało. Starsza musiała tego jednak nie przyuważyć, ponieważ podała mu gila. Nie śmiał jednak jej tego wytykać, ponieważ równie dobrze mogła mu nie dać niczego. Serdecznym skinięciem głowy podziękował jej za ten podarunek. Kotka uśmiechnęła się serdecznie i może chciała mu coś jeszcze powiedzieć, bo otworzyła pysk, jednak... Blask nie miał chęci ani czasu na słuchanie jej gadki, bo krokiem prędkim ruszył w stronę żłobka, ciągnąc za sobą gila. Gdy tylko wpadł do żłobka, ptaka wypuścił z pyska. Chciał pochwalić się innym swoim gilem. Może nawet spróbowałby im wmówić, że to on go złapał, lecz Melodyjny Trel opowiadała teraz kociętom historyjki, więc oczka i uszka jego niby znajomych skupione teraz były na niej. Półślepy Świstak podeszła za to bliżej Blasku. Na jej pyszczku wymalowane było lekkie zdziwienie.
— To dla mnie? — chrypnęła.
Blask pokręcił energicznie głową.
— Nie, bo to dla mnie! — Triumf zabrzmiał w jego głosie.— Możesz mi pokazać, jak się obskubuje ptaki. Mam nadzieje, że możesz to zrobić... Najlepiej teraz.
— Nie uważasz, że lepiej by było, gdyby ktoś posilił się tym ptakiem? — Królowa wciąż nie była przekonana.
— Ja się nim posilę. Przecież wiem, że kodeks chce, abyśmy jedli zwierzynę, a nie żebyśmy się nią bawili!
Kocica westchnęła głęboko, jednak sprzeczać się nie chciała. Wzięła ptaka, a następnie za pomocą łapek zaczęła pozbawiać go części piórek.
— Pióra można usuwać pojedynczo lub w małych grupkach. Trzeba być ostrożnym, aby nie uszkodzić skóry ptaka, ponieważ może to spowodować kontuzje lub infekcje. — Pouczyła go, a następnie kontynuowała odrywanie strzępków piór.

Od Blasku

Ranek powoli wstawał, a więc wstał i Blask, którego syknięcie nagle zagrzmiało w żłobku. Na kocię młode spadły promienie słońca, a choć może i były one rzadkością, to z pewnością zadowolony on nie był tym, że oślepiającą ich jasność ujrzał tuż po otworzeniu swych wciąż zaspanych ocząt. Poza nim, na nogach były też inne koty. Melodyjny Trel, na przykład, czyściła swym szorstkim języczkiem futerko Strzępki, Gąsieniczek za to formował coś w mchu, aby zabić nudę. Łuna również była już na czterech łapach, tego samego nie mógł jednak powiedzieć o Półślepym Świstaku, która wciąż spała spokojnie, cicho pochrapując przy tym w swoim gniazdku. Śpiew ptaków dało się usłyszeć gdzieś z oddali, przysłuchiwać się mu jednak długo nie dało, ponieważ zagłuszył go gwar panujący na polanie. Blask prychnął cicho, a następnie przystąpił to pielęgnowania własnego futerka. Było to zadanie, za którym niezbyt przepadał, nie chciał jednak być uznanym za kota niechlujnego, to też staranie starał się czyścić swą jasną sierść. Po czyszczeniu lekko odstającego futra na łapkach swoich, przeszedł do tułowia, by poprzestać, gdy tylko doszedł do ogona. Nie zawracał sobie głowy czyszczeniem tego długiego kołtuna, jaki ciągnąć musiał za sobą, odkąd pamięcią sięgał. Gdy futro jego było już gładkie oraz piękne, ze żłobka łebek swój wystawił. Wzrok jego dostrzec mógł Judaszowca, który w chwili obecnej rozsyłał patrole wszelkie. Darzył ojca wielkim szacunkiem i uwielbiał obecność jego, nie chciał jednak plątać się mu pod łapami, a przy czym irytować. Ruszył w stronę sterty zwierzyny, by coś dobrego sobie z niej pochwycić. Niestety, każda zdobycz, która leżała na stercie znacznie przerastała kociaka, jakim był Blask. Chudą mysz więc za ogon chwycił i przed żłobkiem z nią usiadł. Z niewielkiego stworzonka wydobywał się zapach przyjemny dla nozdrzy jego, a choć z natury narzekać mu przystało na zdobycz kiepską, to głód jego nie pozwalał mu na jęczenie. Wgryzł się w mysz, której smak pyszny wywołać mógł uśmiech, którego mimo wszystko nie wywołał. Blask konsumował jednak spokojnie stworzonko to, a na bok wypluwał kruche kosteczki i sierść jego. Fakt, iż to, co spożywa, zawiera kości w sobie, było dla niego rzeczą dość obślizgłą oraz apetyt po części odbierającą, o czym często dać dawał niezadowolonym parsknięciem. W końcu zaznaczyć należało, iż karmy wcześniej jadał, a zmiana, jaką wprowadzono w jego jadłospisie, nie pasowała mu w ogóle. Gdy mysz zjadł już — a raczej, gdy wyjadł z niej to, co uważał za niby jadalne — do żłobka wkroczył, by zobaczyć, jak funkcjonują koty w nim zebrane. Oczy jego ujrzały bawiącą się w berka trójkę, składającą się z Łuny, czyli siostry jego i kociąt Melodyjnego Trelu, czyli pełnego energii Gąsieniczka, do którego Blask nie pałał sympatią żadną, a także Strzępki, do której niczego, poza zmieszaniem w zasadzie nie czuł. Berkiem był Gąsieniczek, który skupiał się na łapaniu Łuny, choć siostrze swojej również nie dawał forów. Półślepy Świstak nie spała już dłużej, ponieważ tuż obok bawiących się maluchów konwersacje z matką ich prowadziła. Współlokatorzy jego bawili się wspaniale, można wręcz rzec, że wybornie, Blask więc nie czując potrzeby, by do nich dołączać, podszedł do karmicielek dwóch.
— Pogoda ostatnio nie wygląda na aż tak słoneczną, jak można było się spodziewać — usłyszał miauknięcie szylkretowej królowej.
Obie kotki ucichły i łuby swe zwróciły w jego stronę, spokojnie czekając, aż powie im to, co ma im do powiedzenia. On, nie wiedząc jednak, co dokładnie ma powiedzieć, pysk swój wykrzywiał nerwowo, by w końcu zaprzestać, wyprostować się i podejść o kilka kroków bliżej dwójki karmicielek.
— Dzień dobry — mruknął dość niechętnie, choć nie było to do końca zamierzone. — Czy mógłbym wiedzieć, jak wam mija ten poranek? — Tym razem bardziej uprzejmie starał się zabrzmieć.
— Mija nam w porządku, Blasku. A tobie? — Półślepa miauknęła przyjaźnie w stronę kocurka.
— Jak mi mija...? — zdziwione mruknięcie wydobyło się z jego pyszczka. Przyznać przed sobą musiał, że wcale przygotowanym nie był na to oczywiste pytanie, jakie padło w jego stronę. — No... Mija mi całkiem...— Przerwał nagle, nie chcąc mówić im, że nie najlepiej. — Można powiedzieć, że mysz, którą zjadłem była nieco za mała, ale nic poza tym.
Kotki skinęły głową, a następnie wróciły do własnej rozmowy, pozostawiając rudego kocurka w znudzeniu, bądź raczej niezadowoleniu. Blask, nie widząc sensu w próbie interakcji z innymi kociętami, wrócił przed żłobek, by tam wychrypieć innym wszystko to, co wywołać mogło w nim niezadowolenie. A gdy wszystkie swe pretensje na głos wypowiadał, poczuć mógł się choć trochę lepiej w miejscu tym, w którym przebywać musiał. I wiele skarg wyrzucił z siebie, łaknąc przy tym uczucia radości oraz smaku celebracji. Powiedziałby pewnie nawet więcej, jednak uprzejmość, która wpajana mu była nakazywała mu zaprzestać, a gdy głos jego, skwierczący oraz przepełniony niezadowoleniem w końcu ucichł, Blask podreptać mógł w stronę miejsca, które nazwał swoim ulubionym. Gdy zasiadł przed wodospadem, oczy jego skupione były na opadającej, zimnej wodzie. Ach, jakiż piękny był morski horyzont, który znajdował się za wodospadem! Widoki, o których nigdy nie śnił, których nigdy nie doświadczył. Piękna linia widnokręgu, którą zawsze podczas przychodzenia przed kaskady wodne Blask najbardziej podziwiał. I wody intensywny szum, tak dziwny, głośny oraz wspaniały, za każdym razem wywołujący w nim uczucie spokoju, błogości. A w dodatku dzień dzisiejszy, piękny, pełen promyczków słoneczka, zupełnie inny, niż burze i niebo szare, które często widział. Pewnie na zawsze mógłby tu siedzieć, na zawsze się w to wszystko wpatrywać i na zawsze dumać, nad przyszłością własną, która wciąż oczekuje zmian. Czy to nie dziwne było, że miejsce, które tak uwielbiał, wzbudzało w nim tak wiele emocji? A to przecież był jedynie wodospad, jedynie kaskady wodne, wciąż spływające w dół, wciąż zaskakujące swą wyjątkowością. 

Od Margaretkowego Zmierzchu

 Margaretkowy Zmierzch z czułością spoglądała na dwa czarne kocurki wtulone w bok jej szylkretowej sierści, jak i w siebie nawzajem. Byli tacy mali, nieporadni i zdani na nią. Byli jej cennym skarbem, darem, oczkiem w głowie. Byli idealni, w każdym znaczeniu tego słowa. I to było najpiękniejsze w tym wszystkim – po prostu byli.
Jako uczennica medyka nie rozmyślała nigdy o założeniu rodziny, było jej z tym nie po drodze, zważywszy na kodeks medyka. Poza tym sama Lwia Paszcza już od chwili, gdy Margarteka otworzyła oczy i zaczęła być bardziej świadoma otaczającego ją świata, kazała jej wybić sobie z głowy pomysł związania się kiedykolwiek z jakimś kocurem, a w szczególności posiadanie potomstwa. Stąd też między innymi jej rola w klanie została z góry narzucona przez matkę, która wykorzystała moment pełnienia stanowiska medyka przez młodego kota, w dodatku nie mającego nikogo do pomocy. Idealne stanowisko dla nieidealnej córki. Na szczęście to wszystko było już przeszłością, a szylkretka mogła teraz w spokoju czerpać z życia garściami i być panią własnego losu.
Skłamałaby mówiąc, że nie cieszy się, że jej kocięta wdały się bardziej w jej partnera niż w nią i jej rodzinę; w szczególności Echo, który imię otrzymał ze względu na to, że powtarzał każdy pisk swojego brata, jak i starał się naśladować inne, zasłyszane dźwięki z otoczenia; niczym echo. Skoro takiego malca rozpierała już energia i starał się wszystko wokalizować, widziała, że będzie musiała się przygotować na to co miało nadejść, gdy kocięta skończą dwa księżyce i nie będą chciały już grzecznie leżeć przy jej boku, tylko będą przebierać z łapki na łapkę u wejścia żłobka, nie mogąc się doczekać ceremonii ucznia. Była ciekawa jaką ścieżkę zechcą obrać jej dzieci w przyszłości, po tym jak pełny brzuch i bliskość matki przestanie być dla nich priorytetem.
– Echo, nie dokuczaj swojemu braciszkowi... — westchnęła, widząc jak mały wojownik w chwili przerwy od pisków upodobał sobie ciągnięcie za ucho drugiego kocurka. W pierwszej chwili nie chciała ingerować pomiędzy synów, jednak pisk Kruczka stawał się głośniejszy. Wiedziała, że Echo nie robił tego celowo, w końcu nie był jeszcze świadomy świata tak jak ona, lecz nie chciała przymykać oka na takie zachowanie, nawet jeśli to były lekkie, słabe dziabnięcia brata, które odbierane były przez drugiego za niekomfortowe. Chciała, aby jej kocięta mogły na siebie zawsze liczyć, już od pierwszych chwil swojego życia, a w szczególności wtedy, kiedy jej już zabraknie. Szturchnęła pyskiem łobuza, chcąc go przywołać do porządku, na co młodzik wydał z siebie dźwięk niezadowolenia, mający najpewniej sugerować, że Margartekowy Zmierzch jest niszczycielem dobrej, kocięcej zabawy. — Już, już... Mama jest przy tobie... — Chwyciła Kruczka za fałdę na karku i przeniosła pomiędzy przednie łapki. Maluch natychmiast schował pyszczek w jej białą sierść na piersi, tylko jego ogonek nieznaczenie podrygiwał.
– Czyli pierwszą sprzeczkę braci możemy odhaczyć?
Uniosła spojrzenie na wejście do żłobka, by już po chwili na jej pysku zagościł promienny uśmiech. Króliczy Nos wszedł do kociarni wraz ze świeżo upolowaną zdobyczą. Wciąż dziwiła się partnerowi, że ten nie ma obiekcji przed jedzeniem żyjątek, po których zawdzięcza swoje imię, nawet jeśli były uznawane za rarytas w ich klanie. Zdążyła już jednak przywyknąć do odpowiedzi jakimi ją obdarowywał – każda była dokładnie przemyślana i ubarwiona w piękne opisy.
– Na to wychodzi. Echo próbował odgryźć ucho Kruczkowi, na szczęście skończyło się tylko na obślinieniu... – spojrzała na kopię partnera, która nawet w najmniejszym stopniu nie wyglądała na wzruszoną, nie mówiąc o próbie okazania skruchy.
– Obślinione ucho to nic przyjemnego. Rozumiem cię doskonale. – Króliczy Nos pokiwał głową, a następnie nachylił się do Kruczka, czy właściwie ogona kociaka i lekko dotknął go nosem – Nie powinieneś się jednak tak dawać, nawet swojemu bratu. Lepiej abyście razem współpracowali, gdy chcecie spłatać komuś psikusa. Znam takiego jednego zabawnego kocura, któremu wspólnie będziemy mogli wywinąć numer jak będziecie starsi... O ile wasza mama się zgodzi. – dodał dostrzegając karcące spojrzenie partnerki
– Sądzę, że lepiej będzie zostawić w spokoju tego zabawnego kocura. Niech inni wykręcają mu numery. — westchnęła, zdawała sobie doskonale o kim mówił jej partner.
Dla spokoju własnego, jak i bezpieczeństwa kociąt, wolała, aby jak najdłużej były nieświadome istnienia wujka pomieszkującego w starszyźnie. Nie chciała, aby ich małe uszy były raczone propagandą Nagietkowego Wschodu, nie wspominając o możliwych niemiłych komentarzach padających z pyska rudego – znała go zbyt dobrze, na tyle dobrze, by wiedzieć, że utrata wzroku nawet w najmniejszym stopniu nie przyczyniłaby się do zmiany charakteru kocura. Skoro jej nie szczędził kąśliwych uwag, tym bardziej nie oszczędziłby ich małym kociakom, których kolor sierści był dla niego niczym płachta na byka. Być może zdołał już usłyszeć od reszty rodzeństwa lub innych kotów o tym, jaki kolor futerek mają nowi członkowie ich rodziny. Być może właśnie w tej chwili wraz z drugim młodszym bratem odgadywali Margaretkę i jej kocięta.
Gdzieś z tyłu głowy nawet współczuła Nagietkowi utraty zmysłu z wzroku, jednak nie na tyle, by odwiedzić go i próbować z nim porozmawiać; to jak ją traktował od czasów kocięcych odcisnęły na niej piętno. Może i mieli tę samą matkę i ojca, lecz różnili się jak ogień i woda. Obrali różne ścieżki. Nie dobrą i złą. Po prostu inne.
Króliczy Nos ostrożnie zajął miejsce tuż obok partnerki, równie ostrożnie kładąc głowę na grzbiecie kotki.
– Zostanę z wami na noc. Moja obecność tutaj, jak i brak jej w legowisku wojowników nie powinna nikomu przeszkadzać. – wymruczał rozbawiony, rzucając przelotne spojrzenie pozostałym mieszkańcom kociarni
W odpowiedzi kotka uśmiechnęła się i wtuliła łebek w miękką sierść kocura. Gdyby mogła, najchętniej by zatrzymała Królika przy sobie w kociarni przez te dwa księżyce, tak aby partner nie przegapił żadnej nowinki z życia małych kocurków, takie jak otwarcie oczu czy stawianie przez nich pierwszych kroków – wiedziała, że każde takie wydarzenie będzie powodem przeogromnej radości, którą chciałaby przeżywać wspólnie ze swoimi bliskimi, a w szczególności z nim. Jednak poza pełnieniem roli dobrego ojca i partnera, kocur był też wojownikiem; nie tyle co dbał o dobrobyt swojej rodziny, ale całej ich małej społeczności klanowej, co doskonale rozumiała i popierała. Bo w końcu dbając o klan, dbał też i o nich.
– Lepszego partnera i synów nie mogła sobie wymarzyć. — mówiąc to przymknęła powieki i zasnęła z uśmiechem na pysku, otoczona przez trzy koty, które kochała najmocniej na świecie

~~~

Obserwująca Gwiazda była dla niej niczym babcia. Margaretkowy Zmierzch zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę nie wiążą ich więzy krwi, ale kocica rozumiała ją lepiej niż rodzona babka, Ziębi Trel – zamiast oceniania i góry oczekiwań, potrafiła ją wysłuchać, pocieszyć i przytulić. Nic więc dziwnego, że wieść o jej śmierci była dla kotki druzgocąca; straciła kolejną bliską osobę, na którą mogła liczyć. Z trudem powstrzymywała łzy, jak i utrzymywała uśmiech na twarzy, jednak nie chciała, aby kocięta wyczuły, że coś jest nie tak. Czasami nerwowo wierciły się u jej boku, dlatego też pozwalała sobie na cichy płacz i przeżywanie żałoby, kiedy kocięta spały. Żałowała, że Kruczek i Echo nie spędzą z kocicą więcej czasu. Być może szylkretka również im, tak jak kiedyś za młodu Margaretce, odpowiadałaby o gwiazdach. Na pewno polubiliby te opowieści. Była tego pewna.
Do kociarni weszła kocica, łudzącą podobna do byłej liderki. Była to jej córka, Czuwająca Salamandra. Zajęła miejsce naprzeciwko królowej.
Na czarnym pysku kocicy dostrzegła ślady po łzach – nie dziwota, straciła matkę. Margatetka rozumiała kotkę jak nikt inny i w geście dodania otuchy położyła jedna z łap na łapę kronikarki.
– Wyrazy współczucia Salamandro. Przykro mi z powodu Obserwującej Gwiazdy. — miauknęła, głos się jej łamał z powodu targających nią emocji
Kocica przez dłuższą chwilę milczała, aż w końcu skinęła głową. Spojrzenie utkwiła na śpiących kociętach.
– Klan Gwiazdy kolejny raz zbyt szybko zabrał nam bliskich... — podjęła. — Żałuj, że nie widziałaś jej pyska, kiedy usłyszała od twojej siostry, że w klanie pojawili się nowi członkowie. O mało co nie spadła z kamiennych schodów, gdy pędziła do ciebie... do was. – Kącik jej pyska uniósł się lekko do góry.
Gorzki uśmiech pojawił się na pysku szylkretki. Obserwująca Gwiazda była jedną z pierwszych kotów, które odwiedziły ją po porodzie. Przed oczami ukazał jej się w wejściu do kociarni uśmiechnięty pysk liderki, jej błyszczące złote oczy z czułością spoglądały na przybrane prawnuczęta.
– Są piękni – powiedziała, kiedy Margatetka wraz z Królikiem przedstawiła kocięta gościom
To szczęśliwe wspomnienie w tej chwili tak bardzo bolało. Nie chciała czuć tego bólu, widziała, że musi przeżyć żałobę, pogodzić się z nią. W tej chwili było to jednak ciężkie, musiał minąć czasu, lecz dzięki wsparciu swojego partnera i innym kotom na pewno da radę. Poza tym, widziała, że zmarła kocica by nie chciała, aby Margaretka rozpaczała; dla niej było najważniejszym widzieć uśmiech na jej szylkretowym pyszczku.
– Babcia Żmija będzie czuwać nad nami wraz z innymi przodkami. — szepnęła, nachylając się do jednego kociąt. Nawet jeśli jej wiara w Gwiezdnych została nadszarpnięta, wiedziała, że kot taki jak Obserwująca Gwiazda na pewno dołączył do nich, stając się jedną z gwiazd na nocnym niebie. I być może tak jak i w klanie wprowadziła, tak samo na Srebrzystej Skórze wprowadzi dobre zmiany i zapewni bezpieczeństwo Klanu Burzy dla dłuższy okres.

~~~

Czy była zdziwiona wyborem Króliczego Nosa na lidera? Odrobinę. Nie żeby nie zgadzała się z wyborem; czarny kocur wręcz idealnie nadawał się na kota, który miał przewodzić ich społecznością i ją dalej rozwijać, a ona sama była z niego bardzo dumna i cieszyła się, że tyle kotów mu zaufało. Być może znalazło się kilka kotów nie będących zadowolonych z Króliczej Gwiazdy u władzy, jednak z tego co zauważyła, większość osób zgodnie i z zadowoleniem przyjęła nowego lidera. 
– L-lider? – powtórzył Echo, po tym jak królowa wytłumaczyła kociakom jak ważne stanowisko pełni teraz ich tata oraz to, że jego imię nieznacznie się zmieniło, więc niech się nie zdziwią i nie robią min, gdy ktoś używać będzie członu "Gwiazda", a nie "Nos", gdy będzie o nim mowa – Ale super! Słyszałeś Kruczku. Nasz tata jest liderem! Może rozkazać wszystkim, aby nam przynieśli zabawki. Górę zabawek! – wykrzyknął radośnie podskakując niczym mała, puchata piłeczka
– G-górę... – powtórzył Kruczek, lekko chwiejąc się na łapach. Być może starał się obliczyć w swojej małej główce, ile to jest "góra". W jego oczach kotka dostrzegła błysk, a malec już po chwili dopadł do jej boku i oparł się o niego przednimi łapkami. – Mamo, ile to jest góra?
– Zamęczycie mnie tymi pytaniami... — westchnęła. Cisza i spokój, która towarzyszyła jej przez krótki czas zakończyła się na dobre. Kocięta już od samego rana dokazywały, chciały badać na własną łapę żłobek i co chwilę zadawali jej pytania. – Góra to bardzo dużo, jednak nie nakręcajcie się tak. Obawiam się, że wasz ojciec nie rozkaże nikomu, aby wam przyniesiono zabawki. Pewnie znalazło by się kilka kotów, które wykonałyby rozkaz bez mrugnięcia okiem, lecz lepiej będzie, jeśli ktoś sam z siebie zechce was obdarować prezentem, prawda? Poza tym, dobry lider nie powinien wykorzystywać swojej pozycji do takich błahostek. Musi dbać o każdego kota w klanie, nie tylko o was, nawet jeśli najchętniej by was rozpieszczał całe dnie. – Zetknęła się noskiem z Kruczkiem; rozbawiony malec zsunął się na podłoże. – A skoro mowa o zabawkach... Tamta kupka wam już się znudziła? – Znacząco spojrzała na mały stosik zabawek, znajdujących się tuż przy ich legowisku, na co oba kocurki zaśmiały się i skierowały w jej stronę.

29 stycznia 2025

Od Kajzerki

przed mianowaniem Dereńki i Maślak
Mogła w końcu cieszyć się mianem prawdziwej wojowniczki! To znaczyło nowe legowisko, większy respekt w klanie, brak monotonnych treningów... Mimo to była jedna rzecz, której jej brakowało – częsty kontakt z córeczką. A Kajzerka bardzo się o nią martwiła.
Maślak bowiem nie należała do dusz towarzystwa. Trzymała się z boku, często spędzając czas w samotności. Trudno było powiedzieć wojowniczce, czy miała ona jakichkolwiek przyjaciół. Prawda, czasem porozmawiała z którymś z uczniów, albo zjadła z kimś wspólny posiłek, lecz to głównie z inicjatywy jej mamy. Gdyby nie Kajzerka, możliwe, że nie rozmawiałaby z nikim poza rodzicem i mentorem, a to było dla kocicy... Straszne!
Przecież nie mogła pozwolić na to, by jej kocię było samotne! Już w Klanie Nocy miała do czynienia z kotami z ubocza i żaden z nich nie wyglądał na prawdziwie szczęśliwego. Kajzerka nie mogła dopuścić do tego, by jej córeczka miała jakkolwiek smutne życie. Wiedziała, co powinna zrobić.
Wziąć sprawę we własne łapki i znaleźć jej przyjaciela!
— Och Malinek, Malinek... — zwróciła się do przyjaciela, leżąc na rozgrzanej przez słońce ziemi. — Ty to nie masz problemów ze swoimi kociętami...
— A ty masz? — zdziwił się. — Maślak zdaje się bardzo grzeczna i ułożona. No, do tego młoda jest. Ma dużo czasu na ukończenie swojego treningu — zapewniał ją Malinka, próbując dodać kotce otuchy.
— Ja nie mówię o treningu! — westchnęła w niezadowoleniu, że wojownik jej nie rozumie. — Nie widzisz, jak się pałęta sama? Nie widzę, żeby miała żadnych przyjaciół... Twoje pociechy trzymają się razem, a ona nie ma nawet rodzeństwa, z którym mogłaby porozmawiać — mruknęła smętnie, czując napływ wyrzutów sumienia. Może gdyby wzięła tu ze sobą Bagietkę, to byłoby z nią lepiej... W końcu Kajzerka pamiętała, jak ważne dla niej było rodzeństwo. Nie wyobrażała sobie, gdyby miała dorosnąć bez Cyranki i Krakwka...
Och, Bagietka... Tęskniła za swoim małym synkiem! Czasem, kiedy przytulała Maślak, miała takie dziwne wrażenie, że kogoś jej brakuje. Że w jej uścisku powinien zmieścić się jeszcze jeden kot. Gdy spoglądała na swoją córkę zastanawiała się, czy Bagietka był teraz do niej podobny. W końcu pamiętała go jeszcze jako maleńkie kocię, a od jej odejścia z Klanu Nocy na pewno urósł. Właściwie... Mógłby być nawet wojownikiem. Dorosłym, szanowanym, honorowym... Czy nocniaki traktowały go sprawiedliwie? Czy może patrzyły na niego przez pryzmat "wyrodnej" mamusi? O nie, tylko nie to! Miała nadzieję, że oszczędzili mu tego losu...
— Halo, słuchasz mnie w ogóle? — dopiero pacnięcie w bark przez Malinkę zdołało wyrwać ją z zamyślenia.
— Przepraszam! — miauknęła natychmiast, mrugając parokrotnie w zdezorientowaniu. To on coś mówił??? Wcale go nie słyszała. Ups... — Mógłbyś powtórzyć? — zapytała i zatrzepotała niewinnie rzęskami. Szylkretowy przewrócił na to psotnie oczami.
— Mówiłem, że tak właściwie Dereńce też przydałoby się towarzystwo — zaczął mówić Malinek, co od razu przykuło uwagę Kajzerki. — Wiesz, takie, które nie mogłoby być jej dziadkiem. Cieszę się, że rozmawia dużo ze starszymi, doświadczonymi wojownikami, ale znajomość z rówieśnikiem dobrze by jej zrobiła.
"O tak!" — pomyślała od razu ucieszona wojowniczka bez ukrywania swojego entuzjazmu. Jakim cudem nie wpadła na to wcześniej? Przecież rozwiązanie problemu miała zaraz przed nosem...
— Na gwiazdy, jesteś genialny! — Kajzerka wręcz podskoczyła z podekscytowaniem. — To by było idealne! Ale jak chcesz je ze sobą zaprzyjaźnić? — dopytała po chwili, zastanawiając się, czy kot miał już w głowie szkic działania.
— W sumie mam pewien pomysł... — odparł jedynie tajemniczo z figlarnym błyskiem w oku, który zwykle zwiastował kłopoty. Słysząc to, Kajzerka uśmiechnęła się szeroko. Już wiedziała, że ich plan będzie wspaniały.

***

Maślak trafiła pod skrzydło Malinki, więc to poszło gładko. Z poproszeniem Bryzy, mentora Dereńki, także nie było żadnych problemów – kocur z uśmiechem zgodził się na uczestnictwo w ich planie. Miodzio! Do tej pory wszystko szło po ich myśli.
Młode uczennice zdziwiły się nieco, gdy zostały wyciągnięte z legowisk wspólnie, a do tego wśród ich mentorów siedziała jeszcze jedna, nadprogramowa wojowniczka. Zaspana Maślak przebierała ślimaczo łapami, schodząc z drzewa jako ostatnia, w trakcie, gdy jej koleżanka z legowiska obserwowała bacznie zgromadzone koty. Analizowała dokładnie swoje otoczenie, lecz nie była w stanie zrozumieć, co szykowali. I bardzo dobrze.
— Bryzo? Chyba nie zostaliśmy wybrani na poranny patrol, nie mylę się? — spytała nieco zdezorientowana Dereńka.
— Dogadałem się z Malinką. Pójdziemy dziś na wspólny trening — wyjaśnił spokojnym głosem. Drobna uczennica już otwierała pyszczek, prawdopodobnie by zadać następnie pytanie, lecz przerwała jej zaskoczona Maślak:
— Mamo? A ty co tutaj robisz? — mruknęła, nieco się rozbudzając na widok rodzica. Kajzerka na te słowa uniosła wysoko do góry ogon.
— No jak to co. Idę z wami na trening — odparła, jakby było to oczywiste. — Będę towarzyszyć waszym mentorom. Jakbyście chodziły na same treningi w pojedynkę, to byłoby nudno. — Powiedziawszy to, kocica wstała, kierując się w stronę wyjścia z obozowiska. Widząc mały entuzjazm uczennic idących za nią, dodała jeszcze: — No dalej! Kto ostatni to rozlazła popielica! — I ruszyła, słysząc za sobą już zdecydowanie szybszy tupot łap.

Szli aż do Dębowej Ostoi, więc w trakcie czekał ich długi spacer. Malinka i Bryza wesoło szczebiotali ze sobą i Kajzerka chętnie raz po raz dołączała się do ich rozmowy, lecz obranym przez siebie celem było rozgadanie córki z jej (przyszłą!) przyjaciółką. Do tej pory kotki głównie milczały, idąc przed siebie i skupiając się raczej na obserwowaniu otoczenia. A to musiało się zmienić!
— No to co tam u was, laski? — Zwolniła kroku, by dorównać parze uczennic. — Jak wam treningi idą?
— Dobrze — odpowiedziała cicho i krótko Maślak. To nie było dla jej matki żadnym zaskoczeniem. W sumie nie za dobre pytanie sobie wybrała. Przecież wiedziała już o niej i jej treningu praktycznie wszystko...
— Całkiem dobrze, jeśli mnie spytasz — miauknęła Dereńka, zadowolona z obecności starszej wojowniczki. — Dużo ćwiczę i pracuje, również po spotkaniach z moim mentorem, ponieważ... No cóż, nie będę niemiła — ściszyła nieco głos i jakby ugryzła się w język, spostrzegając, że przecież Bryza szedł lisią odległość przed nią. Czarnobiały jednak nie słuchał wcale ich rozmowy. Był zbyt zajęty śmianiem się żartów Malinki. — Ostatnio sporo ćwiczymy wspinaczki.
— Ooo, widzisz, Maślanko! My też ostatnio to ćwiczyłyśmy — Kajzerka szturchnęła córkę w łapę, która uśmiechnęła się niezręcznie w jej stronę.
— Tak. Z Pieczarką i Jeżyną — dodała po swojej mamie.
— Dali ci ćwiczyć ze zwiadowcami? — miauknęła od razu Dereńka w niedowierzaniu. — Zazdroszczę! Tak między nami, to z moim jest ciężko. Choć należy do kociego gatunku, na drzewie łudząco przypomina błotnego żółwia — dodała przyciszonym głosem, lekko się podśmiechując. — Ale wiesz, to nic. Wystarczy, że mam zręczne łapy i zmysł wiewiórki. Nie potrzebuje jego pomocy w nauce.
— Rozumiem — odpowiedziała Maślak i to bez zachęty Kajzerki! — Gdybyś chciała, mogłabyś zapytać się zwiadowczyń. Bardzo mi pomogły — przyznała.
Szczęśliwa wojowniczka stopniowo odsuwała się od uczennic, coraz rzadziej wtrącając się do ich rozmowy. Na gwiazdy, zadziałało! Ależ to ona była sprytna!

Kiedy dotarli na miejsce, z lasu wydobywały się przyjemne zapachy biegającej i latającej po nim zwierzyny. Powietrze było ciepłe, lecz futra muskał delikatny, chłodzący wiatr. "Idealne warunki!" — pomyślała sobie Kajzerka. "Trudno by było wybrać sobie do tego lepszy dzień."
— Co będzie obejmowało nasz dzisiejszy trening? — zapytała rozglądająca się po okolicy Dereńka.
— Będziemy ćwiczyć polowanie w grupach — wyjaśnił Bryza, uprzedzając swojego kolegę, który już otwierał pysk. — Zwykle robimy to w pojedynkę, ale warto zrobić parę razy wyjątek. W końcu współpraca popłaca.
— Spróbujcie znaleźć razem jakąś większą zdobycz, pracując razem. Później spotkamy się dokładnie w tym miejscu — dodał Malinek, po czym oblizał swoją łapę.
— A wy? — Maślak spojrzała bacznie na grupkę wojowników. Ups! Tego jeszcze nie przemyśleli...
— O nas się już nie martwcie — zaśmiał się Bryza. — Już, w las! — popędził młode kotki. — Byle cicho, by zwierzyny nie spłoszyć...
Słysząc to, uczennice popatrzyły po sobie i wykonały polecenie mentora. Nie minęło dużo czasu, a ich puszyste ogony zniknęły w zaroślach, pozostawiając znajomych samym sobie.
— To co teraz? — zapytał Malinek. — Idziemy zapolować, co nie?
Kajzerka myślała przez dłuższą chwilę. Nie chciała teraz opuszczać swojej córki. W takiej chwili? Musiała zobaczyć, jak się dogadywały, kiedy były tylko we dwójkę! Po kilku przeciągających się uderzeniach serca oczy szylkretki zalśniły. O tak! Znów wpadła na świetny pomysł.
— A co gdybym poszła je śledzić? — zaproponowała, lecz widząc zdziwione spojrzenia towarzyszy od razu dodała: — W sensie, popatrzeć, jak im idzie! Ocenię ich ruchy, taktykę, a przy okazji zobaczę, czy znalazły wspólny język.
Pyski wojowników od razu się rozjaśniły.
— Wspaniale!
— Super! Śmiało!
— Tylko zamaskuj swój zapach — miauknął czarny. — Niedaleko jest Rozlewisko. Chyba że brzydzisz się błota...
— Pff! — Kajzerka pufnęła natychmiast. Ona? Brzydzić się? Widać, że Bryza jej zupełnie nie znał! — Dla mnie to jak połknięcie płotki! — powiedziała i popędziła w stronę okolicznych moczarów.
Owocowy Las miał na mapie swych terenów parę takich miejsc, które większość omijała. Rozlewisko było jednym z nich. Bądź co bądź, nie było ono zbyt urokliwe – łapy zapadały się w lepkiej, mokrej, mulistej ziemi, wiecznie uważnym okiem trzeba było unikać głębokich i brudnych kałuż, a żyjące w tym miejscu zwierzęta nie stanowiły smacznego posiłku. W tamtej chwili dla Kajzerki nie było to jednak zmartwieniem. Gdy tylko znalazła bagniste bajorko, wskoczyła w nie z gracją żaby. Jej futro pokryło się brązową mazią oraz, co najważniejsze, jej kocia woń stopiła się w jedno z błotem. Otrzepała się z niego po wyjściu z muliska, by nie ograniczać zbytnio swoich ruchów, po czym ruszyła za śladem pozostawionym przez uczennice. Znalezienie ich nie było wyzwaniem. Nie minęło dużo czasu, a Kajzerka siedziała w krzaku, przyglądając się pracy córki i jej (przyszłej) przyjaciółki.
— Czujesz coś? — zapytała swoją kompankę Maślak, węsząc wszędzie dookoła.
— Tylko drobne myszy i sikorki — westchnęła i usiadła na chwilę przy drzewie. Na chwilę pogrążyła się w głębokim zamyśleniu, jakby obmyślała plan. Widocznie do tej pory nie udało im się wytropić niczego, co pasowałoby do wymagań mentorów.
Duży ptak przeleciał nad ich głowami, wydając z siebie charakterystyczne gruchanie.
— Że też Wszechmatka wybrała na swoich posłańców ptaki! — Dereńka jęknęła zrezygnowana. — Łatwiej by było znaleźć jakąś tłustą kaczkę czy bażanta... Może nie w tym lesie, ale wiesz, o czym móię... — narzekała.
— Na pewno tu coś znajdziemy. — Podeszła do szylkretki bliżej Maślak i usiadła obok. — W lasach też kryje się mnóstwo dużej zwierzyny i to takiej poza ptakami. Jeże, szczury, węże czy ropuchy... Może jak zajrzymy pod ziemię, znajdziemy nawet jakiegoś kreta — przekonywała ją. — Nie ma co się poddawać.
— Ja nie zamierzałam się poddać — parsknęła, wstając i odchodząc od towarzyszki. — Ale masz rację. Dodatkowo nie ma na co tracić czasu. Chodź! — Zakręciła nosem. — Wyczuwam coś w powietrzu.
Maślak przytaknęła koleżance i poszła za nią, zmuszając obserwującą uczennice Kajzerkę do cichego podążenia za nimi. Nigdy nie należała do najzwinniejszych – jej krok był ciężki i słyszalny pewnie aż na klifach – lecz w tamtej chwili kocica czuła się jak prawdziwy zwiadowca, przemykając wśród szuwarów z wiewiórczą zgrabnością.
Nawet jeśli w rzeczywistości nie poruszała się tak bezgłośnie, jak by tego chciała, umykało to uszom Dereńki i Maślak. Były zbyt skupione na powierzonym im zadaniu i nie przejmowały się nieco podejrzanymi dźwiękami dobiegającymi z zarośli. Pędziły za jakimś śladem i choć Kajzerka nie była w stanie wyczuć tego zapachu, wiedziała, że kotki szły w dobrą stronę.
W końcu wszystkie trzy zobaczyły cel – burego zająca, który podgryzał właśnie źdźbła mozgi. Uczennice od razu schyliły łby, przybierając myśliwskie postawy. Wiedziały, że należało zachowywać się cicho, bo nawet najcichszy szelest mógł spłoszyć zwierzę i pozbawić je zdobyczy. Kajzerka przez gęste listowie krzewu, w którym się ukryła, zobaczyła, jak Dereńka posyła jej córce znaki ogonem, a ta wykonuje jej polecenia. Maślak, wtapiając się w otaczające ją drzewa, podeszła do zająca od tyłu, odcinając mu drogę ucieczki. Wojowniczka wyginała łeb, próbując znaleźć dobry kąt do obserwowania całego polowania, aż przypadkowo otarła się o gałązki, wydając głośny dźwięk.
Nie było czasu. Maślak skoczyła w stronę rzucającego się do ucieczki zajęczaka, posyłając go wprost w łapy przyczajonej Dereńki, która chwyciła go w zęby. Zabicie go jednak nie było tak proste dla drobnej uczennicy. Dereńka przetoczyła się na bok, wbijając w zdobycz pazury, robiąc wszystko, byle ten jej się nie wyrwał. Na pomoc prędko wyszła jej towarzyszka, jednym ruchem silnych szczęk pozbawiając zwierzynę życia. Zwisała ona z jej pyska.
— Na jaskółki! — wymruczała przez zęby Maślak. — Jeszcze wcześniej nie upolowałam królika...
— To zając. Bielak dokładniej — poprawiła ją czym prędzej. — Miałyśmy duże szczęście, że tamten szelest nie zepsuł nam całego polowania! Musiałybyśmy poszukać kolejnej zwierzyny. Znaczy, zdajesz się naprawdę zdolnym myśliwym, lecz wiesz... Jak dobrze, że mimo tego szelestu wszystko poszło zgodnie z planem! Nawet nie chcę myśleć, co by było, jakbyś wyskoczyła chociaż uderzenie serca później...
Bura kotka spojrzała na nią z pewnym... Rozbawieniem?
— Nie przejmuj się tym tak. Przecież dobrze nam poszło. — Wypuściła z pyska swoją zdobycz, pozwalając, by spadła między jej łapy. Dereńka nie wyglądała na przekonaną.
— Nie rozumiesz... — Pokręciła stanowczo głową. — Byłyśmy tak blisko od porażki!
— Ale się nam udało. To się liczy, prawda? — miauknęła Maślak, delikatnie się uśmiechając. Na pysku drugiej uczennicy pojawił się za to niezidentyfikowany grymas.
— Nie, to znaczy tak, lecz nie... Nie do końca! — Próbowała wyjaśnić coś swojej koleżance, ale została brutalnie przerwana przez... Nagłe wypadnięcie dużej, obłoconej masy sklejonego futra z kryjówki. Oczy uczennic rozszerzyły się, a Dereńka od razu podbiegła do Maślak, wbijając przestraszony wzrok w leżące plackiem stworzenie... Kotka jednak, po chwili paniki, podniosła jedną brew
— ...Mamo? — mruknęła niepewnie, na co Kajzerka podniosła głowę, udowadniając, że była to zaiste ona. — Wszystko w porządku?
Czekoladowa westchnęła i zebrała się na równe łapy. Nie przewidziała, że gałązki tamtego krzewu były tak łamliwe! Kocica otrzepała się z kolejnej warstwy brudu, choć większość była już zaschnięta i wymagała porządnej kąpieli, by się go pozbyć. "Myśl, Kajzerko, myśl! Musisz przynajmniej sprawiać pozory!"
— A nie wygląda? — zapytała żartobliwie, spoglądając na swoje futro. Och. Faktycznie było kiepskie. — Wpadłam w jakieś bagno, gdy szukałam zwierzyny! Przynajmniej wy miałyście trochę więcej szczęścia, jak widzę... — Wskazała na leżące nieopodal truchło zająca. Nastroszone futerko na grzbiecie Dereńki wygładziło się, a ona sama zdawała się zawstydzona swoim wcześniejszym zachowaniem.
— Od razu wiedziałam, że to ty — mruknęła, choć niepewnym było, czy próbowała przekonać bardziej siebie, czy innych. — Tak, poszło nam całkiem dobrze...
— A gdzie Malinek i Bryza? — wcięła się Maślak.
— A bo ja wiem? Pałętają się gdzieś. Ale spokojnie, szybko ich znajdziemy. Bierzcie tego królika i idziemy ich szukać!
— Zająca — mruknęła jeszcze pod nosem Dereńka, zanim wzięła w pysk swoją zdobycz i wszystkie wyruszyły na poszukiwania, podążając za prowadzącą je wojowniczką.

Szybko trafiły na dwóch wojowników. Ich polowanie również było całkiem owocne – Bryza niósł ze sobą siwo-czarną wronę, a Malinek w zębach niedużą popielicę. Choć jego zdobycz była ponad dwa razy mniejsza, wypinał pierś z wypełniającą go po brzegi dumą.
— Hej, Kajzerka! O, Maślak i Dereńka, dobrze wam poszło, widzę! — przywitał ich Bryza z uśmiechem. — Możemy wracać do obozu.
— Czaisz, że wleciałem za nią na drzewo? — podszedł do niej Malinek, chwaląc się osiągnięciem. — Mała spryciula! Nie spodziewała się, że wspinać się też umiem... — mruczał zadowolony. Kiedy tylko jednak dwie uczennice odeszły na bezpieczną dla nich odległość, odezwał się ściszonym głosem o nieco bardziej podekscytowanym tonie: — I jak? Podsłuchałaś coś ciekawego?
Kajzerka uśmiechnęła się figlarnie.
— Usłyszałam tyle, że mogę zgodnie stwierdzić, że jeszcze zostaną przyjaciółkami. Może nawet psiapsiółkami! — miauknęła troszkę za głośno.
— Wiedziałem! — ryknął, a zwierzyna wypadła mu z pyska. Nawet idące przed nimi Maślak i Dereńka przerwały na chwilę swoją pogawędkę, by spojrzeć w jego stronę. Nieco zawstydzony Malinek podniósł ją z ziemi, na chwilkę milknąc.
— Bezmyślna kupo futra — Szturchnęła go rozbawiona wojowniczka. — Ale tak, miałeś świetny pomysł — dodała po chwili szeptem, gdy uczennice już na powrót zajęły się rozmową. Kajzerka spojrzała raz jeszcze w ich stronę. Nie mogła się cieszyć z niczego bardziej niż z tego, że jej maleństwo w końcu miało kogoś do towarzystwa.

Od Czereśni (Czereśniowej Łapy) CD. Mureny (Murenowej Łapy)

Czereśnia uniosła brew w niedowierzaniu na słowa kotki, która twierdziła, że mimo ziewnięcia wciąż ma energię. Postanowiła jednak nic nie mówić, przybierając ponownie neutralny wyraz pyszczka. Cisza, która zapadła na chwilę, wcale jej nie przeszkadzała. Mogłaby już się nie odezwać, a mimo to dalej siedzieć obok Mureny i od czasu do czasu na nią spoglądać. Już miała liznąć futerko na łapach, gdy pytanie kotki ją zaskoczyło. Zamrugała, rozszerzając oczy jak nigdy dotąd. Jej mama i tata? Wiedziała, że każdy ma rodziców, i ona też musiała ich mieć. Wiedziała również, że jej rodziców nie ma w Klanie Nocy, bo ją i Kunę znaleziono nad rzeką. Czereśnia nie bała się ich braku ani odrzucenia przez klan z powodu swojej nieklanowej krwi. Bała się czegoś innego – tego, że nic o nich nie pamięta. Nie pamiętała, co działo się przed przybyciem do Klanu Nocy. Nie pamiętała ich głosów, futra ani zapachu. Co, jeśli nigdy sobie ich nie przypomni? Szybko potrząsnęła głową i znów spojrzała na Murenę neutralnie, tłumiąc emocje.
— Nie wiem, nie pochodzę z Klanu Nocy. Patrol znalazł mnie i moją siostrę nad rzeką. Moi rodzice są pewnie daleko… może już są z Klanem Gwiazdy — miauknęła spokojnie, choć w środku targały nią wątpliwości. Śmierć rodziców nie byłaby dla niej ciosem – ale pragnęła wiedzieć, kim byli, jak wyglądali i czy kochali ją oraz jej siostrę.
Na wzmiankę Mureny o zrodzeniu się z burzowych chmur i odłamków słońca, Czereśnia przechyliła głowę, wyraźnie zaintrygowana.
— Co masz na myśli? Koty nie rodzą się z burzy i słońca, tylko ze swoich mam — wyjaśniła, odwołując się do tego, co sama zaobserwowała. Przecież Murena i jej rodzeństwo urodzili się z ich mamy, a nie z jakichś naturalnych zjawisk.
Zamyśliła się na chwilę, a potem otuliła się swoim puszystym ogonem.
— A gdyby tak było, to dlaczego ja miałabym być dzieckiem Klanu Gwiazdy? Nie jestem księżniczką, nawet nie urodziłam się w klanie — zapytała, spoglądając na Murenę z mieszanką ciekawości i powątpiewania.
— Och, ależ jesteś niemądra! — koteczka zachichotała cicho, jakby rozbawiona zwątpieniem Czereśni. — Nie musisz należeć do rodziny królewskiej, aby być zrodzoną z czegoś… bardziej intrygującego niż brzuch mamy. Ja widzę to tak — mama tylko pozwala nam zejść na ziemię, ale na początku jesteśmy małymi, bezbronnymi kłębkami futra oraz skruszonych części nieba.
Murena przerwała na moment, po czym spojrzała na Czereśnię z błyskiem w oku.
— Widzisz ten znak na środku swojego czoła? To pocałunek słońca! Rozkwitł tam mały, złoty kwiatek, rozchodzący się po całej twojej burzowej sierści. Jestem przekonana, że tak jak ja, jesteś dzieckiem Klanu Gwiazdy. Wszyscy przecież nimi jesteśmy — zakończyła z przekonaniem i uniosła dumnie głowę, jakby jej słowa były oczywistą prawdą.
Spojrzała na starszą kotkę, jakby oczekując, że ta podzieli jej entuzjazm. Jednak Czereśnia tylko wbiła w nią nieprzeniknione spojrzenie. Murena wyraźnie chciała ją przekonać, ale… cóż, nie udało jej się. Może szylkretowa nie była jeszcze na tyle duża, by to zrozumieć? A może właśnie była na tyle dorosła, by nie wierzyć w takie bzdury.
— Dziękuję, twoje futerko też jest ładne. I nieważne, z czego jest zrodzone! — miauknęła z przekonaniem, po czym dodała nieco zbyt beztrosko: — Nawet gdyby było niebieskie czy brązowe, i tak byłoby cudne!
Słowa wymknęły jej się, zanim zdążyła się nad nimi zastanowić. Serce na moment zabiło jej szybciej — przecież takie uwagi mogły być niebezpieczne. Pokazywanie, że nie ma problemu z czekoladowymi kotami… Mogło skończyć się źle. Przytyki ze strony innych, a może nawet wygnanie?
Murena zamrugała kilkakrotnie, zaskoczona nieoczekiwanym komplementem. Pod jej biało-czarnym futrem pojawiły się delikatne rumieńce, najbardziej widoczne na uszach.
— Dziękuję — odparła, uśmiechając się subtelnie kącikiem pyska. — Ty też jesteś bardzo ładna, ale to już chyba wiesz.
Spojrzała na Czereśnię promiennie, jakby jej słowa były oczywistą prawdą, której nie trzeba poddawać w wątpliwość.
Szylkretowa uniosła łapę i kilkukrotnie ją polizała.
— Masz dużo rodzeństwa? Masz z nimi dobre relacje? — zapytała nagle, chcąc dowiedzieć się, czy tylko ona całkowicie ignoruje swoją jedyną siostrę, czy może inne koty również tak postępują.
Młodsza drgnęła nieznacznie, zaskoczona pytaniem.
— To zależy… Wydaje mi się, że tak. Spędzam dużo czasu z Łuską i bardzo dobrze się rozumiemy. Piórko często pocieszam, a Szałwik jest bardzo sympatyczny. Tylko z Laguną się nie dogaduję.
Koteczka zawahała się na moment, jakby zastanawiając się, czy powierzyć Czereśni tak ważną informację. W końcu jednak nachyliła się do niej z tajemniczym błyskiem w oku.
— Wiesz, ja i on… trochę ze sobą rywalizujemy. Nie otwarcie, bo takie zachowanie nie przystoi damie, a mama z pewnością by tego nie pochwalała, ale myślę, że podświadomie cały czas toczymy pewnego rodzaju wyścig. O to, kto będzie lepszy… i kto zgarnie więcej maminej uwagi.
Czereśnia słuchała uważnie, zastanawiając się nad własną relacją z siostrą. Gdy Murena nachyliła się bliżej, sama również pochyliła głowę, by lepiej usłyszeć jej szept.
— Rozumiem, rozumiem, ale myślę, że jeśli to zdrowa rywalizacja, to nie ma problemu — wyszeptała jej do ucha, jednocześnie zerkając ukradkiem, czy przypadkiem ich rozmowy nie podsłuchuje jej mama.
Po chwili uniosła lekko uszy i spojrzała na Murenę z zaciekawieniem.
— A w ogóle… możesz rozmawiać z kotami, które nie są książętami lub księżniczkami? — dopytała ostrożnie, chcąc mieć pewność.
— Nie wiem... — westchnęła księżniczka, z gracją wracając na swoje miejsce i owijając ogon wokół łap.
— Oczywiście, że mogę — dodała szybko, wyraźnie zadowolona ze zmiany tematu. — Przynajmniej tak mi się wydaje... Nigdy nie dostałam zakazu i nie widzę ku temu żadnych powodów.
Przechyliła pyszczek na jej westchnięcie, lecz postanowiła nie drążyć tematu.
— Rozumiem, mam nadzieję, że nie dostaniesz zakazu, bo jesteś bardzo miła — miauknęła nieco zestresowanym głosem. Czereśnia nie była najlepsza w nawiązywaniu przyjaźni.
Kąciki pyska Mureny uniosły się lekko ku górze, a oczy zabłysnęły wesoło.
— Dziękuję. Cieszę się, że tak uważasz! A ty, jak dogadujesz się z rodzeństwem?
— Nie wiem, odkąd jesteśmy w klanie, nie rozmawiamy — odpowiedziała krótko, bo nie było nic więcej do dodania.
— Oh, to szkoda — stwierdziła młodsza, poruszając wąsami. — Myślałaś, aby jednak zamienić kilka zdań?
— Tak, ale nie teraz — miauknęła i odwróciła wzrok, chcąc zmienić temat. Czuła również, że rozmowa nie klei się już tak jak na początku.
Murena przechyliła lekko łebek, leniwie przejeżdżając ogonem po ziemi, jednocześnie pilnując, by pozostał czysty.
— Jak uważasz. Nie mam zamiaru ingerować w twoje sprawy, to nie przystoi — rzuciła, choć powoli czuła, że przy starszej nie musi aż tak bardzo się starać, by wyjść na jak najlepszą. Czereśnia zdawała się... nie zwracać na to uwagi.
— Nie przystoi? A czego nie może robić księżniczka? — zapytała nagle, dostrzegając okazję do rozkręcenia rozmowy.

<Mureno?>

Od Łuny CD. Pietruszkowej Błyskawicy

Podniosła głowę na głos nieznanego jej dotychczas kota. Czekoladowa, pręgowana wojowniczka z uśmiechem na pyszczku konwersowała z Półślepym Świstakiem. Dziwne. Nie widziała jej wcześniej. Czy to nie ta, na widok której Strzępka podrywała się z ziemi i zaczynała obsypywać pytaniami?
— Cześć! — nieznajoma spojrzała się ciepło na nią i jej brata z góry, zaskakując nieco niebieską.
Koteczka przesunęła się lekko do tyłu i otworzyła pyszczek, wygładzając futro i prostując się dopiero po paru momentach.
— Dzień dobry — Łuna zmrużyła oczy i przekręciła nieświadomie główkę — Kim jesteś?
— Jestem Pietruszkowa Błyskawica, wojowniczka Klanu Klifu — oznajmiła starsza i położyła głowę na łapach, by być bardziej w rozmiarze młodszej — A ty jak się nazywasz?
— Łuna — miauknęła — Wcześniej Eris. Tata Judaszowiec wybrał mi nowe imię.
Nie była przekonana do nowego mienia tak do końca. Brzmiało ładnie, ale... Eris miało ważne dla niej znaczenie. Sama mamusia jej je wybrała, wołała tak na nią, szeptała je przed snem. Próbowała wytłumaczyć młodej jego znaczenie, a nawet dwa - wielka, srebrzysta kula na niebie, której nigdy nie zobaczy własnymi oczyma, oraz imię niezgody i chaosu. A Łuna? Brakowało temu... Osobowości. Było dziwne. Nie pasujące.
— O, rozumiem! Eris to bardzo ładne imię, ale Łuna też jest śliczne! — skomplementowała młodszą, którą wyrwało to z zamyślenia — A no tak, twoim ojcem jest Judaszowcowa Zdr- Judaszowcowy Pocałunek — zaśmiała się nerwowo i spojrzała na Półślepego Świstaka, która jednak zdawała się całkowicie ignorować rozmowę dwóch kotek.
— A więc, przyszłaś tu po coś konkretnego? — zapytała po chwili, ignorując zająknięcie starszej, a dopiero później pomyślała, że mogło zabrzmieć to trochę niemiło.
Czekoladowa była bardzo zaskoczona dziwnym stylem mówienia kociczki.
— Tak przyszłam odwiedzić Melodyjny Trel i jej kocięta, jednak śpią, więc chciałam poznać nowe kociaki w klanie. Lubię kocięta, jesteście przyszłością klanu i jak na młody wiek często bardzo inteligentni — oznajmiła puszczając oczko do kotki, tak by dać jej znać że zalicza się do tej mądrzejszej grupy kociąt.
— Jesteś może starszą siostrą? Jestem pewna, że Strzępka wspominała coś o tobie w rozmowie z panią Melodią.
— Oh, nie, nie jestem siostrą Strzępki i Gąsienniczka. Melodyjny Trel to moja była mentorka, jednak traktuje ją jak rodzinę. Sama zawsze chciałam mieć młodsze rodzeństwo, więc przychodzę do Strzępki i Gąsienniczka — wyjaśniła i spojrzała na drugiego kociaka. — A ten kocurek to twoje rodzeństwo, prawda? — dopytała.
— Tak, to Blask — szturchnęła brata w bok, aby się przywitał.
Rudy mruknął coś pod nosem i odwrócił się w stronę Świstak, po drodze oddając jej ogonem w policzek. Łuna zmarszczyła brwi, ale nie przywiązała do tego większej uwagi i odwróciła się z powrotem do rozmówczyni.
— Nie polecam rodzeństwa — miauknęła, cmokając cicho — A przynajmniej nie tak obrażalskiego. Wracając, wspominałaś, że jesteś wojowniczką. Chciałabyś mi co nie co opowiedzieć?
Pietruszka popatrzyła z rozbawieniem w oczach na dwójkę kociąt. Potrząsnęła szybko głową i z powrotem skupiła się na słowach młodszej.
— Też mam brata w moim wieku, też jest marudą, więc nie rozmawiam z nim za dużo — przyznała i zerknęła z ukosa na rudego. — A co dokładnie chcesz wiedzieć? — dopytała, nie wiedząc od czego zacząć.
— Hmm... Jakie macie obowiązki? Jak wyglądają treningi, i czego się wymaga? Muszę przyznać, mama i tata nie oswoili nas z tak... Aktywnym trybem życia. A tata Judaszowiec ma wiele na głowie, więc wytłumaczył mi tylko podstawy — mruknęła, wyciągając i chowając pazury.
Był zastępcą, więc rozumiała tyle, że był bardzo ważną osobą. Co automatycznie znaczyło, że... Ona też była w jakimś stopni ważna. Podobało jej się to.
— Zacznę od obowiązków! Musimy polować dla klanu i patrolować granicę, możemy wychodzić sami lub z patrolami. Dużo wojowników ma lub miało ucznia. Można to zaliczyć również jako obowiązek. Chociaż głównie uczniów chcą mieć koty, którym zależy potem na pozycji zastępcy lub bardzo na edukacji młodszych. — wyjaśniła, podnosząc się z ziemi i siadając w wygodniejszej pozycji. — Treningi wyglądają różnie, zależy od mentora. Jednak kot musi umieć polować, walczyć i mieć dobrze rozwinięte zmysły. Jako Klan Klifu również musimy umieć otwierać kraby, wspinać się na drzewa i nawigować w tunelach — przerwała na chwilę by młodsza mogła przyswoić informacje.
— Czyli w skrócie, czeka mnie dużo pracy — skomentowała — W sumie i dobrze, nie będzie nudno. 
— Pracy jest dużo, ale dla mnie była to zabawa! Treningi dawały mi dużo radości i sama chciałam na nie chodzić — oznajmiła i rozmarzyła się przypominając swoje uczniowskie dni.
Łuna przekrzywiła główkę i zamyśliła się na moment. Będzie mogła się wykazać. Może pójdzie jej lepiej niż Strzępce czy temu drugiemu, a może wyprzedzi też Blaska w postępach? Oczekiwała dużo, ale nie była pewna, czy jest gotowa włożyć w to tyle pracy. Musiałaby się poważnie zastanowić.
— A ty, chciałabyś mieć ucznia? To duża odpowiedzialność, prawda?
Pietruszka uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na nią z góry.
— Tak, chciałabym mieć ucznia! Możliwość trenowania młodego pokolenia jest dla mnie czymś ważnym. Jednak masz rację, to duża odpowiedzialność — przyznała czekoladowa.
Młoda pokiwała głową na zgodę, a jej wzrok odbiegł gdzieś dalej, poza żłobek. Na moment zapadła cisza, a wojowniczka spięła barki, rzucając Półślepemu Świstakowi spojrzenie kątem oka.
— Pani Pietruszko — zaczęła w końcu — Myśli pani, że poradzę sobie? Nie jestem przystosowana do takich rzeczy, najwięcej wysiłku doświadczyłam chyba, gdy tułałam się wraz z blaskiem po polach zboża.
Sama wiedziała, że na pewno sobie poradzi. Dopilnuje tego, nie może być gorsza. Ale chciała poznać opinię starszej kotki, aby wiedzieć nad czym popracować... I czym się przejmować.

<Pietruszko?>

Od Liściastego Futra CD. Nocnego Kwiatu

Niebieska kotka wyszła na spacer, korzystając z okazji, że właśnie przestał padać deszcz i dosyć szybko się rozpogodziło. Nawet słońce wychyliło się zza chmur, rzucając ciepły blask na terytorium Klanu Klifu. Ach, jak przyjemnie było pozbyć się wilgoci z futra. Asystentka medyczki miała już serdecznie dość tej pogody. Nie dość, że mokro, to jeszcze nie dało się normalnie oddychać. Powietrze było jakby… beztlenowe. Tak więc nie zazdrościła wojownikom, którzy na dodatek musieli sprawdzać każdy zakamarek swoich terenów i biegać za zdobyczą, której i tak brakowało. Liściaste Futro jednak, jak i inne medyczki, także nie próżnowała. Zbierała zioła, sortowała je, zajmowała się chorobami i ranami reszty kotów z jej klanu, które nie były w stanie się samodzielnie wyleczyć. Regularnie odwiedzała starszych oraz kocięta i karmicielki w żłobku, opiekowała się nimi. Uczyła Zaćmioną Łapę, chociaż ta już wszystko umiała i wystarczyło tylko czekać na spotkanie medyków, aby móc ją mianować.
Szelest ściółki przed asystentką medyczki wyrwał ją z rozmyślań. W jednej chwili zatrzymała się i skupiła wszystkie swoje zmysły na kocie idącym przed nią. Była to czarna kotka drobnej postury o półdługim futrze pokrytym niemal już niewidocznymi bliznami. Liściaste Futro rozpoznała Nocny Kwiat i już miała do niej podejść, kiedy usłyszała słowa przyjaciółki wypowiadane w kierunku nieba.
- Jak długo jeszcze ze mną zostaniesz, żałobo?
Smutny pisk dotarł do uszu asystentki medyczki. Niebieska kotka zmrużyła oczy, przykucając za pniem drzewa i wyciągając przed siebie pysk, aby lepiej widzieć. Nocny Kwiat stała nieruchomo ze spuszczoną głową i ogonem. Liściaste Futro poczuła ukłucie na sumieniu, kiedy zdała sobie sprawę, że śledzi swoją przyjaciółkę, a więc wyszła zza pnia i zbliżyła się do niej. Stała przez chwilę w milczeniu za czarną kotką, która była zbyt zamyślona, aby ją zauważyć. Tęskniła za Barczatką, swoim adoptowanym kocięciem, które zostawiła w Gnieździe Dwunożnej? A może z jakiegoś innego powodu była smutna?
- Mogę ci jakoś pomóc? - miauknęła Liściaste Futro cicho.

<Nocko?>

Od Barszczowej Łodygi CD. Kwiecistej Kniei

 Barszczowa Łodyga podszedł do swojej znajomej Kwiecistej Kniei. Uważał, żeby przy tym nie podeptać jej pięknego futra.
- Jakim cudem nie zjedliście go przy pierwszym spotkaniu? - spytała niedowierzająco, wskazując łapą na zwierzę - Pod tą stertą piórek założę się, że jest takie samo mięso jak u innych ptaków.
- Chciałem! Ale mnie przegłosowali i kazali zabrać do obozu - odparł na swoją obronę, chociaż trochę go to bawiło.
Ten paw był większy od nich, a jednak nie robił im krzywdy i po prostu sobie tutaj żył jak królewicz, bo mu donosili znalezione ziarna i różne zioła.
- Trzeba było chwytać szansę kiedy była i wgryźć mu się w kuper - stwierdziła pół żartem, chociaż wyraz na pysku pozostawał niezmienny, podczas, gdy ślepia mierzyły przerośniętego kurczaka.
- Tak myślisz? - Spojrzał na wielkie, jednak wspaniałe stworzenie.
- Bałbym się, że ze mną odleci! - Zaśmiał się głośno. - Co tam u Ciebie, moja wspaniała Kniejko? Futro Ci dzisiaj nie doskwiera?
Przyjemny powiew wiosennego ciepła połaskotał go w policzki. Zielona trawa podnosiła się po zimowych miesiącach, a koty zrzucały z siebie ekstra warstwę futra. Barszcz też by chciał mieć więcej sierści. Mógłby sobie wyściełać legowisko… 
- Nah, pewnie sam jak leci to mu ciężko, a co dopiero z dodatkiem kota - zerknęła na ogon stworzenia, chwilę później wzdrygając się, słysząc zdrobnienie swojego imienia. Spojrzała na Barszcza jakby oskarżająco, czując nieprzyjemne dreszcze na plecach. Uh, dziwne. 
- Uh, nie. Wszystko dobrze.
Odpowiedź kotki była zdawkowa, jakby na odwal się, ale nie bezpośrednio. Wojownik nie do końca wiedział jak powinien odebrać to oskarżające spojrzenie. Odchrząknął, liżąc się krótko po klatce piersiowej. Zaraz uśmiech powrócił na jego pyszczek, bo wpadł na genialny pomysł!
- To bardzo się cieszę! Masz może ochotę na spacer? Jest wspaniała pogoda, słońce nam przyświeca, jakby zapraszało na przechadzkę! - Spojrzał na nią z iskierkami w oczach. 
-W sumie, czemu nie? - wzruszyła barkami po krótkim namyśle - I tak mi się zaczęło nudzić.
Barszcz ucieszył się szczerze.
-Miło mi! Bardzo cenię sobie Twoje towarzystwo, Kwiecista Kniejo. - Miauknął. - W takim razie panie przodem - odsunął się, zapraszając ją do marszu.
-Skoro pan nalega - postanowiła wczuć się w grę, chociaż niezbyt wiele miała na to energii. - Gdzie idziemy?
Spojrzał na nią krótką chwilę. Wydał z siebie cichy pomruk w zamyśleniu.
-Może tam, gdzie poniosą nas łapy? Bez planowania, tylko przed siebie? - Uśmiechnął się do niej.
Kotka wzruszyła barkami, zerkając na moment w górę. 
-Czemu nie, miła odmiana. - przekręciła głową, jakby chcąc przestawić kręgi - Zaczynają mnie już barki boleć.
Barszcz zaśmiał się pod nosem.
-Za często nimi wzruszasz moja droga - odparł, po czym poprowadził kotkę do wyjścia z obozu.
Ruszyli barek w barek, ale nie za blisko, gdyż Barszczyk pamiętał nauki Miodka o szanowaniu przestrzeni pięknych dam. Więc poprowadził ją na przemiły spacer po ich pięknych terenach Klanu Burzy. Nie planował konkretnego miejsca docelowego - jak wcześniej powiedział, chciał po prostu przejść się, przed siebie, bez martwienia o kierunek. Beztrosko, jak kiedyś, kiedy był młodym kociakiem. Barszczyk lubił dawać sobie swobodę od czasu do czasu, od bycia dorosłym wojownikiem. Czasem męczyło go bycie poważnym, nie lubił tego stanu. Nie pasowało to do jego kolorowej, delikatnej duszy. Zawsze też szukał towarzyszy do jego przechadzek, chociaż zazwyczaj kończyło się to samotnym, acz miłym spacerem. Większość kotów była zajęta, niektóre dostały swoich uczniów i zostali mentorami… Barszcz westchnął w zamyśleniu; może i jemu się poszczęści i dostanie kota na nauki?
Uśmiechnął się pod nosem, nie zauważając nawet, że dotarli w okolice Przybrzeżnego Oka. Woń oraz szum wody dało się usłyszeć z oddali. To od razu naładowało Barszcza pozytywną energią!
Podczas drogi starał się zagadywać kotkę, dbać, by miała dobry nastrój i żeby była kontenta z jego towarzystwa. Cenił sobie tę znajomość, Kwiecista Knieja, choć specyficzna, przypadła mu do gustu i lubił stawiać sobie wyzwania wyciągnięcia jej na jakąś miłą aktywność. 
-Daleko uszliśmy - zaczął beztrosko, przeciągając się na zielonej trawie. 
Po chwili położył się i zaczął tarzać jak mały kociak.
-Śmiało, Kwiecista Kniejo! - Zachęcił ją, ale dostrzegł po chwili grymas na jej pyszczku. Domyślił się, o co chodziło.
- Nie mam ochoty. - Mruknęła. - Trawa zaplątałaby mi się w sierść.
- Ah tak, przepraszam, zapomniałem - odparł, wstając.
Jednak szczęście kotki było jak zwykle przeciwko niej, i Kwiecista wraz z następnym krokiem, potknęła się o swoją piękną szatę, przewalając na miękką ziemię.
Barszcz zaśmiał się dźwięcznie.
-Ugh, głupia ziemia - Burknęła wstając zaraz, wypluwając przy tym resztki zielonych części z pyska.
-Powiedz mi Kniejo, dlaczego jesteś taka nieszczęśliwa? - Zapytał. - Zachowujesz się, jakbyś zabroniła sobie być sobą, beztroską, z pięknym sercem i pobrudzonym futerkiem.
Widział zdziwienie na jej pyszczku, więc szybko się zreflektował.
-Oczywiście to tylko moje takie spostrzeżenie, nie zarzucam Ci nic! Jesteś perfekcyjna już teraz! - Dodał z lekka nerwowo, obawiając się, że zraził do siebie kotkę.
Ah Miodku! Gdybyś Ty to widział i słyszał to byś się z niego uśmiał… Barszcz spojrzał na nią przyjaźnie, cierpliwie czekając na odpowiedź.

<Kwiecista Kniejo? On się stara!>

Od Mureny (Murenowej Łapy) CD. Piórka (Pierzastej Łapy)

Powoli uchyliła oczy, dostrzegając ciemną, drobną sylwetkę; do jej uszu dobiegł denerwujący, stłumiony dźwięk, drażniąc bębenki. Koteczka zamrugała kilka razy, odganiając resztki snu z powiek, po czym podniosła się, marszcząc nieznacznie nosek.
Tajemniczym kotem przed nią okazała się maleńka, srebrna istotka; jej pyszczek rozwarty był w niekontrolowanym napadu kichania, przez co nieprzyjemny, chłodny powiew wiatru uderzał o biały bok Mureny. W pierwszej chwili biało-czarna chciała zaatakować, unosząc głos na siostrzyczkę, jednak powstrzymała się. Zdawała sobie sprawę, iż Piórko nie zrobiła tego celowo. Gdy tylko kichanie ucichło, srebrny kociak skulił się, ze wstydem wlepiając spojrzenie swych zielonych ślepi w ziemię.— W-wybacz... — wyjąkała, poruszając nerwowo wąsami.
Murena wzięła głęboki wdech, siadając obok siostry.— Nic nie szkodzi — odparła, a jej ogon powędrował do barku srebrnej — tym gestem księżniczka starała się dodać jej nieco otuchy. — Coś się stało? — dodała po chwili milczenia, przecierając zmęczone oczy.
Piórko poruszyła łapkami nerwowo.
— Tak właściwie to nie; po prostu wstałam wcześnie i chciałam z kimś porozmawiać... Nudziło mi się.
— Rozumiem... — Biało-czarna nie zdążyła dokończyć, gdyż jej szczęki rozwarły się w szerokim ziewnięciu.
— Nie chciałam cię obudzić — usprawiedliwiła się znowu Piórko; zapewne dostrzegła senność, wymalowaną na pyszczku Mureny.
Dopiero wtedy łaciata zdała sobie sprawę, jak tak naprawdę skrzywdzona była jej siostra. Dlaczego tak bardzo wszystkiego się bała?...
"To pewnie przez matkę" — pomyślała, jednak nie odważyła się wypowiedzieć tych słów na głos. Mandarynkowe Pióro była w końcu idealnym przykładem księżniczki... Czyż nie?
— Spokojnie, przecież nic się stało. Przyda mi się od czasu do czasu wstać wcześniej! — Koteczka trąciła figlarnie pręgowaną klasycznie w bok, a jej kącik ust powędrował ku górze.
Piórko zachichotała cichutko, mrużąc oczka.

─── ☽ ◯ ☾ ───

— Gotowa na kolejny trening? — zapytała Algowa Struga, jak gdyby nigdy nic stając przed mchowym posłaniem swojej uczennicy. — Hm, planowałam dzisiaj nauczyć cię rozpoznawać tropy zwierzyn, bo jak na razie znasz ich zdecydowanie zbyt mało, chociaż przydałoby się też udoskonalanie wspinaczki... W pływaniu dobrze sobie radzisz, więc aktualnie nie trzeba się o to martwić...
Murenowa Łapa nie słuchała już wojowniczki. Powoli dźwignęła się na nogi, rozciągając zdrętwiałe kończyny i z obojętnym wyrazem pyska zabierając się za czyszczenie futra.
— Algo... — mruknęła między liźnięciami.
Dymna zamilkła, ściągając brwi.
— Wybacz. Chcesz zjeść śniadanie przed treningiem? Widziałam, że na stosie jest mnóstwo jedzenia do wyboru!
Na pysk uczennicy wkroczył delikatny, pogodny uśmiech, a jej wąsy drgnęły z robawieniem
— Nie trzeba, zjem, gdy wrócimy.
— Jeśli tak uważasz... To co, idziemy?
Księżniczka skinęła głową, ochoczo ruszając za mentorką, która szybko zniknęła w przejściu. Zmrużyła oczy, pod wpływem nagłego przypływu światła i dopiero po chwili dostrzegła Pierzastą Łapę, wkraczającą do obozu; zapewne szła pomóc medykom.
Murena już-już miała ominąć siostrę, gdy do jej głowy wpadł pewien pomysł.
— Mogę chwilę z nią porozmawiać? — zapytała, zerkając na ciocię.
— Dobrze, ale przyjdź do mnie, kiedy skończysz. — Oczy dymnej błysnęły figlarnie, zanim wojowniczka odwróciła się, znikając gdzieś za innymi kotami.
Uczennica wzrokiem przeczesała obóz, zbliżając się do siostry.
— Witaj, Piórko! Jak idzie ci trening?
 
<Pierzasta Łapo?>

[481 słów]

28 stycznia 2025

Od Modliszkowej Ciszy CD. Obsmarkanego Kamienia

Kremowy kocur właśnie wracał z treningu, Gradowy Sztorm wyciągnął go dzisiaj na trening walki. Uczeń wciąż był obolały, zważając na jego słabość fizyczną. Gdy tylko postawił łapę w obozie, od razu pobiegł do niego okryty jednolitym, czarnym futrem brat, który szybko zamknął Modliszkę w uścisku. Syn Ostowego Pędu nie rozumiał, dlaczego Obsmarkany Kamień jak i inne koty to robiły, ale przecież nie trzeba wszystkiego wiedzieć, czyż nie? Czując wilgotną i lepką ciecz na swoim drobnym w stosunku do brata łebku, poczuł obrzydzenie, przez które miał ochotę odbiec, wytarzać się i spróbować wymyć dokładnie swoją krótką sierść. Pomimo tego próbował zachować kamienną twarz, żeby wyjść na kulturalnego. Został od razu obrzucony masą pytań.
— Jak tam t-trening? Nie boisz się? Mentor n-nie jest na ciebie zły? Dobrze się dogadujecie?
Szybko wyprostował się przed odpowiedzeniem.
— Wydaje mi się, że idzie dobrze. Nie widzę czego, mam się bać? Nie wydaje mi się. Nie wiem. — Modliszka zamilkł na chwilę przed zadaniem swojego pytania. — Czemu mnie przed chwilą objąłeś? — Jednak nie mógł oprzeć się ciekawości i musiał zapytać.

***

(Czasy obecne)

Modliszka siedział w legowisku wojowników, porządkując swoją kolekcję martwych owadów. Jako iż nie został dzisiaj przypisany ani do patrolu, ani do polowania, a pogoda nie była najlepsza na spacer w poszukiwaniu nowych okazów do kolekcji, uznał, że jest to idealna okazja na małe porządki. Odkąd stał się wojownikiem, spędzał znacznie więcej czasu z bratem, co było całkiem oczywiste, skoro spali w tym samym legowisku. I o wilku mowa! Przez próg legowiska właśnie przeszły czarne łapy, należące do nikogo innego niż Obsmarkanego Kamienia. Gdy czarny wojownik swoimi żółtymi ślepiami zauważył młodszego brata, od razu do niego podszedł.
— C-cześć Modliszkowa Ciszo. C-co robisz?
— Segreguję owady. — Odpowiedział Modliszka, powoli przekładając okazy z jednej strony na drugą. O dziwo towarzystwo Kamienia wcale mu nie przeszkadzało, najwidoczniej samotność doskwierała czasem nawet Modliszkę.
— N-nie boisz się?
— Czemu miałbym? Są niegroźne, poza tym martwe. Boisz się śmierci, Obsmarkany Kamieniu? — Dopiero przy ostatnim pytaniu kocur odwrócił się, by spojrzeć na starszego, swoimi chłodnymi, zielonymi oczami. Ciszę przerwał niepewny i drżący głos ciemnego kocura.
— T-tak.

***

Przed kremowymi łapami wojownika leżały trzy ciała, ofiary makabry. Modliszka nie mógł uwierzyć w to co widział, Obserwująca Gwiazda, Ostowy Pęd, Obsmarkany Kamień, każdy z nich z rozszarpanym ciałem i futrem skropionym szkarłatną krwią. Pręgowane futro kocura zjeżyło się z gniewu, Modliszkowa Cisza był wściekły, czuł, jak krew pulsuje mu w uszach, jak jego pazury wbijają się w suchą ziemię. Miał ochotę rozszarpać gardła, wyrwać jeszcze bijące serca lisom, które to zrobiły. Chciał sprawić, żeby cierpiały za to, co uczyniły. Nie mógł uwierzyć, że w jednej chwili tyle stracił. Swoje rozwścieczone spojrzenie skierował w stronę Płomiennego Ryku i jego byłego mentora, którzy najwyraźniej opowiadali coś pobratymcom. Jakim cudem nawet z przewagą liczebną i tak silnymi wojownikami nie potrafili zrobić niczego? Z transu wyrwał go dotyk na jego boku. Niebieska szylkretka, Szafirkowy Wiatr spojrzała się na niego zaszklonymi, żółtymi oczętami, z drugiej strony podeszła Czuwająca Salamandra. Teraz mieli tylko siebie.

Od Mrocznej Wizji CD. Sowiego Zmierzchu

Sowi Zmierzch był wojownikiem, a w dodatku kultystą. Mroczna Wizja nie wierzyła w to, co się właśnie wydarzyło. Jeszcze niedawno byli do tyłu, Sowia Łapa się ociągał, trening nie przychodził mu łatwo. A teraz? Wyprzedził wszystkich, zostając wojownikiem w wieku zaledwie dziesięciu księżyców, a w dodatku najmłodszym kultystą w historii. Sowi Zmierzch dorównywał jej umiejętnościami.Oczywiście, wciąż będzie musiała go nauczyć tradycji, historii kultu. Znał on ją powierzchownie, a ona pragnęła, aby Sowa był najlepszy ze wszystkich, oczywiście po niej. I po jej dzieciach…
Tak bardzo pragnęła mieć dzieci z Makowym Nowiem, ale ta nie wydawała się chętna. Biedna, pewnie się bała, że zrobi coś nie tak.Jednak Mroczna Wizja była pewna, że uda ją się jeszcze przekonać.
Może nawet Sosnowa Gwiazda zgodzi się, aby pierworodne kocię dostało człon omen?
Jej oczom ukazał się Sowi Zmierzch wracający z polowania.
- Hej, Mroczna Wizjo! - zawołał szczęśliwy. Tak, Sowi Zmierzch robił furorę. Był tak młody, że niektóre sześciomiesięczne kociaki były jego wzrostu. A on już był wojownikiem. Nie tylko nim, był kimś dużo więcej. Był wyznawcą Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd. A kultystów Mroczna Wizja szanowała. Pomagała im bezinteresownie, jeśli oczywiście nie byli wyrzutkami.
- Hej Sowia Ła… Sowi Zmierzchu - miauknęła ciepło, natychmiast się poprawiając. - Co poradzić, ze dla mnie wciąż jesteś małym kociakiem? Odkąd przyprowadziłam cię do obozu minęła tylko chwila… - Mroczna Wizja zawahała się - Czyli Zabłąkana Łapa nic ci nie powiedział? - ściszyła głos.
- Nie… - usłyszała w głosie Sowy niepewność. Kiedy ostatnio się go o to spytała, oburzył się. przekonany, że brat nigdy by go nie okłamał. Teraz najwyraźniej stał się ostrożniejszy, a jego zaufanie do brata spadło. Dlaczego? Nie miała pojęcia.
- W porządku… Ufam ci. Nie okłamałbyś mnie nigdy - miauknęła z udawaną pewnością i uważnie przyjrzała się pyskowi Sowiego Zmierzchu. Kłamał, niewątpliwie. Jednak mówienie nieprawdy nie było niczym złym. O ile nie dotyczyło to bezpośrednio kultu…Tylko, że Zabłąkana Łapa nie radził sobie w treningu. Skoro nie był ślepy, to co go powstrzymywało od cięższej pracy? Najwyżej zostanie wygnany… Mroczna Wizja przyprowadziła Sowę, silnego kultystę. Czy Omen nie okaże się darmozjadem? To się jeszcze zobaczy. Czyżby historia się powtarzała?
- Słuchaj… Kiedyś miałam ucznia, Syczkowego Szepta. Jego siostra, Polanka, była pod opieką Topielcowego Lamentu. To była córka mojej najlepszej przyjaciółki, kotki, która zaopiekowała się mną, kiedy byłam bardzo mała. Nie radziła sobie w treningu i została wygnana. Zabłąkanej Łapie zostało jeszcze piętnaście księżyców. W tym czasie musi ukończyć szkolenie. Pewnie jestem przewrażliwiona… Ale to, jak ktoś z rodziny zostaje wygnany z klanu, jest straszne… Zabłąkana Łapa ma jeszcze czas, ale upływa on nieubłaganie - miauknęła z nutą groźby, ostrzeżenia.


<Sowi Zmierzchu?>

Od Pietruszkowej Błyskawicy CD. Strzępki

Zamyśliła się na chwilę. Sama nie była pewna, czy miała jeszcze jakieś ciekawe historie do opowiedzenia. Może i miała, ale nie były to opowieści, którymi chciałaby się dzielić.
— Niestety, nie mam już żadnych ciekawych historii — oznajmiła z lekkim smutkiem, że nie może już niczego więcej opowiedzieć młodszej. Strzępka spojrzała na swoje łapy, lecz po chwili szybko przeniosła wzrok z powrotem na wojowniczkę.
— Nic nie szkodzi! Możemy teraz się w coś pobawić! — zaproponowała, podnosząc się na łapy. Jej oczy rozbłysły entuzjazmem, gdy zaczęła zastanawiać się, w co można by się pobawić.
— A może pokażę ci parę pozycji, które przydadzą ci się, gdy zostaniesz uczennicą? — zaproponowała Pietruszkowa Błyskawica, spoglądając uważnie na koteczkę.
Strzępka wlepiła w nią swoje błyszczące oczy, niemal kipiące podekscytowaniem.
— Tak, tak! To nawet lepsze niż jakaś nudna zabawa! — zawołała, podskakując radośnie i wzniecając dookoła siebie i wojowniczki małe tumany pyłu.
— A więc patrz uważnie! Jesteś już duża, więc powinno ci pójść łatwiej — powiedziała Pietruszkowa Błyskawica, stając przed młodszą. Przykucnęła nisko, przybierając pozycję łowiecką. W oczach Strzępki błyszczał entuzjazm. Kotka z uwagą analizowała każdy ruch wojowniczki, starając się zapamiętać wszystkie detale. W końcu czekoladowa wojowniczka podniosła się powoli do góry.
— Teraz ja! — zawołała Strzępka, nie dając starszej dojść do słowa. Rzuciła się na ziemię, zaczynając wyginać się w różne strony. W końcu jednak udało jej się ustawić w pozycji bardzo zbliżonej do tej, jaką wcześniej pokazała Pietruszkowa Błyskawica.
— Super! — pochwaliła ją wojowniczka. — Jednak musisz niemal dotykać ziemi, ale nie wolno ci po niej szurać. Ogon trzymaj nisko, ale nie za nisko — tłumaczyła spokojnie, obserwując, jak młodsza kotka próbuje się poprawić. Strzępka wierciła się i wyginała, starając się znaleźć idealną pozycję.
W końcu jednak tak się zawinęła, że straciła równowagę i upadła na ziemię.

<Strzępko?>

Od Jarzębiny CD. Mrocznej Wizji

Szylkretowa kocica gryzła i kopała kulkę mchu. Obecnie był to jedyny sposób na zabawę, jaki przychodził jej do głowy. Jej dzika harcówka wzniecała dookoła tumany kurzu i pyłu. W końcu jednak zatrzymała się, zajmując się memłaniem mchu w ciszy. Nie trwało to jednak długo, bo spokój przerwał nieznajomy głos.
To był kolejny kot, który znał jej imię! Jarzębina wiedziała od Kukułczego Gniazda, że wszyscy w klanie znają jej imię, ale i tak wciąż ją to irytowało. Sama chciała się przedstawiać! Prychnęła cicho pod nosem, spoglądając wrogo na wojowniczkę.
— Do zabawy? Nie! Nie znam cię — fuknęła z wyraźną niechęcią. Mimo swoich słów podeszła bliżej, ostrożnie obwąchując nieznajomą. Gdy tamta poruszyła się choć odrobinę, Jarzębina natychmiast odskoczyła do tyłu, strosząc futro w obronnym geście.
— Jestem Mroczna Wizja, znam twoją mamę. Można powiedzieć, że jesteśmy blisko — odparła spokojnym głosem wojowniczka, choć wyraźnie zaskoczyło ją pasywno-agresywne zachowanie młodej.
Jarzębina uniosła brew. Jeśli znała jej mamę, to znaczyło, że można było ją trochę pomęczyć!
— Rozumiem, a skąd znasz mamę? Chodziłaś z nią na patrole? A może walczyłaś z nią w jakiejś bitwie! — miauknęła Jarzębina, aż podskakując z ekscytacji na myśl o ostatnim scenariuszu. Wyobrażała sobie, że te blizny, które miała Mroczna Wizja, pochodziły z jakiejś strasznej walki, z której wojowniczka wyszła cało!
— Można tak powiedzieć, nie mogę doczekać się aż… — zaczęła Mroczna Wizja, ale przerwała nagle, lekko podskakując i przymykając oczy, jakby coś ją zaskoczyło.
Jarzębina nie zmarnowała okazji. Szybko zakradła się od tyłu i niespodziewanie zaatakowała ogon starszej kotki.
— Mam twój ogon! — zawołała triumfalnie szylkretowa, chwytając go łapkami. Kilka razy lekko kopnęła ogon Mrocznej Wizji, po czym zadowolona odskoczyła na swoje miejsce. Usiadła przed nią, wciąż słuchając tego, co wojowniczka miała do powiedzenia, choć teraz jej spojrzenie iskrzyło jeszcze większą ciekawością.
— A czemu nie masz ucha? Czy to po jakiejś walce? — zapytała nagle, przechylając główkę w bok.

<Mroczna Wizjo?>

 

27 stycznia 2025

Migotka urodziła!

Migotka urodziła trójkę barwnych kociąt!



Od Zmierzchającej Zatoki

 Powietrze było ciężkie i parne. Chmury złowrogo wisiały nad nieboskłonem, a drzewa szumiały niespokojnie, gałęziami kołysząc się w rytm wiatru. Lecz czy przeszkadzało to dwójce naszych bohaterów? Zapewne znacie odpowiedź. Leżeli wtuleni w siebie na soczyście zielonej trawie rozkoszując się chwilą, z premedytacją łamiąc swoje granice i pozwalając sobie na okazanie uczuć. W zasadzie byli w związku, mimo, że nigdy nie ubrali tego w słowa - liczył się sam fakt, że w duszy mieli co do tego pewność. To była nowa szansa na poczucie szczęścia. Zrozumienia samego siebie.
— Chociaż nie mam pewności, co wydarzy się za mgnienie oka, wschód słońca czy księżyc, nie myślę już o tym. Nie wybiegam za bardzo w przyszłość, tylko nareszcie cieszę się teraźniejszością — pośród ciszy rozległ się jej głos, łagodny niczym poranny wietrzyk. — Jeszcze bardziej doceniam każdy promyk słońca, oddech, radość bliskich mi kotów. Jestem wdzięczna za wszystkie chwile, które mogę z nimi spędzić, bo choć mówi się, że nie powinniśmy uzależniać swojego szczęścia od otaczających nas kotów, one mi je naprawdę dają i nie potrafię tego zmienić. Lecz jest ktoś, bez którego nie znaczyła bym nic — wyrzuciła, nie spoglądając mu w oczy. Bała się, że będzie miał do niej żal o te słowa. Nie spodziewała się jednak, że pociągnie nitkę…
— Kiedyś wyobrażałem sobie szczęście jako polanę, do której docieram po długiej, wycieńczającej ucieczce przez ciemny las. Wyobrażałem sobie, że się potykam, upadam, aż docieram do miejsca, w którym trawa jest soczyście zielona, niebo bezchmurne, a słońce świeci wysoko nad moją głową — rzekł na jednym oddechu. — Wyobrażałem sobie, że zrzucam z siebie cierpienie, biegnę i już nic mnie nie boli. Teraz, gdy nareszcie odnalazłem swoją polanę, gdy pod łapami czuję trawę, rozumiem, że nie jest ważne, jak na nią dotarłem, ale z kim na niej jestem.
Ból będzie w naszym życiu zawsze, każdego dnia w różnej postaci i z różnych powodów.
Bo przecież nie da się go wyzbyć, gdy się kocha.
I mimo, że ich los splótł się całkiem przypadkiem, mimo tego, że ich charaktery i doświadczenia były zupełnie inne, skończyli tu we dwoje. Odnaleźli swą bezpieczną przystań, chwilę wytchnienia w wędrówce, którą byli dla siebie nawzajem. A te z pozoru puste słowa były dla nich najpiękniejszą obietnicą, przypieczętowaniem niewypowiedzianych słów. Początkiem owocu ich miłości…

***
— Jestem w ciąży — wyszeptała, a jej serce jakby zgubiło rytm. Jak zareaguje? Będzie wściekły? Zrozpaczony? Nie odważyła się unieść wzroku i w milczeniu oczekiwała reakcji. Cisza trwała chwilę. Dwie. Aż w końcu pośród lasu rozległ się delikatny, niepewny pomruk.
— To cudownie… Będę ojcem, prawda? — Judasz nie wyglądał jednak na zbyt zadowolonego. Pysk oszpeciła mu niechęć, z całej siły przebijająca się coraz bardziej poprzez jego mimikę twarzy.
— Nie cieszysz się? — rezygnacja w jej głosie była wręcz namacalna. Jak to? Po tym wszystkim, co przeszli, nie mógł się poddać… Nie teraz.
Delikatnie przesunął ogonem po jej boku, jak gdyby chciał dodać jej otuchy.
— To nie tak — sprostował, próbując bezskutecznie złapać z nią kontakt wzrokowy. — Ja po prostu… Jak my się nimi zajmiemy? Żyjemy w dwóch całkowicie odrębnych światach. Ty masz swoje życie, a ja swoje…
W głowie zaświtał jej pewien pomysł i uznała, że warto się nim podzielić.
— A jakbyś dołączył do Klanu Nocy? Co by było wtedy? — ciągnęła, z każdą chwilą bardziej podekscytowana. — Znalazłbyś dom. Nie musielibyśmy się ukrywać!
— Ale co z Salomonem? Nie będzie przekonany… Nie ufa ci. To nie wyjdzie…
— Och, nie martw się! Na pewno go przekonamy — rzekła.
Choć wcale nie była tego taka pewna.