BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

13 grudnia 2025

Event Kulinarny!


Event Kulinarny

Przez ciężkie wydarzenia ostatnich księżyców, jakie miały miejsce w Klanie Wilka, koty potrzebowały porządnego, zasłużonego odpoczynku i chwili na złapanie oddechu. Wraz z nadejściem Pory Zielonych Liści, znanej z obfitych plonów i szansy na upolowanie jeszcze dobrze utuczonych zwierząt, część kotów zapragnęła znaleźć pocieszenie w tychże letnio-jesiennych rarytasach.

Na czym polega event?

Event Kulinarny skupia się na wykonywaniu zadań zlecanych waszym kotom przez niektórych wojowników. Raz na cztery dni, o północy, w Klanie Wilka pojawia się trójka kotów, które mają dla was misję do wykonania.
Osoby, których postacie otrzymają najwięcej punktów za wykonane zadania, wygrywają event!

Mechanika

Po zgłoszeniu się, poprzez dodanie reakcji pod złożonym przez wojownika zamówieniem, należy udać się do organizatora eventu, z wypełnioną poniższą formułką oraz około trzy-zdaniowym fragmentem opowiadania:

Lokacja:
Poziom postaci:
Poszukiwany składnik:

Jeśli uczestnik poprawnie wybierze lokację (Uwaga! Przy wyborze lokacji warto sugerować się rzeczywistymi miejscami występowania poszczególnych zwierząt bądź roślin), w jakiej znajduje się dany składnik, przechodzi do dalszej części eventu, rozgrywającej się za pomocą losów kostką. Mechanika działa następująco:

Po otrzymaniu pozwolenia od organizatorki eventu na przejście do losowania, osoba za pomocą komendy “/roll 1d12” wykonuje los, od którego zależy dalszy przebieg wydarzeń.

Kolorem pomarańczowym zostały oznaczone losy na zwierzynę, natomiast zielonym na rośliny.

Dla kotów z wykształceniem wojowniczym:

Dla kotów z poziomem VI - 4-12 udany los, 3-1 nieudany / 6-12 udany los, 5-1 nieudany
Dla kotów z poziomem V - 5-12 udany los, 4-1 nieudany / 7-12 udany los, 6-1 nieudany
Dla kotów z poziomem IV - 6-12 udany los, 5-1 nieudany / 8-12 udany los, 7-1 nieudany
Dla kotów z poziomem III - 7-12 udany los, 6-1 nieudany / 9-12 udany los, 8-1 nieudany
Dla kotów z poziomem II - 8-12 udany los, 7-1 nieudany / 10-12 udany los, 9-1 nieudany
Dla kotów z poziomem I - 9-12 udany los, 8-1 nieudany / 11-12 udany los, 10-1 nieudany

Dla kotów z wykształceniem medycznym:

Dla kotów z poziomem VI - 4-12 udany los, 3-1 nieudany / 6-12 udany los, 5-1 nieudany
Dla kotów z poziomem V - 5-12 udany los, 4-1 nieudany / 7-12 udany los, 6-1 nieudany
Dla kotów z poziomem IV - 6-12 udany los, 5-1 nieudany / 8-12 udany los, 7-1 nieudany
Dla kotów z poziomem III - 7-12 udany los, 6-1 nieudany / 9-12 udany los, 8-1 nieudany
Dla kotów z poziomem II - 8-12 udany los, 7-1 nieudany / 10-12 udany los, 9-1 nieudany
Dla kotów z poziomem I - 9-12 udany los, 8-1 nieudany / 11-12 udany los, 10-1 nieudany


Koty posiadające podwójny poziom wykonują los z dziedziny, z której są lepiej wyszkolone. Oprócz tego posiadają dodatkową próbę po nieudanym losie.

Osoby, które podejmują się zlecenia zawierającego kilka składników, powtarzają całą sekwencję przy poszukiwaniu każdego składnika.

UWAGA! Każdy uczestnik ma jedną szansę dziennie na wybranie poprawnej lokacji danego składnika! Jeśli wybierze złą przynajmniej raz, swoje próby będzie musiał kontynuować następnego dnia! (Wyjątek - patrz w “Dodatkowe Informacje”)

Mapka


Punktacja

5 pkt - za sekretne zamówienie
4 pkt - za sekretne zamówienie wykonane połowicznie
3 pkt - za zamówienie składające się z trzech składników
2 pkt - za zamówienie składające się z dwóch składników
1 pkt - za zamówienie składające się z jednego składnika

Lista składników

Zwierzyna:

- karczownik
- wiewiórka
- mysz
- królik
- sierpówka
- kos
- wróbel
- jarząbek
- jaja szczygła

Rośliny oraz pozostałe:

- orzechy laskowe
- borówki
- maliny
- jeżyny
- ślaz dziki
- młoda pokrzywa
- miodunka plamista
- mniszek lekarski
- miód

Dodatkowe Informacje

Sekretne zamówienia - w przeciwieństwie do zamówień, w których jest podana jasna lista składników, jakich oczekuje od kota dany wojownik, te zamówienia są bardziej skomplikowane. Nie posiadają wymienionych żadnych konkretnych składników, a jedynie sugestie, które mają za zadanie naprowadzić gracza na to, czego oczekuje zleceniodawca.

Zdobywanie dodatkowych szans na wybranie lokalizacji - można je zdobyć poprzez wykonywanie zadań, wrzucanych co dwa dni na przeznaczone do tego wątki. Zadaniami mogą być zagadki, pytania, rebusy i inne tego typu zabawy.

Pytania

Jak wziąć udział w evencie?

Aby wziąć udział w evencie wystarczy zgłosić się pod postem, podając swoją nazwę na discordzie oraz postacie, które będą uczestniczyć w tymże wydarzeniu.

Kto jest organizatorem eventu?

Organizatorką eventu jest Pręga (prega (Discord) / prpregusek@gmail.com). To do niej należy zwracać się w sprawach losowań.

Czy udział w evencie mogą brać osoby nieposiadające dostępu do discorda?

Tak, w tym wydarzeniu mogą brać osoby, których nie ma na discordzie. Będą wtedy brały udział za pośrednictwem administracji, wysyłając formułki na maila prpregusek@gmail.com

W jakim wieku musi być postać, aby mogła wziąć udział w evencie?

Postać musi mieć przynajmniej 6 księżyców, czyli być w wieku uczniowskim lub starsza.

Zakończenie Eventu Kulinarnego

Event Kulinarny kończy się 28.12.2025 o północy, następnie w ciągu najbliższych dni po tej dacie pojawi się jego rozstrzygnięcie!

Nagrody

1 miejsce - bust/pikselowe fullbody i kolorowe imię dla wybranej postaci, dodatkowe 7 dni nieobecności do dowolnego wykorzystania w przeciągu roku od otrzymania nagrody LUB zdjęcie jednego upomnienia
2 miejsce - bust/pikselowe fullbody dla wybranej postaci, dodatkowe 7 dni nieobecności do dowolnego wykorzystania w przeciągu roku od otrzymania nagrody
3 miejsce - bust dla wybranej postaci

Od Jarzębinowego Żaru

Cały dzień Jarzębina chodziła jak na szpilkach. Jej drobne ciało drżało, a spojrzenie co chwilę nerwowo przemykało po obozie, jakby zza każdego krzewu mogło wyłonić się zagrożenie. Starała się unikać rozmów, unikać spojrzeń, unikać wszystkiego, co mogłoby zdradzić jej niepokój. Uciekała w pracę przy ziołach, choć nawet tam łapy lekko jej drżały, gdy dotykała liści i łodyg. Na samą myśl o planowanej ucieczce serce zaczynało bić w piersi jak oszalałe. Czy nie popełniają błędu? Może powinni zostać… Może powinni spróbować zniszczyć kult od środka? ''Wyrywany chwast jedynie się mnoży,, – zabrzmiały jej w głowie słowa dawno usłyszanej przestrogi. Nie było odwrotu. Nie było już innej szansy.
Kiedy księżyc wspiął się wysoko na niebo, jarzył się czystym, chłodnym światłem, wolny od chmur., jakby sam Klan Gwiazd chciał dać im znak, wskazówkę albo błogosławieństwo. Jarzębina poruszyła się lekko, niemal niezauważalnie. Otworzyła lodowato niebieskie oczy i uniosła łeb, nasłuchując. Roztargniony Koperek i Cisowe Tchnienie spali jak kamienie, pogrążeni w tak głębokim śnie, że nawet grzmot nie zdołałby ich obudzić. Jarzębina, cicha niczym mysz, wysunęła się ze swojego posłania. Zwinęła ciało w sobie i skulona, powoli przemykała ku wyjściu z nory medyków. Na zewnątrz powietrze było ostre i chłodne. Kotka spojrzała w niebo. Z oddali nadciągały ciemne chmury, powoli pełzając ku księżycowi. Drgnęła, obawiając się złego omenu, lecz po chwili dostrzegła w tym szansę. Kiedy księżyc świecił pełnią każde futro, każdy ruch były dobrze widoczne. Mrok zaś mógł stać się ich sprzymierzeńcem. Odetchnęła drżąco i rozejrzała się dookoła, czekając, aż ktoś zrobi pierwszy krok. Wiedziała, że Kosaciec wraz z pozostałymi wojownikami wyjdą przez gęste krzewy, gdzie łatwiej było ukryć sylwetki. Ona jednak musiała opuścić obóz, idąc przez jego środek, wystawiona na spojrzenia strażników. Na ich szczęście Rysiemu Tropowi udało się zdobyć miejsce na warcie tej nocy. Kotka wciągnęła gwałtownie powietrze, czując, jak adrenalina przeplata się ze strachem i nadzieją. Odetchnęła z ulgą… oczekując na idealny moment.
Drgnęła natychmiast, gdy tylko usłyszała szelest przed sobą. Instynktownie skuliła się w cieniu nory, wciskając ciało w chłodną ziemię. Przez uderzenia własnego serca ledwie słyszała cokolwiek, ale po chwili dostrzegła znajomą sylwetkę. To Stroczkowa Łapa, ostrożnie stawiając łapy i rozglądając się na boki, przemierzał obóz. Jarzębina ostrożnie wychyliła łeb. Gdy tylko kocurek ją zauważył, od razu podszedł bliżej, starając się poruszać tak cicho, jak to tylko możliwe.
— Stroczkowa Łapo! Co ty tu robisz? Nie powinieneś iść przez krzewy? — zapytała szeptem, niemal przylegając brzuchem do ziemi.
W jej głosie drżała mieszanka strachu i naglącej troski. Każdy dźwięk wydawał się o wiele głośniejszy, niż był w rzeczywistości. Kiedy jednak za rudym kocurkiem ujrzała dwie ciemne sylwetki, serce ścisnęło jej się tak mocno, że aż zabrakło jej tchu. Przez ułamek sekundy była pewna, że to ktoś niepowołany. Ale to byli tylko Miodowa Kora i Porywisty Dąb. Jarzębina odetchnęła z wyraźną ulgą i kiwnęła im głową w niemym przywitaniu. Nie było czasu na słowa. Oby tylko jak najszybciej opuścili obóz. Jeśli zaczną tłoczyć się na środku polany, prędzej czy później ktoś się obudzi. Wróciła spojrzeniem do rudego kocurka.
Kocurek spojrzał na nią wielkimi oczami, płaszcząc uszy przy głowie.
— Strasznie się boję — szepnął wreszcie. Było to na tyle cicho, że dotarło jedynie do szylkretki. Łapy trzęsły mu się odrobinę; sam zdziwił się takim obrotem wydarzeń.
Panicznie rozglądała się dookoła, badając teren z szeroko otwartymi oczami. Jej oddech był krótki i urywany, jakby każdy haust powietrza musiała wyrywać z własnej piersi. Jednak gdy usłyszała słowa kociaka, jej spojrzenie zmiękło, choć drżenie w łapach wcale nie ustało.
— To nie słabość. Każdy z nas się boi. Dzięki temu… właśnie dzięki temu nam się uda — wymruczała cicho, delikatnie unosząc pysk Stroczkowej Łapy ku górze, jakby chciała podarować mu choć odrobinę odwagi.
Po chwili sama wstała. Łapy miała jak z waty, ledwie posłuszne, ale nie mogła pozwolić sobie na zawahanie. Musiała działać — szybko, sprawnie, bez wahania. Musiała zabrać go i dotrzeć pod wcześniej ustalone miejsce.
— Czas na nas. Gdyby… — zawahała się, czując, jak słowa więzną jej w gardle. — Gdyby ktoś niepożądany do nas podszedł, udawaj, że boli cię brzuch i chce ci się wymiotować. Jeśli ten kot pójdzie za nami… — wysunęła pazury i utkwiła tępe, niepokojąco puste spojrzenie w ciemności przed sobą.
Po chwili potrząsnęła głową, jakby chciała wyrzucić z niej zbyt ciężkie myśli.
— Nie martw się. Po prostu chodźmy — mruknęła, choć brzmiało to bardziej jak słowa kierowane do samej siebie niż do kocurka. Potrzebowała usłyszeć własny głos, by choć odrobinę uspokoić roztrzęsione nerwy.
Cicho, ostrożnie i powoli ruszyła przed siebie. Każdy krok wydawał się głośniejszy, niż powinien. Kiedy mijała stos zwierzyny, zatrzymała się, wpatrując się w niego intensywnie. Chłód nocnego powietrza owiał ją, a w głowie pojawiła się mroczna, natrętna myśl:
„A gdyby tak… jagody śmierci… Na pewno paru z nich by nie zauważyło.”
Serce zabiło jej mocniej, a w uszach zadudniło tak, że świat na moment zawirował. Szybko, gwałtownie odrzuciła tę myśl, jakby parzyła ją w środku. W obozie zostawali niewinni. Koty, które nie wybrały tej ścieżki. Nadal nie wiedziała dlaczego tak postępują — dlaczego zostają — ale akceptowała ich decyzję. Musiała ją zaakceptować.
Zacisnęła zęby i ruszyła dalej, coraz bardziej zbliżając się do sylwetki Rysiego Tropu, która czuwała przy wyjściu z obozu.
Rudy kiwnął głową i pospiesznie ruszył za kotką. Uważał na wszelkiego rodzaju patyczki oraz wszystko, co mogło być porozrzucane po obozie, by na nic nie nadepnąć.
W końcu dotarła do wyjścia z obozu. Choć droga była krótka, zdawała się trwać bezlitośnie długo. Serce biło jej w piersi jak młot, a każdy krok ważył tonę. Stanęła obok Rysiego Tropu.
— Opuszczone Obozowisko — szepnęła cicho, na wszelki wypadek przypominając kocicy, gdzie mają się potem udać. Po chwili pchnęła Stroczka delikatnie do przodu. Obawiała się, że ktoś mógłby ją w ostatniej chwili szarpnąć za łapę, wciągnąć w mrok. Wolała, żeby uczeń miał szansę.
Stała chwilę, czując pod łapami niewidzialne pędy oplatające je niczym pajęcza sieć i kolce wbijające się w skórę. Przymknęła oczy, a nos wypełnił znajomy zapach — słaby, stęchły, należący do martwego już ślepca. Tchnienie przeszło przez nią jak ostrze. Uniosła powieki, skupiając całą moc i determinację, po czym ruszyła do przodu, zrywając niewidzialne pnącza i odpychając ciemność. Stanęła obok Stroczka, łapiąc oddech.
— Nie ma na co czekać! — wyszeptała, podekscytowana, choć głos drżał od adrenaliny. — Musimy zahaczyć o kilka miejsc, by znaleźć zioła, które chowałam — dodała, ruszając dalej szybkim krokiem.
Nie oglądała się już za siebie. Uszy miała nastawione na każdy szelest, a spojrzenie wyostrzone niczym drapieżnik w nocy. Musiała odnaleźć wszystkie zioła… albo przynajmniej część z nich. Każdy jej ruch był precyzyjny, każdy krok przemyślany.
Stroczek wyszedł z obozu dzięki Jarzębinowemu Żarowi. Po chwili szylkretka dogoniła go i stanęła tuż obok, łapiąc oddech. Kocurek pokiwał głową raz jeszcze.
— Dobrze! — odparł entuzjastycznie, choć cichutko. Miał wrażenie, jakby ktoś napchał jego łapy dawką energii. Szedł tuż obok kotki, stawiając uszy czujnie na każdy najmniejszy szmer.
Po szukaniu ziół
Niestety, nie udało jej się znaleźć wszystkich ziół, które wcześniej zakopała. Niektóre nadawały się już tylko do wyrzucenia — straciły właściwości lecznicze. Lekko rozczarowana, ale wciąż pełna determinacji, ruszyła w stronę Opuszczonego Obozowiska. Rzadko wychodziła poza ochronę wojowników, więc czuła się dość niepewnie, każdy cień i szelest wywoływał w niej napięcie. Mimo to, co chwilę zerkając na Stroczka, była gotowa w każdej chwili go bronić. Gotowa zrobić wszystko, by uchronić ucznia, nawet jeśli oznaczałoby to konfrontację z niebezpieczeństwem. W końcu na horyzoncie pojawiły się dziwne płachty, przypominające ludzkie kształty. Nie zwlekając ani chwili, szylkretka skuliła się pod jedną z nich, przyciągając obok siebie Stroczka. Jej serce biło szybko, a każdy mięsień napięty był jak struna.
— Musimy poczekać na resztę — wyszeptała, wbijając wzrok w ciemny las, gdzie cienie drzew i nocy mieszały się w jedną, nieprzeniknioną masę.
Stroczek skulił się tuż obok, mając nadzieję, że nie będzie im zimno. Miał dłuższe futro od niej, jednak był też mniejszy, więc nie mógł zaoferować starszej kotce zbyt wiele ciepła. Oby pozostali zjawili się bardzo niedługo.
— Jarzębinowy Żarze? — odezwał się znajomy głos, niedaleko od dwójki. Była to Amorphina, spoglądająca na parkę z szeroko otwartymi oczami. — Co tutaj robisz o takiej porze? Jest późno, zbyt późno na zbiory ziół… Nie powinnaś być w obozie? Jeszcze coś ci się stanie… — zapytała samotniczka, po czym zerknęła na młodszego kota stojącego obok niej.
— To twój kociak? Myślałam, że medycy nie mogą mieć młodych… — miauknęła zmieszana.
Leżała spokojnie, przyciskając do siebie Stroczkową Łapę. Czuła jego drobne ciało napięte jak sprężyna, ale sama starała się oddychać powoli, w rytmie cichej nocy. Jednak gdy tylko usłyszała głos za sobą, natychmiast spięła mięśnie. Odwróciła się gwałtownie, strosząc futro, a serce zabiło jej mocniej. Biel, która ją oślepiła, uderzyła ją w oczy. Czy to duch? Przez moment sądziła, że to zjawa z przeszłości, nim zmrużyła powieki i rozpoznała dawną koleżankę. Rozluźniła się natychmiast, czując ulgę w całym ciele. Jednak na ostatnie słowa Amorphiny skrzywiła się od razu. Nie z powodu Stroczka, a dlatego, że sama nie zamierzała mieć kociąt.
— Amorphino… dawno cię nie widziałam — wymruczała, siadając lekko, starając się opanować drżenie głosu. — Ja… my uciekamy z Klanu Wilka. Uciekamy dużą grupą, gdzieś daleko. Nie wiemy dokładnie gdzie — dodała, kręcąc głową, po czym spojrzała na Stroczka. — Nie, to nie mój syn. To uczeń mego klanu, Stroczkowa Łapa — przedstawiła kocurka, wskazując na niego łapą. — Stroczku, to jest Amorphina. Jest samotniczką, która może nam pomóc.
— Aha! A więc to twoja koleżaneczka! – zawołał z namiotu Kosaćcowa Grzywa, widząc dwie kotki i ucznia.
Znów podskoczyła, tym razem słysząc niestety znajomy głos. Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła swojego brata. Nos zmarszczył jej się w obrzydzeniu, a serce zabiło szybciej. Zaledwie chwilę później dostrzegła resztę kotów. Chciała ruszyć w ich stronę, ale nagle poczuła, że najlepiej pozostać na miejscu. W towarzystwie Stroczkowej Łapy i Amorphiny czuła się względnie bezpieczna, jakby ich obecność chroniła ją przed nieznanym zagrożeniem.
— Tak… to ona — wymruczała ostrożnie, a głos drżał jej lekko. — Czy wszyscy już jesteście? — dodała, rozglądając się szczególnie za Mglistym Snem i Poziomkową Polaną. ''Oby dotarli na czas…,, — pomyślała, życząc sobie, by pozostali przy życiu i nie natknęli się na niebezpieczeństwo.
Nagle obok pojawiła się też Miodowa Kora.
— Kim ona jest? Dlaczego zapraszamy jakiegoś samotnika do tej akcji? Czy to nie my mieliśmy nawracać Klan Wilka? — powiedział niepewnie.
Skierowała wzrok na Miodową Korę. Miała nadzieję, że skoro przybył z Kosaćcem, ten nie zdążył naruszyć jego szarych komórek.
— Nie nawracamy Klanu Wilka… — zauważyła cicho, marszcząc brwi. — Amorphina to kotka, o której wspominałam Mglistemu Snowi, Kosaćcowej Grzywie i Brukselkowej Zadrze. Zna tereny… może nam pomoże — dodała, spoglądając na samotniczkę z lekką nadzieją i ostrożnym zaufaniem.
Miodek popatrzył zdziwiony na swego byłego ucznia, Kosaćcową Grzywę.
— Czyli tylko ja nie wiedziałem? — dodał poirytowany, ale wyjaśnienie medyczki lekko go uspokoiło.
— Dobra, tylko mam nadzieję, że się nie mylisz, bo mamy ze sobą nie jakąś małą grupkę kotów, tylko dużą grupę, która musi jak najsprawniej uciec, zanim się zorientują i wszystkim nam poderżną gardła! A ja nie chcę powierzać swojego zdrowia losowemu kotu.
Stroczek spojrzał na białą samotniczkę. Początkowo cały się zjeżył, jednak gdy zauważył, że zna ją Jarzębinowy Żar, jego ciało jakby samo się rozluźniło.
— Miło mi panią poznać — miauknął, pochylając lekko głowę przed starszą kotką.
Biała odezwała się dopiero po chwili.
— Rozumiem… — Samotniczka wyprostowała się, gdy zauważyła większą ilość kotów.
— Tak, dobrze znam te tereny. Wręcz doskonale. Wiele razy nimi przechodziłam, gdy inne klany smacznie spały… — odpowiedziała niezręcznie. Samotniczka zerknęła w kierunku ucznia, którego wcześniej pomyliła z młodym medyczki, i również skinęła głową w powitaniu.
— W którą stronę świata chcecie iść? Mogę was poprowadzić — zapytała.
Już czuła, jak wokół robi się zamieszanie. Za dużo głosów, za dużo kotów mówiących jeden przez drugiego. Takie skupiska zawsze ją męczyły. Westchnęła cicho, po czym najpierw zwróciła spojrzenie na Miodową Korę.
— Nie obawiaj się — mruknęła spokojnie. — Amorphina również wierzy w Klan Gwiazdy.
Jej głos niósł w sobie dziwną, cichą pewność. Dopiero potem odwróciła głowę w stronę białej samotniczki.
— Musimy ruszyć w stronę Owocowego Lasu, tam… za drogą — wyjaśniła łagodnie, choć jej spojrzenie było ostre jak pazur. — A potem szukać miejsca, gdzie nie sięga żaden klan. Gdzie będziemy mogli zacząć od nowa.
Przez krótką chwilę na jej pysku pojawił się ledwie zauważalny uśmiech — napięty, ale prawdziwy.
I wtedy powietrze nagle przeciął gwałtowny, ciężki podmuch. Coś przeleciało nad namiotem z taką siłą, że całe przykrycie drgnęło i szarpnęło się jak żywe. Jarzębina zareagowała instynktownie — zasłoniła Stroczkową Łapę własnym ciałem, futro jeżyło się na karku, serce waliło jej jak szalone. Sowa? Tutaj? Ale zaraz potem rozbrzmiało ostre, przenikliwe kraaa. Jarzębina wybiegła spod skór i zadarła głowę. Na zwieszonej gałęzi siedziała wrona. Czarna jak noc, z oczami błyszczącymi dziwnie inteligentnie. Pokrakiwała cicho, jakby wołając tylko ją… a potem, gdy spojrzenia kotki i ptaka na chwilę się spotkały, wrona poderwała się i odleciała. Prosto w stronę Owocowego Lasu. Jarzębina poczuła, jak serce w piersi obija się boleśnie. Znak? Przypadek? Desperacka chęć, by nadać temu sens? Nieważne.
— Musimy iść! — wyrwało się z jej gardła gwałtownie, niemal drżąco. Nowa siła przebiegła po jej łapach. Może to była nadzieja, a może strach przebrany w śmiałość. Odwróciła się do reszty grupy, uniosła głowę.
— Czy wszyscy są? — zapytała głośniej, pewniej niż wcześniej, z błyskiem determinacji w oczach.
Teraz już nie oglądała się za siebie — tylko przed siebie, w kierunku, gdzie zniknęła wrona.
Jarzębina patrzyła, jak jeden po drugim koty zbierają się pod zwisającymi skórami. Szylkretka jednak zdawała się słyszeć ich głosy jak przez wodę. Jej spojrzenie wciąż uciekało w stronę, w którą odleciała wrona. Czarne skrzydła zniknęły już dawno między gałęziami, a mimo to Jarzębina patrzyła tępym, nieobecnym wzrokiem, jakby oczekiwała, że ptak wróci i wskaże im drogę raz jeszcze. Dopiero gdy przesunęła spojrzeniem po grupie, jakby od niechcenia licząc sylwetki, poczuła pierwszą ulgę. Wszyscy byli. Wszyscy, na których czekała. Mglisty Sen, Poziomkowa Polana, Stroczkowa Łapa i Amorphina. Z krzewów wychodzili kolejni: Zapomniana Koniczyna, Szczawiowe Serce, Porywisty Dąb, Brukselkowa Zadra i Gwiazdnicowy Blask. Kosaćcowa Grzywa i Miodowa Kora stali obok siebie, zwarci, gotowi do marszu. A gdzieś tam, nieco z tyłu, Rysi Trop marudziła pod nosem — jak zwykle. Jarzębina nie poświęciła jej jednak ani chwili uwagi. Nie teraz. Chwyciła w zęby porcję ziół — ich zapach piekł ją w nozdrza, jakby przypominał, jak mało czasu im zostało. Drugą część pchnęła w stronę Stroczkowej Łapy, a kilka suszonych listków podała Amorphinie. Nie czekała. Nie miała na to ani siły, ani odwagi. Ich kłótnie, szepty, nerwowe docinki — wszystkie odbijały się od niej jak krople deszczu. Nie była już tą medyczką, która bała się własnego cienia. Teraz czuła tylko presję, pulsującą w jej łapach i karku. Wiedziała, że jeśli nie ruszą teraz, za chwilę Klan Wilka znajdzie pustą polanę i ruszy śladem uciekinierów. A wtedy… Nie. Nie mogła nawet o tym myśleć. Machnęła ogonem — krótko, stanowczo. I ruszyła. Przed siebie. W stronę Owocowego Lasu. Co kilka kroków unosiła głowę, wypatrując czarnego skrzydła, błysku oka, najmniejszego znaku wrony. Jarzębina szła dziarsko do przodu, łapy stawiając szybko, niemal mechanicznie. Co chwilę oglądała się przez ramię. Widziała, jak niektórzy zaczynają się wlec, jak inni zatrzymują się na ułamek sekundy, żeby zaczerpnąć tchu. A ona wciąż czuła, że nie mogą. Nie teraz. Nie jeszcze. ‘’Na odpoczynek przyjdzie czas,, — powtarzała sobie w głowie, choć sama w to nie wierzyła. W jej uszach narastało wycie. Nie prawdziwe — nie mogło być prawdziwe — ale tak druzgocąco znajome, że jej futro jeżyło się przy każdym kroku. Jej własny umysł wrzucał ją w paranoję. Każde drgnięcie liścia zdawało się być cieniem przemykającego wilczego patrolu. Każdy ruch wśród drzew mógł być wrogiem. Czy Klan Wilka już wiedział? Czy właśnie teraz pędzą za nimi? Kiedy ich dogonią? Kiedy rozszarpią na strzępy jak zdrajców? Myśli kłębiły się jak chmara rozwścieczonych os. Wprawiały ją w drżenie — ale też pchały do przodu, szybciej, wciąż szybciej. Księżyc wisiał wysoko, a noc była długa — wiosenna ciemność trzymała ich pod swoją ochroną, ale ta ochrona nie miała trwać wiecznie. W końcu granice lasu zaczęły się przerzedzać. Zrobiło się jaśniej. Szum rzeki stał się donośny i niepodważalny, jakby woda sama ostrzegała ich przed tym, co dalej. A potem — Droga Grzmotów. Najpierw cienka linia na horyzoncie. Potem czarny korytarz dzielący świat na pół. Potem pierwszy potwór — pędzący, ryczący, z oczami oślepiających świateł. Jarzębinie aż serce podskoczyło do gardła. Gdy spojrzała na grupę, nagle dotarła do niej świadomość: Co ona robi? Dlaczego to ona prowadzi? Dlaczego koty patrzą na nią, jakby wiedziała, dokąd idą? Jej krok zaczął zwalniać. Uciekała od przodu grupy tak samo szybko, jak wcześniej tam się pchała. Gdy dotarli pod most, Jarzębina niemal bezwiednie schowała się w cień, gdzie rozgrzane powietrze drżało od wibracji przejeżdżających potworów. Usiadła. Była… pusta. Dopiero wtedy poczuła, jak bardzo jej ciało drży — z zimna, z adrenaliny, ze strachu. Z ziół wziętych w pysk kapały gorzkie krople na ziemię. Po chwili, bez siły w głosie, niemal odruchowo wysyczała:
— I teraz co?
Jej łapy zwiotczały. Ostrożnie, niemal ze wstydem, położyła zioła na ziemi przed sobą. Wyglądała, jakby pierwszy raz pozwoliła sobie poczuć ciężar całej tej ucieczki.
Jarzębina wysłuchała uważnie propozycji Amorphiny, choć żadna z nich nie brzmiała dobrze. Każda trasa niosła zagrożenie — z jednej strony potwory na drodze, z drugiej obce patrole, które nie zawahałyby się zaatakować intruzów. Medyczka zmarszczyła brwi, wpatrując się w ciemniejącą przestrzeń przed sobą. Widziała długą, męczącą drogę, przecinającą obce tereny. Widziała też połyskujące w oddali wstęgi rzek. Zbyt szerokie. Pokręciła głową, jakby próbując odpędzić niechciane myśli.
— Poszłabym bliżej drogi — powiedziała wreszcie cicho, ale pewnie. — To ryzykowne… jednak potwora zobaczymy prędzej, zanim do nas dobiegnie.
Jej spojrzenie przesunęło się po wrzosowisku, które łagodnie falowało na wietrze.
— Możemy trzymać się bardziej wrzosów niż samej drogi. — Kiw­nęła głową. — Wystarczająco blisko, żeby widzieć, co nadjeżdża, i wystarczająco daleko, żeby nas nie dosięgło.
Zawahała się chwilę, zanim wypowiedziała kolejne słowa:
— A Owocowy Las… — mruknęła, wyraźnie niechętna. — Jest ich tam więcej. Zabiją nas. I nie chcemy robić sobie nowych wrogów.
Jej głos zabrzmiał pewnie, choć łapy drżały lekko od napięcia.
— Bliżej drogi będzie bezpieczniej niż między klanami — dodała z ostateczną, surową decyzją. — Przynajmniej wrogów zobaczymy z daleka.
Słuchała decyzji Kosaćcowej Grzywy i Zapomnianej Koniczyny z narastającą niedowiarą. Czy oni oboje upadli na głowę? Chcieli przedzierać się środkiem terenu innego klanu — przez rzekę, powalone drzewa i pogorzeliska? Szum potworów chyba wywiał im ostatnie resztki rozsądku! Już otwierała pysk, gotowa odwarczeć im coś ostrego, kiedy u jej boku niespodziewanie zjawił się Mglisty Sen. Jego obecność wprowadziła kojącą stabilność, jakby nagle ktoś położył na jej roztrzęsionym sercu ciężki, ciepły kamień.
— Masz rację. — Jego głos rozbrzmiał spokojnie, ale stanowczo. — Powinniśmy trzymać się bliżej Drogi Grzmotów. Mamy większe szanse na lądzie niż w rzece. Nie jesteśmy kotami z Klanu Nocy.
Spojrzał surowo po reszcie grupy, jakby oczekiwał, że ktoś spróbuje podważyć ten plan.
Jarzębina poczuła, jak jej własny gniew zaczyna opadać. Jego słowa brzmiały logicznie, rozsądnie — jak jedyne rozwiązanie, które nie kończyło się utonięciem albo rozszarpaniem przez obcych wojowników. Jej spojrzenie zmiękło, a oddech wyrwał się z piersi lekkim, drżącym westchnieniem. Unosząc głowę, spojrzała w niebo — na zimne, drżące światło gwiazd. Szukała tam odpowiedzi. Czegokolwiek. Choćby cienia wskazówki. Jakiegoś jaśniejszego znaku, który nie pozostawiałby miejsca na wątpliwości. Chciała, by Klan Gwiazdy przemówił do nich wyraźniej. By powiedział jej, że dobrze prowadzi. Że ta droga — choć ciemna i niebezpieczna — jest właściwa. Ale niebo milczało.
— Czy… jesteśmy pewni, że to dobry pomysł? Ta ucieczka, mam na myśli.
Głos padł gdzieś z tłumu. Jarzębina natychmiast nastawiła uszy, a serce zaczęło bić szybciej. Nie była jedyna, która miała wątpliwości — ktoś wreszcie odważył się je wypowiedzieć na głos. Postanowiła milczeć. Jeśli ktoś chciałby zawracać, niech idzie. Ale teraz każde zawrócenie mogło oznaczać śmierć. Klan Wilka w każdej chwili mógłby dopaść takiego kota. To było pewne. I znów — wrona przeleciała koło grupy. Jarzębina drgnęła. Czy Klan Gwiazdy pośpieszał ich w ten sposób, czy to kolejny przypadkowy zbieg okoliczności? Dla spokoju ducha wolała przyjąć pierwszą wersję.
— To tylko ptak — odezwał się Mglisty Sen, starając się uspokoić wszystkich. — Nie ma potrzeby oglądać się za zwierzyną. Skupmy się na drodze.
Jego głos był stanowczy, a mimo to łagodny. Grupa powoli powróciła myślami do marszu. Ale chwilę później Porywisty Dąb zerwał się do przodu. Jego młodzieńcza energia i brak wyczucia sprawiały, że każdy jego krok był głośny i nerwowy.
— Szybciej! — ryknął. — Co tak się boicie? Na takie ptaszyska się poluje, a nie kuli ogony! Dawajcie na Drogę Grzmotu, bo zaraz kogoś wypchnę!
Miodowa Kora natychmiast trzepnął go łapą w ucho, próbując przywołać do porządku.
— Ała! A to za co?! — prychnął, masując bolące ucho, a w jego głosie pobrzmiewała mieszanka frustracji.
Jarzębina prychnęła cicho, rozbawiona, choć nie mogła długo pozwolić sobie na uśmiech. Kolejny warkot potwora przypomniał jej, że niebezpieczeństwo wciąż było tuż obok.
— Może i słowa Porywistego Dębu były… szczere — mruknęła, spoglądając na Mglisty Sen z powagą — i prawdziwe. Czas ruszać.
Uniosła głowę, ogon napięty, a oczy błyszczały z determinacją. Już nie było miejsca na wahanie — każdy krok, który teraz zrobili, mógł decydować o ich życiu.
W końcu głosowanie się zakończyło. Większość postanowiła iść obok Drogi Grzmotów. Chwilę jeszcze stali, niepewnie zbierając zioła i ustawiając się w rządku, jakby każdy krok wymagał namysłu. W końcu Kosaćcowa Grzywa zerwał się naprzód. Jarzębina nie usłyszała jego słów — była zajęta podawaniem Stroczkowej Łapie ziół. Jednak po jego minie widziała wszystko: brat nie miał zamiaru czekać. Już moment później ruszył przed siebie, pewny i zdecydowany. Jarzębina zerknęła na rudzielca i mruknęła uspokajająco:
— Nie martw się, Stroczku, nic ci nie będzie.
Delikatnie liznęła młodzika po głowie, a potem sama chwyciła rośliny w pysk i stanęła obok Mglistego Snu, wahając się przez chwilę. Czy powinna ruszać następna? Czy poczekać, aż reszta grupy się uporządkuje? Jej ogon drgał nerwowo, a uszy nastawione były na każdy szelest w ciemności.
Obok nich przystanął Zapomniana Koniczyna. Spojrzał na czarnego wojownika, westchnął ciężko i przysunął się odrobinę bliżej, tak by ich barki lekko się musnęły.
— Ta cała przygoda... to nie na moje nerwy — mruknął półgłosem, chyląc łeb w bok. — Ale nie pozwolę ci zginąć.
W jego głosie było coś ciepłego, troskliwego. Potem spojrzał w górę na przyjaciela z łagodnym, zbyt beztroskim uśmiechem.
— To co? Idziemy się zabić?
Gdy tylko zobaczył przerażoną reakcję Mglistego Snu, parsknął głośnym śmiechem, który odbił się echem pod kamiennym mostem. Jarzębina aż drgnęła, podskoczyła prawie na wszystkie cztery łapy. Humor — dobry sposób na rozładowanie napięcia… choć zastanawiała się, czy dalej będą rzucać takie żarty, gdy potwór uderzy w kogoś z nich.
Mglisty Sen tylko przewrócił oczami, ale na jego pysku pojawił się cienki uśmiech.
— Nikt nie będzie ginął — zapewnił, uderzając Zapomnianą Koniczynę ogonem po łapie.
Potem podszedł bliżej Drogi Grzmotu.
— Pójdę pierwszy…
Słowa ledwo przeszły mu przez gardło. Jarzębina wstrzymała oddech. Zamarła w pół kroku, zioła drżały jej między zębami. A Droga Grzmotów leżała przed nimi — szeroka, pusta, przerażająca. I każdy wiedział, że następny ruch może zadecydować o wszystkim.
Ledwo słyszała koty dookoła siebie — tylko od czasu do czasu ciche powarkiwania i stłumione szelesty. Gdy dotarli do Owocowego Lasu, nie czuła ich zapachu, jedynie gryzący, nieprzyjemny odór potworów, który unosił się w powietrzu. Szła ostrożnie, tak by Stroczkowa Łapa pozostawał możliwie najdalej od Drogi Grzmotów. Tuż za nią podążała Amorphina, biała, milcząca i czujna, jak cień samej Jarzębiny. I wtedy nadjechał pierwszy potwór — tak blisko, że prawie zahaczył o samotniczkę. Jarzębina zamarła na chwilę, łapy napięte, futro jeżące się od strachu. Serce waliło jej w piersi, ale… Klan Gwiazdy był przy nich. Odetchnęła głęboko, pozwalając, by fala ulgi przepłynęła przez całe ciało. Ruszyła dalej, ostrożnie stawiając każdy krok, nie spuszczając wzroku z tyłu, zerkając, czy za nimi nie nadciąga kolejny potwór. Może Klan Wilka już ich gonił? Myśl, choć niepokojąca, dodała jej siły do dalszego marszu. Każdy krok przybliżał ich do bezpieczeństwa — lub przynajmniej do kolejnego momentu, w którym mogli spróbować przetrwać.
Kolejne auto nadjechało z ogromną prędkością, prawie zahaczając o Zapomnianą Koniczynę. Na szczęście kocur odskoczył w ostatniej chwili, a metalowy łoskot przejeżdżającego potwora odbił się echem w całym lesie. Jarzębina aż drgnęła, łapy drżały jej od napięcia, a serce waliło jak młot. Odetchnęła z ulgą, że nikt nie ucierpiał… ale w głębi duszy już zaczynała żałować całej tej ucieczki. Mrok nocy powoli ustępował świtowi, a pierwsze blade światło dnia przesuwało się po gałęziach, odsłaniając kontury terenu. To był zły znak. Musieli iść szybciej. Nie było czasu na wahanie. Usłyszała za sobą jakiś szmer. Podniosła głowę i zobaczyła, jak jej brat pcha Porywistego Dęba w taki sposób, że ten wpada prosto na Drogę Grzmotów. Serce ścisnęło się jej boleśnie, bo tuż za wojownikiem dostrzegła potwora – wielką, dudniącą maszynę, która przetaczała się przez ścieżkę z rykiem niosącym się echem po wrzosowisku. Podała Amorphinie zioła i pognała w stronę możliwie rannego. Porywisty Dąb, ku jej uldze, wyglądał na całego. Mimo to medyczka zaczęła rozgarniać jego futro, szukając ran. Jedna była, ale niezbyt głęboka. Odetchnęła z ulgą, nie widząc, że Porywisty Dąb pchnął chwilę wcześniej Kosaćcową Grzywę, a na nich pędził już następny potwór. Podniosła łeb i szerzej otworzyła oczy. Widziała, jak bestia zahacza o ogon jej brata, po czym ucieka dalej, zostawiając za sobą zapach dymu i kurz unoszący się nad całą okolicą. Krzyk kocura przeciął powietrze tak ostro, że aż drgnęła. Szybko do niego podskoczyła i, łapiąc go za grzywę, pociągnęła na miękkie wrzosy, gdzie było bezpieczniej.
— Stroczku, przynieś mi zioła! Trzeba to opatrzeć! — miauknęła.
Gdy uczeń spełnił jej polecenie, od razu zajęła się raną. Przypadkowym ostrym kamieniem musiała usunąć trochę sierści, by zioła lepiej przylgnęły. Na każde marudzenie brata jedynie syczała, że może skończyć całkiem bez ogona, jeśli dalej będzie się wiercił. Dopiero gdy ogon wrócił do w miarę naturalnej pozycji, odetchnęła głębiej – ale ziół przeciwbólowych już nie miała. Odwróciła głowę i zobaczyła, jak Miodowa Kora ledwo unika kolejnego potwora. Wokół niej zaczęła gęstnieć aura gniewu; aż czuć było, jak ziemia pod łapami drży nie tylko od maszyn, ale i od jej narastającej frustracji. Wstała powoli, a jej cień wydłużył się na fioletowych wrzosach.
— Koniec tego… — szepnęła, po czym podeszła bliżej Porywistego Dęba. — Koniec tego! Ty, twój ojciec i ty — wskazała na Kosaćca — macie się uspokoić! Lis wam narobił w głowach takiego chaosu, że przestaliście myśleć? Chcecie się tu pozabijać? Siebie i nas? Jesteście wojownikami czy małymi kociętami? Bo mnie się wydaje, że żaden z was na tę rolę nie zasługuje! — wysyczała groźnie, jej ogon z wściekłości smagnął powietrze.
— Kosaćcowa Łapo, ruszaj swój zad i staraj się nie machać ogonem zbyt mocno. Ty, Dębowa Łapo, ogarnij się w końcu, bo wojownikiem zostałeś, ale mózg masz najwyraźniej jak kociak. A ty, Miodowa Koro… zawiodłam się na tobie. Zachowuj spokój i nie daj się wciągać w te ich dziecinne zabawy. A teraz — marsz. Idziemy dalej.
Wzięła głęboki wdech ostrego, wiosennego powietrza, w którym mieszał się zapach wrzosów, kurzu i strachu. Po chwili wróciła na przód szeregu. Szła spięta, a jej spojrzenia – raz wściekłe, raz pełne zmartwienia – co chwilę padały na każdego z towarzyszy.
Szła przed siebie, a właściwie próbowała, bo wkrótce dostrzegła, że Miodowa Kora znajduje się na Drodze Grzmotów. Minęła zaledwie sekunda, a wojownik już bujał się na boki, oszołomiony po uderzeniu przez potwora. Jarzębina podeszła do niego ostrożnie, a gdy spojrzała mu w oczy, w jej wzroku widać było całą złość i bezsilność. Jej spojrzenie mówiło wszystko – nie trzeba było ani słowa, by zrozumieć, że jest wściekła. Wiedziała, że muszą iść dalej, że nie mogą pozwolić, by potwory wygrały. Jednak była też świadoma, że od tej chwili droga Miodowej Kory będzie znacznie trudniejsza. Każdy jego krok był niepewny, a ciało drżało od bólu i zmęczenia. Niestety, ta podróż okazała się jedną wielką tragedią. Dość szybko doszło do kolejnego wypadku. Zapomniana Koniczyna stanął tuż na drodze potwora, a serce Jarzębiny zamarło. W ostatniej chwili uratowała go jednak Rysi Trop! Jarzębina była w szoku – nie spodziewała się tak odważnego i niespodziewanego ruchu ze strony kultystki. Nie tracąc czasu, szybko podbiegła do rannych. Każdy ich ruch wydawał się opóźniony, jakby koty nie mogły się oderwać od ziemi nawet o krok. Ze zręcznością wyuczoną w ciężkich sytuacjach opatrzyła rany obu wojowników. Jej łapy drżały nieznacznie, bo ziół zostało jej naprawdę niewiele. Niepokój zaczął narastać w jej sercu. Oby tylko starczyło ich do czasu, aż znajdą jakieś schronienie i teren, na którym mogłaby spokojnie poszukać nowych roślin leczniczych. Każdy krok naprzód w tym chaotycznym, pełnym kurzu i dymu krajobrazie zdawał się wymagać od niej nadludzkiego wysiłku – a przecież wiedziała, że nie może sobie pozwolić na ani jedną chwilę zawahania.
Zapomniana Koniczyna spojrzał na nią ze smutkiem. Przez chwilę milczał, obserwując, jak nakłada coś dziwnego na jego pysk. Zanim skończyła, odchrząknął i spojrzał jej w oczy.
— Przepraszam, Jarzębinowy Żarze… — wymamrotał smutno. — Nie chciałem, abyś się gniewała. Naprawdę! — dodał i uciekł wzrokiem w bok. — Chyba każdy z nas ma dziś zły dzień… nawet Kosaćcowa Grzywa — rzekł cicho. — Każdy nakłada tu na siebie presję. Trudno o spokój, gdy potwory szaleją, a brak snu płata figle… — mówił dalej, po czym westchnął ciężko. — I… jeszcze raz przepraszam, Jarzębinowy Żarze.
Westchnęła ciężko i pokręciła głową.
— Nie musisz mnie przepraszać. Nikt z was nie musi. Powinniście przepraszać resztę grupy za narażanie ich na niebezpieczeństwo. Jestem tylko medyczką, chcę przeprowadzić was w bezpieczne miejsce, tak jak pragnie tego Klan Gwiazd. Moje życie nie ma znaczenia, jeśli poświęcę je, chroniąc innych. Jednak jeśli wy będziecie zachowywać się jak kocięta w tak niebezpiecznej sytuacji, to nigdy nie stworzymy stabilnej grupy. Spory będą, to oczywiste, ale trzeba zacisnąć zęby i chociaż raz o nich zapomnieć — mruknęła, a na wspomnienie brata jedynie prychnęła.
— Każdy ma dzisiaj zły dzień, Zapomniana Koniczyno. Opuszczamy nasz dom i idziemy w nieznane. Jednak to nie usprawiedliwia jego zachowania. Jego postępowania. Jest dorosłym kotem, tylko z dziwnym humorem… ale tutaj nie ma na to miejsca. Nie tu, gdzie potwory mogą nas zabić, a Owocowy Las rozerwać na strzępy. Nie wiem, co niektórzy z was sobie myślą. Że to zabawa? Cóż, powiem wam, jak jest.
Podniosła łeb i wolno przejechała spojrzeniem po całej grupie.
— Śmierć — warknęła, a jej głos niósł się ostrzej, niż zamierzała. — To nie zabawa. To śmierć. Ryzykujemy życie, by wyrwać się z kultu. Możemy zostać okaleczeni na całe życie albo stracić je w mgnieniu oka. Przepychanie się, kłótnie… to nie rozwiązanie. To kolejny krok ku śmierci. A wy musicie przeżyć. Wszyscy.
Kiedy tak patrzyła po kotach, jej ciało nagle drgnęło. Oczy rozszerzyły się w przerażeniu. W jednej chwili straciła oddech. Zaczęła rozglądać się dookoła – najpierw nerwowo, potem już w panice.
— Brukselkowa Zadra i Gwiazdnicowy Blask… gdzie one są?!
Nagle u jej boku odezwał się Mglisty Sen.
— Zostawiły nas… — powiedział chłodno, nie odrywając spojrzenia od Jarzębinowego Żaru, która wyglądała, jakby miała zaraz się rozpłakać. — Mama wybrała Wrotyczową Szramę oraz Kwitnący Kalafior… A Gwiazdnicowy Blask pewnie wolała zostać z nimi… Zostawili nas, Jarzębinowy Żarze. Nie mamy czasu, by zaprzątać sobie tym głowy. Jesteśmy w połowie drogi do miejsca docelowego… Nie mamy już po co wracać.
Czarny wojownik drżał z emocji, a jego pysk wydawał się całkowicie wyżuty z uczuć. Jarzębinowy Żar mogła przejrzeć się w jego żółtych, smętnych oczach i poczuć jego ból.
— Niech Klan Gwiazdy ma je w opiece… — dodał ponuro, po czym, jak gdyby nigdy nic, ruszył naprzód, prowadząc cały orszak wzdłuż Drogi Grzmotu.
W szoku wpatrywała się w Mglistego Sen . Czy on o tym wiedział? Od jak dawna widział, że Brukselkowa Zadra i Gwiazdnicowy Blask wróciły do obozu? Dlaczego… z jakiego powodu miałyby to zrobić? Myśli zaczęły wirować jej w głowie jak szalejący wir. Czy są zdrajczyniami? Czy zdradzą Klanowi Wilka, dokąd zmierzają? Czy sprowadzą na nich wszystkich śmierć? Obrazy zaczęły pojawiać się w jej wyobraźni: zaczerwienione oczy wojowników z Klanu Wilka, ich szpony, ich furia… brzmiące w uszach echo rozerwanego futra. Zrobiło jej się słabo. Zatoczyła się, prawie mdlejąc. Na moment świat zachwiał się przed nią jakby oderwany od rzeczywistości. Jednak jakimś cudem zdołała utrzymać równowagę – choć łapy drżały jej jak liście trzęsione wiatrem.
— Przykro mi… — mruknęła tylko cicho, ledwo dosłyszalnie.
Odwróciła się, ruszając przed siebie, powłócząc ogonem po ziemi.
Ciemny kocur zerknął na Jarzębinowy Żar. Widział, jak porusza pyskiem, lecz nie dosłyszał słów medyczki. Zaczekał, aż zrówna się z nim, po czym podparł ją swoim bokiem, oddając jej tym samym własne ciepło.
— Zaszliśmy tak daleko, że musi nam się udać. Wierzę w nas, bez względu na to, czy jest z nami Brukselkowa Zadra i Gwiazdnicowy Blask, czy nie. Damy radę, Jarzębinowy Żarze.
Zerknęła na niego i słabo się uśmiechnęła. Jej wargi uniosły się ledwie na chwilę, jakby uśmiech był bardziej odruchem niż rzeczywistą oznaką spokoju. Potem obejrzała się przez ramię, patrząc na zmęczone, poranione koty sunące za nimi powoli niczym cień dawnej, silnej grupy.
— Mam nadzieję… Musimy zrobić to jak najszybciej. Owocowy Las zapewne zaraz wyśle patrol — miauknęła cicho, zniżając głos niemal do szeptu, by tylko on mógł ją usłyszeć.
Nie mogła pozwolić, by ktokolwiek inny usłyszał te słowa. Wystarczył jeden znak zagrożenia, jedno potwierdzenie jej obaw, a cała grupę mogłaby ogarnąć panika. Już teraz widziała, jak niektórym drżą łapy, jak oczy uciekają na boki, jak każdy dźwięk sprawia, że futra jeżą się od strachu.
— A co jeśli… co jeśli pożarły je potwory Dwunożnych? — wyjąkał z przerażeniem, dość niewyraźnie, Stroczkowa Łapa, który nadal szedł cicho u jej boku. Trzymał w pyszczku zioła, więc jego słowa brzmiały jeszcze bardziej niewyraźnie.
Spojrzała na niego i pokręciła głową.
— Nie, nie martw się. One są w obozie. Potwory ich nie zjadły — uspokoiła go łagodnie.
Potem zerknęła na pozostałą grupę, lecz jej wzrok szybko przyciągnął ruch na ciemnej, błyszczącej powierzchni Drogi Grzmotów. Jedynym, co mignęło jej przed oczami, było liliowe futro Miodowej Kory, drgające w rytm jego chwiejnych kroków. W tej samej chwili dobiegły ją słowa Kosaćcowej Grzywy.
— Twój tatuś chyba uwielbia potwory, wiesz? — zażartował.
Kotka odwróciła się gwałtownie i, nie wytrzymując napięcia, trzepnęła go łapą w łeb.
— Zamknij pysk, wronia karmo! — syknęła ostro.
Natychmiast rzuciła się do biegu, czując, jak serce podskakuje jej aż do gardła. Gdy tylko dopadła do Miodowej Kory, pociągnęła go z całej siły na miękkie wrzosy, z dala od śmiertelnej ścieżki.
— Miodowa Koro! Słyszysz mnie?! — zapytała, pochylając się nad nim i gwałtownie wciągając powietrze.
Kocur nie miał żadnych widocznych ran, lecz jego wzrok błądził gdzieś daleko, jakby dopiero wracał z miejsca, do którego nie powinien był nigdy trafić.
— Iskrząco Nadziejo… to ty? Jesteśmy już w domu — mruknął Miodowa Kora, ewidentnie ledwo przytomny.
Na szczęście Miodowa Kora żył, choć był wyraźnie oszołomiony. Przez chwilę chwiał się na łapach, jakby świat wirował mu przed oczami. Potrzebował, by ktoś podtrzymywał go do końca drogi albo nawet niósł — jego krok był zbyt chwiejny, pełen bólu i dezorientacji. Tragedia jednak nie miała końca. Nieuważny Zapomniana Koniczyna, może z powodu rany na pysku, a może po prostu przez własną lekkomyślność, stanął zbyt blisko drogi. Zbyt blisko tego, co czaiło się w ciemności. Tym razem to Szczawiowe Serce wyskoczył w jego kierunku. Całą drogę szedł cicho, niemal jak cień; większość nawet zapominała o tym, że jest tuż obok. A teraz… teraz leżał obok Zapomnianej Koniczyny, a jego łapa była niebezpiecznie wykręcona pod nienaturalnym kątem. Medyczka od razu ruszyła w ich stronę, zabierając ze sobą Amorphinę, która jako jedyna miała jeszcze trochę ziół. Wysoka trawa szeleściła pod ich łapami, gdy przystanęła przy łaciatym kocurze.
— Spokojnie, wszystko będzie dobrze! — uspokoiła go, choć sama nie była tego pewna. Po czym, dość mało delikatnie, zajęła się jego łapą. Wiedziała, że go boli, widziała to w jego rozszerzonych oczach, ale nie miała żadnych ziół przeciwbólowych. Nawet te, które pomagały przy skręceniach, kończyły się w zastraszającym tempie.
— Musi być niesiony lub przynajmniej prowadzony przez kogoś — oznajmiła, podnosząc się z trawy. Jej spojrzenie, pełne zmęczenia i niepokoju, zatrzymało się na załzawionym kocurku.
Nagle koło jej boku mignęło szylkretowe futro Rysiego Trop. Niestety, i jej los nie oszczędził. Szybki potwór — zbyt szybki, by mogli go dostrzec wcześniej — zahaczył o nią przy kolejnym ataku. Kotka poturlała się kilka długości lisa dalej, a jej ciało zatrzymało się dopiero przy krzaku wrzosów. Jarzębina nie mogła długo pozostawać przy żadnym z pacjentów; liczba rannych rosła z każdą chwilą. Z sercem ściśniętym strachem podskoczyła do kultystki i wraz z pomocą Amorphiny zabrały Rysi Trop na wrzosy. Reszta grupy trwała w niemym, paraliżującym szoku. Rannych przybywało, ziół ubywało. Jarzębina ze zgrozą dostrzegła, że łapa Rysiego Tropu również jest złamana. Pomogła jej tak szybko i delikatnie, jak tylko mogła, ale dobrze wiedziała, że to za mało. Nie miała już żadnych środków leczniczych. Pozostały jedynie suche liście, w które zawijali wcześniejsze porcje ziół — teraz bezużyteczne. Każda kolejna rana oznaczała, że chory nie dostanie pomocy. A noc nie zamierzała ich oszczędzać. Jarzębina podniosła głowę ku niebu, z którego gwiazdy powoli znikały, jakby ktoś gasił je jedna po drugiej. Chłodny wiatr owiał jej policzki, niosąc zapach nieuchronności.
Czy nadzieja przepadła całkowicie?
Koszmar zdawał się nie mieć końca. Jarzębinowy Żar wciąż nie zdążyła do końca opatrzyć dopiero co rannych kotów, kiedy kątem oka dostrzegła, jak Mglisty Sen gwałtownie wyskakuje na jezdnię, próbując ściągnąć z niej Porywisty Dąb. W powietrzu uniósł się ostry zapach asfaltu nagrzanego od łap potworów, a po chwili — metaliczna woń krwi. Niestety młody kocur nie zdołał całkowicie uskoczyć. To samo spotkało ciemnego wojownika. Medyczka zamarła. Widziała, jak Dąb krzyczy z bólu, jak jego tylne łapy bezwładnie uderzają o ziemię.
— Achhhh! Moje nogi! — wrzasnął z bólu i przerażenia. — Jak ja mam teraz iść?! Nie chcę umierać! Mówiłem, głupie mysie móżdżki, żeby zejść na pobocze i odpocząć!
— Zróbmy przerwę! Weźmy rannych na pobocze! — krzyknął do pozostałych Mglisty Sen.
Były złamane. Nie wyglądało to może na śmiertelną ranę, ale ból był ostry, niemal namacalny w drżącym powietrzu, a krew powoli sączyła się na trawę. Dopiero gdy ktoś trącił ją w ramię — nie była nawet pewna kto — ruszyła do przodu, z sercem podchodzącym do gardła.
— Już… już się nie martw, wyleczą cię, nie umrzesz! — zapewniła go, choć jej głos drżał. W panice chwyciła pobliskie, szerokie liście oraz pęk wrzosów. Niczego innego nie miała. Musiała tamować krwawienie fioletowymi kwiatami, choć wiedziała, że to rozwiązanie prowizoryczne. Byle dotrzeć na miejsce. Byle tylko dotrzeć… Potem poprawi mu opatrunek. O ile wszyscy przeżyją drogę. Nie miała wyboru — musiała zignorować zadrapania Mglistego Snu. Nie było na to czasu, a on wciąż stał na własnych łapach.
— Zróbmy przerwę! Weźmy rannych na pobocze! — krzyknął Mglisty Sen.
Jarzębina podniosła się z miejsca, czując, jak drżą jej własne łapy.
— Tak, idźmy bardziej po łące. — Rozejrzała się, mrużąc oczy. — Ale spójrzcie… musimy przejść przez Drogę Grzmotów jeszcze ten ostatni kawałek, żeby dostać się na tamte tereny. Nie wydaje mi się, by jakikolwiek klan je zajmował — oznajmiła, wciąż stojąc przy rannym Dębie i delikatnie gładząc go łapą po głowie.
— Musimy tam dojść… i wtedy odpoczniemy — szepnęła tak cicho, że nikt nie miał prawa jej usłyszeć. Było to bardziej błaganie skierowane do losu niż rzeczywiste słowa otuchy.
Ból był tak przeraźliwy, że Porywisty Dąb był pewien, iż zaraz zwróci wszystkie ptaszki, jakie zjadł w obozie przed ucieczką. Dotyk delikatnych łapek medyczki oraz metaliczny zapach krwi mdliły go coraz mocniej.
— Weź te łapy z moich nóg! To boli! — zawył, zdzierając sobie przy tym gardło. — Zaraz puszczę pawia! Niedobrze mi!
Gdy tylko usłyszał o przejściu przez Drogę Grzmotu, aby zejść na łąki, omal nie wykitował. Spojrzał na Jarzębinowy Żar z niedowierzaniem.
— Jak ja niby mam tam przejść?! Mam złamane dwie łapy! Nie będę się czołgać, żeby jeszcze raz potrąciło mnie to potworzysko! Przecież ja umrę!
Mglisty Sen spojrzał załamanym wzrokiem na Porywistego Dęba. Kiedy tylko usłyszał propozycję medyczki, skinął głową.
— Musimy przejść, jeśli chcemy wszyscy przeżyć. Kilka kotów będzie musiało pomóc mi przeciągnąć Porywistego Dęba na drugą stronę. Sam nie da rady, jest zbyt wolny…
— Ja mogę go wziąć — zaproponował głośno Kosaćcowa Grzywa. — Jestem… wystarczająco puszysty, żeby go unieść na plecach — dodał, po czym zerknął na Porywistego Dęba z uśmieszkiem. — Spokojnie, Dąbek, będziesz noszony jak księżniczka z Klanu Nocy. Włos ci z głowy nawet nie spadnie! — zapewnił i zaśmiał się.
— Doprawdy? Już zawaliłeś sprawę, bo przejechało mi dwie łapy! — prychnął Dąb, podciągając się na przednich. — Poza tym, czy ja mogę ci ufać? Dosłownie popchnąłeś kilka razy mojego ojca na jezdnię, pod samochody! Jeszcze mnie specjalnie zabijesz!
— Nikt nie będzie nikogo zabijał i nikt dzisiaj nie umrze — powiedział czarny kocur, przecierając łapą pysk, na którym miał drobne rany cięte od auta. Przeniósł wzrok na Kosaćcową Grzywę. — Pomogę ci. Jest ciężki, więc sam go nie przeniesiesz, choć jesteś ode mnie większy…
— Sugerujesz, że jestem gruby? — prychnął Porywisty Dąb.
Mglisty Sen zignorował kocura i spojrzał na szylkretową medyczkę.
Jarzębina patrzyła w szoku na całą sytuację. Ciężko było jej się odezwać, ciężko było jej się ruszyć. Ogon drżał jej nerwowo, a serce waliło jak oszalałe. ''Błąd, to był błąd!,, — krzyczało coś w jej głowie. Mimo że próbowała nie słuchać tych natrętnych szeptów, coś w jej wnętrzu drżało niepokojąco, jakby zaraz miało pęknąć. Zrobiła krok do tyłu, czując, jak ziemia pod łapami staje się zbyt miękka, zbyt niestabilna. Jednak właśnie wtedy głos Mglistego Snu wyrwał ją z otępienia, jak szarpnięcie za kark.
— Jarzębinowy Żarze, pójdziesz pierwsza. Ktoś sprawny musi być z przodu, żeby nas ostrzec albo pomóc szybko przeciągnąć rannych. — Odwrócił się do pozostałych, tak by każdy go słyszał: — Będziemy iść na zmiany! Zdrowi i ranni! Rozumiecie? Gdy przejdziemy z Porywistym Dębem, po nas ma iść ktoś sprawny.
Ja?
Jak to ona? Przez moment myśl ta uderzyła w nią jak lodowata fala. Ale wiedziała, że nie może ich zawieść. Musiała zrobić wszystko, by dotarli — cali, albo przynajmniej… w miarę w kawałkach. Odetchnęła drżąco i ruszyła na przód grupy. Poranek dopiero wstawał, a delikatne, blade światło rozlewało się po okolicy niczym mglisty welon. Oczy potworów nie świeciły już w ciemności. Rozejrzała się uważnie. Nie dostrzegła żadnego zbliżającego się samochodu. Gdy tylko nadarzyła się okazja, Jarzębinowy Żar wbiegła na jezdnię, czując, jak serce znowu przyspiesza. Zatrzymała się na środku mostu i odwróciła się, patrząc na resztę grupy. Jej oczy błyszczały determinacją, choć w głębi czaił się strach.
W końcu jej łapy wylądowały na miękkiej, obcej trawie. Nieznajome zapachy zalały jej nozdrza niczym nagła fala, a uszy zaczęły wyłapywać znajome, lecz odległe dźwięki lasu, którego tajemnice dopiero mieli odkryć. Już teraz, pod jednym z niskich krzewów, dostrzegła pajęczynę połyskującą w porannym świetle. Odwróciła się do reszty grupy. Na ich pyskach malowała się ulga, a w oczach niektórych błyszczały drobne kropelki łez. Wszyscy wyglądali, jakby dopiero teraz uświadomili sobie, że żyją. Jednak ta ulga trwała jedynie do chwili, gdy Jarzębinowy Żar zmrużyła oczy i dostrzegła, że Poziomkowa Polana wciąż stoi na drodze — nieruchomo, zbyt nieruchomo. Wtem mocniejszy powiew wiatru przyniósł do niej metaliczny zapach krwi. Serce zamarło jej w piersi, a spojrzenie natychmiast padło na kocura. Jego wzrok był błagalny, pełen cichej prośby i strachu. Jarzębinowy Żar od razu postąpiła krok do przodu, potem kolejny — aż rzuciła się biegiem, przeskakując przez nierówności ziemi. Ogon wojownika był tak połamany i nienaturalnie wykrzywiony, że nie dało się go uratować. Widok sprawił, że w jej żołądku ścisnęło się coś zimnego, ale nie mogła teraz pozwolić, by wzięły ją emocje.
— Spokojnie, spokojnie… — wyszeptała, bardziej do siebie niż do niego. — Jesteśmy już na miejscu, wszystko będzie dobrze.
Pomogła młodszemu zejść z jezdni, choć wiedziała, że każdy jego ruch sprawiał mu ból. Drżał, ale mimo to próbował trzymać się na łapach.
— Stroczkowa Łapo, pobiegnij po tę pajęczynę przy krzewach, a ty, Amorphino, znajdź jakieś duże liście — poleciła dwójce, starając się zachować opanowanie, choć jej serce nadal łomotało.
Gdy wrócili z potrzebnymi materiałami, Jarzębinowy Żar już wiedziała, że ogona nie uda się uratować. Zerknęła na Mglisty Sen, a w jej spojrzeniu pojawiła się mieszanka stanowczości i smutku.
— Musimy znaleźć miejsce na odpoczynek — oznajmiła, rozglądając się za ostrym kamieniem i czymś, co mogłoby posłużyć jako naturalny środek przeciwbólowy. Adrenalina, która zagotowała się w krwi kocura, działała na jej korzyść, lecz wiedziała, że to nie potrwa wiecznie.
Dopiero po dłuższej chwili uporała się z ogonem, starannie zabezpieczając go pajęczyną. Opatrunek będzie musiała jeszcze poprawić — nie raz, nie dwa. A kocur… będzie musiał nauczyć się żyć bez ogona. Ta myśl bolała ją bardziej, niż była gotowa przyznać.
Uniosła łeb, czekając, aż w końcu ruszą w głąb drzew i znajdą bezpieczne miejsce na rozbicie prowizorycznego obozu. Wysokie korony szeptały im nad głowami, a wiatr przynosił zapowiedź większego spokoju — choć na jak długo, tego nikt nie mógł wiedzieć.
Mglisty Sen popatrzył po pobratymcach, którzy — zmęczeni, ranni i zestresowani — leżeli na trawie.
— Wszyscy! — zwrócił się do kotów, obejmując ich wzrokiem. Gdy rozmowy ucichły, wskazał pyskiem stronę, gdzie przed nimi rozciągał się lasek. — Powinniśmy skierować się do lasu i schronić między drzewami. Niektórzy z nas potrzebują opieki Jarzębinowego Żaru, jednak ona nie jest w stanie zająć się wszystkimi teraz, kiedy nie ma wystarczająco dużo ziół. Musimy też stworzyć prowizoryczny obóz, by zregenerować siły i zastanowić się, co zrobić dalej…
Wieczór
Była wykończona – całą podróżą, zbieraniem ziół i tym nieustannym stresem. W końcu wszyscy mogli odpocząć, a ona nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła, jedząc kosa. Obok niej czuła bok Mglistego Snu, a także była w stanie wyczuć obecność całej grupy. Udało im się naprawdę. Jej sny były piękne, spokojne – takich dawno nie miała. Jednak nagle coś kazało jej się obudzić. Poruszenie w grupie… czy coś się stało? Zerwała się od razu i uniosła głowę. Jej wzrok najpierw spotkał czarnego kocura, a potem rozejrzała się wśród świetlików. Były takie piękne – latały spokojnie między nimi, przysiadając raz na kotach, raz na trawie. Wyglądały jak gwiazdy… prawdziwe gwiazdy. Otworzyła szerzej oczy, zachwycona.
— To musi być znak! — westchnęła, patrząc z zauroczeniem i ulgą w oczach. — To znak od Klanu Gwiazdy!
Widziała, jak cała grupa na nią patrzy. Niektórzy od razu uwierzyli, inni raczej uznali, że majaczy po śnie i zmęczeniu. Ale ona była pewna. Serce napełniło jej się nadzieją i ciepłem.
— Klan Gwiazdy chce nam powiedzieć, że wszystko będzie dobrze! Czuwają nad nami ciągle! Chcą, żebyśmy wiedzieli, że przed nami zaczyna się dobry początek! Nie jesteśmy zgubieni… — mruczała, ciesząc się każdym słowem.
— Więc… co teraz? — odezwała się Rysi Trop. — Mam rozumieć, że jesteśmy zwykłą grupą samotników, takimi uciekinierami?
Jarzębina spuściła wzrok, a potem, jak wszyscy, spojrzała na Mglistego Sna. Liczyła, że to on zostanie przywódcą klanu, który powstanie. Był idealny do tej roli. I kocur jej nie zawiódł.
— Jesteśmy Świetlikami — powiedział w końcu spokojnie.
— Świetlikami? Tak po prostu? — zdziwił się Kosaćcowa Grzywa.
— A gdzie słowo „Klan”? Nie jesteśmy już klanem? — dodał Porywisty Dąb. — Nie jesteśmy Klanem Świetlików?
— Jeszcze nie. Nie mamy ról ani obozu. Musimy także zostać zaakceptowani przez pozostałe Klany… Na tę chwilę jesteśmy Świetlikami. Wnieśliśmy nadzieję dla Klanu Gwiazdy i oświetliliśmy mrok Mrocznej Puszczy. Na razie jesteśmy mali i słabi, ale nasze siły wrócą – i to z podwójną mocą — mówił spokojnym głosem. Na jego pysku usiadł mały świetlik, od którego zawdzięczali swoją nazwę.
Medyczka patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami i ogromnym szacunkiem. Takiego zachowania oczekiwała od przyszłego lidera grupy. A nawet jeśli nie miał zostać liderem, to był kimś, kto zasługiwał na respekt. Młody, a jednocześnie mądry. Zerknęła na świetlika siedzącego na jego nosie, a potem dostrzegła jego lekki uśmiech. Nie odezwała się jednak.
— Powinnaś dokończyć tego kosa. To dobry czas dla nas. Musimy cieszyć się, że Klan Gwiazdy jest po naszej stronie — rzekł kocur.
Szylkretka spojrzała z powrotem na kosa, a potem uniosła wzrok ku granatowemu niebu, pełnemu gwiazd, które mieszały się z unoszącymi się świetlikami. Latały nad jej głową, migocząc i tańcząc w ciemności. To był nowy początek – początek, w którym nadzieja świeciła jaśniej niż kiedykolwiek.

Od Mglistego Snu

Pora Nagich Drzew
Spotkanie przed ucieczką

Szedł przez las do miejsca, gdzie umówił się na spotkanie z Jarzębinowym Żarem i Brukselkową Zadrą. Według planu miał jeszcze zjawić się Kosaćcowa Grzywa, któremu informacje o rozmowie w opuszczonym obozowisku miała przekazać Jarzębinowy Żar. W końcu trafił do miejsca docelowego. Uważnie rozejrzał się po opuszczonym obozowisku, co jakiś czas skupiając się na falujących skórach, które zostawili po sobie dwunożni.
"To tutaj... muszę znaleźć odpowiednie zaciszne miejsce, by nikt nas nie podsłuchiwał i żeby żadne z nas nie zmarzło..."
Ostrożnie ruszył w stronę jednej z opadniętych skór, która trzymała się na jednym z dziwnych patyków, który utrzymywał konstrukcje w na tyle stabilnym stanie, że Mglisty Sen mógł spokojnie wejść do środka. Wszedł bez wahania, a mróz oraz nieprzyjemny wiatr od razu zniknął, pozwalając mu się ogrzać w dość nietypowym schronieniu.
Wyjrzał ostrożnie przez wejście do legowiska ze skóry. Na zewnątrz wiatr się wzmagał, a śnieg, zamiast delikatnie oprószyć, zacinał coraz mocniej. Idealna pogoda na tajne spotkanie. Żaden Wilczak nie zapuszczałby się tak daleko w taką śnieżycę za kilkoma kotami, które wyszły samotnie o różnym czasie z obozu.
"Oby tylko dotarli na miejsce..." – pomyślał, kiedy zza drzewa wyszła figura kota.
Nie był pewien, kto to był dokładnie, gdyż zacinający śnieg uniemożliwiał mu rozpoznanie kota. Nawet nie było sensu wołania ani miauczenia. Mógł liczyć na to, że kot zauważy jego czarną sierść w jaskrawej skórze lub pójdzie za jego zapachem. Kiedy kot zbliżył się na tyle, że spod zmrużonych oczu mógł ujrzeć dokładny kolor futra, zamruczał, rozpoznając Brukselkową Zadrę. Matka jako pierwsza zjawiła się na miejscu i weszła zziębnięta do dziwnej jaskrawej skóry.
– Hej… – mruknęła, siadając obok. Jej sierść była posklejana śniegiem, a nos czerwony od mrozu. – Cieszysz się? Na tę… ucieczkę?
– Nie nazwałbym moich emocji pozytywnymi. Szczerze czuję ciężar i powagę tej sytuacji, doskonale tak, jak ty bądź Jarzębinowy Żar – powiedział swojej matce.
Po chwili ze śnieżycy wyszła kolejna dwójka kotów, byli to Jarzębinowy Żar wraz z jej bratem – Kosaćcową Grzywą.
– Witajcie – przywitała się medyczka.
– Witajcie – powtórzył słowa brat szylkretki, patrząc z góry na Mglisty Sen i Brukselkową Zadrę. – Jakieś plany, coś? Mam nadzieję, że nie przyszliście tu bez planu i nie wplątaliście mnie po to, aby wszystko zaplanować tutaj, co? – rzekł z irytującym uśmiechem.
Na ich przywitanie skłonił posłusznie głową, chociaż nie podobały mu się wzrok oraz ton, z jakim wyszedł im naprzeciw Kosaćcowa Grzywa.
– Naszym wstępnym planem była ucieczka w stronę lasów od strony z Owocowym Lasem – zauważył – Gdzieś niedaleko powinno się znajdować jakieś miejsce niczyje, które moglibyśmy zająć. Za to, jeśli chodzi o plan ucieczki z obozu, to proponuje uciec pod osłoną nocy, co jest chyba oczywistym rozwiązaniem. Musielibyśmy kogoś z nas dać na wartę. Kogoś, komu ufają kultyści.
Spojrzał po rozmówcach, licząc na jakieś godne pomysły, kto i jak pomógłby wyprowadzić tak dużą zgraję kotów z serca Klanu Wilka.

***

Rozmowa przebiegła dość szybko i koty uzgodniły plan ucieczki. Mimo sporów i niedogodności w zachowaniu niektórych ważnych członków, Mglisty Sen mógł powiedzieć, że wszystko poszło dobrze. Emocje buzowały w kotach, szargały je za futra oraz wąsy. Tutaj chodziło o bezpieczeństwo wszystkich tych, którzy wierzą w lepsze jutro i nie chcą zwiędnąć pod pazurami kultystów. Chciał, żeby jego rodzina oraz najbliżsi jego sercu zamieszkali w nowym miejscu. Żeby oni wszyscy zaczęli nową historię, lepszą erę dla wiernych Klanu Gwiazdy.

***
Pora Nowych Liści
Noc


Przyszedł czas na planowaną ucieczkę. Słyszał, jak koty w legowisku wojowników zaczynają wstawać i po kryjomu opuszczać posłania. Przez ten cały czas nasłuchiwał otoczenia. Dziwiło go to, że Gwiazdnicowy Blask jeszcze się nie poruszyła. Czy powinien ją obudzić? Otworzył od razu oczy, kiedy poczuł szturchnięcie Zapomnianej Koniczyny. Nie mógłby tego przeoczyć, gdyż o mało nie spadł z własnego posłania. Posłał mu zirytowane spojrzenie.
– Przecież nie śpię! – wycedził szeptem przez zęby.
Kiedy łaciaty wraz z Kosaćcową Grzywą zniknęli w dziurze legowiska wojowników, skupił swój wzrok na swojej jedynej siostrze, która mu się ostała. Kotka nie spała, jedynie patrzyła się zestresowana na brata oraz niektórych wojowników, którzy wyszli. Czyżby nie była gotowa? Czary zaczął się wahać. Co powinien zrobić?
Powoli i bardzo cicho podeszła do niego od tyłu Brukselkowa Zadra, delikatnie ocierając się futrem o jego bok.
— Gwiazdko, musimy iść... — szepnęła do jego siostry, po czym spojrzała na niego. — Damy sobie radę — rzuciła krótko. Gdy liliowa się podnosiła, Brukselka wraz z nią ruszyła do wyjścia przez krzaki.
— Pogadamy, gdy już będziemy bezpieczni — mruknęła tylko do Mglistego Sna.
Zabrakło mu języka w pysku. Nie wiedział, co miał dokładnie zrobić ze sobą ani z Brukselkową Zadrą bądź Gwiazdnicowym Blaskiem, tym bardziej że teraz obie kotki zniknęły niczym poranna rosa.
"Skup się! Znajdź Kosaćcową Grzywę oraz Zapomnianą Koniczynę!" – zganił się w myślach.
Otrząsnął się z transu i poszedł za jeszcze świeżym zapachem Zapomnianej Koniczyny oraz Kosaćcowej Grzywy. Wszedł między krzewy legowisk, a ściany jeżyn budujących obóz. W końcu znalazł jasne futerko swojego przyjaciela i szturchnął go w bok.
– Idziemy w takim razie poza obóz, musimy iść w jakieś miejsce, żeby później dołączyła do nas reszta – mruknął, zlewając się cieniach. Kocury mogły zobaczyć tylko jego żółte oczy.
– Ach! – Zapomniana Koniczyna nagle odskoczył. Ewidentnie nie spodziewał się widzieć jego żółtych oczu po ciemku. Kiedy w końcu go rozpoznał, pokręcił głową i słabo się uśmiechnął – To tylko ty... – wymamrotał i wyrównał z nim krok, przybliżając się, po czym westchnął z ulgą: –
Kosaćcowa Grzywa mi coś mówił, że spotykamy się w tym opuszczonym obozie dwunożnych łysolców. Myślisz, że wszyscy tu przyjdą cali i zdrowi? – zapytał zmartwiony.
– Tak, to ja.
Rozbawił go widok przestraszonego przyjaciela. Zamruczał cicho i zetknął się z nim futrem, po całej swojej długości. Było mało miejsca w tych zaroślach, a on nie chciał, żeby jakiś niepożądany Wilczak ich zobaczył.
– Tak, właśnie tam jest nasze umówione miejsce zbiórki... Jednak może jeszcze poczekajmy, może ktoś będzie potrzebował pomocy z naszych. My jeszcze zdążymy uciec, jesteśmy młodzi i zwinni, jednak pozostali mogą mieć kłopoty. Musimy być czujni.
Swoje oczy żółte niczym świetliki, przeniósł na polanę, patrząc, jak jeszcze inne koty zbierają się do ucieczki.
– Mam nadzieję, że nikomu się nic nie stanie... Obawiam się jeszcze, że niektóre koty spanikują i zostaną w tym okropnym miejscu... – Zapomniana Koniczyna zwiesił głowę.
– Moja matka tam zostaje... – rzekł smutno – Chciałem ją zaprosić i powiedzieć, że może się od nich uwolnić, ale niestety nie miałem takiej okazji – wzruszył barkami i spojrzał na przyjaciela – To tak, jakby ciągle mnie unikała po... a nieważne! Lepiej schrońmy się w tym obozowisku, bo zamarzniemy! Widzisz? – Wskazał na swój wystający ząb. – On już nie jest kłem, tylko soplem! Inni sobie poradzą, zapewniam cię. W dodatku to chyba wy byliście od ustalania, kiedy wyruszamy, co nie? To wasza zasługa... tak jakby. Raczej nikt nie przewidzi pogody.
– Nie wiem, czy jest to dobry pomysł... Wiesz, może się okazać, że jakiś kultysta się obudzi i zaatakuje kogoś z nas. Musimy jeszcze poczekać, jak część kotów opuści obóz, to przeniesiemy się do miejsca zbiórki.
Nie wiedział, co powinien powiedzieć przyjacielowi na temat jego rozstania z Lodową Sałatą. Wiedział, że Zapomnianą Koniczynę będzie to strasznie bolało, jednak nie był on jedyny, który zostawiał część swoich w tym okropnym miejscu przesiąkniętym przez Mroczną Puszczę. Mglisty Sen wiedział, że Brukselkowa Zadra zostaje w Klanie Wilka wraz z Wrotyczową Szramą.
— Ale nie wiemy nawet, gdzie jest reszta! — odpowiedział mu natychmiast przyjaciel i spojrzał w bok nieco oburzony.
Na pocieszenie polizał Zapomnianą Koniczynę po policzku.
– A teraz skup się, przeczekamy chwilę i pobiegniemy w stronę Opuszczonego Obozowiska.
Spojrzał na niego zszokowany. Chwilę stał tak w osłupieniu, dopóki Mglisty Sen nie zauważył, że przyjaciel stoi sztywno w tej samej pozycji z otwartym pyskiem. Gdy tamten się ocknął, potrząsnął szybko głową i odbiegł.
Odprowadził wzrokiem Zapomnianą Koniczynę, który w popłochu uciekł w głąb lasu. Nie wiedział szczerze, czy to była reakcja przyjaciela na jego gest, czy po prostu nie wytrzymał presji i uciekł do miejsca zbiórki. Czarny wojownik nie zamierzał biec od razu za nim. Ciągle czekał, aż wyjdą z obozu pozostałe koty. Kiedy obozowisko opustoszało z kotów, które brały udział w ucieczce, skinął głową do zarośli, w którym siedział Miodowa Kora wraz z jego synem. Mglisty Sen mógł ruszać do miejsca docelowego spotkań. Ostrożnie opuścił zarośla i pobiegł w stronę, gdzie zniknął Zapomniana Koniczyna.
Biegnąc tak w umówione miejsce, stawiał precyzyjnie łapy na ściółce, żeby robić jak najmniej hałasu. Drzewa przyjemnie szumiały na wietrze, a czasami mógł usłyszeć pohukiwania sowy. Noc była przepiękna, jednak czy idealna do ucieczki? W końcu znalazł się blisko Opuszczonego Obozowiska, bo zapach kotów stawał się coraz silniejszy. Wyczuwał Brukselkową Zadrę, Gwiazdnicowy Blask i nawet Zapomnianą Koniczynę. Zwolnił, z biegu przeszedł do truchtu, a jego poduszki miękko lądowały na ściółce. Kiedy tylko ujrzał charakterystyczną sylwetkę przyjaciela oraz jego rozchodzącą się biel na futrze, podszedł do niego od tyłu. –
Wszystko w porządku? – zapytał. Nadal nie był przekonany, że jego ucieczka była bez powodu. Widział jego reakcje na dotyk.
– Ach, ja... po prostu... – westchnął Zapomniana Koniczyna i spojrzał na niego przez ramię. – Czy kiedykolwiek wyobrażałeś sobie życie z kotką? – zapytał niepewnie.
Zamrugał, nie rozumiejąc, o czym dokładnie mówi do niego wojownik.
– Tak, nawet byłem bardzo długo zauroczony w twojej siostrze... – powiedział szczerze i niepewnie. Czemu rozmawiali na temat związków akurat w takim momencie? Myślał, że przyjaciel po prostu się czegoś wystraszył lub zobaczył jakiegoś kultystę, który wybudził się ze snu. – A co? Związki jak związki. Jednak nie mam partnerki i nie wiem, czy znajdę, patrząc na to, że uciekamy z Klanu Wilka. Stare miłości można zostawić za sobą, szczególnie że nie przepadasz, kiedy rozmawiamy na temat twojej siostry…
— Ach... rozumiem. – Mina orientala zmarkotniała – A czy gdyby ta kotka to był kocur, nadal byłbyś zauroczony w tym kocie? — Zapytał ponownie.
– Nie wiem... Nie zastanawiałem się nad tym... Możliwe, że tak? – powiedział spłoszony. Ostatnio wcale nie myślał o zauroczeniach albo o miłościach życia, a w szczególności teraz, kiedy uciekają z Klanu Wilka, ryzykując przy tym swoim życiem. Czemu Zapomniana Koniczyna w ogóle się go pytał o jego życie miłosne oraz preferencje?
— Rozumiem! — rzekł z uśmiechem łaciaty, po czym spojrzał na zgromadzenie kotów. — Może... powinniśmy do nich podejść? — nagle przybrał złośliwy uśmieszek. — Albo chcesz mnie jeszcze polizać na pocieszenie? — zażartował.
Czy to na pewno był żart?
Zmieszany drastycznymi ekspresjami Zapomnianej Koniczyny, stał tak, nie wiedząc, jak powinien się zachowywać. Czy to było normalne dla kocurów, żeby w tak krótkim czasie przechodzić przez wszystkie emocje, jakie tylko koty mogą z siebie wykrzesać? Może to on był problemem i to on był zbyt spokojny, aby zrozumieć przyjaciela?
Zmieszany tak stał i zastanawiał się nad własnymi uczuciami i całą sytuacą, w jakiej aktualnie się znajdują, że nie usłyszał, jak Jarzębinowy Żar wzywa koty, aby te ruszyły za nią.
– Widzisz? Zaraz nas tu zostawią! Chodź, trzeba się ruszać!
Mglisty Sen ocknął się na jego wołania i poszedł za zgrają kotów, które zaczęła prowadzić medyczka. Wszyscy byli przestraszeni i nikt nie narzekał na zmęczenie. Każdego trzymała adrenalina oraz presja, by nie zostać złapanym przez kultystów, którzy mogli w każdej chwili zerwać się do pościgu. Czy wtedy byliby gotowi zawalczyć? Rozejrzał się po kotach. Może i byliby w stanie się bronić, jednak wątpił, żeby każdy z walki wyszedłby cało. Nie chciał, żeby ktokolwiek ryzykował życiem, jednak noc się jeszcze nie skończyła, ani ich podróż. Jeszcze mogło zdarzyć się wszystko.

***

Szedł tak obok Zapomnianej Koniczyny, a grupa powoli dochodziła do Drogi Grzmotu, która dzieliła terytorium Klanu Wilka od Owocowego Lasu. Nagle wszyscy się zatrzymali, a na przedzie rozległ się stłumiony i przerażony głos Jarzębinowego Żaru:
— I teraz co?
Nie wiedząc, co dokładnie stanęło im na drodze, postanowił przeczekać. Może się okaże, że wcale nie będzie musiał wychodzić z inicjatywą uspokojenia całej tej sytuacji. Był młodym wojownikiem, a przecież dookoła nich znajdowały się bardziej doświadczone koty, jak na przykład Kosaćcowa Grzywa, czy Miodowa Kora. Oba kocury miały o wiele większe doświadczenie od niego, a na dodatek to Kosaćcowa Grzywa brał udział w tajnym spotkaniu podczas Pory Nagich Drzew.
— Poszłabym bliżej drogi — powiedziała wreszcie cicho, ale pewnie. — To ryzykowne… jednak potwora zobaczymy prędzej, zanim do nas dobiegnie. Możemy trzymać się bardziej wrzosów, niż samej drogi. Wystarczająco blisko, żeby widzieć, co nadjeżdża, i wystarczająco daleko, żeby nas nie dosięgło. – Zawahała się chwilę, zanim wypowiedziała kolejne słowa: – A Owocowy Las… — mruknęła, wyraźnie niechętna. — Jest ich tam więcej. Zabiją nas. I nie chcemy robić sobie nowych wrogów. Bliżej drogi będzie bezpieczniej niż między klanami — dodała z ostateczną, surową decyzją. — Przynajmniej wrogów zobaczymy z daleka.
Mglisty Sen pokiwał głowa, analizując dokładnie słowa Jarzębinowego Żaru. Kotka miała sporo racji i osobiście popierał ten pomysł. Teraz musiała się zgodzić cała reszta. Popatrzył po kotach. Kiedy tylko ujrzał otwierający się pysk Kosaćcowej Grzywy, już wiedział, że pewnie zaproponuje zupełnie inną drogę ucieczki.
— Wiecie... — Spojrzał Kosaciec na resztę grupy. — Nie wiem, czy chciałbym się spotkać z potworem i to w środku nocy. Kto wie, czy ktoś się nie zagapi i nie zdechnie od świateł. Wybrałbym tę drugą trasę, no bo... — uśmieszek wkradł mu się na pyszczek — Kto nie lubi ryzyka, co?
— Ja... sam nie wiem — rzekł niepewnie Zapomniana Koniczyna. — Chyba poszedłbym tą drugą — wzruszył ramionami. — Nawet jeśli się natkniemy na nich, nie powinni nam nic zrobić. W końcu oni to nie klany, czemu oni mieliby nas zabić, co? — dodał, nerwowo się śmiejąc. — A jak się dostosujemy do ciemności, to nie będzie aż tak źle! — dodał.
– Mi tam wszystko jedno, może nie będzie tak źle biec po tej twardej nawierzchni... – Rozbrzmiał dziarski głos Porywistego Dębu, który zbliżył się do ciemnej i twardej drogi, która została zrobiona specjalnie dla potworów. – Dobra, tylko szybko, bo jeszcze zwrócę wiewiórkę… – wykrzywił pysk i wystawił z obrzydzeniem język.
Mglisty ze zdumieniem popatrzył po obu kocurach. Chcieli przedzierać się środkiem terenu innego klanu, przez rzekę, powalone drzewa i pogorzeliska? Łagodnie mówiąc, było to trochę niemądre. Podszedł do przerażonej Jarzębinowego Żaru i zetknął się z nią futrem, oddając jej tym samym ciepło. Kocica potrzebowała wsparcia, nie mogła sama przekonać wszystkich, żeby ruszyli pierwszą trasą, która była o wiele bezpieczniejsza. Księżyc powoli zaczął się zniżać, powinni podjąć szybciej decyzje, od tego zależy ich życie.
– Masz rację, powinniśmy iść bliżej Drogi Grzmotu, mamy większe szanse na lądzie niż w rzece, nie jesteśmy kotami z Klanu Nocy – podjął, patrząc na pozostałych uczestników wycieczki, czekając, czy ktoś postanowi podważyć ten pomysł.
– Mnie wszystko jedno. Miałam was wyprowadzić z obozu, nie? Teraz wasza kolej działać – powiedziała Rysi Trop, zadzierając nos.
Spojrzał na kultystkę i skinął jej głową. Owszem wykonała swoją pracę, pilnując wejścia do obozu, żeby nikt ich nie przyłapał na wymarszu i to bardzo dobrze, jednak zostało jeszcze wybranie drogi ucieczki. Swój wzrok przeniósł na Zapomnianą Koniczynę i machnął swoim kikutem.
– Przekroczenie Drogi Grzmotu nie może być aż tak ryzykowne. Pójdźmy pierwszą opcją. Zobaczycie, że im szybciej wyruszymy, tym szybciej uciekniemy z tych terenów. Powinniśmy korzystać, póki jest ciemno i nie ma tak dużo potworów – znów przemówił, proponując względnie lepszą opcję.
Nagle odezwał się ktoś z tłumu:
— Czy... Jesteśmy pewni, że jest to dobry pomysł? Ta ucieczka, mam na myśli.
Koty rozejrzały się po sobie, starając się dowiedzieć, kto wypowiedział te słowa. Cisza. Nikt się nie przyznał.
Wtedy nad ich głowami ponownie coś przeleciało, tym razem głośniej, bliżej. "Kraa!" zaskrzeczało czarne ptaszysko, gdy przeleciało nad ich głowami, a następnie zniknęło w ciemności.
Czy to był znak, czy głupi zbieg okoliczności?
Zapomniana Koniczyna nieco się zdziwił i przybliżył do przyjaciela.
– To chyba jakiś zły znak... – wymamrotał zmieszany. – Zły omen?
Mglisty Sen spłaszczył uszy i rozejrzał się po kotach. Chyba będzie musiał przejąć inicjatywę? Nie był do tego zbyt chętny, jednak obawiał się, że koty zaczną zawracać i spanikują. Sam czuł tę presję. W dodatku już nie widział nigdzie Brukselkowej Zadry ani jego siostry.
– Klanie Gwiazdy, za co ty mnie tak karzesz? – syknął pod nosem.
Przeniósł wzrok z powrotem na Zapomnianą Koniczynę. Czy teraz duża część kotów będzie się bała jeszcze ptaków? Jeszcze rozumiał lęk przed potworami, jednak kruk, był zwykłym krukiem.
– To zwykły ptak. Nie ma potrzeby patrzeć się na zwierzynę, skupmy się na drodze – starał się wszystkich uspokoić
– Szybciej! Co tak się boicie? Na takie ptaszyska się poluje, a nie kuli ogony! Dawajcie na tę Drogę Grzmotu, bo zaraz kogoś wypchnę! – zawtórował mu Porywisty Dąb z tłumu przestraszonych pobratymców. Jeden z niewielu wykazywał swoją odwagę, która również mogła być jego głupotą.
Nagle Miodowa Kora trzepnął tamtego łapą w ucho, by uspokoić syna.
– Ała! A to za co? – słychać było prychnięcie.
– No, dobrze prawisz, dzieciaku! – rzekł z uśmiechem w stronę Porywistego Dębu, Kosaćcowa Grzywa. – W końcu znalazł się ktoś, kto nie przemyślał jednego słowa dziesięć razy tylko działa! – pochwalił go i podszedł do młodszego. Następnie spojrzał z powagą na pozostałych. – Powinniśmy już iść. Zaczyna się robić jaśniej, koty na pewno się już zorientowały. Nie traćmy ani chwili! — zawołał i pierwszy ruszył spod mostu.
Może tych dwóch kocurów nie łączyła żadna rodzinna więź, jednak Porywisty Dąb i Kosaćcowa Grzywa wydawali się dogadywać ze sobą, a nawet nadawać na tych samych falach. Może komunikacja między kotami nie będzie aż taka ciężka, jak mogłaby być? Mają wszyscy ten sam cel, a w dodatku dwa najciekawsze przypadki ze specyficznym charakterem się dogadywały.
– Może i słowa Porywistego Dębu były… szczere – mruknęła Jarzębinowy Żar, która nadal stała niedaleko niego. Spojrzała się na Mglisty Sen z powagą – Czas ruszać. – Uniosła głowę. Miała ogon napięty, a oczy błyszczały z determinacją.
Kosaćcowa Grzywa ruszył jako jeden z pierwszych, a inne koty powoli zaczęły się zbierać za wojownikiem, by gęsiego iść poboczem do nieznanego im miejsca. Jarzębinowy Żar właśnie stała z zebranymi ziołami od Stroczkowej Łapy. Uczeń mimo młodego wieku, dzielnie pomagał medyczce. Może kiedyś zostanie jej uczniem?
Zapomniana Koniczyna spojrzał niepewnie na czarnego wojownika.
— Ta cała przygoda... to nie na moje nerwy — zwierzył się cicho, przechylając głowę w bok, tak aby móc dotknąć bark Mglistego Snu. — Ale nie pozwolę Ci zginąć — dodał stanowczo, opiekuńczo.
Od zawsze mieli taką relację — gdy jeden się bał, drugi przejmował inicjatywę, zachęcając pierwszego. Role również się odwracały.
Pozostali tak jeszcze w bezruchu i w ciszy, dopóki Kosaćcowa Grzywa nie zniknął im z pola widzenia.
– To co? – spojrzał w górę z łagodnym uśmiechem na przyjaciela. – Idziemy się zabić?
Widząc zszokowaną reakcję starszego, zaczął się śmiać wniebogłosy.
– Nikt nie będzie ginął – uśmiechnął się do przyjaciela i również podszedł do Drogi Grzmotu.
Oriental odwzajemnił uśmiech.
— No, ja mam taką nadzieję! — Po czym oderwał się od czarnego. Ziewnął przeciągle i zaczął iść. – Chodźmy, bo zapewne jesteśmy już w tyle.
– Pójdę pierwszy… – przepchnął się przed Zapomnianą Koniczynę i dołączył do łańcuszka kotów, które szły za sobą niczym gąski poboczem jezdni.

***

Koty szły przez jakiś czas poboczem, niekiedy potwory jechały na tyle szybko, że Mglisty Sen był pewien, że zwieje mu futro i zostanie łysy, jak oskubana z pierza zdobycz. Niektórzy zaczęli prowadzić rozmowy, żeby jakoś zabić czas oraz ukoić swoje nerwy, a niektórzy, tak jak Porywisty Dąb oraz Kosaćcowa Grzywa zaczęli się wygłupiać, prowadząc do zatrzymania pozostałych z tyłu. Oczywiście było na tą chwilę spokojniej, więc Kosaćcowa Grzywa, który wcześniej był na przodach, aktualnie ostał się na końcu, gdyż Mglisty Sen z pozostałymi wyminęli drażniącą się ze sobą dwójkę wojowników. Niektórzy z zaciekawieniem przystawali, by popatrzeć, jak skończą się te wygłupy, a inni nie przejmując się niedojrzałymi wojownikami, po prostu kontynuowali podróż. W końcu poirytowany spojrzał przez bark, co się wyrabia z tyłu i czemu tak długo trwają zwykłe głupawki. Kiedy ujrzał popychających się wojowników, kiedy nadjeżdżało kolejne auto, zamarł. To nie mogło się dobrze skończyć.
– Hej! Skupcie się! Bez przepychanek, wszyscy mają dotrzeć na miejsce cali i zdrowi! – krzyknął do nierobów z tyłu.
Potwór zaryczał, akurat, gdy Kosaćcowa Grzywa został pchnięty, a w następnej chwili rozległ się krzyk kocura. Dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się można było dostrzec ogon kocura nienaturalnie wygięty. Nad głowami kotów ponownie coś przeleciało, ten sam czarny ptak głośno kraczał, jakby się z nich śmiejąc, szczególnie z nieszczęścia wojownika.
Mglisty Sen zjeżył się na krzyk.
"Jeszcze tego brakowało..." – pomyślał rozgorączkowany.
Właśnie mieli pierwszego rannego i to był kocur z o wiele większym doświadczeniem od niego. Jak to w ogóle jest to możliwe, żeby przez głupotę i ryzyko doprowadzić się do takiego stanu?
Kosaćcowa Grzywa spojrzał na familię z wściekłością i bólem.
— Chyba wam się już w dupie poprzewracało! — syknął. Spojrzał na jego niegdyś piękny, prosty ogon. Jego nienawistne spojrzenie spotkało się z rozbawionym pyskiem Miodowej Kory. — Widać już, kto go wychował! — dodał przez zaciśnięte zęby.
Następnie podszedł do Miodowej Kory i barkiem popchnął go jeszcze mocniej niż Porywistego Dęba.
Popchnięty wojownik upadł na jezdnię, jednak potwór jechał z mniej zawrotną prędkością, niż ten, od którego oberwał niebieski van. Miodowa Kora zdążył się podnieść i stanąć naprzeciw Kosaćcowej Grzywy z furią i niedowierzaniem w oczach. Natomiast Porywisty Dąb przypatrywał się tej całej sytuacji z głupawą miną na pysku.
— Idioci — prychnął rozbawiony Zapomniana Koniczyna i spojrzał na czarnego przyjaciela. — Ty na szczęście odziedziczyłeś coś więcej niż siłę i skłonność do bójek.
– Dzięki? – Patrzył na zaczynającą się bójkę – Przestańcie! Inaczej wszyscy się tam wybijecie i niechcący kogoś trafi, kto nawet nie bierze udziału w waszych przepychankach! – krzyknął z przodu pochodu do bijących się starych chłopów.
– Koniec tego! Ty, twój ojciec i ty – słychać było przytłumiony głos Jarzębinowego Żaru, która wkroczyła do akcji, by upomnieć wojowników.
Szylketka była o wiele bliżej kocurów, niż on, który siedział na przedzie. Poza tym dobrze, że sam nie będzie musiał ogarniać wszystkich. Nie miał takiej mocy ani nie umiał dotrzeć do niektórych kotów, gdyż mieli inne priorytety. Odwrócił od nich swój wzrok, wierząc szczerze, że Jarzębinowy Żar poradzi sobie z nimi. Mieli iść do przodu i do tej pory bardzo dobrze im szło – lepiej, żeby tak zostało.
“Mamy dobre tempo. Szybciej, żeby tam z tyłu szli… Niech się skupią na zadaniu.” Jednak to, czego pragnął, nie przekładało się na realia. Nie zdążyli przejść kilku kroków naprzód, kiedy usłyszał znów Kosaćcową Grzywę.
— Łap potwora, stary!
“Zabije ich kiedyś, na Klan Gwiazdy!”
Wychylił się bardziej na jezdnię, żeby zobaczyć, kogo pozwolił sobie popchnąć Kosaćcowa Grzywa, jednak światło reflektorów oślepiły go i poczuł, coś więcej niż podmuch wiatru od pędzącego potwora. Syknął z bólu, czując pieczenie na całym jego boku. Maszyna musiała go porysować, jednak na szczęście, były to tylko delikatne otarcia. Nie zdążył się nawet mocniej zastanowić, kiedy zobaczył, jak Miodowa Kora dostał od potwora.
– Kosaćcowa Grzywo! – zawołał do kocura z przodu pochodu. Najlepiej było ich rozdzielić, zanim się pozabijają. – Choć na przody! Trzeba was rozdzielić, bo się pozabijacie!
Czuł, jak Zapomniana Koniczyna przeszukuje jego futro w poszukiwaniu ran, jednak tutaj to nie on był najbardziej poturbowany. Najbardziej koty ucierpiały na tyłach, a nie zanosiło się, żeby doszło do zmiany, jeśli ciągle będą się tam przepychać. Nie chciał, żeby doszło do bójki, a w szczególności na Drodze Grzmotu.
Ruszyli dalej, kontynuując swoją podróż. Kiedy rozdzielono Kosaćcową Grzywę od Porywistego Dębu oraz Miodowej Kory to zrobiło się jakoś spokojniej, jednak nie na dłuższą chwilę, gdyż co jakiś czas po jezdni pędziły szybkie potwory. Tym razem, jeden pędził tak szybko, po zimnej i mokrej drodze, że omal nie porwał Zapomnianej Koniczyny. Łaciaty został w porę złapany przez Rysi Trop, a on mógł jedynie pomóc mu wstać z kamiennej nawierzchni. Jarzębinowy Żar, jako jedyna miała najgorszą pracę podczas tej całej ucieczki. Byli prawie na końcu ich podróży, a kotów z zadrapaniami przybywało. Szylkretka właśnie opatrywała orientala, który wyglądał, jak skarcone kocie. Zresztą takim kociakiem został, gdyż medyczka nie oszczędzała swoich strun głosowych oraz prychnięć na młodym wojowniku. Kiedy skończyła opatrywać jego przyjaciela i rozejrzała się po pobratymcach, jej ciało nagle drgnęło. Oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Zaczęła rozglądać się dookoła – najpierw nerwowo, potem już w panice.
– Brukselkowa Zadra i Gwiazdnicowy Blask… gdzie one są?! – zawyła Jarzębinowy Żar.
– Zostawiły nas... – powiedział chłodno, nie odrywając przy tym swojego spojrzenia od Jarzębinowego Żaru, która wyglądała, jakby miała zaraz się rozpłakać. – Mama wybrała Wrotyczowa Szramę oraz Kwitnący Kalafior... Za to Gwiazdnicowy Blask pewnie wolała zostać z nimi... Zostawili nas Jarzębinowy Żarze. Nie mamy czasu na zawracanie sobie tym głowy, jesteśmy połowę drogi do miejsca docelowego... Nie mamy po co już się wracać.
Czarnemu kocurowi było nadal przykro z powodu wyboru Brukselkowej Zadry oraz jego siostry. Czuł się wręcz zdradzony, jakby był kimś wcale nie ważnym, że nawet jego własna rodzina pozostawiła go samego na pastwę losu. Woleli zostać, niż iść z nim oraz pozostałymi kotami, które chciały zaznać wolności.
Czarny wojownik trząsł się ze złości i żalu, a pysk miał wyprany emocji. Jarzębinowy Żar mogła przejrzeć się w jego żółtych smutnych oczach i poczuć również jego ból.
– Niech Klan Gwiazdy ma je w opiece... – dodał dość depresyjnie, po czym jak gdyby nigdy nic, ruszył naprzód prowadząc cały orszak wzdłuż Drogi Grzmotu.
Jarzębinowy Żar w szoku wpatrywała się w Mglistego Sna. Zatoczyła się, jednak jakimś cudem zdołała utrzymać równowagę – choć łapy drżały jej jak liście trzęsione wiatrem.
Zerknął na Jarzębinowy Żar, widział tylko, jak porusza pyskiem, jednak nie dosłyszał tego, co powiedziała medyczka. Zaczekał na nią, aż się zrównają i podparł ją swoim bokiem, oddając tym samym swoje ciepło. Draśnięcia nadal go piekły, jednak nie było to aż tak irytujące, by go ocucić. Czuł się wyczerpany stresem oraz ich podróżą.
– Zaszliśmy tak daleko, że musi nam się udać. Wierzę w nas, czy to bez Brukselkowej Zadry i Gwiazdnicowego Blasku. Damy radę Jarzębinowy Żarze.
Zerknęła na niego i słabo się uśmiechnęła. Jej wargi uniosły się ledwie na chwilę, jakby uśmiech był bardziej odruchem niż rzeczywistą oznaką spokoju. Potem obejrzała się przez ramię, patrząc na zmęczone, poranione koty sunące za nimi powoli niczym cień dawnej, silnej grupy.
– Mam nadzieję… Musimy zrobić to jak najszybciej. Owocowy Las zapewne zaraz wyśle patrol – miauknęła cicho, zniżając głos niemal do szeptu, by tylko on mógł ją usłyszeć.
Mglisty Sen pokiwał głową, rozumiejąc powagę sytuacji. Nie mogli sobie pozwolić na atak ze strony kotów z Owocowego Lasu, tym bardziej że mogli ich zagonić z powrotem na terytorium Klanu Wilka, a tam już na nich czekałaby egzekucja w najbardziej brutalny sposób, jaki wpadłby Nikła Gwiazda wraz z pozostałymi kultystami. Smutki i niepewność starał się jednak rozwiać Zapomniana Koniczyna, który kroczył u jego boku. Ów kocur nie odzywał się i sam Mglisty Sen nie był pewien, kiedy tamten do niego przyszedł. Jednakże bardzo doceniał gest przyjaciela, mógł nawet powiedzieć, że był to jego najbliższy kot, który brał udział w tej podróży. Znali się bardzo dobrze od kociaka, a ich rodziny pozostały na terenach Wilczaków. No, chyba że Zaćmiony Horyzont… Siostra, która była tak bliska jego sercu, również przepadła, jak kamień w wodę. Siostra, którą uważał za najsilniejszą, po prostu uciekła sama, zanim oni zaplanowali dokładniej ucieczkę.

***

Ich podróż dochodziła ku końcowi, jednak potwory zdążyły ponownie uderzyć Miodową Korę, którym właśnie zajmowała się Jarzębinowy Żar. Cały orszak już nie przypominał silnie zbudowanej grupy kotów, którzy gęsiego stali na poboczu. Wszyscy byli rozpierzchnięci i starali się unikać, co jakiś czas potworów, które mknęły z ogromną prędkością po Drodze Grzmotu, jednak nikt nie szedł do przodu. Wszyscy przypatrywali się w milczeniu, jak medyczka stara się ocucić starszego wojownika. Nad wojownikiem i Jarzębinowym Żarem stał oczywiście syn Miodowej Kory oraz Kosaćcowa Grzywa, który nieśmiało zaglądał na swojego byłego mentora. Jednak to nie był koniec. Podczas następnego przejazdu wielkiego warczącego monstrum właśnie to Zapomniana Koniczyna został zabrany przez podmuch wiatru i na jego nieszczęście złamał jedną ze swoich łap. Szczawiowe Serce starał się uratować owego wojownika, jednak nie w całości.
“Klanie Gwiazdy, dopomóż nam…” – westchnął w myślach, rozglądając się po rannych.
Ich szanse na przetrwanie z tak wieloma poszkodowanymi, malały coraz bardziej. Przecież wszystkich tych wojowników będą musieli bronić oraz karmić. Skąd ma wiedzieć, czy na nowym terenie nie pojawią się lisy, bądź borsuki, z którymi będą musieli walczyć. Przecież nie dadzą sobie rady.
Rozbrzmiało następne warknięcie mijającego ich potwora. Nie zdążył zobaczyć, co dokładnie stało, dojrzał jedynie zarys szylkretowego futra upadającego na zimną nawierzchnię. Czyżby Rysi Trop dostała? Czy przeżyła? Nie był nawet na tyle blisko byłej kultystki, by zobaczyć, że jej bok unosił się sprawnie, czy też nie. Nie widział krwi, jednak na ile pozwalała mu na to ciemność? Po chwili podbiegła do leżącej szylkretki Jarzębinowy Żar wraz z białą samotniczką, którą tamta zaprosiła do ucieczki. Obie kotki zaciągnęły ranną Rysi Trop i zaczęły ją opatrywać, jednak Mglisty Sen nie wiedział czym dokładnie, gdyż obie miały małe ilości liści, które nie wyglądały w żaden sposób podobnie to ziół, których wcześniej używała szylkretowa medyczka.
“Czyżby skończyły się zioła?” – zmartwiony zastrzygł uchem.
Spojrzał w stronę, w którą do tej pory się kierowali. Widniał tam most oraz zamglone w mroku tereny, których nie znali. Mieli tam szansę na lepsze życie, jednak za jaką cenę? Co musiało się jeszcze stać, żeby dotarli do celu?
Droga Grzmotu się uspokoiła, a oni nie zrobili żadnego progresu, nie ruszyli się choćby o wąs do przodu. Koty częściowo zaczęły się troszczyć o swoich najbliższych lub z zaciekawieniem chcieli zobaczyć, co dzieje się z Miodową Korą, który musiał być nadal nieprzytomny skoro zbierał się tłum wokół wojownika. Część z kotów wychodziło coraz dalej na Drogę Grzmotu i starały się zajrzeć przez barki pozostałych pobratymców. Jednym z nich był to Porywisty Dąb, który musiał niechcący zostać wypchnięty przez pozostałe koty na środek jezdni. Młody kocur ewidentnie był przejęty stanem zdrowia swojego ojca i całkowicie nie skupiał się na otoczeniu. Nagle zza zakrętu pojawiły się mocne światła z oczu potwora. Maszyna dwunożnych jechała z zawrotną szybkością tym samym oślepiając srebrzystego kocura. Porywisty Dąb zastygł. Musiał uciekać!
– Porywisty Dębie! Zmiataj z jezdni! – krzyknął do Porywistego Dębu i zaczął biec w stronę wojownika, przepychając się między kotami, które same uciekały na pobocze.
Czuł, jak wszystkie jego mięśnie napinają się, a zmysły wyostrzają. Nie zastanawiał się nad tym, czy uda mu się uratować kocura. Wszystko działo się tak szybko, zdołał złapać Porywistego Dęba za sierść na plecach i z całych sił pociągnął go na pobocze. Jednak było już za późno. Był zbyt wolny. Za późno zareagował, a kosztem jego zmęczenia oraz wolnej reakcji były łapy biednego i młodego wojownika. Porywisty Dąb wrzasnął z bólu i jak mizerny robak, doczołgał się na skraj jezdni. Próbował wstać, jednak jego tylne łapy były nienaturalnie wykrzywione i uginały się pod ciężarem kocura. Były złamane!
– Ahhhhhhhhh! Moje nogi! – wrzasnął z bólu i z przerażenia – Jak ja mam teraz iść? Nie chcę umierać! Mówiłem głupie mysie móżdżki, że zejdźmy na pobocze, żeby odpocząć!
Mglisty Sen rozejrzał się po kotach. Nikt nie zareagował na nie takiego głupie prośby Porywistego Dębu? On ich nie słyszał, gdyż cały czas stał na przodzie.
Pieczenie, które dotychczas czuł na boku i na łapach, teraz promieniował na jego pysku. Pewnie musiał być przypadkowo porysowany przez potwora, który uderzył w młodzieńca.
– Już… już się nie martw, wyleczą cię, nie umrzesz! – zapewniła go Jarzębinowy Żar, która podbiegła do młodego wojownika, a jej głos drżał. W panice chwyciła pobliskie, szerokie liście oraz pęk wrzosów. Niczego innego nie miała. Musiała tamować krwawienie fioletowymi kwiatami.
Wszystko wykonywała prowizorycznie.
– Weź te łapy z moich nóg! To boli! – zawył Porywisty Dąb, zdzierając sobie tym samym gardło – Zaraz puszczę pawia! Niedobrze mi! – Młodzieniec skrzywił się z bólu na dotyk delikatnych i małych łap medycznych.
– Zróbmy przerwę! Weźmy rannych na pobocze! – krzyknął do pozostałych, mając nadzieję, że się posłuchają. Mieli już kota z ciężkimi obrażeniami. Połamane dwie tylne nogi w momencie, kiedy uciekali i mieli jeszcze przekroczyć Drogę Grzmotu.
Jarzębinowy Żar podniosła się z miejsca, czując, jak drżą jej własne łapy.
– Tak, idźmy bardziej po łące. – Rozejrzała się, mrużąc oczy. – Ale spójrzcie… musimy przejść przez Drogę Grzmotów jeszcze ten ostatni kawałek, żeby dostać się na tamte tereny. Nie wydaje mi się, by jakikolwiek klan je zajmował – oznajmiła, wciąż stojąc przy rannym Dębie i delikatnie gładząc go łapą po głowie.
– Jak ja niby mam tam przejść? Mam złamane dwie łapy! Nie będę się czołgać, by jeszcze raz mnie potrąciło to potworzysko! Przecież ja umrę! – prychnął z rozżaleniem srebrzysty wojownik.
Spojrzał się załamany na Porywistego Dęba. Młodzieniec miał bardzo poważne rany tylnych łap, a Jarzębinowy Żar starała się go jakoś poskładać w całość, jednak nie było to możliwe, skoro znajdowali się na jezdni. Kiedy tylko usłyszał propozycję medyczki, skinął głową.
– Musimy przejść, jeśli chcemy wszyscy przeżyć... Kilka kotów będzie musiało pomóc mi przeciągnąć Porywistego Dęba na drugą stronę. Sam nie da rady, jest zbyt wolny i ranny…
“No i jest ciężki, nie dałbym rady podnieść kota o takiej masie w pojedynkę…” – dodał w myślach.
Mimo, że Miodowa Kora nie należał do najmniejszych kotów, tak jego syn nie odziedziczył po ojcu tylko i wyłącznie wzrostu ale skądś wziął i masę. Prawdopodobnie była to zasługa krwi Iskrzącej Nadziei, gdzie jej matka, Borsucza Puszcza, była krępą i umięśnioną kocicą. Pewnie Porywisty Dąb od swojej babki zawdzięcza takie pokaźne rozmiary.
– Ja mogę go wziąć – zaproponował głośno Kosaćcowa Grzywa, podchodząc do niego. – Jestem... dosyć puszysty, aby go wziąć na plecy – po czym zerknął na Porywistego Dęba z wymalowanym uśmieszkiem na pysku. – Spokojnie, Dąbek, będziesz noszony jak księżniczka z Klanu Nocy, włos ci z głowy nawet nie spadnie! – zapewnił i się zaśmiał.
Niebieski van miał dość pogodny humor, jak na stan ich sytuacji oraz jego złamanego ogona.
– Doprawdy? Już zawaliłeś sprawę bo mi przejechało dwie łapy! – prychnął młodzieniec, ewidentnie poirytowany faktem, że starszy umniejszył mu rangi wymawiając jego kocięce imię. Podciągając się na przednich – Poza tym, czy ja mogę ci ufać? Dosłownie popchnąłeś kilka razy mojego ojca na jezdnię pod samochody! Jeszcze mnie zabijesz specjalnie!
– Nikt nie będzie nikogo zabijał i nikt dzisiaj nie umrze. – powiedział czarny, przecierając łapą pysk, na którym miał małe rany cięte od auta. Przeniósł wzrok na Kosaćcową Grzywę – Pomogę ci, jest ciężki, więc nie dasz rady go sam przenieść mimo, że jesteś od mnie większy...
– Sugerujesz, że jestem gruby? – powiedział srebrny z oburzeniem.
Zignorował kocura i spojrzał się na szylkretową medyczkę.
– Jarzębinowy Żarze, pójdziesz pierwsza. Ktoś sprawny musi być z przodu, by nas ostrzec lub pomóc szybko przeciągnąć rannych. – odwrócił się do pozostałych, by każdy go słyszał – Będziemy iść na zmiany! Zdrowi i ranni! Rozumiecie? Jak przejdziemy z Porywistym Dębem, po nas ma iść ktoś sprawny.
Poranek dopiero wstawał, a delikatne, blade światło rozlewało się po okolicy niczym mglisty welon. Oczy potworów nie świeciły już w ciemności. Jarzębinowy Żar rozejrzała się uważnie. Nie dostrzegła żadnego zbliżającego się samochodu. Gdy tylko nadarzyła się okazja, wbiegła pierwsza na jezdnię. Zatrzymała się na środku mostu i odwróciła się, patrząc na resztę grupy. Jej oczy błyszczały determinacją. Mglisty Sen zarzucił sobie i Kosaćcowej Grzywie Porywistego Dęba na plecy i czekali na znak medyczki żeby pobiec za nią. Kiedy tylko skinęła głową ruszyli prędko, ciężko stawiając łapy na zimnym kamieniu. Kiedy tylko dotarli na drugą stronę, poczuł rozlewającą się ulgę po jego ciele. Udało mu się! Odwrócił się do pozostałych kotów, które zgodnie z tym co ogłosił, przechodziły w odpowiedniej kolejności przez drogę. Ranni zostali położeni na chłodnej trawie, a wojownicy z pocieszeni, wpatrywali się w nieznajome tereny, które widniały za ich plecami. Rozległ się nagle kolejne warczenie potwora, a koty które ostatnie przechodziły przez jezdnie ledwo uniknęły starcia, oprócz jednego. Poziomkowa Polana przerażony mówił coś cicho, czego nie mógł usłyszeć. Kocur stał tak na zimnej nawierzchni nie ruszając się wcale.
“Co mu się stało? Chciał umrzeć, czy jak?”
Jednak nie ubiegło dużo czasu, aż Jarzębinowy Żar podbiegła do Poziomkowej Polany i pomogła mu przejść przez Drogę Grzmotu. Kiedy oboje znaleźli się bliżej, poczuł, jak przechodzą go dreszcze na widok płowego szylkreta bez ogonu. Nie wyobrażał sobie, jaki ból musiał przechodzić właśnie Poziomkowa Polana. Jak to jest stracić całkowicie ogon? On bez niego się urodził ale tamten wojownik? Musieli szybko znaleźć miejsce, w którym odzyskają siły. Wszyscy byli głodni, spragnieni i ranni. Nie mogli dalej zwlekać. Popatrzył się po pobratymcach, którzy zmęczeni leżeli na trawie. Czuł się winny, że nie zdołał wszystkich ocalić przed potworami. Miodowa Kora, Rysi Trop, Zapomniana Koniczyna, Poziomkowa Polana, Porywisty Dąb, czy Kosaćcowa Grzywa nie powinni zostać ranni.
– Wszyscy! – zwrócił się do kotów i objął wszystkich wzrokiem. Kiedy rozmowy umilkły, pokazał pyskiem stronę, z której rozciągał się przed nim lasek – Powinniśmy skierować się do lasu i schronić się między drzewami. Niektórzy z nas potrzebują opieki Jarzębinowego Żaru, jednak ona nie jest w stanie zająć się potrzebującymi teraz, kiedy nie ma wystarczająco dużo ziół. Tak samo musimy stworzyć prowizoryczny obóz, żeby zregenerować siły i pomyśleć, co mamy zrobić dalej… Koty skinęły głowami i każdy wziął się do pracy. Wyznaczył pokrótce patrole i przydzielił kotom obowiązki. Dziwnie się czuł w chwilowej roli lidera, czy też zastępcy. Szczególnie, że był młody. Kopiował wszystkie zachowania, jakie wcześniej mógł dojrzeć u Makowego Nowiu, czy też innych mistrzów, którzy organizowali zajęcia Wilczakom.

***
Kolejny wieczór


W końcu położył się na miękkim posłaniu tuż obok Jarzębinowego Żaru, która była tak zmęczona po całym stresie związanym z ratowaniem kotów i zbieraniem ziół, że zasnęła jedząc kosa, którego zdołał jej upolować. Uśmiechnął się delikatnie i polizał szylkretkę po policzku z czułością. Nie umiał tego nazwać, jednak kotka była dla niego, jak zastępcza matka? Dziwnie to brzmiało, nawet w myślach, jednak szczerze mógł potwierdzić, że Jarzębinowy Żar była dla niego, jak rodzina. Ona i pozostałe koty, z którymi wcześniej miał gorszy kontakt, wybrały jego oraz wolność, a nie strach i Klan Wilka, jak jego prawdziwa rodzina. Rodzeństwo wraz z Brukselkową Zadrą i Wrotyczową Szramą zostali na miejscu, tym samym posyłając jego jedynego z dala od siebie. W takim razie, czy im naprawdę zależało kiedyś na nim? Czy po prostu był gorszego sortu? Nigdy nie chciał decydować pomiędzy rodziną, a wolnością. W szczególności, jeśli przez większość czasu był pewien, że idzie z nim Gwiazdnicowy Blask.
– Hej, Mglisty Śnie! Patrz na to! – usłyszał swojego przyjaciela, który wytrącił go z przemyśleń. – Są to świetliki! Są odjechane, nie sądzisz?
– Są takie romantyczne – zaśmiał się Kosaćcowa Grzywa, szturchając przy tym Zapomnianą Koniczynę, na co ten z niedowierzaniem prychnął na starszego.
Pewnie gdyby nie miał złamanej łapy, to nie oszczędziłby kuksańca niebieskiemu vanowi.
Mglisty Sen się zaśmiał i spojrzał na tańczące małe światełka, które w rzeczywistości były małymi robaczkami. Dawały światło i… Nadzieję?
Nagle ze spokojnego snu zerwała się Jarzębinowy Żar i spojrzała to raz na niego i na świetliki.
– To musi być znak! – westchnęła, patrząc się z zauroczeniem i ulgą w oczach, jakby potężny ciężar zszedł jej w końcu z barków. – To znak od Klanu Gwiazdy!
Wszystkie koty, które leżały na posłaniach, spojrzały się pytająco na medyczkę. Niektórzy zdezorientowani, inni pokręcili tylko nosami, wątpiąc w trzeźwość umysłu Jarzębinowego Żaru, tak jak Porywisty Dąb, a pozostali z zachwytem i przejęciem wchłaniali wszystko, co powiedziała, jak Stroczkowa Łapa.
– Klan Gwiazdy chce nam przekazać, że wszystko będzie dobrze! Czuwają nad nami ciągle! Chcą nam przekazać, że przed nami zaczyna się dobry początek! Nie jesteśmy zgubieni… – wypowiedziała to mrucząc.
Miło było ujrzeć tak natchnioną i pozytywnie nastawioną Jarzębinowy Żar. Naprawdę robiło mu się aż ciepło na sercu.
– Więc… Co teraz? – odezwała się Rysi Trop – Mam rozumieć, że jesteśmy zwykłą grupą samotników. Takimi uciekinierami.
Wszyscy wymienili się pytającymi spojrzeniami, aż w końcu popatrzyli się na niego. Tylu spojrzeń na sobie nie czuł dość dawno. Pogładził łapą swoją długą brodę, udając, że się zastanawia nad czymś ważnym. Musiał się skupić i nie powiedzieć, nic głupiego, tym bardziej, że to on z
Jarzębinowym Żarem jakoś sklejali tą całą grupę.
– Jesteśmy Świetlikami. – powiedział w końcu.
– Świetlikami? Tak po prostu? – zdziwił się Kosaćcowa Grzywa.
– A gdzie słowo “Klan”? Nie jesteśmy już Klanem? – zawtórował starszemu Porywisty Dąb – Nie jesteśmy Klanem Świetlików?
– Jeszcze nie. Nie mamy ról i ani obozu. Tak samo musimy zostać zaakceptowani przez pozostałe Klany… Na tą chwilę jesteśmy Świetlikami. Wnieśliśmy nadzieję dla Klanu Gwiazdy i oświetliliśmy mrok Mrocznej Puszczy. Na tą chwilę jesteśmy mali i słabi, jednak nasze siły wrócą i to ze zwiększoną siłą. – powiedział spokojnym głosem, a na jego pysku usiadł mały robaczek, od którego zawdzięczali nazwę. Wszyscy skupili się na nim, jednak nikt nie podważył już jego słowa, wszyscy powrócili do wesołego biesiadowania, jednak na jego futrze czuł ostatnie spojrzenie, które należało do Jarzębinowego Żaru. Medyczka z rozszerzonymi oczyma wpatrywała się na niego oraz świetlika, który umościł sobie miejsce na jego nosie. Jednak kotka nic nie powiedziała. Posłał jej uśmiech i polizał po barku w formie szacunku.
– Powinnaś dokończyć tego kosa. Jest to dobry czas dla nas. Musimy się cieszyć, że Klan Gwiazdy jest po naszej stronie.