Położył po sobie uszy. Ugh! Dlaczego się darła? Sądziła, że matka jej pomoże? Niedoczekanie. Frezjowy Płatek nie miała nad nim żadnej władzy. Jedyne co mogła zrobić, to błagać go jak głupia o to, by uszczęśliwić dzieciaka. I tak nie zamierzał spełnić woli Wieczór. Nie pozwoli, by córka wlazła mu na głowę i rozpanoszyła się niczym rozpuszczony gówniarz.
Na krzyk kociaka, królowa podeszła i rzuciła im obojgu zaniepokojone spojrzenie. Bała się, że coś szło nie po jej myśli? A owszem... Tak było. Nie był głupi i widział jak kocica próbuje wziąć go na dzieci, by stworzyli jedną, szczęśliwą rodzinę.
— Co się stało kochanie? — zapytała czarną.
— Bo ja się bawiłam taty ogonkiem i on mi go zabrał! — rzuciła zła, udając jakieś głupie dziecko. — A ja nic nie robiłam złego! Tata jest niemiły!
Prychnął pod nosem. Mieli znacznie odmienne wizję bycia niemiłą osobą. Wieczór przecież przez ten cały czas mu nagadywała, specjalnie go irytując.
Frezjowy Płatek spojrzała na jego ogon, któremu brakowało kilka kępek sierści.
— Miał powód. Nie wolno wyrywać nikomu sierści skarbie. Wcale nie jest niemiły, bolało go pewnie. Pobaw się z tatą w coś mniej krwawego dobrze? — zaproponowała. — Tak ładnie się bawiliście mchem.
Skrzywił się na te słowa, ale przytaknął szylkretce. Miała rację. Nie będzie dzieciak się rządził. Ta zamiast jak na dobrą córkę przystało przeprosić, położyła jedynie po sobie uszy i szybko skoczyła na jego ogon, by dalej się na nim wyżywać. Szybko zabrał jej go spod pyszczka, nie pozwalając na dalsze harce.
— Pójdę już — mruknął do królowej, która słysząc te słowa, zatarasowała mu przejście.
— Tak szybko? Zostań jeszcze chwilę. Wieczór to mały kociak. Wiesz jakie one bywają... — Posłał jej zimne spojrzenie, ale ona je odważnie zniosła. Miała czelność podważać jego decyzję? Jego wzrok skierował się w stronę Wieczór. Mały kociak... Westchnął.
— Słuchaj, córeczko. Jak chcesz wyżywać się na ogonie, przyniosę ci piszczkę. Powyrywasz sobie z niej co zechcesz, ale mnie nie dotykaj, jasne? — zaproponował, chociaż mógł wyjść i zostawić te dwie same. Dawał jej jeszcze jakąś szansę, która szybko ulatywała, wraz z padającymi z pyska małej słowami:
— Nie chcę. Wolę ciebie obskubywać z futra. Wtedy wyglądasz lepiej. Tak jak powinieneś. Czyli po prostu brzydko. Jesteś obrzydliwy, więc taki wygląd by ci pasował. A nie jak przylizany laluś... No wiesz co tato. Wiem, że cię to nie bolało, bo od razu byś mnie zjadł. Daj mi się wyżyć. Ząbki mi rosną...
Zamurowało go, Frezje również. Gapił się na kocię, przybierając srogi wyraz pyska. Wiedział, że ten dzieciak był fałszywy. Ta jej kocia mordka to był zwykły blef.
— Coś ty powiedziała? — Wysunął pazury, a królowa szybko stanęła pomiędzy nim a córką.
— Spokojnie. Ona tak pewnie żartuje. Prawda kochanie? — Matka rzuciła kociakowi karcące spojrzenie.
— Tak, tak. Taki żarcik — zachichotała czarna. — Mamo, myślę, że powinnaś sprawdzić czy wszystko dobrze z Koszmarem... Tata się mną zajmie.
— No nie wiem... — Kocica spojrzała niepewnie na córkę i na niego, widząc że dalej miał tą swoją wrogą minę. Pewnie nie chciała by coś zrobił Wieczór i dobrze myślała, bo był zdolny jej wlać, jeżeli ta by dalej kąsała go językiem. — Może pójdziemy razem do Koszmaru? — zaproponowała małej, orientując się, że nie należało z nim przesadzać.
Kotka pokręciła głową.
— Ja chcę z tatą zostać. Sam na sam. Przeproszę go i w ogóle... Wstydzę się tak przy kimś. — Wlepiała wzrok w jego obliczę, mając nadzieję, że matka jej odpuści.
Zmrużył oczy. Coś czuł, że to odesłanie Frezjowego Płatku miało na celu, wbić tylko igłę głębiej w jego łapę.
— No dobrze... — Królowa posłała im niepewne spojrzenie i odeszła. Został sam na sam z tym małym diabłem, mierząc ją zimnym spojrzeniem.
— Tato, ty wiesz, że nie żartowałam. Jesteś tragicznym ojcem, zająłeś się mną po tak długim czasie i do tego z ociąganiem... Więc niezbyt pałam do ciebie miłością, zresztą ty do mnie też. Teraz tylko muszę się cię jakoś wykończyć, prawda?
Dalej wpatrywał się w nią chłodno. Wiedział, że nie mogło być kolorowo. Przypuszczał, że zostanie ukarany kociakiem, który doprowadzi jego cierpliwość na skraj. Nie zamierzał jednak ulegać tej małej istocie. Przygotowywał się do tej roli długo i znał na to rozwiązanie.
— Nie wykończysz mnie — stwierdził krótko. — Jesteś tylko małym kocięciem, a ja dorosłym wojownikiem z tytułem mistrza. Rzucanie mi wyzwania to błąd.
Byłby w stanie tu i teraz odebrać jej życie. Nawet jeśli ojciec byłby na niego za to zły, nie zamierzał ugiąć się przed jakimś kociakiem.
— Ale kiedyś dorosnę, prawda? — zaczęła wokół niego krążyć, tak jakby miało to zrobić na nim jakiekolwiek wrażenie. — Na razie jestem dzieckiem, to fakt. Jednak jak będę starsza, to wymyślę jakiś sposób. Teraz mogę cię tylko męczyć zabawami, nawet jeżeli sama nie lubię tego robić... Poświęcę się i z chęcią będę oglądać twój obrzydliwy pysk choćby codziennie, byle było widać po tobie ciutkę zmęczenia. Nienawidzę cię tatusiu, dlatego postaram się, by nie było kolorowo. Nie jestem dzieckiem, które z chęcią słucha się innych, więc twoje próżne prośby czy rozkazy, nie będą się kończyć tym, że pokornie się przed tobą będę kłaniać. Na mnie twoja pozycja nie robi wrażenia i nie boję się ciebie. Takiej wywłoki? Dobre sobie.
Parsknął śmiechem na te słowa.
— Gdy dorośniesz zostaniesz wojowniczką, która mi podlega. — Uśmiechnął się do niej. — Będę ci rozkazywać, a ty będziesz zmuszona się mnie słuchać. Inaczej będziesz dyscyplinowana i miała znacznie ciężej od innych. Zastanów się już więc teraz, czy chcesz mnie mieć za wroga córeczko, bo mogę sprawić, że to nie ja będę zmęczony, lecz ty. I skąd taka pewność, że po tym co od ciebie usłyszałem, będę dalej tu przychodził? — Uniósł brew. — Mam wiele obowiązków. Nie jesteś najważniejsza, bym spełniał twoje zachcianki.
— Będziesz musiał tutaj przychodzić, moja mama o to z pewnością zadba. Poza tym, naprawdę chcesz robić za tak złego ojca, że inni będą cię wytykać w obozie i mówić jak zaniedbałeś swoje dzieci? Skoro tak... Poza tym, mnie nie da się przestraszyć dyscypliną. Tylko na tyle cię stać, żeby mi grozić czynami w przyszłości? To trochę bez sensu. Ale dobrze. I tak nie licz na zmianę mojego nastawienia.
Naprawdę w to wierzyła? Najwidoczniej ten dzieciak nie rozumiał jak się sprawa miała. Nie był uległy względem Frezji. Mógłby ją zabić, mógłby ją wykończyć. Mroczna Gwiazda pewnie by mu przyklasnął, ponieważ wiedział, że jego ojciec lubił Gęsi Wrzask znacznie bardziej od jakiejś córki Motylego Trzepotu.
— Twoja matka nie ma nade mną władzy. Uwierz, że w żadnym wypadku nie zmusi mnie bym spędzał z tobą czas. To ona podlega mi, nie ja jej i o tym dobrze wie. Sądzę, że jeżeli będziesz miała takie nastawienie, to nie znajdziesz sobie tu żadnych przyjaciół, więc klan nie będzie na mnie krzywo patrzył. A nawet jeśli, to nie obchodzi mnie to, bo wybiję im z głowy plotki. Ja tu rządze, a twoja pewność siebie cię zgubi. Wydajesz się cwana, ale już popełniłaś poważny błąd. Zdradziłaś mi swój plan — Pstryknął ją w czoło.
Mała zawarczała cicho.
— A myślisz, że mi zależało na tym, byś się o tym nie dowiedział? Lepiej chyba żyć z tą świadomością, czyż nie? I może mnie zgubi, ale ciebie to nie powinno obchodzić. Bo masz władzę... Ble, ble ble... Bo jesteś psem lidera... Ble, ble, ble.... Śmierdzisz potem.... Ble, ble ble....
Uznał, że to koniec ich dyskusji. Nie będzie zniżał się do poziomu kocięcia i dalej tego ciągnął. Marnował tylko swój czas.
— Dobrze. Skoro tak mnie nie cierpisz, to nie będę ci przeszkadzał. Może zobaczymy się, gdy zostaniesz już wojowniczką — Wstał i po prostu wyszedł ze żłobka.
Dotrzymał po części swojej obietnicy, ponieważ nie pojawił się już w tym miejscu w ogóle.
***
Nie przyszedł do żłobka nawet pomimo usilnych prób Frezjowego Płatku, by to zmienić. Jasno dał jej do zrozumienia, że póki nie wychowa bachorów, to ma mu się nie pokazywać na oczy. Jego krew powinna mieć chociaż trochę szacunku do jego osoby. Jeżeli nie... Nie zamierzał strzępić sobie na nich nawet języka. Koszmar jako jedyny zdawał się dobrze ułożony, ale Wieczór? Ten bachor starał się dość nieumiejętnie podnieść mu ciśnienie. Słyszał też, że podpadła dziadkowi, więc ten mały pomiot miał przesrane już u obu z nich. Może dałoby się ją jakoś unieszkodliwić?
Zmęczony wrócił do obozu, przysiadając niedaleko żłobka, nawet tego nie rejestrując. Chciał odpocząć po dość intensywnym treningu, a to było pierwsze lepsze miejsce, w którym usiadł z myszą, by ją ze smakiem zjeść.
— Cześć tatusiuuuu... — głos córki i jej uśmiechnięta głupio morda była niespodziewana.
Skrzywił się słysząc ten jej kocięcy pisk. Przełknął kęs myszy, po czym rzucił jej chłodne spojrzenie. Tak to było pozostawić całe wychowywanie w łapach głupiej kotki. Nie radziła sobie nawet z pilnowaniem tego smroda.
— Wracaj do żłobka. Jeszcze nie czas na odkrywanie świata — ukrócił jej zapędy, skupiając uwagę na myszy.
— Jestem już duża, nie przesadzaj tato. Chcesz się ze mną pobawić? —zamruczała cicho i się do niego przytuliła.
Zesztywniał. Co ona robiła? Dalej pamiętał jej słowa. Ta cała bliskość, którą zainicjowała przeczyła im.
— Odpoczywam. Wróciłem z pracy. Jeśli chcesz się pobawić, baw się z bratem — powiedział do córki, lecz nie odsunął jej od siebie. Bądź co bądź, był jej ojcem. Nie zamierzał odpychać jej, nawet jeśli za bardzo nie przepadał za tym smrodem.
<Wieczór?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz