BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Niedźwiedzia Siła i Aksamitna Chmurka przepadli jak kamień w wodę! Ostatnio widziano ich wychodzących z obozu w towarzystwie Srokoszowej Gwiazdy, kierujących się w nieznaną stronę. Lider powrócił jednak bez ich dwójki, ogłaszając wszystkim, że okazali się zdrajcami i zbiegli. Nie są już mile widziani na terenach Klanu Klifu. Srokosz nie wytłumaczył co dokładnie się tam stało i nie zamierza tego robić. Wkrótce po tym wydarzeniu, podczas zgromadzenia, z klanu ucieka Księżycowy Blask - jedna z córek zbiegłej dwójki.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Zapanował chaos. Rozpoczął się wraz ze zniknęciem jednej z córek lidera, co poskutkowało jego nerwową reakcją i wyżywaniem się na swoich podwładnych. Sprawy jednak wymknęły się spod całkowitej kontroli dopiero w momencie, w którym… zniknął sam przywódca! Nikt nie wie co się stało ani gdzie aktualnie przebywa. Nie znaleziono żadnego tropu.
Sytuację pogarsza fakt, że obaj zastępcy zupełnie nie mogą się dogadać w kwestii tego, kto powinien teraz rządzić, spierając się ze sobą w niemal każdym aspekcie. Część Owocniaków twierdzi, że nowy lider powinien zostać wybrany poprzez głosowanie, inni stanowczo potępiają takie pomysły, zwracając uwagę na to, że taka procedura może dopiero nastąpić po bezdyskusyjnej rezygnacji poprzedniego lidera lub jego śmierci. Plotki na temat możliwej przyczyny jego zniknięcia z każdym dniem tylko przybierają na sile. Napiętą atmosferę można wręcz wyczuć w powietrzu.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Nowa zakładka „maści - pomoc” właśnie zawitała na blogu! | Zmiana pory roku już 28 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

23 kwietnia 2024

Od Jafara CD. Bluszczu

— Nie próbuj uciekać — gdy to usłyszał miał ochotę się zaśmiać Bluszczowi w pysk. On? Uciekać? Chyba kocur nie wiedział co się działo tu na dole, skoro sądził, że był tak głupi, aby rzucić się do wyjścia. Klatka to była jego jedyna bezpieczna przystań, w której czuł się bezpiecznie. — Jesteś za słaby, nie dasz rady. A teraz przybliż się trochę do mnie — rozkazał i położył przed ojcem liście wierzby. 
Przyjął zioła bez zbędnych słów. Te wymioty mocno nadszarpnęły jego żołądek... Nie dość, że śmierdziało jeszcze gorzej, to gazety wręcz się od nich kleiły, przez co nie dało się nie mieć torsji. A sądził, że niżej nie dało się upaść... Najwidoczniej dało. Syn jednak zauważył jego stan i jakimś cudem udało mu się przekonać Białozora, aby mógł go wyleczyć. Dobrze, że szkolił się w uzdrowicielskich praktykach. Teraz jego umiejętności ratowały mu życie. 
Samo jednak to w jakim był stanie i co musiało oglądać jego dziecko, wprawiało go w zażenowanie. Podano Bluszczowi jakiś materiał nasączony wodą i pozwolono mu go napoić. Woda... Woda była taka zbawienna. Spijał ją złakniony, czując jak jego żołądek na powrót się skręca. Na szczęście jednak leki powoli zaczynały działać. 
— Wyniesiesz te gazety? — Wskazał na upaćkane przedmioty. Nie wyzdrowieje w takich warunkach. Przecież nie dało się tu nawet oddychać! Cud, że ten kot, który pilnował Bluszcza, aby ten nie zrobił nic głupiego, tu jeszcze sam nie padł. 
Syn jak to dobry syn, zgodził się i wyniósł zarzygane śmieci. A już sądził, że tu umrze... Najwidoczniej to nie był jeszcze jego czas. Kiedy już nie było nic do roboty, jego syna wygoniono, a on znów został sam. 

***

Może i dawny on nie pochwaliłby go za to co zrobił, ale... ale jego szczęścia było co nie miara, gdy tylko obiecany koc trafił w jego posiadanie. Nie był jakiś szczególnie wykwintny, przypominał jakąś starą szmatę w beżowym odcieniu, ale to... to znaczyło dla niego tak wiele. Od razu zaciągnął go w swój kąt i wszedł pod niego, owijając się nim niczym najprawdziwszym skarbem. Nie potrafił powstrzymać łez szczęścia. Miał kocyk! Nareszcie mógł poczuć chociaż odrobinę wygody pod grzbietem. W Porze Nagich Drzew nie będzie już tak marzł, a jego dotyk na ciele, przypominał mu o bardzo przytulnym miejscu. No i mógł się do niego przytulić! Ewidentnie ten kawałek materiału był ponad wszystko inne. Miał gdzieś zioła, gdzieś swoje receptury. To... To było teraz dla niego najcenniejsze. 
Gdyby mógł nie rozstawałby się z nim. Dawał mu poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Mógł się w nim ukryć przed całym światem. Chronił go. Był jego jedynym przyjacielem. 
Ale niestety... czasami trzeba było wrócić do rzeczywistości. Szczęk otwieranej klatki spiął jego całe ciało. Wynurzył łeb spod koca, aby sprawdzić kto do niego zawitał. Dwóch samotników, tych samych co go pilnowało, kazało mu wyjść. Nieco się bał, bo nie znał ich intencji, a kojarzył ich z dość brutalnego znęcania się nad nim. 
— Wyłaź. Idziesz do roboty — prychnął jeden z nich podirytowany jego bierną postawą. 
Robota. Ah, no tak! Czyli przynieśli zioła? Ostrożnie wyczołgał się z klatki, ponieważ dalej miał trudności z utrzymaniem się na czterech łapach. To był dopiero początek jego kuracji po tym, jak codziennie był bity na arenie, przez co jeszcze nie doszedł do siebie, by móc ustać samodzielnie na swych kończynach. Samotnicy to wiedzieli i podnieśli go za kark. Ach, co to był za ból, gdy jego łapy się wyprostowały. Od razu się osunął na bok ochroniarza, który go podparł ze swoim kolegą. Udali się... w inne miejsce niż dotychczas chodził. Na dole była arena, a tu musiał wspinać się na górę. Długo mu to zajęło. Bez pomocy tych dwóch, którzy wciągali go za kark, zapewne nie doszedłby na piętro. Pomieszczenie, w którym się znaleźli było nieco zapuszczone, ale od razu co rzuciło mu się w oczy to masa ziół. Jego ziół. Aż się wzruszył. Pamiętał w końcu każdą kiść, która tu leżała. Na dodatek dojrzał swojego syna, który układał zapasy. Musiał się na jego widok bardzo zdziwić, w końcu nigdy go tu nie wpuszczano. 
Samotnicy zaciągnęli go w kąt, gdzie miał pracować, z dala od okien i drzwi. Jeden usiadł nieco z boku, a drugi spoczął na jego ogonie, jak gdyby to miało go powstrzymać od ucieczki. No... W zasadzie to było to skuteczne. Bez ich pomocy jedyne co by robił to się czołgał. Zauważył, że był jeszcze trzeci kot, który pilnował drzwi, a czwarty obstawiał okno. No naprawdę niesamowite, że sądzili, że był w stanie w ogóle im zbiec. 
— Tato? Co tu robisz? — zapytał zdumiony Bluszcz, który do nich ostrożnie podszedł, patrząc z lekkim strachem na jego strażników. 
— Pracuje — odparł, nie wdając się w szczegóły. — Będziesz przynosił mi zioła i odpowiednie narzędzia, bo raczej mnie nie puszczą. Najpierw woda do obmycia łap, a potem standardowe składniki, o których cię uczyłem. — Rzucił mu takie spojrzenie sugerujące, aby nie wymieniał nazw i nie pytał o nic więcej. Chciał mimo wszystko nie oświecać tutejszych dryblasów jak nazywały się konkretne składniki. — I daj trochę proszku, bym miał do niego dostęp. A wy. — Tu spojrzał na gangsterów. — Nie chuchajcie mi nad uchem, bo jeśli się pomylę nie będzie dobrej zabawy, a śmierć, jasne? 
Kocury spojrzały po sobie, ale pokiwały głowami. No. Przynajmniej nie byli głupcami i dadzą mu nieco przestrzeni. 

<Bluszcz?>

Od Obserwującej Żmii CD Płomiennej Łapy


*Już jakiś czas temu. Niedługo po drugim treningu Płomyka, Pora Nagich Drzew*

Czekała na to, aż Różana Przełęcz wyjdzie z obozu. Musiała ją o czymś poinformować. Tak też, gdy starsza kocica wyszła z siedziby burzaków, młodsza po odpowiednim odstępie czasu również to zrobiła, a potem po prostu podążając za jej zapachem znalazła starszą szylkretkę.
— Różana Przełęczo! — zawołała do niej młodsza — mam sprawę do ciebie.
— O co chodzi — rzuciła krótko liderka, zatrzymując się.
— Mój uczeń... Płomienna Łapa... — zaczęła ostrożnie — no po prostu powiem to bez owijania w bawełnę. To dziecko nie ma nie tylko za grosz podstawowych manier czy choćby namiastki, namiastki jakiegokolwiek poszanowania do innych kotów, ale także skłonności sadystyczne. Z rozmów z nim, a podkreślam, jestem wobec niego bardzo, a to bardzo cierpliwa, bo obraża mnie i próbuje rozkazywać, wiem, że nie szanuje innych kotów i ma osobie bardzo wygórowane mniemanie. Uważa, że inni powinni mu służyć i nie tylko. Dzisiaj próbował bawić się życiem królika, zdając mu ból i łamiąc łapy. To jest... niepokojące. Co najmniej. Przyszłam ci o tym powiedzieć, bo w mieście takie koty wyrastały na najgorsze kanalie i chciałam cię ostrzec, byś miała na niego oko. Tylko proszę, nie zdradź nikomu, że to ja ci o tym mówię, bo będę musiała na treningach potem wysłuchiwać syczenia, narzekań i obelg, o ile w ogóle ten mały zechce po tym wyjść z obozu, bo ledwo udaje mi się go przekonać, by się w ogóle ruszył z legowiska.
— A tak, rudy pomiot Piasek, spodziewałam się tego — rzuciła jak gdyby od niechcenia, ruszając powoli dalej — Ostrzegałam cię przed tym przy dołączaniu. Dlatego też przypisałam go tobie. Wydawałaś się być osobą, która dałaby radę z czymś podobnej rangi. — zamilkła na moment, jakby zastanawiając się, czy może kontynuować rozmowę — Popełniłam błąd, mając wiarę, że młode pokolenia przestaną być zepsute. Powinnam wyrzucić ich dawno temu.
Poczuła gulę w gardle.
Ich.
Rodzinę Piasek.
A Rodziną Piasek była…
Margaretka.
— Ale... nie wszystkich, prawda? Jak on jest... no, czymś na pewno, to jego wujek, Piaszczysta Zamieć... zdaje się być miłym kotem. I siostry Płomiennej Łapy... one też się takie nie zdają — miauknęła.
— Oczywiście, że nie chciałabym wszystkich — rzuciła liderka, ku szczerej uldze tortie — Piaszczysta Zamieć jest dobrym kotem, kocięta u których pranie mózgu nie zadziałało do końca, mogą się jeszcze naprostować. Pytanie tylko, czy większą lojalność mają dla klanu, czy dla swojej linii krwi. Jednak sama wspomniałaś o sadystycznych skłonnościach i jestem wdzięczna, za podzielenie się tą informacją. Pytanie tylko, czy wierzysz w fakt, że pozostawienie takiego kota w klanie to dobry pomysł i że w przyszłości nie stanie się na tyle śmiały, by nie pójść w ślady Piaskowej Gwiazdy.
Mimo iż mówiła to Róży, nie pragnęła wygnania Płomyczka.
Powiedziała o incydencie Róży, to prawda, ale mimo to nie miała zamiaru przestać szkolić rudego demona. Nie mogła się poddać, bo to by oznaczało, że nie podołała. A to byłoby dla niej hańbą. Wolała go wyszkolić, naprostować, sprawić, by mogła być zadowolona z posiadania go za ucznia.
Tak też miała zamiar przekonać Różę, by pozwoliła jej dalej działać.
— On... no tak, jest trudny, ale wydaje mi się, że... jakaś niewielka, jak źdźbło trawy szansa jeszcze dla niego jest. Jest młody, plastyczny. Wykazuje... dość duże przywiązanie do matki i to zdaje się na niego działać. Gdy podaje ją jako przykład... trochę zmienia nastawienie. Sądzę, że jak mało prawdopodobne, to warto spróbować. Jeśli nie zmieni się do osiągnięcia dorosłości... wtedy pomyśleć. To mimo wszystko jest jeszcze kociak, wyrośnięty, arogancki, ale kociak. Powierzyłaś mi go i chcę się przysłużyć, wykonać zadanie o ile jest to możliwe. — Możesz spróbować. Mam nadzieję jednak, że cię nie przygniecie. Jeśli nie pójdzie dobrze, mam nadzieję, że mi to zgłosisz. Lew sama w sobie jest problemem, lubi się bawić kotami, więc takie, jak to ujmujesz, plastyczne koty, są bardzo na to podatne. Mam tylko nadzieję, że ta nadzieja cię nie zawiedzie, że to wyrośnięte kocie obierze inną drogę. Jak mnie.
Kronikarka skinęła głową.
— Postaram się najbardziej jak to w mocy zwykłego kota. Jeśli się nie uda... dam ci znać — stwierdziła. — dziękuję. Za szansę i... za to, że we mnie wierzysz.
— Wydajesz się być rozsądnym kotem — stwierdziła prosto Różana Przełęcz — Mam nadzieję, że nie będziesz mieć większych problemów.
Uśmiechnęła się, a potem pokłoniła i pożegnała, odchodząc.
Udało jej się. Nie spodziewała się, iż Róża od razu będzie rozważała wygnanie młodzika przez jeden raport, ale udało jej się z tego wybrnąć jednocześnie zachowując twarz i zgarniając trochę zaufania Róży. Czarno-ruda ruszyła przez pokryte śniegiem wrzosowiska, by coś upolować, skoro już wyszła na ten mróz.

***
*Pora Nagich Drzew, niedługo po porzuceniu treningu Płomyczka*

Noi musiała się przenieść do kociarni. To niestety był już na to czas. Długo udało jej się ukrywać ciążę, musiała przyznać, ale w końcu przyszedł ten moment, gdy stała się ona na tyle widoczna, że nawet Płomienny Demon to zauważył, więc została karmicielką. Cieszyć się mogła teraz należytym spokojem. A raczej mogłaby… Gdyby nie to, iż jej dawny uczeń postanowił ją odwiedzić. Zdziwiło ją to. Myślała, że za nią nie przepadał, skoro była tak „okropną i bez szacunku nierudą mentorką”. Była ciekawa, co miał zamiar jej powiedzieć, jednakże gdy tylko jego słowa padły, już wiedziała, że jak zwykle, Płomyczek… zachowywał się po prostu jak rozwydrzone kocię.
Podszedł do niej z gracją i wdziękiem, rzucając jej kpiący uśmieszek.
— Mama wyjaśniła czemu jesteś gruba i czemu porzuciłaś mój trening - znowu. Ah, nie mogę się doczekać na te małe sługusy! Mają być rude, słyszysz? Niech brudna krew przez nie nie przemawia. Słyszycie kociaki! — przemówił do brzucha szylkretki, by dotarło to także do jej młodych. Nie wiedziała, czy śmiać, czy prychać. Na jej pysku gościł jednak lekki uśmiech, który nie zdawał się być do końca miły, a może nawet lekko chytry? Trudno było stwierdzić z zewnątrz, ale coś dodatkowego na pewno kryło się za przymróżonymi, skośnymi ślipiami, czego tożsamość znała tylko Żmija. A była to szczera irytacja.
— Mój drogi, ale czy ja powiedziałam, że oddam ci ich na sługi? To są moje dzieci, nie twoje. A i dla twej wiadomości, nie mam wpływu na to, jakiego dokładnie będą koloru. Poza oczywiście wyborem partnera, bo jego kolor wpływa na potencjalne barwy potomstwa — stwierdziła, przylizując odstającą kępkę na łapie — i tak uczyłam cię dłużej, niż powinnam. W końcu byłam w ciąży już w dniu, gdy zostałeś uczniem. — Ha! Stąd te twoje humorki! I jak to nie dasz? Wręcz powinnaś! Nie ma innych kociąt w klanie. One nadadzą się idealnie! Tak wiem, że twój partner rudy. Mamusia mówiła, że mogą wyjść rude! A rude to lepsze! I ja je chce! — Tupnął łapką.
— Moje humorki są dlatego, że nie jesteś... łatwym uczniem — ujęła to w najlekkszy sposób, jaki umiała — to moje dzieci, Płomienna Łapo, powtarzam drugi raz.
— Obrażasz mnie?! — Uniósł dumnie łeb, najwyraźniej nie dowierzając w to co przed chwilą usłyszał. — A co to za odliczanie? Ja już swoje powiedziałem. Chcę te dzieci. Będę je wykorzystywał jako sługi, nic więcej. Nie umrą podczas tego. To jak to się nazywa... — Szukał odpowiedniego określenia. — To jak bycie kolegami!
Parsknęła. Tak. Kolegami… tylko takimi, co to ich można bić i się nimi wysługiwać. Po jej trupie.
— A z tobą jak zwykle — miauknęła, zaczynając się śmiać, by po chwili otrzeć łezkę śmiechu która powstała w kąciku jej oka — słuchaj, możesz je odwiedzać i tak dalej, ale na sługi ci ich nie dam — odmówiła klasycznie pręgowanemu po raz kolejny.
— Niby dlaczego?! — pisnął niezadowolony syn Lwiej Paszczy — Przecież to zaszczyt! Mogą dzięki temu zaznać mego błogosławieństwa!
Tortie w końcu nie wytrzymała. Ten dzieciak miał naprawdę spore umiejętności w irytowaniu, wkurzaniu, oraz bawieniu swej dawnej mentorki, której aż ciężko było łapać oddech, praktycznie dusząc się ze śmiechu z naiwności młodzika.
— Czemu się śmiejesz?! Mówię poważnie! — zawarczał, co tylko dalej napędziło jej śmiech. Nie przestała się śmiać. Klanie Gwiazdy, ratuj! On naprawdę wierzył, że jego zdanie tu cokolwiek zmieni! Rudy nadął policzki, wyraźnie zły.
— Już przestań, słyszysz?!
Powoli spróbowała się uspokoić. Zaczęła coraz ciszej się śmiać, ale mimo to gdy już nieco przycichła ledwo powstrzymywała, i dusiła ze śmiechu już w ciszy. Płomyk zaczekał aż skończy, mordując ją przy tym wzrokiem, a gdy zdawała się już być mu w stanie odpowiedzieć, zarządał:
— Wytłumacz się!
— Czy ty... naprawdę... oj nie mogę... — ledwo była w stanie oddychać, a co dopiero mówić — naprawdę sądzisz, że cię inni za świętego uważają? — znowu wybuchła śmiechem, zakrywając pysk łapą.
Niby to było oczywiste i o tym wiedziała, ale naprawdę, ależ zabawne! Naprawdę musiał nie mieć mózgu… jego siostry się tak nie zachowywały, a przecież były wychowywane1 podobnie, bo przez jedną kotkę, ich wspólną matkę.
— No a jak! Jestem wybrańcem, który zmieni ten klan! Mamusia opowiadała, że zesłał mnie Klan Gwiazdy. Pisane mi zostać kimś wielkim, więc nie rozumiem czemu cię to bawi. Ciągle zapominasz, że przebywanie przy mnie i wpatrywanie się w mą boskość powinno być dla ciebie zaszczytem.
— Słuchaj, mały — zaczęła, już uspokojona — ja rozumiem, że wierzysz we wszystko, co ci matka mówi, ale bez przesady! — machnęła łapą — czy gdybym ja powiedziała, że jestem "zesłana przez Klan Gwiazdy", uwierzyłbyś mi? Hm?
— Nie jesteś, bo jesteś mieszańcem. W Klanie Gwiazdy są tylko rude koty. A zresztą... ja jestem wybrańcem! Dwóch nie może być! Czuje się nim! Jestem wielki! Dlatego potrzebuje sług, by reszta to dostrzegła. W końcu Różana Przełęcz nie przyjęła członu Gwiazda, bo wiedziała, że nie jest go godna, bo jest tylko zwykłym namiestnikiem. Czekała na moje pojawienie się, abym po szkoleniu został liderem i poprowadził klan dalej ku chwale!
Znów zaśmiała się, ale tym razem szybciej się skontrolowała.
— Różana Przełęcz go nie przyjęła, nie dlatego, a bo po prostu jej się nie podobał. Tyle i aż tyle. Nikt nie wiedział, że przyjdziesz na świat. Wiem, że to dla ciebie jest zadziwiające, ale większości kotów nie obchodzi kolor futra. A ja sama widziałam na oczy koty Klanu Gwiazdy, bo jestem kronikarzem, ta pozycja się z tym wiążę. I wiesz co? Byli tam nie rudzi. Więc twoja teoria legła w gruzach.
— Kłamiesz! Mówisz tak, bo mi zazdrościsz chwały! I jak można nie przyjąć członu, bo jest brzydki? Człon lidera? To chyba jest jakaś nienormalna. Nie, tak nie było. Moja wersja jest lepsza! Ona czekała na mnie, bo Klan Gwiazdy jej przepowiedział! A ty nie widziałaś ich! Inaczej byś o mnie wiedziała i traktowała mnie z szacunkiem!
Naprawdę, strasznie kurczowo trzymał się swojej wersji. Jak tonący. Bo nim był.
— Tak, wmawiaj to sobie dalej. Myślisz, że dla czego koty dziwnie na ciebie reagują, gdy próbujesz je rozstawiać po kątach? Dlaczego Nagietek cię nie nosi na grzbiecie podczas treningu? Dlaczego w ogóle musisz na ten trening chodzić? Dlaczego Różana Przełęcz wybrała mnie, kotkę nie do końca rudą na twoją mentorkę, jeśli wiedza o wyższości rudych i kremowych byłaby tak powszechna? Spójrz na to, co się wokół ciebie rozgrywa Płomienna Łapo. Spójrz a następnie wyciągnij wnioski, nie tylko takie, jakie ci się podobają.
— Moje wnioski są takie, że jesteście po prostu ślepi i głupi! Albo nikt was nie powiadomił o mym pojawieniu się. Powinnaś mnie szanować! Ja jestem bogiem! Słyszysz?! A to co mówisz jest okropne! Powiem o wszystkim mamusi! Powiem jak mnie źle traktujesz! Tak nie można! — głos w połowie mu się załamał, a warga zadrżała. Widać było, iż ta rozmowa nim emocjonalnie wstrząsnęła i nie była dla niego przyjemna. Widać było, że zaraz może pęknąć, więc postanowiła jeszcze bardziej zniszczyć mu wizję świata.
— Wnioskuj sobie tak, wnioskuj. Żyj nie patrząc dalej, niż czubek własnego rudego nosa. Musisz zaakceptować rzeczywistość, Płomienna Łapo, inaczej to się może skończyć dla ciebie źle. Lepiej zrób to teraz, bo to przyniesie ci więcej korzyści, niż wypieranie świata i wiedzy o nim — powiedziała, wewnątrz bardzo ciekawa jego reakcji. Czy się zaprze i utrzyma fasadę?
— Twoje dzieci będą mieć okropną matkę! Już im współczuje! Jesteś niewdzięczna! Głupia! Tępa! Pusta! Lisie łajno! Nie zasługujesz w ogóle na to, aby je posiadać! Skrzywdzisz je swoim mieszańcowym podejściem! Tfu! — Splunął na ziemie, wręcz dygocząc od emocji. Czyli nie utrzymał. — Nic dziwnego, że twój syn jest zasmarkanym łajnem! To twoja wina! Nienawidzę cię! Obyś zdechła! — Zasłonił swój pyszczek łapami, czując jak robi się mokry. — Nie rycz idioto! To ona jest głupia! — warknął do siebie, a następnie czmychnął ze żłobka miejsca.
Żmija prychnęła, obserwując, jak ten maminsynek ucieka.
Tak, niech biegnie do mamusi, która da mu wszystkie odpowiedzi takie, jakie chciał usłyszeć. A jej praca zacznie się na nowo. Eh. Trudno.

***
*już Pora Nowych Liści, czasy obecne*

Znów układała swe w większości czarne futro. Oset poszedł do legowiska medycznego z kociakami, by pokazać im je. Ona jednak została, chcąc trochę odpocząć. Noi zjeść w spokoju, nie musząc ich pilnować. Dość szybko pochłonęła niewielkiego ptaka, którego zostawił jej kremowy partner. Widać, że apetyt jej dopisywał. Nic dziwnego, w końcu karmiła swe kocięta mlekiem.
Po chwili postanowiła wyjść z kociarni, by nacieszyć się świeżym powietrzem i brakiem ulewy. Wciągnęła wilgotne powietrze. Świat budził się do życia, a zwierzyny wreszcie było dostatecznie dużo. Nie tęskniła za Porą Nagich Drzew. Była mroźna i utrudniała jej treningi z Płomienną Łapą, ba, samo jego wyciągnięcie.
Po chwili rozkoszowania się ciszą i spokojem popołudnia spojrzała na stos. Cóż, nic jej nie szkodziło zjeść jeszcze trochę... w końcu była karmicielką, potrzebowała dużo jedzenia. Raczej nikt się nie przyczepi.
Tak też ruszyła w stronę miejsca składowania martwej zwierzyny. W pewnym momencie silny wiatr wzbił w powietrze pewne piórka, które poszybowały w górę.
Tortie przeniosła na nie swe spojrzenie, przez co nie zauważyła idącego prosto na nią Płomiennej Łapy, przez co zderzyła się z kimś. Spojrzała w dół i dostrzegła nie kogo innego, jak Płomienną Łapę.
— Och, nie zauważyłam cię — miauknęła, a na jej pysk wstąpił uśmiech — a więc? Co ci twoja matka powiedziała? Jakim to jesteś wybrańcem, kotem nad kotami? — spytała, podchodząc do stosu, następnie chwytając tłustego królika, bo akurat na niego miała ochotę. Powinien on też nasycić jej zwiększony głód na dobre.
Młodszy położył po sobie uszy. Od ostatniej rozmowy nie zamienili ze sobą słowa. Zdawało jej się, że kocur jej unikał, co nie było specjalnie trudne, bo większość czasu spędzała w żłobku, ze swoimi dziećmi, jak na dobrą karmicielkę przystało.
— UWAŻAJ TROCHE! — zbulwersował się rudy. — Nie twój interes. Wracaj do swojej nory.
Obserwująca Żmija zaśmiała się w głos.
— To ty lepiej uważaj, to ja tu jestem karmicielką, nie ty — odparła, na moment odkładając królika na ziemię. — Czyli rozumiem, że upewniła cię w twojej wielkości? Wielka szkoda — stwierdziła.
— Srelką, a nie karmicielką. — Zadarł dumnie łeb, jak gdyby szkoda mu było czasu na rozmowy z jej pokrojem i udał się do legowiska uczniów.
— Cóż, przynajmniej ja nie płaczę na wieść o tym, jak świat działa — rzuciła za nim, chcąc go sprowokować, a następnie wzięła królika i ruszyła do kociarni. Nie miała zamiaru kończyć jeszcze tej rozmowy, o nie. Skoro się nie udało, pragnęła go dalej męczyć swoją osobą aż w końcu coś do niego dotrze. Może to w końcu sprawi, iż zacznie myśleć.
Tak jak przewidywała, rudzielec zatrzymał się, następnie natychmiast ruszając za nią.
— Masz przestać o tym rozpowiadać słyszysz?! Ja nie płacze! — Warknął pręgowany.
— Ah tak? Nie płaczesz? To co to było to ostatnio jak się widzieliśmy, hm? A ja jeszcze nie zaczęłam o tobie nic rozpowiadać. Ale skoro już to sugerujesz, to może o tym komuś napomknę... — miauknęła melodyjnym głosem z chytrym uśmieszkiem i przymrużonymi oczyma, siadając i biorąc królika między łapy.
— To było nieporozumienie! Zwidy miałaś. Kotki w ciąży tak mają. I nie! — Podszedł bliżej tak, aby czuła na sobie jego ogniste spojrzenie. — Nic nie powiesz. Jak to zrobisz to cię zniszczę, słyszysz? Zniszczę!
Naprawdę, dalej próbował jej grozić? Żałosne.
— A niby jak zamierzasz to zrobić? Hm? — spytała, zbliżając do niego pysk — blaskiem rudego futerka? Władczym tonem? A może krzykiem niczym umierająca wiewiórka? — spytała, śmiejąc się przy tym ostatnim.
Młodzik nie cofnął pyska, mierząc się z nią spojrzeniem. Widać nie zamierzał się tak łatwo wycofać i dać jej nowego powodu do drwin.
— Gdy zostanę liderem... ześle cię do dziury. I będziesz umierać tam z głodu, ku mej wielkiej radości — wycedził.
— A zostaniesz nim w snach co najwyżej, bo Różana Przełęcz ani Sójczy Szczyt, ani nikt inny, kto nie jest twoją rodziną, cię na zastępcę nie mianuje. W końcu zachowujesz się jak kociak, kto by chciał mieć taką prawą łapę? — spytała, unosząc brew i nie zmieniając pozycji.
— Nie będę zastępcą, mysi móżdżku. Nie dotarło? Odbiorę to co moje jeśli będziecie mi w tym przeszkadzać. To moje dziedzictwo. Nierudzi je odebrali siłą, w końcu Piaskowa Gwiazda nie mianowała na zastępcę nierudego, a jakoś dorwali się tam gdzie nie powinni. To co widzisz, jest kłamstwem. Ta władza jest oszukana. Klan Gwiazdy tego nie pochwala, stąd me przybycie! Ja przywrócę Klanowi Burzy wielkość!
— Oświecę cię, mały. Piaskowa Gwiazda miała niegdyś nierudego zastępcę, Orlikowy Szept. A nawiasem mówiąc, to przed nią nikogo nie obchodziło, kto ma jakie futro i liderów nierudych było od groma, zresztą tak samo jak po niej. I już to widzę, jak odbierasz liderom Klanu Burzy władzę machnięciem królewskiej łapki. Ha! Dobre sobie — zadrwiła tortie.
— Kłamiesz! Jesteś przybłędą spoza klanu! Nie znasz historii! Powtarzasz tylko bzdury, o których opowiedziała ci Różana Przełęcz. A ona zakłamuje historie, bo jej tak wygodnie. Jesteś głupia skoro z nią współpracujesz. To rudzi od wieków rządzili Klanem Burzy. To nam się należy władza, nam, a nie takim ścierwom jak wy, co psują naszą dawną potęgę. Przez takich jak wy Klan Burzy był w niewoli. Za czasów Piaskowej Gwiazdy to my byśmy zniewolili wszystkie klany!
— Oh, jakże uwielbiasz te swoją wyimaginowaną wersję... a to że jestem "przybłędą", nie oznacza, że wierzę we wszystko, co mi inni mówią. Wiem, że mi nie wierzysz, ale powtórzę jeszcze raz - te wiedzę mam nie od Różanej Przełęczy, a od Klanu Gwiazdy. Jestem Kronikarzem. Kro-ni-ka-rzem — przesylabowała mu — a dla twojej wiadomości, Ziębi Trel, twoja babcia, też jest... jak to ty ująłeś? Przybłędą, bo się tu nie urodziła. Więc jesteś w co najmniej ćwiartce samotnikiem, gratuluję!
Żyłka mu zadrgała.
— Jak śmiesz! — Niespodziewanie uniósł łapę i spoliczkował kocicę, mordując ją wzrokiem. Obserwująca Żmija przez uderzenie wypuściła aż powietrze. Nie zmieniając pozycji łba zmarszczyła brwi, z zaskoczonym wyrazem pyska dotykając swego policzka. Czuła, jak ją piekł. Poważnym spojrzeniem i z kamienną miną spojrzała na Płomienną Łapę, odwracając się w jego stronę.
— Czy ty... właśnie... mnie uderzyłeś, Płomienna Łapo? — spytała powoli.
— Zmusiłaś mnie do tego. Sama jesteś sobie winna — zasyczał.
Bezczelny darmozjad. Dość tego. Znosiła jego zachowanie długo, ale teraz przelała się czara goryczy.
Oj już ona mu zrobi problemy.
Kronikarka bez słowa wstała, po czym ruszyła do wyjścia.
— Dokąd to? — spytał Płomyk. Żmija jednak odpowiedziała, idąc dalej przed siebie. Tymczasem rudy zacisnął pysk.
— Ah, rozumiem. Będziesz skarżyć. Dorosła kocica, a nie radzi sobie z kociakiem. Jakie to żałosne — Skrzywił się. — Ale powiem ci coś... Ja nie pozwolę siebie tak traktować. Nie pozwolę, by ktoś twego pokroju mnie poniżał.
Ona miała jednak gdzieś jego słowa, wiedząc, co zamierza zrobić i nie mając zamiaru zrezygnować, przez jakieś żałosne kocięce zaczepki.

***

Obeserwująca Żmija dowiedziała się od Sójczego Szczytu, że przywódczyni jest najpewniej przy Kamiennych Strażnikach, więc wyszła z obozu, by znaleźć liderkę burzaków. Gdy tylko dostrzegła na horyzoncie jej czarno-biało-rude futro, zawołała do niej z kamiennym wyrazem pyska, bo naprawdę żarty się skończyły:
— Różana Przełęczy! Można?
Kocica zatrzymała się, a widząc Kronikarkę zmrużyła nieco oczy.
— Oczywiście. W czym problem? — spytała.
— Płomienna Łapa rozbestwił się do końca — miauknęła tortie.
Córka Wilczej Zamieci uniosła brwi, oczekując na wyjaśnienia z jej strony. Tak też Obserwująca Żmija przeszła do rzeczy.
— W bardzo dużym skrócie ostatnio rozmawiałam z Płomienną Łapą, bo przyszedł do mnie do żłobka i chciał, bym swoje dzieci dała na jego, cytuje, "sługi". Skończyło się na tym, że dzisiaj spotkałam go przypadkiem przy stosie zwierzyny, pokłóciliśmy się jak już wróciłam do kociarni, i gdy stwierdziłam że jestem kronikarzem i znam historię i wiem że nie zawsze liderzy byli rudzi i że nie cały Klan Gwiazdy jest rudy, a on nie jest wybrańcem, bo próbowałam mu przetłumaczyć to wiele razy spokojnie i nie mówiąc wprost ale nie docierało, to tak się wściekł, że mnie uderzył. Prosto w pysk.
Z pyska staruszki wypadło prychnięcie. Rozbawione, ironiczne, jakby właśnie zdarzyło się coś, czego oczekiwała.
— Jak widać Lwia Paszcza nie lubi się kryć ze swoimi przekonaniami. Może powinnam mu przypomnieć kilka lekcji historii. Nie musisz się obawiać resztą, wymyślę dla niego coś specjalnego~
Podejrzewała, że liderka naprawdę da mu popalić. Nie słynęła z pobłażania takim zachowaniom. Żmija jednak chciała młodszemu zafundować coś od siebie samej. Wiedziała, że młodzik był toporny i że zależnie, co zrobi Róża, może to niewiele dać. Na dodatek młody był w końcu na początku jej uczniem, przez co pragnęła go naprawić, naprostować by nie musieć się za niego wstydzić. W końcu mimo bycia w ciąży trenowała go najdłużej jak się dało, bo chciała mieć w nim swój wkład. Nie chciała by to się zmarnowało i skoro miała okazję, postanowiła włożyć jeszcze trochę starań w kocurka, jednocześnie pokazując mu jeszcze bardziej, że nie warto z nią mieć konfliktu.
— Właściwie, jak o tym myślę, to mam małą propozycję, która mogłaby ci się spodobać — miauknęła do liderki. Ta przyzwoliła na kontynuację zachęcającym kiwnięciem głowy.
— Lwia Paszcza nie wychowała go należycie. Rozpuściła go. Miałam więc pomysł, że można by zmienić jego rangę na kociaka i ponowić próbę wychowania małego potworka na... mniejszego potworka. Albo bardziej okiełznanego potworka. Wiesz, w czym rzecz.
— Ciekawa propozycja. Jeśli tylko chcesz się z nim użerać...
— Powiem tak. Przyprawia mnie o ból głowy, ale z pomocą Nagietkowego Wschodu zrozumiałam parę rzeczy o nim, i sądzę, że coś takiego ma szansę zadziałać — powiedziała zgodnie z prawdą.
— Twoja wola — mruknęła Różana Przełęcz wzruszając ramionami. — W takim wypadku wyczekuj następnego zebrania.
Skinęła głową.
— Dziękuję, Różana Przełęczy — skłoniła nisko głowę, przez chwilę tak stała a potem pożegnała się kulturalnie i ruszyła do obozu z uśmiechem na pysku, obierając trochę dłuższą drogę i napawając się zwycięstwem. Oj, Płomyk nie będzie zadowolony…

< Płomienna Łapo? :> >

Od Jafara

 Leżał przodem do krat, ledwie muskając je swym nosem i obserwował otoczenie. Koty wchodziły i wychodziły, tu ktoś coś powiedział, tu ktoś się zaśmiał. Nic nadzwyczajnego. Za to zadziwiające było pojawienie się Białozora tuż przed jego pyskiem wraz z Melasą. Usiedli, zasłaniając mu widok swoimi łapami, lecz na to nie zareagował. Dalej wpatrywał się pusto przed siebie, jedynie wydając głuche westchnienie, świadczące o tym, że zarejestrował ich przybycie. Czego znowu od niego chcieli? Bo jakoś nie wierzył w to, aby świadomie przyszli rozmawiać o biznesach tuż obok niego. W zasadzie... I tak żadnej informacji nie wykorzystałby przeciwko nim, ponieważ nie mógł nic zrobić, gdy był tu uwięziony, więc nie mieli o co się martwić, ale wciąż... to było dziwne.
— Ostatnio zrobił się jakiś grzeczniejszy, nie sądzisz? — zwrócił się Białozór do swojego kompana, gdy zmierzył byłego pieszczocha krótkim i przelotnym spojrzeniem. 
— To prawda. Może dlatego, że miałem z nim bardzo edukująca rozmowę. Żalił się na swoje życie, a ja go pocieszyłem. W końcu... Jak można na to narzekać? Ma co jeść, ma dach nad głową, towarzystwo. Mogło być przecież gorzej, a ten wiesz co zrobił? Poryczał się niczym baba — Melasa rozgadał się i jak prawdziwa plotkara nieco podkoloryzował pewne kwestie. — Chyba już mu siada na łeb. Gdy wychodzi na arenę krzyczy niczym szaleniec „śmierć”, a tłum to podchwytuje i potem jacyś durnie chcą go naprawdę zabić. Ogarnianie tego syfu jest takie męczące. — Powachlował się łapą. — Przydałoby się więcej kotów do ochrony. 
Gdyby nie czuł się pusty w środku, parsknąłby śmiechem. To prawda, że nieco mu już odbijało. Rzeczywiście szukał śmierci w walce, licząc że jakiś dureń ukróci jego cierpienie. Na razie jednak bez powodzenia, przez co jego kolejne dni w tym miejscu były już tylko żmudną rutyną. Wstać, jeść, spać, walka, spać, jeść, trochę popłakać i wszystko zaczynało się od nowa. 
— Nie powinno cię to dziwić —  zauważył jednooki samotnik na komentarz Melasy odnośnie jego poryczenia się. —  Przecież zawsze był miękki jak kotka. Choć... to obraza dla kotek. Takim tchórzostwem nikt nie może się pochwalić. Mówisz, że już mu odbija? Nie ma mnie zbyt często na walkach, ale zdążyłem zauważyć, że nawet cierpienie już go tak bardzo nie rusza. Musiałem doprowadzić go na skraj... Perfekcyjnie. Chcesz większej ilości ochroniarzy, Melaso? To da się załatwić...
— Dziękuję. Zdecydowanie się dodatkowa pomoc przyda — Potaknął czarny kocur. — Trzeba w końcu pilnować, aby nie umarł. — Tu zniżył swój łeb, aby nawiązać kontakt wzrokowy z Jafarem. — Prawda, że nie chcesz umrzeć Księżniczko? Nie moglibyśmy się wtedy tak razem wspaniale bawić. Kuci, kuci. — Wsadził pazur pomiędzy kraty i pomiział go po nosie. Dawny pieszczoch nie zareagował, wpatrując się mętnym i pustym wzrokiem jedynie przed siebie. — No... Taki chyba zepsuty — uznał po chwili, prostując się. — O! Bastet! — wydał zdumiony okrzyk, co spowodowało, że Jafar jakby natychmiast ożył. Poderwał szybko łeb i docisnął go do krat, jakby chcąc dojrzeć swoją ukochaną. Gdzie ona była? Gdzie? Przyszła mu na pomoc? Naprawdę to się działo?! — Ha! Żartowałem. Czyli jednak jeszcze myśli... — Melasa zwrócił się do Białozora, chichrając się pod nosem, dostrzegając rozpacz na pysku więźnia, który na powrót się położył. 
Nie wierzył, że dał się tak nabrać! Na serio sądził, że Bastet się zjawiła. W jego wyobraźni jawiła się niczym bohaterska wichura, która wskakuje do Kołowrotu i dwoma pacnięciami łap pozbywa się wszystkich jego ciemiężycieli. Czasami miewał sny, gdzie przychodziła, rozrywała pręty klatki dwoma pociągnięciami łap i razem odlatywali ku zachodzącemu słońcu. Ah... To były piękne sny. Gdy się budził pozostawał tylko żal i rozpacz, że to nie okazało się prawdziwe. Ale no naprawdę... Gdzie ona była? Czemu nie miał żadnych informacji? Czemu nawet Betelgeza, którą widywał wychodzącą z tego miejsca, nie mówiła mu na jakim etapie było to jego "uwolnienie"? Odpowiedź była prosta. Porzucili go. Nikt po niego nie przyjdzie. Został sam. Ta świadomość bolała. 
Białozór mruknął coś pod nosem, a gardłowy, chrapliwy pomruk wydarł się z jego gardła. Przewrócił jedynym okiem.
— To dość smutne, że po tylu księżycach w niewoli wciąż ma nadzieję na powrót swojej ukochanej. Prawie zaczynam mu współczuć... Prawie — mruknął i stuknął pazurami w kraty. — Tak prędko nie umrzesz, Księżniczko. Jesteś nam potrzebny. Dużo mi za ciebie płacą...
Jafar spojrzał na kocura zbolałym wzrokiem. Tak... tym tylko teraz był. Niewolnikiem. Tych piszczek, których stosy walały się w piwnicy, gdy kierował swoje kroki na arenie to nawet we własnym brzuchu nie widział! Zawsze dostawał najmarniejsze resztki, które błąkały się po kanałach. Nic więc dziwnego, że był tak osłabiony, gdy jakość posiłków pozostawiała wiele do życzenia. A wraz z tym, cierpiało jego morale. Jego umysł, który opętany został przez ból, pragnął zrobić wszystko, aby odzyskać chociaż namiastkę dawnej swobody. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że zostanie tu na zawsze i umrze w okropnych cierpieniach. Nie... Nie chciał tak skończyć. Już ile wylał łez przez te księżyce łudząc się jak głupiec, że ktoś jeszcze o nim pamiętał. Wszyscy jego sojusznicy wypięli się na niego i o nim zapomnieli. Musiał więc sięgnąć po ostateczność. Musiał zawalczyć sam o siebie. Tak jak dawniej, gdy był na dnie. 
Otworzył pysk, jednakże zadrżał mu, gdy miał już wypowiedzieć te słowa. Bał się, bał, że samotnik go wyśmieje, że zmieni jego życie w jeszcze gorsze piekło, gdy okaże się to niewystarczające do zmiękczenia jego zimnego serca. Ale podjął już decyzję. Czasami trzeba było się poniżyć i przyznać do winy, by zacząć życie na nowo. To było jedyne wyjście. Nawet córka mu to doradzała, lecz był zbyt dumny, by choćby spróbować. Teraz jednak... nie widział innego sposobu, aby przejść do układania się z tym sadystą. Gdyby wypalił z grubej rury, zapewne odebrałby mu jedzenie na resztę dnia. Dlatego też z pełni żałości wzrokiem, wyglądając niczym ostatnie nieszczęście, zrobił to co powinien już dawno temu.
— Prze-epraszam — w końcu uciekło mu z pyska. — Przepraszam za to, że o-odebrałem ci wszystko! — Z jego oczu pociekły łzy, gdy zaniósł się szlochem. Nie wierzył, że do tego się posuwał, ale taka była prawda. Sam doprowadził do stanu w jakim teraz się znajdował. Gdyby nie to, że niegdyś zniszczył Białozorowi życie, przez co ten musiał żyć na skraju ubóstwa, sam nie straciłby swojego majątku. Dalej byłby wpływowym pieszczochem, a jego gang byłby potężny. Ale czy wtedy nie znalazłby się ktoś inny, kto zająłby miejsce niebieskiego vana? Być może tak czy siak, skończyłby na samym dnie. Nie był w końcu dobry. Ktoś taki w Betonowym Świecie nie miał prawa przeżyć długo. Robił to co musiał, aby powiększyć swoje wpływy, zastraszał i mordował, aby trzymać swoich wrogów na dystans. A teraz? Teraz ci wracali niczym koszmar, próbując odpłacić się za te cierpienia, które na nich zesłał. 
Melasa rzucił Białozorowi spojrzenie i dyskretnie się ulotnił, wyczuwając, że kocur zapewne zaraz go pogoni, nie chcąc, aby słuchał o "ich" sprawach z młodości. I w sumie rozsądnie. To była sprawa pomiędzy nimi. Ich relacja niczym jątrząca się rana rozpalała żądzę zemsty i gniła od środka. W jego jednak przypadku ten ogień wygasł. Teraz jedyne o czym marzył to uciec do jakiejś nory i z niej nigdy nie wychodzić. Przecenił swoje możliwości. Przegrał i niczym tchórz chciał schować łeb w piasek, aby nie być dalej częścią tego przedstawienia. 
Jafar przejechał swoimi łapami po łbie, starając się uspokoić, ale z każdą chwilą drżał coraz bardziej. To tak wiele go kosztowało. Ciężko mu było patrzeć na kocura, gdy zwierzał mu się ze swych grzechów, przyznając mu rację, którą od zawsze mu powtarzał. Był głupcem. 
— Byłem naiwny i głupi. Zaślepiła mnie władza. Odebrałem ci Kasztelana, wpływy i dom, zabiłem nasz gang, bo byłem zły. Zły i butny, aby zaakceptować waszą krytykę. Chciałem udowodnić tylko, że... że jestem w stanie coś osiągnąć będąc pieszczochem. Abyście przestali się ze mnie śmiać. I ja to zniszczyłem. Przepraszam cię. To przeze mnie taki się stałeś, to ja cię stworzyłem. Ja zniszczyłem ci życie. Ja za to wszystko odpowiadam. To moja wina. Moja. Zasłużyłem na swój los, dlatego... dlatego nie mam prawa prosić cię o wybaczenie, ale wiedz, że bardzo żałuje. — W końcu spojrzał mu w oko, co wywołało w nim kolejne dreszcze. — Wygrałeś. 
Białozór prychnął, ale nie odpowiedział nic, jakby bił się z własnymi myślami. Wreszcie mięśnie pod płachtą długiego futra napięły się i kocur przywalił pazurami w kraty powodując, że przerażony pieszczoch odskoczył aż na przeciwległą ścianę klatki. Metaliczny zgrzyt poniósł się echem po budynku. Gdyby nie te kraty, które oddzielały od siebie kocury, szaleńczy cios samotnika pewnie sprawiłby więźniowi kolejną szramę. 
— I mówisz mi to teraz, jak nie masz nic? — Białozór tak obniżył głos, jakby miał się zaraz zaśmiać. Gniew rozpierał go od środka i nie trzeba było być szczególnie spostrzegawczym, by wiedzieć, że w środku samotnika krył się prawdziwy wulkan emocji. — Jesteś jeszcze gorszy i durniejszy niż myślałem. — Odwrócił głowę, a jego ciało poszło za nią w ślad, sprawiając, że siedział pod kątem, częściowo odwracając się plecami do klatki. Strzepnął niechętnie ogonem. — Wiesz co, Księżniczko? Te przeprosiny możesz sobie włożyć pod ogon. Szkoda, że nie raczyłeś choćby na mnie spojrzeć, zanim cię do tego nie zmusiłem.
Serce łomotało mu w piersi z szaleńczą prędkością, gdy ze wstydem wbijał spojrzenie w swoje łapy. 
Prawda, że długo kocur był dla niego niczym więcej jak robakiem i przeszkodą na drodze. Dopiero, gdy po raz kolejny się spotkali, to się zmieniło. Dostrzegł go, lecz było za późno, aby naprawić tą przegnitą przez księżyce relację. Na dodatek nie miał nic... nie miał nic... Prawda. Pozostawał na łasce jednookiego samotnika. Sięgnął dna. Ale nie do końca był skończony. Coś posiadał. Coś cennego, coś co mogło zagwarantować mu lepsze życie. 
Ostrożnie przysunął się z powrotem do krat, siląc się wydobyć z siebie resztki odwagi, która kryła się w jego zastraszonym ciele. Nie dało się ukryć, że bał się Białozora, a każdy jego najmniejszy ruch powodował w nim kolejne dreszcze. Dlatego też dziękował w duchu za odgradzające ich kraty. W nich był bezpieczny. 
— J-ja... J-ja coś mam... — wychrypiał, jakby niedowierzając, że te słowa padają z jego pyska. — Mam coś t-tak cennego, o czym nikt inny nie wie. Nawet Jago czy Bastet... — Oblizał nerwowo pysk. — I do tego je-jeszcze coś... Mo-mogę ci to dać. W-wiem, że mi nie wybaczysz. Zaakceptowałem swój los. Ale... Ale mogę poprawić twój. Odpłacić się, spłacić dług, który nigdy zapewne nie zostanie spłacony. O ile zechcesz mnie wysłuchać... — Wpatrywał się w niego ostrożnie, jak gdyby samotnik znów miał się na niego rzucić. 
Usłyszawszy te słowa, uszy Białozora podniosły się, a sam kocur ostro obrócił głowę, wlepiając w niego uważny, zainteresowany wzrok pomarańczowego ślepia.
— To nie pomoc — powiedział nagle. — Ja pomocy nie przyjmuję. A już zwłaszcza od ciebie. Nie potrzebuję jej. To spłacenie długu — zaznaczył, jakby nie było to dość jasne dla ich obu. — Co masz do powiedzenia?
Jafar pokiwał ostrożnie głową, jakby bojąc się, że bardziej gwałtowny ruch może zniweczyć całe to zainteresowanie, które wytworzył tymi słowami. To była jego ostatnia karta. Ostatnia szansa na poprawę swojego losu. Jeśli samotnik odmówi... będzie skończony. Jego życie nie będzie miało dłużej sensu. 
— Jak wiesz... Za-zajmowałem się wytwarzaniem mieszanek, które działały różnorako na koty. Mało kto wie-wiedział gdzie to było i z czego one były robione. Tym czym faszerujecie się w Kołowrocie... To nie to samo co ja posiadam. Mam ca-cały magazyn wysuszonych ziół wszelkiego rodzaju. Od takich zwykłych, po cenniejsze, które w Betonowym Świecie nie rosną. To mój największy skarb. Niektóre z nich zdobywałem księżycami. Oczywiście... są bezwartościowe, gdy ktoś nie wie z czym ma do czynienia i jak należy je obrobić, by wytworzyć coś... niezwykłego. D-dlatego... Będę dla ciebie pracował. Wtedy wszyscy ci, którzy czyhają na twoje życie, staną się twoimi przyjaciółmi. Długo eksperymentowałem nad takimi mieszankami, które są w stanie zniewolić kota i uzależnić od towaru. Wtedy dochód jest... lepszy. B-bo ciągle wracają, muszą, jeśli chcą przeżyć. Ta władza... może być twoja. O-odbiłbyś się i ukrywał część dochodu przed Entelodonem, który od ciebie brałby tylko liche resztki w porównaniu z tym, jaki biznes będziesz na tym kręcił. A-ale... a-ale mam warunki... — zawahał się, ponieważ wiedział, że teraz schodził na bardzo delikatne tematy. — Zro-zrobię z ciebie bogacza jeśli zapewnisz mi t-trzy posiłki dziennie, k-koc oraz do-dostęp do medykamentów wraz ze stałą o-opieką uzdrowicielską. O-oczywiście będę dalej walczyć na arenie, ale rzadziej. D-dwie walki na księżyc. To wszystko czego-o pragnę. I porzuć myśl, że da się tych receptur nauczyć przez obserwacje. To wymaga księżyców wpra-awy. Moje dzieci musnęły ledwie podsta-awy, więc nie wytworzą ci czegoś co podbije rynek. Moja wiedza i umiejętności. To co mi pozostało. 
Białozór wbił w niego przenikliwe, prawieże mordercze spojrzenie, sprawiając wrażenie, jakby miał ochotę rozerwać kocura na strzępy. Jafar skulił się, przełykając z trudem ślinę. Już czuł jak jego nieuchronne pasmo cierpień tylko się powiększa. Już słyszał odmowę i już widział jak jego ciało zamienia się w jedną wielką galaretkę. 
Zaraz jednak pysk samotnika przybrał spokojniejszą barwę, jakby ten zrozumiał, jak wiele może na tym zyskać.
— Czyli teraz śmiesz jeszcze żądać ode mnie lepszych warunków? — prychnął, ale zaraz machnął łapą. — Dobrze. Trzy posiłki dziennie, koc, dostęp do medykamentów ze stałą opieką medyków, ale nie ma mowy o dwóch walkach na księżyc. Będziesz walczyć co ćwierć księżyca i umowa stoi.
— Dobrze — zgodził się od razu. To i tak było dla niego niesamowicie dużo, że ten w ogóle postanowił zastanowić się nad jego warunkami i znaczną ich większość zaakceptował. Być może w końcu uda mu się odbić od dna... być może... Wziął głębszy oddech, czując jak powoli napięcie go opuszcza. Usiadł nieco swobodniej, czując najprawdziwszą radość, która wycisnęła mu z oczu aż kolejne potoki łez. Dostanie kocyk! Najprawdziwszy! No i oczywiście więcej jedzenia, więcej spokoju od walk i nareszcie będzie mógł wykurować swoje rany. Miał ochotę paść mu do łap i dziękować. 
— W moim domu jest piwnica. Trzeba tam zejść. Któreś z mych dzieci zaprowadzi twoje koty. W skrzynkach na ziemi są zioła. Mnóstwo ziół. Trzeba je przenieść wszystkie, jeśli nie chcemy pominąć żadnego składnika podczas ich obróbki. Powinny być w wyśmienitym stanie, starannie o nie dbałem, by przetrwały mnóstwo księżyców w wysuszonym stanie. Dodatkowo... Są tam słoiki bez wieczek. To będzie ciężko przenieść... Jest w nich biały proszek. Bardzo cenny. Mój tajny składnik. Nie radzę, aby ktoś tego próbował, bo jeśli choćby zanurzy w tym język, to od razu umrze. W mniejszych dawkach powoduje odpowiedni efekt, z którego tak jestem znany. Pozyskanie go jednak będzie teraz bardzo trudne, więc jeśli chcesz być bogaty, musisz traktować to niczym największy skarb... Jeśli choćby zgubią parę ziaren... Wywalą w błoto wiele piszczek — podzielił się z nim bardzo cennymi informacjami, które chronił przez te wszystkie księżyce. 
Jednooki pokiwał głową.
— No, no, potrafisz być użyteczny, jak chcesz, Księżniczko. Dobrze. Poślę po zioła odpowiednie koty, a przenoszenie proszku będę nadzorować osobiście. W końcu nie chcemy, by coś się zmarnowało... Ale ta wiedza, Jafar, powinna zostać przekazana mi. Mi i tylko mi. Nikomu więcej nie powiesz ani słowa na temat swojego fachu.
O nie... Nie, nie, nie. Nie było szans. Musiał uświadomić kocura, że nie zamierzał go uczyć, a tym bardziej zdradzać w jaki sposób wykonuje się jego najcenniejszy towar. Znał Betonowy Świat. Gdyby tylko to zrobił, wróciłby do klatki pozbawiony swoich przywilejów, a Białozór żyłby w dostatku, sam wytwarzając dochód. 
— Nie jestem głupi... Gdybym nie chronił swoich sekretów, każdy wiedziałby jak wytwarzać takie mieszanki. Musisz jednak wiedzieć... że n-nie przekaże ci o tym wie-edzy. Ni-nigdy. To moja gwarancja, że nie zostanę wy-wykorzystany, a potem oszukany. Tylko ja będę je robił. Nikt i-inny. Jeśli tego nie uszanujesz za-zabiorę te informacje do grobu... — przestrzegł go przed potencjalnymi konsekwencjami niedotrzymania umowy. Musiał w końcu mieć zabezpieczenie, gdyby okazało się, że Azorek go wystrychnie na dudka. Nie urodził się w końcu wczoraj. 
Białozór uniósł brew.
— Nawet w klatce i cały zmizerniały masz odwagę, by ze mną negocjować — prychnął z pogardą. — Niech ci będzie. Ja dotrzymam swojej części umowy, a ty swojej. Ale jeśli ją złamiesz, nie licz na to, że kiedykolwiek wysłucham twoich próśb.
— Już nic mi nie pozostało do stracenia... — Na pysku pieszczocha pojawił się pierwszy uśmiech od tak dawna. — Nie złamie jej. Byłbym głupcem. Przypomniałeś mi jak działa świat... Wykonam swoją powinność względem ciebie — obiecał. — Nie zawiedziesz się. Nie tym razem — i mówił to całkowicie szczerze. Nie mógł zawalić. Wiedział jak to by się skończyło. Wolał już naprawdę ugiąć kark przed kocurem i dzięki temu robić to co kochał, czyli eksperymentować z ziołami, niż dalej być traktowany jak zwykły niewolnik, którego jedyną rolą jest dostarczanie rozrywki na arenie. 
Na pysku Białozora pojawił się pytający wyraz. Otworzył pysk i zaraz go zamknął, jakby miał mnóstwo do powiedzenia, ale kompletnie żadnej możliwości, by skleić to wszystko w spójne zdania.
— Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłeś — mruknął w końcu. — Skąd w tobie taka nagła przemiana? Potrzebowałeś cierpienia, żeby zrozumieć swoje błędy?
Jafar położył po sobie uszy, a jego nie tak dawna, wręcz biznesowa poza, zniknęła. 
— Musiałem sobie przypomnieć, że moje życie jest w mych własnych łapach, a świat samotników różni się od tego pieszczochów. Zatraciłem się... Chciałem być jak... oni. Chciałem dotknąć zakazanego świata — westchnął. — I tak... gdy kończy się na dnie, życie przelatuje przed oczami. Wraca się do początków. Dużo rozmyśla i analizuje... A potem dochodzi się do wniosku... Jakim było się zapatrzonym w siebie durniem. 
Oni? — powtórzył Białozór, jakby tylko te słowa go zainteresowały. — Jacy oni?
Jafar dłuższą chwilę milczał, jakby szukał odpowiednich słów. Sądził, że van wiedział, a przynajmniej mógł się domyślić kogo miał na myśli. Przecież dobijał nie tak dawno targu z jednym z ich przedstawicieli. Ale w sumie... nie powinno go dziwić, że kocur miał zbyt małą ilość informacji, aby mieć szerszy obraz na tą klasę, która niechętnie wychodziła do świata samotników.  
— Konsorcjum. Widziałem u ciebie Nefret... Nie wiem jakim cudem się poznaliście, ale uważaj na nich. Ja poznałem czym oni są bardzo późno. Próbowałem się do nich wkręcić... Nie przyjmują w końcu byle kogo. Dla nich samotnicy to zwykłe śmiecie. Ale to jak żyją... — cofnął się wspomnieniami. — Z racji tego, że miałem całkiem spory majątek i rozległą posiadłość, a także status pieszczocha i nienaganne maniery, zapraszano mnie na bankiety, gdzie dobijaliśmy targów. To inny świat. Pełen spisków, intryg, ale jakże satysfakcjonujący. Co oni tam jadają, co piją, a co najważniejsze jak wyglądają. To prawdziwa śmietanka towarzyska. Może i nie byłem rodowym pieszczochem i często patrzyli na mnie z góry, ale ich sposób bycia był dla mnie wzorem. Nie radziłbym ci dobijać z nimi żadnych interesów — przestrzegł go tylko. — Na pewno już wiedzą jak mnie potraktowałeś... Oni bardzo, ale to bardzo boją się skończyć na dnie bez swych majątków. Pogoniliby cię. No może prócz Nefret — prychnął na wspomnienie kocicy. — Ona zapewne szczęśliwa z mojej niedoli. W końcu zrobi wszystko, aby udowodnić tym bucom, że kotki też mogą zarządzać własnym biznesem. W ich świecie to rzadkość i skandal... Ale Nefret ma swoje sposoby, aby dalej być w grze. Niezbyt... przyjemne. 
— To był przypadek. Poznaliśmy się przez przypadek — Białozór mruknął oszczędnie w odpowiedzi na jego pierwsze słowa. — A więc mówisz, że jakimś trafem udało ci się wbić do towarzystwa wysoko urodzonych pieszczochów? Nigdy w życiu nie słyszałem o żadnym Konsorcjum. Przynajmniej nie tyle, żeby móc stwierdzić, co to jest — prychnął. — Ochh, a więc okazuje się, że nasza Księżniczka tylko w gronie samotników miała sławę i szacunek, czyż nie? U arystokratów — i tutaj przybrał bardziej pogardliwy ton, prawie jakby miał zamiar splunąć, ukazując tym samym, jak bardzo gardził pieszczochami i wszystkim, co się z nimi łączyło. — Wcale nie jesteś taki świetny. W końcu samotnik zawsze będzie samotnikiem, nieważne, jak dużą ilością jedwabi i ozdóbek się okryje — Więzień na ten komentarz położył po sobie uszy, a samotnik na jego kolejne słowa zaśmiał się. — Nie jestem głupi, żeby się z nimi spoufalać. Zresztą wiesz, Jafar, jak bardzo nie znoszę elity. A Nefret? Ile ty możesz o niej wiedzieć? Czego jeszcze nie wiem?
— Cóż... Na pewno wiem więcej od ciebie. Je-jeśli masz z nią jakiś interes... jeśli coś jej zdradziłeś... wiedz, że już wszyscy o tym wiedzą. Ona manipuluje takimi kotami jak my... Te jej słodkie słówka to jest tylko i wyłącznie fałsz. No i... — Przełknął ślinę. — Jest straszna. Jeśli ją obrazisz to obudzisz się łysy — i mówił to na poważnie. Krążyły w końcu po pieszczochach plotki, że Nefret tak właśnie załatwiała koty, które śmiały z niej zakpić. Sam... był jakby to ująć... prawie jej ofiarą, gdy podczas jednego ze spotkań, obraził ją tym, że nie miała sierści. No bo... Kto by się nie oparł, aby rzucić kąśliwym komentarzem w stronę takiego szczura? No i co? I jędza go otruła. Już wtedy sądził, że zapewne umrze, ale okazało się, że roślina, którą mu podała w pokarmie, powodowała tylko czasowy paraliż kończyn, a nie ważnych narządów. Przeżył, ale z jaką traumą! Już nigdy więcej nie chciał widywać Nefret na oczy. 
Białozór prychnął.
— Wiem, że jest śliska i jadowita. Jak każdy w mieście. Tutaj nie ufa się nikomu, bez względu na to, czy to bogaty pieszczoch, czy zmokły szczur żerujący na ulicznej padlinie — rzucił. Widać było, że na wzmiankę o interesie stał się bardziej nerwowy; przyłożył pazury do klatki i przejechał nimi w dół, a ostry, nieprzyjemny zgrzyt zadzwonił w uszach kocurów. — Nie nabierze mnie na swoje manipulacje. Nie jestem tępy, wiem, na czym jej zależy. I gdybym mógł, pozby... — zaraz zamknął pysk, jakby zrozumiał, że nie powinien mówić Jafarowi zbyt dużo. 
Więzień nie skomentował tego, patrząc na niego z taką miną, która sugerowała jednookiemu, że on wie. Wie co chciał przekazać i dlaczego się zawahał. Nie zamierzał jednak ciągnąc go za język. Miał pokorę, którą nabył przez księżyce w tym miejscu.
Cofnął się ostrożnie w swój kąt uznając, że starczy już tych rozmów, nim zapędzą się oboje tak, że będą tego potem żałować. 
— Będę czekał na koc... — mruknął tylko, kładąc się z bólem na gazety. 
Osiągnął swój cel. Na dodatek ta rozmowa go strasznie wymęczyła. Czuł jak jego zdarte gardło na nowo nieprzyjemnie go drapie, powodując ból przy przełykaniu śliny. Nie używał głosu, a tym bardziej nie rozmawiał z nikim na biznesowe tematy już od tak dawna... 
Białozór odszedł, nie mając nic do dodania. Nikt z nich nie spodziewał się, że tak zakończy się ten dzisiejszy dzień. 

Od Stokrotkowej Łapy DO Obserwującej Żmii

Margaretka i Obserwująca Żmija jakoś dziwnie się do siebie zwracały. Jakby Żmija była członkiem ich rodziny. Tak samo Nagietek! On raczej rzadziej, jednak też się to zdarzało. Stokrotkowa Łapa nie wiedziało, dlaczego tak jest. W końcu nowa karmicielka miała swoją własną rodzinę i małe kocięta. A jednak czasem tak było. Dlatego więc Stokrotka postanowiło pójść do żłobka! Wzięło po drodze królika, ze stosu zwierzyny, przecież nie ładnie jest pokazać się bez podarunku i ruszyło w stronę kociarni. Gdy tylko weszła do środka, poczuła znajomy zapach, przypominający o jej przygodach w tym miejscu. Uśmiechnęła się lekko i spojrzała na Obserwującą Żmije. Wtedy nagle coś jej się przypomniało. Przecież ona była mieszańcem. I była wcześniej mentorką jej brata. Na pewno miała jakiś kontakt z ich matką, Lwią Paszczą. Uniosło główkę lekko do góry i wyprostowało się. Musiało się zachować nienagannie i nieco jak podczas drogi z Płomienną Łapą. Położyło więc niechętnie mysz obok karmicielki, szybko się odsuwając od jej posłania.
- Dzień dobry Stokrotkowa Łapo — przywitała się z nią grzecznie Żmija, obserwując młodszą swymi skośnymi ślipiami z lekkim uśmiechem.
- Dzień dobry – mruknęła ruda, rozglądając się po żłobku. Było tu... Chyba nieco inaczej, niż ona zapamiętała. Może Żmija coś zmieniła? Nagle zauważyła kilka małych sylwetek kociaków, bawiących się w żłobku. Lekko spuściło wzrok, żałując, że ono tak nie mogło, gdy było kociakiem. Po chwili jednak podniosło głowę, zdając sobie sprawę z tej ciszy. Musiało wymyślić, dlaczego tu przyszło. Raczej nikt nie przychodzi do żłobka po nic, tak? No nie licząc rodziny kotów w nim przebywających.
- Ja przyszłam, by wymienić mech – wyjaśniło i zbliżyło się do jednego z posłań, od razu się krzywiąc.
- Dziękuję za posiłek. Miło, że pomyślałaś — miauknęła przyjaźnie starsza kotka, schylając się do pożywienia, by zaraz jeszcze dodać — A, nie musisz tego robić. Niedawno Przepiórcza Łapa wymieniała posłania.
Stokrotka zdziwiło się nieco, słyszący taki przyjazny ton, ze strony czarnej kotki. Zawsze myślała, że szylkretka była strasznie ostra i nawet czasem straszna.
- Jasne – mruknęła, nawet z lekką ulgą wyczuwalną w głosie. Może i lubiło bawić się w brudzie i nienawidziło tej całej wyidealizowanej powłoki wokół siebie, jednak zmieniać mchu również nie lubiła, tak samo jak pewnie większość kotów. Była to dość ciężka praca.
Znów nastała cisza, a uczennica dalej stała przy ścianie.
- Jak tam trening? — spytała nagle Obserwująca Żmija, próbując zacząć rozmowę.
- Dość dobrze, w końcu jestem z rodu Piaskowej Gwiazdy, musi wyjść mi dobrze – odparło Stokrotkowa Łapa – Na pewno będę lepsza od tych wszystkich nierudych! – oznajmiło. Przecież musiało być lepsze! Inaczej byłby to wstyd dla rodziny. Żmija przyglądała się jej uważnie, ale nie zmieniła miny. Lekko pochyliła się do królika, następnie zerkając na uczennicę.
- Upolowałaś to sama? — spytała.
- Oczywiście, że nie! Mam od tego koty, nie mam zamiaru się brudzić, podczas polowania na to... Na tę kupę futra – odparła, krzywiąc pysk z odrazy. Miała nadzieję, że szylkretka uwierzy w jej kłamstwa. Przecież musiała się pokazać, jak na damę przystało. A damy, się nie brudzą, czyli nie polują.
- Czyli kogo konkretnie? — spytała zaciekawiona, biorąc kęs zwierzyny.
- No... Moich służących, koty, które zostały stworzone, by mi służyć... – powiedziało, lekko się już mieszając w tym wszystkim – Po prostu tyle czasu siedziałaś w tej kociarni, że nie wiesz już, co się dzieje poza nią – stwierdziło Stokrotka.
- Och, najwyraźniej wyraziłam się zbyt mało precyzyjnie. Miałam na myśli imiona tych kotów — miauknęła szylkretka, wylizując pysk dokładnie ze zwierzyny, a następnie unosząc spojrzenie na rudą kotkę. No i wpadła. Lekko się spięła. Dlaczego ona zadawała tyle pytań? "I teraz przez nią mogę mieć kłopoty!" - pomyślała. Musiała szybko wymyślić coś na poczekaniu.
- Kozi... – zaczęła, starając sobie przypomnieć imię tego wojownika. Wiedziała, że kiedyś już takie słyszała i na pewno był w ich klanie – ...Ząb? I na pewno moje starsze rodzeństwo! – powiedziało, starając się wybrnąć z tej sytuacji.
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że wysługujesz się Margaretką? — spytała Żmija, spoglądając na niego przymrużonymi ślipiami, mówiąc jednak takim tonem jak poprzednio i dalej z lekkim uśmiechem na pysku. Ruda zastanowiła się chwilę. A czy odpowiedź damy nie jest tu oczywista?
- Tak, ale ona też sama chce mi służyć! Ale to nie powinno mieć dla ciebie znaczenia. W końcu nie jesteście rodziną, czy coś.
Karmicielka lekko opuściła brwi, a jej wzrok wyostrzył się. Stokrotkowa Łapa lekko zadrżała. Powiedziała coś nie tak, że czarna kotka tak zareagowała?
- Och, naprawdę? Nie wiedziałam, że moja wnuczka nie jest moją rodziną — miauknęła starsza. Otworzyło szerzej oczy, przyglądając się z niedowierzaniem na siedzącą Karmicielkę. Czyli jednak były rodziną? Ale jak? Czy w takim razie Obserwująca Żmija była też jej babcią? Na pewno nie, przecież jej ojcem był piękny, rudy kocur, jak mówiła mama! A Żmija takiego dziecka nie miała.
Opuściła lekko głowę, przenosząc wzrok na ziemię. Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Żmija dalej się jej przyglądała, starając się wywiercić w niej dziurę na wylot. Uczennica tak bardzo chciała już opuścić żłobek, by uciec od tego wzroku, tej rozmowy, ale wiedziała, że nie mogła, zwłaszcza że partnerka Ostowego Pędu dalej ciągnęła rozmowę.
- Nagietek również jest moim wnukiem, dla twojej wiadomości — stwierdziła — Cóż, spodziewałam się, iż jako ich siostra o tym wiesz... ale najwyraźniej nie.
- Oni nie zawsze mają czas, czy coś... – mruknęło tylko cicho, grzebiąc łapą w ziemi – Nie nadaję się do tego... – syknęło jeszcze ciszej, w myślach oceniając całe to "przedstawienie". Dlaczego ono nie było jak mama, brat, czy reszta rodziny? Nie musiałby udawać...
- Możesz powtórzyć? Nie co? — zapytał Kronikarz, bo nie dosłyszał.
- Nie wiedziałam! – odparło szybko – Nie wiedziałam, że jesteś ich babcią...
- W sumie, to czemu ja się dziwię? Pewnie Lwia Paszcza nie raczyła was o tym poinformować, tak jak to było z Piaszczystą Zamiecią... — mruknęła Obserwująca Żmija — Cóż. Szkoda.
- Chyba tak... – miauknęła – Ale jak chcesz, możesz opowiedzieć o tym – zaproponowała i znów podniosła wzrok na szylkretkę. Można było dostrzec, że karmicielka jakby złagodniała.
- Więc cóż, twoje rodzeństwo urodziło się pewnego dnia. Na początku nie zdawałam sobie nawet sprawy, że to moje wnuczęta. Dopiero gdy mój syn, Obsmarkany Kamień wpadł do mnie, dysząc i mówiąc, że został ojcem, dowiedziałam się o tym. Gdy Margaretka i Nagietek byli mali, często się nimi zajmowałam. Byli takimi słodkimi kociakami... — opowiedziała matka Salamandry. Córka Lwiej Paszczy z zaciekawieniem słuchała tej całej historii. Dlaczego mama nigdy jej o tym nie powiedziała? Chwila... Czy to znaczyło, że jego ojcem też był Obsmarkany Kamień? Czy może Margaretka i Nagietek nie byli jego rodziną? Nie! Tak nie mogło być. Jednak Stokrotka dalej nie miało pewności.
- A to możliwe, by moje rodzeństwo miało innego ojca... W sensie Margaretka i Nagietek? – zapytało cicho, już nie wiedząc – Mama zawsze nam mówiła, że naszym ojcem był rudy kocur i że kiedyś go poznamy... – wyjaśniło krótko.
- Oczywiście, że tak. Jesteście w końcu z różnych miotów. No i z tego co mi wiadomo, nawet kocięta z jednego mogą mieć różnych ojców — wyjaśniła Obserwująca Żmija. Uczennica pokiwała głową i wtedy jej się coś przypomniało. Zapomniała o pilnowaniu swojego zachowania!
- Zaraz będę iść, tylko mam jeszcze jedno pytanie. Skoro twój syn jest ojcem mojego starszego rodzeństwa, to ty masz dobry kontakt z Lwią Paszczą? – zapytała. Musiała się upewnić. Miała wielką nadzieję, że nie, przecież inaczej Żmija mogłaby powiedzieć jej matce o tej rozmowie! A ona w połowie przestała być tą damą!
- Hm, dość dziwne pytanie, ale... cóż, trochę tak, a trochę nie. Sam fakt, że nie powiedziała ci, iż jesteśmy poniekąd rodziną, mówi swoje.
Ruda pokiwała głową i skierowała się do wyjścia ze żłobka.
- Miłego dnia, Stokrotkowa Łapo — miauknęła jeszcze za nią Żmija, po czym ruszyła w swoją stronę.
Stokrotka odetchnęło z ulgą, gdy tylko opuściło legowisko, w którym znajdowała się Obserwująca Żmija. Czyli kotka była jego jakby babcią... Wreszcie ktoś, kto wydaję się "normalny", który również nie uznaje tej zasady, że rudy lepszy.

<Żmijo?>
[1260 słów]

22 kwietnia 2024

Od Chmurki do Pumy

— Ej! Chmurka, wstawaj!
— C-co? A, to ty Puma. Coś się stało?
— Choć się pobawić!
— No dobra, ale w co?
— Nie wiem w co, ale na pewno coś się wymyśli! Choć pod legowisko Witki, tam możemy się w coś pobawić!
— Dobrze!
Kiedy kociaki szły pod legowisko medyczki, Chmurka zaczęła się zastanawiać, po czym spytała braciszka.
— Puma, a kim chcesz zostać jak będziesz miał cztery księżyce? Ja jeszcze się nad tym nie zastanawiałam, ale bardzo lubię pomagać innym i uwielbiam zapach ziół oraz pomaganie Witce i Murmur.
— Na pewno nie będę wojownikiem ani medykiem. Wiesz, chyba stróżem, nie widzę tak dokładnie jak wojownicy — odpowiada, prawie potykając się o jakąś gałąź
— Rozumiem. Pumo, czy ty też masz takie poczucie, że ciągle o tobie gadają i dziwnie się na Ciebie patrzą? Bo ja tak mam, i dziwnie się z tym czuję.
— To chyba dotyczy tylko ciebie siostrzyczko. Na mnie raczej średnio zwracają uwagę, ale ostatnio zauważyłem, że patrzą na ciebie z ukosa. 
„Może nam się tylko wydaje?” – pyta siebie w duchu Chmurka.
Kiedy kociaki dotarły pod legowisko Medyczki, z legowiska wojowników wyłonił się Przebiśnieg.
— A co ty na to, żeby zaprosić do zabawy Przebiśniega? Bardzo go lubię i fajnie się z nim bawi — pyta entuzjastycznie Chmurka, chcąc przy okazji zakończyć niezręczny dla niej temat.
— Okej! To ty tu czekaj, a ja po niego pójdę!
— Dobra! 
Kiedy Puma biegł w stronę Przebiśniega, o mało znów się nie przewracając, z legowiska wyszła Witka .
— Cześć Witko! Czy mogę ci jakoś pomóc? Proszę! 
— O, cześć kociaku! Wiesz, idę po zioła na ból brzucha Przypływu i ból łapy Żagnicy, a ty jeszcze nie możesz opuszczać obozu. Naprawdę bardzo bym chciała, żebyś mi pomogła, ale nie mogę cię zabrać. Przy okazji, czy o wysokim słońcu mogłabyś przyjść do mojego legowiska? 
— Dobrze, przyjdę. Rozumiem że nie chcesz mnie zabrać, z resztą, Kosodrzewinka na pewno by się nie zgodziła — odpowiada trochę zawiedzione kocię.
W czasie rozmowy z Chmurką, do Witki dołączył jej na razie jedyna uczenica Murmur, po czym skinieniem głowy medyczka pożegnała się z siostrą Pumy. Po chwili oczekiwań, Puma podszedł do swojej siostrzyczki, mówiąc triumfalnym głosem.
— Patrz, kto ze mną jest Chmurko!
— Przebiśnieg! Ale fajnie że się z nami pobawisz! — odpowiada Chmurka, zupełnie zapominając o smutku.
— W co chcecie się bawić? 
— Um, jeszcze się nie zastanawialiśmy — odpowiedziały równo kociaki.
— Okej. W takim razie, może pokaże wam parę ruchów bitewnych? W końcu, już za niedługo zaczynacie szkolenie.
— Tak! — odpowiada bardzo energicznie Puma. Niestety Chmurka nie jest tego samego zdania, ale jest zbyt nieśmiała, żeby zapytać, czy mogą pobawić się w coś innego, ponieważ ona nawet nie wie kim chce być, i sama myśl o tym, że musi wybierać już niedługo, bardzo ja stresuje.
— Dobrze. W takim razie, chodźcie pod legowisko starszyzny, póki jej nie mamy, możemy potrenować tam.
— Kto chce pierwszy?
— Ja! Odpowiada bardzo energicznie Puma.
— Niech Puma pójdzie pierwszy. Mi to nie przeszkadza.
— Dobrze. 
Trening trwał aż do wysokiego słońca. Kiedy Chmurka zauważyła Witkę, wchodzącą do legowiska uczniów, przypomniała sobie, że zaraz musi być w jej legowisku.
— Przebiśniegu, Pumo! Przepraszam, że przerywam wam zabawę, ale chcę tylko poinformować, że idę do legowiska medyczki. 
— Och, no dobrze, tylko za niedługo wracaj! — odpowiedział Puma otrzepując się z resztek liści z futra.
— Na razie! Odkrzyknęła mu siostra, pośpiesznie idąc do legowiska, aby się nie spóźnić. 
„Żebym tylko się nie spóźniła!” – mówi do siebie w myślach.
Kiedy dotarła, zauważyła że w legowisku, czekała już na nią Murmur. 
— Witaj Chmurko!
— Cześć Murmur! Wiesz może gdzie jest Witka? I po co miałam tu przyjść?
— Mi powiedziała tylko, że mam przyjść do jej legowiska o wysokim słońcu. 
— Mi powiedziała to samo! 
— No to co możemy innego robić, niż teraz czekać aż tu przyjdzie.
W tej chwili, do legowiska weszła Witka.
— O, jak dobrze, że już jesteście! Chciałam, żebyście były tu obie, ponieważ w takim przypadku, jak ten, potrzebna jest mi również opinia mojego ucznia.
— Nie rozumiem — odpowiada zakłopotana Chmurka.
— Chmurko, czy lubisz zioła, pomaganie czy leczenie?
— Lubię to, ale dalej nie rozumiem.
— Skoro to lubisz, to zadam ci teraz pytanie, które może całkowicie zmienić twoje życie.
— Tak? Pyta podekscytowana Chmurka.
— Czy chciałabyś zostać moją uczennicą? Masz zadatki na fantastycznego medyka oraz błyskawicznie się uczysz, i nawet nie próbuj mówić że wolałabyś być wojownikiem, bo widziałam dzisiaj rano twoje zniechęcenie do walki.
Murmur po zadaniu tego pytania, jakby bardziej się zaintrygowała, ale nie puściła jak na razie pary z ust. Co do Chmurki, odebrało jej mowę.
— Um-mm. Nie . Znaczy tak! Znaczy ... Nie wiem! — odpowiedziała jeszcze bardziej zdezorientowana.
— Spokojnie, nie musisz odpowiadać od razu. 
— Nigdy nie myślałam o tym, kim chcę być! Chociaż jeżeli by tak na spokojnie pomyśleć, to na pewno nie chcę być jakimś nie wiem szamanem, ani wojownikiem, ani niczym, w czym będę musiała walczyć, więc chyba powinnam się zgodzić ale najpierw musze się jeszcze dowiedzieć jednej rzeczy.
— Zanim podejmę decyzje, chcę wiedzieć, czy Murmur nie będzie to przeszkadzać. Nie chcę robić czegoś, co nie będzie odpowiadać komuś innemu. 
— Rozumiem, Murmur? Co o tym sądzisz ?
— Tak w zasadzie mi to odpowiada — odpowiada uczennica.
— W takim razie podjełam decyzję, Witko.
Po chwili oczekiwań ze strony Medyczki i jej uczennicy, Chmurka powiedziała...
— Tak. Zostanę Twoja uczennicą.

<Pumo?>

Od Rozczarowanej Łapy (Rozczarowanego Pyska)

 Nieufnie przyglądała się nowej karmicielce, jak i jej ślepym kociakom. Coś jej w tym wszystkim śmierdziało, a dokładnie fakt, że Przyczajona Kania miał syna. I teraz jeszcze został dziadkiem trójki całkiem uroczych kociaków. 
Dziwiła się, że nikogo nie zdziwiło pojawienia się samotnika na ich terenie podającego się za syna zastępcy, o którym nikt wcześniej nic, a nic słyszał. Nawet starzyzna, ta starszyzna, która dzieliła się z Rozczarowaną Łapą historią i smaczkami z przeszłości Klanu Klifu była zaskoczona tym, że Przyczajona Kania miał partnerkę poza klanem, z którą doczekał się kociąt. 
I taki ktoś był zastępcą?! A miała nadzieję, że chociaż z czekoladowego kocura będzie przykładny lider i okaże się o wiele lepszym od Srokoszowej Gwiazdy, jak i jego poprzedników. Zawiódł ją.
— Jak mają na imię?
— Kocurek ma na imię Mniszek, a kotki Jeżówka i Jastrząb — Przedstawiła kolejno kociaki wskazując na nie pyskiem, na którym malował się czuły uśmiech, kiedy mówiła o swoich kociętach
Rozczarowana Łapa nie chciała być niemiła, więc uważnie słuchała tego co miała do powiedzenia szylkretowa królowa. Na dobrą sprawę wydawała się być przyjazna, ale z tego co zauważyła ona i jej partner musieli chyba żyć w jakimś totalnym buszu (Miejskiej Dżungli) – kocur miał problem z przyswojeniem informacji, że aby zjeść piszczkę musiał przed tym zapolować dla reszty członków klanu, a sama Miedź podchodziła zbyt luźno do zajmowania się swoimi kociętami – raz wyszła sobie z kociarni, pozostawiając je bez opieki. Najgorsze w tym wszystkim był fakt, że nie widziała w tym nic złego. Nie przejęła się faktem, że w tym czasie któremuś z jej dzieci mogłoby coś się stać. 
Nawet wtedy kiedy szylkretka przypomniała jej, że jeszcze tak niedawno w klanie panowała pandemia z powodu Liściastego Futra – tak, to w końcu nieodpowiedzialna medyczka przywlokła spoza terenów Klanu Klifów jakieś choróbsko, bo jej zachciało się ratować jakieś obce koty i to w dodatku z wrogiego klanu. Czy wierzyła jej? Absolutnie nie i dziwiła się, że Srokoszowa Gwiazda uwierzył jej na słowo. Nie sądziła, że jej ojciec jest, aż taki głupi. Tak samo jak dziecinna medyczka, która  zapomniała, że powinna być lojalna najpierw wobec Klanu Klifu, a dopiero wobec innych klanów. Powinna poważniej podchodzić do swojej profesji, tak jak starała się to robić Czereśniowa Gałązka. Biada klanowi, jeśli starszej szylkretki zabraknie, a w klanie leczeniem, czy też truciem kotów będą się zajmować dwie niebieskie kotki. Jak nic prędzej niż tego by chciała spotka się ze swoim martwym rodzeństwem.
— Nie marszcz tak pyszczka, Rozczarowana Łapo. — Z zamyślenia wyrwał ją głos Miedzi. — Chyba, że chcesz aby na starość ci skóra na mordce wisiała. Będziesz wyglądała jak buldog. — Zachichotała.
— Bul… co?
— Buldog. Taka rasa psa, jedna z wielu, którą można spotkać w Betonowym Świecie. — Wyjaśniła. — Marszcz tak dalej pysk, przytyj odrobinę i będzie z ciebie buldog jak się patrzy.
Ani jej się śniło upodabniać się do wspomnianego psa! 
Z grymasem na pysku opuściła kociarnie kierując się do legowiska starszyzny. Chociaż z nimi szło normalnie porozmawiać.

***

Starała się ojcu przemówić do rozsądku, jednak niebieski był głuchy na jej argumenty. Czy naprawdę zależało mu na tym, aby doprowadzić Klan Klifu do upadku? Patrząc na jego ostatnie posunięcia, to tak właśnie było i dziwiła się, że rada nie zamierza się go obalić czy też przyjaźnie zasugerować, że może to już czas, aby przekazać władzę swojemu następcy. Nawet Gąsiorkowa Łata nie miała wpływu na partnera, nie mówiąc już o ich kociętach.
— [...] a zgromadzenie? Myślisz, że koty uwierzyły, że tylko zasłabłeś? Umarłeś Srokoszowa Gwiazdo. Na oczach wszystkich klanów! — Starała się niepotrzebnie nie krzyczeć na kocura, ale po prostu nie rozumiała go. Jego decyzji i zachowania. A chciała dobrze dla klanu, w którym przyszło jej się narodzić. — Teraz na pewno każdy klan plotkuje o tym, że jesteśmy słabi. Na pewno zaskoczyła ich znikoma ilość przedstawicieli Klifiaków. 
— Nonsens. — odparł krótko, nie wyglądał na specjalnie wzruszonego tym faktem, a na jego pysku wręcz wkradło się znudzenie tą całą rozmową 
— Słyszałam na własne uszy, jak dwie młode uczennice szydziły z nas, Klanu Klifu. Z ciebie, jak i z tego, że nie umiałeś przywołać Liściastego Futra do porządku, gdy każdy inny lider na pewno by to zrobił. Nie zdziwiłabym się, gdyby to właśnie jej zachowanie w szczególności przyczyniło się do utraty jednego z twoich dziewięciu żyć. — Zasugerowała, będąc pewna, że właśnie medyczka i nikt inny przyczyniła się do tego. Skoro zabrała Czar już dwójkę rodzeństwa, to czemu by nie chciała pozbyć się lidera, który wygnał jej bliskich. Miało to jakie sens, pokrętny, ale tak. Była w centrum tych wszystkich nieszczęść, które spotkały Klan Klifu i mimo to uchodziło jej wszystko płazem. Skoro Czar była rozczarowaniem, to Listek powinna być totalną porażką. — Sama o mało nie wyzionęłam ducha, widząc co ona wyrabia. Mama miała rację, żyjesz ciągle przeszłością — westchnęła, czuła się w tej sytuacji bezsilna, jednak nie miała zamiaru odpuścić 
Na pysku kocura wkradł się grymas, jak i również uczennica była w stanie dostrzec lwią zmarszczkę między jego brwiami.
Srokosz nie krył się z tym, że również jak córka nie przepada za Liściastym Futrem, która nie raz już pokazała jak bardzo podobna jest do swojej matki, Aksamitnej Chmurki. Jak na złość, i Rozczarowana Łapa musiała być do niej podobna, na całe szczęście tylko z wyglądu. 
Rozmowa pomiędzy ojcem, a córka z pozoru spokojnej, powoli zaczęła przybierać agresywny ton. Szylkretka chcąc, nie chcąc, przypadkowo wspomniała o rzeczach, które wyprowadziły koniec końców lidera z równowagi. A rozchodziło się o stwierdzenie, że jednak to właśnie Aksamitna Gwiazda miała więcej rozumu i te jej z pozoru głupie zabawy, mogły wcale nie być takie głupie, jak każdy do tej pory sądził. Ten berek, z którego koty żartowały mógł być bardziej przydatny niż myśleli. To było jak trening, koty musiały współpracować, aby uniknąć złapania, bądź celowo poświęcić innego członka biorącego udział w zabawie, aby to on został berkiem.
— Prószący Śnieg uznał, że jesteś gotowa, aby zostać wojownikiem. — Zmierzył spojrzeniem szylkretkę. — Niech mu więc będzie. Zostaniesz wojownikiem.
Zamarła. Nie zdążyła zareagować; kocur opuścił swoje legowisko i skierował się na mównicę. W kilku susach znalazł się na samej górze, a jego obecność na niej wywołała niemałe poruszenie w obozie. 
— Niech wszystkie koty na tyle dorosłe, by samodzielnie polować, zbiorą się pod półką skalną na zebranie klanu!
Nerwowo spoglądała na powoli zbliżających się wojowników, którzy rzucali zaciekawione spojrzenia w jej stronę. Na pewno nie umknął im fakt, że lider nie był w humorze.
— Ja, Srokoszowa Gwiazda, przywódca Klanu Klifu, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu, jednak nie był w stanie go w pełni przestrzegać. Wierzę jednak, że w przyszłości to się zmieni i w pełni zasłuży na miano wojownika. 
Nawet nie raczył na nią spojrzeć, całkowicie pominął formułkę z zapytaniem się jej czy zamierza przestrzegać kodeksu wojownika i chronić klanu, nawet za cenę życia.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Rozczarowana Łapo, od tej pory będziesz znany jako Rozczarowany Pysk. Klan Gwiazdy wita cię jako nowego wojownika Klanu Klifu. 

[1138 – trening woj]
[przyznano 23%]

Od Muszelki CD. Sroczej Gwiazdy

*już parę ks temu, jak Róża i Muszelka były takie jeszcze puci puci maleńkieeeee*

Mała Muszelka spała sobie na posłaniu, wtulona w bok Tuptającej Gęsi, spokojna dzięki jej miarowemu biciu serca i oddechowi. Od zawsze towarzyszył jej zapach, głos i inne dźwięki wydawane przez dużą istotę, która się nią opiekowała. Ale poza nią w środku była jeszcze jedna, mała kulka – ją również mała Muszelka znała po zapachu i odgłosach, bo nie było jej dane jeszcze zobaczyć swej siostry, Róży. Tym bardziej nie wiedziała o tym, iż miała niegdyś jeszcze jedną, ale mała Łabądź zmarła zbyt szybko, by była w stanie wiedzieć.
Ale poza tymi dwoma kotkami w żłobku często słyszała inne głosy i czuła inne zapachy – konkretniej cztery. Trzy dorosłych kotek i jedno młodszej istoty. Nie była w stanie raczej przypisać im imion, mimo, iż wielokrotnie je słyszała gdy koty obecne w kociarni rozmawiały. Niewiele rozumiała z ich mowy. Kotewkowy Powiew, Mgliste Spojrzenie, Jaskrowy Pył i Nenufara, zwana także Neną. Mimo braku większego zrozumienia mała, w większości biała koteczka była bardzo ciekawa, co znaczyły te wszystkie słowa wypowiadane przez koty, mimo, iż sama nawet nie wiedziała, że to były słowa. Zawsze przysłuchiwała im się i piszczała, próbując również porozumieć się z kotami wokół niej. Czasami dostawała jakąś odpowiedź, a czasami po prostu była przyciągana do brzucha matki, by pić mleko. Oczywiście jak każdy kociak natychmiast przyssiewała się do matki i pochłaniała słodki płyn w ogromnych ilościach, a potem zasypiała i tak kończyły się często właśnie jej próby.
Ale wracając do tego, o czym mówiliśmy. Byli jeszcze odwiedzający, których zapachy również były znajome Muszelce. Szyszkowy Zagajnik, Wieczornikowe Wzgórze i rodzina jej matki.
Dzisiaj właśnie ktoś miał ich odwiedzić tego ranka, ale mała oczywiście o tym nie wiedziała.
A owym kimś była Srocza Gwiazda, jej babcia, która cicho przekroczyła próg żłobka, starając się nie obudzić kociąt.
Liderka podeszła do swej córki a zarazem zastępczyni, Tuptającej Gęsi, oraz jej młodych, by następnie spytać, nachylając się do ucha bicolorki: — Otworzyły już oczy?
I te właśnie słowa wybudziły Muszelkę ze snu. Niebieska vanka na dźwięk głosu poruszyła się, by następnie ziewnąć przeciągle i skierować łebek w stronę źródła dźwięku. I wtedy stało się coś dziwnego. Jej małe powieki, które wcześniej nie reagowały, podniosły się niespodziewanie, a do jej oczu napłynęła gama barw. Jej niewielkie źrenice zwęziły się przy nagłym kontakcie ze światłem. Wszystko było rozmazane, ale pierwszy raz widziała kolory. Jej niebieskie oczy wbiły się w postać przed nią, a kocię zafascynowane otworzyło lekko swój pyszczek, piszcząc z podekscytowania. Drugi koci kształt, będący jej matką, zaczął uchylać pysk, został jednak powstrzymany od mówienia przez kocicę stojącą w samym środku pola widzenia malutkiej koteczki, która zafascynowana przyglądała się całemu wydarzeniu. Nie mogła oderwać wzroku od białej postaci w czarne plamy. Wpatrywała się w jej zielone oczy, a starsza w te niebieskie mniejszej kotki. Malutka przyglądała się wszystkiemu, mimo tego, jak słaby był jeszcze jej dopiero co pierwszy raz używany zmysł wzroku. W oczach starszej przywódczyni błyszczała ciekawość. Kocica powoli i ostrożnie zniżyła swój łeb do kocięcia, po czym obwąchała je najdelikatniej jak potrafiła, dotykając jej biało-niebieskiego czółka mokrym nosem. Delikatny oddech starszego kota, pachnący lekko czymś wodnym sprawił, iż mała Muszelka poruszyła nozdrzami, by następnie unieść główkę do góry i ruszyć łapką w stronę głowy kota, który tak ją zainteresował. Nie wiedziała, kim była starsza, ale czuła się, jakby była jej bliski. Może to był instynkt, podpowiadający jej, iż był to ktoś z rodziny? Trudno stwierdzić. Malutka pisnęła ponownie, próbując skomunikować się z arlekinką. Chciała ją poznać. Chciała wykorzystać swój wzrok, który objawiał jej tyle sekretów tego świata, tyle barw i tyle możliwości do poznawania innych. To było takie niesamowite!
Srocza Gwiazda liźnięciem spróbowała uspokoić rozpiszczane kocię, które tak strasznie pragnęło jej uwagi i głosu. Mała zamruczała czując szorstki język na swoim czole. Srocza Gwiazda pyskiem przysunęła bliżej siebie i Tuptającej Gęsi małą, która od razu znieruchomiała.
— Jest piękna — do małych uszu koteczki dotarła wypowiedź, której jednak ta nie zrozumiała. Starsza przeniosła spojrzenie na drugie kocię, po czym znów odezwała się, napędzając tym samym ciekawość niebieskiej kolejnymi dźwiękami — Obie są.
Tuptająca Gęś uśmiechnęła się dumnie, mrużąc oczy z zadowolenia, mała jednak tego nie usłyszała. Jedyne co ją interesowało to ta enigmatyczna kotka i jej enigmatyczne sygnały.
Po krótkiej chwili młoda spojrzała na Srokę, a potem na Tuptającą Gęś, skacząc spojrzeniem to na jedną, to na drugą. Kotki były w tych samych barwach, choć matka miała więcej czerni. Czerni i bieli, którą zafascynowana mała pierwszy raz widziała na oczy. Jej duże, okrągłe ślipka, które patrzyły na świat wokół niej, widząc te wszystkie ciekawe barwy.
Muszelka znów zatrzymała spojrzenie na Sroce. Chciała dotknąć jej pyszczka, poczuć jego fakturę i miękkość futerka, porozumieć się może jakoś w ten sposób ze starszą, pokazać jej, jak bardzo ciekawa była i jak bardzo chciała, by ta była jeszcze bliżej niej, by móc lepiej ją widzieć.
Niebiesko-biała wyciągnęła w stronę przywódczyni nocniaków swoją małą łapkę z stępionymi pazurkami, chcąc znaleźć się bliżej odepchnęła się nieporadnie tylnymi łapkami, co zaskutkowało upadkiem wprost na mięciutkie futerko Sroki.

<Babciu?>

Od Bluszczu CD. Betelgezy

*Pora Nagich Drzew, niedługo po ich trafieniu do Białozora, przed przybyciem mentora Bluszczu*

Grzebał w resztkach swoich ziół, starając się znaleźć te najpotrzebniejsze. Sroga Pora Nagich Drzew nie sprzyjała mu w poszukiwaniach leczniczych roślin, a w takich warunkach łatwo można było się przeziębić. Jedno wyjście na mróz mogło skończyć się fatalnie. A Klamerka i Izyda gdzieś wyszli. Bluszcz miał wielką nadzieję, że nie opuścili Kołowrotu.
- Jak tylko wrócą chorzy to... – zaczął strasznie cicho, jednak wtedy przerwała mu jego siostra. Betelgeza siedziała nieopodal, ewidentnie zmarznięta. Mimo że starała się nie zgrzytać zębami, nie szło jej to najlepiej.
— Wolę tu sczeznąć niż ruszyć, chociaż krok na zewnątrz — mruknęła kotka — Odmarzłyby mi kończyny, zanim w ogóle zdążyłabym coś zrobić.
Arlekin pokiwał głową, nie odrywając wzroku z ziół.
- Tak... Mam nadzieję, że Izyda i Klamerka nie wyszli na zewnątrz – podzielił się swoimi obawami – Może im się coś stać, a ja nie mam ziół.
Arlekin rozejrzał się chwilę po pokoju. Może tu były jakieś potrzebne rośliny...
- Przyniesiesz mi tę pajęczynę? – zapytał i wskazał róg pokoju – W taki ziąb każde, nawet najmniejsze zioło się nada.
Betelgeza pokiwała głową i szybko skierowała się w stronę wskazaną przez brata. Ten w tym czasie liczył wszystkie zapasy. Było ich naprawdę niewiele. Westchnął cicho. Nie dość, że trafił tu, to jeszcze nie miał swoich roślin. Tak bardzo chciał wrócić do domu. Ale nie mógł zostawić ojca. Nie wybaczyłby sobie tego. Musieli go jakoś wyciągnąć i był prawie pewny, że mama ich wyciągnie z tego bagna. Albo przynajmniej spróbuje... Ona zawsze dawała radę! Tylko gdzie była teraz? I gdzie był Set? Może też by pomógł?
Czarna kotka położyła przed nim pajęczynę. Podziękował jej skinieniem głowy i znów nastała cisza. W końcu niebieski zrobił listę najpotrzebniejszych roślin, które będzie musiał uzupełnić gdy tylko będzie cieplej. Skończył swoją robotę. Spojrzał na siostrę. Nie wyglądała za dobrze. "Pewnie przez mróz" – pomyślał i zadrżał, gdy poczuł nieprzyjemny podmuch zimnego wiatru. Każdemu z nich było ciężko, więc musieli się nawzajem wspierać. Wziął mały kawałek, jednego z ziół i podszedł do siostry.
- Zjedz to. Może nie pomoże na mróz, ale doda trochę siły – powiedział, kładąc przed Betelgezą niewielki kawałek rośliny. Po chwili usiadł obok niej, tak blisko by ich futra się o siebie ocierały. Skulił się w małą kulkę, starając opanować drżenie, wywołane zimnem. Tak mogli się choć trochę ogrzać.
- Nienawidzę tego miejsca... – syknął jeszcze pod nosem, niepewny, czy siostra go słyszała. Nawet jeśli tak, to był pewien, że ona i reszta rodzeństwa popierają jego zdanie.

<Betelgezo?>
[396 słów, trening medyka]
[przyznano 8%]

21 kwietnia 2024

Od Betelgezy CD. Myszołowa

 Musiała odbyć nocny patrol i wyruszyła na niego bez żadnych sprzeciwów. Właściwie to nawet z przyjemnością opuściła Kołowrót. Mimo iż wychodziła z grupą kotów, gdy była na dachach, mało kto mógł ją doścignąć. Wtedy mogła być sama. Sama ze swoimi myślami, z daleka od Białozora i widoku uwięzionego, poranionego ojca.
Z radością i dużą ulgą napawała się każdym momentem, gdy mogła być sama. Skakała z dachu na bok, rozglądając się uważnie po terenach, by wychwycić każdy najdrobniejszy szczegół, by dostrzec każdego kota, który się tu przemieszczał. Patrol to jednak wciąż patrol. Nie była tu po to, żeby odbiegać myślami w niespełnione marzenia.
Nagle ustała jak wryta i napięła całe ciało, prostując je i wysuwając do przodu głowę. Postawiła czujnie uszy, gdy jakiś błysk dotarł do jej oczu. Na jednym z dachów rozciągających się tuż przed nią widniała sylwetka łudząco podobna do tej, którą doskonale znała. Czy to... Nie, to nie mogła być. Matka? Co ona tu robiła? 
W każdym razie, siedziała godnie, w sposób, który Betelgeza uznałaby za charakterystyczny dla niej. Księżycowa łuna oblewała swoim światłem jej ciało. Vanka od razu ruszyła w jej stronę. Jeśli Matka tu była, to musiała mieć coś ważnego do powiedzenia. Nie ryzykowałaby tak wiele zbliżając się zbyt bardzo do Kołowrotu. To byłoby dla niej śmiertelnie niebezpieczne. Było tu zbyt dużo patroli, zbyt dużo nastawionych do niej wrogo kotów.
Drogą dachów zbliżyła się do siedzącej postury, a gdy spojrzała na nią ponownie, tym razem stojąc na krawędzi bezpośrednio sąsiadującego z nim budynku, jej oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu. To nie była Matka. To był jakiś samotnik ubrudzony sadzą i smołą. Dreszcz przebiegł po jej skórze. Nie powiedziała nic, jakby licząc na to, że kocur po prostu zignoruje jej obecność, co było raczej dość naiwną myślą.
— Witaj, Betelgezo. Czyżbyś kogoś innego spodziewała się tutaj spotkać? — zapytał, mierząc ją badawczym spojrzeniem. 
Obmierzyła go długim, podejrzliwym spojrzeniem i dużo czasu minęło, nim zebrała się na odpowiedź.
— Bardziej mnie zastanawia, jakie są twoje motywy, by przebierać się za moją matkę — rzuciła cierpko. 
Nie podobało jej się to ani trochę. Kojarzyła tego samotnika; to był ten z Poligonu, który został do nich wysłany w ramach sojuszu. Polował na jej matkę, a to ją niepokoiło. Zdawało się, że nie był głupi, albo przynajmniej na takiego nie wyglądał. 
— Sama możesz odpowiedzieć sobie na to pytanie — rzucił zagadkowo, przekrzywiając łeb. Podszedł do niej nieco bliżej. — Gdzie twoja świta, która z tobą poluje? 
Cofnęła się instynktownie o krok i skarciła siebie za to w duchu. Spojrzała na samotnika hardo, piorunując go spojrzeniem i nie dając po sobie poznać, że stres objął całe jej ciało. Nie dało się ukryć, że napięcie wzrastało, podobnie jak niepewność. Słyszała, że serce zaczęło bić jej szybciej - jeśli jej plany się wydadzą, mogła szykować się na śmierć.
— Na dole, a gdzie mają być? Oni patrolują ulice, a ja kontroluję wszystko z góry. Tam, gdzie jestem szybsza i bardziej efektywna — odpowiedziała, starając się o jak najbardziej naturalny ton głosu, który jednak momentami drżał jej mimowolnie.
— Och, tak... — mruknął jak gdyby za grosz jej nie ufał w tej sprawie. — To ciekawe, że gdy widzisz matkę zamiast powiadomić gang, by zrobić na nią zasadzkę, podchodzisz do niej i to tak bez ukrywania się. To nie wygląda mi na postawę kogoś kto za wszelką cenę chcę ją dopaść... — Posłał jej uśmiech. — Od jak długiego czasu się z nią kontaktujesz? 
Po raz pierwszy od wielu księżyców nie była w stanie ukryć tego, co działo się w jej głowie. Myśl, że dzieliło ją tak niewiele od wydania sekretu, wprawiły ją w panikę. Łapy odmówiły jej posłuszeństwa; napięła mięśnie i wysunęła pazury, jakby chcąc opanować ich drżenie, ale niewiele to pomogło. Nie, to nie mogło się tak skończyć. Nie mogło. Jeśli wpadnie, to koniec. Zabiją ją lub podzieli los ojca. 
Czy był sens się wciąż zapierać? A może powinna od razu zaproponować mu łapówkę. Tyle, że kocur nie wyglądał jej na kogoś, kto dałby się przekupić.
— To nie byłoby żadne wyzwanie — warknęła. — Oni by mi tylko przeszkadzali. Znam moją matkę i jeśli ktoś ma z nią szanse na dachach, to tylko ja. Pokonanie jej byłoby dla mnie chlubą, dowodem na to, że przerosłam własną mentorkę. Mogłabym rzeczywiście sprawdzić, ile są warte moje umiejętności. I zrobię to sama. Nie muszę ci się spowiadać z własnego życia.
Jednak Myszołów wcale nie wyglądał na przekonanego. Nie kupił jej kłamstwa ani trochę. 
— Tak? To czemu się na mnie nie rzuciłaś bez wytężania wzroku? Nie podeszłaś od martwego punktu? Taka jesteś dumna, że wierzysz w to, że pokonałabyś ją w uczciwej walce? — Spojrzał na nią jak nauczyciel, który karci młode kocię. — Jesteś naiwna lub głupia albo mnie okłamujesz. 
— Najwidoczniej jestem głupia — wyparowała zgryźliwie.
Samotnik parsknął śmiechem, kręcąc łbem. 
— Coś za szybka ta odpowiedź. — Znów zrobił parę kroków naprzód, aby skrócić pomiędzy nimi dystans. — Nie kłam, Betelgezo. Obserwuje cię od dłuższego czasu. Ostatnio zniknęłaś na znacznie dłużej niż powinnaś... Puszczanie cię samej po dachach to brak pomyślunku. Słyszałem, że dowiodłaś swego zaufania, ale oboje znamy ten świat... 
Tym razem się nie cofnęła, choć niebo i ziemia jej świadkami, że ledwo się przed tym powstrzymała. Podniosła wyżej podbródek, jakby za wszelką cenę nie chcąc dać kocurowi poczuć, że ma nad nią jakąkolwiek przewagę.
— I co zamierzasz zrobić z tą wiedzą? — odpowiedziała cicho i beznamiętnie, nie będąc w stanie znaleźć już żadnego logicznego pretekstu przeciw oskarżeniom samotnika. 
Starł łapą nieco smoły ze swojego oka.
— Nie mam dowodów na poparcie swoich słów. To jedynie domysły. Mam także inna misje, którą muszę wykonać. Jednakże... szef powinien wiedzieć, że należy na ciebie uważać. Zagrażasz jego bezpieczeństwu... 
Czyli zamierzał powiedzieć to Białozorowi? Kwestią dla niej niewiadomą było to, ile zamierzał powiedzieć i czy chciał wspomnieć też o tej rozmowie. To nie wyglądało kolorowo, nie prezentowało się też najlepiej. Mogło się źle skończyć. Igrała w tym momencie z ogniem. 
— Mam lepszy pomysł — mruknęła sarkastycznie. — Ty zajmiesz się swoim własnym życiem i dasz mi święty spokój, a ja udam, że tej rozmowy nigdy nie było. Białozór nie jest głupi. Wątpię, żeby kiedykolwiek darzył mnie jakimkolwiek zaufaniem, nawet gdy pobiłam własnego ojca — prychnęła. — Twoje słowa go nie oświecą. Mogłabym ruszyć góry, ale on nigdy nie dostrzegłby we mnie sojusznika. 
— Sprawdzę to — powiedział jedynie, nie wchodząc w szczegóły. — Jeśli jest tak jak mówisz, nie powinien być zdziwiony. Tak czy siak jednak... puszczanie cię samej po dachach to błąd. Może jeśli uda mi się wykonać zadanie... będziesz moim kolejnym celem...? — i z tymi słowami odszedł, przeskakując sprawnie na kolejny dach. Wodziła za nim wzrokiem, gdy jego sylwetka nikła daleko w mroku. Chłodny dreszcz oblał jej ciało; poczuła, że się poci, że robi się jej gorąco, choć wieczór był zimny. Powie o tym Białozorowi. A jeśli podzieli los matki? Niewiele kotów umiało tak płynnie poruszać się po dachach. To szalone, że kocur skądś posiadł te umiejętności. Jeśli spełni swoją groźbę, a Białozór postanowi go na nią nasłać...
Wzdrygnęła się. Nie chciała o tym nawet myśleć. 

<Myszek?>

Od Liściastego Futra

“No już, Liściaste Futro. Wstawaj.”
Zamknęła oczy, biorąc głęboki oddech. Wciąż leżała na posłaniu. Czy jej prapradziadek próbował ją wykończyć? Aby spełniać jego rozkazy, chodziła spać późno, a wstawała coraz wcześniej. Chciał więcej i więcej. Zaczął się rządzić. Chciał przeróżnych rzeczy, które przecież nie miały żadnego związku z Aksamitną Chmurką i były niegrzeczne. Zaczynało ją to męczyć, ale bała się mu postawić. Głos prapradziadka odchrząknął głośno. Wstała. Oczy wciąż miała półprzymknięte. Powłócząc łapami, wyszła z legowiska, a potem z obozu. Usiadła w zacisznym miejscu, gdzie rzadko kiedy chodziły jakieś koty o tej porze. Nie chciała, aby ktokolwiek ją zobaczył. Prapradziadek wyjaśnił jej, że tylko ona go słyszy. A więc dla kogoś innego wyglądało to tak, jakby mówiła do siebie.
- O co chodzi? - parsknęła.
“Nie tym tonem do mnie.” - warknął głos.
No tak, zapomniała się. Prapradziadek oczekiwał od niej całkowitego posłuszeństwa. Musiała uważać na słowa i myśli.
- Wybacz - szepnęła. - Co mam robić?
“Muszę cię przetestować. Dam ci trzy zadania. Jeśli je spełnisz, tak jak ci rozkażę, przejdziemy do ostatecznej zemsty. Muszę wiedzieć, czy jesteś do tego zadania gotowa.”
- Czemu Klan Gwiazdy chce się mścić? Myślałam, że unikacie odwetów. W ogóle jak to będzie wyglądało? Zemsta i te zadania? - spytała. - Czemu w ogóle mnie testujesz? Traktujesz mnie jak zabawkę. Czy skoro obserwowałeś mnie z nieba, to nie wiesz o mnie wszystkiego?
“Wszystko w swoim czasie. Przejdźmy do rzeczy. Na te trzy zadania masz cały dzień. Pierwsze to ukraść dwie piszczki ze stosu zdobyczy i zakopać je gdzieś w lesie. Potem możesz przyjść i je zjeść.”
- C-co? Nie będę jeść kradzionych piszczek - zaprzeczyła.
Każde słowa prapradziadka wydawały jej się coraz dziwniejsze. Myślała, że zna Gwiezdnych. Ale czemu oni namawiali ją do łamania kodeksu wojownika? Coś tu było nie tak.
“Nie musisz jeść. Po prostu ukradnij.”
To brzmiało, jakby według kocura kradzież była czymś najłatwiejszym na świecie. Liściaste Futro nie martwiła się, że to się wyda. Zawsze mogła się jakoś usprawiedliwić w razie czego. Ale uważała, że to nie w porządku. Musiała odmówić, ale nie wiedziała jak. Jaki argument przemówiłby jej prapradziadka? Chyba żaden.
“Nie zapominaj się, śmiertelniku. To rozkaz od Klanu Gwiazdy.” - oznajmił kocur stanowczo. - “Chcesz pomóc swojej matce?”
- Chcę.
“No to do roboty”.
Nie wiedziała, w jaki sposób pomoże Aksamitnej Chmurce. Ruszyła do obozu jedynie po to, aby głos ją zostawił w spokoju. Musiała się dokładnie namyślić. Jej rodzice raczej nie chcieliby, aby łamała kodeks wojownika w celu pomszczenia ich. Przecież według prapradziadka żyli i byli zdrowi. Tata na pewno nie chciałby, aby Listek tak ryzykowała. A mama wolałaby, aby każdy był dla siebie miły, a więc z kradzieży pewnie by się nie ucieszyła. Poza tym czemu cały klan miał na tym cierpieć? Może wśród wojowników też był ktoś, kto chciałby pomóc Aksamitnej Chmurze, ale też myślał, że jedynie on jest po jej stronie? Czemu na tym miały cierpieć małe kociaki, które nawet przy tym nie były?
- To nie w porządku! - zawołała.
Zatrzymała się w połowie drogi do obozu. Nie mogła bać się tego głosu. Przecież kocur był niematerialny. Nie mógł zrobić jej krzywdy. Powinna mu teraz głośno powiedzieć, co o nim myśli i zapytać go o parę wątpliwych rzeczy. Nie mogła dłużej zwlekać. Prapradziadek się nie odzywał, jednak wiedziała, że przy niej jest. Przecież zawsze poprzednio odpowiadał na jej pytania.
- Nie ukradnę zdobyczy. Nie będę dla nikogo niemiła. Nie będę się mścić. Będę postępować zgodnie z kodeksem wojownika. Skupię teraz całą swoją uwagę na ziołach i na pomaganiu klanowi. Wszystko będzie tak jak wcześniej - oznajmiła stanowczo.
Nie odzywał się. Tchórz. Chociaż to może dobrze? Może nareszcie będzie miała odrobinę spokoju? Wzięła głęboki wdech, przełknęła ślinę i kontynuowała:
- Czemu cały klan ma głodować przez Srokoszową Gwiazdę? Jak zawiniły małe kociaki, które wtedy nawet jeszcze nie były na świecie? Pomyślałeś w ogóle? - spytała z wyrzutem. - Wiesz, co o tobie myślę? Jesteś żądnym zemsty zdrajcą. Tchórzem. Nie wiem, co zamierzasz osiągnąć, ale nie pozwolę ci na wyrządzenie jakiegokolwiek zła. Czemu się nie pokażesz? Czy ty w ogóle jesteś z Klanu Gwiazdy?
Patrzyła się przed siebie, choć równie dobrze kocur mógł stać za nią. Gdyby tylko mogła go zobaczyć. Pokazać reszcie klanu. Wiedzieć, czy jest za nią, czy może na chwilę dał jej spokój. Usłyszała śmiech. Jego śmiech. Nie wiedziała, co go tak rozbawiło, ale nie odzywała się.
“Tego musisz się sama domyślić. Rób, co ci każę i się nie buntuj.” - szepnął do jej ucha.
Wzięła głęboki wdech i cofnęła się o krok. Właśnie tego się domyślała, ale bała się spytać. Nie chciała znać prawdy. Wolała wypełniać jego rozkazy w niepewności. Teraz już wszystko wiedziała. Wszystko. Był z Mrocznej Puszczy. Liściaste Futro została jego ofiarą. Wszystko to składało się na jego podły plan. Pewnie przemyślał też to, że czasami będzie się buntować. Musiała go zaskoczyć. Zrobić coś, czego się nie będzie spodziewał. Na pewno ktoś powinien się o tym dowiedzieć. Może jej pomogą. Na pewno powinna powiedzieć Czereśniowej Gałązce.
- Nie! Przestań mnie dręczyć! Co jest z tobą nie tak?
Była na skraju rozpłakania się. Musiała się jakoś pozbyć prapradziadka, o ile w ogóle nim był. Cóż, nie chciała mieć takiej rodziny jak on. Szybkim krokiem zaczęła iść do obozu. Słyszała ten upiorny chichot tuż obok. Przyspieszyła. On też. Znów znajdował się przy jej boku.
- Co się śmiejesz, lisi bobku - parsknęła.
Chyba nie przejął się tym przezwiskiem, albo po prostu nie dawał tego po sobie poznać. Ten chichot był coraz dziwniejszy. Ile można się tak szaleńczo śmiać bez przerwy? Ignorowała to. Gdy w końcu skończył, znowu zaczął ją dręczyć, tym razem słowami.
“Oh, przykrą śmierć będzie miała Aksamitna Chmurka.”
Zatrzymała się. Przełknęła ślinę. Krew szumiała jej w uszach. Nie mogła pozwolić, aby kocur nią manipulował. Ale na pewno nie dopuści go do zrobienia jakiejkolwiek krzywdy jej rodzicom.
- Nawet nie próbuj - warknęła.
“Wiesz, co musisz zrobić.”
Wiedziała. Nie mogła. Ale musiała.