BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot u Samotników!
(dwa wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 16 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

17 listopada 2025

Od Wełnistej Łapy

Wełnista Łapa przymknęła oczy, gdy promienie słońca zajrzały do wnętrza lecznicy. Z dniem dzisiejszym oficjalnie została uczennicą medyka. Otrzymała rolę, którą pragnęła podążać odkąd była kociakiem. Mimo to nie czuła powodu do radości. Być może, gdyby okoliczności jej zmiany ścieżki były całkowicie inne, potrafiłaby ją okazać. Jednak jej myśli przez cały czas krążyły wokół pobratymców, którzy odeszli.
Przejechała językiem po białej sierści, przeciągnęła i podniosła się z legowiska. Wdzięczna Firletka oraz Zawilcowa Korona byli już na nogach, krzątając się po parterze Skruszonej Wieży. Zajęła miejsce tuż obok szylkretowej kocicy, która zamiast tłumaczyć jej podstawy, zaczęła dzielić się z kocicą nieco trudniejszymi zagadnieniami podczas przygotowania leczniczej papki. Uczennica ze szczególną uwagą przysłuchiwała się monologowi mentorki, starając się zapamiętać każdą radę starszej, doświadczonej kocicy.
Wzdrygnęła się, gdy do Skruszonej Wieży zajrzał Szara Skóra. Kocur przywitał się z medykami, decydując się zaciągnąć języka, jak i również złożyć kondolencje młodszej siostrze zmarłego medyka. Wełnista Łapa wycofała się, nie chcąc zostać wciągnięta w rozmowę, która zainicjował kocur i zdecydowała się zbliżyć do kremowego medyka. Po drodze pochwyciła w pyszczek kępek ziół, które wydawało jej się, że kocur będzie potrzebował podczas tworzenia leczniczej mieszanki.
– Zawilcowa Korono... Proszę, oto le...
Kremowy medyk nie racząc nawet zaszczycić Wełnistej Łapy przelotnym spojrzeniem, podniósł się i oddalił w głąb lecznicy, pozostawiając uczennicę samą sobie. Do jej uszu doszedł stłumiony śmiech Przeplatkowego Wianka, która widząc tę scenę, zasugerowała po chwili byłej uczennicy nie przejmowanie się humorami kocura.
Albinoska odprowadziła spojrzeniem asystenta medyka i westchnęła ciężko. Nie potrafiła znaleźć wspólnego języka z kocurem, nie ważne, jak bardzo się starała. Kocur ewidentnie ją ignorował, mimo to koteczka nie zdecydowała się odpłacić mu się tym samym. Nawet jeśli traktował ją jak powietrze, zwracała się do niego, podsuwała mu zioła i potrzebne przedmioty, informowała o wykonanych obowiązkach.
Gdy skończyła większość dzisiejszych zadań w lecznicy, zdecydowała się na chwilę "przerwy". Pochwyciła w pyszczek zwilżony mech z zamiarem zaniesienia go starszym.
– H-hej, Wełnista Łapo – miauknął przyjaźnie Skrzypiący Skrzyp, zaglądając do lecznicy. Omal się nie zderzyła z kocurem, który niczym kolumna wyrósł tuż przed nią. Wełnista Łapa w odpowiedzi jedynie skinęła głową, nie będąc w stanie odezwać się przez trzymany w pysku świeży mech. – No proszę, udało ci się zostać uczennicą medyka. Moje gratulację. – Uśmiechnął się, na co również kocica zdecydowała się odpowiedzieć szerokim "omszonym" uśmiechem. – Zmieniasz mentorów częściej niż... – Kocur prawdopodobnie chciał zażartować, jednak zdał sobie sprawę, że ten żart nie będzie na miejscu. Odchrząknął i kontynuowała. – Rozmawiałaś już z Oskrzydlonym Ognikiem? Pewnie jest smutny, że zdecydowałaś się go porzucić...
Wełnista Łapa wsadziła do pyska kocura mech i głową skinęła w kierunku legowiska starszych, do którego po chwili oboje się skierowali. Koteczka przywitała się z Brzęczkowym Trelem, Kukułczym Skrzydłem, Szpecącą Pustką oraz z Przepiórczym Puchem. Po kolei każdemu ze starszych podarowała po świeżej kępce mchu, a w dodatku pomogła przy pielęgnacji ich sierści.
– [...] Słyszałeś mnie, Skrzypie? Wełnista Łapa została uczennicą medyka i w przyszłości sama zostanie medyczką. Nie zapominaj o tym. – Poruszyła uchem, gdy wśród rozmów wyłapała uwagę Kukułczego Skrzydła, kiedy zwracał się do burego vana. Skrzyp w odpowiedzi jedynie prychnął "Przecież wiem!", strosząc się cały.
Starcza łapa dotknęła łapy medyczki. Wełnista Łapa spojrzała się na cynamonową kotkę. Brzęczkowy Trel poprosiła Wełnista Łapę, aby czuwała nad jej trójką wnucząt i pomodliła się o ich bezpieczeństwo, w szczególności Kołysankowej Łapy, który był jednym z podejrzanych w sprawie morderstw. Spojrzenie błękitnych oczu kocicy było pełne boku i smutku. Starsza cicho wyszeptała prośbę, modlitwę, aby wnuczek nie podzielił losu Skowroniego Odłamku.


[573 - trening medyka]

Od Nemezji

Jednym, jak nie jedynym z kotów, który ją odwiedzał była Różana Woń. Starszej medyczce towarzyszyła również młodsza, jednak celem jej wizyt w żłobku były inne koty. Nemezja w trakcie badania milczała, przyglądając się innym rodzinom w kociarni; wygladali na szczęśliwych. Czy ona również mogłaby być szczęśliwa?
– Ich ojcem jest... – podjęła starsza, próbując określić ilość potomstwa, którym Wieczny Ogień pobłogosławił Nemezję
– Oleander. – miauknęła. Przeniosła spojrzenie na szuwary. Poza kociarnią nadal panowała pora nagich drzew, a Nemezja miała wrażenie, jakby spędziła już dwa sezony wśród innych marek i kociąt. – Hah. Był niczym najprawdziwszy rycerz, gdy stanął pomiędzy mną, a niebieskim kocurem należącej do tej samotniczej grupy. – Mimo, że od tamtych wydarzeń minęło kilka wschodów słońca, pamięć o kocurze zaczęła się zacierać w umyśle srebrzystej; jeszcze pamiętała, jak miał na imię, ton jego głosu oraz jego białą szorstkawą sierść... zbrukaną krwią. Czy, gdy minie kolejny księżyc całkowicie o nim zapomni?
Gdy w kociarni pojawił się Szałwiowe Serce, Nemezja wycofała się w głąb schronienia, o mało co nie wypadając spomiędzy sumaków do prosto do wody. Kocur nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem, przyszedł do swojej siostry oraz siostrzeńca, natomiast Różana zganiła ją, żeby się uspokoiła.
– Czy jeśli wydam na świat brązowe kocię, zabijecie go i mnie? – spytała, będąc przekonana, że tak właśnie się stanie, gdyż nadużyła już wystarczająco uprzejmości nocniaków.
– Nikt nikogo nie będzie zabijać – wzdrygneła się, gdy do jej uszu doszedł głos zastępczyni. Chyba zastępczyni. Nie była pewna, czy wśród nich również doszło do jakiś zmian w hierarchii. Spojrzenie, które Algowa Struga utkwiła w Nemezji emanowało wyższością, lecz również dozą współczucia. Nemezja nawet nie zwróciła uwagi, kiedy czarno-biała zajrzała do kociarni; zrobiła to całkowicie bezszelestnie, jakby była najprawdziwszy cieniem duchem... inni ją widzieli, prawda? – Skąd ci to przyszło do głowy...
– N-nie wiem... – przeniosła spojrzenie na piastunów, którzy pielęgnowali wiarę, przekazując ją na młodych członków klanu. – Zastanawiam się też czy powinnam urodzić rude kocięta... Nie chciałabym, aby były kojarzone z P-plusk... – Urwała, zdając sobie sprawę, że nie jest pewna, czy dobrze wymawia imię kocura, z którym o powiązania była wypytywana. Jak mu było? Plusk? Potok? Potokowe Plusknięcie? Zdrajca. Morderca.
Chwilę porozmawiała z zastępczynią. Różana Woń poinformowała obie kocice, że najpewniej Nemezja spodziewa się trójki potomstwa. Trójka. Trzy kocięta, które porzuci. I wszystko wskazywało na to, że ciąża rozwija się prawidłowo, nawet jeśli stan psychiczny Nemezji z każdym kolejnym wschodem słońca ulegał pogorszeniu. Słyszała głosy, których nie było. Widziała pyski kotów, które nie powinny znajdować się w żłobku. Czy jej informacje dotyczące samotników na coś się przydadzą? Czy dzięki podaniu ilości i opisaniu wyglądu tych, którzy zadali jej rany i zamordowali Oleandra, jak i miejsca, w którym najpewniej żyli sprawi, że Klan Nocy wygra starcie pomiędzy wrogiem? Nadal nie rozumiała, dlaczego między tymi grupami doszło do konfliktu. Co jedno mieli do drugich? Chodziło o tereny?
W pewnym momencie Algowa Struga nachyliła się do ucha Nemezji i cicho wyszeptała kilka imion kotów, prosząc, aby Nemezja je zapamiętała. Nemezja słyszała je po raz pierwszy; czyżby te koty nie żyły w klanie? Nie decydując się po raz pierwszy na odmowę, kiwnęła twierdząco, mając nadzieję, że faktycznie zapamiętaj imiona oraz krótką informację i będzie w stanie spełnić prośbę Algowej Strugi. Być może w taki sposób będzie mogła spłacić dług, który miała wobec zastępczyni, kiedy już odjedzie z klanu.

Od Jagnięcej Łapy do Źródlanej Łuny

Przeszłość

Koteczka leżała w jaskini, kuląc się. Zapomniała już, co znaczyło słońce. Dość często wracała myślami do przeszłości, bo miała na to naprawdę sporo czasu. Drgnęła lekko, słysząc głos pewnej kotki. Uniosła łebek, a jej niebieskie oczy zatrzymały się na sylwetce Źródlanej Łuny. Kocica położyła przed nią zdobycz.
— Proszę — mruknęła tamta, mrużąc ślipie.
— Dziękuję ci — miauknęła cicho Jagienka. Miło, że ktoś czasem wpadł i przyniósł jej coś do przekąszenia. Przynajmniej nie była aż tak głodna. Jednak myśl o wspólnych posiłkach z bliskim jej kotem wciąż do niej wracała i na nowo rozlewała w niej żal i smutek. Chciałaby, chociaż raz jeszcze zobaczyć pyszczek Taniec.
— A ty? Jadłaś już? — spytała szeptem. Nie chciała posilać się sama. Jeśli okazałoby się, że kocica przed nią jeszcze nie jadła, Jagienka była gotowa się z nią podzielić posiłkiem. Źródlana Łuna zastrzygła uszami.
— Tak, z ojcem — odparła po chwili, a następnie przejechała językiem po piersi. Ruda kocica skinęła lekko łebkiem, a następnie ugryzła kawałek przyniesionego przez wojowniczkę szpaka. Od razu poczuła, że była głodna, ale chyba nie chciała tego przed sobą przyznać. Jedząc posiłek, zastanowiła się, czy kiedyś rozmawiała z kotką. Jednak nic takiego sobie nie przypominała. Być może kiedyś coś było. Po paru uderzeniach serca Łuna przysiadła się do niej na kamiennej posadzce, ciasno przyciskając ogon do zabliźnionego biodra.
— Strasznie tu u ciebie ponuro — zauważyła, cmokając z niezadowoleniem. Na jej słowa więźniarka uśmiechnęła się delikatnie.
— Przyzwyczaiłam się już, nie trzeba się tym przejmować — odparła cicho. Wcześniej ta ponurość ją dobijała, ale od jakiegoś czasu szukała w niej pociechy. Nikt nie widział jej emocji, a ona mogła oddawać się wspomnieniom. Wojowniczka zmrużyła oko.
— Nie mów tak — przekręciła głowę w bok, obserwując zatapiające się w zwierzynie zęby Jagienki. — Siedzisz tu już... — spuściła wzrok na własne łapy, marszcząc nos. Z kolei ruda kotka się zamyśliła. Ile już tu siedziała? Przestała już liczyć. Dla niej to już była po prostu codzienność. Rutyna, z którą się oswoiła. — Bardzo długo. Chyba nadszedł czas, aby cię stąd wypuścili? Nie chcę cię obrazić, ale- wyglądasz na nieszkodliwą — dodała kotka. Niebieskooka zastrzygła uszkiem na słowa niebieskiej. Po czym jej pyszczek opuścił cichy, lecz ciepły śmiech.
— Nie, nie, spokojnie. Masz rację, nigdy nie walczyłam. Zajmowałam się leczeniem moich towarzyszy, to sprawiało mi radość i stanowiło cel mojego życia — odparła, gdy się nieco uspokoiła. Z jej pyszczka nie schodził delikatny uśmiech.
— Czyli byłaś naszym odpowiednikiem medyczki — podsumowała wojowniczka, kiwając lekko głową.
— Można chyba, tak to nazwać — odparła łagodnie. Znała się na leczeniu, podobnie jak medyczki tego czy innego klanu. Ugryzła kolejny, malutki kęs posiłku.
— Tak właściwie — zaczęła niebieska, zniżając nieco ton głosu. — Mogłabym cię poprosić w takim razie o małą przysługę? — dokończyła Łuna. Po tych słowach Jagienka skupiła się na niebieskiej.
— O co chodzi? — odparła równie cicho. Miała nadzieję, że było to coś w jej zakresie możliwości. Chociaż była gotowa stanąć na wysokości zadania, byle tylko pomóc. Żółtooka zamilkła na moment. Rudofutra czekała w ciszy na wypowiedzenie przez niebieską prośby. Zastanawiała się, o co mogło chodzić.
— To nic wielkiego — westchnęła w końcu wojowniczka. — Mogłabyś tylko spojrzeć na moje naderwane ucho? Zaniedbałam je nieco — z tymi słowami pochyliła nieco głowę do przodu. Więźniarka nie spodziewała się takiej prośby ze strony wojowniczki. Nie była przecież ich medykiem, a mimo to Źródlana Łuna postanowiła się jej poradzić.
— Mogę zobaczyć — miauknęła cicho. Drgnęła lekko na ruch kotki, ale nie wystraszyła się jakoś mocno. Doceniała starania kocicy. Jagienka przyjrzała się jej uszku. Faktycznie sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze. — Nie zostało wyczyszczone, jak powinno, i powstała ropa. Z kolei to uniemożliwia wygojenie się tego — zaczęła cicho. — Potrzebny byłby dąb szypułkowy, a dokładniej jego liście do stworzenia papki, mogące zwalczyć infekcję, albo łopian mniejszy, choć on głównie przy rzekach — dokończyła cicho, a z pyska wojowniczki wyrwało się zmęczone westchnienie.
— Tak myślałam — mruknęła tamta, a końcówka jej ogona zadrżała. — Cóż, chyba nie obejdzie się bez kolejnej wizyty u Ćmiego Księżyca. Nie jestem dobra w zioła — mruknęła, a następnie cofnęła głowę, strzepując zdrowym uchem.
— Najlepiej pójść z tym jak najszybciej. Tego typu stanów nie powinno się zostawiać bez opieki czy nadzoru — szepnęła niepewnie rudofutra. Nie chciała w żaden sposób nikogo pouczać, ale nie lubiła, gdy ktoś cierpiał. Świat był wystarczająco brutalny i nikomu nie były potrzebne dodatkowe cierpienia.
— Dziękuję — miauknęła jeszcze po chwili niebieska, nim umilkła na moment.
— Mam nadzieję, że niedługo będzie już dobrze — Jagienka szepnęła w odpowiedzi i uśmiechnęła się lekko.
— Dobrze wiedzieć, co poszło nie tak. Może... mogłabym zrobić coś w zamian? Mam cały wolny dzień, w deszczową pogodę ojciec nie jest chętny do wysyłania mnie na patrole — uniosła spojrzenie do góry, ton jej głosu był odrobinę rozbawiony.
— Nie trzeba mi niczego w zamian. Przyniosłaś mi posiłek, a to już wiele dla mnie znaczy. Dziękuję — odparła, a po chwili milczenia westchnęła. — Jednak jeśli masz ochotę jeszcze przez chwilę mi potowarzyszyć... to może opowiesz mi coś? — szepnęła wyraźnie niepewna czy powinna.

<Źródlana Łuno?>

Od Promyka

Promyk. Promyk. Promyk. To imię zobowiązywało do tak wielu rzeczy. Na przykład do biegania. I Promyk wesoło wykonywała to oczekiwanie, pędząc po żłobku jak mała torpeda, cały dzień, a nawet i cały tydzień.
Promyk musiała też psocić, oczywiście! I właśnie dlatego zaczepiała brata, czy łobuzowała, przenosząc mech z miejsca na miejsce albo rzucając się na ogon ojca, jak tylko wszedł.
No i najważniejsze; odkąd Promyk podrosła, zaczęła uciekać ze żłobka. Notorycznie.
I tego dnia nie było inaczej. Jak tylko pilnująca ich Jastrzębi Zew przymknęła oko, Promyk rozejrzała się wokoło. Słońce bawił się gdzieś w rogu, Tawuła była… gdzieś, więc Promyk mogła psocić!
Wyskoczyła z legowiska na swoje grubiutkie, kocięce łapki i powoli zbliżyła się do wyjścia. Z uwagą wystawiła z niego nosek i obejrzała się na karmicielkę. Ta spała w najlepsze, zupełnie nieświadoma, że Promyk znowu staje się małym uciekinierem.
Kociak wyszedł przed wejście od żłobka, ledwo na długość wąsa, tak jak jej zawsze tato pozwalał. Jednak odkąd podrosła już się tak taty nie słuchała, w końcu ona zawsze wie znacznie lepiej! Jest już duża i niedługo będzie uczniem, przecież musi trochę eksplorować!
Więc Promyk poszła dalej. Obóz był dla niej ogromny! Wszystkie te skały wydawały się jak góry. Patrzyły na nią, jakby chciały ją do siebie przywołać, żeby spróbowała się na nie wspiąć. Promyk słuchała ich nawoływań i zaraz przemykała brzegiem obozu w kierunku nowej przygody. Już dawno widziała legowisko medyka. Co prawda z daleka, ale widziała! Pachniało stamtąd ziołami, na tyle mocno, że Promyk nie chciała tam nigdy wchodzić. To było obrzydliwe! Oby Promyk nigdy nie musiała pracować z medykiem! Na szczęście jej to nie groziło, bo przecież chciała zostać wielkim wojownikiem! Najlepszym w klanie!
Promyk zajrzała już kiedyś nawet do legowiska uczniów. Za niedługo tam będzie spała! I wtedy nawet pobawiła się chwilę z jednym z uczniów. To chyba była Focza Łapa, ale Promyk już nie pamiętała za dobrze.
Dzisiaj jednak miała zupełnie inne plany. Przed nią stała rampa prowadząca wysoko, zdawało się, że może nawet pod sam sufit! Promyk nie miała pojęcia, co tam jest, ale jeśli chciała się dowiedzieć, musiała się spieszyć. Jeszcze chwila, a tato ją znajdzie! Jak zawsze! I wtedy będzie musiała siedzieć w żłobku!
Promyk zaczęła wspinać się w górę z wielkim zapałem. Jakiś wojownik obejrzał się na nią z szerokim uśmiechem, ale nie skomentował jej wysiłku. Kotka była mu wdzięczna, bo jakby się rozproszyła, to jeszcze by się ześlizgnęła na sam dół! W sumie... to był dobry pomysł na powrót na dół! Do zapamiętania!
Promyk weszła na sam szczyt i spojrzała w dół! Ojej! Jak wysoko!
— A co ty tu robisz? — Czyjś głos mało nie zwiał jej bieli z sierści, tak się przestraszyła! Promyk odwróciła się na pięcie i nastroszyła. Kto śmiał ją tak nachodzić!
— Oglądam! — odparła dumnie, głośno, tak jak jej imię tego od niej oczekiwało! — Zwiedzam!
— Zwiedzasz? A nie jesteś na to za mała? — Obca jej kotka usiadła i zmierzyła ją spokojnym wzrokiem.
— Nie jestem już taka mała! Niedługo będę uczniem i będę się uczyć jak polować! I walczyć! I w ogóle! Będę najlepszym wojownikiem w tym klanie! — Promyk wygładziła trochę swoje futro.
— Ach! Najlepszy wojownik! — Jednak zanim kotka powiedziała cokolwiek innego, na tej rampie pojawił się jej tato. Rozświetlona Skóra zmarszczył nos, patrząc na swoją córkę.
— Wracaj tu, ty mały uciekinierze! Przepraszam cię za nią. — Kot zgarnął ją do siebie łagodną łapą. Koteczka opuściła uszy po sobie i kiedy tato jeszcze rozmawiał z kotem, który ją zaczepił, wykorzystała swoją okazję. Zanurkowała pomiędzy łapami ojca i wpadła na rampę na tych młodych nóżkach.
— PROMYK! — jej tato wydarł się za nią, ale było już za późno. Koteczka już ślizgała się w dół, a jej łapki uginały się pod nią trochę. I zaraz była już tylko kulką sierści turlającą się z górki. — UWAGA! — jej tato nie mógł jej dogonić, mógł tylko krzyknąć za nią. A Promyk?
Promyk zatrzymała się dopiero na dole, gdzie prosty grunt zwolnił jej tempo. Kotka rozłożyła się na plecach, bardzo rozemocjonowana tym zjazdem. Nie było źle. Szybko się pozbierała, na tyle, że już stała na nogach, kiedy jej tato do niej dopadł.
— Co ty sobie myślisz?! — burknął na nią i porwał ją za skórę na szyi. Promyk nawet nie zdążyła porządnie zareagować, nim tato zaniósł ją do tego cuchnącego legowiska medyka!
I tak właśnie Promyk skończyła ten dzień, zwiedzając środek legowiska medyka, pomimo że nic jej nie było.

Od Jeżyny CD. Sówki

Uśmiech sam cisnął się jej na pysk. Podniosła wzrok na matkę, otulając dwójkę kociąt ciasno swoim ogonem.
— Dziękuję.
Przyciągnęła nornicę bliżej siebie. Sówka zajęła miejsce obok jej posłania, po czym pochyliła się nad córką i polizała ją po głowie. Z jej gardła wyrwał się zadowolony pomruk.
— Jeśli będę brać przykład z ciebie, to na pewno tak będzie — miauknęła cicho pomiędzy kęsami. Wąsy przywódczyni połaskotały ją w ucho, gdy ta zaśmiała się.
Skończywszy posiłek, oparła brodę na łapach. Lubiła spędzać czas z mamą, i jedną, i drugą. Pomimo to Sówka zawsze była jej bliższa; jak starsza przyjaciółka, która posiadała już wiedzę o świecie i zawsze służyła radą.

***

Wnętrze krzewu pachniało chorobą. Chorobą i ziołami, a kaszel i ciche głosy uzdrowicieli doprowadzały ją już do szaleństwa.
Oparła podbródek o posłanie. Czuła się już lepiej. Nie chciała spędzać więcej czasu w izolatce; nie po tym, jak była świadkiem śmierci Kaczki. Jej gardło ścisnęło się lekko. Pamiętała ostatnie oddechy matki, widok jej wiotkiego ciała zaledwie legowisko obok. Nigdy nie myślała, że straci obie rodzicielki w tak krótkim czasie. Cała jej rodzina zdawała się rozsypywać. Najpierw Listek, potem Sówka, teraz Kaczka… Kto następny? Jej drugi brat?
Jednak krewnych również jej przybyło. Słyszała o dzieciach Czerwca i ubolewała nad tym, że jeszcze nie mogła ich zobaczyć. Chciała odwiedzić maleństwa, pogratulować synowi i zobaczyć, co u synowej. Nie znała Miodunki dobrze, ale skoro zwiadowca ją polubił… Na pewno była dobrą kotką.
Podniosła wzrok na dźwięk czyiś kroków. Wiciokrzew zbliżał się powoli do każdego z chorych, rozdając lekarstwa. Gdy trafił do niej, uśmiechnęła się lekko, nie widząc już kolejnej porcji ziół w jego pysku.
— Myślę… Że j-jesteś już zdrowa — oznajmił, potwierdzając jej przypuszczenia. — M-możesz już wrócić do o-obowiązków.
Pokiwała głową, z cichym stęknięciem podnosząc się z posłania. Obrzuciła pozostałych lokatorów przelotnym spojrzeniem, po czym podążyła za uzdrowicielem na zewnątrz.
— Dziękuję.
Wiciokrzew spojrzał na nią kątem oka.
— Tylko n-nie… Przemęczaj się. I… I gdyby c-coś było nie t-tak, mów.

***

Zieleń zaczynała na nowo pokrywać otaczające ich krzewy. Słyszała cichy, miarowy oddech Czereśni za sobą.
Podeszła do drzewa z tabliczkami. Ktoś musiał o nie zadbać, co nie? Sówka… Sówka by tego chciała.
— Pomóc Ci?
Odwróciła nieco pysk w stronę partnera. Jego oczy błysnęły, a ona z westchnieniem spuściła wzrok na własne łapy.
— Nie.
Położyła płaski kamień obok tego należącego do byłej przywódczyni. Sówka, Kaczka, wyżej Jarząb, jeszcze gdzieś z boku Listek. Jarzębinka, Żbik i jakiś inny kot, którego imienia nie pamiętała. Chyba Mniszek. Matka nie raz tłumaczyła jej, kto kim był, co się z nim stało. Nie raz siedziały przed drzewkiem razem, opowiadając historie kotom, których Jeżyna nigdy nie widziała na oczy.
Poczuła ogon zastępcy, spoczywający na jej barku. Przez ostatnie księżyce dotyk ten stał się jakiś dziwny. Niechciany. Dlaczego? Dlaczego instynkt mówił jej, aby odrzucała afekcje tego, za którym ganiała pół swojego życia? Co się zmieniło?
— Dobrze się czujesz? — szepnął Czereśnia, a jego wąsy otarły się o jej ucho.
Krótko skinęła głową. Przysiadła na trawie, wbijając spojrzenie w tabliczkę Sówki. Ile by dała, aby poprosić mamę o ostatnią radę.


Będę tęsknić, mamo [*]

Wyleczeni w epidemii OL: Jeżyna

Od Pchełkowego Skoku do Szakłakowej Barwy

Kilka dni po zgromadzeniu

Zima nie odpuszczała; chmury dalej zrzucały na tereny klanów śnieg. Co kilka dni trzeba było na nowo oczyszczać wszystkie drogi i wejścia do obozu. Pchełkowy Skok w duchu dziękowała Gwiezdnym za to, że mieszkali ukryci za wodospadem. Dzięki temu śnieg nie wpadał do środka, było czysto i ciepło.
Szylkretka miała dzisiaj w planach wymknąć się z obozu, by spotkać ze swym bratem na granicy. Chociaż… wymknąć to takie brzydkie słowo, jakby miała zamiar zrobić coś niedozwolonego. Pchełka pomyślała, że wyjdzie na polowanie, a tak przynajmniej powie zastępcy, by mieć czyste sumienie. Poza tym może faktycznie uda jej się coś złapać?
Gdy wykonywała swoje obowiązki, robiła to w ciszy, z nikim nie rozmawiając. Z Pietruszką też dawno się nie widziała i trochę tęskniła, mimo że mieszkały w jednym klanie. Jak to było, iż kotki się mijały? Pchełka, biorąc na siebie tyle obowiązków, najzwyczajniej w świecie nie miała wolnej chwili, by pójść i poszukać starszej kotki. Gdy szylkretka wracała do obozu wieczorem, była zbyt wycieńczona, żeby jeszcze z kimś rozmawiać. Od razu padała na legowisko z bólem mięśni. Nikt jej nie prosił, by odpoczywała, by sobie odpuściła. Czasami omijała również posiłki, biegając od legowiska starszych do tego uczniowskiego, by wymienić mech. Nie skarżyła się, nikomu nie narzekała. W ciszy pozwalała, by praca zjadała ją po kawałku, a ogólne przemęczenie sprowadzało na nią choroby. Kilka razy się przeziębiła, a kilka prawie zemdlała. Przy jej gabarytach, będąc szczupłym i niewysokim, niedojadanie mogło być groźne. Wprawne oko na pewno byłoby w stanie dostrzec pogorszenie się jakości jej futra czy spadek wagi. Jednak żaden kot nie zwrócił uwagi lub nie mówił o tym głośno.
Gdy nadszedł umówiony dzień, na który ustanowiła spotkanie z Szakłakiem, nie mogła nic poradzić na dreszcz ekscytacji. Na zgromadzeniu widok jego pyszczka i dotyk futra uświadomił jej, jak bardzo za nim tęskniła. Oraz… jak bardzo osamotniona była. Każdego dnia przytulała się do własnego ogona. Dlaczego musiała kochać Mirtowe Lśnienie, który nie dostrzegał w niej potencjalnej drugiej połówki? Pchełka unieszczęśliwiała sama siebie, zadurzając się w synu lidera.
Gdy nadszedł zmierzch, zgodnie z ustalonym planem, wyszła na “polowanie”. Pchełka nigdy nie robiła czegoś takiego, nie spotykała się z kotami na granicy, nie musiała kłamać, by nikt za nią nie szedł. Z jednej strony czuła dreszczyk emocji, a z drugiej poczucie winy, chociaż nie robiła nic złego. Mnóstwo kotów miało przyjaciół w innych klanach i aranżowało podobne spotkania. Dlaczego więc ona tak się bała…?
Dotarła na Granicę z Klanem Burzy, nieopodal Sekretnego Tunelu, tak jak się umówili. Rozglądała się za czarnym futrem, które w zimowym mroku było niemal niewidoczne. Gdy usłyszała zbliżające się kroki, zlękła się.
— S-Szakłak…?

<Szakłak? :D>

16 listopada 2025

Wiosenne dolegliwości!

Nadeszła Pora Nowych Liści, a wraz z nią kolejne dolegliwości!

POGODA

Ach, cóż to za piękny czas... Świat zmienia się w mgnieniu oka. Wystarczyło na chwilę zmrużyć ślepia, by po ich otwarciu lasy zazieleniły się, a łąki pokryły pierwszym białym kwieciem. Serce natury bije szybciej niż zwykle – zarówno rośliny, jak i zwierzęta dojrzewają szybciej przez nagłą falę ciepła, która miesza im w biologicznym kalendarzu. Wytchnieniem jest nieostrożna zwierzyna, która praktycznie sama wskakuje w łapy. Zagrożenie stanowią jednak matki z młodymi liskami, kuniątkami lub wydrzymi szczeniętami, a także inne drapieżniki, które bywają bardziej agresywne niż zwykle. Granice często bywają przez nie przekraczane, dlatego patrole powinny być ostrożniejsze i przygotowane na ewentualność mało przyjemnego spotkania z intruzem.

Dolegliwości odczuwają wymienione niżej koty z:

Klanu Burzy:

Skrzypiący Skrzyp - ból zęba
Jagodowe Marzenie - biały kaszel
Wieleni Szlak - swędząca infekcja
Opadający Rumianek - kleszcz
Śniąca Łapa - infekcja gardła

Klanu Klifu:
 
Mroźny Wicher - bezsenność
Postrzępiony Mróz - gorączka
Świergoczący Potok - użądlenie
Focza Łapa - kłopoty z oddychaniem
Jenot - odwodnienie

Klanu Nocy:

Dryfująca Łapa - ugryzienie przez szczura
Klekotek - kolec w łapie
Mandarynkowa Gwiazda - kaszel
Zmierzchająca Fala - niestrawność
Konwalia - infekcja ucha

Klanu Wilka:
 
Brukselkowa Zadra - bezsenność
Mroczna Wizja - ból zęba
Makowa Łapa - wybicie barku
Tygrysia Noc - infekcja oka
Zapomniana Koniczyna - kleszcz

Owocowego Lasu:
 
Sajgon - gorączka
Bukszpan - swędząca infekcja
Pieczarka - biały kaszel
Bruk - szkło w łapie
Kropla - ból głowy

Samotnicy i Pieszczochy:
 
Mewa - ból stawu
Gałązka - niestrawność

Choroby kotów, które nie poszły ze swoimi dolegliwościami do medyka i nie zostały wyleczone, przechodzą w II lub III stadium. Dotyczy to kotów z:

Klanu Burzy:

Wszyscy wyleczeni!

Klanu Klifu:
 
Pikująca Jaskółka - przemrożenie > omdlenia
Przepiórcza Wichura - swędząca infekcja > podrażniona skóra

Klanu Nocy:

Szepcząca Łapa - bezsenność > halucynacje > poważne problemy psychiczne

Klanu Wilka:
 
Jarzębinowy Żar - bezsenność > halucynacje

Owocowego Lasu:

Wszyscy wyleczeni!

Samotnicy i Pieszczochy:
 
Pierwomrówcza Gracja - przegrzanie > ból głowy > omdlenia > śmierć
Celestyn - zranienie ogona > infekcja > gnicie kończyny
Nemezja - kleszcz > infekcja > gorączka
 Ambrozja - wymioty > odwodnienie
Celestyn - katar > kłopoty z oddychaniem

Koty z dolegliwościami powinny udać się do medyka wiosną.
W przypadku grywalnej postaci należy napisać opowiadanie skierowane do medyka w klanie (jeśli jest on grywalny) lub opisać samemu wizytę u niego. Objawy nie muszą wystąpić od razu po rozpoczęciu wiosny - mogą w połowie a nawet i pod koniec.
Jeśli kot zlekceważy dolegliwości (tzn. nie zostaną wyleczone w danej porze roku), mogą się one zaostrzyć i/lub przemienić w gorsze i niebezpieczniejsze choroby.
WAŻNE! Osoby, które same wstawiają swoje opowiadania proszę o dodawanie pod opowiadaniami z leczeniem etykietkę "choroby".
UWAGA! Proszę, żeby pod opowiadaniami z leczeniem (szczególnie NPC!!!), były w liście wymienione imionami koty, które otrzymały kurację!

Od Poranku

*Wszystko dzieje się przed śmiercią kogokolwiek innego niż Leszczyna*

Epidemia zielonego klaszlu rozszalała się na dobre, powoli wyniszczając cały Owocowy Las od środka. Chorych każdego dnia przybywało, tym samym nie dając uzdrowicielom ani chwili na odpoczynek. Jednak nie tylko oni w tym wszystkim mieli łapy pełne roboty. Każdy zdrowy członek społeczności, niezależnie od posiadanej rangi, musiał uwijać się ze wszystkimi obowiązkami, by przyłożyć się do pomocy. W tych czasach każda łapa była potrzebna.
Poranek szybkim krokiem zmierzał ku niedawno zbudowanej izolatce, w pysku trzymając spory kłębek ziół. Trudno było opisać stres, który w tamtej chwili mu towarzyszył. Po stracie jednej ze starszych - Leszczyny - sytuacja w Owocowym Lesie gwałtownie się zmieniła. Nikt z uzdrowicieli nawet nie miał pewności, czy aby na pewno każdy z chorych przeżyje. Największe wątpliwości były oczywiście skierowane do najstarszych członków społeczności, ale również dzieci Szafran czy dzieci Miodukunki, która to niedawno wydała na świat potomstwo. Mimo tego w głębi rudy nie licząc stresu potrafił znaleźć też odrobinę szczęścia. W końcu obie jego siostry były zdrowe i nie zapowiadało się na to, by któraś z nich zachorowała. Jednak ostrożności nigdy nie było za wiele, więc rudy co jakiś czas prosił siostry, by ograniczały swoje wizyty w izolatce. Nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby któraś z nich zginęła właśnie z jego winy. Przecież to on wraz z Wiciokrzewem i Osetkiem był odpowiedzialny za stan chorych.
Powoli wszedł do środka, rozglądając się niepewnie. Położył po sobie uszy widząc w jakim stanie były niektóre koty. Śmierć ewidentnie czyhała na nich na każdym kroku. W końcu ruszył wgłąb izolatki, podchodząc do poszczególnych chorych, by dać im przeznaczone zioła.
W środku było głośno. Trudno było usłyszeć poszczególne rozmowy, lecz Poranek był przekonany, że słyszał urywki słów, zagłuszane jednak przez kaszel innych. Kocur starał się nie zwracać na to zbyt dużej uwagi. Od dobrych kilku dni nie mógł schować się przy swoim drzewie, więc tym bardziej wiedział, że nie mógł się rozpraszać zwykłymi rozmowami chorych pobratymców. Przecież o czym oni mogli rozmawiać? Pewnie o swoich chorobach... Prawda? Jego nadzieje na ten temat z dnia na dzień potrafiły przybierać przeróżne formy, zwłaszcza patrząc na fakt, że wśród zarażonych kotów znajdowała się też Mirabelka. Kotka, która najwcześniej rzucała w jego stronę te nieprzyjemne spojrzenia. Z tego też powodu, oczywiście nie mówiąc tego wprost, poprosił Wiciokrzewa, żeby to on zajmował się akurat nią i jej rodzeństwem. Przynajmniej gdy mógł. Sam rudy za to starał się unikać bezpośredniego kontaktu ze starszą. Może by trochę zmniejszyć swoje obawy? By dalej móc uciekać przed rzeczami, których nawet on sam nie potrafił w pełni do siebie przyjąć?
Kiwnął głową w stronę zastępczyni, która również była chora. Przypływ nieznacznie się do niego uśmiechnęła, po chwili zanosząc się kaszlem. Chwast od razu do niej podszedł, na ziemi rozkładając odpowiednie zioła.
– Te są dla ciebie – polecił, przesuwając rośliny w stronę starszej kotki. – Mogłabyś mi jeszcze powiedzieć, jak się czujesz? – zapytał. Musiał w końcu wiedzieć takie rzeczy.
– Nienajlepiej – przyznała słabo Przypływ, podnosząc głowę w stronę rudego. Wtedy to Chwast na nią spojrzał, a dokładniej w jej oczy, które nie wyglądały najlepiej. Przynajmniej jedno z nich.
– Co ci się stało z okiem? – zapytał prawie że od razu.
– Od jakiegoś czasu mnie boli, jednak przez ten kaszel trudno jest zwrócić na to większą uwagę – wyjaśniła zastępczyni.
– Od kiedy tak się dzieje i czemu nie powiedziałaś wcześniej? – dopytywał rudy, zaczynając szybko grzebać w przyniesionych roślinach. – Masz poważną chorobę, musimy od razu zająć się twoim okiem – oznajmił, a widząc, że nie ma przy sobie odpowiednich ziół, praktycznie od razu wyszedł z izolatki, nie czekając już na odpowiedź Przypływ.
 
***
 
– Nastepnyn rasem ite sam. Nie musis chodic rasen ze mna Mgielko – powiedział rudy, jednak na tyle niewyraźnie, że nawet jego siostra nie była w stanie go zrozumieć. Widząc to, rudy tylko wypuścił powietrze nosem, zdając sobie sprawę, że noszone przez niego zioła skutecznie utrudniały mu komunikację.
– Widzę jak bardzo się tym stresujesz – odezwała się Mgiełka, dużo wyraźniej niż jej brat. Chwast już się nie odezwał. Wiedział, że Mgiełka ma rację. Tym razem stresował się jeszcze bardziej niż za każdym innym, ponieważ to on tym razem musiał sprawdzić co u Mirabelki i jej rodzeństwa. Nie chciał tego robić. Najchętniej wróciłby do swojego drzewa, ale wiedział, że nie może tego zawalić. Miał obowiązki, którymi musiał się zajmować, nie ważne co. Jego jedna taka nieobecność, później mogłaby kosztować kogoś życie. Dlatego przed wejściem do izolatki spiął się bardziej niż zazwyczaj i napięcie wszedł do środka, jak zwykle rozglądając się dookoła. Prawie każdy ze zgromadzonych chorych dostał już swoją porcję ziół, przyszedł czas na siedzących na tyłach prowizorycznego legowiska starszych. Powoli ruszył w tamtą stronę, a za nim poszła Mgiełka, starająca się dodać mu trochę otuchy ale też pomagająca w noszeniu medykamentów.
– Nareszcie – mruknął ktoś cicho, jednak rudy nie był w stanie rozpoznać, do kogo dany głos należał. Sam jednak się nie odezwał, tylko lekko pochylając głowę. Po chwili zajął się segregowaniem odpowiednich ziół, dokładnie układając je na równe kupki. W tym czasie za jego plecami rozlegały się szepty. Poranek nie chciał się na nich skupiać. Wiedział, że jeśli by to robił, zwariowałby, ale mimo jego starań ciche głosy docierały do jego uszu, skutecznie wwiercając się w jego głowę. Spiął się tylko bardziej, starając się zapanować nad swoimi ruchami. Wszystko musiało być dobrze. Powtarzał to sobie w koło, każdego dnia wierząc w to jedno kłamstwo. Zacisnął mocno powieki, czując jak oddech mu przyspiesza.
– Poraneczku? – usłyszał głos Mgiełki, a uderzenie serca później poczuł na sobie jej dotyk. Dotyk palący jak ogień, przez który od razu odskoczył w bok. Wbił w siostrę swoje spojrzenie, dalej szybko oddychając, dalej łapiąc każdy najmniejszy ruch, każdy szept.
– Czemu się tak przedłuża?
– To on za tym stoi?
– Bezmyślny futrzak...
– To on przyczynił się do śmierci... – wtedy wstał. Czuł jak całe jego ciało drży. Myśli pędziły w jego głowie, a wzrok spanikowany latał dookoła. Sam nie wiedział co się dzieje. Nie potrafił zrozumieć. Nic do niego nie dochodziło. Jedyne, co słyszał dookoła to te szepty.
Wybiegł z izolatki, starając się nie udusić po drodze. Łzy napływały mu do oczu, skutecznie rozmazując mu cały obraz przed nim.
– Poraneczku! – Mgiełka biegła za nim, choć on tego nie chciał. Musiał być sam. Musiał się uspokoić. Albo uciec. Uciec gdzieś daleko, daleko biec przed siebie, by już nigdy nie wrócić, by się uwolnić. – Poraneczku co się dzieje? Wszystko dobrze? – pytała Mgiełka, choć Chwast prawie jej nie słyszał. – Poraneczku? – położyła ogon na jego barku, na co on znów odskoczył. Wbił w nią swoje spojrzenie, okazując tym samym oczy pełne łez. Kotka zamilkła, pierwszy raz widząc brata w takim stanie. Pierwszy raz w ogóle widząc jak płacze. – Poraneczku co się stało?
– Nic – odparł tylko chłodno rudy, odwracając się od siostry, nie chcąc by widziała go w takim stanie.

Wyleczeni: Przypływ 

Od Gąbczastej Łapy CD. Szepczącej Łapy

Kolejny dzień pełen obowiązków. Zbliżała się już wiosna, ale chorych kotów wciąż przybywało. Gąbka miała nadzieję, że gdy tylko się ociepli, sytuacja się opanuje. W tym momencie pogoda nie działała im na korzyść – ziół było mało, a pochorowanych coraz więcej. Na składzik z ziołami nie można było patrzeć z zachwytem…Wnet do legowiska medyków wtargnęła Porywisty Sztorm, wciągając za sobą zimny podmuch wiatru. Dymna aż zadrżała i położyła uszy po sobie, zirytowana tak nagłym wejściem kotki do lecznicy. Miała ochotę jej to wygarnąć, ale wiedziała, że musi zachować spokój. Uśmiechnęła się do szylkretki, po czym łyknęła resztki ziaren maku leżących jej przed łapami.
— Czego ci trzeba? — zapytała w końcu, choć jej głos lekko drżał, a powieka delikatnie pulsowała. Sztorm westchnęła ciężko, kręcąc głową. Usiadłszy, mruknęła:
— Okropnie boli mnie ucho, wiesz? — Po tych słowach przejechała po nim łapą, po czym spojrzała na uczennicę medyczki. — Musiałam się kiedyś przewiać! Ciężko się pracuje z takim bólem… czasem czuję, że jest zatkane! I wtedy trudno mi dosłyszeć, co mówią inne koty.
Gąbczasta Łapa zwróciła się w stronę składziku, wyciągnęła z niego aksamitkę, a potem podeszła do wojowniczki. Wycisnęła sok z kwiatu do ucha Sztorm, po czym kazała jej przechylić głowę, by sok nie wypłynął. Kiedy skończyła, szylkretka uśmiechnęła się zadziornie.
— Dzięki! Wiedziałam, że jeszcze się na coś przydasz, poza tym wędrowaniem do Wilczaków — zaśmiała się, podnosząc się z miejsca. Gąbka uniosła uszy. Aż się w niej zagotowało. Odkąd wróciła z Klanu Wilka, łatwo ją było sprowokować, a takie komentarze wyjątkowo działały jej na nerwy.
— Co ty powiedziałaś? — syknęła, marszcząc brwi. — Jak jesteś taka mądra, to sama spróbuj utrzymywać ten sojusz! Nic nie wiesz o sprawach w Klanie Nocy, bo jesteś zwyczajnie ignorancka! A po wizycie w Klanie Wilka pewnie umiem walczyć lepiej niż ty kiedykolwiek!
Porywisty Sztorm również nie należała do spokojnych kotów. Dwa takie charaktery w jednej lecznicy nie wróżyły niczego dobrego.
— Tak? Myślisz, że jesteś ważniejsza, bo masz brudną krew? Jesteś mieszańcem! — prychnęła, pusząc się. — Nie udawaj, że bycie dzieckiem sojuszu to największe brzemię, jakie mogło spaść na kota! Mnie zmarło prawie całe rodzeństwo, to ja mam gorzej!
Grzbiet dymnej wygiął się w łuk.
— Mi też siostra zmarła, a jakoś się nie mazgaję!
— Ja też się nie mazgaję!
Gąbczasta Łapa tupnęła gniewnie łapą i odwróciła się od Sztorm, bucząc coś pod nosem. Na domiar złego, do lecznicy wszedł kolejny kot.
— Na Klan Gwiazdy! Wyglądacie jak dwa jeże! — odezwał się. Brązowooka natychmiast rozpoznała w nim Rozpromienionego Skowronka. Odwróciła się w jego stronę, otwierając szerzej oczy.
— Ugh! — burknęła, przenosząc wzrok na łapy. — Powiedz swojej mamusi, żeby stąd wyszła! Dostała to, czego chciała, i niech wraca do obowiązków.
Kremowy popatrzył na nią zdziwiony, ale mimo to grzecznie wyprosił Sztorm i został z Gąbką sam.
— Więc… co tu się wydarzyło? — zapytał, podchodząc bliżej. — Chociaż… to nieważne. Gdy byłem poza obozem, musiałem się oziębić — westchnął ciężko. Dymna delikatnie się uśmiechnęła. Podeszła bliżej i usiadła obok, próbując ogrzać go swoim długim futrem.
— To straszne! Pewnie ci zadek odmarza — zażartowała, choć głowa nadal pulsowała jej ze złości. Skowronek przytaknął.
— Tak… ale już prawie mi lepiej. Tylko chyba odmroziłem sobie przednią łapę, gdy za długo trzymałem ją w wodzie… — dodał, krzywiąc się. Gąbka chciała mu powiedzieć, że zaraz coś na to poda, lecz nagle ziewnęła. Oczy zaczęły jej się kleić, a obraz stawał się coraz bardziej rozmazany.
— Poproś Różę o… pięciornik… tatarak albo pokrzywę — mruknęła, szybko wstając. — Ja chyba nie czuję się najlepiej. Muszę iść spać.
Zawinęła się w kłębek na swoim posłaniu. Kremowy nie wyglądał na zadowolonego, ale skinął głową i wyszedł z lecznicy.
— W takim razie pójdę jej poszukać!
Gąbka ziewnęła jeszcze raz i zamknęła oczy, zasypiając.

ᶻ 𝗓 𐰁

Gąbczasta Łapa otworzyła oczy, unosząc ociężałe powieki. Gdy rozejrzała się wokół, nie mogła uwierzyć własnym zmysłom. Znajdowała się w lecznicy, ale wcale nie czuła się wypoczęta. Czy ona w ogóle zasnęła? Wszystko wokół wydawało się… przyciemnione, jak za mgłą. Dymna zamrugała kilka razy, lecz to wrażenie nie zniknęło. Nie bolała jej głowa, nie czuła nic niepokojącego – jedynie obraz przed nią był dziwnie niewyraźny. Poczuła, jak jej serce zaczyna bić szybciej. Czy ona… umierała? Czy zaraz zobaczy progi Klanu Gwiazdy? A może nawet na to nie zasłużyła? Wdała się przecież w romans z Wilczakiem! To medyczce nie przystoi!
Podniosła się gwałtownie, przez co od razu się zachwiała i o mało nie przewróciła. Łapy miała ciężkie, jakby były z kamienia. Ciągnęły ją w dół, nie pozwalając się poruszyć. Oddychała ciężko, z rozwartym pyskiem. Tak było, dopóki do lecznicy nie wszedł ktoś obcy. Gąbka uniosła głowę – sylwetka była niewysoka, szczupła. Zamrugała kilka razy, aż w końcu rozpoznała w niej Szepczącą Łapę. Tego… parszywego mewiego szpiega! Pewnie ją otruł!
— Wynoś… wynoś się stąd, pokrako! — krzyknęła. Słowa z trudem przeszły jej przez gardło, ale gdy już je wypowiedziała, odbiły się echem od ścian. Szept stał nieruchomo, patrząc na nią uważnie. Jego bladoniebieskie oczy lśniły w półmroku legowiska, rzucając na nią nikły blask.
— Nie słyszysz? Idź stąd i nigdy nie wracaj! Jeśli cię tu kiedyś zobaczę, to n-nie… nie daruję! — syknęła, lecz uczeń nawet nie drgnął.
Zacisnęła zęby i posunęła się do ostateczności – wysunęła pazury i bez zawahania przesunęła nimi po jego pysku. Jej szpony przeszły przez niego jak przez dym, rozmazując jego sylwetkę. Kocur nagle zniknął, zostawiając po sobie jedynie siwy pył.
“O co chodzi…?” – pomyślała, osuwając się na ziemię. Przyłożyła łapę do pulsującej głowy. Nie wytrzymała długo. W końcu wydała cichy jęk i opadła na bok, zamykając oczy.


ᶻ 𝗓 𐰁

Gdy się obudziła, znowu leżała na swoim posłaniu. Tym razem, gdy omiotła wzrokiem składzik, legowiska i ściany, nie było już na nich tej dziwnej poświaty. W kącie siedziała Różana Woń – najwyraźniej to ona znalazła Gąbkę na ziemi i przeniosła ją na miejsce. Miły gest. Dymna postanowiła, że jej za to podziękuje.
— Różo! — mruknęła głośniej, by zwrócić na siebie uwagę. Czarno-biała odwróciła się do niej, przechylając pytająco głowę.
— Dzięki! — dodała Gąbka, co jedynie wprawiło starszą w zakłopotanie. Widząc jej zdziwienie, brązowooka wskazała łbem na posłanie, lecz Róża i tak nie zrozumiała. Wzruszyła tylko ramionami i odwróciła wzrok, mrucząc coś pod nosem.
Gąbka podniosła się i zaczęła krzątać po lecznicy, wynosząc uschnięte zioła i wszelkie brudy. Praca szła jej całkiem przyjemnie – w każdym razie lepiej niż zajmowanie się chorymi, jęczącymi kotami.
Dlatego, gdy tylko w progu pojawił się Szept, aż zamarła. Futro na karku mimowolnie jej się uniosło, a pazury niemal wysunęły.
— Czego chcesz? — warknęła szybko, jeszcze zanim Różana Woń zdążyła do niego podejść. Medyczka zastygła, obserwując uczennicę spod przymrużonych powiek, jakby oceniała każdy jej ruch.
— Głuchy jesteś? — dodała ciszej, podchodząc bliżej pointa. Jego zakłopotanie tylko ją rozzłościło. — Nie pamiętasz, co ci mówiłam? — syknęła, prostując się, żeby wyglądać na groźniejszą, większą. — Tss… mewi szpieg. Mówiłam ci, żebyś więcej się tu nie pokazywał! Nie chcę cię na oczy widzieć, zdrajco!

<Szepcząca Łapo?>

Wyleczeni: Porywisty Sztorm, Rozpromieniony Skowronek

Od Judaszowcowego Pocałunku (Judaszowcowej Gwiazdy) CD. Ćmiego Księżyca

Stanął osłupiały, słuchając każdego słowa, które padało z ust Ćmiego Księżyca, lecz nie było przez nią wypowiadane. Odbijały się od ścian uszu kocura jak echo. Gdy kotka spadła na ziemię, zwijając się i usilnie zatykając uszy, wypełnił Judaszowca taki żal, że na krótki moment odrzucił od siebie myśl o przepowiedni. Westchnął delikatnie, nim ukucnął na zgiętych łapach tuż przy niej.
— Już dobrze... Będzie dobrze... — wymruczał, kiedy troski znów zaczęły osaczać jego umysł.

***

Od zawsze nienawidził pory nagich drzew. Nie wiązało się z nią żadne pozytywne wspomnienie. Była okropna. Kosiła wszystkich równo. Go, trapiąc chorobami, klan, pozbawiając zasobów i naturę, zabijając ją aż do pierwszego ciepłego promienia słońca. Nie chciał nawet mówić o tym, co mu się przytrafiło ostatnio i ile czasu spędził leżąc w legowisku tylko po to, by przekonać się na własnej skórze, co znaczy śmierć. Pierwsze życie już za nim. Przynajmniej reszta klifiaków trzymała się lepiej... Bardziej lub mniej.
Od pewnego czasu życie biegło dziwnie wolno. Wróciła rutyna, jeśli przewodzenie klanem można uznać za rutynę. Zniknęła Terpsychora i jej durne towarzyszki. Klan Wilka zadowolił się zdobyczą terytorialną, której utratę Judaszowcowa Gwiazda musiał gorzko przełknąć. Stracili zbyt wiele wojowników, by móc domagać się Czarnych Gniazd z powrotem. Wolał nie narażać się Nikłej Gwieździe, przynajmniej do czasu. Musieli skupić się na rozwoju wewnętrznym. Póki tereny mogły wykarmić ich wszystkich, nie było potrzeby do toczenia kolejnych wojen. Może i stracili kawałek iglastego lasu, ale mieli cenne Złote Kłosy. Wilczaki jeszcze posmakują ich gniewu, mogli być tego pewni, lecz nie teraz.
Tylko te omeny... One jedyne zatruwały mu umysł. Zjawa napadająca na jego córkę, ataki ptaków, zarobaczona zwierzyna... Jak zwykle, psiakrew! Gdy już zdawało się, że nastanie spokój, los uśmiechał mu się w pysk i ucinał kolejny kawał. Jakby Klan Klifu zbierał baty całego wszechświata... Nie denerwował się jednak. Omen oznaczał ostrzeżenie, które zawczasu wydali im przodkowie. Musieli być za to wdzięczni. Ćmi Księżyc na pewno się wysilała, próbując zinterpretować niejasne znaki.
No właśnie, jego biedna siostrzenica! Ostatnimi czasy miała tak ciężko. Nie dość, że chorych (jak każdą porą nagich drzew) nie brakowało, to jeszcze pozostała zupełnie sama i musiała sobie radzić pomimo ślepoty. Przykrość mu sprawiało patrzenie na jej ciężką pracę. Jego biedna Ciemka zasługiwała na coś lepszego i to po długich przemyśleniach skłoniło go do pewnej decyzji... Nawet jeśli nie była ona dla niego najmilsza.
Zwlókł się z legowiska, z którego dotąd doglądał życia w obozie, minął lecznicę i wskoczył na mównicę. Już wtedy kilka kotów ciekawsko łypnęło na niego okiem.
— Niech wszystkie koty wystarczająco dorosłe, by polować, zbiorą się na zebranie klanu! — zawołał wciąż nieco ochrypłym po chorobie głosem. Chwilę milczał w oczekiwaniu na przyjście wszystkich obecnych kotów. Widział wśród nich jeden pysk, który najbardziej chciał teraz dojrzeć. Czy inaczej. Był mu najbardziej potrzebny. — Nadeszła i już porządnie zadomowiła się pora nagich drzew, a wraz z nią przyszły problemy, które należy rozwiązać. Zaczynając od medyków, mamy tylko jedną medyczkę, a pacjentów jest znacznie, znacznie więcej. Otrzymuje pomoc od naszych protektorów, lecz jest to za mało. Potrzeba nowego medyka, który będzie asystował Ćmiemu Księżycowi o każdej porze dnia i nocy. Z racji na brak odpowiednich kociąt, na stanowisko ucznia medyka wyznaczam... Jagienkę. Wystąp.
Rozległy się odgłosy zdziwienia. Jemu samemu trudno było przetrawić decyzję o powierzeniu tak ważnego zadania samotniczce, byłej partnerce Terpsychory. Mierziła go myśl, że będzie go leczyć ktoś o tak brudnych łapach. 
Ufał jednak Ćmiemu Księżycowi. Komu, jak nie jej? Ona niosła teraz największą mądrość w całym Klanie Klifu. Przez nią przemawiały głosy przodków. Bardzo szanował jej zdanie, nawet bardziej, niż to Pikującej Jaskółki czy własnych dzieci. Nawet jeśli wybór konkretnego kota nie leżał w jego guście, to miała pewną rację. Potrzebna jej była medyczna pomoc, a największą wiedzę poza samą medyczką niosła właśnie Jagienka. 
— Od tego dnia będziesz zwana Jagnięcą Łapą. Zajmij miejsce w legowisku obok Ćmiego Księżyca. Twoim obowiązkiem jest pomoc jej w każdym wyznaczonym przez nią zadaniu, to jest zajmowanie się składem ziół oraz wszystkimi chorymi. Wykonuj je godnie — miauknął, kończąc tę część wypowiedzi. — Jest jeszcze jedna rzecz, którą muszę poruszyć. Mamrok, wystąp.
Odnalazł kocicę wzrokiem w tłumie. Zastanawiał się, co w tej chwili teraz sobie myślała. Nie wyglądała na przestraszoną – wręcz przeciwnie, choć delikatny uśmiech, który widział na jej pysku, mógł być wynikiem pogarszającego się wzroku. Może myślała, że po tak długich księżycach nadszedł w końcu moment uroczystego mianowania.
Jej niedoczekanie...
— Zwierzyna już od dawna nie piętrzy się na stosie tak, jak byśmy tego wszystkiego chcieli. Polowania nie kończą się owocnie. Dola łowców w środku pory nagich drzew — prychnął nieco ciszej, jakby do siebie. — W obliczu nieurodzaju, nie możemy pozwolić komukolwiek na marnowanie naszych zapasów. Mamrok, od dawna dostaję raporty o twoim lenistwie i żarłoctwie. Jesteś w Klanie Klifu od długich księżyców, a wciąż nie zapracowałaś sobie na miano wojownika. Nawet nie przybrałaś odpowiedniego imienia — dodał z obrzydzeniem. — Okazałem ci już dość łaski. Wraz z tym dniem tracisz miano uczennicy Klanu Klifu. Odejdź i zacznij polować na siebie. Może wtedy zdasz sobie sprawę z tego, że stos zwierzyny nie jest kupką mysich bobków podanych przez dwunoga, gdy tylko brzuch zaburczy głośniej.
Jedynym znakiem tego, że kocica przyjęła jego rozkaz do wiadomości były jej ślepia, które rozwierały się szerzej z każdym kolejnym słowem. 
— Nie możesz tego zrobić, Judaszowcowa Gwiazdo! — Z tłumu wyłonił się Pochmurny Płomień, rozgarniając sobie drogę, mało nie tratując kotów przed nim. Judaszowiec zmarszczył brwi. Będzie się z nim teraz wykłócał, mysi bobek jeden. Podszedł bliżej granicy półki, by spojrzeć lepiej na kota, który zdobył się na odwagę by sprzeciwić się woli swojego przywódcy.
— Klan Klifu nie jest jadłodajnią, trzeba było zadbać o lepsze wyszkolenie swojej partnerki. Jeśli chcesz, możesz pójść z nią — parsknął tylko, lekko zadzierając brodę. Pochmurny Płomień mógł być doświadczony, lecz miał wiele cech, które robiły z niego duże niebezpieczeństwo. Już raz został wygnany, wprawdzie za decyzją Srokoszowej Gwiazdy, z którym ciężko było mu się w czymkolwiek zgodzić, ale jednak... Zawsze kwestionował jego lojalność do Klanu Klifu. Nielojalny wojownik zaś był dla niego równie przydatny, co martwy.
Partnerzy popatrzyli po sobie z bólem w oczach i objęli się w być może ostatnim uścisku. Judaszowcowi nie chciało się na to patrzeć. Nie wygnał Mamrok po to, by dalej patrzeć na jej pysk. Przewrócił oczami, po czym powiedział, by dokończyć przemowę:
— Mroźny Wichrze i Kukułczy Wdzięku, odprowadźcie ją na granicę. I niech to będzie przestroga dla wszystkich, którzy obijają się w treningach — wspomniał, wodząc wzrokiem po Kukułczej Łapie, Astrowej Łapie i Drzemiącej Łapie. Gdyby nie cięższe czasy, nie trzymałby ich w klanie tak długo. Młoda, silna krew była im jednak bardziej potrzebna, niż jego zadowolenie... — Koniec zebrania.
Lider zeskoczył ze skalnej półki i zanim zdołał cokolwiek zrobić, dobiła do niego Pikująca Jaskółka.
— Co to za ogłoszenie? — zapytała, zagradzając Judaszowcowi drogę.
— Sama mówiłaś, że Mamrok powinno od dawna już tu nie być — mruknął.
— Nie o Mamrok mówię! O Jagience! Dałeś samotniczce rolę świętego medyka? I to jeszcze takiej... Niedawno jeszcze przyjąłeś Rozżarzoną Łapę — wygarnęła. Utrzymywała w miarę cichy ton głosu, lecz był on słyszalnie podniesiony, a sama wyglądała niespokojnie. — Myślałam, że co do samotników byliśmy zgodni. Im nie można zaufać!
Judaszowcowa Gwiazda tylko parsknął, przymykając oczy; wszystko w akcie lekceważenia. Pikująca Jaskółka była dobrą zastępczynią, nie negował tego, ale nie powinna podważać jego autorytetu. O ile była cennym radcą, nie miała ani takiego doświadczenia i mądrości co on, ani takiego połączenia z wszechwiedzącymi przodkami co Ćmi Księżyc. On też nie był najbardziej przychylny Jagience... Skoro jednak Ciemka uważała ją za dobry wybór, kim on był, by się z nią nie zgodzić?
— Bez obaw — odpowiedział z lekkim skinięciem głową. — Wszystko jest pod kontrolą, Pikująca Jaskółko. O nic nie trzeba się martwić.
I odszedł w stronę lecznicy, by zobaczyć, jak Jagienka (czy też Jagnięca Łapa) przygotowuje się do zajęcia nowego legowiska. Gdy Ćmi Księżyc usłyszała jego kroki, odwróciła łeb w jego stronę. Delikatnie się wtedy uśmiechnął, mrużąc oczy, choć ona nie mogła tego zobaczyć.

<Ciemko?>