Pora zielonych liście oficjalnie nadeszła, spowijając tereny Klanu Nocy prażącym słońcem za dnia, a wieczorem chłodniejszymi temperaturami. Większość roślinności w odbudowanym obozie kwitła, jak szalona, więc ogrodnicy i medycy mieli pod dostatkiem niektórych ziół i innych potrzebnych medykamentów. W tym wszystkim także lawenda przy źródełku, które dawało ukojenie przy Wysokim Słońcu, które było bezlitosne na bardziej otwartych terenach. Fioletowe kwiaty kwitły, roztaczając na niemal cały obóz przyjemną woń, która była w stanie ukoić nerwy Konwaliowej Łapy. Kocur ciężko westchnął, czując, jak już jakiś czas temu wpadł w pewną rutynę. Poranne wstawanie znacznie wcześniej niż inni, by prawidłowo zadbać o swój wygląd, który i tak po treningu ze Zmierzchającą Falą zamieniał liliowego w jakiegoś dzikusa, który nie wiem, czym jest jakakolwiek podstawowa higiena sierści. Ale cóż, jakoś musi to przeboleć, przecież nie będzie całe życie jedynie pachnieć i pięknie wyglądać.
Czy pogodził się już z decyzją Mandarynkowej Gwiazdy? Różnie. Miewał dni, kiedy kompletnie o tym nie myślał, a innym razem żal i gorycz na nowo odżywały w nim niczym nagłe fale w spokojnej rzece. Czasem bywało trudno pojąć mu motyw takiej, a nie innej decyzji ze strony liderki, lecz na pewno był na dobrej drodze, by zacząć żyć w zgodzie z całym sobą oraz większością członków klanu. Jasne były wyjątki, lecz widząc, że jego czekoladowo siostra sobie radzi z tym, nie ingerował. Jako wojownik musi być silna, a brat nie zawsze będzie u jej boku. W sumie nieco się zastanawiał, co u sióstr, gdyż nieco się mijali w ciągu dnia, a wieczorami każdy lub przynajmniej większość marzyła o błogim śnie. Rzecz jasna zawsze znalazła się jakaś grupka uczniów, którzy do późna głośno gawędzili, nie dając upragnionego odpoczynku innym.
Po ostatnim treningu z dymnym wojownikiem czuł, jak mu łapy zaraz samoistnie odpadną od całej reszty. Z niemym jękiem podniósł się z wygodnego posłania, by rozpocząć dzień od rutynowej pielęgnacji. Dla niektórych byłoby to istnym utrapieniem, lecz Konwalia lubił te chwile, kiedy jedyne, na czym musiał się skupić to starannych ruchach języka po liliowej szacie. Był to moment, gdy wszelkie troski ustępowały dokładności, zaangażowaniu i spokojowi. Dodatkowa woń lawendy dookoła sprawiała, że uczeń czuł się wręcz błogo, niczym wolny duch, stąpający pośród niczego nieświadomych żywych. Tak, to było zdecydowanie, co najbardziej uwielbiał w ciągu dnia, kiedy to część uczniów jeszcze spokojnie spała lub ledwo przytomni mieli się udać na poranny patrol. Jak dotąd niebieskookiemu nie zdarzyło się samemu brać udział w tak wczesnym wyjściu z obozu, choć w sumie na co dzień niewiele później sam z mentorem opuszczał bezpieczną wyspę.
Zaraz po zakończeniu porannej rutyny, podniósł się z posłania, by następnie opuścić legowisko dokładnie w tym samym czasie, co wojownik. Jeszcze się nie zdarzyło, by którykolwiek z nich się spóźnił na umówiony wymarsz na trening, czasem nawet jeden z nich przybywał przed czasem, jakby obawiając się pierwszego spóźnienia.
— Jak noc minęła, Konwaliowa Łapo? — spytał jak zwykle Zmierzchająca Fala.
— Znośnie, aczkolwiek odczuwam dziś skutki niedawnego treningu w wodzie.
— Jakoś mnie to nie dziwi, ale to znaczy, że przykładasz się do treningów — oznajmił z lekkim uśmiechem, który często widniał na pysku wojownika.
— Zapewne — mruknął z lekkim skinieniem głowy, by następnie skierować wzrok na swojego mentora i odwzajemnić uśmiech. Koty i kocice, oto chwalebny moment! Niejaki Konwaliowa Łapa w końcu okazał jakiekolwiek pozytywne emocje wobec Zmierzchającej Fali! Niech ktoś to gdzieś zapiszę lub lepiej, wygraweruje w ogromnej skale wielkimi literami, by każdy mógł po wieku dowiadywać się o tym fakcie.
— No proszę Konwaliowa Łapo, ktoś tu umie się uśmiechać — mruknął z wyczuwalną przyjacielską zaczepką w głosie starszy.
— A coś myślał mój mentorze? Żem bezdusznik i zimniejszy od najchłodniejszego lodu? — prychnął nieco rozbawiony.
— Cóż… Tak. — Liliowy na te słowa jedynie pokiwał głową ze zrezygnowaniem, przewracając przy tym oczami, lecz uśmiech nie opuszczał jego białego jak śnieg pyska. — Ale przechodząc do rzeczy, tym razem poznasz podstawy walki, także wyruszamy! — Zmierzchająca Fala dzisiaj zdecydowanie tryskał energią, szczególnie po niespodziewanym geście ze strony swego ucznia. Dlatego też nie czekając dłużej, żwawym krokiem ruszył w stronę wyjścia z obozu, nie czekając zbytnio na liliowego. Niebieskooki także nie zwlekając, podążył za dymnym, który już wchodził do wody.
Dalsza droga im upłynęła na luźnej rozmowie o błahych rzeczach, jak przekonywanie siebie nawzajem, która z ryb jest lepsza, a skoro o tym mowa.
— Konwaliowa Łapo, co powiesz na drobny postój i próbę złowienia ryby? — zaproponował wojownik, kierując się bardziej w stronę brzegu rzeki, ciągnącej się przez większość terenu Klanu Nocy.
— Spróbować zawsze, żem mogę — stwierdził, zmieniając nieco kierunek dotychczasowego marszu. Chwilę później siedział nad wodą, słuchając z uwagą słów mentora.
— Najważniejszym jest cierpliwość i spokój. Nagłe, gwałtowne ruchy płoszą ryby, uciekając głębiej, a tam nigdy ich nie złapiesz — wyjaśnił pomarańczowooki, wpatrując się skupiony w taflę wody. — Musisz dokładnie obserwować ruch wody, gdyż kiedy ryba podpływa bliżej powierzchni, tworzy niewielkie fale. W miejscach, gdzie rzeka lub jezioro jest przejrzyste, możesz znacznie wcześniej dostrzec potencjalną zdobycz. Ważne jest też wyczucie i niewahanie się, nie możesz się bać wody, a tym bardziej ryby, z drobnymi wyjątkami. Na przykład okoń jest drapieżny i nie wiadomo, co takiemu nagle wpadnie do głowy — tłumaczył, czekając na odpowiedni moment, aż w końcu dostrzegł swoją szansę i jednym ruchem ryba już po chwili znajdowała się na brzegu jakąś długość ogona od wody. — To jest ukleja.
— Mała — skwitował liliowy.
— Prawda, dlatego przy spokoju i cierpliwości jest łatwą zdobyczą. Sam spróbuj.
Konwaliowa Łapa skierował swój wzrok na taflę wody, obserwując uważnie każdą niedoskonałość na powierzchni w poszukiwaniu uklei, która stanie się jego pierwszą rybią zdobyczą. Jak na złość żadna sztuka nie chciała się pokazać ani wywołać ruchu wody — nieco poirytowany przesunął ogonem po ziemi za sobą i zastrzygł prawym uchem, na którym widniał pędzelek średniej długości.
— Chodźmy już, szkoda dnia — stwierdził, podnosząc się z dotychczasowego miejsca. Strzepnął z ogona piach jednym ruchem i nie patrząc na złowioną przez Zmierzchającą Falę ukleje, ruszył dalej. Spotkało się to z cichym westchnieniem wojownika, najwidoczniej młodszy jeszcze nie dojrzał do łowienia, jednak niedługo przyjdzie czas.
— Za łatwo się poddajesz. — Nim dymny zdążył cokolwiek, niebieskooki głośno prychnął. — Taka prawda, nie wyprzesz się tego.
— A cóż ty możesz o mnie wiedzieć? Tyś jedynie moim mentorem jest — rzucił za siebie, nim starszy nieco przyspieszył, obejmując prowadzenie. Tym razem także szli do Brzozowego Zagajnika.
— No właśnie, jako mentor muszę znać swojego ucznia, także nie dąsaj mi się tu, co? — mruknął z nutą żartu pod koniec.
— Ja przecie nie dąsam się! Pomówienia jakieś to są!
— Nie wyprzesz się tego. Ale dobrze, zaraz będziemy na miejscu, więc objaśnię Ci główną część dzisiejszego treningu. Jak mówiłem w obozie, poznasz podstawy walki na razie, lecz z czasem będziemy dalej iść z tematami. Na razie chciałbym poznać twoje możliwości pod względem siły, zwinności i gibkości. Twoje gęste futro przysłania twoją prawdziwą sylwetkę, dlatego twoja niepozorność jest przewagą nad wrogiem.
Liliowy jedynie skinął głową i bez słowa kroczył obok mentora, kiedy ten wszystko z należytą uwagą tłumaczył swojemu podopiecznemu. A kiedy tylko znaleźli się pośród drzew, wojownik zatrzymał się i w ramach rozgrzewki oraz sprawdzenia umiejętności ucznia, skoczył w jego kierunku. Niebieskooki nim się obejrzał, poczuł twardą ziemię pod sobą, a grzbiet nieco promieniował bólem. Zmierzchająca Fala stał nad nim, czekając na jakiekolwiek posunięcie ze strony młodszego. Ten niespodziewanie obrócił się na brzuch i jednym szybkim ruchem wypełzł spod mentora, tym razem będąc już przygotowanemu na atak. Długo nie musiał czekać, gdyż dymny ponownie skoczył w jego kierunku, lecz tym razem Konwaliowa Łapa z niesamowitą gibkością uniknął powalenia na trawę.
Pomarańczowooki chciał trzeci raz ruszyć na ucznia, lecz ten niespodziewanie pędził w jego stronę i z niemałą siłą uderzył starszego, sprawiając, że tym razem to on znalazł się na ziemi.
— Siłę to ty masz — stwierdził jedynie Zmierzchająca Fala, podnosząc się na łapy.
— Po Tojadowej Kryzie co nieco żech odziedziczył — rzucił liliowy, obserwując uważnie przeciwnika.
— Warto wiedzieć, że nie boisz się pobrudzić i tylko leżeć czysty, pachnący — powiedział kąśliwie Nocniak, próbując zwykłej prowokacji, lecz Konwaliowa Łapa jedynie machnął gniewnie ogonem. Lekki uśmiech pojawił się na pysku wojownika i bez ostrzeżenia skoczył w bok, a nie wprost na ucznia, co zdecydowanie zdezorientowało młodszego. Ten po chwili został zaatakowany od boku z taką siłą, że ta posłała jego ciało na najbliższe drzewo będące o lisią długość od nich. Konwaliowa Łapa z bólu zacisnął zęby, osuwając się bezwładnie na ziemię. — Konwaliowa Łapo? Wszystko dobrze? Chyba trochę przesadziłem… — przyznał kocur, podchodząc do liliowego, który starał się nie zacząć zwijać z bólu na ziemi.
— Żyje… — wystękał, powoli podnosząc się, choć nie było to łatwe z powodu przeszywającego bólu w lewym barku. Po tej stronie przednią łapą ledwo dotykał ziemi, nie mogąc w pełni stanąć, opierając cały ciężar.
— Chyba wystarczy na dziś… Ale muszę przyznać, że jesteś gibki i silny — wymruczał pocieszająco, ustawiając się po lewicy liliowego, by w razie czego być dla niego oparciem. — Jak wrócimy, to zaprowadzę Cię do medyka.
— Nic mi nie jest, ino trochę pobolewa…
— Mi oczy nie zamydlisz, widać, że to coś poważniejszego — upierał się wojownik.
— Nie dasz spokoju?
— Nie.
— Ech, no dobrze, skoro taka twoja wola — ustąpił w końcu.
W obozie od razu skierowali się do odpowiedniego legowiska, gdzie Różana Woń z Gąbczastą Perłą rozpoznały uraz w postaci wybicia barku. Trzeba było to nastawić, by stan się nie pogorszył, choć medyczki ostrzegły, że będzie to bolesne. Młodsza z nich nawet zaproponował kawałek patyka, by Konwaliowa Łapa zacisnął na nim zęby, gdy będą działać. Ten jednak odmówił, oznajmiając, że to zniesie. Nikt się z nim nie kłócił, nie chcąc marnować czasu. Chwilę później na niemal pół obozu rozniosło się głośne miauknięcie liliowego ucznia.
— A trzeba było się zgodzić — mruknęła Gąbczasta Perła.
— Żyje? Żyje.
— Przez najbliższe dni nie obciążaj łapy zbytnio, tu masz jeszcze liście maliny, zjedz je — oznajmiła Różana Woń, a niebieskooki potulnie zjadł zieloną część rośliny.
Po tym Zmierzchająca Fala pomógł dojść uczniowi do legowiska, gdzie po chwili go opuścił, by powiadomić kogo trzeba, że przez jakiś czas będzie zwolniony z obowiązków, jakim były treningi, co było bezpośrednim zaleceniem medyczek. A Konwalii pozostało jedynie wpatrywać się w lawendę przy źródełku.