BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot u samotników?!
(trzy wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

29 grudnia 2025

Od Wąsatki do Pustułkowego Szponu

Dołączenie do Klanu Wilka

Wąsatka od początku zastanawiała się, dokąd tak często chodzi jej tata. Dochodziła przez to do najróżniejszych wniosków; czasem nawet wydawało jej się, że Wilczy Skowyt ma drugą rodzinę Mew, Wąsatek i Kobczyków. To było dla niej… niedopuszczalne. Okrutne. Wąsatka mogła być przecież tylko jedna – i była nią ona. Bo czy dałoby się wytrzymać z drugim, równie głupiutkim kotkiem, jak ona? No właśnie.
Dlatego, gdy pewnego dnia koniuszek ogona czekoladowego kocura zniknął w świetle dnia, Wąsatka postanowiła za nim podążyć. Jej matka już powoli zasypiała, mrucząc coś Kobczykowi do ucha. Czekoladowa była dawno w krainie snów, co pozostawiało Wąsatkę bez nadzoru. Gdyby tylko Mewa wiedziała, co stanie się przez jej nieuwagę… pewnie w ogóle nie zmrużyłaby oczu.
Jednak gdy czarno-biała wygrzebywała się już z przytulnej nory, było za późno. Brązowooka, mimo że nigdzie nie widziała już śladu po ojcu, nie zamierzała zawracać. Czuła jego zapach, więc jeszcze nie wszystko było stracone. Musiała tylko go wyśledzić – żaden problem… dopóki nie trafiła nad brzeg jeziora, a kompletnie pływać nie umiała. Czy jej tata naprawdę za każdym razem musiał przekraczać tę strugę wody? To nie mogło być bezpieczne!
Jednak, jak Wąsatka w końcu dostrzegła, na drugą stronę prowadziła ścieżka. No, może nie taka bezpieczna, twarda ścieżka – były to jedynie kamienie rozsiane po całej długości rzeki, od jednego brzegu do drugiego. Większe koty przeszłyby nią z łatwością, lecz dla młodej koteczki z problemem wzrokowym było to potwornie trudne.
Wąsatka wskoczyła na pierwszy kamień i zadrżała, o mało nie wpadając w toń lodowatej, wartkiej wody. Niewielkie kropelki, wyrzucane w powietrze w chwili, gdy ciecz zderzała się z powierzchnią kamienia, osiadały jej na futrze. Wkrótce wilgoć zaczęła wciskać się pod włosy, nieprzyjemnie osiadając na skórze. Wtedy Wąsatka zrozumiała, że na powrót było już za późno. Ale i iść dalej nie była w stanie – drugi kamień wydawał się zbyt daleko.
A może wcale nie? Może to jej wzrok płatał figle, co przecież zdarzało się dość często. Wąsatka wysunęła pazury, próbując wzmocnić przyczepność, byleby nie wpaść do wody, bo wtedy jej los byłby z góry przesądzony. Czekałaby ją… śmierć. Koniec. Najprawdziwszy koniec. Nie byłoby drugiej szansy ani możliwości, by to jakoś “cofnąć”. W jednej chwili jeszcze by była, czułaby wodę wlewającą się do jej niewielkich płuc, a zaraz potem… pustkę. Pustkę przed nią, za nią, po jej lewej i prawej stronie.
Ta myśl ścisnęła jej serce i zmusiła gardło do krzyku:
— Pomocy! Niech mi ktoś pomoże! — zaczęła nawoływać. — Mamo! Przepraszam, mamo! To się już więcej nie powtórzy! — kontynuowała rozpaczliwie, podczas gdy jej łapy trzęsły się raz z zimna, raz z obezwładniającego strachu.
Wąsatka zacisnęła powieki, jakby próbując przygotować się na ciemność, w której przyjdzie jej żyć przez kolejne dni, księżyce, sezony…
W pewnym momencie poczuła, jak coś chwyta ją za skórę na karku. Czy to nieprzejednane szpony śmierci wreszcie po nią przyszły? Jak się okazało – nie. Czarno-biała kotka, zmoczona od czubka nosa aż po koniuszek ogona, wylądowała ciężko na wilgotnej, chłodnej ziemi na brzegu. Gdy tylko poczuła pod sobą stałe podłoże, zaczęła cała się trząść, szczękając zębami i wciąż nie otwierając oczu.
Zrobiła to dopiero wtedy, gdy ktoś nieudolnie polizał ją szorstkim językiem po czole, naciągając skórę na jej głowie. Wydała cichy pisk i rozejrzała się wokół, choć obraz był zamglony. Wtedy dostrzegła przed sobą rozmazany, brązowy kształt.
— T-tata? — wydukała, niemal podskakując. Od razu przywarła do łapy starszego kota, wciskając nos w jego futro. — Tato! Wiedziałam, że przyjdziesz mnie uratować! — wypiszczała, zalewając się łzami szczęścia.

* * *

Tak się zdarzyło, że jej nowy, dosyć zdezorientowany “tatuś”, nie wiedząc dokładnie, co zrobić z kociakiem, zabrał go do Klanu Wilka. Tam podrzucił ją do żłobka, chyba licząc na to, że Wąsatka zostanie w nim i się od niego odczepi – nic bardziej mylnego. Czarno-biała wymykała się z kociarni przy każdej okazji, a wtedy od razu rzucała się na poszukiwania czekoladowego, by znów zacząć wykrzykiwać słowo “tato!”, kręcąc się przy jego łapach. W tym wszystkim wojownik wciąż wydawał się zmieszany i ani razu nie nazwał Wąsatki swoją “córeczką”, co trochę godziło kotkę w serce.
Czyżby już o niej zapomniał? Czy naprawdę miał inną Wąsatkę, więc ona nie była mu tu potrzebna? Gdyby tylko potrafiła dobrze widzieć… Może wtedy dostrzegłaby, czy jej tata nie krząta się przypadkiem przy innym kociaku. A tak? Nawet gdy ktoś z nim rozmawiał, kotka nie potrafiła stwierdzić, ile miał księżyców ani czy wyglądał podobnie do taty. Mogła się tylko domyślać – a te domysły nie przywodziły jej na myśl żadnej odpowiedzi.
Poza tym tęskniła trochę za mamą i Kobczykiem. Teraz, odkąd tu wylądowała, nie miała się z kim bawić. Jasne – żłobek nie był pusty, ale wstydziła się zagadać do młodszych kocurków. Wydawali się tacy fajni… a ona była sama. Sama i taka zagubiona. Modliła się codziennie o to, by jej tata wreszcie trochę jej pomógł, ale on… zdawał się czasem jej unikać. Znikał z obozu i nie wracał przez długi czas; bywało też, że zaszywał się w innym legowisku, gdzie nie zawsze ją wpuszczano. Cóż, dziwnym trafem różni wojownicy nie przepadali za obecnością głośnego kocięcia, gdy chcieli wypocząć po długim dniu wypełniania obowiązków. Zadziwiające.
Tego dnia młódka leżała na jednym z posłań w żłobku. Nie wiedziała nawet, czy należało do niej, ale było puste, więc nie miała żadnych oporów. Rozpychała ściany uplecione z gałązek i wyrzucała mech w powietrze w desperackiej próbie zabicia czasu; niszczenie własnego posłania nie przynosiło jej jednak radości na dłużej. Szybko jej się to nudziło – może niszczenie po prostu nie było w jej naturze.
Gdy spojrzała w stronę wyjścia ze żłobka, dostrzegła na polanie sylwetkę kota. A konkretniej – sylwetkę jej taty. Czekoladowy kocur rozmawiał z kimś obcym, kogo Wąsatka nie znała. Ten kot był w jej oczach jedynie czekoladowo-rudą plamą i nie posiadał żadnych wyraźnych cech, ale z pewnością nie przypominał nikogo, kogo młódka wcześniej spotkała. Może to była inna córka taty? Może to ona była jego “Wąsatką”? Nie wyglądała jednak podobnie do niej. Może była tylko pomyloną kopią.
Koteczka wygramoliła się z posłania i od razu wybiegła na spotkanie z tatą. Dorwała się do jego łapy, tak jak zawsze, i zaczęła krzyczeć:
— Tato!!! Zabierzesz mnie dziś na spacer? A może się ze mną pobawisz?

<Tato?>

Od Trzcinowego Szmeru

Zwołane zgromadzenie przez Błękitną Lagunę

Trzcinowy Szmer siedziała wśród Nocniaków, wpatrując się to na zastępcę i Porywisty Sztorm, która jakimś cudem znalazła się na jednej z gałęzi sumaka, to na Szałwiowe Serce. Wojownik, który został okrzyknięty zdrajcą, kulił się jak skarcone kocię, unikając tym samym spojrzenia wszystkich Klanowiczów.
“Co za żałosne zachowanie… I pomyśleć, że ten oto dorosły wojownik mógł zostać zastępcą, że jest kimś ważnym w tym klanie. Pff! Typowy ród Sroczej Gwiazdy. Każdy nowy potomek jest coraz gorszy i mniej przystosowany do życia w zasadach, które sami wymyślili. Czy tak trudno trzymać łapska w jednym klanie?”.
Posłała mu chłodne i zdegustowane spojrzenie.
“Klan pełen zdrajców, nic tylko zdrajcy… Nikomu się to jeszcze nie przejadło?” – westchnęła.
Koty coraz ciaśniej otaczały księcia, a Siwa Czapla wraz z Kijankowymi Moczarami odsunęli się od swojego przyjaciela.

***

Postanowiono o zatrzymaniu Szałwiowego Serca w obozie na czas nieokreślony. Nikt nie wiedział, co dalej z nim począć, chociaż Trzcinowy Szmer była pewna, że to tylko dlatego, iż kocur należy do rodu. Możliwe że Mandarynkowa Gwiazda wraz z Błękitną Laguną zlinczują tylko wojownika i postraszą go innymi karami, jednak nie dadzą żadnej chłosty ani nie wygnają go. Oczywiście, że inaczej by władza zareagowała, gdyby te samo przewinienie dokonał kot taki sam jak ona, a co dopiero mówiąc, jakby ten zwykły kot był koloru czekoladowego.
Pokręciła tylko nosem i zabrała się za jedzenie swojego ostatniego posiłku tego dnia. Wygryzła się w soczysty kawał mięsa okonia, którego dostała od jednego z uczniów, a kątem oka obserwowała Szałwiowe Serce, który nie wiedział, co ma ze sobą zrobić.

Od Trzcinowego Szmeru

Mianowanie Mandarynkowej Gwiazdy

Trzcinowy Szmer spojrzała na jej byłą mentorkę, która została wybrana przez wszystkich na przywódczynię. Jej stalowa mina i zimny wzrok patrzył się z wyczekiwaniem na tłum kotów, których nazywała swoimi poddanymi. Czyżby oczekiwała wiwatów? Jednak na jej nieszczęście koty szybko przeszły do codziennych obowiązków. Nikt nie zwracał większej uwagi na Mandarynkową Gwiazdę.
“Jak sobie posłałaś, tak się wyspałaś, Mandarynkowe Pióro…” – pomyślała, specjalnie nie wymawiając w myślach nowego imienia srebrnej kocicy. “Jesteś kolejną monarchinią z rodu Sroczej Gwiazdy, jednak przeminiesz, jak wszyscy poprzednicy… Połowa klanu za tobą nie przepada. Nie jest to sukcesem, zostanie liderem w miejscu, gdzie od początku ci to narzucono”.
Mandarynkowa Gwiazda, jakby czytając jej w myślach, przeniosła swój oczekujący wzrok prosto na nią. Jednak Trzcinowy Szmer tylko skłoniła pokrótce głową.
“Masz, czego chciałaś, a jutro będzie nowy dzień i nikt nie odczuje różnicy”.
Bez dłuższego zastanawiania się nad losem jej byłej mentorki, ruszyła do wyjścia wraz z pozostałymi wojownikami, którzy mieli brać udział w popołudniowym polowaniu. Przecież nikt nie nakarmi wszystkich tych pysków poprzez świętowania nowego imienia Mandarynkowej Gwiazdy, szczególnie że Spieniona Gwiazda sama zrzekła się przywództwa.

***

Czuwanie na polanie, śmierć Spienionej Gwiazdy, Kotewkowego Powiewu i Kolcolistnego Kwiecia

Ciała starszych zostały ułożone na polanie, na której powoli zaczęli się zbierać Nocniacy, by ostatecznie pożegnać się ze zmarłymi. Koło ciał chodziła uważnie Różana Woń, która namaszczała futra kotom, które już nie otworzą oczu. Spieniona Gwiazda i pozostali starsi nie wyglądali, jakby odeszli do Klanu Gwiazdy w męce i cierpieniu. Ich miny były spokojne, jakby… byli pogodzeni z ich losem. Czy była to ich wymarzona śmierć? Po prostu zamknąć raz oczy i nigdy ich później nie otworzyć?
Z zamyśleń wyrwała ją krótka modlitwa, którą zaczęła recytować Różana Woń. Jej głos był spokojny i odbijał się echem w obozie, nadając tej chwili jakże sakralny wydźwięk.
— Niech ziemia ich duszom lekka będzie, a wieczne łowy na terenach Klanu Gwiazdy udane.
Trzcinowy Szmer powtórzyła wraz z innymi słowa medyczki, przez co na polanie rozbrzmiały szmery modlitw. Kiedy skończyli, rozpoczęło się pożegnanie nieboszczyków. Każdy mógł podejść i dotknąć zimnego futra kotów, którym zawdzięczają wiele rzeczy. Pierwszeństwo do zmarłych oczywiście miał cały ród królewski, a potem zwykli Nocniacy tacy, jak ona.
Mandarynkowa Gwiazda jako pierwsza podeszła do ciała Spienionej Gwiazdy i na krótką chwilę wetknęła swój nos w jej liliowe futro.
— Żegnaj, Spieniona Gwiazdo… — Można było usłyszeć jej chłodny głos.
W całym tym pożegnaniu ród bardziej skupił się na byłej przywódczyni oraz piastunce, natomiast ciało Kolcolistnego Kwiecia leżało z boku, tak by nie dotykało swoim futrem, chociaż skrawka ciała kota, który należał do szlachetnej rodziny. Ten widok najbardziej ubódł Trzcinowy Szmer. Czy to się tak godzi segregować koty nawet po śmierci?

***

Na drugi dzień

Koty z rodu właśnie wróciły do obozu z pochówku Spienionej Gwiazdy oraz Kotewkowego Powiewu. Na przedzie tej smutnej kolumny szła Mandarynkowa Gwiazda, która swoim chłodnym wzrokiem omiotła obóz, który został zostawiony pod opiekę Lśniącej Ikry.
“Ciekawe, jakie to uczucie być pochowanym, na wyspie, na którą wejście mają tylko koty z rodu królewskiego…”.
Spojrzenie Trzcinowego Szmeru skrzyżowało się ze spojrzeniem Mandarynkowej Gwiazdy na jedno uderzenie serca. Było pełne chłodu, dystansu i zawodu. Czy nowa liderka, jednak nie mogła się pogodzić z tak łatwym dostaniem się na wysoką pozycję? Teraz rzeczywiście miała władzę i była najważniejszą osobistością na tych terenach.
“Czy tego chciałaś, Mandarynkowo Gwiazdo?”.
Krótko skłoniła głową srebrnej kocicy i wróciła do swoich obowiązków.

Jesienne dolegliwości!

Nadeszła Pora Opadających Liści, a z nią nowe dolegliwości!

POGODA

(wkrótce zostanie uzupełniona)

Dolegliwości odczuwają wymienione niżej koty z:

Klanu Burzy:

Wędrujące Niebo - katar
Kminkowy Szum - swędząca infekcja
Słoneczny Fragment - biały kaszel
Oskrzydlony Ognik - ból głowy
Biała Łapa - kłopoty z oddychaniem


Klanu Klifu:
 
Pomocny Wróbelek - zatrucie pokarmowe
Rozżarzona Pieśń - infekcja gardła
Bożodrzewny Kaprys - katar
Promieniste Słońce - ból stawu
Słoneczna Łapa - infekcja oka

Klanu Nocy:

Kijankowe Moczary - kolec w łapie
Szałwiowe Serce - biały kaszel
Tojadowa Kryza - użądlenie
Rozpromieniony Skowronek - przewianie
Baśniowa Stokrotka - wymioty

Klanu Wilka:
 
Barczatkowy Świt - ugryzienie przez szczura
Iskrząca Nadzieja - bezsenność
Pszczeli Rój - infekcja ucha
Nadciągający Pomrok - kłopoty z oddychaniem
Cienista Łapa - zwichnięcie przedniej łapy

Owocowego Lasu:
 
Kurka - infekcja gardła
Bukszpan - zranienie ogona
Szafran - ugryzienie przez szczura
Poranek - gorączka
Przypływ - wymioty

Samotnicy i Pieszczochy:
 
Zapomniana Koniczyna - szkło w łapie
Kobczyk - katar
Miłostka - infekcja ucha

Choroby kotów, które nie poszły ze swoimi dolegliwościami do medyka i nie zostały wyleczone, przechodzą w kolejne stadium. Dotyczy to kotów z:

Klanu Burzy:

Śniąca Łapa - infekcja gardła > chrypa
Królicza Gwiazda - infekcja gardła > chrypa

Klanu Klifu:
 
Bukowa Korona - zranienie łapy > infekcja

Klanu Nocy:

Dryfująca Łapa - ugryzienie przez szczura > infekcja
Słodka Łapa - niestrawność > wymioty

Klanu Wilka:
 
Brukselkowa Zadra - bezsenność > halucynacje > poważne problemy psychiczne

Owocowego Lasu:

Czajka - bezsenność > halucynacje

Samotnicy i Pieszczochy:
 
Wszyscy wyleczeni!
 
Koty z dolegliwościami powinny udać się do medyka jesienią.
W przypadku grywalnej postaci należy napisać opowiadanie skierowane do medyka w klanie (jeśli jest on grywalny) lub opisać samemu wizytę u niego. Objawy nie muszą wystąpić od razu po rozpoczęciu jesieni - mogą w połowie a nawet i pod koniec.
Jeśli kot zlekceważy dolegliwości (tzn. nie zostaną wyleczone w danej porze roku), mogą się one zaostrzyć i/lub przemienić w gorsze i niebezpieczniejsze choroby.
WAŻNE! Osoby, które same wstawiają swoje opowiadania proszę o dodawanie pod opowiadaniami z leczeniem etykietkę "choroby".
UWAGA! Proszę, żeby pod opowiadaniami z leczeniem (szczególnie NPC!!!), były w liście wymienione imionami koty, które otrzymały kurację!

Od Trzcinowego Szmeru

Po porodzie Nemezji

Trzcinowy Szmer weszła do środka obozu po nudnym i ubogim polowaniu. Nie była w dobrym nastroju, o ile ten w ogóle u niej istniał od momentu zdrady i śmierci Pluskającego Potoku. Trzymając jedną małą płoć w pysku, odłożyła ją do wnętrza dziupli na zwierzynę i przystanęła na moment. Coś było nie tak. Było zbyt cicho. Koty z wyczekiwaniem obserwowały żłobek, w którym nie było zbyt wielu karmicielek. Z tego, co pamiętała, mieli aktualnie obcą Nemezję oraz Czyhającą Murenę, która zajmowała się Klekotkiem. Jednakże widząc ową królewską parkę na uboczu, których uspokajała Kotewkowy Powiew, doszła do wniosku, że ruda samotniczka musiała rodzić.
— Ciekawe, czy zostawi swoje kocięta w Klanie Nocy, czy zabierze je z powrotem ze sobą… — mruknęła do siebie pod nosem, odchodząc na ubocze, by również, jak pozostali, przyglądać się z wyczekiwaniem.
Nie było to dość dobre ze strony rudej; wykorzystywanie ich leczniczych zasobów, jeśli nie zamierzała zostać w Klanie Nocy albo coś dla nich zrobić. Jeśli mieliby tak pomagać każdej kotce w potrzebie, to zamiast klanu, zostaną jakimś przytułkiem pomocy dla samotników. Już i tak wystarczy, że w nie tak dalekiej przeszłości, co chwilę znajdowali samotne kocięta, które z czasem zostały prawdziwymi wojownikami. Jednak, co za dużo, to niezdrowo, przynajmniej tak mówiła jej Baśniowa Stokrotka.

***

Po długim oczekiwaniu wszyscy zobaczyli, jak ze żłobka wychodzą obie medyczki z zamyślonymi minami, a niedługo po tym wystawiono na polanę martwe ciało Nemezji. Koty od razu zaczęły szeptać swoje domysły, co musiało zajść wewnątrz kociarni, gdyż ruda karmicielka miała głęboką ranę w swoim brzuchu, jakby sama Różana Woń wyrwała z niej kociaki.
“Aj… Musiało boleć…”.
Odwróciła swój wzrok, żeby nie widzieć zwłok młodej karmicielki, a w międzyczasie nieliczne koty podchodziły do zwłok samotniczki. Trzcinowy Szmer jednak nie zamierzała się modlić za kogoś obcego, a tym bardziej kogoś spoza Klanu Nocy. Nie mając tego dnia żadnego obowiązku, którego musiała wykonać, odeszła do legowiska wojowników, pozostawiając tym samym tragedię, która działa się na polanie oraz kociarni.

***

Było już późno, a wysoko na Srebrnej Skórze pojawił się księżyc. Koty w legowisku wojowników zaczęły się szykować do snu, a niektórzy jeszcze plotkowali wesoło o dzisiejszym zajściu. Trzcinowy Szmer starała się nie podsłuchiwać rozmów innych, jednak ciężko było tego nie robić, kiedy Wężynowy Splot paplała swoim pyskiem na lewo i prawo. Starsza szylkretka niczego nie nauczyła się po śmierci Rozpędzonej Ważki oraz nie przejmowała się krzywdą zmarłych jak w przypadku Perlistej Łzy. Zamknęła mocniej oczy, zwijając się w ciasny kłębek, jednak uszy nadal słyszały szepty niosące się po legowisku.
— Urodziła dwójkę pięknych kociąt, a trzecie, które przyczyniło się do jej śmierci, było maści szylkretowej z czekoladą…
— Czy czekoladowe szylkrety, też są brudne?
— Oczywiście! Koty czekoladowe są kotami czekoladowymi, nieważne czy ten kolor znajduje się pomiędzy czernią i bielą! Jest zapewne złym znakiem!
“Kolejny czekoladowy kot w Klanie Nocy? Ciekawe…”.

Od Modliszkowej Ciszy CD. Białej Łapy

Kremowy kocur otworzył oczy w zdziwieniu, całe legowisko było skąpane mrokiem. Modliszka usiadł zakłopotany, rozglądając się na boki, starając się przypomnieć, jak się tu tak właściwie znalazł. Rano jak co dzień obudził się, by pójść na poranny patrol, na który został przypisany przez zastępcę, tuż po tym zjadł posiłek i pomaszerował do legowiska. Czyżby usnął? Czemu go nikt nie obudził? Kocur poirytowany wyszedł z posłania, uważając na śpiące wokół koty. Skoro już nie zasnąłby, uznał, że pójdzie na nocne poszukiwanie owadów. Szczególnie że nie często mu się to udaje.
Gdy wyszedł na rozległe tereny klanu, pokierował się do Przybrzeżnego Oka, gdzie najwięcej owadów się kręciło.
Gdy już dotarł na miejsce, w tafli wody stał biały kot, którego sierść błyszczała w blasku księżyca. Po głosie rozpoznał, że jest to Biała Łapa z jego klanu, którego nie widywał często. Kocur głośno narzekał. Gdy tylko Modliszka podszedł bliżej, wpatrując się w pobratymca, ten odwrócił się gwałtownie cały spięty. Kiedy zrozumiał, kim jest Modliszkowa Cisza, odrobinę się rozluźnił.
— Wybacz… Nie wiedziałem, że tu jesteś, Modliszkowa Ciszo. Dlaczego nie śpisz o tej porze? — Jego głos przerwał ciszę. A po krótkim namyśle, by zebrać słowa, wojownik odpowiedział:
— Nie mogłem zasnąć. Chciałem przyjść tutaj poszukać owadów.
— Owady...? Może mógłbym się przyłączyć? — zapytał uczeń.
Modliszka jedynie kiwnął w odpowiedzi głową, jak gdyby oszczędzając słowa. Biały kocur wyszedł powoli z wody, a kremowy zaczął węszyć wokół jeziorka. Po chwili węszenia wskazał na kamień ogonem tuż przed odwróceniem go. Pod gładkim kamieniem znajdowały się drobne, srebrne i szare żyjątka, które szybko zaczęły się rozbiegać.
— Co to jest? — mruknął albinos, odsuwając głowę od kamienia.
— Te srebrne i dłuższe to rybiki a te szare i bardziej okrągłe to prosionki. Te drugie nie są owadami.

<Biała Łapo? Robaczki>

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Parę wschodów temu

Nie mogła spać. A nawet gdy sen w końcu nadchodził, jej umysł spowijała mroczna, lepka mgła, przez którą nie przebijało się nic poza jednym obrazem. Wciąż na nowo zabijała we śnie tego nieszczęsnego samotnika. Każdej nocy. Za każdym razem cierpiał bardziej, a ona coraz wyraźniej czuła jego strach, jego rozpaczliwe pragnienie życia. Żołądek skręcał jej się z napięcia i obrzydzenia do samej siebie, jakby ciało próbowało wyrzucić z siebie winę, której umysł nie potrafił unieść. Myślała, że szybko zapomni. Że jakimś cudem odwróci myśli, zajmie je codziennością, obowiązkami, rozmowami z innymi. Nic z tego. Do jej ucha wciąż coś szeptało. Głos, który wtedy ją błagał. Ten sam, który prosił o litość, teraz syczał przy jej głowie bluźnierstwa, pełne jadu i pogardy. „I ty masz się za świętą? Za tę wspaniałą wojowniczkę? Jesteś niczym pomioty Mrocznej Puszczy!” Nie mogła ich uciszyć. Nie mogła też pójść po pomoc. Nie mogła powiedzieć nikomu. A może po prostu nie chciała. To musiał być jej sekret; ciężar, obrzydlistwo, które musiała nosić sama, dzień po dniu, noc po nocy. Czasami zdawało jej się, że w rogu jaskini, za omszałym głazem albo w cieniu potężnego konaru widzi sylwetkę tamtego samotnika. Obserwował ją lodowatymi, nierealnie niebieskimi oczami. Wwiercał się w jej duszę, rozrywając serce na kawałki; serce, które biło już innym rytmem, zdradzone przez ciało, dla którego kiedyś pulsowało. Jej stanu nie poprawił fakt pojawienia się w klanie dwóch uczniowskich podrostków. O ile kremowy kocur zwany Pasterzem nie wzbudzał w niej żadnych szczególnych emocji, o tyle drugi, Różeniec, działał na nią jak cios prosto w pierś. Kotka niemal zeszła na zawał, gdy ujrzała go po raz pierwszy w wejściu do legowiska medyka. Ten kociak… wyglądał identycznie jak samotnik, którego zabiła. Miał jego oczy, tak nierealnie niebieskie, tak boleśnie wyjątkowe. Nawet jego sierść miała niemal identyczne odcienie. Wiedziała to. Nie tylko wiedziała, ona to czuła, gdzieś głęboko pod skórą. Zapach unoszący się wokół kociąt nie zdradzał jednak żadnego pokrewieństwa ze starszym kotem. Udało jej się podsłuchać, że matka kociąt zaginęła, a ojciec… zginął nagle. Ta wiedza tylko pogłębiła panikę. Nie potrafiła patrzeć w błękitne oczy Różeńca, pełne dziecięcego entuzjazmu i niewinnej ciekawości świata. Dopiero po pewnym czasie zrozumiała, że to jego brat może okazać się większym zagrożeniem. Pasterz zdawał się uważny, czujny, jakby podświadomie szukał zemsty za śmierć ojca. Wojowniczka nie wiedziała, czy kiedykolwiek powinna im powiedzieć prawdę. Przecież… poza samym faktem zabójstwa nikt nie mógłby udowodnić jej premedytacji. A jednak samo wyznanie byłoby jak rozdrapanie rany, która nigdy się nie zagoi. Nie. Nie mogła tego zrobić. Postanowiła ich unikać. Tak bardzo, jak tylko będzie się dało.

≪ ◦ ❖ ◦ ≫

Stała jak wryta, wpatrując się w pysk Judaszowcowej Gwiazdy. Przez dłuższą chwilę nie była pewna, czy dobrze usłyszała jego słowa. Została wybrana na mentorkę. Została mentorką Różeńca. Serce uderzyło jej gwałtownie, jakby ktoś nagle ścisnął je w stalowych szczękach. Jak to możliwe? Czy była to kara od Klanu Gwiazdy? Próba? A może drwina losu, który i tak nie zostawiał jej ani chwili wytchnienia? Dopiero po chwili ruszyła się z miejsca, stając przed kocurkiem, którego pysk aż promieniał od szczęścia. Jego oczy lśniły entuzjazmem, tak czystym i niewinnym, że aż bolało. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu ani łagodnego spojrzenia, którym go obdarzyła, choć w środku wszystko w niej krzyczało.
— Pietruszkowa Błyskawico — zaczął Judaszowcowa Gwiazda. — Po wyszkoleniu przez ciebie Gąsienicowego Ogryzka jestem pewien, że przekażesz temu młodemu kocurowi wszystko, co najważniejsze. Nauczysz go radzić sobie z niepełnosprawnością i pokażesz, jak podążać ścieżką Klanu Gwiazdy. Różeńcowa Łapa pod twoim okiem będzie dobrze służyć naszemu klanowi — zakończył starszy kocur, lekko kaszląc pod koniec.
Każde słowo uderzało w jej uszy z dziwnym, tępym bólem, jakby ktoś wbijał jej ciernie pod skórę. Pochyliła się i dotknęła nosem Różeńca, a zaraz potem oboje odsunęli się na bok. Jeszcze przez chwilę spoglądała na jego brata. Pasterzowa Łapa stykał się nosem z Króliczą Prawdą, jednak jego wzrok co chwilę wędrował w stronę Różeńca, a może… a może w stronę jej samej. Drgnęła lekko, ale szybko się opanowała, gdy kilka kotów podeszło, by pogratulować jej kolejnego ucznia. Uśmiechała się grzecznie, niemal automatycznie, gotowa już odejść do legowiska, gdy nagle prawie potknęła się o swojego nowego podopiecznego.
— Pietruszkowa Błyskawico, idziemy zwiedzać tereny! — oznajmił Różeńcowa Łapa, lekko chwiejąc się na łapkach.
W normalnych okolicznościach natychmiast by się zgodziła. Teraz jednak rozpaczliwie potrzebowała oddechu, ciszy i chwili, by poukładać myśli.
— Jutro z samego rana, obiecuję — odparła łagodnie. — Będziesz musiał wstać przed słońcem. Dasz radę? — dodała, muskając nosem jego czoło.
— Jasne, że tak! To żaden problem ścigać się ze słońcem! — stwierdził z dumą młodzik.
Pożegnał się z nią i pokuśtykał w stronę brata, który również dopiero jutro miał wyruszyć na pierwszy trening. Kotka patrzyła na nich jeszcze przez chwilę, po czym szybko czmychnęła z obozu, znikając między trawami. Nie wiedziała, co robić. Może powinna poprosić Judaszowcową Gwiazdę, by przydzielił Różeńcowi innego mentora? Ale czy to nie byłoby zbyt podejrzane? Czy nie obnażyłoby jej grzechu? Westchnęła ciężko, idąc przez zielone łąki, na których trawa kołysała się leniwie na wieczornym wietrze. Potrząsnęła głową i spojrzała w stronę miejsca, gdzie zabiła ojca swojego podopiecznego. Zacisnęła zęby. Musiała zająć się jego edukacją. Ale jak nauczyć kogoś polować i walczyć, gdy ten ktoś ma zdeformowaną tylną łapę? To był kolejny ciężar, który spadł na jej barki, kolejny kamień dokładany do stosu, pod którym ledwo już stała.
„Po prostu go zabij. Przecież to rozwiązuje wszystkie problemy”.
Szept przeciął ciszę jak ostrze. Uniosła wzrok i wbiła go prosto w nierealnie błękitne oczy martwego samotnika, który zdawał się stać tuż przed nią, uśmiechnięty, cierpliwy, czekający.

Od Wzorku (Wzorzystej Łapy) CD. Promyka (Promiennej Łapy)

Ta koteczka wydawała się dziwnie zirytowana. Może to dlatego, że rodzice nie pozwolili jej wychodzić ze żłobka? Ona nigdy tak nie miała. Płomienne Serce by jej nie zakazywała, a ta dziwna pani chyba wolała zajmować się innymi kociakami.
— Układam kamyczki. — Wskazała łapką na małe kamyczki ułożone w kształcie kociej głowy.
— Co to?
— Popatrz na te ciemniejsze kamyki. To jego twarz. Pana od obci- to znaczy Judaszowcowej Gwiazdy. Chyba nie umie się uśmiechać, dlatego tak wygląda.
Druga koteczka parsknęła śmiechem.
— Ale jesteś zabawna! Warchlak?
— Wzorek — poprawiła czekoladową. — Chcesz być przyjaciółmi? Będziemy mogły razem układać kamyczki. Ja, ty i Esme!
— Esme? Układać kamyczki? — Zielonooka wydawała się zbita z tropu, ale po chwili w jej oczkach zalśniły iskierki. — Chcesz pobiegać? Możemy zorganizować wyścig!
— Wolę układać kamyczki.
— Nie chcesz sprawdzić, czy nie jesteś ode mnie szybsza? Chociaż to by było bardzo trudne. Jestem szybsza od wiewiórek! Tak mówi mój tata.
— Wiem, że jesteś ode mnie szybsza i cieszę się, że jesteś z tego powodu szczęśliwa. To, że nie jestem tak szybka, jak ty, nie znaczy przecież, że nie umiem biegać!

***

Nie umiała biegać. Nie potrafiła nic. Była do niczego. Dzisiaj mentorzy próbowali zorganizować im fajny trening. Ona od początku wiedziała, że będzie on tylko kolejnym koszmarem. Miała się ścigać z Promienną Łapą i Foczą Łapą. Tym razem miała nawet szansę nie być ostatnią, bo Focza Łapa nie należała do tych najszybszych, ale nawet to schrzaniła. Prawie od razu wywaliła się jak głupia i przy okazji potoczyła się tuż pod łapy Foczej Łapy, która również się przewróciła. Miała wrażenie, że bieganie nie szło jej najgorzej, dlatego tym bardziej czuła się źle z powodu konfrontacji z rzeczywistością. Paliło ze wstydu ją pod skórą, kiedy siedziała samotnie. Słyszała, jak Focza Łapa narzeka na nią swojej mentorce.
— Wzorzysta Łapa jak zawsze tylko przeszkadza! Czemu muszę z nią trenować?
— Nie mów tak! — fuknęła Kukułczy Wdzięk, jednocześnie posyłając jej współczujące spojrzenie. Czy ona też myślała, że nic jej nie wyjdzie? Jasne, że tak. Gołębi Puch była jej siostrą i na pewno jej też zdążyła się wyżalić z powodu niekompetentnej uczennicy. No i były też Psotny Nietoperz z Promienną Łapą. Kotka, którą Wzorzysta Łapa chciałaby być z tak wielu powodów razem z jej tymczasową uczennicą, która i tak wygrałaby wyścig. Pewnie były zawiedzione, że konkurentki Promiennej Łapy same sobie nawzajem uniemożliwiły zwycięstwo.

<Promyk?>

[381 słów]

Od Białej Łapy CD. Promiennej Łapy

Biała Łapa był od dłuższego czasu bardzo markotny. No, właściwie odkąd Kwiecista Knieja uciekła z klanu, zostawiając za sobą tę ohydną latorośl, jaką była Bazia. Koteczka miała zdeformowane pół pyska, była zarozumiała i na ogół drażniła albinosa.
W dodatku został przeniesiony pod skrzydła drugiego przewodnika na nauki. Kocur zdawał się mieć depresję, a jego metody nauczania nie pasowały Białemu. W dodatku Śniąca Łapa, który w kółko zawodził czy spał… masakra. To nie było towarzystwo dla niego. Kocurkowi brakowało dreszczyku emocji, walk, mnóstwa historii i ciekawostek. Po nocach trenował sumiennie wszystko, co umiał, czasem nawet próbował wplatać własne elementy, ale nie zawsze mu wychodziło. Polował biegle, jego orientacja w tunelach była doskonała. Znał każdy kąt, pamiętał wszystkie historie, które przekazała mu Knieja i Biały spodziewał się niedługo mianowania. Pomimo przeciwności losu czuł się gotowy. Królicza Gwiazda co prawda nadal zdawał się duchem, aniżeli liderem klanu, ale co mógł z tym zrobić? Jeśli go mianuje i nada mu ładne imię, to nie będzie się tym przejmować.

~*~

Któregoś dnia, kiedy cały dzień było pochmurno, Biały po zakończonym treningu postanowił wymknąć się tunelami na zewnątrz. Świat go wzywał, a był pewny swych umiejętności, to też nie zamierzał dawać się trzymać w obozie. Zresztą, niemal już został prawdziwym przewodnikiem…
Kocur tunelami szedł równym krokiem, uważając na ściany, by się nie aż tak nie umazać. Wybrał kierunek na plażę, ku Kamiennym Strażnikom. Gdy dotarł do wyjścia z tunelu, po upewnieniu się co do pogody, wyszedł niczym zjawa na powierzchnię. Białe jak śnieg futro odznaczało się na jasnym piasku, a pośród ciemnych skał mógł wyglądać jak duch i straszyć.
Gdy tak wędrował, był pochłonięty w rozmyślaniach. Jak pozbyć się Bazi? Może bardziej, co zrobić, by pozbyć się uczucia żalu do Kwiecistej Kniei? Oraz do jej córki? Biały nie był potworem, zawistnym i mściwym, jednak jego serce bardzo krwawiło po szylkretowej przewodniczce, a cały jego gniew i smutek przekierowywał na bogu winną Bazię. Nie obchodziło go czy kotka z taką deformacją pożyje długo, czy zostanie wojownikiem, a może nie da rady, bo nie wiadomo nawet czy widzi na to oko. Dlaczego trzymali ją przy życiu? Wojownicy nie powinni skrócić jej cierpienia? Problem sam by się rozwiązał… Bo… prawda była taka, że sam widok małej koteczki przypominał Białemu o mentorce. Nie potrafił tego przed sobą przyznać ani głośno powiedzieć, przegadać z kimś… zapewne jeszcze długo mu to zajmie, to całe pogodzenie z odejściem przewodniczki oraz z obecnością Bazi wśród nich.
W dodatku Księżyc się do niego nie odzywał, a po ich ostatniej “sprzeczce”, Biały również przestał pytać, zaglądać, próbować mu pomóc. Niewidomy odrzucał go w każdy możliwy sposób, co chwila tylko raniąc serce albinosa.
I gdy tak szedł po tym piachu, w którym zapadały mu się łapy, usłyszał nagle:
— Burzak!
Gdy podniósł parę czerwonych oczu, dostrzegł podbiegającą ku niemu kotkę.
Szylkretka… mówiła o nim? Do niego?
— Hej! Ojej... ale ty masz ciekawe oczy! Są… czerwone! Wow… są śliczne! — zachwyciła się, stopując tuż przed granicą. — Łał… Zapierają dech w piersi!
Biały zmarszczył brwi w zmieszaniu, odchrząkując. Co w nich było niesamowitego? Nie mógł przez nie patrzeć w słońce… ani cieszyć się życiem.
Albinos milczał przez długą chwilę, a kotka zdawała się troszkę peszyć jego brakiem odpowiedzi. Biały przebrał łapami w miejscu, biorąc wdech.
— Dziękuję — odpowiedział kulturalnie.
Machnął ogonem, rozejrzał się dookoła, ale nie dostrzegł żadnej żywej duszy w okolicy. Czy kotka była uczniem i tak jak on, wymknęła się z obozu? A może była wojowniczką?
— Nie przywykłem do komplementów — dodał po chwili, nieco zmieszany.
Czy powinien jej również pochwalić wygląd? Kotki lubiły uwagę od kocurów, ale Biały nie znał tej Klifiaczki i nie wiedział, czy mógł w ogóle ją chwalić. Była ładną kotką, ale nie w jego guście, o ile można to tak nazwać… wszak wciąż był uczniem i dopiero to wszystko się kształtowało.
Po chwili namysłu uznał, że nie zaszkodzi, a przecież nic go to nie kosztuje. Nieznajomej kotce będzie miło, a więcej mu nie potrzeba do spokoju ducha. Nie był w końcu jakimś potworem, by tylko brać, a nic nie dawać w zamian.
— Ty za to masz ładne futro. Wygląda na miękkie — postarał się zabrzmieć ciepło, by kotce było miło, chociaż on sam siebie uważał za fatalnego flirciarza. To totalnie nie była jego bajka.

<Promienna Łapo? Postarał się jak mógł>

[696 słów]

Od Śnieżnej Mordki

Deszcze się rozpadały na dobre. Nie padało zawsze i nie padało często, ale w sercu Śnieżnej Mordki świat z wolna zatapiał się w szarych, mętnych strugach szarugi i tylko obrysy lasu w jej oczach majaczyły blado. W Klanie Nocy przechodziła nieskończona, lodowata szaruga. Spod ciężkich, jak tabuny śniegu chmur kłębiących się nad ziemią, wychylały się momentalnie fragmenty ziemi poczerniałej, przemiękłej od lamentów i pochlipywania. Ścieżki leśne opustoszałe porozłaziły się i porozlewały, nabrzmiałe tą ogromną wilgocią. Bezsłoneczne dni i bezskuteczne starania rozwlekały się i trudziły żywot pobratymców srebrnej wojowniczki. Noce zapadały późno, ale były głuche, bezustanne i monotonne w chlupotach strumieni i rzeki. Przerażająca cichość zawładnęła każdym aspektem życia kogoś, kto niegdyś milczenia nie znał. Klan Nocy ogłuchł w dniu, w którym ktoś zniknął i nie wrócił — Lulkowe Ziele odszedł. Obóz zapadł w śpiączkę, tylko kwilenia się w nim rozlegały, a to jęki czy westchnienia, jakby mieli kogoś pogrzebać. Gdyby tylko mieli kogo pogrzebać. „Och, Luleczku, gdzie jesteś? Gdzie jest twoje ciało? Gdzie cię szukać, niech no odnajdzie się przynajmniej ciało, jak mam cię opłakać?” — powtarzała sobie raz po raz. Tłukła się z jednego krańca obozu na drugi kraniec, popłakując i kręcąc głową, jak ten ptak uwięziony w szponach większego. I gdy zdała sobie sprawę, że zaprzeczenie na nic się zda, gorzała w mękach coraz boleśniejszych i bezlitośniejszych — nie spała, nie jadła, nie włożyła łap w cokolwiek i nie zaprzątała sobie głowy myśleniem o obowiązkach, jakie miała wobec klanu; była jakby otumaniona, nieświadoma tego, co się wokół niej i z nią dzieje. Jej niegdyś rozkoszna, rozpromieniona mordka poczerniała, tylko oczy zrobiły się większe i bardziej wyłupiaste niż w przeszłości, gorejące były i szkliste, jakby łzami zasnute. Zęby i szczękę zaciskała, żeby nie wrzeszczeć, jak z futra obdzierana i nie wyklinać, a chodziła wciąż po obozie i wpadała na pobratymców, których i tak szerokim łukiem starała się omijać. Wychodziła z obozu, przysiąść na ścieżce, i po powrocie padała na legowisko. Siedziała godzinami zapatrzona, w Klan Gwiazdy wie co, utopiona w bólu dozgonnym, który wciąż w niej jeszcze po utracie narastał i przybierał na sile. Próbowała podjąć się wojowniczych powinności, zająć się ściółką w żłobku, ale łapy tak jej drżały, że raz w raz zaprzestawała roboty. Podpierając się o ścianę, przez bezlistne gałęzie spoglądała w kierunku lulkowego legowiska. Przyszły i zmiażdżyły ją wspomnienia, wypełzły z każdej szczeliny w umyśle wypełnionym najgorszymi scenariuszami i obsiadły całą resztkę jej rozumu, a może zdrowego rozsądku. Majaczyły obrazy młodego ogrodnika jej przed oczyma, aż pot pokrył każdy kawałek jej skóry, aż mało co piany nie zaczęła toczyć z pyska. Oczy rozbłysły w cierpieniu, ogniście i dreszcz ją przechodził, jarzący się! Och, byleby znowu się znaleźć tam w obozie, po powodzi… kiedy to razem naprawiali ściany tego samego żłobka. Na Klan Gwiazdy! I aż przy pracy się zatoczyła, zapowietrzyła i odetchnęła pełną piersią, bo nagle zobaczyła tuż przed sobą jego pysk, tak realny i tak żywy, że ponownie zwątpiła w jego niezaprzeczalny zgon. Jego mądre oczy, jego niebieskie oczy! Nie, wcale nie niebieskie. Jakiego koloru były oczy dawnego ogrodnika Klanu Nocy? Rozmyły się w pamięci, a tak bliski był wciąż jego obraz, że Śnieżna Mordka gotowa była przysięgać, że dalej i nieustannie słyszy jego głos, cichy, karcący. Zanurzała się w wodzie pod byle pretekstem łowienia ryb i odpędzała precz te mary, które mamiły ją, jak mało co wcześniej. Odkąd Lulkowe Ziele zniknął — może uciekł, może został uprowadzony, a może zamordowany, Śnieżna Mordka była w gorączce i oczekiwaniu jakiegoś niby cudu, a niczemu się przecież nie mogła postawić czy sprzeciwić.