BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

15 grudnia 2025

Od Pacynki CD. Słonecznego Fragmentu

— Trzymaj się z dala od Burzowych Chmur! — rozległo się po polanie z ust Słonecznego Fragmentu. Kocur miał całe zjeżone futro i spięte mięśnie; zdawało się, że cały drżał. Pacynka mimowolnie się uśmiechnęła, bo choć nawet polubiła tego pionka, była w stanie wywołać w nim tyle negatywnych, sprzecznych emocji. Wiedziała dobrze, że zasiała w jego główce ziarenko niepewności i strachu. Od tego spotkania stanie się najpewniej kłębkiem nerwów, niepewnym tego, co powinien zrobić z własnym życiem.W tym momencie kremowy miał wybór. Mógł powiadomić wszystkich o tym, że po terenach Klanu Burzy szlaja się mordercza samotniczka. Znał jej imię i wygląd – opisanie jej pobratymcom nie byłoby trudne. Prędzej czy później by ją znaleźli, zabili; ale czas Pacynki nie dobiegł jeszcze końca. Musiała działać, musiała się ratować.
Zatrzymała się, wlepiając spojrzenie brązowych oczu w przewodnika. Był zły, może przerażony, zakłopotany. Pięknie. Przełknęła ślinę, zastanawiając się, co powie. By przekonać go, żeby trzymał pysk na kłódkę, musiała użyć… manipulacji. Musiała sterować jego emocjami, bo groźby fizyczne w tym przypadku by nie zadziałały. Mogła równie dobrze też go… zabić?
— Wiesz, że Burzowe Chmury wybierze mnie, prawda? Nie jesteś dla niego istotny. To ja jestem mu najbliższa, to mnie… kocha. A miłość jest ważniejsza od przyjaźni — wyjaśniła spokojnie, strzygąc uszami.
Kremowy fuknął oburzony.
— A co ty wiesz o miłości! — warknął, poruszając nerwowo ogonem. Widać było, że słowa Pacynki do niego dotarły, choć sam nie chciał dać po sobie poznać, że coś go ukłuło.
— Wiem tyle, ile przekazał mi Burzowe Chmury. A powiedział mi, że jestem dla niego całym światem — kontynuowała, szczerząc się coraz bardziej. — Czy tobie też kiedyś powiedział, że jesteś dla niego wszystkim? Czy może tylko ja mam taki przywilej, z racji tego, że się we mnie zabujał?
Słoneczny Fragment zmarszczył brwi, zagryzając zęby.
— Ja… Burzowe Chmury to mój przyjaciel! Znamy się od wielu księżyców, a ciebie? Ty pojawiłaś się w jego życiu dopiero jakiś czas temu! To mi prędzej zaufa, nie tobie. Jeśli mu powiem, że… że próbowałaś mnie zamordować, to natychmiast się od ciebie odwróci! — mruknął pewnie, postępując krok do przodu.
Pacynka pokręciła głową.
— Na pewno? A co, jeśli uzna, że jesteś tylko zazdrosnym dupkiem? W końcu to tobie umarł obiekt westchnień. To ty czujesz pustkę po stracie Wieleniego Szlaku i to ty możesz czuć zazdrość o to, że twój przyjaciel znalazł sobie kogoś godnego zaufania — przypomniała mu, na co kremowy parsknął śmiechem.
— Godnego zaufania? Czy mordująca samotniczka na pewno jest taka godna zaufania, jak mówi? — podważył jej słowa, delikatnie przekręcając głowę.
Pacynka na moment zamilkła. Czy Burzowe Chmury musiał wiedzieć o tym, że skłamała nie raz, nie dwa? Nie. Jeszcze nie był na tyle mądry, by połączyć kropki. I lepiej, aby tak pozostało. Łatwiej będzie nim sterować, a także manipulować Słonecznym Fragmentem.
— A przypomnisz mi, dlaczego ON miałby mi nie ufać? — zapytała nagle, skrzywiając się nieco, jakby mówiła do małego, głupiutkiego kocięcia.
— Lepszym pytaniem byłoby, dlaczego miałby ci ufać! — rzucił szybko, co jednak jeszcze bardziej rozbawiło buraskę.
— Czyli twierdzisz, że… nie masz już argumentów? — podsumowała, znów zaczynając go okrążać. Przewodnik pokręcił głową, choć jego postawa wskazywała na to, że stracił już tę pewność siebie, którą jeszcze kilka uderzeń serca temu wręcz emanował. — Może zaprzestańmy już tego bezsensownego kłócenia się, co? Po prostu udawaj, że o niczym nie wiesz; no, chyba że chcesz stracić przyjaciela… a może nawet coś więcej? I nie chodzi mi o to, że sekretnie jesteś zauroczony w Burzowych Chmurach. Mam na myśli to, że nie zawaham się pozbyć i większej liczby kotów w twoim życiu, jeśli tylko zaczniesz protestować — oznajmiła, subtelnie się uśmiechając. Tym razem wyglądała łagodnie, niemal niewinnie. — To dobrze, że mam przy sobie takiego pachołka, jakim jest Burza. Wszystko mi sprzeda, jeśli tylko kiwnę palcem. Biedak… on też ma w sercu pustkę, dokładnie taką samą jak ty…

* * *

Następnego dnia

Siedziała na granicy, dokładnie tam, gdzie na spotkanie umówiła się z Burzowymi Chmurami. Wokół niej szumiały wrzosy, a za nią rozpościerała się Droga Grzmotu, po której raz za razem przebiegały Potwory Dwunożnych. Ich ogromne, czarne łapska na pewno byłyby w stanie zmiażdżyć czaszkę niejednego kota – Pacynka uważała je za przydatne. W razie czego mogłaby tu kogoś przyprowadzić i wrzucić go na szorstką drogę, by te niezniszczalne stworzenia same się z nim uporały.
Gdy tak o tym myślała, na myśl przyszedł jej Słoneczny Fragment. Wtedy go oszczędziła, lecz czy zawsze tak będzie? Może pewnego razu przyjdzie jej pozbawić go życia, tak samo, jak zrobiła to z Prążkowaną Kitą i tą dwójką kotów z Klanu Burzy – choć ich nie zabiła bezpośrednio. To był bardziej… wypadek, ale nie do końca, bo finalnie i tak nie czekało na nich nic innego, jak śmierć.
Pacynka nie musiała jednak o tym rozmyślać zbyt długo, gdyż w końcu przed jej oczami pojawił się dymny kocur, w pysku trzymając bukiecik wrzosów. Otarł się głową o policzek buraski i położył kwiaty pod jej łapami, uśmiechając się ciepło.
— Hej, Pacynko — przywitał się spokojnie.
W jego oczach lśniły nieskończone pokłady ciepła i miłości. Może i starał się zgrywać kozaka, ale zdecydowanie miał czuły punkt dla samotniczki. To było tak… piękne. I ohydne jednocześnie. Przy niej wojownik wydawał się taki słaby, bezbronny. Gdyby chciała go zabić, pewnie nawet by nie protestował…
— Cześć, Burzo. Miło cię znowu widzieć — odparła, trochę bez emocji, i chwyciła jednego z wrzosów. Włożyła go sobie w futro, a potem to samo zrobiła z następnym i jeszcze następnym.
— Tak, tak… I, och… nie wiesz może, dlaczego Słoneczny Fragment jest taki nieswój od wczoraj? Wygląda, jakby zobaczył jakąś zjawę! — zaśmiał się nerwowo.
Pacynka spięła się na wzmiankę o kremowym kocurze, ale dymny chyba na szczęście tego nie zauważył.
— Nie. Nie mam pojęcia, a co? Jest aż tak źle? Możemy z nim pogadać, jeśli się o niego martwisz, ale ja uważam, że o cokolwiek chodzi, Słońce sam sobie z tym poradzi. Chociaż mogę z nim pogadać twarzą w twarz… — zaproponowała, specjalnie próbując wywołać u Burzy zazdrość.
Kocur od razu pokręcił głową.
— Nie trzeba! Może masz rację… Słoneczny Fragment pewnie sam upora się ze swoim problemem. Kim ja jestem, by mu pomagać? — miauknął, lecz w jego głosie krył się cień niepewności. Zaraz zmienił temat:
— Nieważne. Może się gdzieś przejdziemy? Może mi pokażesz, gdzie żyjesz? Chodzenie w pobliżu terenów Klanu Burzy jest bardzo ryzykowne. Boję się, że pewnego dnia nas przyłapią i rozdzielą, a tego bardzo bym nie chciał, bo… — urwał, otwierając szerzej oczy. Gdyby nie miał futra, pewnie by się zarumienił. — Bardzo cię lubię, wiesz?
Samotniczka zachichotała, podnosząc się z miejsca.
— No jasne, że wiem! — mruknęła i zaraz się odwróciła, podchodząc bliżej Drogi Grzmotu.
Wojownik podszedł do niej ostrożnie, patrząc raz w lewo, raz w prawo. Oboje, jak na sygnał, ruszyli przed siebie. Nawet nie musieli się porozumiewać słownie, by rozumieć się nawzajem.
Udało im się bezpiecznie przejść przez most i dotrzeć do skrawka terenu, który nie należał do żadnego klanu i na którym osiedliła się Pacynka. Tam bura wraz z wojownikiem zaczęła przemierzać gęsty las, szukając wejścia do nory, w jakiej przyszło jej mieszkać. Nie była ona zbyt duża, ale przynajmniej na tyle przytulna, by brązowooka mogła w niej żyć bez problemu i martwienia się o to, że zamarznie przy pierwszej lepszej Porze Nagich Drzew.

* * *

Po jakimś czasie Pacynka wraz z Burzowymi Chmurami zdecydowali się na powrót na tereny Klanu Burzy. Szli ramię w ramię, stykając się ciałami, śmiejąc się i żartując. Niebieski był całkowicie rozluźniony przy samotniczce – nie podejrzewał, że to właśnie ona była wspólniczką Wieleniego Szlaku. Był taki głupi, niczego nieświadomy. Myślał, że wreszcie znalazł kogoś, kto będzie go kochał, kto zostanie przy jego boku już na zawsze.
— Fajną masz tę norę, ale czy naprawdę nie chciałabyś dołączyć do Klanu Burzy? Czy przemyślałaś już moją propozycję? O… wiesz czym — mruknął, nieco rozbawiony.
Pręgowana uśmiechnęła się, tępo wpatrując się w punkt przed sobą, jakby nie do końca skupiała się na słowach Burzowych Chmur.
— Byłbym doprawdy uradowany, gdybyś się zgodziła…
Wtedy brązowooka się ocknęła. Zamrugała kilkukrotnie i zwróciła spojrzenie na kocura, który z iskrą w oczach wpatrywał się w jej pysk.
— Wiesz co… twój plan nie brzmi tak źle — stwierdziła, kłamiąc.
Chodziło mu o miot. Chciał, by Pacynka posiadała kocięta, aby ten cały Zawodzące Echo musiał przyjąć ją do klanu. W rzeczywistości bura wcale nie planowała miotu – nie chciała go z Burzowymi Chmurami ani z nikim innym – ale robienie nadziei temu biednemu ciołkowi sprawiało jej satysfakcję. Widząc, jak jego pysk się rozjaśnia, czuła się tak… dobrze; lecz nie dlatego, że chciała, by był szczęśliwy. Wiedziała, że prędzej czy później ta sielanka się skończy, a Burza tylko się zawiedzie. Wiedziała, że do niczego między nimi nie dojdzie. A przynajmniej… tak jej się wydawało.
— Rety! To… to świetnie! — miauknął, po czym wyprzedził Pacynkę i stanął przed nią, zagradzając jej drogę.
Przez jakiś czas stali tak w ciszy, aż nagle dymny spuścił wzrok, zawstydzony.
— A skoro… skoro już przystałaś na moją propozycję, to… — zaczął, po czym podniósł na nią spojrzenie. — Chciałem cię spytać, czy nie zostałabyś moją… partnerką!
Bura momentalnie zamarła.
— Wiem, że nie znamy się zbyt długo, ale nasza więź jest… prawdziwa! Tak wiele nas łączy, tak przyjemnie mi się z tobą spaceruje, rozmawia… Jesteśmy dla siebie wręcz… stworzeni! Czy ty też tak nie uważasz? Jesteśmy jak dobro i zło! Biel i czerń! Dopełniamy się, Pacynko! Bez jednego nie istniałoby to drugie! Nie sądzisz? — rozgadał się, pełen nadziei.
Gdyby go teraz spławiła, straciłaby przewagę nad Słonecznym Fragmentem. Jeśli zgodzi się być jego partnerką, będzie miała na niego większy wpływ. Odpowiedź wydawała się jasna.
— Och, Burzo! — miauknęła, przykładając łapę do pyszczka. — Ależ ty jesteś romantyczny! I szczery! — kontynuowała, robiąc krok w jego stronę. — Byłabym przeszczęśliwa, gdybym mogła nazywać cię swoim… partnerem!
Ostatnie słowo ledwo przeszło jej przez gardło, lecz w końcu udało jej się je wykrztusić. Burza od razu czule polizał ją po czole, co tylko sprawiło, że miała ochotę rzucić się na niego tu i teraz. Ach, gdyby mogła, rozszarpałaby go… i to nie ze szczęścia.
— Nie mogę się doczekać, aż po obozie Klanu Burzy będą biegać nasze małe wersje! — stwierdził, odsuwając się nieco od burej. — Słoneczny Fragment mi nie uwierzy, jak mu powiem, że wreszcie jesteśmy razem! Nie uwierzy mi też, jak mu powiem, że zgodziłaś się na miot! Próbował mnie odciągnąć od tego pomysłu, rozumiesz to? Ja mam wrażenie, że on po prostu próbuje sabotować naszą relację… — miauknął półżartem, półserio.
I właśnie na to liczyła Pacynka. By Burza myślał, że to kremowy jest tym złym, że to on jest w tej historii czarnym charakterem.
— To straszne! Na pewno jest po prostu zazdrosny, ale zazdrość to zwykła, kocia emocja… Nie musisz go od razu pouczać. Ważne jest to, byś nie dał się przez niego omamić… — westchnęła, spuszczając nieco głowę.
— Ależ w życiu! Słoneczny Fragment jest moim przyjacielem, ale to nie znaczy, że dam mu ingerować w moje życie miłosne! Zresztą, to nie ja zakochałem się w morderczyni — prychnął, delikatnie kręcąc głową.
Tak. To nie on zakochał się w morderczyni.
Bo Pacynka wcale nie miała krwi na łapach. Wcale nie miała na sumieniu już kilku żyć. Ona? Była niewinna. To Słoneczny Fragment miał coś nierówno pod kopułą.

* * *

Kolejny dzień. Kolejne spotkanie. Tym razem nie we dwójkę, lecz w trójkę. Koty, jak zwykle, umówiły się przy Upadłym Potworze, gdzie spotkali się po raz pierwszy.
Pacynka przybyła tam najwcześniej, a niedługo później na miejsce spotkania dotarł także Burzowe Chmury wraz ze Słonecznym Fragmentem u boku. Kremowy wyglądał dosyć niemrawo, ale cóż – trudno się dziwić. Pewnie miał wiele na głowie odkąd poznał prawdę. Codziennie bił się z myślami, zastanawiał się nad tym, co powinien uczynić. A przynajmniej tak zgadywała Pacynka.
— Burzo! — zawołała, gdy dostrzegła dymnego. W kilku susach znalazła się przy nim, delikatnie odtrącając od niego przewodnika. — Nareszcie jesteś!
Brązowooki polizał ją w policzek.
— Długo musiałaś czekać? — zapytał, delikatnie kładąc po sobie uszy, jakby z zawstydzenia.
— Nie, niedługo. Przyszedłeś zgodnie z czasem — oznajmiła, uśmiechając się ciepło do wojownika.
Przez moment patrzyli sobie nawzajem w oczy, aż nagle Burza drgnął i spojrzał na swojego towarzysza.
— Ach! Przepraszam, Słoneczny Fragmencie. Chciałem tylko… coś powiedzieć — miauknął, a na jego lico wślizgnął się szeroki uśmiech. — To spotkanie nie jest zwykłym spotkaniem; jest jednym z ważniejszych. Ja… pragnę ogłosić, że Pacynka jest moją oficjalną partnerką od wczoraj! Nie, nie żartuję i nie – nie przesłyszałeś się! W dodatku zgodziła się też na to, by założyć ze mną rodzinę i dołączyć do Klanu Burzy, gdy tylko będzie gotowa! Czy to nie wspaniałe?

<Słoneczny Fragmencie?>

Od Ognikowej Słoty

Ognikowa Słota z determinacją wyruszyła poza obóz, czując, jak lekkie podmuchy wiatru owiewają jej policzki. Mimo chwilowej pewnej dawki niechęci zależało jej na tym, żeby znaleźć zioło dla Jaskółczego Ziela. Nawet jeśli kotki nie były jakoś bardzo blisko, szylkretce nie było to obojętne, więc nie chciała poddawać się tak prędko.
Ziemia skrzypiała jej pod łapami, gdy przedzierała się przez las iglasty. Poduszki łap pobolewały ją przez małe, ostre przedmioty, chwytające się jej skóry. Prędko strzepywała je, żeby jej przypadkiem nie przeszkadzały podczas poszukiwań. Wybrała się w to samo miejsce, co wcale nie tak dawno temu. Teren nadal był przekopany, jednak nie skupiła się tym razem na tym. Poszła odrobinę dalej, rozglądając się obecnie dużo uważniej. Dojrzawszy mniszek lekarski, zastrzygła uszami. Wykopała go, ostrożnie chwytając w zęby. Wyrwała go z ziemi po paru uderzeniach serca i zamruczała z zadowoleniem, unosząc ogon. Odwróciła się na pięcie, słysząc, jak przyjemny śpiew ptaków dolatuje jej do uszu. Była z siebie taka dumna! Zalotna Krasopani z pewnością jest z niej też dumna, w końcu kto by nie był?
Przekraczając próg wejścia obozu, jej oczom ukazała się kruczofutra wojowniczka. Spojrzała na Ognikową Słotę z uśmiechem na pysku, podchodząc bliżej.
— To dla ciebie — miauknęła niewyraźnie brązowooka, kładąc roślinę przed starszą.
Jaskółcze Ziele podziękowała jej szczerze, biorąc mlecz w zęby i wycofując się do legowiska wojownika. Szylkretka ponownie nie była zadowolona z reakcji, z jaką się spotkała, jednakże wyglądało na to, iż… musiała się chyba po prostu do tego przyzwyczaić. No nic! Może Nadciągający Pomrok doceni jej starania. Jej siostra myślała w końcu bardzo podobnie do niej, z pewnością ucieszy się z powodu sukcesu Słoty.
credit: prega (discord)

Od Słonecznego Fragmentu CD. Pacynki

Kiedy Burzowe Chmury zaproponował wspólny spacer, Słoneczny Fragment starał się zbyć dymnego, jednak koniec końców wspólnie opuścili obóz. Brązowooki prowadził, decydując się odwiedzić miejsca, które w ich młodości były wypełnione po brzegi przeróżnymi wspomnieniami, dobrymi i złymi.
Pamiętał ich pierwsze spotkanie tuż po tym, gdy wyczekiwał ponownego spotkania na granicy z Mątwim Marzeniem, a wtedy jeszcze Mątwią Łapą. Pamiętał dzień, w którym Burzowe Chmury oficjalnie stał się członkiem Klanu Burzy i został uczniem samego Słonecznego Fragmentu. Pamiętał, jak kocur bez wahania ruszył na pomoc przewodnikowi, kiedy doszło do nieporozumienia między nim a Dryfującym Fluorytem. Przez większość czasu u jego boku znajdował się Burzowe Chmury, tak również było teraz. Mimo konfliktów niebieski trwał u jego boku, nie chcąc, aby to, co zbudowali przez tyle księżyców, straciło na znaczeniu przez jedną rzecz.
Nawet nie zwrócił uwagi na to, że zaczęli zmierzać w kierunku Upadłego Potwora. W trakcie drogi Burza zaczął narzekać na Słodką Dziewannę i jej decyzje w związku z samotnym rodzicielstwem.
— ...proszę bardzo! Wcale nie muszę się nimi zajmować, ale nie będę krył przed nimi umowy, jaką zawarłem z ich matką! Poczciwy Dziwaczek mógł sobie być jej partnerem, ale to ja jestem ojcem kociąt; dwójki czy może nawet całej trójki... — Dymny, dostrzegając, że towarzysz wcale go nie słucha, zwolnił kroku, dostosowując swoje tempo do jego. Następnie lekko szturchnął go barkiem. — Powiesz mi, kto cię tak urządził? — miauknął, zatrzymując się. Niebieski nie odrywał zmartwionego spojrzenia od pyska przewodnika, który przyozdobiony był śladami po pazurach samotniczki. Słońce strzepnął zdrowy uchem, nie decydując się na wyjawienie faktu, że został tak urządzony przez samotniczkę, która teraz śmiało poruszała się po klanowych terenach, jak i wygadywała dziwne rzeczy. Była szurnięta! Zwyzywał go, zaatakowała bez powodu i mówiła coś o jakiejś siostrze... Że niby ją zabili. Wspominała również, że jest ich panem, a oni marnymi pionkami. Czyim była panem i które koty były pionkami?
Chyba ze wszystkich kotów, jakie miał okazję spotkać na swojej drodze, ta samotniczka miała najbardziej nie po kolei w głowie. Przy niej nawet Nagietkowy Wschód wydawał się normalny! A jednak, Słońce pomógł jej wydostać się z tuneli, mimo że kocica była realnym zagrożeniem dla starszych kotów i młodych uczniów. Od tamtej pory kocur starał się towarzyszyć patrolom, w których skład wchodziły słabsze, bądź niedoświadczone jednostki, mogące z łatwością zostać zranione przez dziwną kocicę czy innego samotnika, który nie miał dobrych intencji. W końcu jakby nie patrzeć był odpowiedzialny za jej czyny, bo nie poinformował nikogo o jej obecności, a także wypuścił ją w świat.
— Słoneczny Fragmencie. Martwię się o ciebie, wiesz?
— Mhm... — mruknął, obrzucając spojrzeniem wrzosowisko, które sąsiadowało z Upadłym Potworem.
Nie chciał o tym myśleć, nie chciał o NIEJ myśleć, a jednak wszystko sprawiało, że pamięć o zmarłej wciąż pozostawała żywa. Burzowe Chmury. Słodka Dziewanna. Strzępotkowa Łapa. Pozostałe koty, z którymi wspólnie spędzał czas. Cały Klan Burzy sprawiał, że nie potrafił zapomnieć o swojej drugiej miłości, która wywróciła jego życie do góry nogami nim odeszła. Nawet gwieździste niebo, pod którym razem siedzieli, przypominało mu o zdradzie, której doświadczył na własne życzenie.
Podobno pierwsza miłość jest niewinna, co by się zgadzało; niewinne zauroczenie w księżniczce tylko to potwierdzało. Trzecia podobno była na całe życie, jednak kocur miał nadzieję już nigdy więcej nie popełnić błędu przeszłości i już w nikim się nie zakochać. Nie potrzebował nikogo, kto kolejny raz wywróciłby jego spokojnie życie do góry nogami.
— Niepotrzebnie. U mnie... wszystko jest w porządku. Naprawdę...
— W porządku to jest u mnie, a ty... — Urwał, wpatrując się w kocura ze współczuciem. Przyspieszył kroku i swym tonem głosu próbował poprawić humor przyjaciela. — Mam nadzieję, że uda mi się chociaż na chwilę wywołać na twoim pysku uśmiech. Wiesz, chciałem z tobą porozmawiać, bo uważam, że mamy sobie wiele rzeczy do wyjaśnienia... Ale myślę, że to może poczekać, przynajmniej do momentu, aż moja niespodzianka zostawi nas samych... Ach, ależ to słońce dziś grzeje! Chyba Pora Zielonych Liści się zbliża — miauknął, a na dźwięk jego głosu Słoneczny Fragment mimowolnie parsknął. Jeśli niespodzianką miała być królicza kryjówka, i to każdemu dobrze znana, to nie musieli zwlekać z rozmową. Przewodnik, kręcąc głową, ruszył za kocurem, który nagle się zatrzymał.
Dobry nastrój przewodnika, jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął, gdy dostrzegł znajomy pysk wyłaniający się zza jednej ze ścian Upadłego Potwora. Kocur zatrzymał się, wpatrując się w burą samotniczkę, która również zamarła, gdy rozpoznała pysk Burzaka; z resztą sama go upiększyła. Przewodnik wysunął pazury, obawiając się, że dojdzie do powtórki z rozrywki sprzed kilku wschodów słońca, jednak tym razem to on miał przewagę, nie samotniczka. Nawet jeśli walka nie będzie fair, bo w końcu będzie dwóch na jedną, to najważniejszym było przepędzić intruza, który zbyt pewnie czuł się na nie swoich terenach.
— Hej, uspokój się! Pamiętasz o niespodziance, o której ci mówiłem? Właśnie stoi przed tobą — miauknął Burzowe Chmury, całkowicie zbijając kocura z tropu. Nie tego spodziewał się usłyszeć z jego pyska, a tym bardziej nie spodziewał się, że wojownik stanie pomiędzy kocurem a kocicą, która również przybrała pozycję do odparcia potencjalnego ataku.
Wojownik wypuścił powietrze z płuc, przybierając rozluźnioną pozycję, po czym wyprostował się dumnie, wyglądając przy tym jak przywódca, mający zaraz wygłosić coś z mównicy.
— Słoneczny Fragmencie, poznaj Pacynkę. Pacynko, poznaj Słoneczny Fragment. Należy do tego samego klanu, co ja. Jest moim przyjacielem i był moim mentorem. To właśnie jego chciałem ci przestawić... — Posłał uśmiech burasce, by chwilę później obdarować nim również samca. — A skoro już się wszyscy znamy, może schowacie pazury? Dziękuję!
Oboje posłusznie schowali pazury, czekając na rozwój wydarzeń, których dyrygentem tym razem został niebieski wojownik. Gdyby nie on, najprawdopodobniej doszłoby do kolejnej walki; tym razem Słońce nie miałby zamiaru odpuścić kocicy, której cały pysk zdobiła biel. Upewniłby się, że nie postawi swej łapy na terenach Klanu Burzy już nigdy więcej.
Niebieski zetknął się czołem z kocicą na przywitanie, pozwalając jej oprzeć głowę o jego szyję oraz bark, tym samym potwierdzając przypuszczenia przewodnika na temat tego, że znali się od kilku księżyców, a ich zażyłość, cóż, była spora. Słoneczny Fragment przyglądał się dwójce w ciszy, starając się na spokojnie zrozumieć łączącą ich relację. Chyba Burzowe Chmury nie zdecydował się związać z jakąś samotniczką tylko po to, aby pokazać Słodkiej Dziewannie, co straciła, gdy po raz kolejny mu odmówiła na pytanie o partnerstwo? Prawda?
— Hej. Nie patrz się tak na niego... — Burzowe Chmury skarcił burą kocicę, która ani na moment nie oderwała spojrzenia od pyska młodego przewodnika. — Kiedyś wyglądał przyjaźniej i przystojniej, nim ktoś postanowił przejechać pazurami po jego mordce i oderwać kawałek jego wywiniętego uszka... — Mimo że dymny silił się na szept, kocur był w stanie wyłapać każde ze słów, które opuściły jego pysk.
— Naprawdę? — Pacynka uniosła spojrzenie na kocura, by zaraz ponownie skupić wzrok na kremowym. — Przykro mi z powodu twojej straty. Mam nadzieję, że pomimo tego, co ci się przytrafiło, nadal potrafisz odnaleźć radość w życiu.
Słoneczny Fragment nie potrzebował rozmowy z Klanem Gwiazdy, aby wiedzieć, że obecność burej kocicy na terenach Klanu Burzy, jak i jej relacja z Burzowymi Chmurami, oznaczała kłopoty. Masę kłopotów. Każdy kolejny samotnik naruszający granicę oznaczał kłopoty, a Klan Burzy już więcej ich nie potrzebował.
Kocur milczał, obserwując każdy, nawet ten najmniejszy, ruch kocicy czy zmianę w jej mimice. Starał się zapamiętać ton jej głosu, mając nadzieję, że wyłapie jakiś fałsz, dzięki czemu mógłby przestrzec kocura przed kontaktami z nią, jednak nic takiego się nie stało. Zabawne było to, że ledwie parę wschodów słońca temu, kocica mało co nie pozbawiła życia przewodnika. Nic a nic nie wskazywało na to, że Burzowe Chmury zadawał się z niedoszłą morderczynią jego przyjaciela, jak i mentora.
Na pysku przewodnika pojawiła się skwaszona mina, gdy Pacynka otarła się łbem o pysk niebieskiego. Zachowywała się tak, jakby sytuacja sprzed kilku wschodów słońca nie miała miejsca i po raz pierwszy stanęli twarzą w twarz. Najwyraźniej znajoma Burzy nie poinformowała niebieskiego o ataku na przewodnika, tak samo, jak nie zrobił tego Słońce; oboje ignorowali fakt, iż nie było to ich pierwsze spotkanie.
— Miło mi cię poznać, Pacynko — odezwał się w końcu, siląc się na uprzejmy ton wobec brązowookiej, która lekko skinęła łebkiem. — Czyli to ty byłaś powodem, dla którego Burzowe Chmury wystawiał mnie podczas patroli Porą Opadających Liści i Porą Nagich Drzew? — spytał, wpatrując się w wojownika, który odbierając pytanie kocura jako przyjacielską zaczepkę, postanowił opowiedzieć o tym, jak przypadkowo wpadł na Pacynkę, i to na długo przed morderstwami mającymi miejsce w klanie.

~~~

Słoneczny Fragment nie popierał potajemnych spotkań pary kotów, przypominając Burzowym Chmurom o konsekwencjach, jakie mogły z tego wyniknąć. Próbował na niego wpłynąć nie tylko jako przyjaciel, ale również jako mentor, którym, czy tego chciał, czy nie, był. Zaproponował, aby kocur spytał się swojej przyjaciółki – lub kimkolwiek dla niego Pacynka była – dołączenie do ich klanu, aby nie wzbudzać podejrzeń samotnymi spacerami przy granicach. Kilkukrotnie miał też okazję towarzyszyć im przy spotkaniach, mających miejsce niedaleko Upadłego Potwora, chcąc się upewnić, że któregoś dnia Burzowe Chmury nie skończy z podobną szramą na pysku. Czasami brał udział w rozmowie z kocicą, powoli się do niej przekonując, jednak nadal nie był wystarczająco przy niej wyluzowany. Czasami śmiał się, słysząc historię, które kocica opowiadała, nie raz krytykując ideę klanów, a w szczególności zasad, których trzeba było przestrzegać. Nawet usłyszał któregoś dnia z jej pyska ciche przeprosiny, gdy zbierał się z powrotem do obozu; nie wnikał w to, czy były szczere, czy zostały wypowiedziane tylko po to, aby ocieplić jej wizerunek, i aby kocur zaczął jej w pełni ufać. W odpowiedzi na nie odmiauknął, że uznaje to po prostu za nieporozumienie; zamiast patrzeć w przeszłość, mogli się skupić na tym, co stało przed nimi otworem w przyszłości. W końcu prawdopodobnie faktycznie było to nieporozumienie. Na całe szczęście udało im się w miarę znaleźć wspólny język, co ucieszyło w jakimś stopniu kremowego.
Obecność Burzowych Chmur i Pacynki sprawiła, że, mimo że nie chciał tego przyznać, sam wyczekiwał możliwości spędzenia czasu z nimi w trójkę, nawet jeśli na dobrą sprawę robił za piąte koło u wozu podczas spotkań.
— Myślisz, że Królicza Gwiazda oraz Zawodzące Echo zgodziliby się ją przyjąć do klanu? Nie wygląda na wygłodzoną, w końcu podkrada nam zwierzynę, ale przez te ostatnie sytuacje mogą być do niej uprzedzeni. Zresztą nie tylko oni. Pozostali również, w końcu jest samotniczką. Niby ten stan wyjątkowy został odwołany, ale... ech. Gdyby nie była sama, tylko towarzyszyłby jej jakiś schorowany kot, starszy lub kocięta... albo sama by ich oczekiwała, to sprawa byłaby prostsza... — tu urwał, by następnie mruknąć:
— Hej! Chyba mam pomysł!
Na dźwięk słów kocura, Słoneczny Fragment pokręcił głową.
— Obawiam się, że Pacynka to nie Słodka Dziewanna, zresztą to ona chciała kociąt, nie ty — mruknął sceptycznie Słoneczny Fragment, rozumiejąc, co kryło się za tym "chyba mam pomysł!". Było to dobre rozwiązanie, umożliwiające kocicy łatwe dołączenie do ich grupy, ale czy Pacynka właśnie tego chciała? Gdyby zależało jej na dołączeniu do klanu, zrobiłaby to dwie pory temu. Najwyraźniej życie samotnika żyjącego na "kocią łapę" na terenach klanu w pełni jej wystarczało. No i lider, jak i zastępca, wcale nie musieli jej przyjmować; mogliby zasugerować udanie się w domniemanym stanie do sojuszniczej społeczności.
— No właśnie, Pacynka to nie Słodka Dziewanna! — zawołał kocur, oddalając się od Słonecznego Fragmentu, gotów złożyć propozycję burej.
Przewodnik odprowadził spojrzeniem wojownika, mając nadzieję, że kocur nie oberwie po pysku od samotniczki, gdy przedstawi jej swój sprytny plan. Na miejscu Pacynki sam by to zrobił, jednak miał nadzieję, że kocica będzie dla niebieskiego wyrozumiała.
W drodze powrotnej kocur dołączył do powracającego patrolu, w którym znajdował się jego własny uczeń: Śniąca Łapa, wraz z Ciernistą Łapą, jego matką i mentorką: Jagodowym Marzeniem, Modliszkową Ciszą oraz Śnieżycową Chmurą.
— Wychodziłeś z obozu razem z Burzowymi Chmurami — zauważyła ruda kocica, zrównując kroku z przewodnikiem. — Gdzie go zgubiłeś?
— Zaraz wróci. Postanowił zapolować dla Słodkiej Dziewanny i ich kociąt. Uparł się, że musi zrobić to sam. Sama rozumiesz... — nie skłamał, ale również nie powiedział całej prawdy.
— Nie, nie rozumiem. — Śnieżycowa Chmura zamrugała, kręcąc głową. Jej wyraz pyska zdradzał jednak, że wszystko rozumiała, jednak pragnęła szczegółów. Słoneczny Fragment jednak milczał. — Królik, dwa, a nawet pięć, nie sprawią, że Słodka Dziewanna powie mu "tak". Ile razy mu odmówiła? Dwa? Jak nie więcej! Po trzecim razie powinien dać sobie spokój i spróbować szczęścia z kimś innym... No i powinien dać sobie spokój z tymi samotnymi spacerami, chyba że życie mu niemiłe. Stan wyjątkowy został anulowany, ale pamiętasz, czego dowiedział się twój uczeń... — ściszyła głos, tak, aby tylko pręgowany ją słyszał — ...podobno Wieleni Szlak miała wspólnika, chyba że nawet przed śmiercią zdecydowała się zasiać niepokój między nami. Może to był jakiś silny kocur, którego zdołała omamić słodkimi słówkami, jak ciebie...
Ruda odskoczyła, gdy udało jej się sprowokować kocura na tyle, że wysunął pazury.
— Może wciąż nadal jest w okolicy i czai się na takich przygłupów, poruszających się samopas. A może to... Hmph! Wystarczy, że te kocięta straciły jednego z ojców, nie muszą stracić kolejnego. Nie mam zamiaru znaleźć kolejnego ciała przy Drodze Grzmotu!
Słoneczny Fragment prychnął. Schował pazury i zarzucił swoją gęstą kryzą, która została rozwiana przez letni wiatr. Przyspieszył kroku, decydując się porozmawiać o jutrzejszym treningu razem ze Śniącą Łapą, gdy nagle...
Nagle go olśniło. Wytrenowana w walce, silna samotniczka, pojawiająca się chwilę przed tym, nim Porą Nagich Drzew zostali zamordowani Rozkwitająca Szanta oraz Kozi Przesmyk. Czy to mógł być zbieg okoliczności? Oczywiście. Jednak kocica zbyt pewnie i niezauważalnie poruszała się po terenach Klanu Burzy; tak jakby ktoś poinformował ją o tym, gdzie najczęściej poruszają się wojownicy, a gdzie znajdują się martwe punkty terenów. Gdyby nie jej atak, Słoneczny Fragment najpewniej po raz pierwszy spotkałby ją przy Upadłym Potworze. Burzowe Chmury raczej nie zdradziłby sektorów klanu byle jakieś samotnicze, nawet jeśli łączyło ich coś więcej niż przelotna przyjaźń...? A co jeśli jednak bazując na jego informacjach, kocica zaplanowała atak na Słoneczny Fragment, bo... No właśnie, po co? Dlaczego zaatakowała go, a nie kogoś innego?
Był nieuważny. Był przygnębiony. Był rozkojarzony. Był słaby. Był łatwym celem w oczach kolejnego kota.
Pamiętał słowa kocicy, które wypowiedziała, gdy go zaatakowała i gdy znaleźli się w tunelach. Pacynka ma siostrę. Miała, bo została zabita. Zabita przez grupę kotów, najpewniej. Jedynymi kocicami, które zginęły w ostatnim czasie była Rozkwitają Szanta oraz Wieleni Szlak; przynajmniej jeśli chodziło o Klan Burzy, co do innych klanów kocur nie był na bieżąco z nowinkami. Zresztą kocica raczej upewniłaby się, kto zabił jej siostrę, nim pałając chęcią zemsty, zdecydowałaby się na atak pierwszego lepszego kota. Przynajmniej starałaby się dowiedzieć, co to była za grupa.
Pierwsza ze zmarłych nie mogła być siostrą Pacynki, to było pewne. Szanta miała tylko trójkę rodzeństwa, o czym każdy w klanie wiedział, natomiast druga z nich... To właśnie Klan Burzy wydał na nią wyrok, dzięki dedukcji Śniącej Łapy. Kremowy przymknął oczy, składając modlitwę do Gwiezdnych, zdając sobie sprawę, że nie wiedział nic a nic o zmarłej; pokochał nie ją, lecz swoje własne wyobrażenie o niej, które stworzył w głowie. Obłudną projekcję szylkretki, z którą uznał, że coś go łączyło. I faktycznie, łączyło ich coś. Tym czymś były kłamstwa. Nie widział nic o jej życiu w Betonowym Świecie; kocica nigdy nie wdawała się w szczegóły, nie mówiła o rodzinie; matce, ojcu czy rodzeństwie. A skoro nie mówiła, to wcale nie znaczyło, że była jedynaczką!
— W-wiesz co? Masz rację, Śnieżycowa Chmuro! — zawołał, obracając się gwałtownie, omal nie zderzając się pyskiem z młodszą. — Wracajcie do obozu, a ja upewnię się, czy Burzowym Chmurom nie grozi żadne niebezpieczeństwo! Nie daj Klanie Gwiazdy, wlezie i utknie w tunelu... Śniąca Łapo, jutro o wschodzie słońca udamy się do tuneli przy Grocie Pamięci! — poinformował srebrzystego o jutrzejszym treningu i czym prędzej zaczął się kierować w okolicę Upadłego Potwora; miejsca, gdzie zazwyczaj spotykali się w trójkę z kocicą.

~~~

Zapach Burzowych Chmur był świeży; dymny zdołał dotrzeć tutaj, jednak panująca dookoła cisza świadczyła o tym, że prawdopodobnie zdołał przeprowadzić rozmowę z kocicą, udaną lub też nie, i zdecydował się na powrót do obozu. Kocur schylił głowę, starając się wyczuć zapach Pacynki, który również był świeży. Prawdopodobnie oba koty musiały jeszcze przed chwilą tutaj stać, nim odeszły w dwóch różnych kierunkach.
— Słoneczny Fragment?
Poderwał głowę do góry, gdy z wnętrza Upadłego Potwora dobiegł znajomy głos, a wśród mroku błysnęły dwa małe ogniki. Pacynka zeskoczyła tuż obok przewodnika niczym najprawdziwsza akrobatka. Zmrużyła oczy, badawczo wpatrując się w kocura, który starał się nie dać po sobie poznać, że być może odkrył prawdziwą tożsamość Pacynki i jej powiązania nie z jednym, lecz z dwoma kotami.
— To drugi raz, gdy spotkamy się całkowicie sami — miauknęła przyjaźnie, zbliżając się do kocura, jednak w połowie kroku się zatrzymała, dostrzegając zmianę w jego rysach pyska. — Wszystko w porządku? Jeśli szukasz Burzowych Chmur, to chwilę temu odszedł, kierując się w stronę Martwego Szlaku...
— Twoja siostra... — zaczął, jednak słowa utknęły mu w gardle.
Nastała kolejna pora; nastała Pora Zielonych Liści, a jednak sprawy mające swój punkt kulminacyjny Porą Nagich Drzew, nadal nie były zakończone. Być może w końcu teraz uda się je wszystkie domknąć, przynosząc tym samym pełne bezpieczeństwo Klanu Burzy.
— Czy twoją siostrą była Wieleni Szlak?
Na dźwięk imienia kocicy pysk Pacynki ledwo zauważalnie drgnął, potwierdzając tym samym przypuszczenia przewodnika. Kocur wysunął pazury, wpatrując się wrogo w samotniczkę, której pysk z przyjaźnie nastawionego przybrał obojętny wyraz.
— No proszę. Nie jesteś jednak aż taki głupi, jak sądziłam. Trochę czasu ci jednak zajęło poznanie tożsamości mojej siostry. — Oczy kocicy zwęziły się w szparki, jednak nie zdecydowała się wysunąć pazurów. Pokonała dzieląca ich odległość jednym susem, znajdując się przy boku kocura. Powoli zaczęła zataczać wokół niego kręgi, uważnie mu się przyglądają, od łap do uszu. — Jakiś czas temu Burzowe Chmury wyznał mi, że darzyłeś ją szczególnym uczuciem, nim twój własny uczeń skazał ją na śmierć. Podobno wciąż trudno ci się pogodzić z jej śmiercią, nawet jeśli wiesz, że była morderczynią — mówiąc to, usiadła, nie odrywając spojrzenia od kocura. — Czy właśnie tym jest to, co nazywacie miłością?
Maska opadła i w tym samym momencie pojął, dlaczego z każdym kolejnym spotkaniem zaczął się przekonywać do kocicy. Przypominała mu o burej szylkretce; ich podobieństwo w wyglądzie, w zachowaniu, jak i w sposobie poruszania się i walki, nie było zwykłym urojeniem, a pragnieniem wypełnienia pustki po zmarłej. Nie chciał tego; umysł krzyczał jedno, lecz serce drugie.
— Masz krew na łapach... Krew starszego, królowej i nienarodzonych kociąt! — wytknął kocicy, mając nadzieję, że ruszy ją sumienie. — Dlaczego odebrałyście im życie... Jaki miałyście w tym cel...
Czyżby chodziło o zniszczenie od środka ich klanu? Tylko po co? Czy kocice należały do jakieś większej i wrogiej samotniczej grupy? A może działały tylko we dwie, jeśli wierząc słowom zmarłej, które wypowiedziane zostały dzień przed jej egzekucją?
— Trzymaj się z dala od Burzowych Chmur!


<Pacynko?>

14 grudnia 2025

Od Klekoczącej Łapy CD. Mandarynkowej Gwiazdy

— Nie, nie... Musisz włożyć w to troszkę więcej siły, mój drogi. Spróbuj robić bardziej zamaszyste ruchy nogami, jakbyś wyskakiwał do przodu. O! Pomyśl o tym, jak kilka treningów temu znów próbowaliśmy sobie lepiej poradzić z wchodzeniem na drzewa? Używaj tych samych mięśni, a na pewno pójdzie ci lepiej. Troszkę więcej wiary w siebie — instruowała go Algowa Struga. To nie był pierwszy raz Klekoczącej Łapy w wodzie. Dobrze czuł się w brodziku, który znajdował się w żłobku. Uwielbiał uczucie wody, która przedziera się przez jego krótkie futro, obmywa jego skórę i sprawia, że kończyny stają się lekkie. Dlatego właśnie fakt, że wartki i radosny nurt, który panoszył się śmiało w korycie rzeki, okazał sie być nieco bardziej zdradliwy i wymagający... nieco go pogrążył i pogorszył humor, tak ogólnie. Algowa Struga powtarzała za każdym razem, że to tylko kwestia wprawy, że musi nabrać trochę siły i wprawy, a już niedługo będzie sunął między ławicami niczym sum cy inny wodny drapieżca. Chociaż Klekotek wiedział, że jest w tym pewnie bardzo dużo prawdy... strasznie się denerwował. Mentorka ciągle powtarzała to samo od pierwszego razu, kiedy udali się nad wodę. Nie mógł powiedzieć, że nie robił postępów, bo byłoby to duże kłamstwo, za które sama nauczycielka srogo by się na niego pogniewała, ale nie przychodziły one tak prędko, jakby chciał. Nie rządziły nim jakieś przerysowane ambicje, ale nie mógł ukrywać, że nie chciałby zostać wojownikiem, z którego byłaby dumna mama Murena, no i może też reszta jego królewskiej rodziny. Mógłby też wtedy wychodzić i robić rzeczy, na które ma ochotę. A było ich dość sporo, z czego za każdym razem, kiedy proponował je Aldze, ta nie była zbyt skłonna, aby się nimi zająć. 
— No, ale to nie tak, że nie próbuje... — jęknął żałośnie Klekocząca Łapa, który wygrzebał się na płytszą część zbiornika. Bolała go szczęka. Dla jego bezpieczeństwa dawna zastępczyni zdecydowała, że dopóki nie opanuję pływania do pewnego stopnia, powinien trzymać się długiej, giętkiej gałązki, która wychodziła z powalonego na samym brzegu buku. — Czuje, że jedyne co mam silniejsze to zgryz... — Z futrem przemoczonym do ostatniego włoska, wygrzebał się ciężko z wody. Od razu zatęsknił za tym uczuciem lekkości, który towarzyszył mu podczas pływania. 
— Być może zbyt się na tym skupiasz. Pamiętaj, jesteśmy tutaj, abyś ćwiczył nogi i grzbiet, nie zęby. — Podeszła do niego, kiedy skończył się trzepać. 
— Wtedy umrę w odmętach — skwitował kocurek. 
— Polemizowałabym. — Uśmiechnęła się łagodnie i polizała go rodzicielsko pod uchem, gdzie wciąż zbierały się luźne krople wody. Machnęła ogonem, dając mu znak, że pora wracać. Byli daleko od obozu; niemal przy samej granicy z Klanem Burzy, gdzie rozlewisko stworzyło długi pas dość płytkiej linii brzegowej. Często tam trenowali, gdyż potem można było przeprowadzić sprawne polowanie w jednym z zagajników przed lub za Kolorową Łączką, a co za tym idzie, wrócić do samego obozu z pełnym pyskiem. 
Tak zrobili i tego razu. Szli samym brzegiem, gdzie Algowa Struga poprosiła go, aby spróbował coś złowić. Serce zabiło mu jeden raz nieco prędzej. Uwielbiał polować na ryby; czuł się wtedy tak... w swoim żywiole. Przykucnął w wysokiej, szeleszczącej trawie przy samej, niewzburzonej niczym tafli rozlewiska, a następnie zaczął nasłuchiwać, próbując rozpoznać znajome mu bulgotanie. W końcu ujrzał kilka rozchodzących się na wodzie okręgów. Spiął grzbiet i wbił pazury w lewej łapię w mokry brzeg. Napinając tył, przygotował się do zamachu. Szybkim ruchem wychylił się z kryjówki i uderzył łapką mocno o lustro rzeki. Poczuł, jak pazurki wbijają się w śliskie, łuskowate ciałko, a następnie zobaczył, jak zraniona ryba zostaję wyrzucona w trawę po jego lewej. Uśmiechnął się zadowolony i dumny z samego siebie. Skoczył za nią i prędko wziął w pysk, pokazując się Algowej Strudze. Kotka na widok jego roziskrzonego wzroku również się uśmiechnęła. 
— Dobra robota, Klekocząca Łapo. Masz naturalny talent, wiesz? To prześliczna, grubiutka ukleja — powiedziała, wstając i kontynuując drogę powrotną. 
Milczeli większość czasu, co jakiś czas kotka stawała w miejscu, aby wyskoczyć w krzaki i złapać zdobycz, której Klekotek nie był nawet w stanie wyczuć czy usłyszeć. W końcu znów się odezwała: — Chciałbyś zapolować beze mnie? Widzę, że nieco się krępujesz, kiedy zauważam coś, co tobie umknęło.
— O-o... — mruknął, kiedy ryba wypadła mu z pyska. Zastanowił się na moment i niestety musiał przyznać mentorce racje. Oczywiście nie na głos. — Jasne. Czemu, by nie... 
— Świetnie. Spotkajmy się więc przy wyjściu z zagajnika, kiedy uznasz, że jesteś zadowolony ze swoich zdobyczy, okej?
— Nie wiem, co to znaczy. Nie lubię takich niespecyficznych poleceń... — miauknął pod nosem, ale dymna już zniknęła gdzieś w gęstym leśnym runie. Kocurek westchnął i postanowił poświęcić moment, aby się uspokoić i zaznajomić z otoczeniem. Zamiast bezsensownie stać, ruszył powoli przez wydeptany trakt. Próbował stawiać jak najdelikatniejsze, najcichsze kroki, aby tylko nie spłoszyć potencjalnej zwierzyny, ale to cało skupienie strasznie go zmęczyło i sprawiło, że rozpoczął bardzo rozwinięty dialog wewnętrzny, który musiał uciszyć, zanim będzie w stanie cokolwiek złapać.
Przysiadł pod drzewem, nie będąc świadomym tego, że jest obserwowany. Nie pomyślał o tym, że powinien wziąć głęboki wdech, że powinien skupić się na WSZYSTKICH zapachach, które go otaczają, a nie tylko na tropach zwierzyny. Nie zadarł głowy do góry, nie ujrzał więc srebrnego futra czy wgapionych w niego pomarańczowych ślepiów. Usłyszał za to szelest w pod jednym z wystających korzeni, które zakryte były wilgotnymi liśćmi i mchami. Podniósł czarne uszy i momentalnie skupił się na polowaniu. Chwile próbował rozpoznać zapach, a ostatecznie doszedł do wniosku, że musiała się tam kryć wiewiórka, gdyż pachniała zbyt mocno drzewną żywicą i wysokimi koronami, aby być myszą czy nornicą. Potem na moment zdało mu się, że dostrzegł kawałek rudej kity. Wiedział, że musiał się skupić, że miał jedną szansę, bo jeśli ta zacznie czmychać w górę po chropowatym konarze... wtedy może się pożegnać z tak dobrym łupem, który na pewno sprawiłby, że Algowa Struga byłaby z niego zadowolona. 
Przypadł brzuchem blisko ściółki i zaczął gładko sunąć w kierunku gryzonia. Kiedy był już zaraz obok pozwijanych korzeni, przystanął i skupił się na tym, aby jednym ruchem przyszpilić go łapą. W końcu wyskoczył do przodu i wsunął się sprawnie między dwa kawałki drewna, trafiając idealnie tak, że capnął wiewiórkę, a sam uderzył się brzuchem o omszoną powierzchnię. Syknął, ale prędko ból został zastąpiony przez radość, kiedy wijące się ciało przestało wierzgać i walczyć, a pazury mogły zostać wyciągnięte z rdzawych boków. Z trudem, używając tylnych nóg, próbował wydostać się. Pierwszy raz mu się nie udało. Drugi; było już lepiej, ale wciąż jego głowa tkwiła w dziurze. Przekręcił ją mocniej i zignorował fakt, że szorstkie korzenie rwą go za uszy. W końcu udało się, a Klekocząca Łapa z impetem poleciał do tyłu. Już miał upaść, ale jego tył wpadł na coś... na kogoś. 
— Piękna zdobycz, Klekocząca Łapo. — Usłyszał znajomy głos babki. Odwrócił głowę się i poczuł, jak mokry liść spada mu prosto na nos. — Ale mógłbyś nieco popracować nad swoją uwagą... Przesiadywałam nad tym drzewem już, zanim się tutaj zjawiłeś. To mógłby być wrogi samotnik, wojownik z innego klanu, który ma wrogie zamiary, a ty przejąłeś się dopiero wiewiórką. — Jej ton był pouczający, ale nie całkowicie przepełniony krytyką. Klekocząca Łapa próbował wyczytać cokolwiek z jej pyska, ale oblicze miała niezmącone i spokojne. 
— Ah... No tak, ma Pani rację... — zgodził się niepewnie. Próbował powrócić do momentu przed swoim polowaniem, czy rozpoznał jakąś znajomą nutkę w tle? Czy przez myśl przeszło mu cokolwiek, co mogło świadczyć o tym, że rozpoznał kocią woń? Nie mógł być pewien, a kłamać nie chciał, nie umiał. — Mogłem być bardziej rozważny... — przyznał się ostatecznie. 
— Czyżby Algowa Struga nie uczyła cię takich podstaw? Nie mówiła ci, jak ważnym jest mieć zawsze oczy i uszy dookoła głowy? — Podniosła jedną brew do góry. Kocurek od razu pokręcił głową.
— Nie! Uczyła! J-ja... — zawahał się i chwile pomyślał. Widział, jak stopniowa liderce kończy się cierpliwość, a końcówka ogona zaczyna drgać. — D-dużo zapominam... 
— Hm... Chyba że tak wygląda sytuacja... — wymruczała. — Wojownik nie może być nierozważny, nie może ukrywać swoich błędów za tym, że zdarza mu się być zapominalskim, Klekocząca Łapo. 
— Ale ja nie jestem wojownikiem — rzucił. Irytowała go już ta gadka o tym, jaki ma być, a jaki nie może być wojownik. Był jeszcze uczniem, z jakiegoś powodu najpierw było się nim, a dopiero potem następuje zmiana, następuje mianowanie. Dlaczego nikt nie daję mu być terminatorem? Czy naciskano na niego tak mocno, bo był z rzekomego rodu? Jeśli tak, to czy to dobrze?
— Ale nim zostaniesz. A według mnie powinno się to wydarzyć wcześniej niż później. Tak, teraz jesteś jeszcze zbyt młody, ale wkrótce się to zmieni. Wiele kotów, które nie noszą na czole znaku lotosu, było w stanie skończyć szkolenie i bardzo prędko zyskać miano wojownicze. Czemu z tobą miałoby być inaczej?
— Nie wiem? — Zmarszczył nosek. Nie była to przecież jego wina, to nie tak, że nie próbował, że nie słuchał i nie uważał. Naprawdę chciał, żeby mama była dumna, a co za tym idzie, również babcia, Pani Alga, reszta rodu i klanu. — Ja... ja się staram, naprawdę. Po prostu... Czasami samo wypadnie...

<Babcia?>

[1475 słów + nauka pływania + łowienie ryb]

[przyznano 30% + 5% + 5%]


Od Wełnistej Łapy

Większość dzisiejszego dnia Wełnista Łapa spędziła na klanowym cmentarzu, składając świeże kwiaty na świeżych grobach, jak i również wyrwała chwasty obrastające starsze mogiły, co jakiś czas unosząc spojrzenie ku zachmurzonemu niebu. Podniosła się z trawy i przeszła wzdłuż alei, zatrzymując spojrzenie na matczynym grobie. Przez chwilę się wahała, jednak zdecydowała się usiąść naprzeciw niego. Owinęła ciasno ogonek wokół swych łap, zaczynając monolog. Opowiedziała mamie o ostatnich wydarzeniach w klanie; o morderstwach i dochodzeniu, zmianach we władzy oraz zmianach profesji jej potomstwa, narodzinach nowych członków, jak i również ostatnich śmierciach.
– Pewnie wiesz o wszystkich nowinkach, które mają miejsce w Klanie Burzy. – Na pysk uczennicy wkradł się uśmiech. – Zarówno tych radosnych, jak i smutnych. Wiesz o nich nim sami jesteśmy w stanie je pojąć.
Albinoska potarła łapką po pyszczku. Zmrużyła oczy, starając się przywołać obraz matki. Wciąż pamiętała rozmieszczenie bieli oraz niebieskiego, jak i kremowego futra na ciele kocicy. Pamiętała rozłożenie pręg, które przecinało srebrzyste futro. Oczy mieniące się złotem w słoneczne dni. Pamiętała jej ton głosu i brzmienie jej serca, gdy to nadal biło. Zapach futra kocicy nim zostało przesiąknięte zapachem lawendy oraz innych ziół. 
Gdy ponownie otworzyła oczy, obraz matki zniknął. Kilka promieni słonecznych prześlizgnęło się przez dziurę w niebie, oświetlając polanę. Dla uczennicy był to znak, że pora powrócić do obozu.

~~~

Wełnista Łapa pociągnęła nosem, mając nadzieję, że katar, którego doświadczyła wraz z nadejściem pory zielonych liści nie był zapowiedzią żadnej choroby, a co najwyżej katarem alergicznym. Być może w trakcie wyrywania chwastów na cmentarzu do jej nosa wpadło kilka pyłków i dlatego od kilku dni z jej noska ciekła woda. Działając zaradczo, zażyła zioła, dzięki którym katar stał się jedynie nieprzyjemnym wspomnieniem.
Tuż po zachodzie słońca, Wełnista Łapa wyściubiła łebek z lecznicy, decydując się posiedzieć przez chwilę w centrum obozu i popatrzeć w gwiazdy. Starała się odnaleźć gwiadozbiory, o których nauczał Wędrujące Niebo, jednak wszystkie gwiazdy zlewały jej się w jeden punkt, trudny do rozróżnienia. Czy wina leżała w jej słabym wzroku, a może dzisiejsza pomoc przy chorych ją aż tak bardzo wymęczyła? Uczennica ziewnęła, chowając łapy pod brzuch. Zimny lekki wiaterek łaskotał ją po grzbiecie, gdy nagle poczuła ciepło drugiego kota tuż przy swoim boku.
– Nie chciałam cię przestraszyć – miauknęła cicho Skrzydlata Płomykówka. Przez chwilę wpatrywała się w pysk uczennicy, by następnie przenieść spojrzenie na gwieździste niebo. – Odkąd obrałaś ścieżkę medyka wydajesz się być szczęśliwa, mogąc nieść pomoc bliźnim. Ale pewnie czasami tęsknisz za ścieżką wojownika. Na pewno musisz tęsknić za naszymi walkami w tunelach. Ja bym tęskniła.
– Może odrobinę – odparła Wełna, nie decydując się mówić źle na temat przebiegu jej szkolenia na wojownika. Mimo złych wspomnień miała również te dobre i to właśnie o nich chciała pamiętać. – Akurat tuż przed zmianą ścieżki polubiłam walkę w tunelach, jak i same polowania.
– Czy to zasługa Oskrzydlonego Ognika, czy może jednak jeszcze Przeplatkowego Wianka?
– Przeplatkowego Wianka. Treningi z Oskrzydlonym Ognikiem były przyjemne, jednak to właśnie dzięki Przeplatce udało mi się zrobić spore postępy odkąd rozpoczęłam trening.
– Jeśli chcesz i nie masz nic przeciwko możemy czasami we dwie trenować walkę lub polować, żebyś nie zapomniała nauczonych podstaw wojowniczej ścieżki. Szkoda byłoby twojego czasu, który poświęciłaś na te treningi.
– Sama nie wiem... Kodeks medyka nie zabrania tego, ale może powinnam oddać się w całości medycynie? Może dzięki temu będę lepiej interpretować sny i przekazywać wolę Klanu Gwiazdy. A polowania czy ćwiczenie walki może...
– Nie szukaj wymówek. – Powiedziawszy to, kocica się podniosła z ziemi. Zimno oblało bok Wełnistej Łapy. – Jest tak jak sama powiedziałaś, kodeks tego nie zabrania. – Strzepnęła ogonem. – Jutro, gdy słońce będzie chylić się ku zachodowi jesteśmy umówione przy wyjściu z obozu. Pomogę ci zebrać zioła, a ty pomożesz mi podczas polowania. Podobno swego czasu byłaś najlepszym transporterem zwierzyny – rzuciła na odchodne, nie pozwalając uczennicy dojść do słowa. Tak jak bezszelestnie zbliżyła się do uczennicy medyka, równie bezszelestnie zniknęła w legowisku wojowników.

~~~

Czy mogła już teraz nazwać Skrzydlatą Płomykówkę przyjaciółką? Nie była tego do końca pewna, ale ostatnio udało jej się spędzić czasu z kocicą więcej niż z innymi. A wspólna wyprawa na polowanie i zbieranie ziół było punktem rozwojowym ich relacji. Wełnista Łapa zapomniała, jaka to frajda biec za królikiem, podczas gdy rześki wiatr targał jej długie futro. Pomogła zagonić szaraka wprost pod łapy wojowniczki, która niczym najprawdziwsza płomykówka, po której otrzymała miano, w ciszy pochwyciła zwierzynę. Była pod wrażeniem sposobu, w jaki cętkowana się poruszała, jak i polowała. Jako wojowniczka w żadnym razie nie byłaby w stanie jej dorównać.
– Nieźle. Jak na medyczkę. – Wypuściła z pyska królika, oblizując zakrwawiony pysk. – Czy któreś z ziół, które masz w koszyczku nadawałoby się do wzbogacenia smaku mięsa?
– Myślę, że tymianek i szałwia byłyby odpowiednie. A co? – zdziwiła się. Słyszała, że niektóre koty starały się eksperymentować ze smakami, decydując się dodawać zioła, jak i owoce do posiłków, jednak sama rzadko to robiła.
– Słodka Dziewanna na pewno ucieszy się z tak smacznego i aromatycznego podwieczorku, tak samo jej kocięta.
– Och. – W głowie uczennicy pojawiła się myśl. – W takim razie myślę, że dodanie również liścia ogórecznika będzie odpowiednie. Nie zmieni smaku mięsa, ale dzięki temu Słodka Dziewanna będzie wytwarzała więcej mleka dla kociąt, nie muszą się martwić tym, czy będzie w stanie je wykarmić.
Wełnista Łapa sięgnęła po naczynko, w którym transportowała zebrane zioła, a Skrzydlata Płomykówka pochwyciła za skórę szaraka. Wspólnie skierowały się z powrotem do obozu, składając wizytę karmicielce. Liliowa kocica drzemała, wykorzystując moment, w którym jej kocięta jej nie potrzebowały; spały i w tym momencie wystarczyło im tylko wsłuchiwanie się w bicie serca matki, ciepło oraz zapach jej futerka. Dostrzegając gości, ostrożnie zadarła głowę, starając się nie zrobić żadnego gwałtownego ruchu. Skinięciem odpowiedziała wojowniczce i medyczce na przywitanie.
– Jak sądzisz, Wełnista Łapo? Czy Rybeczka w przyszłości dołączy do Klanu Nocy? – Pytanie karmicielki zaskoczyło medyczkę. Nie bardzo wiedziała jak na nie odpowiedzieć.
– Nie wiem. Myślę, że nie chciałaby opuszczać cię, jak i swoich sióstr. Skąd ta myśl?
– Ta jej łatka, po której otrzymała imię nie daje mi spokoju. Być może Klan Gwiazdy w taki sposób postanowił poinformować mnie o jej ścieżce, którą w przyszłości obierze? Ta łata jest niczym znak gwiazdy, który posiada syn Rozkwitającej Szanty. Może kryje się za nią coś więcej niż bycie tylko łatą w kształcie ryby? W końcu znakiem naszego klanu są króliki i zające.
– W takim razie Równonoc również czeka świetlana przyszłość – wtrąciła Skrzydlata Płomykówka, zauważając, że siostra niebieskiej również posiadała na czole charakterystyczne znamię, któremu można było przypisywać przeróżne interpretacje. – Może będzie tą, która zjednoczy wszystkie cztery klany lub połączy przynajmniej dwa z nich w jeden? Chociaż nie sądzę, aby w tych czasach było to możliwe. – Westchnęła. – Jak myślisz? – Przeniosła spojrzenie na uczennicę.
– Klan Gwiazdy nie zesłał żadnego z snów, w którym pojawiłby się koty wyglądem przypominające twoje córki, Słodka Dziewanno. Może faktycznie w ich umaszczeniu przodkowie zdecydowali się przemycić informacje dla nas, świadczącą o ich przyszłości, jednak nie chcę wprowadzać cię w błąd – mówiła spokojnie, nie chcąc zasmucić królowej, jak i również nie dać jej złudnych nadziei, świadczących o tym, że być może jej potomstwo było kocięciem z przepowiedni, którego pojawienie się na świecie było jakimś większym planem przodków. – Jestem pewna, że w przyszłości zostaną wspaniałymi wojowniczkami, bądź przewodniczkami czy też kronikarkami. Najważniejsze, że będą wychowywane w miłości, a w ich małych serduszkach nie będzie zasiewane ziarno mroku. – Mówiąc to, albinoska zniżyła pysk do podłoża, decydując się przyjrzeć z bliska trójce małych koteczek, wtulonych w matczynym bok, jak i również w siebie nawzajem. Krokus otworzyła pyszczek, ziewając i wyciągając w przód swoje małe łapki. Gdy uczennica tak się na nią patrzyła, widziała w niej podobne cechy, które wykazywał zmarły wojownik. Nie tylko z wyglądu go przypominała, ale i z zachowania. Uśmiechnęła się, nie decydując się wyjawić ich matce, że być może prawdziwym ojcem tego różniącego się wyglądem malucha od pozostałych kociąt naprawdę był Poczciwy Dziwaczek, a nie Burzowe Chmury. Być może sama królowa zdołała to pojąć, tłumacząc sobie to tym, że jej partner, jak i sam Klan Gwiazdy nie chcieli, aby zbyt długo rozpaczała po jego śmierci i dlatego zdecydowali jej zesłać kocię podobne do niego.

~~~

Nie sądziła, że jej ojciec również doświadczy przegrzania, a jednak stało się. Kocur na chyboczących się łapach został wprowadzony przez Śnieżycową Chmurę i jej brata do lecznicy, która poinformowała, że starszy jest bardzo rozpalony. Wdzięczna Firletka wykluczyła gorączkę spowodowaną chorobą, tłumacząc, że złotooki musiał się przegrzać podczas wykonywania siłowych czynności poza obozem; gorące słońce, jak i brak dostępu do wody oraz budowa kocura doprowadziły go do takiego stanu. Wełnista Łapa zastanawiała się, ile dzieliło jej ojca od udaru cieplnego, który mógł się dla niego źle zakończyć. Poinformowała mentorkę o tym, że sama się zajmie ojcem, gdy w tym samym czasie kocica razem z Zawilcową Koroną mogłaby się zająć poważniejszymi dolegliwościami i urazami pozostałych pacjentów.
Pochwyciła w pyszczek świeży mech, który zamoczyła w naczyniu wypełnionym świeżą wodą. Zbliżyła się do rodzica i ostrożnie przetarła jego czoło, jak i barki chłodnym płynem, dostrzegając, że na jego pysku pojawiła się ulga. Pomiędzy sierścią kocura zauważyła kilka niedużych śladów po oparzeniu, na które nałożyła maści i kawałek algi, która nie raz pomógł Wełnistej Łapie przetrwać czas, gdy jej skóra paliła niczym najprawdziwszy ogień po tym, jak promienie słoneczne sparzyły ją sparzyły.
– Musisz na siebie uważać tato. Słyszysz? – spytała, lecz niebieski jej nie odpowiedział. Kocur przymknął oczy. Wełna pogładziła starszego po grzbiecie, decydując pozwolić mu zregenerować siły poprzez sen. Co jakiś czas ponawiała zwilżenie mchu, powoli przywracając odpowiednią temperaturę ciała kocura, obserwując jak jego grzbiet rytmicznie unosi się i opada.

Wyleczeni: Wełnista Łapa, Szara Skóra 

trening medyka: 1560 słów

🌟🌟🌟

Od Latającej Ryby CD. Szepczącej Łapy (Szepczącej Hipnozy)

W Rybie funkcjonował od dawna prosty, niezawodny mechanizm — była łasa na wszelkie komplementy, niezależnie od tego, kto był ich nadawcą. Co prawda niski uczeń, którego pierwotnie wzięła za przerośniętego kociaka, nie był szczytem marzeń jeśli chodziło o jakąkolwiek formę adoracji. Mimo to i tak na jej pysku pojawił się niezgrabny, półświadomy uśmiech. Nie skierowała go w jego kierunku, bardziej do siebie samej, by schlebić sobie za poranną pielęgnację futra, która najwyraźniej okazała się niezwykle skuteczna, bo ktoś w końcu raczył dostrzec jej wyraźne piękno.
Ogon drgnął jej lekko, zdradzając satysfakcję, której nawet nie próbowała ukrywać.
Oczywiście wszyscy musieli być świadomi niesamowitości jej futra, tylko nie każdy miał odwagę powiedzieć jej o tym prosto w pysk. A powinni. Bo była idealna, wszystko w niej współgrało ze sobą. Można było wzdychać do każdego aspektu, do chociażby tego, jak światło łagodnie osiadało się na białych skrawkach futra, a jak ciemniejsze plamy podkreślały jej smukłą sylwetkę. W jej własnych myślach nie było w tym ani krzty przesady — była to po prostu obiektywna prawda. 
W tym momencie młodzieniec miał potencjał, by nie być kimś nijakim w przyszłości, jak znaczna większość Nocniaków.
— Ah, tak, prawda, prawda — potwierdziła, kiwając głową, bo w jej myślach utkwiły jedynie kluczowe słowa.
Piękne. Ładne.
Zupełnie zignorowała dalszą część wypowiedzi uczniaka, bez cienia skrupułów, bowiem nie wyłapała w niej niczego, co było warte jej zapamiętania. O czym on tam paplał? Istnieniu czego? Może piękniejszego kota od niej? No, nie bardzo, na to nie było żadnych szans. To akurat byłoby niedorzeczne.
— A widziałaś je kiedyś? — pytał dalej, wyraźnie podekscytowany. W jego oczach błyszczała dziecięca ciekawość, zupełnie kontrastująca z jej chłodnym spokojem.
Zmrużyła oczy i na ułamek chwili spoważniała. Je? Co dokładnie miała widzieć? Widziała w życiu wiele rzeczy — powodzie, śmierć, własne odbicie w wodzie — ale w tej chwili nie była w stanie odgadnąć, o czym właściwie mówił.
— Oczywiście — odpowiedziała gładko, bez wahania.
— I jak one wyglądały? Jak wysoko są w stanie wzlecieć?
Uśmiechnęła się, nie dlatego, że było to jakkolwiek pozytywne bądź zabawne, a jedynie by ukryć fakt, iż nie miała kompletnie bladego pojęcia w jaką rozmowę właśnie się zaplątała. Wzlot... Latać potrafiły jedynie ptaki, a więc o te skrzydlaste stwory musiało się rozchodzić. Trochę dziwne, że point nie wiedział, jak wyglądały ptaki, skoro mieli ich masę na stosie. No, może nie tyle co ryb, ale wciąż wystarczająco wiele, by spamiętać ich kształt.
— Normalnie i cóż, bardzo, ale to bardzo wysoko. Tam gdzie nie sięga wzrok — mruknęła, próbując wykaraskać się z tej sytuacji. W duchu zastanawiała się, jak delikatnie zasugerować młodzikowi, że w jego wieku wypadałoby wiedzieć takie rzeczy, a przy okazji postarać się nie zabrzmieć na niemiłą. Docenił jej urodę, więc mogła go oszczędzić. — Wiesz, jak zaczniesz polować, to będziesz mógł im się dużo naprzyglądać — zasugerowała.
— Ale ja nie będę polował — zapeszył się młodziak, jednak nim Rybie zdążyło wymsknąć się cokolwiek o darmozjadztwie, uchylił pyszczek. — Ogrodnicy mają inne zadania... — dodał mniej pewnie.
— Ogrodnicy? — powtórzyła. 
Czy nie było ich tam zbyt wielu, jak na prostą robotę jaką było babranie łapami w roślinkach? Powstrzymała się od fuknięcia. Lulkowe Ziele może i sprawiał wrażenie wiecznie nieobecnego duchem, ale naprawdę, taka oto tu pchła była jemu i Pierzastej Kołysance niezbędna?
— Ah, no tak, na to się szkolisz — przyznała, z pozornym zrozumieniem. Jej uśmiech był cienki i uprzejmy, wyuczony księżycami rozmów z mniej interesującymi kotami. —To może w takim układzie kiedyś uda ci się zobaczyć je na stosie. A jak wystarczająco mocno odchylisz głowę, to na niebie coś dostrzeżesz. Wiesz, miej oczy zawsze szeroko otwarte dookoła głowy i takie tam. — Machnęła ogonem. — No, to powodzenia — rzuciła od niechcenia, próbując umknąć w zupełnie inny rejon terenu.
Spostrzegła jednak, że dookoła niej zrobiło się wyjątkowo tłocznie. Nos zamrowił ją od natłoku zapachów i z trudem wstrzymała się od kichnięcia. Nie była pewna, w co włożyć łapy, a uczeń, którego imienia kompletnie nie pamiętała, dalej za nią stał. Westchnęła, uznając, że skoro już pofatygował się by powiedzieć jej coś tak ważnego, to może go mniej zignorować, niż to miała w zwyczaju.
— A w sumie to czemu nie chciałeś się szkolić na wojownika? — zagadnęła, w duchu od niechcenia, a przede wszystkim powstrzymując się od przetransformowania tego pytania na "Dlaczego nie wolisz robić czegoś pożytecznego?". Wybrała jednak łagodniejszą opcję.

<Szept?>

Od Wąsatki

Wąsatka leżała na plecach, już niemal zasypiając. Miała przymrużone powieki i z punktu widzenia kogoś, kto stałby obok, najpewniej wyglądałaby bardzo śmiesznie. Jej oczka sprawiały wrażenie zupełnie białych, choć w rzeczywistości źrenice ukryły się pod powiekami. Gdyby był tu Wilczy Skowyt, może pomyślałby, że to duchy z Mrocznej Puszczy przejmują kontrolę nad jej ciałem?
Czarno-biała, gdy przestała już zwracać uwagę na otaczające ją bodźce, nagle została rozbudzona głośnym stęknięciem. Natychmiast zerwała się na równe łapy, strosząc futro na grzbiecie.
— Ach, moje stawy! — miauknęła mama z bólem w głosie. Brązowooka wspięła się na posłanie, niezgrabnie docierając do futerka Mewy.
— Co się stało, mamusiu? — zapytała, kładąc pyszczek na ciele samotniczki.
Ta westchnęła, przenosząc wzrok na wyjście z nory.
— Nic… nic. Musiałam się przewiać — odparła, a jej mięśnie drgnęły, jakby szykowała się do wstania. — Mimo wszystko… wypadałoby to sprawdzić.
Wąsatka skinęła głową.
— Tak, mamo! — wtórowała koteczka, nieco odsuwając się od starszej. — Wyjdziesz z nory? Dokąd chcesz pójść? — dopytała, przechylając łebek w bok. Czy nie stanie im się krzywda, gdy Mewa będzie gdzieś daleko?
— Jeszcze nie wiem. Muszę znaleźć… starego przyjaciela. Powinien być gdzieś niedaleko. Pomoże mi uporać się z bólem stawu, a wtedy do was wrócę — wyjaśniła, wygramoliwszy się z posłania. Mewa stanęła przed wyjściem, a promienie słoneczne otuliły jej ciało. — Pilnuj swojej siostry, dobrze?
Wąsatka dumnie skinęła głową. Po chwili dwukolorowa plama, jaką była jej mama, zniknęła w wyjściu. Młodziczka pospiesznie odwróciła się i podeszła do Kobczyka, która właśnie bawiła się jednym z piór, jakie kiedyś dostała od Wilczego Skowytu.
— Brat! Brat! — zawołała, pacając czekoladową w ucho. — Mama wyszła z nory! Zostaliśmy sami! — ogłosiła, uśmiechając się pod nosem.
Kobczyk położyła delikatnie uszy, marszcząc brewki.
— Mama wyszła z nory? — powtórzyła zdziwiona. — To się nie zdarza! Czy tata zaraz do nas przyjdzie? — kontynuowała, mrużąc delikatnie ślepka i próbując wypatrzeć w wejściu do nory choćby cień czekoladowego wojownika.
Czarno-biała wzruszyła ramionami.
— Może! A co, jeśli pod naszą nieobecność tata urósł? Może już nie mieści się w norze? — zaczęła się zastanawiać Wąsatka.
Kobczyk chciała coś odpowiedzieć, lecz wtem obie kotki usłyszały tupot niewielkich łapek. Młódka odwróciła się i kilka lisich ogonów dalej dostrzegła niedużą, szarą plamę.
— Mamo? To ty? — pisnęła, wyciągając szyję w stronę intruza.
— To nie mama! To jakiś potwór! — ogłosiła Kobczyk, rozdziawiając szeroko mordkę. — To wyrośnięta mysz! Wąsatko, dlaczego ona chodzi!?
Brązowooka spojrzała raz na Kobczyka, a raz na to dziwne, rozmazane stworzonko. Postanowiła podejść bliżej; a gdy była już obok niego, nagle poczuła okropny ból w łapie – to indywiduum ją ugryzło!
Wydała z siebie cienki pisk i zaczęła się szamotać, próbując oswobodzić się z uścisku szczura. Wtedy dobiegła do niej Kobczyk, która przednimi łapami oparła się na stworzeniu, próbując je przewrócić. Kotki zaczęły krzyczeć i syczeć, a szczur prędko przemykał między nimi, co jakiś czas próbując je ugryźć. Wąsatka czuła, jak w uszach pulsuje jej krew. Była w pełni skupiona na walce, podejmując kolejne próby szarżowania na intruza. Wydawało jej się, że idzie jej całkiem dobrze – choć zapewne każdy choć trochę doświadczony wojownik wyśmiałby jej technikę.
Gdy szczur uderzył w Wąsatkę, przewracając ją, do nory nagle wparowała Mewa.
— Wąsatko! Kobczyku! — zawołała, podbiegając do kociąt. Chwyciła szczura zębami i rzuciła nim o ścianę tak, że przestał się ruszać.
Młódka podniosła się z miejsca, pełna podziwu dla matki.
— Mamusiu! Wróciłaś już! — zawołała, unosząc uszy na krótki moment, po czym znów je opuszczając, jak to miała w zwyczaju.
Wąsatka poczuła, jak szorstki język matki przejeżdża po jej czubku głowy, karku i grzbiecie. Kobczyk zjawiła się tuż obok; nią również zajęła się Mewa.
— Co za paskudny szczur! — warknęła między liźnięciami. — Ale nic wam nie zrobił, prawda?
Wąsatka pokręciła głową.
— Nie, mamusiu! Wszystko jest w porządku — oznajmiła dumnie, wypinając klatkę piersiową.
Mewa zachichotała, po czym delikatnie popchnęła obie kotki w stronę posłania.
— No nic. Przynajmniej więcej zwierzyny dla nas — mruknęła, spoglądając na martwego szczura.
Wąsatka ułożyła się na miękkim legowisku wraz ze swoją siostrzyczką.
— Mamo… czy wciąż bolą cię stawy? — zapytała, powoli zasypiając. I choć teraz nie zwracała na to uwagi, łapa, w którą została ugryziona, wciąż ją bolała, szczypała i pulsowała.
— Nie, już nie. Udało mi się znaleźć kogoś, kto mi pomógł — odparła spokojnie Mewa, układając się obok kociąt i owijając je puchatym ogonem. — Jeśli coś będzie was boleć, od razu mi powiedzcie. Wiem, gdzie szukać pomocy.

* * *

Następnego dnia

— Kobczyk! Braciszku! — zawołała, padając na przednie łapy i unosząc biały kuperek do góry. — Złap mnie, no dawaj!
Czekoladowa od razu uniosła łepek, wlepiając wzrok w siostrę.
Wąsatka nie musiała długo prosić – brązowooka szybko zaczęła zmierzać w jej stronę, ucieszona wizją zabawy ze swoją, jak na razie, najbliższą koleżanką.
— Uciekaj, Wąsatko! Złapię cię, jak mama tego szczura! — wołała zadowolona.
Młódka, widząc coraz bardziej powiększającą się brązową plamę, spróbowała wstać. Wtedy jednak przez jej niewielkie ciałko przeszedł promieniujący ból, rozchodzący się od łapy. To przez to ugryzienie szczura! Przez nie, zamiast zgrabnie uciec, koteczka potknęła się i wywróciła, upadając pyskiem na ziemię. Auć!
Kobczyk zatrzymała się przed siostrą, po czym delikatnie dotknęła ją łapą.
— Przegrałaś! Złapałem cię! — zawołała radośnie, a zaraz potem pochyliła się nad nią. — Wstawaj już, siostrzyczko. Teraz ty gonisz!

Wyleczeni: Mewa

Od Kobczyka

Kobczyk ganiała za owadem, którego brzęczenie drażniło Wąsatkę. Sama czekoladowa była ciekawa tego dźwięku – nie słyszała go nigdy wcześniej albo nie zwracała aż takiej uwagi, jednakże to był jeden z tych, które potrafiły zwrócić jej uwagę na siebie. Kobczyk wpadła przypadkowo na Wąsatkę, która z niezadowoleniem zaczęła wierzgać łapkami w celu odsunięcia od siebie siostrzyczki. Brązowooka cofnęła się odrobinę, mając nadzieję, że łaciata się na nią za to nie pogniewa. Po takim biegu złapała zadyszki, nabieranie oddechu szło jej dość opornie, dlatego powrót do stanu sprzed wysiłku potrwał dłużej, niż Kobczyk by tego chciała. Nawet sama Mewa ze zmartwieniem patrzyła na swoją córeczkę, która teraz, wydawało się, że walczy o każdy najmniejszy oddech.
Biała chwyciła kocię za kark, przysuwając je bliżej siebie i liżąc małą po główce, jakby w celu uspokojenia jej.
Po jakimś czasie oddech Kobczyka wyrównał się, a samej koteczce powieki same zaczęły się przymykać, nieważne jak długo by z tym nie walczyła.

***

— Bracie, wstawaj! — miauknęła Wąsatka, trącając Kobczyka po główce.
Kocię otworzyło oczy, z zaciekawieniem wpatrując się w łaciatą. Czyli może już nie była na nią zła jak dobrze!
— Wąsatko, wiesz co? Tak sobie ostatnio myślałem… — zamruczała Kobczyk, przecierając sobie oczy łapką. — Pamiętasz, jak tata nam ostatnio przyniósł tą mysz? — zapytała.
Wąsatka pokiwała głową. — Tak, czemu? — dopytała, poruszając ogonkiem. Po chwili złapała za jakiś przedmiot, wgryzając się w niego. Tak, jak Kobczyk ostatnio w tamten szeleszczący papierek. Posłała go w kierunku brązowookiej. Kobczyk tym razem go nie złapała, jednak nie zamierzała się prędko poddawać. Zaraz po niego może pójdzie.
— Co, jeśli one mogą też osiągnąć ogromnych rozmiarów? Wyobraź sobie, co by było, gdybyś taką zjadła i ona by ci urosła w brzuchu… Myślisz, że one mają pestki? Wyrosłaby ci w brzuchu roślina i byś wyglądała jak taka mysz — rzekła, przyglądając się siostrze. Ciekawe czy miałaby taką podłużną mordkę, różowe, okrągłe uszy. Czy nadal byłaby łaciata? A może byłaby taka brązowa jak Kobczyk, ale z inną teksturą futerka? No i różowiutki, podłużny ogonek by ją też bardzo wyróżniał.
— Dlaczego?! Myszy raczej tak nie rosną… chociaż… może masz rację…? — zastanawiała się na głos, podążając wzrokiem za mrówką, która szła tuż obok łapy mamy. Wąsatka pacnęła ją z wysuniętymi pazurkami, posyłając istotkę na moment w powietrze. Kobczyk miała ochotę po nią skoczyć, jednak Mewa nie rezygnowała z uścisku. Może bała się, że czekoladowej to znowu zaszkodzi? — A czemu ty wiecznie mówisz o tym samym? Naprawdę nie podoba ci się to, jak wyglądasz teraz? — zapytała jeszcze, patrząc na siostrę pytająco.
— No… nie wiem, po prostu jestem ciekaw. Zauważ przykładowo, jak malutka jest ta mrówka, którą właśnie zaatakowałaś. Co by było, gdyby była naszych rozmiarów? Myślisz, że by nas pogryzła? — zapytała Kobczyk z lekkim przerażeniem w głosie. — Może to i lepiej, że nie potrafią osiągać takich rozmiarów… znaczy, tak mi się wydaje, że nie potrafią. Może Wilczy Skowyt by wiedział, w końcu tata wie tak dużo o tych klanach, pewnie mają więcej pojęcia o takich rzeczach. — wytłumaczyła Kobczyk zarówno sobie, ale i przy okazji siostrze. Nie zwróciła uwagi, czy ich mama tego słucha. Nie komentowała tego za bardzo, więc może albo nie miała siły, spała, albo nie chciała na razie im tego tłumaczyć.

Od Ognikowej Słoty

Końcówka ogona Ognikowej Słoty drgała nerwowo, gdy wyszła z obozu. Jaskółcze Ziele zdążyła znowu się przypomnieć, dlatego szylkretka nie zamierzała czekać ani chwili dłużej. Może dzisiaj by jej się poszczęściło? Może nawet Cykoriowa Łapa by czegoś się nauczyła z jej historii…
Wiatr przyjemnie muskał jej futro, gdy przeskakiwała nad wysokimi kamieniami czy wszelkiego rodzaju wystającymi korzeniami. Na szczęście nie było ich dużo, dużo więcej za to było rozsypanych wszędzie igieł. Starała się je wymijać, jak tylko było to możliwe, aczkolwiek nie zawsze jej wychodziło. Całe szczęście, że żadna z nich nie wbiła jej się w poduszkę – to byłoby niezwykle bolesne! A Słota miała już dość odwiedzin w legowisku medyka.
Tym razem ruszyła w przeciwnym kierunku, mając nadzieję na znalezienie czegokolwiek. Może to przez zmęczenie, a może rozdrażnienie, ale niestety po długim rozglądaniu się, nie udało jej się wytropić absolutnie niczego. Warknęła zezłoszczona, przekopując pewien obszar, jakby miało to w czymkolwiek pomóc. Połamane kłosy trawy rozłożone zostały nierównomiernie, a każda inna napotkana roślina nie została oszczędzona. Brązowooka, widząc bród na swoich łapach, próbowała go wymyć szorstkimi, mocnymi pociągnięciami języka, wypluwając piach niedaleko i niedbale.
Gdy była względnie zadowolona ze stanu swojego futra, wstała z miejsca, obierając dłuższą drogę powrotną. Nie mogła zrozumieć, dlaczego znowu jej nie wyszło. Cykoriowa Łapa o tym nie usłyszy, Ognikowa Słota już o to zadba. W końcu miała jej dawać przykład, a teraz nim wcale nie świeciła.

Od Kobczyka do Wąsatki

Słońce świeciło, grzejąc kotom boki przyjemnie. Kobczyk leżała przy brzuchu mamy, wpatrując się w swoją siostrę, Wąsatkę. Ciekawe co sobie myślała? I ciekawe, jak widziała świat tym okiem, które jej uciekało. Może Kobczyk mogłaby coś z tym zrobić? Musiała tylko bardzo dobrze pomyśleć co i jak to wykonać. Miała świadomość, jak bardzo łaciata nie lubiła, gdy dotykało się jej pyszczek. Ostatnio wpadła na to, że brązowooka chciała ukraść jej oko! Co prawda Kobczyk nie pogniewałaby się, gdyby mogła obejrzeć całe jej oko, aczkolwiek nie chciała go brać dla siebie na zawsze! Co by zrobiła, gdyby już się dowiedziała, jak wygląda całe? Może mogłaby sprawdzić, jak smakuje? Nie, to nie jest potrzebne… Kobczyk by oddała siostrzyczce oko, więc można było powiedzieć, że tylko by je sobie pożyczyła!
— Wąsatko, bo ty ciągle rośniesz — zaczęła, zwracając uwagę siostry na siebie.
— Tak? To tak jak ty! — koteczka odpowiedziała, spoglądając na czekoladową, jakby nie do końca rozumiała, o co jej chodziło.
— A co jeśli urośniesz większa, niż Dwunożni? — dopytała Kobczyk z lekkim przerażeniem, ale może i swego rodzaju nutą zaciekawienia? Bo skoro Wąsatka byłaby taka wielka, to mogłaby z łatwością niszczyć drzewa! Więc nic by im nie mogło zagrozić. — Mógłbym ci jeździć na grzbiecie, tak jak tacie i byśmy zwiedzali świat dużo szybciej! — dorzuciła z podekscytowaniem, stając na czterech łapkach i pusząc ogonek.
— Co? Bracie, a dlaczego ty nie możesz taki urosnąć? Wtedy to ja bym miała wygodniej — mruknęła Wąsatka, obrażając się odrobinę.
Gdy Kobczyk zanurzyła nosek w jej boku, siostra odsunęła się, jednak po paru uderzeniach serca pacnęła ją łapą, uciekając od czekoladowej, chcąc by, ją goniła. — Łap mnie! — poleciła, zanim rzuciła się do ucieczki.
Czekoladowa wstała prędko, wyskakując w kierunku siostry.

<Wąsatko?>