Westchnęła ze zrezygnowaniem, ostatecznie stwierdzając, że dalsza rozmowa z nim na te tematy nie ma najmniejszego sensu. Skoro tak bardzo chciał się kisić w tym swoim zamkniętym umyśle, nie potrafiąc dostrzec rzeczywistości poza swoimi uprzedzeniami – niech tak będzie. Za bardzo szanowała siebie, żeby marnować całą swoją energię na umoralnianie tego starego zrzędy. Na to zresztą już najpewniej i tak było za późno…
— Tak, tak, uznajmy na tę chwilę, że masz rację — odpowiedziała z nutą jednoczesnej protekcjonalności i pobłażliwości w głosie. — Ale moje imię to Mirabelka, nie żadna Morela. Nieprawidłowe zwracanie się do mnie trochę ujmuje ci na wiarygodności, wiesz? Chociaż ja oczywiście rozumiem, że mogłeś się pomylić, każdemu się zdarza. Po prostu daję ci znać na przyszłość.
Krogulec prychnął, machając ogonem.
— A co ja niby powiedziałem? To i tak to samo. Też owoc. Skoro już temat zamknięty i wszystko sobie wyjaśniliśmy, to co teraz zamierzasz?
Uśmiechnęła się pod nosem. Musiała przyznać, że bawiła się wyśmienicie, obserwując jak w ogóle nie wyłapał złośliwości w jej wypowiedzi.
— Możemy pogadać — wzruszyła ramionami — chyba, że masz jakieś inne propozycje, to zamieniam się w słuch. — Uniosła brew, gotowa poczekać na jego odpowiedź, dopóki nie przypomniało się jej jeszcze jedno pytanie. — Powiedz mi… dlaczego tak właściwie nazywałeś Agresta mamą? Nigdy nie słyszałam, by ktoś się do niego zwracał w formach żeńskich. Identyfikował się kiedyś jako kotka?
Tym razem to na twarzy jej dziwacznego brata zawidniał lekki uśmiech.
— Tak jakoś mu to pasowało... — rzekł, jakby potwierdzał przypuszczenia kotki. — A tak naprawdę to jako kocię nie miałem matki, za to miałem ojca. Dziwnie mi było mówić do niego tato, gdy tate już miałem jednego. A on... cóż... był kimś bliskim memu sercu, gdy byłem mały. Jakoś tak utożsamiałem go z matką, bo był opiekuńczy i miał w sobie to matczyne ciepło. Zresztą nie protestował, więc tak się mu przyjęło — fuknął pod nosem, jakby już i tak dość powiedział.
Całkiem ciekawe.
— Ach, rozumiem — odparła, nie za bardzo wiedząc jak kontynuować rozmowę. Rozejrzała się po otoczeniu, na szczęście zdołając wpaść na kolejny pomysł. — Podejrzewam, że mieszkanie z samymi bliskimi tobie osobami musi być miłe — stwierdziła, porównując życie Kroguleca z życiem w Owocowym Lesie. — Nierzadko jak słyszę o niektórych z naszej społeczności, to mam ochotę walnąć łbem o kamień. A tak na wolności, wyłącznie ze kotami, które kochasz… to brzmi nawet kusząco — westchnęła, zastanawiając się na głos. — Na pewno możesz spędzić z nimi więcej czasu, większość pracy i tak wykonujecie razem. Czasem żałuję, że przez skupienie się na obowiązkach klanowych, zaniedbałam relacje z częścią rodziny…
Prychnął.
— Rzeczywiście to lepsze życie niż w Owocowym Lesie. Chociaż przez to, że Wrzos jest uzdrowicielem ciągle przynosi do domu bezdomnych, którzy nie chcą potem ruszyć dalej w świat i spijają nasz dorobek życia. Wiesz, jak ciężko jest przegonić te sierściuchy? Jeśli planujesz także oddzielić się od tych świrów, nie licz na miłe przywitanie. Jako samotnicy żyjemy samotnie, nie w grupie — uświadomił jej to, jak gdyby ta nagle miała zaproponować mu nagłą wprowadzke.
Zadrgała wąsami, widząc jego reakcję.
— Nie martw się, jeszcze nie planuję się do ciebie wprowadzić — oświadczyła rozbawiona. — Mimo wszystko czuję przywiązanie do Owocowego Lasu, wiele zawdzięczam także osobom spoza rodziny, którym wystarczyło moje członkostwo w społeczności, żeby się o mnie troszczyć. Dostrzegam wady takiego życia, ale chyba niełatwo byłoby mi się z nim całkowicie pożegnać — stwierdziła, wzdychając. — Tęskniłam za nimi i poczuciem przynależności, kiedy uciekłam. No i do tego jeszcze dochodzi całe to rozproszenie mojej rodziny, zebranie ich wszystkich też na pewno by nie było łatwe...
Srebrny aż splunął na bok słysząc te ckliwą historyjkę.
Ble! Życie samotnicze, oprócz wielu korzyści, najwyraźniej nie było pozbawione swojej ceny. Ceny w postaci odarcia z resztek jakiejkolwiek kultury osobistej…
— Nie słodź tym szumowiną, bo się zrzygam. — Skrzywił pysk.
Kącik jej ust nieznacznie drgnął, kiedy enigmatycznie uniosła brew. Przynajmniej mogła się z niego pośmiać.
— Skąd w tobie ten nagły dramatyzm? — dopytała ze spokojem. — Jeśli jednak wolisz, żebym to z wami spędzała więcej czasu, to nie ma problemu, wystarczy powiedzieć. Ja zawsze jestem otwarta na ciekawe propozycje.
— Co? — chyba go zatkało. — Nie! Czy jesteś mysim móżdżkiem?! Przecież powiedziałem, że nie chcę więcej przybłęd na głowie! Nic nas nie łączy! To, że mieliśmy tą samą matke nic nie znaczy! Nie będziemy teraz rodziną! Cenie sobie spokój i prywatność! Goście, a zwłaszcza przybłędy nie są mile widziane!
Im dłużej tutaj z nim siedziała, tym bardziej rozbawiona się czuła. Ach, brakowało jej tego uczucia beztroski. Nawet nie pamiętała kiedy ostatnio miała na tyle dobry humor, aby być w stanie się śmiać.
— Żartuję, żartuję, spokojnie! — parsknęła. — Jeszcze nie jestem na tym etapie, aby mieć ochotę cię torturować. Ale masz teraz obowiązek przyjmowania mnie jako honorowego gościa, inaczej kto wie… W każdym razie! Pamiętam ucztę, którą tutaj zorganizowaliście, kiedy odwiedziliśmy was z tatą. Codziennie tak jadacie? — Musiała przyznać, że ślinka powoli zaczynała jej cieknąć na język.
— Zależy. Jeśli te tłumoki rozdają nasze żarcie tym darozjadom, którzy udają chorych, by się za darmo nażreć to nie. — Wykrzywił swój nos.
Przekręciła głowę, myśląc przez chwilę.
— W sumie, jeśli to częsty problem, chętnie wam pomogę — zaoferowała, zaczynając po części rozumieć irytację kocura. Jeśli zmuszają go do zdobywania jedzenia, a potem bez zgody oddają je innym, to nie brzmiało to najlepiej. — Co powiesz na wspólne polowanie?
— Huh? Chcesz pracować? Za darmo? I nam pomóc? — Na jego pysku widać było autentyczne zdziwienie. Zaraz jednak zmierzył ją wzrokiem, jak gdyby oceniał czy nadawała się w ogóle do tej roboty; zmarszczył pysk, przygryzł język i przekrzywiając łeb powoli wyprostował się dumniej. — Dobrze. Przynajmniej odpłacisz się tak za tą wymuszoną gościnę.
Ha. Zagięła go!
— Dobra, to od czego zaczynamy? — Podniosła ogon z podekscytowaniem.
— Idź i poluj — rzekł krótko.
— Nie ma tak, ty idziesz ze mną!
— Ja? Czemu ja? Ja jestem już stary. Stawy mnie bolą, a to ty zaoferowałaś pomoc — wytknął jej to.
Aha no ładnie. Niech nie myśli, że tak łatwo się jej pozbędzie, co to to nie!
— No dla towarzystwa chociaż! — Tupnęła łapą dla podkreślenia swojego zdania, nim nie uśmiechnęła się chytrze. — Chociaż rozumiem, że możesz się czuć zawstydzony poziomem swoich umiejętności w tym wieku, ale naprawdę nie musisz się tym przejmować. Ja ci wszystko na spokojnie przypomnę i wytłumaczę.
— Co?! — Zjeżył sierść na karku, obrzucając ją piorunującym spojrzeniem. — Doskonale wiem jak się poluje, niczego nie musisz mi przypominać! Nie chcę polować, bo sama zaproponowałaś pomoc, ot co! Nie potrzebujesz mnie do tego, jak nieporadna życiowo osoba. Samotne polowanie jest bardziej efektywne, bo nikt ci nie przeszkadza! I jeśli jeszcze raz mnie tak obrazisz, Morelo, to zaraz wbije ci trochę rozumu do łba!
Przewróciła oczami. Trochę zajęło mu zorientowanie się, ale lepiej późno niż wcale. Ech, no niech już będzie temu dziadkowi.
— Ale co tak się puszysz od razu, ja tylko oferowałam ci pomoc! — tłumaczyła. — I to Mirabelka, jeszcze raz — dodała z niezadowoleniem. — Zapoluję sama, ale jeśli chcemy wszyscy się najeść, to przydasz się w odnoszeniu tego wszystkiego. Będzie znacznie szybciej.
— Dobra. Niech będzie, sieroto jedna — prychnął i poszedł z nią.
Zachichotała cicho, kierując się w stronę lasu.
Może i odniosła jedynie połowiczny sukces, ale to nadal był sukces!
***
Polowanie na szczęście nie zajęło im długo i nim mogli się obejrzeć, znajdowali się już na specjalnie przygotowanej uczcie.
— U was zawsze jadło się posiłki w taki specjalny sposób? — zapytała, bardziej Wrzosa i Owsa. — Nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś takim. Chociaż przyznaję, że czyni to samą czynność jedzenia bardziej przyjemną.
— Tak, zawsze. To nazywa się dzielenie się pokarmem z najbliższymi. Wzmacnia więzi — wyjaśnił Wrzos.
— Ma sens. My też jemy często wspólnie, ale to najczęściej w parach, ewentualnie trójkach. No i nie przygotowujemy tego wszystkiego tak elegancko, bardziej po prostu spożywamy tą samą zwierzynę. Nie przywiązujemy tak dużej uwagi do polepszenia smaku czy wyglądu posiłku, na codzień zresztą nie ma za na to bardzo czasu. Ale na bardziej specjalne okazje, czemu nie?
— Tak, to prawda, ale dla nas to normalne. Lubimy takie drobne rzeczy. Ukazują miłość.
— Krogulec też? — zerknęła na niego z lekkim uśmiechem.
— Oczywiście, nasz misiaczek także bierze w tym udział i to uwielbia!
— Wcale nie! — naburmuszył się kocur, krzywiąc pysk. — Nie wygaduj takich bzdur! Nie jej!
— Hej, czemu akurat ja mam być wykluczana! — udała oburzenie. — Ja nie gryzę za bycie szczerym na temat swojej łagodniejszej strony, inaczej Agrest byłby już dawno zmalterowany...
Nastąpiło kolejne prychnięcie.
— Jakiej łagodnej strony? Ja takiej nie mam. Jestem silnym, niezależnym kocurem!
— Tak, tak, tak — Wrzos przewrócił oczami. — A kto prosił o pomoc, gdy... — Nie dokończył, bo jego pysk został zasłonięty przez łape arlekina
— Jesteście niesamowicie śmieszni — parsknęła, czując przypływ ciepła. Brakowało jej takiej rodzinnej atmosfery, jakkolwiek dziwna ona by nie była. Mimo tej radosnej chwili, do głowy kotki wpadła myśl, że właściwe to ona nie była tutaj wcale potrzebna. Miło się obserwowało to, co ich łączyło, ale gdyby nie stawiła się w tym miejscu – tak czy inaczej nic by się nie zmieniło. Obecność Mirabelki lub jej brak nie wnosiły niczego nowego. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam wam za bardzo — mruknęła cicho, nieco spuszczając głowę.
— Ależ skąd! Uwielbiamy gości! Krogulec nie przyzna się, ale bardzo cię polubił, tylko o tobie by nam mówił i mówił — zaśmiał się Owies.
Uniosła uszy do góry.
— Miło mi to słyszeć. — Uśmiechnęła się nieznacznie, zerkając na swojego brata-nie-brata.
Jak można było się spodziewać, Krogulcowi nie spodobał się ten komentarz i natychmiast wyglądał, jakby miał ochotę wybuchnąć, zabierając ze sobą każdego z nich.
Wszyscy zjednoczyli się w zduszonym chichocie.
***
Na konicu tamtego spotkania dostała jedno z suszonych ziół Wrzosa, tak na pamiątkę. Oczywiście zachowała je, eksponując tuż przy swoim posłaniu. Lubiła na nie spoglądać, kiedy czuła się samotna lub po prostu przygnębiona i przypominać sobie o trójce ekscentrycznych kocurów. Ostatnio niestety nie miała okazji ich odwiedzić, ze względu na coraz bardziej przytłaczającą liczbę obowiązków oraz dram Owocniakowych.
Jednak zamierzała to dzisiaj zmienić!
Radosnym krokiem wkroczyła na teren pary-do-trzy-miary i… od razu zauważyła, że coś jest nie tak. Było tu po prostu tak bardzo… cicho.
Z dudniącym sercem w piersi pobiegła do legowiska kocurów. Niestety, tak jak przypuszczała, zastany widok od razu wywołał w niej chęć płaczu. Trójka samotników leżała wtulona w siebie, wydając się znajdować już w zupełnie innym miejscu. Odór śmierci tylko potwierdził to, co było widać gołym okiem.
Podeszła do ciał i nosem dotknęła czół każdego z osobna.
Wszechmatka miała ich w opiece.
„Będzie mi brakować waszego optymizmu poczucia humoru” – pomyślała, spoglądając na Wrzosa i Owsa. Następnie przerzuciła wzrok na brata-nie-tak-dawno-jeszcze-żwawego-wariata. – „No i oczywiście ciebie, Krogulcu. Cokolwiek o mnie nie myślałeś i jak bardzo nielogicznych poglądów czasem nie miałeś… będę tęsknić”.
<Rip dla ciebie, mój przypadkowo najzabawniejszy bracie 😔>