BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

09 grudnia 2025

Od Smugi

Po niedawnej eskapadzie Smugi, kocurek był pilnowany nieco bardziej niż swoje rodzeństwo, które grzecznie przebywało u boku matki. Czekoladowego za to ciągnęło w świat już i chciał opuścić bezpieczny bok Miodunki. Srebrna w końcu zadecydowała, że zacznie w kociakami wychodzić ze żłobka, by te mogły się pobawić na otwartym terenie tuż przed legowiskiem. Oczywiście młodsza wersja Czerwca z utęsknieniem patrzyła, jak parę długości dalej obóz tętni życiem. Chciał już do tego świata należeć.
W końcu jednak doczekał się upragnionego momentu i raptem parę dni później Pieczarka zwołała Owocniaków, by ogłosić trójkę kociąt uczniami i przydzielić im mentorów. Właśnie w tym momencie Smuga w końcu dowiedział się, jaką ścieżką szkolenia będzie podążać. Miał szczęście, gdyż liderka przydzieliła mu białego wojownika, Żagnice, na mentora. Młodszemu zdawało się, że już miał przyjemność spotkać owego kocura, w czym utwierdziły go słowa żółtookiego vana.
— To ty mi ostatnio wpadłeś pod łapy szczylu — stwierdził, mierząc czekoladowego mało przychylnym wzrokiem.
— Możliwe. — Nie zaprzeczył. — Nie spodziewałem się, że za mentora dostanę kogoś tak mało znanego.
— Mało znanego? Zważaj na słowa młody, świat nie będzie łaskawy przez to, że jesteś naiwnym kociakiem.
— Nie jestem kociakiem, już nie — prychnął, jeżąc się nieco na ogonie.
— Bycie mianowanym na ucznia nie znaczy, że jesteś na tyle dojrzały — wyjaśnił z przekąsem. — Co, może polecisz do mamusi się poskarżyć? — Kocur, widząc, że ten próbuje jakoś zripostować, uśmiechnął się dumnie, uznając tę rozmowę za wygraną. — Chodź dzieciaku, trzeba Ci zrobić przyspieszony kurs wspinaczki na drzewa. Bo nie podejrzewam, byś kiedykolwiek zaczepił te swoje dziewicze pazurki o korę.

[252 słowa]

Jaśminowiec urodziła!

Jaśminowiec urodziła dwie śliczne córeczki! I to na tyle podobne, by uwierzyć, że to od jednego taty. Dobra robota!


08 grudnia 2025

Kasztanka została adoptowana!

Jenocia Łapa została adoptowana!

 

Jenocia Łapa

Od Konwaliowej Łapy

Pora zielonych liście oficjalnie nadeszła, spowijając tereny Klanu Nocy prażącym słońcem za dnia, a wieczorem chłodniejszymi temperaturami. Większość roślinności w odbudowanym obozie kwitła, jak szalona, więc ogrodnicy i medycy mieli pod dostatkiem niektórych ziół i innych potrzebnych medykamentów. W tym wszystkim także lawenda przy źródełku, które dawało ukojenie przy Wysokim Słońcu, które było bezlitosne na bardziej otwartych terenach. Fioletowe kwiaty kwitły, roztaczając na niemal cały obóz przyjemną woń, która była w stanie ukoić nerwy Konwaliowej Łapy. Kocur ciężko westchnął, czując, jak już jakiś czas temu wpadł w pewną rutynę. Poranne wstawanie znacznie wcześniej niż inni, by prawidłowo zadbać o swój wygląd, który i tak po treningu ze Zmierzchającą Falą zamieniał liliowego w jakiegoś dzikusa, który nie wiem, czym jest jakakolwiek podstawowa higiena sierści. Ale cóż, jakoś musi to przeboleć, przecież nie będzie całe życie jedynie pachnieć i pięknie wyglądać.
Czy pogodził się już z decyzją Mandarynkowej Gwiazdy? Różnie. Miewał dni, kiedy kompletnie o tym nie myślał, a innym razem żal i gorycz na nowo odżywały w nim niczym nagłe fale w spokojnej rzece. Czasem bywało trudno pojąć mu motyw takiej, a nie innej decyzji ze strony liderki, lecz na pewno był na dobrej drodze, by zacząć żyć w zgodzie z całym sobą oraz większością członków klanu. Jasne były wyjątki, lecz widząc, że jego czekoladowo siostra sobie radzi z tym, nie ingerował. Jako wojownik musi być silna, a brat nie zawsze będzie u jej boku. W sumie nieco się zastanawiał, co u sióstr, gdyż nieco się mijali w ciągu dnia, a wieczorami każdy lub przynajmniej większość marzyła o błogim śnie. Rzecz jasna zawsze znalazła się jakaś grupka uczniów, którzy do późna głośno gawędzili, nie dając upragnionego odpoczynku innym.
Po ostatnim treningu z dymnym wojownikiem czuł, jak mu łapy zaraz samoistnie odpadną od całej reszty. Z niemym jękiem podniósł się z wygodnego posłania, by rozpocząć dzień od rutynowej pielęgnacji. Dla niektórych byłoby to istnym utrapieniem, lecz Konwalia lubił te chwile, kiedy jedyne, na czym musiał się skupić to starannych ruchach języka po liliowej szacie. Był to moment, gdy wszelkie troski ustępowały dokładności, zaangażowaniu i spokojowi. Dodatkowa woń lawendy dookoła sprawiała, że uczeń czuł się wręcz błogo, niczym wolny duch, stąpający pośród niczego nieświadomych żywych. Tak, to było zdecydowanie, co najbardziej uwielbiał w ciągu dnia, kiedy to część uczniów jeszcze spokojnie spała lub ledwo przytomni mieli się udać na poranny patrol. Jak dotąd niebieskookiemu nie zdarzyło się samemu brać udział w tak wczesnym wyjściu z obozu, choć w sumie na co dzień niewiele później sam z mentorem opuszczał bezpieczną wyspę.
Zaraz po zakończeniu porannej rutyny, podniósł się z posłania, by następnie opuścić legowisko dokładnie w tym samym czasie, co wojownik. Jeszcze się nie zdarzyło, by którykolwiek z nich się spóźnił na umówiony wymarsz na trening, czasem nawet jeden z nich przybywał przed czasem, jakby obawiając się pierwszego spóźnienia.
— Jak noc minęła, Konwaliowa Łapo? — spytał jak zwykle Zmierzchająca Fala.
— Znośnie, aczkolwiek odczuwam dziś skutki niedawnego treningu w wodzie.
— Jakoś mnie to nie dziwi, ale to znaczy, że przykładasz się do treningów — oznajmił z lekkim uśmiechem, który często widniał na pysku wojownika.
— Zapewne — mruknął z lekkim skinieniem głowy, by następnie skierować wzrok na swojego mentora i odwzajemnić uśmiech. Koty i kocice, oto chwalebny moment! Niejaki Konwaliowa Łapa w końcu okazał jakiekolwiek pozytywne emocje wobec Zmierzchającej Fali! Niech ktoś to gdzieś zapiszę lub lepiej, wygraweruje w ogromnej skale wielkimi literami, by każdy mógł po wieku dowiadywać się o tym fakcie.
— No proszę Konwaliowa Łapo, ktoś tu umie się uśmiechać — mruknął z wyczuwalną przyjacielską zaczepką w głosie starszy.
— A coś myślał mój mentorze? Żem bezdusznik i zimniejszy od najchłodniejszego lodu? — prychnął nieco rozbawiony.
— Cóż… Tak. — Liliowy na te słowa jedynie pokiwał głową ze zrezygnowaniem, przewracając przy tym oczami, lecz uśmiech nie opuszczał jego białego jak śnieg pyska. — Ale przechodząc do rzeczy, tym razem poznasz podstawy walki, także wyruszamy! — Zmierzchająca Fala dzisiaj zdecydowanie tryskał energią, szczególnie po niespodziewanym geście ze strony swego ucznia. Dlatego też nie czekając dłużej, żwawym krokiem ruszył w stronę wyjścia z obozu, nie czekając zbytnio na liliowego. Niebieskooki także nie zwlekając, podążył za dymnym, który już wchodził do wody.
Dalsza droga im upłynęła na luźnej rozmowie o błahych rzeczach, jak przekonywanie siebie nawzajem, która z ryb jest lepsza, a skoro o tym mowa.
— Konwaliowa Łapo, co powiesz na drobny postój i próbę złowienia ryby? — zaproponował wojownik, kierując się bardziej w stronę brzegu rzeki, ciągnącej się przez większość terenu Klanu Nocy.
— Spróbować zawsze, żem mogę — stwierdził, zmieniając nieco kierunek dotychczasowego marszu. Chwilę później siedział nad wodą, słuchając z uwagą słów mentora.
— Najważniejszym jest cierpliwość i spokój. Nagłe, gwałtowne ruchy płoszą ryby, uciekając głębiej, a tam nigdy ich nie złapiesz — wyjaśnił pomarańczowooki, wpatrując się skupiony w taflę wody. — Musisz dokładnie obserwować ruch wody, gdyż kiedy ryba podpływa bliżej powierzchni, tworzy niewielkie fale. W miejscach, gdzie rzeka lub jezioro jest przejrzyste, możesz znacznie wcześniej dostrzec potencjalną zdobycz. Ważne jest też wyczucie i niewahanie się, nie możesz się bać wody, a tym bardziej ryby, z drobnymi wyjątkami. Na przykład okoń jest drapieżny i nie wiadomo, co takiemu nagle wpadnie do głowy — tłumaczył, czekając na odpowiedni moment, aż w końcu dostrzegł swoją szansę i jednym ruchem ryba już po chwili znajdowała się na brzegu jakąś długość ogona od wody. — To jest ukleja.
— Mała — skwitował liliowy.
— Prawda, dlatego przy spokoju i cierpliwości jest łatwą zdobyczą. Sam spróbuj.
Konwaliowa Łapa skierował swój wzrok na taflę wody, obserwując uważnie każdą niedoskonałość na powierzchni w poszukiwaniu uklei, która stanie się jego pierwszą rybią zdobyczą. Jak na złość żadna sztuka nie chciała się pokazać ani wywołać ruchu wody — nieco poirytowany przesunął ogonem po ziemi za sobą i zastrzygł prawym uchem, na którym widniał pędzelek średniej długości.
— Chodźmy już, szkoda dnia — stwierdził, podnosząc się z dotychczasowego miejsca. Strzepnął z ogona piach jednym ruchem i nie patrząc na złowioną przez Zmierzchającą Falę ukleje, ruszył dalej. Spotkało się to z cichym westchnieniem wojownika, najwidoczniej młodszy jeszcze nie dojrzał do łowienia, jednak niedługo przyjdzie czas.
— Za łatwo się poddajesz. — Nim dymny zdążył cokolwiek, niebieskooki głośno prychnął. — Taka prawda, nie wyprzesz się tego.
— A cóż ty możesz o mnie wiedzieć? Tyś jedynie moim mentorem jest — rzucił za siebie, nim starszy nieco przyspieszył, obejmując prowadzenie. Tym razem także szli do Brzozowego Zagajnika.
— No właśnie, jako mentor muszę znać swojego ucznia, także nie dąsaj mi się tu, co? — mruknął z nutą żartu pod koniec.
— Ja przecie nie dąsam się! Pomówienia jakieś to są!
— Nie wyprzesz się tego. Ale dobrze, zaraz będziemy na miejscu, więc objaśnię Ci główną część dzisiejszego treningu. Jak mówiłem w obozie, poznasz podstawy walki na razie, lecz z czasem będziemy dalej iść z tematami. Na razie chciałbym poznać twoje możliwości pod względem siły, zwinności i gibkości. Twoje gęste futro przysłania twoją prawdziwą sylwetkę, dlatego twoja niepozorność jest przewagą nad wrogiem.
Liliowy jedynie skinął głową i bez słowa kroczył obok mentora, kiedy ten wszystko z należytą uwagą tłumaczył swojemu podopiecznemu. A kiedy tylko znaleźli się pośród drzew, wojownik zatrzymał się i w ramach rozgrzewki oraz sprawdzenia umiejętności ucznia, skoczył w jego kierunku. Niebieskooki nim się obejrzał, poczuł twardą ziemię pod sobą, a grzbiet nieco promieniował bólem. Zmierzchająca Fala stał nad nim, czekając na jakiekolwiek posunięcie ze strony młodszego. Ten niespodziewanie obrócił się na brzuch i jednym szybkim ruchem wypełzł spod mentora, tym razem będąc już przygotowanemu na atak. Długo nie musiał czekać, gdyż dymny ponownie skoczył w jego kierunku, lecz tym razem Konwaliowa Łapa z niesamowitą gibkością uniknął powalenia na trawę.
Pomarańczowooki chciał trzeci raz ruszyć na ucznia, lecz ten niespodziewanie pędził w jego stronę i z niemałą siłą uderzył starszego, sprawiając, że tym razem to on znalazł się na ziemi.
— Siłę to ty masz — stwierdził jedynie Zmierzchająca Fala, podnosząc się na łapy.
— Po Tojadowej Kryzie co nieco żech odziedziczył — rzucił liliowy, obserwując uważnie przeciwnika.
— Warto wiedzieć, że nie boisz się pobrudzić i tylko leżeć czysty, pachnący — powiedział kąśliwie Nocniak, próbując zwykłej prowokacji, lecz Konwaliowa Łapa jedynie machnął gniewnie ogonem. Lekki uśmiech pojawił się na pysku wojownika i bez ostrzeżenia skoczył w bok, a nie wprost na ucznia, co zdecydowanie zdezorientowało młodszego. Ten po chwili został zaatakowany od boku z taką siłą, że ta posłała jego ciało na najbliższe drzewo będące o lisią długość od nich. Konwaliowa Łapa z bólu zacisnął zęby, osuwając się bezwładnie na ziemię. — Konwaliowa Łapo? Wszystko dobrze? Chyba trochę przesadziłem… — przyznał kocur, podchodząc do liliowego, który starał się nie zacząć zwijać z bólu na ziemi.
— Żyje… — wystękał, powoli podnosząc się, choć nie było to łatwe z powodu przeszywającego bólu w lewym barku. Po tej stronie przednią łapą ledwo dotykał ziemi, nie mogąc w pełni stanąć, opierając cały ciężar.
— Chyba wystarczy na dziś… Ale muszę przyznać, że jesteś gibki i silny — wymruczał pocieszająco, ustawiając się po lewicy liliowego, by w razie czego być dla niego oparciem. — Jak wrócimy, to zaprowadzę Cię do medyka.
— Nic mi nie jest, ino trochę pobolewa…
— Mi oczy nie zamydlisz, widać, że to coś poważniejszego — upierał się wojownik.
— Nie dasz spokoju?
— Nie.
— Ech, no dobrze, skoro taka twoja wola — ustąpił w końcu.
W obozie od razu skierowali się do odpowiedniego legowiska, gdzie Różana Woń z Gąbczastą Perłą rozpoznały uraz w postaci wybicia barku. Trzeba było to nastawić, by stan się nie pogorszył, choć medyczki ostrzegły, że będzie to bolesne. Młodsza z nich nawet zaproponował kawałek patyka, by Konwaliowa Łapa zacisnął na nim zęby, gdy będą działać. Ten jednak odmówił, oznajmiając, że to zniesie. Nikt się z nim nie kłócił, nie chcąc marnować czasu. Chwilę później na niemal pół obozu rozniosło się głośne miauknięcie liliowego ucznia.
— A trzeba było się zgodzić — mruknęła Gąbczasta Perła.
— Żyje? Żyje.
— Przez najbliższe dni nie obciążaj łapy zbytnio, tu masz jeszcze liście maliny, zjedz je — oznajmiła Różana Woń, a niebieskooki potulnie zjadł zieloną część rośliny.
Po tym Zmierzchająca Fala pomógł dojść uczniowi do legowiska, gdzie po chwili go opuścił, by powiadomić kogo trzeba, że przez jakiś czas będzie zwolniony z obowiązków, jakim były treningi, co było bezpośrednim zaleceniem medyczek. A Konwalii pozostało jedynie wpatrywać się w lawendę przy źródełku.

[1640 słów]

Wyleczeni: Konwaliowa Łapa

Od Smugi CD. Kurki

Czekoladowy przez dłuższą chwilę wpatrywał się jak zahipnotyzowany w młodego zwiadowcę. Nie wiedział czemu, wpadł w taki trans, lecz po chwili się otrząsnął, przy okazji nieco oceniając posturę Kurki. Smuga od razu stwierdził, że jest zwiadowcą, jak jego tata.
— Nie jestem łobuzem! — zaprzeczył młodszy. — Rodzice nazwali mnie Smuga! — wyjaśnił, dumnie wypinając dumnie pierś. W końcu jego imię miało symboliczne znaczenie w przypadku Czerwca i Miodunki. Poza tym oni sami często określali go mianem specjalnej troski oczkiem w głowie, co było nawiązanie do jego nieco oderwania od rzeczywistości i wymyślonych przyjaciół. Nie zapowiadało się, by kocurek zbyt prędko przestał gadać lub bawić się z nieistniejącymi kotami — pomimo to wiedział, kto jest realny, a kto nie.
— Jesteś zwiadowcą, prawda? — zagaił, upewniając się w swoich podejrzeniach. — Masz typową sylwetkę, jak inni z tego stanowiska — dodał bez większego celu. Figa aż tak go jeszcze nie zaraziła swoim wrednym charakterem, więc Smudze jak dotąd nie zależało na byciu kąśliwym wobec innych. Choć raz na jakiś czas zdarzało się, że dogryzał starszej zwiadowczyni, która aż z widoczną dumą patrzyła, jak syn jej dawnego ucznia podłapuje pewne zachowania z jej strony. Czerwcowi jedynie pozostało obserwować uważnie to wszystko z boku i próbować mieć minimalną kontrolę nad tym, co kociak chłonie ze strony Figi.

<Kurko?>

Od Kurki CD. Poranku

Pora nowych liści

Kurka był już zdrowy i w pełni swojego życia. Przynajmniej z pozoru. Po rozmowie z Guziczkiem, po płaczu i żalu wylanym przez oczy, Kurka wyruszył na spacer. Polowania i uzupełnienie mchu i pajęczyn zajmowało całe jego dni i w końcu nie wytrzymał i wymknął się spod wymagań wszystkich wokół. Przykładał się porządnie do swoich obowiązków i potrzebował trochę od nich odpocząć.Dzień był piękny, oświetlony słonecznym blaskiem odbijającym się od świeżych, młodych i zielonych liści. Świat zdawał się bić nowym życiem, a chłód powoli ustępował, pomimo że śnieg nadal pokrywał spore kawały otwartych przestrzeni. Wszystko powoli się budziło, a epidemia nadal hulała. Przynajmniej ten chłód ustępował przyjemnemu słońcu.
Kurka z łatwością wskoczył na ten stary pniak robiący im za most nad rzeką. Jeszcze parę marnych księżyców temu, pewnie wleciałby z niego do wody. Jaka z niego była niezdara, kiedy był uczniem. Nie, żeby teraz się to jakoś bardzo poprawiło. Kurka nadal był zdolny przewrócić się o własną łapę. Zwiadowca zaśmiał się pod nosem na tę myśl, z żalem przyznając sobie rację, po czym ruszył dalej.
Dębowa Ostoja wyglądała nieco smutno, przynajmniej na ziemi. Śnieg dalej trzymał ten kawał lasu w swoich szponach, a liście dopiero pokazywały główki, ale jakże miło było na to spoglądać. Trawa za to, już pachniała, tam, gdzie była w stanie wyrwać się ze szponów chłodu. Kurka wskoczył na korę jednego z drzew i zaraz był na jednej z wysokich gałęzi. Śnieg dawno już nie padał, więc droga jego spaceru, tak wysoko ponad ziemią, była czysta. Kurka zgrabnie przechodzi z gałęzi na gałąź, pogrążony w myślach, niezbyt skupiony na czymkolwiek innym niż przechodzeniu dalej i dalej. Aż w jego oczy nie wpadło mu znajome futro. Kurka przysiadł na jednej z niższych gałęzi młodego dębu i obserwował jak jeden z medy… uzdrowicieli nachylał się nad jakąś rośliną. No tak, pewnie musiał zbierać tyle ziół, ile mógł, a Kurka mógł tylko odetchnąć. Może sam powinien z tego spaceru coś przynieść. Może znajdzie jakąś wiewiórkę lub mysz w drodze powrotnej. Na razie pomyślał, że mógłby pogadać chwilę z Porankiem, dawno go w końcu nie widział. Kurka podniósł się ze swojej gałązki, a ona zaszumiała pod jego niewielkim ciężarem. Poranek uniósł pysk w jego kierunku, a Kurka zsunął się chwilę potem na ziemię. Resztki mokrego śniegu zazgrzytały pod jego łapami.
— Dzień dobry, Poranku! — Kurka przywitał się z nieśmiałym uśmiechem.
— Dzień dobry. — Kot odpowiedział mu bardzo krótko, po czym zwrócił się do swoich ziół.
— Czy potrzebujesz, może… pomocy? — Kurka zagadnął. — Z takim natłokiem chorych, musi wam być ciężko… i z Kasztanką i… może ja przestanę mówić. Pomóc? — zaproponował, spoglądając na kota. Ten stał chwilę nieruchomo, plecami do zwiadowcy i ciężko odetchnął.
— Tak. Weź te zioła do obozu — odpowiedział i porzucił pod łapami Kurki ziółka do przeniesienia.
— Och… okej... A… to? — Kurka wskazał na świeżo zerwany zielony liść za Porankiem. Uzdrowiciel nastroszył nieco futro, czy to z zawstydzenia, czy ze zdenerwowania, Kurka miał problem to stwierdzić.
— To moje — odpowiedział po chwili ciszy.
— Ach! Też zbierasz dobroci?
— Co?
— No… drobnostki. Czerwiec ma piórka i układa je według kolorów i wielkości… Ja… Ja mam moje kamyki, wiesz! A ty … zbierasz rośliny? Zioła? To bardzo ciekawe, ja nawet nie wiem co mam przed sobą do zaniesienia! — Kurka zaśmiał się, próbując zredukować napiętą atmosferę odrobiną szczerości i zrozumienia. Może Poranek trochę się otworzy, ten kot z daleka zdawał się taki… smutny i samotny. Ale może Kurce się po prostu wydawało.

<Poranku?>

Od Kurki CD. Smugi

Kurka spędzał swoje dnie na ciężkiej pracy. Pora nagich liści przeminęła, potem liście zakwitły, a teraz pełną piersią ciepłe dni nadeszły nad Owocowy Las. A jednak Kurka nadal się martwił. I chociaż to zmartwienie zmieniło się tylko w dudniący żal w jego sercu i tęsknotę za rodziną, życie szło w przód i Kurka nie mógł się po prostu zatrzymać.
Dlatego był bardzo wdzięczny za Guziczka. Jego towarzystwo, miłe słowa, spacery, wszystko to trochę trzymało Kurkę przy ziemi, w całości. Ale nie mogli przecież spędzać czasu ciągle razem. To byłoby niezdrowe i nieefektywne. Guziczek wyruszył na polowanie z patrolem, Kurka za to wytargał z lasu świeży mech, czując potrzebę robienia czegokolwiek.
Osetek zabrał od niego ten mech, zanim Kurka dobrze wkroczył do legowiska medyków.
I na tym się skończyła jego praca.
Kurka przeskoczył z łapy na łapę i udał się w kierunku swojego ulubionego krzaka, aby chwilę odpocząć przed następnym patrolem. Polowanie dla całego klanu zrobiło się znacznie prostsze z taką zielenią wokół.
Jego podróż przerwało jednak niewielkie uderzenie w łapy. Kurka zajrzał w dół, zaskoczony. Tam, pośród zieleni stał mały kociak i spoglądał na niego swoimi oczami. Oczami tak dobrze znanymi Kurce. Jakby nie to, że kociak miał na sobie tyle bieli, byłby po prostu małą kopią swojego ojca.
— Dzień dobry. — Kurka uśmiechnął się do kociaka. — Co porabiasz za żłobkiem łobuzie, co? — zagadnął do kociaka, siadając i zniżając się do niego trochę.

<Smuga?>

Od Promiennej Łapy Do Bukowej Korony

Źródlana Łuna była bardzo dobrą, jeśli nie najlepszą mentorką, jaką Promyk mogła trafić. Być trenowaną przez dziecko samego lidera było… ciekawym doświadczeniem. Jednak nawet Łuna musiała wziąć czasem sobie wolne od Promiennej Łapy. Kotka w końcu była dość… specyficzna.
— Czyli dzisiaj już nic nie robimy? — Promyk usiadła obok swojej mentorki i spojrzała na nią wielkimi oczętami.
— Nie — odparła Łuna. — Już na dzisiaj skończyliśmy. Możesz spytać się starszyzny, czy czegoś nie potrzebują. Leć — zakończyła, machając na nią łapą i zwracając się do swojego nowego rozmówcy. A Promyk? Przekrzywiła głowę, pokiwała nią i zaraz ruszyła żwawym krokiem w kierunku legowiska starszyzny. To było już bardzo ubogie w mieszkańców. Bożodrzewny Kaprys leżała i spała, Wieczne Zaćmienie wylizywała swoje futro, a Stokrotkowa Pieśń wylegiwał się na kamieniu. I właśnie on podniósł głowę w kierunku Promiennej Łapy.
— Co sprowadza do nas uczniaka? Co? — zagadnął ciekawy.
— Skończyłam mój trening i mi się nudzi. Więc przyszłam spytać, czy coś dla was nie zrobić — oświadczyła Promyk, jej pierś dumnie wypięta, oczy uważnie wbite w rozmówcę.
— Ach. My nic nie potrzebujemy. Wszystko mamy świeże. Spytaj się medyka. — Stokrotkowa Pieśń odesłał ją dalej. No dobrze. Promyk nie będzie się kłócić.
— Nie potrzebujemy nic. — Ćmi Księżyc, pomachała na nią łapą. I co teraz? Promyk usiadła przed wejściem do legowiska i wykrzywiła pyszczek. Nie miała co robić. Słońce zeszło z nieba ledwie trochę za południe i jeszcze było tyle jasności do wykorzystania. Szkoda było siedzieć w obozie. Promyk wstała więc i ruszyła dzielnie w kierunku wyjścia.
— A ty dokąd? — Jej tato rzucił jej ciekawskie spojrzenie, kiedy przechodziła obok. Pewnie akurat wrócili z patrolu, bo pachniał świeżą zdobyczą.
— Po mech. Mój śmierdzi starością! — odparła. Małe kłamstwo, a może i nawet nie kłamstwo. Może rzeczywiście wymieni sobie łóżko.
— Niedawno je wymieniałaś! — Jej tato zmarszczył nos i zmrużył oczy.
— No tak. Ale już śmierdzi. Nie wiem, czy ktoś inny mi się w nim nie wyspał. Ale nie… nie pachnie poprawnie! Już jest zielono wszędzie! Mchu na pewno nam nie zabraknie!
– No dobrze. Tylko nie idź za daleko! — Kot pogroził jej wzrokiem. W końcu to jego córka. Dobrze wiedział, jaki z niej czasem psotnik. Kotka pokiwała głową, zupełnie zapominając już, na co się zgadza.
Wyszła z obozu, wyskoczyła zza wodospadu jak mała torpeda i nim mrugnęła parę razy, była już wolna i swobodna. Jej sierść była odrobinę mokra od opadających zagubionych kropli wody. Nie otrzepała się nawet, nim ruszyła przed siebie. Świat ja witał, otwierał swoje ramiona na jej osobę, a ona nie mogła się doczekać!
Rozpędziła się pomiędzy trawą, skakała ponad kamienie i zanim się obejrzała była na skraju lasu, który Klan Klifu posiadał na swoim terenie. Miła odmiana od otwartych terenów. A jeszcze niedaleko całkiem było to całe jeziorko, którego Promyk nazwy nie pamiętała. Ale widziała, że ono tam było, mokre i nieprzyjemne. I pewnie z piaskiem. AGH.
Promyk schowała się między drzewa i zaczęła się na nie wdrapywać. Źródlana Łuna niedawno wspomniała, że Promyk będzie musiała się tego nauczyć, więc czemu nie poćwiczyć. Nie było to wcale takie trudne, chociaż Promyk nie wlazła za wysoko. Ledwie parę długości kota. Jakby stąd skoczyła, to pewnie nic by jej nie było.
Ale to było także ogólnie ciekawe. Patrzeć na świat z góry, z innej zupełnie perspektywy niż z ziemi. Z ziemi Promyk zawsze polegała bardzo na słuchu i węchu, bo tak się poluje na zdobycz. Ale z drzewa widziała każdy ruch trawy na wietrze. I och… mysz! Promyk przymierzyła się, wymierzyła i spadła na ziemię z hukiem. No tak… Promienna Łapa nie była kotem ani małym, ani lekkim. Ale mysz złapała. Jej zdobycz bowiem kompletnie nie spodziewała się ataku z powietrza.
— Na Klan Gwiazdy! — I dopiero jak czyjś głos odezwał się pośród krzaków, Promyk podniosła wzrok. Niedaleko z ziemi podniósł się czekoladowo srebrny kot, cały nastroszony. Promyk przechyliła głowę na bok. Kojarzyła tego pana. — Co ty sobie wyobrażasz?! — prychnął na nią.
— Co sobie wyobrażam? — Promyk miauknęła. — No oczywiście, że bardzo fajnie będzie wspiąć się wyżej. Tylko wtedy nie wiem jak zejść, jeśli nie będę mogła zeskoczyć na ziemię — odparła, niewzruszona oskarżającym tonem towarzysza. Jego pysk skrzywił się nieco.
— To była moja mysz — odparł.
— A... Przepraszam, nie zauważyłam Cię. Proszę. — Przesunęła mysz łapą w jego stronę. Nie potrzebowała jej, to była tylko zdobycz z przypadku. Dla dodatku.

<Bukowa Korono?>
[703 słowa]

Od Mandarynkowej Gwiazdy CD. Klekoczącej Łapy

Przed śmiercią Spienionej Gwiazdy

Ewidentnie musiała uspokoić Klekoczącą Łapę. Sprawy zaczęły wymykać się spod kontroli.
— Wrócimy do tej rozmowy później, Algowa Strugo. — Odprawiła kotkę.
— Klekocząca Łapa jest moim uczniem — zauważyła czarno-biała. Mandarynka zmroziła ją wzrokiem, na co ta westchnęła i odeszła.
— Mogę cię tu prosić Klekocząca Łapo? — powiedziała przywódczyni, wskazując miejsce naprzeciwko siebie. Zdenerwowany uczeń niechętnie posłuchał jej polecenia.
— Na początku chcę, żebyś się trochę uspokoił. Raportowanie mentorowi o swoich poczynaniach, nie jest niczym złym — zaczęła. — Jednak przerywanie kotom, a w szczególności przywódcy, ważnych rozmów już tak.
— Ale ja próbowałem poczekać, aż skończycie…
— Podsłuchiwanie też nie przystoi księciu — ucięła szybko. — Mentor nie musi wiedzieć o wszystkim, co robisz w obozie, musi wiedzieć tylko o sprawach ważnych i dotyczących treningu. Teraz kiedy już wiesz, mam nadzieję, że taka sytuacja się już nie powtórzy.
Uczeń zwiesił głowę.
— Tak Mandarynkowa Gwiazdo…

***

Nadal przed zgromadzeniem

Umówiła się z Wężynowym Kłem na spotkanie na granicy Kolorowej Łąki i małego zagajnika przy granicy z Klanem Burzy. Niestety szylkretka się nie pojawiała. Srebrna chodziła po różnych gałęziach drzew, to szukając wygodnej gałęzi, to po prostu dla zabawy. Uwielbiała wspinaczkę, czuła się wtedy jak ptak gotowy do wzbicia się w powietrze. Nagle przystanęła na jednej gałęzi, by poprawić swoją grzywkę i resztę futra oraz zakręcić sobie kilka loczków. Kiedy już to zrobiła, rozejrzała się za znajomą, czarną grzywą. Zamiast niej dostrzegła jednak własnego potomka, Klekoczącą Łapę tuż pod drzewem, na którym siedziała. Nie wydała dźwięku. Przypatrzyła się tylko bliżej wnukowi.

<Klekotek? Babcia cię obserwuje>