BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Klanie Wilka!
(trzy wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 23 czerwca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

03 lipca 2025

Od Miodka CD. Cierń

 Time skip - droga powrotna ze zgromadzenia

— To niesamowite — mruknęła pod nosem Cierń. 
— S-słucham? — odpowiedział Miodek, idący u jej boku. Zamykali pochód, a przed nimi chybotały kocie ogony. 
— To niesamowite, że po tych wszystkich księżycach, jakie zostałam zmuszona z tobą spędzić, ty jeszcze jesteś w stanie zrobić coś nie tylko głupszego, ale i bardziej żenującego, irytującego i mieszającego z błotem dobry obraz ciebie, wszystkich kotów dookoła, a w dodatku całego Owocowego Lasu — wysyczała, posyłając mu mordercze spojrzenie. Chociaż nie potrafiła postawić futra na karku, jej dawny uczeń wiedział, kiedy kotka jest naprawdę zdenerwowana. To był właśnie taki moment. To była sytuacja, w której powinien włożyć ogon między nogi, spuścić wzrok i przeprosić. —  Nie masz nic w tym pustym łbie. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało ci się zaciągnąć ten swój głupi zad tak daleko w życiu.
— Mam dużo szczęścia... Mama mówiła mi, że jestem urodzony pod szczęśliwą gwiazdą... — burknął, nie podnosząc oczu. 
— Phi! Mamusia ci tak mówiła?! A może mówiła ci coś jeszcze, co? — prychnęła, a wojownik zmarszczył brwi, nie wiedząc, co odpowiedzieć. — Może, że jesteś idiotą, że masz wszy we łbie, które mruczą ci najbardziej nieodpowiedzialne rzeczy? Mówiła ci tak?! 
— Nie, nie mówiła... Wyrażała się ładniej od ciebie, ogólnie była ładniejsza...
— Co tam szemrzesz?! Powiedz głośniej albo wyrwę ci jęzor, skoro i tak nie ma z niego żadnego faktycznego pożytku — zagroziła, a czekoladowy cofnął się o jeden krok do tyłu. Nie mógł jednak iść wolniej - już i tak byli ostatni. — Ruszaj zad, nie mamy całej wieczności, aby dotrzeć do obozu. 
— Przecież idę — fuknął i przyśpieszył. Myślał, aby ją wyminąć, ale nie chciał niszczyć zwartego szeregu Owocniaków. Przed nimi szli tylko Puma i Orzeszek. Stróże nie odzywali się; Miodek wiedział, że podsłuchiwali, ale ciężko byłoby nie słyszeć rozmowy wojowników z tak bliskiej odległości. 
Kocur nie wiedział, co do końca myśleć o tej całej sytuacji.
Czy żałował? Być może. Czy gdyby wiedział, jak się ona skończy, zareagowałby inaczej? Raczej nie. 
Nie było innej możliwości, jak obrona honoru jego ukochanej. Nie ważne kim byłby kot, który mówi o niej takie paskudne rzeczy, mógłby to być sam Przodek z Klanu Gwiazdy, on i tak rzuciłby się na niego, jeśli okoliczności by tego wymagały. Jego intencje były dobre. Stęsknił się faktycznie za Promienistym Słońcem, za jego własnym uczniem, a ten potraktował go jak najgorszą sowią wypluwkę. Napluł mu w pysk, obrażając jego najdroższą rodzinę. Musiał za to zapłacić, nie ważne, że znajdowali się na świętej wyspie. To nie była sprawa Klanu Gwiazdy, to nie była sprawa Wszechmatki, czy nawet potępionych dusz. To był konflikt między dwoma kocurami i między dwoma kocurami powinien był pozostać. Niepotrzebnie wtrącili się inni. Niepotrzebna była interwencja tego wojownika z Klanu Nocy, niepotrzebnie pojawił się jego drogi Barszcz. To wszystko było... Przedramatyzowane. Reakcja Promyka była przedramatyzowana. 
A najgorszym była realizacja, że ten sposób gry, ten sposób reagowania młodszy wojownik najpewniej zaczerpnął właśnie ze sposobu zachowywania się swojego mentora. Miodek pluł sobie w brodę nie dlatego, że złamał zasady, które panowały od wielu księżyców na Bursztynowej Wyspie, a dlatego, że widział swoją winę w tym, na jakiego kocura wyrósł kremowy. Najwidoczniej popełnił błędy, najwidoczniej nie nauczył go szacunku, na pewno nie do kotek. Ostatecznie to Promieniste Słońce sam stanie się swoją ofiarą. Takie podejście prowadzi do samotności i łkającego serca. 
— Hej! Mówię do ciebie. — Głos Cierń wyrwał go z zadumy. 
— Przepraszam, zamyśliłem się — wydukał zgodnie z prawdą. 
— Dogoniła cię potrzeba refleksji? — prychnęła kotka, nie zwalniając tempa. Zaczynało świtać.
— Nie do końca... Cierń, ale proszę bądź ze mną szczera, czy gdyby ktoś w twej obecności życzył Żmii rzeczy najgorszych z najgorszych... Czy nie zareagowałabyś agresją? Nawet wiedząc, że czyn ten będzie źródłem konsekwencji?

<Cierń?>

02 lipca 2025

Od Wężynki (Wężynowej Łapy)

Do żłobka wdzierały się pierwsze promyczki leniwego słońca, barwiąc łapki Wężynki, która już dawno nie spała, złotem. Serce zabiło jej szybciej, kiedy jakiś kot poruszył się gdzieś za jej plecami — czy to Wężyna? Lśniące nadzieją i ekscytacją oczka młodej szybko przemierzyły wnętrze kociarni, jednak wszystkie koty dalej spały. Powietrze było gęste i gorące a niegdyś przyjemny zapach mleka teraz zdawał się być mdły.
— Żenada — uznała koteczka cichutko na myśl, że przyszło jej żyć w takich warunkach — Powinni wybudować mi osobną komnatę! Mnie i mojej mamusi. I Żmijowcowi. Ale nie, bo on jest dziwny. Ale bez niego jest nudno! Ale z nim też jest nu…
Juniorka zjeżyła się momentalnie, kiedy jej przeprowadzane na głos rozmyślania zostały przerwane przez głośne chrapnięcie szylkretowej kocicy.
— Przestraszyłaś mnie mamo! — syknęła, teraz bardziej stłumionym głosem, Wężynka.
Przez następne kilka minut bawiła się małym kamyczkiem, który został tu przyniesiony po jakiejś zabawie, razem z futrem Tojadu. Wiatr uderzał w dach żłobka i zahaczał o jego ściany, liczne oddechy kotów zlewały się w jeden głośny bełkot, od czasu do czasu przeszywany głośnym chrapaniem seniorki. W tym wszystkim najgorsza była nuda! Zielonooka była zbyt podekscytowana, aby zasnąć, ale też zbyt znudzona, aby dalej czekać, liczenie liści na ścianach też już nie było interesujące.
— Ciekawe kto zostanie moim mentorem — zaczęła rozmyślać, to wydawał się być dobry temat — Pewnie liderka, Piankowa Gwiazda czy jakoś tak. Ooo! Albo Mandarynkowe Piórko! Tak! Lub jakiś silny wojownik. Ale jestem pewna, że to będzie ktoś spokrewniony z przywódczynią!
Dumna wypełniła serduszko koteczki, wiedziała, że jest ważna! Zasłużyła! Na pewno klan bardzo ją wielbi, widzą jej potencjał i nie będą mogli go zmarnować, dając jej jakiegoś nieodpowiedniego nauczyciela. Juniorka była zupełnie pewna, iż ma rację, a to poczucie pewności siebie wypełniło ją ciepłem aż po końcówki uszu. Rozpromieniona przejechała językiem po klatce piersiowej, szybko uświadamiając sobie, że w taki dzień, kiedy cały klan będzie ją obserwował, musi dobrze wyglądać, zatem szybciutkimi, ale i dokładnymi liźnięciami potraktowała całe swoje futerko, które tego wymagało. Gdy szylkretka przeszła do czyszczenia swojego prawego boku, zauważyła, że drobne promienie słońca, które jeszcze niedawno ledwo co muskały jej łapy, teraz odważnie wspinają się w stronę nasady jej ogonka. Robiło się już późno, a wszystkie koty dalej spały!
— Nie możemy przecież zaspać… — Wężynka bez myślenia przekręciła się o 180% i pewnie szturchnęła matkę w zad.
Starsza poruszyła się nieznacznie, początkowo dając wrażenie dalej śpiącej, ale kiedy otworzyła zaspane oczy, jej córka mogła odetchnąć ze spokojem. Seniorka mrugnęła kilka razy, po czym posłała pytające spojrzenie w stronę zielonookiej, ta machnęła ogonem, chcąc zwrócić uwagę matki, na słońce wspinające się coraz wyżej na niebie, nie mówiąc przy tym ani słowa. Wężyna westchnęła ciężko, wydawała się średnio zadowolona z tego, że właśnie ktoś ją obudził. Przesunęła ogonem po grzbiecie innych z jej rodzeństwa i dopiero wtedy Juniorka zauważyła, że Tojad z błyskiem w oku obserwuje całe zdarzenie, fala żenady przeszła przez jej ciałko, pozostawiając po sobie zimny dreszcz — co jeśli słyszał mój monolog? Strzepnęła ogonem, próbując pozbyć się wstydu.
— Dlaczego już nie śpisz?? — Koteczka poczuła ziewnięcie Żmijowca na swoim futrze.
— Dzisiaj zostaniemy uczniami! — uświadomiła mu.
Oczy kocurka otworzyły się szerzej, a całe zaspanie zniknęło bez śladu.
— Oh! No tak! A jak myślisz, kto będzie twoim mentorem?
Między kotami wywiązała się krótka konwersacja w czasie kiedy ich matka czyściła resztę swoich kociąt. Wreszcie machnięciem ogona pozwoliła kotom na opuszczenie żłobka, to trwało wieki! Juniorka poczekała, aż wszyscy wyjdą — nie chciała, aby przez przeciskanie się w wejściu jej grzywa została potargana! Kiedy już wszyscy zebrali się, Spieniona Gwiazda przemówiła czystym głosem.
— Wężyno. — Liderka mruknęła zachęcająco — Ukończyłaś sześć księżyców, zatem jest to odpowiedni moment, abyś rozpoczęła swoją naukę na wojowniczkę. Od dzisiaj znana będziesz jako Wężynowa Łapa, a twoim mentorem zostanie — Juniorka dumnie wypięła pierś, a jej ślepia zamigotały niecierpliwie, wyczekując następnych słów — Dryfująca Bulwa. Wierzę, że nauczy cię on wszystkiego, co sam potrafi.
Szylkretka zamrugała kilka razy. Może się przesłyszała? Ale nie, kiedy odwróciła głowę w bok, wielki kocur wpatrywał się w nią rozpromieniony. No cóż… Koteczka nie miała innego wyboru jak wyprostować się i z podniesionym łbem powoli podejść do swojego nowego mentora. Drufująca Bulwa pochylił głowę i oba koty dotknęły się nosami, młoda poczuła, jak przez jej ciało przechodzi dreszcz. Wężynowa Łapa odsunęła się krok w tył i bez skrupułów zeskanowała zielonym spojrzeniem kocura. Był na pewno wielki, nie można było temu zaprzeczyć, lecz to wszystko owiane było aurą delikatnego kota.
— Nie zasługujesz, żeby być moim mentorem — westchnęła dramatycznie kotka.
Starszy nic nie odpowiedział, jedynie obrócił się i stanął gdzieś z tyłu tak, aby zrobić miejsce dla następnych kotów. Wężynka uznała, że musi usiąść obok niego, więc tak też uczyniła, cała duma i pewność siebie, którą jeszcze niedawno wytworzyła w swoim sercu, teraz wyparowała, zostawiając po sobie poczucie niesprawiedliwości.
— Kim ty jesteś? — Może jednak się pomyliła, a kocur tak naprawdę był najlepszym wojownikiem w klanie!
— Nazywam się Dryfująca Bulwa.
Oh, to będzie ciężki czas w jej życiu.
— No tak, ale dlaczego Piankowa Gwiazda wybrała akurat CIEBIE na mojego mentora?
— Spieniona Gwiazda, a nie Piankowa Gwiazda — poprawił ją z lekkim poczuciem wyższości w głosie.
Zielonooka wpatrywała się w niego z otwartym pyszczkiem i zmarszczonymi brwiami, przecież zadała proste pytanie! Koniec jej ogona drgał ze zdenerwowania — wszytko było nie tak! Mentorem jej brata Tojadu został Rysi Bór, silny, dostojny; wygląda na dobrego wojownika, dlaczego więc ona nie może mieć dobrego nauczyciela? Niesprawiedliwe! Gdy już ceremonia się zakończyła, nowi uczniowie rozmawiali ze swoimi mentorami, jedynie Wężynowa Łapa nie miała zamiaru dalej konwersować z Dryfującą Bulwą, wstała i kiedy już miała odejść w stronę legowiska, kocur położył ogon na jej grzbiecie, jednocześnie ją hamując.
— Dzisiaj zapoznaj się z nowymi towarzyszami z legowiska, mam nadzieję, że dobrze cię przyjmą i proszę, traktuj ich jak równych sobie. Masz na to cały dzień, dopiero jutro zaczniemy naukę. — W jego głosie można było wyczuć nutkę troski.
Młoda jedynie skinęła głową i odwróciła się, szybciutko uciekając do ów legowiska.

[974 słowa]

Od Wilczej Łapy Do Szczawiowej Łapy

Czekoladowy uczeń wkroczył powoli do obozowiska Klanu Wilka wraz z Brukselkową Zadrą. Oboje w pyskach nieśli zwierzynę złapaną podczas ich treningu. Wilczej Łapie polowanie wychodziło coraz lepiej i widać było, że robi postępy. Szybkim krokiem wraz z mentorką położyli swoje zdobycze na stosie.

* * *

Nastał poranek, wyjątkowo zimny jak na aktualną porę roku. Brązowy uczeń wytrzepał się z mchu oraz kurzu. Wojownicy wychodzili właśnie na patrole, a niebo już się rozjaśniało. Wyszedł ze swojego legowiska i poszedł w stronę stosu ze zwierzyną. Był naaaprawde głodny... Dzisiejsza noc go bardzo wygłodziła! Przed zjedzeniem pierwszego posiłku rozpoczął poranną pielęgnację, a z legowisk wyłaniały się kolejne sylwetki kotów - karmicielek, wojowników i uczniów. Poranek może i był chłodny, ale świeży wiatr był idealnym pobudzeniem i początkiem dnia. Wilcza Łapa nie zwracał uwagi na kręcące się wokół niego koty; był zaspany i najchętniej by przespał cały księżyc! Był z samego ranka (jak zwykle) cały obolały. Ale co mógł poradzić? Przyjemny głos rozległ się za jego plecami
— Cześć Wilcza Łapo jak tam poranek? — To był Szczawiowa Łapa, w podobnym wieku uczeń Klanu Wilka. Nie mieli okazji ze sobą jeszcze nigdy porozmawiać, więc była to najlepsza okazja na kolejną przyjaźń! Przyjaciół nigdy nie za wiele, prawda?
— Oj, cześć, jest w porządku. A u ciebie? — Czekoladowy mu odpowiedział, nadal czując zmęczenie i głód. Gdy czekał na odpowiedź, sięgnął po mysz ze stosu zwierzyny i kęs za kęsem ją zjadał.
— U mnie też! Smacznego — odparł i uśmiechnęli się oby dwoje do siebie.

* * *

Oby dwoje skończyli poranny posiłek oraz toaletę, ciekawe co oby dwoje będą robić dzisiaj na treningu? Może zapyta Brukselkowej Zadry czy mogliby pójść razem? Może by lepiej się zakolegowali! Wilcza Łapa wzdrygnął ogonem na samą myśl; już czuł się w Klanie Wilka dobrze, już nie martwił się siostrą. Wiedział, że da sobie radę sama. Nie minęła nawet połowa dnia, a czekoladowy uczeń już polubił Szczawiową Łapę! Chyba mógł go traktować jak kolegę. W końcu miał kogoś w swoim wieku, a nie 20 księżyców starszego... Ale przyjaciół w każdym klanie i wieku trzeba mieć, prawda?
— Zapytamy może Brukselkowej Zadry czy wyjdzie z nami zapolować? Może złapiemy fajne łowy dla klanu! — zaproponował koledze. Pręgowany się zgodził i razem wyruszyli na poszukiwania liliowej wojowniczki.

* * *

W trakcie polowania
Obaj uczniowie się rozdzielili, wojowniczka ukrywała się w krzakach, patrząc na strategię polowania obydwóch; każdemu z nich kibicowała.
Wilcza Łapa wyczuł niewielką wiewiórkę, wiedział, że musi podejść ją od tyłu, aby go nie zauważyła, gdy wcinała swoje orzechy. Przełożył siłę na tylne łapy i rzucił się na rude stworzonko. Momentalnie chwycił je w zęby i był zadowolony ze swojego pierwszego łupu. Szczawiowa Łapa trafił na mysz. Obydwoje się widzieli i co jakiś czas spoglądali na swoje postępy, Brukselka też po jakimś czasie wyruszyła na poszukiwanie zdobyczy.
Gdy słońce już naprawdę mocno grzało im w plecy, zebrali się przy jednym z drzew w okolicach obozowiska. Wszyscy położyli swoje zdobycze, uczniowie mieli po 3 zwierzyny każdy, a liliowej... Niezbyt się poszczęściło z niewielką myszką... Zaczęli wracać już do obozu przez napadające ich przypływy gorąca.
Odłożyli to, co złapali na stosie, a czekoladowy uczeń rozciągnął się.
— Było fajnie! Złapaliśmy więcej od Brukselkowej Zadry! — mruknął z dumą oraz z nutką szczęścia w głosie. Był dumny z siebie i swojego nowego kolegi! Wilcza Łapa robił coraz większe postępy i miał nadzieję, że wyrośnie na porządnego wojownika!
Obaj uczniowie zaczęli się po chwili razem bawić; wygłupiali się jak kociaki, obydwoje się śmiali oraz tarzali w brudnej posadzce.
Niebo powoli zaczęło ciemnieć. Terminatorzy zjedli kolację oraz wspólnie zaczęli kierować się do legowisk. Dzisiejszy dzień był pełen emocji, które okazały się być męczące dla oby młodych kotów.
— Dobranoc Szczawiowa Łapo! — Wilcza Łapa ziewnął w międzyczasie, Szczawiowa Łapa skinął głową na dobranoc i obydwoje wtulili się w swoje posłania.

<Hej Szczawiowa Łapo>
[619 słów]

Od Jaśminowiec

Podczas choroby Dereńki

Dereńka coś ostatnio słabo wyglądała. Jak kwiat któremu przez długi czas zabrakło deszczu. Kotka prawdopodobnie była tego świadoma, gdyż próbowała odwracać uwagę od zmęczonego pyska dodatkową ilością ozdób wplecionych w futerko, bądź nienagannie wyczyszczoną sierścią. Mimo to wciąż jej zmęczone spojrzenie mówiło samo za siebie.
— To teraz… yh… będziemy polować. Pokaż mi swoją pozycję łowiecką — wyburczała Dereńka, na co Jaśminowiec tylko uniosła brwi.
— Już pokazywałam? — westchnęła srebrna. — Trzy razy?
— Oh — westchnęła szylkretka. — To…
— To kończymy trening na dzisiaj, tak? — uprzedziła mentorkę, zanim ta zdążyła się powtórzyć czwarty raz. — Jakaś drzemka by Ci dobrze zrobiła. Nie wyglądałabyś jak podstarzała jaszczurka.
— Ty mała... — Dereńka zaczęła, jednak zaraz cała złość zdawała się z niej ulecieć. Jaśminowiec tylko usłyszała, jak pod nosem kotka rzuca do siebie “jestem zbyt zmęczona na to”. Ruchem ogona przywołała uczennicę do siebie i obydwie wróciły do obozu.
Nocą, gdy Jaśminka zdążyła się wygodnie ułożyć w swoim legowisku, ze snu wyrwały ją zbyt dobrze znane kroki. Zaraz uniosła głowę, by obdarzyć swoją mentorkę ledwo przytomnym spojrzeniem.
— Wstajemy, Jaśminowcu! — zarządziła Dereńka z szaleństwem w oczach. Co ona robiła o tej godzinie na łapach?! Po całym dniu treningów?!
— Czy Ciebie… — nim dokończyła, srebrna zdążyła ugryźć się w język. Jej mentorka zdecydowanie potrzebowała snu. I prawdopodobnie czegoś jeszcze od Świergot… — No dobrze, nie ważne — westchnęła zaspana, wstając powoli.
— Świetnie, zaraz wychodzimy, przygotuj się! — rzuciła szylkretka, kręcąc się nerwowo. Widać, że była wykończona i ledwo sklejała zdania… czyżby brak snu sprawiał, że tak się zachowywała?
— A możemy najpierw podejść do Pani Świergot? Boli mnie ząb, czy coś tam… — mruknęła, mając nadzieję, że chociaż podejściem się jej uda zaciągnąć Dereńkę do Świergot. Mogła wcześniej się zorientować, że z szylkretą jest coś ostro nie tak. Ciekawe, ile by zajęło, zanim sama przeszłaby się do medyczki…

Od Astrowej Łapy do Postrzępionego Mrozu

Moja starsza kuzynka delikatnie musnęła mnie łapą, jednak ja nie zareagowałam.
— Astrowa Łapo, obudź się.
Nie patrząc jej w oczy, bez słowa podniosłam się ze swojego posłania, które — co dziwne jak na mnie — wyglądało normalnie, tak, jak każde inne.
— Dziś nauczę Cię otwierania krabów, dobrze?
Szczerze? Było mi to obojętne. Najchętniej przeleżałabym cały dzień, gapiąc się w szarą ścianę legowiska uczniów. Nic nie szło po mojej myśli. Jakby sam Klan Gwiazdy zadecydował, że akurat mi zniszczy cały świat.
Nie byłam szczęśliwa. Ani odrobinę. Nie miałam z czego się cieszyć. Mój brat najpewniej się utopił, a każdy nagle o tym zapomniał i żył sobie jak gdyby nigdy nic. Mimo moich starań, nie pozwolono mi robić tego, co mnie fascynuje, a nie chciałam prosić o zmianę drogi szkolenia, bo wyszłabym na jakąś zadufaną w sobie koteczkę.
— Dobrze — miauknęłam tylko, podążając za szylkretką ze wzrokiem wbitym w kamień pod moimi łaciatymi poduszkami łap.

★ ★ ★ ★ ★

W ciszy bezszelestnie dreptałam za Strzępką, kiedy ta zaczęła mnie zagadywać.
— Yhm… Astrowa Łapo?
Czego ode mnie chcesz?” — jęknęłam w myślach, jednak nie dając tego po sobie poznać.
— Słucham?
— Jak Ci się podoba dotychczasowy trening?
Wcale” — pomyślałam.
— Jest fantastycznie — powiedziałam, podnosząc na wojowniczkę lodowato błękitne oczka z delikatnym (nie) szczerym uśmiechem.
Postrzępiony Mróz starała się umilić mi trening za każdym razem, jak na niego wychodziłyśmy, ale to nic nie zmieniało z mojej strony. Nadal mój dystans do niej był bardzo… zdystansowany. Nawet, jeśli sama tego nie widziała, bo dobrze to ukrywałam. W postaci krótkich bądź średnich, treściwych odpowiedzi, z uśmiechem mówiącym: “Wszystko jest okej, jestem mega szczęśliwa!”
— Mhm — rzuciła tylko, z powrotem zwracając wzrok ku przestrzeni przed sobą. —Mam jeszcze jedno pytanie… — dodała po chwili.
Zamiast odpowiedzieć, przez kilkanaście uderzeń serca wpatrywałam się w nią, a potem usłyszałam tylko:
— Dlaczego na przykład do Ćmiego Księżyca zwracasz się “Pani”, a do mnie nie?
— Bo jesteśmy rodziną, ale jeśli chcesz, mogę tak do ciebie mówić. Obojętne mi to.
— Jak uważasz — miauknęła tylko, a po chwili dodała:
— Jesteśmy na miejscu.
Moje spojrzenie powędrowało na taflę wody, w której odbiciu można było ujrzeć wyraźne rysy wschodzącego słońca. Wiatr targał mi futro, a w powietrzu dało się wyczuć nadchodzącą Porę Nowych Liści. Wciągnęłam powietrze swoim małym, łaciatym nosem, a potem otworzyłam oczy. Uważnie przyjrzałam się klifowi, który na początku był niski i łagodny, jednak im wyżej, tym bardziej strony i niebezpieczny się stawał.
Ciekawe, jaki jest widok z góry. Na pewno jest pięknie…” — pomyślałam tylko, kiedy kuzynka szukała odpowiedniego kandydata na moją ofiarę.
Kiedy już go znalazła, usiadłam obok, uważnie przyglądając się jej poczynaniom.
— Najpierw delikatnie podważasz pazurem jego skorupę — powiedziała, wykonując zwinny manewr łapą. — W ten sposób.
Skierowałam spojrzenie na czerwonego stworka, leżącego u moich łap i powtórzyłam ruch mentorki.
— No, nie jest idealnie, ale jak na pierwszy raz może być. Teraz musisz zrobić coś takiego — mówiąc to, wykonała amputację szczypiec krabiszona.
Powtórzyłam również i to. Potem były kolejne etapy, aż w końcu przede mną i Pani Postrzępionym Mrozem leżały dwa, zgrabnie otworzone kraby.
— Świetnie. W takim razie teraz pójdziemy potrenować nawigację w tunelach, a na sam koniec sobie zapolujemy.
Bez słowa sprzeciwu zawlokłam się za szylkretką pod sam tunel, do którego miałyśmy wejść.
— Gotowa?
— Tak — mruknęłam bez większego entuzjazmu, czy czegokolwiek takiego. — Co mam teraz robić? — miauknęłam, wpatrując się błękitnymi oczami w Mentorkę.

<Pani Postrzępiony Mrozie?>

[541 słów + otwieranie krabów + nawigacja w tunelach]




Od Lulkowej Łapy CD. Tojadowej Łapy

Lulkowa Łapa. Uczeń ogrodnika. To brzmiało tak dziwnie, ale jednocześnie… tak ekscytująco! Od czasu mianowania poczuł, że coś się zmieniło. Od tamtego momentu wszystko stało się prostsze, lepsze. Jego brak obrzydzenia w obliczu zabrudzenia się błotem i irytujące wszystkich paplanie o roślinach już nie były wadami. Wręcz przeciwnie, stały się wręcz zaletami! Świat dookoła nagle nabrał nowego kolorytu, a w nim samym pojawiła się nieobecna wcześniej motywacja. Nocniak sam nie wiedział, co miał robić z tą nieznaną energią — starał się jak najlepiej wykorzystywać ją podczas treningów z Pierzastą Kołysanką, skupiając się na wszystkich trudnych zagadnieniach, które przedstawiała mu kotka. To, czego uczył się teraz, zdecydowanie mocno różniło się od jego ignoranckich wykopków i ‘’analiz’’ roślin, które prowadził za kociaka. Wymagało znacznie więcej koncentracji, co na początku dość go martwiło — z tyłu głowy wciąż słyszał cichy głosik, przypominający mu, że nie była to jedna z jego mocnych stron. Często odpływał gdzieś myślami podczas konwersacji czy nużących zadań. Gdy coś nie pasjonowało go wystarczająco, zwyczajnie… wyłączał umysł. Zaskoczyło go więc to, jak wiele potrafił zapamiętać podczas szkolenia. Dalej nie potrafił dużo, ale czuł, że te nauki przychodziły mu naturalnie. Nawet sztuki medyczne, choć początkowo wydawały się mu przytłaczające i zapowiadały się na trudne, okazały się nie takie straszne. Oczywiście był świadom tego, że liznął zaledwie podstawy podstaw — ale nie przeszkadzało mu to w odczuwaniu lekkiej satysfakcji, gdy po kilkukrotnym obserwowaniu medyczek przy pracy sam zdołał wyciągnąć kolec z łapy, odkazić ją z wykorzystaniem skrzypu i zabezpieczyć ranę pajęczyną. I to bez żadnych podpowiedzi! Do końca tego dnia szczerzył się jak głupi, maszerując po obozie z wypiętą piersią i głową uniesioną wysoko. Wyglądało to komicznie, gdy jego pyszczek wypełniony był niesionymi do legowiska medyka żółtymi kwiatami mniszka. Nikt jednak nie powiedział mu tego w pysk, wobec czego Lulek pozostawał w błogiej nieświadomości, ciesząc się nagłym przyrostem własnego ego. Ten dzień nie różnił się znacząco od poprzednich. Biało-czarny wstał żwawo, opuszczając legowisko dziarskim krokiem. Pogoda była naprawdę ładna, zwłaszcza na tle pojawiających się ostatnio burz. Było ciepło, ale nie za gorąco, a niebo było niemalże bezchmurne — z drobnymi wyjątkami w postaci nielicznych, białych obłoków, spokojnie sunących po jego błękicie.
Młodziak spotkał się z Pierzastą Kołysanką, która przygotowała różne jagody — zarówno całe pędy, jak i owoce — w celu nauczenia go rozpoznawania poszczególnych roślin. Na razie przedstawiła wyłącznie nietrujące — maliny, borówki, poziomki i jeżyny, charakteryzując je krótko i dając się mu im przyjrzeć. Zwracała uwagi na cechy odróżniające je od innych, podobnych gatunków, z którymi do czynienia miał mieć dopiero w przyszłości, ze względu na ich mniej przyjemne właściwości. Na razie poznał wyłącznie ich nazwy i podstawowe informacje na ich temat — co, rzecz jasna, jedynie rozbudziło jego ciekawość. Nie mógł się doczekać nauki o tych ciekawszych, w jego oczach silniejszych roślinach.
Lekcja tego dnia upłynęła więc prędko. Nawet nie zorientował się, ile czasu rzeczywiście minęło — przypomniało mu o tym dopiero burczenie w brzuchu, domagającym się jedzenia. Po zakończeniu treningu na ten dzień powoli oddalił się więc w kierunku sterty ze zwierzyną, biorąc z niej leżącą na szczycie mysz, po czym usadowił się przy zaroślach nieopodal legowiska uczniów. Obóz był o tej porze spokojny — większość wojowników wraz z terminatorami przebywała na patrolach lub polowaniach, dookoła panowała więc cisza, przerywana jedynie cichym śpiewem ptaków i delikatnym szumem wiatru. Lulek odetchnął, układając się wygodniej i zaczynając jedzenie. Gdy tylko wziął pierwszy kęs posiłku, nagle usłyszał znajomy głos.
— Co tam u ciebie, Lulkowa Łapo? — Tojadowa Łapa usiadł obok niego. — Długo nie rozmawialiśmy ze sobą.
Biało-czarny zamrugał kilka razy. Rzeczywiście, ich relacje nieco się poluźniły — ale jego brat nie był pod tym względem wyjątkowy. Tak naprawdę nieco oddalił się od niemal całości rodzeństwa, z wyłączeniem Rosiczki. Wynikało to z tego, że wszyscy mieli własne sprawy na głowie i to one ich angażowały. Nocniak sam przed sobą nie chciał przyznać, że być może na unikanie rudzielca przez niego dodatkowo wpływały inne czynniki — a na pewno nie ta głupia muszelka, gdzie tam!
Odchrząknął więc cicho i kiwnął głową na powitanie.
— Ach, witaj. Tak, rzeczywiście, minęło trochę czasu… — powiedział cicho, spoglądając z powrotem w kierunku leżącej przed nim piszczki — Jest dobrze. Dużo się uczę. Wiesz, o roślinach. W sumie jak zwykle. Chyba niewiele się zmieniło pod tym względem… Przynajmniej teraz nie truję tym was, co nie? Rozumiesz… nie truję.
Wnioskując po wyrazie pyska Tojadu — nie, absolutnie nie zrozumiał tego jakże wysokich lotów żartu. Po kilku (niezręcznych!) uderzeniach serca zaśmiał się jednak, w oczywiście wymuszony sposób — pewnie po to, aby nie sprawić przykrości bratu, z którym w końcu chciał naprawić kontakt.
— Haha, tak… — odchrząknął cicho, prawdopodobnie starając się sprowadzić tę rozmowę na mniej niezręczny szlak — Ty i rośliny. Oczywiście. Nigdzie indziej bym cię nie widział. Mnie obecnie szkolą w rozpoznawaniu zapachów. Już niedługo będę najlepszym tropicielem Klanu Nocy, zobaczysz!
Lulkowa Łapa jedynie przytaknął, przełykając kawałek zwierzyny, chcąc pozbyć się niematerialnej, niekomfortowej guli. Obserwował brata, który z pewnym siebie uśmiechem wypinał pierś, chwaląc się własnymi dokonaniami podczas treningów.
— … Dodatkowo, nie mów tego Wężynce, ale słyszałem szepty innych uczniów, którzy zachwycali się moją aparycją. Nareszcie… — dodał Tojad, z filisterskim uśmieszkiem na pyszczku. Jego brat nie był do końca przekonany o prawdziwości tego zdania, znając dobrze umiłowanie rudego do… kreatywnego naginania rzeczywistości na własną korzyść. Nie przejął się tym jednak szczególnie.
— Myślę, że kotki są raczej ładniejsze — odpowiedział, nie do końca nawet myśląc nad tą odpowiedzią.

< Tojadowa Łapo? >
[słowa: 879]

Od Pustułkowej Łapy CD. Mrocznej Wizji

Młody kocur z każdym treningiem starał się sprostać oczekiwaniom matki, która stała się również jego mentorką. Pustułkowa Łapa rzadko wiedział, czego się spodziewać po Mrocznej Wizji. Każdy kolejny trening dotyczył czegoś nowego, chyba, że uczeń nie opanował w wystarczającym stopniu danej umiejętności; wtedy kotka ciągnęła dany temat, dopóki kocur nie opanował tego wręcz do perfekcji.
Czekoladowy kocur z nawyku wstał, kiedy zaczynało świtać. Dawniej mógł spać do oporu obok matki, jednak wraz z dniem mianowania na ucznia, musiał się przenieść do legowiska uczniów wraz z braćmi. Jakiś czas później dołączyło również do nich rodzeństwo kremowych znajdek. Głównie to Pustułkowa Łapa z nimi rozmawiał, choć uczeń nie wiedział, jak w przypadku ze Szczawiową Łapą czy Warczącą Łapą, Kruczej Łapy nie podejrzewał o jakiekolwiek dłuższe rozmowy z innymi.
Pustułka właśnie wyszedł z legowiska, by wyciągnąć się z przeciągłym ziewnięciem, gdy usłyszał głos Mrocznej Wizji przy wejściu do obozu. Skierował swoje zielone spojrzenie w tamtym kierunku, aby ujrzeć czarną kotkę, która zmierzała w jego kierunku. Kocur od razu stanął na równe łapy, żeby udać się za nią na trening.
Całą podróż Mroczna Wizja nie zdradziła tematu dzisiejszego treningu, jednak kiedy dotarli pod wielki dąb, Pustułkowa Łapa połączył kropki, domyślając się, że dzisiejszą lekcją będzie nauka wspinaczki. Mimowolnie jęknął w duchu na to. Nie żeby miał lęk wysokości, jednak wolał twardo stąpać łapami po ziemi. Poza tym nie był ptakiem czy czymś innym, by żyć pomiędzy gałęziami drzew nad ziemią.
– A nie, jednak jestem ptakiem – stwierdził, przypominając sobie, że pustułka był ptakiem, ale drapieżnym! A one nie muszą się ukrywać w koronach drzew… No, ale zbyt dużo nie miał do gadania, także odsunął na bok swoje wewnętrzne niezadowolenie, by skupić się na słowach mentorki i przy okazji nie zrobić z siebie pośmiewiska, spadając już po paru uderzeniach serca na mech i ściółkę pod potężnym dębem.

<Mroczna Wizjo?>

[300 słów]

Od Trzcinki

Pierwszy tydzień po narodzinach

Zapachy przez te dni wirowały wokół koteczki. Zaczynała je odróżniać, a nawet instynktownie odwracać łepek w kierunku tych najbardziej charakterystycznych i najczęściej pojawiających się przy cieple, w którym wylegiwała się przez ostatnie dni. Jednakże przyszedł w końcu taki moment, gdzie głowę małej kuleczki zaczęły nękać szumy oraz różne odgłosy, które oprócz woni wypełniały przestrzeń. Koteczka zapiszczała zakłopotana nowym krokiem w jej życiu, jakim było poznanie nowego zmysłu.
- Już spokojnie, maleńka ‐ zabrzmiał pierwszy głos, jaki kociak zdążył przypisać zapachowi własnej rodzicielki. - Widzę, że otworzyły ci się uszka! Twojej siostrzyczce również, czekałyśmy na ciebie troszkę. Teraz możemy nadać wam obu imiona. - powiedział zadowolony głos. - Dryfująca Bulwo! Chodź, pora nazwać nasze maleństwa.
- Już idę, Baśniowa Stokrotko!
Odgłos ciężkich kroków się nasilił, razem ze znaną jej wonią.
- Ciebie nazwę... Różyczka! Te kwiaty są przecudne i pachną jeszcze ładniej! - powiedziała swoim łagodnym głosem Baśniowa Stokrotka.
Koło koteczki poruszyła się zadowolona siostrzyczka, która właśnie dostała imię. Różyczka zapiszczała szczęśliwie.
- Natomiast ja nazwałbym cię… - mruczenie Dryfującej Bulwy się nasiliło i dotknął noskiem główkę jeszcze nienazwanej koteczki - …Trzcinka! Twoje futerko na ogonku formuje się w kształt przypominający liść trzciny. - Głos kocura brzmiał na rozmarzony.
Koteczka pisnęła podobnie jak jej siostra, Różyczka. Była dumna ze swojego imienia. Od teraz można zwać ją Trzcinką!

Od Miodka CD. Purchawki

Zanim Purchawka została uczennicą

Miodek był pewny, że Migotka polubi Purchawkę. Miała takie dobre serduszko, że niemożliwe byłoby, aby zamknęła je na tę prześliczną, przesłodką istotkę, która jej przyprowadził. No a w dodatku była taka głupiutka... Nie mógł się powstrzymać przed karmieniem jej malutkiej główki przeróżnymi historyjkami i zapewnieniami - wiedział, że sprawia, że ta wyrośnie na bujającą w obłokach, pomysłową koteczkę. Dla niego właśnie to było ważne. Życie na ziemi, życie, które pozbawiono barw i fantazji... To smutne życie, któremu daleko od prawdziwego doświadczania pełnej gamy emocji i uczuć. Dlatego opowieści, które snuł swoim maluchom, no i te, które snuje teraz czarnemu maluchowi, są takie... Dziwaczne i ekscentryczne. Kiedy dorośnie, kiedy troszkę zmądrzeje, będzie mogła się zastanawiać, co było prawdą, a co nie. Teraz jednak powinna skupić się na radości, które wzbudzają one w jej serduszku. 
— Och... Maluchu, ale ja naprawdę nie potrafię... — Migotka zaczynała być faktycznie smutna, że musi ją zawieść. 
— Wielki Pan powiedział, że Piękna Pani lata... — Teraz to Purchawka traciła animusz. Miodek, kiedy napotkał oczy partnerki, poczuł się jednocześnie dotknięty i skarcony. Ile emocji potrafiła ona wyrazić tymi soczystymi ślepkami... Przełknął gulę. Musiał to teraz odkręcać. 
— Ah... Bo ja nie powiedziałem ci wszystkiego, jaka ze mnie gapa! — zawołał i uderzył się łapą w czoło. Zezowate oczka skierowały się prosto na niego. — Migotka potrzebuje magicznego pyłku, który spada z motylich skrzydełek, kiedy te fruwają nad łączkami. Bardzo ciężko go znaleźć, bo z każdym deszczem pyłek się rozpuszcza i trafia prosto do ziemi. Wiesz, co wzrasta z tego pyłku?
— N-nie — odpowiedziała koteczka, dochodząc do siebie powoli po tym wielkim zawodzie.
— Dmuchawce! — wykrzyknął, a z pyska szylkretki wypadł cichutki chichot. 
— Naprawdę?! — Maluch skoczył na równe łapki i przypadł nimi o przednie nogi Miodka. — To jak jest dużo latawiec, to Piękna Pani mniej lata?
— Dokładnie tak, prawda Płateczku? — zwrócił się do ukochanej, która uśmiechała się w ich stronę niczym poranek. 
— Tak, tak. Ale to by było z mojej  strony takie samolubne... Wszyscy uwielbiają wzbijać w powietrze dmuchawce, więc nie zbieramy motylego, magicznego pyłku — potwierdziła łagodnie. 
— Bo Piękna Pani jest nie tylko piękna, ale i bardzo dobra. Zawsze ci pomoże jeśli będziesz mieć jakiś kłopot, nawet najgłupszy — zapewnił czekoladowy. — Jeśli kiedyś pomyślisz, że przeszkoda na twojej drodze jest głupiutka, pamiętaj, że ja zapewne napotkałem głupsiejszą. 

* * *
Delikatnie w przeszłości, ale przed zgromadzeniem, gdzie Miodek pobił Promyka

Pogoda była ciepła, ale jeszcze nie niewyobrażalnie upalna. Owocowe Drzewka dawały miły cień, pod którym często wypoczywały grupki kotów. Delikatny wiatr tańczył wokół jabłonek, roznosząc słodkie zapachy kwiatów, które powoli przeobrażały się w owoce. Miodek często odpoczywał. Nie miał ucznia, ale nie przeszkadzało mu to, nie czuł zazdrości względem tych, których Sówka wywoływała podczas ceremonii. On już swoje wytrenował, swoje wyszkolił i doinformował. No a skoro mu zawsze odpuszczano, to znaczyło, że Owocowy Las ma innych, najwidoczniej bardziej chętnych i kompetentnych mentorów, którzy na swoich barkach poniosą ten wielki obowiązek. Dlatego też, po tym jak wracał z polowania, mógł w spokoju poleniuchować. Znów niezwykle to polubił. Migotka towarzyszyły mu, kiedy tylko mogła. Miało to miejsce coraz częściej. Nie przewodziła już patrolami tak regularnie, jak kiedyś. Widział ten liliowy puszek, który zaczynał wyrastać na mordce ukochanej, widział w tafli kałuż, że jego futro również siwieje.
Jakże piękne jest to, że mogę zestarzeć się przy jej boku... — myślał w takich chwilach jak ta. Szylkretka wróciła jakiś czas temu z porannych zwiadów. Teraz zawsze, kiedy kończyła swoje obowiązki, była taka zmęczona. Zapadła w sen pod rozłożystą, starą czereśnią, ukołysana przez szum trawy, otulona jej źdźbłami. Wojownik trzymał jej łeb na przednich łapach i obserwował. Spoglądał w kierunku obozu, który tętnił życiem. Uczniowie wracali z treningów, wieczorny patrol powoli zbierał się do wyjścia, łowieckie grupy to wkraczały, to ponownie wybywały, aby czerpać z obfitości pory. Nagle dostrzegł czarną postać, która dziarsko truchta w jego kierunku. Przez moment myślał, że to Orzeszek. Aż dreszczyk go przeszedł, bo to mogłoby znaczyć, że jego maleńka Kruszynka miała jakiś problem. Jednak kiedy kot niemal nie wszedł w wielki kamień przed sobą, wiedział, że to ktoś inny. 
— Pozdrowienia Purchawko — powiedział nie za głośno. Zbyt wielka ostrożność nie była sensowna, gdyż sen Migotki był twardy niczym gałęzie, po których skacze podczas patroli. — Cały czas migasz mi jedynie w kąciku oka. Czyżby trening na stróża był aż tak wymagający, żeś o nas zapomniała? A może masz inne, tajemne, sekretne obowiązki?

<Purchawa?>

Od Tojadu (Tojadowej Łapy) CD. Lulka (Lulkowej Łapy)

Wraz z moim mentorem, Rysim Borem, wróciliśmy do obozu po moim wyczerpującym treningu. Ostatnie dni były dosyć spokojne. Codziennie ćwiczyłem ataki i tropienie zwierzyny. Nic się takiego nadzwyczajnego nie działo. Podszedłem do sterty z jedzeniem i wybrałem sobie soczyście wyglądającą mysz. Wziąłem ją w pyszczek i odsunąłem się gdzieś na ubocze, aby ją skonsumować. Kątem oka zerkałem wciąż na moich rówieśników. Tak bardzo skupiłem się na swoich treningach, że mało co rozmawiałem z innymi. Postanowiłem, że po zjedzeniu myszy do kogoś podejdę i rozpocznę jakąś konwersację. Obserwując, kto jest w obozie, zauważyłem mojego brata, Lulkową Łapę. Najwidoczniej też niedawno wrócił, wyglądał na wyczerpanego. Od mianowania nas uczniami za dużo nie rozmawialiśmy. Pamiętam też sytuację z muszelką, którą kiedyś mi podarował. Było to jeszcze przed ceremonią mianowania nas uczniami. Chwilę po tym, jak mi ją dał w prezencie, niechcący ją zepsułem i się ona podwoiła na dwie mniejsze części. Nie wiedziałem co zrobić, lecz w pewnym momencie pomyślałem, że miłym gestem będzie podarowanie mu jednej z części. Przez sam fakt zepsucia muszelki, Lulkowej łapie chyba nie spodobał się wtedy ten prezent ode mnie. Od tamtego czasu nasze relacje się pogorszyły. Zajmujemy się własnymi sprawami, dlatego właśnie mało co rozmawiamy ze sobą. Miło byłoby polepszyć nasze stosunki i zapomnieć o tym incydencie. Miałem gylko podejść, porozmawiać o czymś banalnym, żeby było dobrze. Czym taki super kot jak ja miał się stresować, było minęło… hah. Może nawet już nie pamiętał o tej muszelce, kto by to wspominał. Lulkowa Łapa wziął sobie jakąś zwierzynę ze sterty i usadowił się przy zaroślach niedaleko legowiska uczniów. Podszedłem do niego z uśmiechem, usiadłem obok i się zapytałem:
— Co tam u ciebie, Lulkowa Łapo? Długo nie rozmawialiśmy ze sobą.

< Lulkowa Łapo? >