BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkęW Klanie Klifu
Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?W Klanie Nocy
Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.
W Klanie Wilka
Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).
W Owocowym Lesie
Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.MIOTY
15 grudnia 2025
Od Ognikowej Słoty
Wyszła z obozu z brodą uniesioną wysoko. Ostatnio sporo wychodziła poza bezpieczne krzewy klanu wilka. A wszystko tylko po to, żeby zadowolić starszych wojowników od siebie. Z jednej strony wcale nie musiała tego robić, może wtedy mogłaby bardziej odpocząć. Tylko… po czym? Nawet jeśli bolały ją łapy po takich wędrówkach, czuła się szczęśliwa. Mogła zająć czymś łapy, umożliwiało jej to swego rodzaju lepsze panowanie nad emocjami, co ją niezwykle cieszyło. Tego typu spacery naprawdę dobrze jej robiły, nawet jeśli nie zawsze znajdowała to, czego by chciała.
Wędrując, do jej uszu dotarł szmer dochodzący zza krzewu. Doskoczyła do niego prędko, aczkolwiek pod gałęziami nie znalazła niczego szczególnego. Pokręciła głową. Może tylko jej się wydawało? W końcu dzisiejszy wiatr kołysał odrobinę koronami drzew, był zatem wystarczająco silny, żeby pogłaskać krzaki.
Słota usłyszała radosne ćwierkanie dobiegające niedaleko. Postawiła uszy czujnie, a wzrok utkwiła w miejscu, z którego dosłyszała potencjalną zwierzynę. Zaczęła skradać się, ogon miała nisko, łapami wymijała igły i wszelkiego rodzaju patyki, które mogłyby spłoszyć ptaka. Znalazłszy się wystarczająco bliziutko, wyskoczyła, lądując na kolejnym wróblu. Chwyciła go w mordkę z zadowoleniem, wracając do obozu. Może bardziej opłacalnym byłoby, gdyby upolowała coś jeszcze? Nie, może innym razem. Jeszcze zapomni o swoim wróblu i się zezłości.
Będąc już w centrum, w paru susach dobiegła do Jaskółczego Ziela. — Jaskółcze Ziele, to drugi wróbel dla ciebie. To już wszystko, czego chciałaś — powiedziała Słota dumnie, pusząc futro na sierści.
W bursztynowych oczach zatańczyły iskry podekscytowania. Uniosła łapę i pogłaskała nią młodszą wojowniczkę po łbie, dziękując. Po chwili chwyciła za skrzydło, zwierzyna zwisała jej z pyska bezwładnie, gdy kruczofutra zaczęła się wycofywać. Ognikowa Słota zdziwiła się z powodu tego gestu, jednak nie odebrała go negatywnie. Co prawda chyba nikt nigdy jej tak nie zrobił albo przynajmniej nie pamiętała czegoś identycznego, jednak odetchnęła z ulgą. Dla Jaskółczego Ziela to było już wszystko.
Od Brukselkowej Zadry
Przez pierwsze chwile nie potrafiła znaleźć kompletnie nic. Nie słyszała ćwierkania, nie wyczuwała żadnej woni, która wskazywałaby na to, że była blisko znalezienia zdobyczy. Przez moment myślała o tym, by zawrócić i najzwyczajniej w świecie spróbować następnego dnia, lecz wtem zdało jej się, że gdzieś usłyszała trzepot skrzydeł. Czyżby jakiś wróbel właśnie przyleciał w to miejsce? Co, jeśli… ten wróbel, którego zabiła, był jego rodziną?
Cóż. W takim wypadku będzie musiała pozbawić życia i tego drugiego, by za bardzo nie rozpaczał. Tak będzie… sprawiedliwie.
Brukselkowa Zadra ostrożnie rozejrzała się wokół, wypatrując drobnego stworzonka, które powinno w tym momencie skubać gdzieś ziemię. A może już znalazło ciało swojego towarzysza? Może zamierza odlecieć i powiadomić pobliskie wróble o zagrożeniu? Liliowa strzepnęła uchem, a wtedy jej wzrok zatrzymał się na celu. Wróbel, jeszcze niczego nieświadomy, skakał między źdźbłami trawy, wyćwierkując melodię.
Pręgowana bez wahania wysunęła pazury, ponownie się zniżając. Wróbel stał do niej tyłem, co dawało jej przewagę. O ile się nie odwróci ani jej nie wyczuje, wszystko powinno przejść sprawnie. Wojowniczka powoli zaczęła kroczyć naprzód, wymachując puchatym ogonem na boki. I gdy nadszedł idealny moment, odbiła się od ziemi, lądując na wróblu. Przygniotła go łapami do gleby na tyle mocno, że nawet nie musiała się schylać, by dobić go kłami.
W końcu chwyciła go w pysk, po czym podeszła do kupki ziemi, pod którą schowany był drugi wróbel, upolowany jakiś czas temu. Jego także zabrała, kierując się w stronę obozu.
Szybko ją odnalazła i rzuciła przed nią dwa wróble. Potem jeszcze wypluła pióro z pyska i usiadła ciężko na ziemi.
— Proszę. Mniszek, dwa wróble. Tyle chciałaś — mruknęła.
Jaskółcze Ziele przyciągnęła jednego wróbla do siebie łapą, dokładnie mu się przyglądając.
— Jestem ci wdzięczna, Brukselko! — odezwała się czarnofutra. — Nawet nie wiem, jak ci dziękować…
Wojowniczka tylko machnęła łapą.
— Nie musisz. Byłaś dobrą mentorką dla mojej córki, to wystarczy. Cieszę się, że Gwiazdnica ma już nowe imię. Ty pewnie też! Jeden obowiązek mniej, co? — spróbowała zagaić do żółtookiej.
— Tak… masz rację, jeden obowiązek mniej — zaśmiała się łagodnie Jaskółka. — Choć nie powiem, że nienawidziłam treningów z Gwiazdnicą. Możesz się cieszyć, że wychowałaś taką kotkę.
Od Ognikowej Słoty
Potrząsnęła głową, chcąc na razie zostawić to na później. Nadmierne rozmyślanie nie działało na nią dobrze, zresztą nie mogła za bardzo nawet sensownie tego sobie poukładać. Może powinna zapytać się Pomrok? W końcu jej siostra wiedziała tak dużo. I miały bardzo podobne zdanie na tak wiele rzeczy. A może powinna porozmawiać z Wirującą Kocimiętką? W końcu z nią też miała teraz prześwietny kontakt. Jak wróci do obozu, to zobaczy, kto będzie bliżej. Nie było sensu zastanawiać się na zapas.
Biegnąc tak, usłyszała śpiew wróbla. Zastrzygła uchem, odwracając łeb w tamtym kierunku. Przypadła nisko do ziemi, futrem na brzuchu dotykając mokrego podłoża. Skrzywiła się, jednak nie pozwoliła tej niedogodności sobie przeszkodzić! Zaczęła wędrować cichutko w stronę nic niepodejrzewającego ptaszka. Znalazłszy się wystarczająco blisko, wyskoczyła i gdy tylko pazurem zahaczyła o jego piórka, pociągnęła go w dół za sobą, wgryzając się w brązowy kark. Jednym mocnym uściskiem pozbawiła go życia.
Dumna z siebie, ogonem uniesionym wysoko, pognała z powrotem do obozu. Była cała umorusana, aczkolwiek zadowolona. Podbiegła do Jaskółczego Ziela, czując zadyszkę. Położyła zdobycz przed kocicą, wiedząc, że była coraz bliżej spełnienia prośby starszej. Zamruczała z zadowolenia, ujrzawszy Kocimiętkowy Wir. Podeszła do rudej, witając się z nią z entuzjazmem.
Od Brukselkowej Łapy (Brukselkowej Zadry) CD. Kosaćcowej Łapy (Kosaćcowej Grzywy)
Brukselkowa Łapa wyciągnęła łapę do góry, po czym mocno przydzwoniła nią w pysk Kosaćcowej Łapy. Jej pyszczek wygiął się w kwaśnym grymasie.
— Może byś poczekał z tym kłapaniem, aż będziemy w samotności! — skarciła go gniewnie, po czym spojrzała na Syczkowy Szept. — Masz szczęście, że chyba nic nie słyszał, ale jeśli wyda się, że wiemy… to wszystko będzie twoją winą! — uparła się, zadzierając brodę. — A co do pytania… to nawet bym się nie zdziwiła. Nie lubię go, coś z nim jest nie tak. Całkiem możliwe, że on także ma zepsuty mózg — prychnęła.
Brukselkowa Zadra nie zamierzała się poddawać w odszukiwaniu rzeczy, o które poprosiła ją Jaskółcze Ziele. Poza tym był to całkiem fajny test, by sprawdzić, jak dobrze idzie jej szukanie i polowanie. Musiała być bardzo uważna, by znaleźć akurat ten konkretny przedmiot, który był jej potrzebny. Zazwyczaj, gdy polowała, rzucała się na pierwszą lepszą ofiarę, jaka pojawiła się w pobliżu. A teraz? Tyle już wiewiórek, myszy i królików ominęła, próbując odnaleźć wróbla. Może było to marnotrawstwo, ale liliowa nie miała na tyle pojemnego pyska, by zmieścić w nim kilka gatunków zwierząt naraz!
Wędrowała po terenach klanu, wyostrzając wszystkie zmysły. Szukała zapachu, śladów wróblich łapek, a także nasłuchiwała, czy gdzieś nie słychać ich ćwierkotu. Właściwie sama nie była do końca pewna, na ile zna się na wróblach, ale będąc całkiem dobrą tropicielką, postanowiła zaufać swoim przeczuciom. Może faktycznie pamięć ją nie myliła, choć od zakończenia jej treningu minęło już kilka… naście księżyców.
Gdy pręgowana dostrzegła przed sobą brązowo-szarego ptaszka, aż poruszyła wibrysami z zadowolenia. W jej oczach pojawiła się iskra, która nie gościła w nich od czasu, gdy jej bliscy uciekli z Klanu Wilka. Brukselka natychmiast przypadła brzuchem do ziemi, powoli krocząc w stronę ofiary.
Gdy była już wystarczająco blisko, napięła mięśnie i wyskoczyła prosto na ptaka, chwytając go w szpony. Ten próbował się oswobodzić, uderzając ją skrzydłami, ale kotce udało się dosięgnąć jego karku i zagryźć go. Niedługo później ofiara przestała się szamotać – Brukselce udało się upolować pierwszego wróbla!
Od Brukselkowej Zadry do Wełnistej Łapy
Oprócz rozmyślań o ich dobrobycie pojawiło się też pytanie: co ona sama powinna zrobić? Czy było sens nawracać Klan Wilka na nowo? Czuła się zagubiona – jakby nagle, z dnia na dzień, została zupełnie sama. Z wierzących zostali tylko… Wilczy Skowyt, Gwiazdnicowy Blask i kilka innych kotów, z którymi Brukselka nie miała na tyle dobrego kontaktu, by prosić ich o radę. Zresztą – dlaczego miałaby obarczać młodsze od niej koty takimi pytaniami? Sama sobie poradzi. Da radę, bo kto inny, jak nie ona? To właśnie ją Gwiezdni wybrali, by nawróciła Klan Wilka. Ją i… Wrotyczową Szramę! No tak. Mogła przecież poprosić o radę dymną kocicę – w końcu były sobie bliskie. Wspólnie… jakoś sobie poradzą.
A tymczasem Brukselkowa Zadra przemierzała już tereny Klanu Wilka, ukradkiem poszukując żółtych kwiatów – choć musiała przyznać, że nie skupiała się na nich zbyt mocno. Liczyła, że zajmie się zadaniem, lecz jej przemyślenia były ważniejsze. Nawet nie zauważyła momentu, w którym dotarła nad granicę z Klanem Burzy. Zdążyła już oddalić się od patrolu i teraz była sama, gdzieś pośród drzew. Mniszka, niestety, nie udało jej się znaleźć po drodze.
Miała już zawracać, próbować jakoś odnaleźć resztę patrolu, gdy wtem rozległ się głos:
— M-Mglisty Śnie?
Brukselkowa Zadra od razu podniosła uszy do góry, osłupiona. Kto z Klanu Burzy mógłby nawoływać jej syna? I dlaczego pomyślał akurat, że to Brukselka nim potencjalnie jest? Przecież… byli różnego wzrostu, mieli zupełnie inne kolory futra, a na dodatek inne płcie. Czy ten ktoś nie posiadał zmysłu węchu?
— Nie… Nie jestem Mglistym Snem, lecz dobrze go znam — odpowiedziała niepewnie wojowniczka, rozglądając się po lesie.
Wtedy, między drzewami, dostrzegła niewielką kotkę o bardzo jasnym futrze i fioletowawych oczach, które mrużyła. Nie wyglądała jak zwykły kot – zdawała się wręcz… jakby zesłana była z nieba, stworzona z chmur i kolorów porannego nieba.
— Och, przepraszam! Musiałam z kimś panią pomylić — odezwała się kotka, mimo wszystko robiąc krok do przodu. — Szukałam tylko znajomego, ale skoro go nie ma, to mogę porozmawiać i z panią.
Na pyszczku młodszej pojawił się delikatny, miękki uśmiech. Wyglądała łagodnie – niemal jak baranek. Brukselkowa Zadra nie wiedziała, że takie egzemplarze trzymali w Klanie Burzy. Właściwie sama raczej nie rozmawiała zbyt dużo z Burzakami; nie wiedziała nic a nic o ich zwyczajach ani nawet o kotach, które wśród nich żyły.
— Proszę, mów mi Brukselkowa Zadra — odezwała się w końcu, również podchodząc bliżej granicy.
Obca kotka wyglądała, jakby starała się przeanalizować każde drgnięcie na pysku Brukselki. Wojowniczka przekręciła głowę, a wtedy albinoska mruknęła:
— Miło mi poznać. Ja nazywam się Wełnista Łapa — przedstawiła się przyjaźnie. — Widzę, że coś cię trapi. Czy mam rację?
Na to pytanie liliowa odchrząknęła nerwowo, odwracając wzrok od nieznajomej. Cóż – była całkiem niezła w te klocki. A może wszyscy Burzacy tak dobrze radzili sobie z odgadywaniem uczuć innych?
— Może… trochę — zaśmiała się Brukselka, jakby próbując obrócić swoje problemy w żart. — Ostatnio sporo się wydarzyło w moim życiu, ale nie będę wchodzić w szczegóły. W tym momencie po prostu spaceruję — kontynuowała i choć starała się brzmieć spokojnie, w jej głosie słychać było napięcie.
— Mhm… — odparła Wełnista Łapa, nie do końca przekonana. — W takim razie nie będę pani… — urwała na kilka uderzeń serca — …Brukselkowa Zadro… — dodała niepewnie — …przeszkadzać.
Na jej słowa wojowniczka tylko machnęła łapą.
— Nie przejmuj się nadto; może czas zaakceptować, że młodsza nie będę — zażartowała, na co białofutra się uśmiechnęła. — Muszę już iść, patrol na mnie czeka. Może jeszcze kiedyś się spotkamy — pożegnała się, robiąc krok w tył.
Wełnista Łapa zamrugała kilka razy, po czym zawołała jeszcze:
— Do zobaczenia! Gdybyś mogła, możesz przekazać Mglistemu Snowi, że tu byłam!
Serce Brukselki ścisnęło się, gdy to usłyszała. Odwróciła się i czym prędzej zaczęła zmierzać w stronę obozu, nie odpowiadając kotce. Może powinna była jej powiedzieć, że czarnofutry uciekł? Teraz bidulka może pomyśleć, że kocur po prostu ją ignoruje, że nie chce się z nią spotykać. A to, jak zakładała, wcale prawdą nie było.
Tym razem Brukselkowa Zadra starała się nie myśleć o czymkolwiek innym, co mogłoby ją rozproszyć. Bardzo jej zależało na tym, by pokazać się przed Jaskółką jako ktoś dotrzymujący słowa, bystry i uczynny. Nie chciałaby pod żadnym pozorem czarnofutrej zawieść – jej ani zresztą nikogo innego, kogo choć trochę lubiła i szanowała. Do tych kotów, rzecz jasna, nie zaliczał się Syczkowy Szept. Dla niego była… potworna.
I gdziekolwiek złoty teraz był, na pewno nie myślał o niej zbyt dobrze. O ile w ogóle jeszcze myślał. Może już leżał w piachu? Może dorwali go kultyści? Odkąd Syczek uciekł, słuch po nim zaginął – ale nikt nawet nie kwapił się, by go odnaleźć. Śmieszyło to Brukselkę, ale jednocześnie ją wkurzało. Sama nie zamierzała niebieskiego szukać, lecz to tylko pokazywało, że Wilczacy mieli gdzieś dobro jednostek, które były od nich choćby trochę inne. Gdyby ona zaginęła, pewnie też nikt by jej nie szukał.
Nagle Brukselkowa Zadra spojrzała pod swoje łapy i zauważyła, że o mało nie nadepnęła na mniszka. Jak poparzona cofnęła się do tyłu, nie spuszczając wzroku z kwiatu. Odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy zrozumiała, że udało jej się odnaleźć pierwszy składnik. Ostrożnie chwyciła go w zęby.
Brukselkowej Zadrze udało się znaleźć poszukiwanego mniszka, choć wciąż brakowało jej jeszcze dwóch wróbli, o które prosiła ją Jaskółka. Była już trochę zmęczona chodzeniem po terenach, ale mimo to zmusiła się, by iść dalej; jeśli teraz nie uda jej się upolować zdobyczy, to wróci, by nareszcie odpocząć. Tak sobie przynajmniej obiecała.
Kontynuowała swoją podróż, uważnie trzymając kwiatek w pysku. Nie chciała, by przez nieuwagę jej wypadł ani żeby został zniszczony przez nacisk kłów. Sama nie chciałaby dostać przeżutego prezentu – choć tego mniszka ciężko było nazwać prezentem. Właściwie nie wiedziała, po co Jaskółcze Ziele go chciała, ale skoro właśnie tego pragnęła, Brukselka nie zamierzała tego kwestionować.
Niestety nie udało jej się znaleźć wróbla. A szkoda, bo upiekłaby dwie pieczenie na jednym ogniu. Teraz zmuszona była wrócić do obozu i oddać mniszka Jaskółce, a także wyruszyć na kolejne łowy następnego dnia, gdy będzie już w pełni sił. Chodziła na tyle długo, że niebo poczęło przybierać barwy pomarańczu i różu. Było piękne, lecz piękno nie wystarczyło, by dodać jej energii.
Brukselka, uprzednio upolowawszy wróbla, przybyła z nim nad granicę z Klanem Burzy. Zastanawiała się, czy tym razem również uda jej się spotkać białą kocicę i czy zdecyduje się wyjawić jej prawdę na temat Mglistego Snu. Czuła jednak, że nie mogła jej wprost powiedzieć, iż kocur uciekł wraz z kilkoma innymi kotami. Ta sprawa… była skomplikowana i lepiej, by jak na razie inne klany o niej nie wiedziały – przynajmniej do następnego zgromadzenia, na którym Nikła Gwiazda wszystko wyjaśni.
Pewnie zrobi to po swojemu, ale kim była Brukselka, by mu się sprzeciwiać? Gdyby tylko spróbowała zaprotestować, najpewniej skończyłaby tak samo, jak Wrotyczowa Szrama – a może i gorzej. Bez ogona, z karnym imieniem; wiedziała też, że kultyści mogliby posunąć się jeszcze dalej. Co, gdyby pozbawili ją wzroku? Języka? A nawet życia?
Brukselka wzdrygnęła się na tę myśl. W Klanie Wilka było brutalnie – nie dziwiła się, że inni zapragnęli uciec. Rozumiała ich decyzję, choć jednocześnie była zła na Kosaćcową Grzywę. Kocur, tak samo, jak ona, miał nawrócić Klan Wilka, a nie z niego uciekać. Zostawił ją na lodzie, wybrał wygodę. Przynajmniej tak to widziała.
Ale czego ona się po nim spodziewała? Nigdy za nim nie przepadała. Zawsze wydawał się taki irytujący, nieznośny. Głupi, a pomysły miał jeszcze głupsze. Z drugiej strony… dlaczego ona sama nie próbowała ich powstrzymać? Dlaczego pozostawała bierna? Zgadzała się na ich pomysły, aż do samego końca nawet im nie powiedziała, że bała się uciec. Stchórzyła. Wiedziała, że będzie tego żałować – więc czemu to zrobiła?
Z rozmyślań wyrwały ją kroki. Natychmiast zwróciła głowę w stronę granicy z Klanem Burzy i upuściła wróbla na ziemię, delikatnie go zakopując, by wrócić po niego później. Sama zrobiła kilka kroków w przód, mając nadzieję, że uda jej się spotkać albinoskę.
Od Zawilcowej Korony
Słońce zaszło za horyzontem, kiedy Zawilcowa Korona postanowił wyłonić się ze swojego legowiska. Tego dnia głównie Wdzięczna Firletka i Wełnista Łapa zajmowali się chorymi, co dało mu chwilę do odpoczynku. Powinno go to cieszyć, jednak przyniosło za sobą odwrotne uczucie. Wolał pracować, wykonywać swe obowiązki i czuć się użytecznym, zamiast wylegiwać bez większego celu, przyglądając się naukom szylkretki. Czy tak właśnie czuła się Pajęcza Lilia, kiedy on się szkolił? Jeśli tak, to teraz rozumiał jej negatywne nastawienie. Nawet zdarzyło mu się je zapożyczyć, kiedy w legowisku medyka pojawiła się biała kocica. Nie znosił jej, jednak nigdy jej tego nie powiedział. Wolał ją ignorować, udając, że tylko on i starsza kocica zamieszkiwali legowisko. Było to zdecydowanie lepsze niż konfrontacja z uczennicą. Wzrokiem przeskanował obóz w poszukiwaniu znanych mu pysków – Kminkowego Szumu bądź Opadającego Rumianku, jednak nie dostrzegając żadnego z nich, swój wzrok zatrzymał na Przeplatkowym Wianku, która właśnie żegnała się z Pozłacaną Pszenicą. Nie był to najlepszy wybór, jednak był on również o wiele lepszy niż pójście z niebieskim wojownikiem, bądź kimkolwiek innym z klanu. Kacza Łapa już nie stąpała po tej ziemi, zaś Zawodzące Echo postanowił bawić się w lidera. Wojowniczka pozostała jedyną sensowną opcją, jaką miał do wyboru. Wziął głęboki oddech, po czym jego łapy udały się w stronę kocicy. Ta szybko go dostrzegła, przerzucając na niego swój wzrok i zdobiąc swój pysk uśmiechem.
– Nie chcesz mi towarzyszyć w wyprawie po zioła Przeplatkowy Wianku? – zapytał asystent medyka, nie odrywając od niej swego wzroku. – Patrząc na ostatnie sytuacje, przyda mi się czyjeś towarzystwo, jakby coś złego miało się wydarzyć.
– Jakby miało się coś wydarzyć… – Przeplatka przekręciła lekko swoją głowę, powtarzając jego ostatnie słowa. – Niecodzienny wybór, jednak nie odmówię. Ciekawość by mnie zjadła, gdybym tak zrobiła. Poza tym sądzę, że bez problemu znajdziemy aktualny temat do rozmowy, czyż nie mam racji?
– Oczywiście, byle tylko ta rozmowa pozostała między nami.
– Mogę Ci do zagwarantować Zawilcowa Korono. Nie dotknie ona nikogo więcej uszu. – Po tych słowach dwójka kotów zmierzyła w stronę wyjścia z obozu, po chwili znajdując się za jego granicami i idąc w stronę Upadłego Potwora. – Więc? Nie spodziewałam się, że zdecydujesz się na me towarzystwo. Uważałam, że prędzej oddasz się w łapy Motylkowej Łączki niż moje, jednak najwyraźniej nie miałam racji.
– Mogę przyznać, nie miałem dużego wyboru, od kiedy Wdzięczna Firletka jest zajęta swoją nową uczennicą. Ze Świerszczowym Skokiem nie chcę przebywać w jednym legowisku, a Rumianka i Kminka nigdzie nie widziałem.
– Więc to jest twój powód? Strach? Nie pasuje to do Ciebie, chociaż… Może się mylę. Strach jest jedynym twoim motywatorem w działaniu. Zmieniając lekko temat, wspomniałeś już o mojej byłej uczennicy, więc pozwól, że zadam to pytanie. Co myślisz o Wełnianej Łapie jako uczennicy medyka? Mogłabym nawet zapytać, co sądzisz o własnej uczennicy.
– To nie jest moja uczennica, nie ja ją nauczam – syknął natychmiast w odpowiedzi kocur. – To uczennica Wdzięcznej Firletki, a nie moja i nie myl tego. A co o niej sądzę? Nic.
– Nic? Z pewnością masz na jej temat jakieś zdanie, a patrząc na twoją odpowiedź, nie jest ono pozytywne.
– Po co Ci me zdanie na temat… tego czegoś? Z pewnością ty masz już swoje zdanie o niej patrząc, że byłaś jej mentorką. Zbędne Ci te informacje.
– Ależ pytam jako przyjaciółka, z ciekawości. Czy przyjaźń nie opiera się na szczerości?
– Od kiedy jesteśmy przyjaciółmi? Nigdy nas tak nie nazwałem. Najwyżej jesteśmy znajomymi, a nie przyjaciółmi. A gdyby nasza relacja oparta była na szczerości, to nigdy nie zamieniliśmy nawet słowa.
– Widzę, że jesteś w świetnym humorze, jednak nie zapominaj, z kim rozmawiasz. Gdybym chciała, to skończyłbyś jak Rozkwitająca Szanta, tylko w twoim przypadku nikt nie płakałaby nad twym grobem. Któż miałby? Twoi bracia są zajęci swoimi sprawami, a siostrzeńcy rozpaczają śmierć matki. Może tylko Wdzięczna Firletka uroniłaby łzę, jednak szybko zostałbyś zastąpiony przez Wełnistą Łapę. Kogo innego możesz nazwać swoim przyjacielem? – Zawilec otworzył pysk, aby odpowiedzieć na zadane mu pytanie, jednak zamknął go po chwili, zdając sobie sprawę, że nikt inny nie przychodzi mu na myśl. Każdy kot, którego nazywał przyjacielem albo był martwy, albo już nie był jego przyjacielem. Czy nie do tego zmierzał? Każdy, kto był blisko niego, kończył raniąc go. Nie chciał tego powtarzać, więc myśl o izolacji wydawała mu się najlepszym rozwiązaniem. Kiedy jednak słowa kocicy uderzyły jego uszy, myśl ta straciła wszystkie swe kolory. – Chociaż, patrz na plusy Zawilcowa Korono. Teraz masz tylko mnie i Świerszczowy Skok. Tyle powinno Ci wystarczyć. Nikt inny nie chcę być twoim przyjacielem, gdyż nikt nie jest w stanie Cię znieść. W Klanie Burzy jesteś tylko dlatego, że jesteś użyteczny. Jak to stracisz, to nawet Królicza Gwiazda nie spojrzy w twym kierunku.
Słowa kocicy nie były czymś, co chciał usłyszeć, jednak ugryzł się w język. Nie chciał kontynuować tego tematu, a dawanie satysfakcji Przeplatkowemu Wiankowi również nie było najlepszym pomysłem. Stanął, wbijając swój wzrok w kotkę, aby po chwili zaśmiać się cicho, co ją zdziwiło.
– Jeśli myślisz, że będziesz dalej bezkarnie stąpać po tej ziemi, to się mylisz. Prędzej czy później dosięgnie Cię sprawiedliwość.
– I ponownie zaczynasz? Twa Wyrocznia nie przyjdzie Ci z pomocą, jak i żaden kot w tym klanie. Kto by śmiał podejrzewać biedną wojowniczkę o takie zbrodnie? Ma łapa nie dopuściła się żadnej zbrodni, więc czemu miałoby się to zmienić? To Świerszczowy Skok jest mordercą, nie ja. Czyż nie słyszałeś, jak cały klan zagłosował za nim? Sam to zrobiłeś, wiem to. A nawet jeśli, to kto? Nikt nie uwierzy w twe słowa, ale możesz próbować. Śmiesznie będzie obserwować twój upadek. Ale może wróćmy do tego, po co udaliśmy się poza obóz.
– Jestem za. Wróćmy do ziół, bo jest lepszy temat.
*****
– Nie rozumiem, jak mogłaś zignorować me zalecenia – prychnął Zawilec, zajmując się infekcją na karku Jagodowego Marzenia. – Byłem przekonany, że powiedziałem Ci, aby ze wszystkimi problemami zdrowotnymi przychodzić do legowiska medyka, a ty to najwyraźniej zignorowałaś, patrząc na twój stan.
– Przepraszam Zawilcowa Korono. Nie chciałam zignorować twej rady, po prostu trening Ciernistej Łapy nie idzie za najlepiej i chciałam to zmienić.
– I właśnie go stawiasz ponad swe zdrowie? A co gdyby stałoby Ci się coś poważniejszego? My nie mamy czasu ani chęci, aby za wami ganiać. Nie zapominaj o tym, bo trzeci raz nie będę się powtarzać.
Wojowniczka zamilkła, tylko kiwając głową, którą położyła po chwili na swych łapach. Najwyraźniej jego słowa wreszcie dotarły do niej, co go cieszyło. Kiedy skończył zajmować się kocicą, chwycił pozostałe zioła, po czym zmierzył do składziku, mijając uczennicę, która od dłuższego czasu wbijała swój wzrok w niego. Ignorował to, gdyż nie jego obowiązkiem jest ją nauczać. Gdyby on miał jakieś zdanie odnośnie tego wyboru, to wypowiedziałby się negatywnie o nim. Tylko brakowało im pośmiewiska wśród medyków, kiedy oboje stracili kogoś bliskiego. Jego uszy drgnęły, kiedy usłyszał znany mu dobrze głos.
– Zawilcowa Korono! – Kiedy skierował swój wzrok w stronę jego źródła, ujrzał Kminkowy Szum, który skanował legowisko wzrokiem. Co przykuło jego uwagę, to były rany na jego futrze. Nie były one duże, jednak ich obecność go zaniepokoiła. Wreszcie wzrok rudego wojownika stanął na medyku, a po chwili znalazł się u jego boku. – Zawilcowa Korono, musisz ze mną pójść. Szybko! Weź zioła, proszę.
– Wełnista Łapo, zostań – rzucił, widząc, jak kocica wstaje ze swego posłania, chcąc zaproponować swoją pomoc. – Zajmij się Jagodowym Marzeniem, jak i innymi chorymi. Nie chcę, aby następny kot kręcił się pod moimi łapami.
Po tych słowach chwycił kilka z ziół i skierował się za bratem, który praktycznie wybiegł z obozu. O co mogło chodzić Kminkowi? Nie spodziewał się, że kiedykolwiek wpadnie on do legowiska medyków i będzie go poganiać. Ich podróż nie trwała długo, nawet patrząc na to, że wojownik musiał zmniejszyć swe tempo przez medyka. Mocny zapach drogi grzmotu dotarł do kremowego, co sprawiło, że na jego pysku zagościł grymas.
– Gdzie ty mnie zabierasz? Aby wrzucić mnie pod potwora?
– Nie! Po prostu… Zaufaj mi, a ja wyjaśnię Ci wszystko na miejscu.
Medyk chciał już coś odpowiedzieć, jednak nagle uderzył go zapach samotników, który sprawił, że ten posłał zmartwiony wzrok w stronę rudego kocura. Ten najwyraźniej nie zauważając tego, kontynuował swoją podróż. Z każdym następnym krokiem do uszu Zawilca docierały dźwięki, które zaczynały formować słowa.
– Nie ruszaj tego, bo tylko to pogorszysz! – syk kocicy rozbrzmiał w jego uszach. – Miał on pójść po pomoc i z nią wróci, a jeśli nie, to osobiście go znajdę i wytłumaczę jego błąd w szczegółach.
– Brzozo, wróciłem! – obwieścił Kminkowy Szum, przechodząc przez pobliskie zarośla, za którymi kryła się dwójka samotników – czarno-biały kocur oraz szylkretowa kocica, którzy wlepili swój wzrok na przemawiającym kocurze, jednak szybko padł on na jego towarzysza. Co przykuło jego uwagę, to była duża rana, która zdobiła udo kotki wraz z kilkoma innymi, mniejszymi ranami. – Przyprowadziłem pomoc, jak obiecałem! Nie musisz już mi grozić dalej, tym bardziej że nie było to specjalnie. Poniosło mnie.
– Zaraz to mnie poniesie, jeśli tu się wykrwawię! Twoja pomoc aktualnie jest bezużyteczna.
– Bo czekam na wyjaśnienia. Nie będę używać moich ziół na samotniczka bez większego powodu. – Odezwał się wreszcie Zawilec, a na pysku samotniczki zagościł grymas niezadowolenia.
– A tak! Zawilcu, to jest Brzoza i Czaszka, moi przyjaciele. – Kminkowy Szum łapą wskazał na dwójkę kotów. – A jesteś tu by pomóc Brzozie, która przypadkowo oberwała za mocno podczas naszej walki.
– Przypadkowo? Chyba nie. Przegrywałeś i spanikowałeś, widziałam! Widziałam też, jak wbijasz swe kły w moją łapę!! – Wraz z tymi słowami Zawilcowa Korona ostrożnie podszedł do kocicy, po czym zajął się jej ranami. – Myślałam, że tylko jesteś tym dziwnym przypadkiem Kminku, jednak poznałam następnego z podobnym imieniem.
– Brzozo, oni nie znają naszych obyczajów. – Czarny kocur odezwał się wreszcie. – Tym samym nie dzielą naszych tradycji związanych z imionami.
– To nie znaczy, że ich imiona muszą sugerować ich słabości. Kiedy słyszę imię, dla przykładu Kminek, w mej głowie pojawia się roślina, którą mogę bez problemu rozdeptać łapą i żyć dalej.
– Jeśli uważasz, że me imię, nadane mi przez moją matkę, jest niepoprawne, to mogę Cię zostawić i odejść. – Zawilcowa Korona podniósł wzrok znad ran, jednak widząc wystraszoną kocicę, opuścił go ponownie na jej rany, wracając do swego zajęcia. – Tak właśnie myślałem.
– Nie chodzi mi, że twe imię jest niepoprawne. Jest… dziwne. Nie przynosi żadnych silnych emocji, kiedy ktoś je wypowiada. Czemu ktokolwiek miałby się trzymać tego, jak nazwała go matka przy pierwszym twoim oddechu? Ona Cię wtedy nie znała. Ba! Ty nawet się nie znałeś. Poza tym nikt nie słucha się swej matki, bo często ta mówi kłamstwa. Chyba największe mojej było to, że Borsuk był najsilniejszym kotem, jakiego znała.
– Zbaczasz z tematu Brzozo. Przy okazji oszczędź sobie historii o moim aktualnym imieniu, bo tylko ich wystraszysz, a tego nie chcemy.
Trójka kotów kontynuował swoją rozmowę, jednak medyk nie wsłuchiwał się w nią dokładnie. Całą swoją uwagę skupił na ranach kocicy oraz Kminkowego Szumu, nie mógł przecież zapomnieć o swoim poranionym bracie, który udawał, że nic mu się nie stało. Kazał jej odpocząć, podał odpowiednie instrukcje zajmowania się ranami oraz umówił się z nimi za dwa wschody na sprawdzenie jej stanu. Nigdy nie spodziewał się, że zostanie wplątany w relacje brata z samotnikami, chociaż nie narzekał. Dwójka samotników pożegnała się z nimi, dziękując za pomoc, a kiedy zniknęli oni z jego pola widzenia, zwrócił swój pysk w stronę wojownika.
– Wyjaśnij, nim zastanowię się, czy nie ogłosić dzisiejszego odkrycia komuś – powiedział medyk, przerywając ciszę.
– Hej, hej, hej! Tak na własnego brata kapować?! Niech Ci będzie. Powiem Ci, o co chodzi. Ale! Obiecaj mi, że nie powiesz nikomu nic. Nawet Rumiankowi!
– Słowa nie pisnę, nawet gdyby moje życie od tego zależało.
– Poznałem Brzozę przypadkowo, chociaż czuję, że Wyrocznia wskazała mi do niej drogę. Wygoniłem ją, jak głosi prawo, jednak ta powracała, aż pewnego dnia zapytała mnie o imię. Kiedy jej odpowiedziałem, to mnie wyśmiała! Omijając wiele mało ważnych szczegółów, zaproponowała mi przyjazne sparingi raz na kilka wschodów słońca, jednak dzisiejszy wymknął się spod kontroli, gdy zaczęła mnie podpuszczać przy swym bracie, a resztę już znasz.
– Mam tylko jedno pytanie Kminku. Dlaczego się zgodziłeś?
– Nie krzywdzę tym Klanu Burzy, nie wbijam kłów i pazurów w żadnego klanowicza, więc nie widzę problemu. To zawsze coś, czego mogę oczekiwać, gdyż po mianowaniu Oskrzydlonego Ognika i ostatnich wydarzeniach, wszystko straciło swój blask. Namiastka walki nigdy nikomu nie zaszkodziła, prawda?
– Chyba że prowadzi ona do większych ran.
– Będę uważał następnym razem, dobrze?! To był jeden i ostatni raz!
Kremowy tylko kiwnął głową, dając znak, że zrozumiał słowa brata, chociaż obawiał się, że złamie on swoją obietnicę. Co prawda zainteresował go charakter Brzozy, jednak nie oznaczało to, że kiedykolwiek zgodziłby się na treningi walki z nią. Dalej była to samotniczka, jednak najwyraźniej Kminek nie widział w tym problemu. Mógł tylko liczyć na to, że dotrzyma on swej obietnicy, bo Zawilec nie miał zamiaru tłumaczyć się z tego ponownie.
Wyleczeni: Jagodowe Marzenie
Od Dzwonkowego Świstu do Pożarowej Łapy
Świat jakby nagle stracił wszystkie barwy. Każdym porankiem instynktownie spoglądał w stronę legowiska medyków, mając cichą nadzieję, że zaraz ujrzy tam swojego brata. Niestety odpowiadała mu tylko bolesna cisza.
Nieświadomie wstrzymywał oddech, jakby liczył, że może za moment usłyszy znajomy krok, śmiech albo choćby syk irytacji, którym Skowroni Odłamek zwykł komentować poranne pobudki. Nic takiego jednak nie nastąpiło i zamiast jak zwykle radosnych wschodów słońca były one ponure. Czasem miał wrażenie, że jeśli pozwoli sobie, choć na sekundę zapomnieć o bólu, to zdradzi w ten sposób pamięć o Skowronim Odłamku. A jednocześnie wiedział, że nie mógł żyć zbyt długo w takim zawieszeniu. Obowiązki wojownika wzywały i nie mógł ich zaniedbać nawet przez taką ogromną stratę.
Wiedział, że nie może pozwolić sobie na całkowite zatracenie w żałobie. Wojownik, nawet złamany, nadal musiał żyć dalej i wypełniać swoje podstawowe zadania.
Przeciągnął się powoli, przygotowując do swych obowiązków. Najchętniej zostałby w obozie, lecz nie mógł zawieść klanu. Wyszedł z legowiska i przez ułamek sekundy zatrzymał się w wejściu, zastanawiając się, czy to aby na pewno dobry pomysł, by opuszczać bezpieczną przestrzeń. Obóz, zawsze dla niego tętniący życiem, teraz wydawał mu się nienaturalnie cichy i patrzył na niego bez wyraźnego entuzjazmu. Nawet wyjście z obozowiska, gdzie zazwyczaj mógł wybiegać swoją zbyt nadmierną energię, aktualnie brzmiało jak kara niż przyjemność.
Wziął głęboki wdech, czując jak świeże powietrze dostaje się do jego nozdrzy i wypełnia płuca.
W końcu zmusił łapy do ruchu, a każdy kolejny krok przynosił za sobą ból. Czuł, jakby zdradzał brata samym faktem, że wykonuje swoje obowiązki, że wciąż żyje. Miał nadzieję, że chociaż trafił do Klanu Gwiazd i obserwował go z góry. Spojrzał na błękitne niebo i uśmiechnął się smutno. Wiara była tym, co jeszcze trzymało go przy jakiejkolwiek równowadze. Już sama myśl tym, że duch Skowroniego Odłamka unosi się gdzieś między gwiazdami, napawała go dziwnym ciepłem.
Spostrzegł, że dotarł pod stos ze zwierzyną. Kątem oka spostrzegł siedzącą nieopodal kotkę. Doszło do jego uszu, że niedawno wróciła do klanu, uciekając od dwunożnych, ale nie miał jeszcze okazji z nią porozmawiać. Może teraz był dobry moment? Przynajmniej nie rozmyślałby choć przez chwilę o swoim tragicznie zmarłym bracie.
Podszedł do niej i przysiadł obok.
— Cześć, jestem Dzwonkowy Świst. Słyszałem, że wróciłaś niedawno do klanu. A poza tym, jak się trzymasz? Musiało cię to dużo kosztować.
Chwila ciszy, która nastąpiła po jego słowach była bardzo niezręczna. Wbił na moment wzrok w podłoże, udając nagłe zainteresowanie własnymi łapami.
— Zawsze zastanawiałem się, jak wygląda życie poza obozem.— Spróbował ponownie podjąć rozmowę. Tak szybko się nie podda. To nie w jego naturze.— Jeśli to nie problem, mogłabyś mi nieco opowiedzieć o zewnętrznym świecie?
Od Źródlanej Łuny CD. Promiennej Łapy
Promienna Łapa była łatwą do polubienia kotką. Może pyszczek jej się nie zamykał i czasem zdarzyło jej się palnąć jakąś głupotę, ale na pewno zdołają znaleźć wspólny język. Czuła, że pójdzie jej lepiej niż z siostrą młodszej, Tawułą, która od samego początku zdawała się Łuny bać. Zmarszczyła lekko brwi. Czy każdy kociak coś do niej miał, czy tylko ona jedna? Rzadko zaglądała do żłobka, nawet wtedy, gdy Postrzępiony Mróz urodziła trójkę potomstwa. Oddaliła się od koleżanki; nie wydawało jej się, aby z jej dziećmi zamieniła więcej niż parę słów.
Z westchnieniem podniosła się z ziemi i podeszła bliżej uczennicy. Promyk spojrzała na nią zaciekawiona, nadal trzymając łapy uniesione w górze.
— Piasek nie gryzie — miauknęła, mijając szylkretkę.
Przystanęła tuż przed wodą, wbijając wzrok w cofające się i przypływające fale. Biała piana obmyła jej palce.
— Możesz potem wytrzeć łapy w trawę — zaproponowała, skinąwszy głową w stronę połaci zielonego. Uczennica jedynie odwróciła wzrok i z wystawionym w skupieniu językiem dała kolejnego susa do przodu, nadal tylko na tylnych nogach.
Nauka ucznia, gdy jest się nie do końca sprawnym, okazała się być w pewnych aspektach… Trudniejsza niż myślała. Promienna Łapa była bardzo pojętną uczennicą, nawet jeśli często się rozpraszała – ale nawet jej chęci nie wystarczały, jeżeli Łuna nie była w stanie jej czegoś pokazać. Jej technika polowania różniła się nieco od tej innych. Skradała się inaczej, skakała inaczej, a nawet przynosiła jako zdobycze jedynie te rodzaje zwierzyny, które była w stanie złapać. Teraz częściej przyglądała się ptakom na wysokich gałęziach drzew, wykrzywiając pysk w zniecierpliwionym grymasie, niż polowała na nie, jak za uczniowskich czasów.
Popołudniowe słońce przygrzewało ich grzbiety i oblewało polanę nieopodal Złotych Kłosów złotym, ciepłym światłem. Cmoknęła z niezadowoleniem, podchodząc bliżej Promyk. Jej nos trącił barki uczennicy, sygnalizując jej, aby bardziej ugięła łapy.
— Teraz lepiej… — mruknęła sama do siebie, cofając się o krok i mrużąc ślipia. — Pilnuj, gdzie trzymasz ogon. Chyba, że chcesz wypłoszyć z trawy wszystko, co się w niej chowa.
Szylkretka zerknęła na nią kątem oka i posłusznie uniosła ogon nieco do góry.
— Dobrze?
Wojowniczka uśmiechnęła się.
— Idealnie.
Zawęszyła i zastrzygła uszyma. Dobiegła do niej wątła woń myszy; spojrzała na Promyk i skinęła na nią głową.
— Leć, złapiesz coś i zaniesiesz to później swojej babci — zaproponowała, mając na myśli Bożodrzewny Kaprys.
Młodsza przytaknęła jej energicznie i zaczęła oddalać się w kierunku zapachu, zostawiając Łunę w tyle. Westchnęła cicho i obejrzała się za uczennicą. Ruszyła za nią, pochylając głowę nad ziemią i tropiąc własną zdobycz… W końcu nie mogła wrócić z pustymi łapami.
Dni dłużyły jej się. Jej głowa, oparta na skraju posłania wyglądała poza legowisko, a jej uszy kładły się na każdy kocięcy pisk, który rozlegał się w żłobku. Na każde zawodzenie Postrzępionego Mrozu za pozostałą dwójką zmarłych dzieci, którego udawała, że w środku nocy nie słyszy.
Widać było, że nie cieszy się swoją obecną sytuacją. Jak by mogła? Nie miała jakiegokolwiek zajęcia, które odgoniłoby ponure myśli. Te kręciły się wokół niej, obijały o ściany jej czaszki, szepcząc imię Szałwiowego Serca. Za jej powiekami nadal rozgrywało się ich ostatnie spotkanie. Zachód słońca, później wschód, oba spędzone w swoich objęciach. Czy mogła była to przewidzieć? Ta noc przewijała się w jej umyśle w kółko, jak gdyby za którym razem miało coś ją olśnić, jak gdyby miała dojrzeć jakiś szczegół, który przeoczyła poprzednim razem. Jakieś wytłumaczenie. Cokolwiek. Jednak los nigdy nie był tak dobry; kocur pozostawił ją samą, bez słowa, bez wyjaśnienia. Bez zapewnienia, że nie musi się o niego martwić. Że nie musi się martwić o ich obojga, o gromadkę ich nienarodzonych dzieci.
Czy była zła? Zawiedziona? Sama nie wiedziała. Czy miała być za co na wojownika zła? Liczyła na to, że nie – na to, że tym razem nie stchórzył i nie robił tego tylko dlatego, że ten głupi głos w jego głowie mu tak powiedział. Że nie ignorował jej, nie starał się o niej zapomnieć, nie popełnił kolejnego błędu, który będzie musiała mu wybaczyć… Bo jak by mogła tego nie zrobić?
Podniosła wzrok na sylwetkę, która wsunęła się do żłobka. Żółte ślipka Promiennej Łapy zalśniły w półmroku, a jej zęby, trzymające sporą wiewiórkę, wyszczerzyły się w uśmiechu.
— Przyniosłam Ci coś do jedzenia — zamiauczała, kładąc zwierzynę przed posłaniem Łuny.
Uniosła nieznacznie kąciki pyska.
— Dziękuję.
Poczucie winy sprawiło, że jej gardło zacisnęło się. Nie sięgnęła po posiłek, w zamian unosząc spojrzenie na pyszczek Promyk.
Żałowała, że to wszystko tak złożyło się w czasie. Dopiero co została mentorką, a już po księżycu zostawiała uczennicę samą sobie, a później znikała w żłobku na najbliższe dwa sezony. Wiedziała jednak, że nie dałaby rady dobrze wykonywać swoich obowiązków. Nawet, gdyby odmówiła zajęcia miejsca w kociarni tak wcześnie, to bieganie w tę i z powrotem po terenach Klanu Klifu było wystarczająco męczące bez takiego… Ciężaru pod sercem.
— Wybacz, nie chciałam tak szybko przerywać naszego treningu — zaczęła, próbując utrzymać raczej obojętną minę. — Mam nadzieję, że Psotny Nietoperz poradzi sobie z tobą, gdy ja nie będę w stanie.
Od Pacynki CD. Słonecznego Fragmentu
Zatrzymała się, wlepiając spojrzenie brązowych oczu w przewodnika. Był zły, może przerażony, zakłopotany. Pięknie. Przełknęła ślinę, zastanawiając się, co powie. By przekonać go, żeby trzymał pysk na kłódkę, musiała użyć… manipulacji. Musiała sterować jego emocjami, bo groźby fizyczne w tym przypadku by nie zadziałały. Mogła równie dobrze też go… zabić?
— Wiesz, że Burzowe Chmury wybierze mnie, prawda? Nie jesteś dla niego istotny. To ja jestem mu najbliższa, to mnie… kocha. A miłość jest ważniejsza od przyjaźni — wyjaśniła spokojnie, strzygąc uszami.
Kremowy fuknął oburzony.
— A co ty wiesz o miłości! — warknął, poruszając nerwowo ogonem. Widać było, że słowa Pacynki do niego dotarły, choć sam nie chciał dać po sobie poznać, że coś go ukłuło.
— Wiem tyle, ile przekazał mi Burzowe Chmury. A powiedział mi, że jestem dla niego całym światem — kontynuowała, szczerząc się coraz bardziej. — Czy tobie też kiedyś powiedział, że jesteś dla niego wszystkim? Czy może tylko ja mam taki przywilej, z racji tego, że się we mnie zabujał?
Słoneczny Fragment zmarszczył brwi, zagryzając zęby.
— Ja… Burzowe Chmury to mój przyjaciel! Znamy się od wielu księżyców, a ciebie? Ty pojawiłaś się w jego życiu dopiero jakiś czas temu! To mi prędzej zaufa, nie tobie. Jeśli mu powiem, że… że próbowałaś mnie zamordować, to natychmiast się od ciebie odwróci! — mruknął pewnie, postępując krok do przodu.
Pacynka pokręciła głową.
— Na pewno? A co, jeśli uzna, że jesteś tylko zazdrosnym dupkiem? W końcu to tobie umarł obiekt westchnień. To ty czujesz pustkę po stracie Wieleniego Szlaku i to ty możesz czuć zazdrość o to, że twój przyjaciel znalazł sobie kogoś godnego zaufania — przypomniała mu, na co kremowy parsknął śmiechem.
— Godnego zaufania? Czy mordująca samotniczka na pewno jest taka godna zaufania, jak mówi? — podważył jej słowa, delikatnie przekręcając głowę.
Pacynka na moment zamilkła. Czy Burzowe Chmury musiał wiedzieć o tym, że skłamała nie raz, nie dwa? Nie. Jeszcze nie był na tyle mądry, by połączyć kropki. I lepiej, aby tak pozostało. Łatwiej będzie nim sterować, a także manipulować Słonecznym Fragmentem.
— A przypomnisz mi, dlaczego ON miałby mi nie ufać? — zapytała nagle, skrzywiając się nieco, jakby mówiła do małego, głupiutkiego kocięcia.
— Lepszym pytaniem byłoby, dlaczego miałby ci ufać! — rzucił szybko, co jednak jeszcze bardziej rozbawiło buraskę.
— Czyli twierdzisz, że… nie masz już argumentów? — podsumowała, znów zaczynając go okrążać. Przewodnik pokręcił głową, choć jego postawa wskazywała na to, że stracił już tę pewność siebie, którą jeszcze kilka uderzeń serca temu wręcz emanował. — Może zaprzestańmy już tego bezsensownego kłócenia się, co? Po prostu udawaj, że o niczym nie wiesz; no, chyba że chcesz stracić przyjaciela… a może nawet coś więcej? I nie chodzi mi o to, że sekretnie jesteś zauroczony w Burzowych Chmurach. Mam na myśli to, że nie zawaham się pozbyć i większej liczby kotów w twoim życiu, jeśli tylko zaczniesz protestować — oznajmiła, subtelnie się uśmiechając. Tym razem wyglądała łagodnie, niemal niewinnie. — To dobrze, że mam przy sobie takiego pachołka, jakim jest Burza. Wszystko mi sprzeda, jeśli tylko kiwnę palcem. Biedak… on też ma w sercu pustkę, dokładnie taką samą jak ty…
Gdy tak o tym myślała, na myśl przyszedł jej Słoneczny Fragment. Wtedy go oszczędziła, lecz czy zawsze tak będzie? Może pewnego razu przyjdzie jej pozbawić go życia, tak samo, jak zrobiła to z Prążkowaną Kitą i tą dwójką kotów z Klanu Burzy – choć ich nie zabiła bezpośrednio. To był bardziej… wypadek, ale nie do końca, bo finalnie i tak nie czekało na nich nic innego, jak śmierć.
Pacynka nie musiała jednak o tym rozmyślać zbyt długo, gdyż w końcu przed jej oczami pojawił się dymny kocur, w pysku trzymając bukiecik wrzosów. Otarł się głową o policzek buraski i położył kwiaty pod jej łapami, uśmiechając się ciepło.
— Hej, Pacynko — przywitał się spokojnie.
W jego oczach lśniły nieskończone pokłady ciepła i miłości. Może i starał się zgrywać kozaka, ale zdecydowanie miał czuły punkt dla samotniczki. To było tak… piękne. I ohydne jednocześnie. Przy niej wojownik wydawał się taki słaby, bezbronny. Gdyby chciała go zabić, pewnie nawet by nie protestował…
— Cześć, Burzo. Miło cię znowu widzieć — odparła, trochę bez emocji, i chwyciła jednego z wrzosów. Włożyła go sobie w futro, a potem to samo zrobiła z następnym i jeszcze następnym.
— Tak, tak… I, och… nie wiesz może, dlaczego Słoneczny Fragment jest taki nieswój od wczoraj? Wygląda, jakby zobaczył jakąś zjawę! — zaśmiał się nerwowo.
Pacynka spięła się na wzmiankę o kremowym kocurze, ale dymny chyba na szczęście tego nie zauważył.
— Nie. Nie mam pojęcia, a co? Jest aż tak źle? Możemy z nim pogadać, jeśli się o niego martwisz, ale ja uważam, że o cokolwiek chodzi, Słońce sam sobie z tym poradzi. Chociaż mogę z nim pogadać twarzą w twarz… — zaproponowała, specjalnie próbując wywołać u Burzy zazdrość.
Kocur od razu pokręcił głową.
— Nie trzeba! Może masz rację… Słoneczny Fragment pewnie sam upora się ze swoim problemem. Kim ja jestem, by mu pomagać? — miauknął, lecz w jego głosie krył się cień niepewności. Zaraz zmienił temat:
— Nieważne. Może się gdzieś przejdziemy? Może mi pokażesz, gdzie żyjesz? Chodzenie w pobliżu terenów Klanu Burzy jest bardzo ryzykowne. Boję się, że pewnego dnia nas przyłapią i rozdzielą, a tego bardzo bym nie chciał, bo… — urwał, otwierając szerzej oczy. Gdyby nie miał futra, pewnie by się zarumienił. — Bardzo cię lubię, wiesz?
Samotniczka zachichotała, podnosząc się z miejsca.
— No jasne, że wiem! — mruknęła i zaraz się odwróciła, podchodząc bliżej Drogi Grzmotu.
Wojownik podszedł do niej ostrożnie, patrząc raz w lewo, raz w prawo. Oboje, jak na sygnał, ruszyli przed siebie. Nawet nie musieli się porozumiewać słownie, by rozumieć się nawzajem.
Udało im się bezpiecznie przejść przez most i dotrzeć do skrawka terenu, który nie należał do żadnego klanu i na którym osiedliła się Pacynka. Tam bura wraz z wojownikiem zaczęła przemierzać gęsty las, szukając wejścia do nory, w jakiej przyszło jej mieszkać. Nie była ona zbyt duża, ale przynajmniej na tyle przytulna, by brązowooka mogła w niej żyć bez problemu i martwienia się o to, że zamarznie przy pierwszej lepszej Porze Nagich Drzew.
— Fajną masz tę norę, ale czy naprawdę nie chciałabyś dołączyć do Klanu Burzy? Czy przemyślałaś już moją propozycję? O… wiesz czym — mruknął, nieco rozbawiony.
Pręgowana uśmiechnęła się, tępo wpatrując się w punkt przed sobą, jakby nie do końca skupiała się na słowach Burzowych Chmur.
— Byłbym doprawdy uradowany, gdybyś się zgodziła…
Wtedy brązowooka się ocknęła. Zamrugała kilkukrotnie i zwróciła spojrzenie na kocura, który z iskrą w oczach wpatrywał się w jej pysk.
— Wiesz co… twój plan nie brzmi tak źle — stwierdziła, kłamiąc.
Chodziło mu o miot. Chciał, by Pacynka posiadała kocięta, aby ten cały Zawodzące Echo musiał przyjąć ją do klanu. W rzeczywistości bura wcale nie planowała miotu – nie chciała go z Burzowymi Chmurami ani z nikim innym – ale robienie nadziei temu biednemu ciołkowi sprawiało jej satysfakcję. Widząc, jak jego pysk się rozjaśnia, czuła się tak… dobrze; lecz nie dlatego, że chciała, by był szczęśliwy. Wiedziała, że prędzej czy później ta sielanka się skończy, a Burza tylko się zawiedzie. Wiedziała, że do niczego między nimi nie dojdzie. A przynajmniej… tak jej się wydawało.
— Rety! To… to świetnie! — miauknął, po czym wyprzedził Pacynkę i stanął przed nią, zagradzając jej drogę.
Przez jakiś czas stali tak w ciszy, aż nagle dymny spuścił wzrok, zawstydzony.
— A skoro… skoro już przystałaś na moją propozycję, to… — zaczął, po czym podniósł na nią spojrzenie. — Chciałem cię spytać, czy nie zostałabyś moją… partnerką!
Bura momentalnie zamarła.
— Wiem, że nie znamy się zbyt długo, ale nasza więź jest… prawdziwa! Tak wiele nas łączy, tak przyjemnie mi się z tobą spaceruje, rozmawia… Jesteśmy dla siebie wręcz… stworzeni! Czy ty też tak nie uważasz? Jesteśmy jak dobro i zło! Biel i czerń! Dopełniamy się, Pacynko! Bez jednego nie istniałoby to drugie! Nie sądzisz? — rozgadał się, pełen nadziei.
Gdyby go teraz spławiła, straciłaby przewagę nad Słonecznym Fragmentem. Jeśli zgodzi się być jego partnerką, będzie miała na niego większy wpływ. Odpowiedź wydawała się jasna.
— Och, Burzo! — miauknęła, przykładając łapę do pyszczka. — Ależ ty jesteś romantyczny! I szczery! — kontynuowała, robiąc krok w jego stronę. — Byłabym przeszczęśliwa, gdybym mogła nazywać cię swoim… partnerem!
Ostatnie słowo ledwo przeszło jej przez gardło, lecz w końcu udało jej się je wykrztusić. Burza od razu czule polizał ją po czole, co tylko sprawiło, że miała ochotę rzucić się na niego tu i teraz. Ach, gdyby mogła, rozszarpałaby go… i to nie ze szczęścia.
— Nie mogę się doczekać, aż po obozie Klanu Burzy będą biegać nasze małe wersje! — stwierdził, odsuwając się nieco od burej. — Słoneczny Fragment mi nie uwierzy, jak mu powiem, że wreszcie jesteśmy razem! Nie uwierzy mi też, jak mu powiem, że zgodziłaś się na miot! Próbował mnie odciągnąć od tego pomysłu, rozumiesz to? Ja mam wrażenie, że on po prostu próbuje sabotować naszą relację… — miauknął półżartem, półserio.
I właśnie na to liczyła Pacynka. By Burza myślał, że to kremowy jest tym złym, że to on jest w tej historii czarnym charakterem.
— To straszne! Na pewno jest po prostu zazdrosny, ale zazdrość to zwykła, kocia emocja… Nie musisz go od razu pouczać. Ważne jest to, byś nie dał się przez niego omamić… — westchnęła, spuszczając nieco głowę.
— Ależ w życiu! Słoneczny Fragment jest moim przyjacielem, ale to nie znaczy, że dam mu ingerować w moje życie miłosne! Zresztą, to nie ja zakochałem się w morderczyni — prychnął, delikatnie kręcąc głową.
Tak. To nie on zakochał się w morderczyni.
Bo Pacynka wcale nie miała krwi na łapach. Wcale nie miała na sumieniu już kilku żyć. Ona? Była niewinna. To Słoneczny Fragment miał coś nierówno pod kopułą.
Pacynka przybyła tam najwcześniej, a niedługo później na miejsce spotkania dotarł także Burzowe Chmury wraz ze Słonecznym Fragmentem u boku. Kremowy wyglądał dosyć niemrawo, ale cóż – trudno się dziwić. Pewnie miał wiele na głowie odkąd poznał prawdę. Codziennie bił się z myślami, zastanawiał się nad tym, co powinien uczynić. A przynajmniej tak zgadywała Pacynka.
— Burzo! — zawołała, gdy dostrzegła dymnego. W kilku susach znalazła się przy nim, delikatnie odtrącając od niego przewodnika. — Nareszcie jesteś!
Brązowooki polizał ją w policzek.
— Długo musiałaś czekać? — zapytał, delikatnie kładąc po sobie uszy, jakby z zawstydzenia.
— Nie, niedługo. Przyszedłeś zgodnie z czasem — oznajmiła, uśmiechając się ciepło do wojownika.
Przez moment patrzyli sobie nawzajem w oczy, aż nagle Burza drgnął i spojrzał na swojego towarzysza.
— Ach! Przepraszam, Słoneczny Fragmencie. Chciałem tylko… coś powiedzieć — miauknął, a na jego lico wślizgnął się szeroki uśmiech. — To spotkanie nie jest zwykłym spotkaniem; jest jednym z ważniejszych. Ja… pragnę ogłosić, że Pacynka jest moją oficjalną partnerką od wczoraj! Nie, nie żartuję i nie – nie przesłyszałeś się! W dodatku zgodziła się też na to, by założyć ze mną rodzinę i dołączyć do Klanu Burzy, gdy tylko będzie gotowa! Czy to nie wspaniałe?
Od Ognikowej Słoty
Ziemia skrzypiała jej pod łapami, gdy przedzierała się przez las iglasty. Poduszki łap pobolewały ją przez małe, ostre przedmioty, chwytające się jej skóry. Prędko strzepywała je, żeby jej przypadkiem nie przeszkadzały podczas poszukiwań. Wybrała się w to samo miejsce, co wcale nie tak dawno temu. Teren nadal był przekopany, jednak nie skupiła się tym razem na tym. Poszła odrobinę dalej, rozglądając się obecnie dużo uważniej. Dojrzawszy mniszek lekarski, zastrzygła uszami. Wykopała go, ostrożnie chwytając w zęby. Wyrwała go z ziemi po paru uderzeniach serca i zamruczała z zadowoleniem, unosząc ogon. Odwróciła się na pięcie, słysząc, jak przyjemny śpiew ptaków dolatuje jej do uszu. Była z siebie taka dumna! Zalotna Krasopani z pewnością jest z niej też dumna, w końcu kto by nie był?
Przekraczając próg wejścia obozu, jej oczom ukazała się kruczofutra wojowniczka. Spojrzała na Ognikową Słotę z uśmiechem na pysku, podchodząc bliżej.
— To dla ciebie — miauknęła niewyraźnie brązowooka, kładąc roślinę przed starszą.
Jaskółcze Ziele podziękowała jej szczerze, biorąc mlecz w zęby i wycofując się do legowiska wojowników. Szylkretka ponownie nie była zadowolona z reakcji, z jaką się spotkała, jednakże wyglądało na to, iż… musiała się chyba po prostu do tego przyzwyczaić. No nic! Może Nadciągający Pomrok doceni jej starania. Jej siostra myślała w końcu bardzo podobnie do niej, z pewnością ucieszy się z powodu sukcesu Słoty.

