BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

14 grudnia 2025

Od Roztargnionego Koperka

Liliowy po długim dniu postanowiło w końcu odwiedzić swoją mamę Kwitnący Kalafior. Znowu wydawała się obolała, choć zarzekała się, że nic jej nie jest. Roztargniony Koperek miało już ochotę pędzić po choćby ziarenko maku dla cierpiącej matki, lecz w ostatniej chwili zostało zatrzymane, czując, jak zatoczyło się lekko do tyłu, od wpływu nacisku, na koniec jeno ogona.
— Coś się stało? — zapytało z uśmiechem na pyszczku.
— Idziesz może po zioła? Lub cokolwiek — zaczęła powoli, a Koper po zamyśleniu kiwnęło głową. — Mogłobyś może znaleźć jakieś jeżyny? Ostatnio, gdy je jadłam, mieszkałam jeszcze u dwunożnych. Gdybyś mogło ich przy okazji poszukać, to byłoby mi bardzo miło — mruknęła uśmiechnięta kotka, a liliowy kiwnął głową.
— Jasne mamo — miauknęło, kiwając mamie głową na pożegnanie.
Przez moment wydawało się być w kropce. Jeno łapy przekroczyły już wyjście z obozu, choć nie było do końca pewne, gdzie mogło znaleźć jeżyny. Szybko jednak przypomniało jeno się, że znalazło kilka jeszcze nie tak dawno.
Ruszyło więc w podróż ku Czarnym Gniazdom, ciesząc się przyjemnym, wieczornym chłodem, tak rzadkim w trakcie Pory Zielonych Drzew.

***

Idąc przez Czarne Gniazda, wkrótce znalazło krzaki mniej więcej własnej wielkości lub trochę wyższe. Podchodząc do nich, prędko rozpoznało w nich krzaczki jeżyn. Zebrało kilka z uśmiechem na pyszczku i przyjrzało się ich stanowi. Widząc, że nie mają żadnych robaków czy innych potworków, wróciło z nimi do obozu, aby oddać je Kwitnącej Kalafior.

Od Judaszowcowego Pocałunku (Judaszowcowej Gwiazdy) CD. Astrowej Łapy

gdy Aster była kociakiem
Westchnął, zarówno dlatego, że był męczony przez dzieciaka i przez to, że jego matka zamiast Klanu Gwiazdy znała... Bagno. Nawet nie wiedział, które załamywało go bardziej
— Dobrze, dobrze... Siadaj — mruknął, a Aster od razu rozpromieniła się z szerokim uśmiechem. Nie mógł przecież odmówić kocięciu nauk o Klanie Gwiazdy. Po to był w tym klanie, prawda? — Klan Gwiazdy to wszyscy wojownicy, którzy żyli przed tobą. To wszyscy twoi przodkowie, to wszyscy przywódcy klanów, wszyscy medycy, mediatorzy, uczniowie, karmicielki, starsi... Każdy kot, który żył w klanie i kroczył dobrą ścieżką po śmierci zasiada na nocnym niebie. Każdy zostaje gwiazdą i dogląda z góry swych współklanowców. Nasi gwiezdni przodkowie wiedzą o wiele więcej niż my – dlatego medycy i przywódcy, którzy mają z nimi najlepszy kontakt, powinni być przez wszystkich szanowani. Oni wygłaszają wolę Gwiezdnych i spełniają ich prośby.
Kotka gorliwie kiwała głową, słuchając dokładnie jego słów
— Czyli koty nie trafiają na bagno, jak odejdą?
— Na bagno?! — Odsunął się od kotki z wyrazem obrzydzenia. Na osty i ciernie, czy jej matka naprawdę wierzyła w takie bzdury i jeszcze wciskała je swoim kociakom?! — Koty klanów są cywilizowane i trafiają na niebo. Nie bagno.
Spojrzał ukradkiem za wciąż stojącą obok niego Liściastą Gwiazdę, by upewnić się, że to słyszała. Trącił ją łokciem, by dać znać, że powinni porozmawiać. Przecież to było nie do pomyślenia. Nie dość, że Mamrok nie wzięła klanowego imienia, to jeszcze wierzyła w pogańskie bzdury, a na domiar złego zakażała propagandą dzieci! Liściasta Gwiazda spojrzała na niego, jakby nie rozumiała. Wykonał pyskiem kolejny jednoznaczny gest. Zanim jednak wyszedł z matką ze żłobka, usłyszał głos Aster:
— Czemu pan sobie idzie?
— Przywódcy i zastępcy mają swoje obowiązki — mruknął lakonicznie.
— Ale zapomniał pan o kwiatku! — miauknęła smutno, trącając nosem podarunek. Judaszowiec westchnął, wymamrotał do siebie kilka niezbyt przychylnych słów i podszedł do kociaka. Wziął kwiat w zęby, uśmiechnął się, spoważniał i wyszedł, by zająć się ważniejszymi sprawami.

***

Od pewnego czasu czuł się znacznie gorzej. Ciało boga, które rzecz jasna posiadał, zrobiło się znacznie bardziej kruche. Jego samego dziwiła ta nagła niemożność i sztywność ruchów, której doświadczał. Męczył się znacznie szybciej od reszty wojowników. Krzepa nie charakteryzowała Judaszowcowej Gwiazdy nawet, gdy był młody, lecz teraz zupełnie zniknęła. Robił się słaby. Robił się stary. Nie uciekał przed tym, wiedział, że wkrótce osiągnie wiek, gdy już jego życie zacznie chylić się ku zachodowi. Tylko, na osty i ciernie, mogło być to trochę mniej bolesne... Oprócz braku siły dochodził ból stawów. Czuł się, jakby mu skostniały. Przestał uczestniczyć w patrolach i polowaniach, wychodząc na nie jedynie od święta, gdy miał taką ochotę. Już nie dlatego, że był zapracowany, a ze zwykłej niemocy.
Wolał głośno o tym nie mówić. Po co miałby się dzielić z klanem swoimi problemami? Po co miał się umniejszać w ich oczach? Lepiej, by wszystkie takie sprawy pozostawały w ich domysłach. Lepiej, by myśleli o nim jako o silnym przywódcy, a nie starym niedołędze. To samo myślał o wszystkich innych udrękach jego życia – brak apetytu, chudnięcie, matowa sierść, zwiększone pragnienie... Taki już los kota z setką księżyców na karku. Trzeba było sobie jednak jakoś ten los ułatwić.
Astrowa Łapa wykładała żywokost w jego legowisku. Poprawiał on pracę stawów i sprawiał, że zwlekanie się z posłania o poranku było trochę przyjemniejsze niż normalnie. Działo się to w ciszy. Uczennica była zajęta otrzymanym zadaniem, a on ją obserwował w zamyśleniu.
— Wiesz, kiedy ja byłem młody, też wiedziałem co nieco o medycynie — mruknął, czując potrzebę przywołania wspomnień. — Bożodrzewny Kaprys, ta niezdara jedna, kiedyś zwichnęła sobie ogon. Czemu? Z drzewa spadła. I jeszcze na mentora próbowała zwalić, że jej drzewem niby trząsł... Zaprowadziłem ją do medyczki, wtedy jeszcze do Czereśniowej Gałązki i Liściastego Futra i tam patrzyłem jak je opatrują... A po wszystkim jeszcze oburzony stwierdziłem, że mogłyby jej wyłożyć legowisko żywokostem. I co? Przyznały mi rację. Nawet jako kilkunastoksiężycowy kociak umiałem ustawiać koty do pionu — parsknął śmiechem. — Ale ty i wszyscy inni macie się słuchać Ćmiego Księżyca, rzecz jasna. Przeciwko jej słowu się nie wychodzi.

<Aster?>

13 grudnia 2025

Od Szałwiowego Serca CD. Żmijowcowej Wici

dawno
Wzruszył ramionami. Czemu miałby się nie zgodzić? Może zranienie Żmijowca było poważniejsze, niż mu się zdawało.
— Mogę iść. Potrzebujesz podpórki? — dopytał, a gdy zobaczył skinienie głowy kocura (kto wie, czy prawdziwe, czy tylko z przewidzenia), podszedł do niego i pozwolił mu się o siebie oprzeć. Po tym zaprowadził go do lecznicy, prędko oddając w łapy Różanej Woni.

***

tw - problemy z jedzeniem (fragment)

Wyprostowana postura świadcząca o odwadze i śmiałości nagle zmieniła się w posępny garb. Podkurczone łapy, skulona sylwetka, ogon wciśnięty między nogi – tak, by najszybciej przemknąć po obozie, schowany w cieniach szuwaru. Oczy nie lśniły już tak pewnie. Teraz stały się podkrążone, rozwarte, spoglądające w co nowe miejsca nerwowo. Sierść straciła dawny blask. Nigdy nie należał do pedantów, lecz teraz stan futra błagał o pomstę. Zmierzwione kosmyki powoli zamieniały się w zbite maty. Kurz i brud splątywał się z nimi w nieregularną, brzydziejącą z każdym wschodem słońca nić. Dobrze tylko, że pod warstwą tego grubego futra nie można było zobaczyć stanu ciała...
Błękitna Laguna swoim zdołał zabić wszystko, co niegdyś składało się na postać Szałwiowego Serca. Każdą porcję drzemiącej w nim siły. Każdą cząstkę duszy. Każde wyobrażenie, które teraz poległo i leżało potrzaskane wśród gruzów dawnej świetności.
Najgorszy koszmar, który wcześniej pojawiał się tylko w nadciągających z głębin czarnych myśli, naprawdę się ziścił.
Chował się w zakamarkach, w których nikt go nie był w stanie znaleźć. Uziemienie z zakazem stawiania łapy poza obóz wcale nie pomagały. Nie był w stanie uciec na dobre od współklanowców, ich wrogich ślepi i jeszcze gorszych słów. Jedyne co, to był w stanie zbudować między nimi dystans. Posłanie, już nie z króliczych futer, a zwykłego mchu, przeniósł na jedną z wysp okalających obóz. Nikt mu nie rozkazał tego zrobić, choć spodziewał się, że większość wojowników nie chciała mieć z nim już nic wspólnego, a co dopiero spać w jednym legowisku. On nie był w stanie znieść ich obecności. Nie chciał by go widzieli, by go słyszeli, by myśleli o nim, gdy był w takim stanie i gdy znali o nim tak okrutną prawdę.
Rzadko pojawiał się w sercu obozu. Głównie wtedy, gdy musiał napełnić czymś pusty żołądek. Obserwował stos z oddali, wybierał sobie zwierzynę, jak najszybciej podchodził, zabierał ją i wracał do swojej pustelni. Przez ten cały czas patrzył prosto w dół, by nie zauważyć żadnego rzuconego w jego stronę spojrzenia. Już samo to, że musiał się pojawić wśród współklanowców, napawało go wstydem. Jeszcze gorsze było to, że stał się pasożytem. Nawet jeśli nie była to jego wola, a rozkaz Mandarynkowej Gwiazdy – wyrządził nocniakom okropną krzywdę, a teraz musiał żyć z ich pracy. Żerować na łowcach, którzy całe dnie spędzali na żywieniu klanu tylko po to, by ich złapane w trudzie piszczki poszły na utrzymanie zdrajcy.
Dlatego przestał jeść. Brał coś dla siebie tylko, gdy głód stawał się nieznośny i niemożliwy do ignorowania. Zaczynał czuć wstyd nie tylko, jak jadł coś nadprogramowego, ale i gdy jadł w ogóle. Gdyby mógł, polowałby dla siebie, lecz na głośnej wyspie było to prawie niemożliwe. Zwierzyna nie zapędzała się w rejony, skąd unosił się nieustannie gwar drapieżników. Nie potrafił znaleźć sposobu na to, by dostać zwierzynę bez pasożytnictwa. A to starał się ograniczyć do absolutnego minimum. Zresztą, to nie tak, że potrzebował pełnej racji. Całe dnie spędzał tylko na drobnych pracach obozowych i cichej pokucie w samotności. Posiłki należały się tym, którzy mieli jakąś wartość; nie zdrajcom trzymanym wśród swoich z litości.
Nadszedł jeden z momentów, gdy musiał się wyłonić z ciemności. Nienawidził ich wszystkich. Gdyby mógł, ukryłby się w cieniach i pozwolił wszystkim o sobie zapomnieć. Tak by było najlepiej dla nich wszystkich.
Rozejrzał się, by być pewnym, że w obozie jest niewiele kotów. Było to piękne, słoneczne popołudnie, z którego korzystali zarówno tropiciele, mentorzy jak i po prostu szukające odpoczynku koty. Takie, które niegdyś by spędził wraz z nimi, a gdy tylko się skończyło, popędził na granicę z klifiakami... Nie, obiecał, że przestanie o tym myśleć... Im mniej współklanowców, tym mniej spojrzeń. Wypatrzył na stosie to, czego potrzebował – krótkiego, smukłego czopa. Wystarczającego. I tak nie miał z kim się podzielić większą zwierzyną. Cicho wypełzł z szuwarów, szybkim krokiem znalazł się tuż przy stercie ze zwierzyną... Idealnie w chwili, gdy Żmijowcowa Wić także do niej podszedł. Poczuł, jak w gardle pojawia mu się gula. Na osty i ciernie. Patrzyli tak przez chwilę na siebie w głuchej ciszy, jakby oboje niepewni, dlaczego znaleźli się tu w jednej chwili.
— Wi-witaj, Żmijowcowa Wici — bąknął tylko wraz z krokiem w tył. Nie wiedział, co dłużej jego były uczeń o nim sądził. Przedtem z pewnością stanowił dla niego autorytet. Był podziwiany. Doceniany za swe zasługi.
A teraz? Jaki obraz został w umyśle tego młodego kota, który (przynajmniej niegdyś) pałał do niego uczuciem?

<Żmijek?>

Zaginęła!

 

KWIECISTA KNIEJA

Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna zaginięcia: Nieznana

Zaginęła!

Kwiecista Knieja urodziła!

Od Ognikowej Słoty

Ognikowa Słota, zadowolona ze swojej pracy, wybrała się tym razem poza obóz w celu znalezienia mniszka lekarskiego dla Jaskółczego Ziela. Dzień jeszcze się nie skończył, więc miała trochę czasu, mogła w ten sposób zająć jakoś łapy i siebie. Podmuchy wiatru zrobiły się odrobine chłodniejsze, aczkolwiek wcale jej to nie przeszkadzało, zresztą nie odczuła zmiany aż tak mocno. Było ciepło i przyjemnie. Kotka nie była pewna, do czego mogłoby starszej być to wszystko potrzebne, aczkolwiek nie chciała nad tym rozmyślać też za dużo. W końcu ostatnimi czasy miała sporo własnych problemów, a zapychanie sobie głowy dodatkowymi informacjami mogłoby być kłopotliwe.
Wędrowała z zapałem w stronę Potwornej Przełęczy pełna nadziei. Gdy dotarła do miejsca docelowego, zaczęła krążyć w kółko, szukając rośliny, o jaką chodziło kotce. Przeglądała zielone kłosy z uwagą. Ruda nie miała jakoś wiele do czynienia z ziołami, co sprawiło, że po jakimś czasie zapomniała, czego w ogóle szukała. Z niezadowoleniem na mordce zauważyła, że nigdzie nie mogła znaleźć tego, czego od niej chcieli. Miała nadzieję, że w ten sposób jakoś sobie poukłada wszystko w głowie, a zamiast tego powstał tylko większy chaos. Mamrotała z niezadowoleniem pod nosem, gdy wracała, z powrotem do obozu. Gdy tylko przekroczyła próg, spotkała się z czarnofutrą która wpatrywała się w nią z nadzieją.
— I co, masz go? — zapytała, poruszając ogonem.
Ognikowa Słota pokręciła głową. — Nie, a teraz pójdę sobie odpocząć. Może jutro go znajdę — odparła pręguska sucho, czując, jak zmęczenie powoli daje się jej we znaki. Nie była wcale zadowolona z tego, iż jej się nie powiodło. Ziewnęła, strzygąc wąsami. Sporo dzisiaj się nachodziła, słońce także uchylało się ku zachodowi, malując na niebie najróżniejsze kolory. Brązowooka weszła do legowiska wojowników, układając się we własnym łożu wygodnie.

Od Szałwiowego Serca CD. Mandarynkowego Pióra (Mandarynkowej Gwiazdy)

dawno
— Co tam u ciebie? Znalazłeś sobie może już jakąś kotkę? — zapytała go matka, kiedy tylko wyszli z obozu. Sprawiła tym samym, że całe ciało Szałwiowego Serca się napięło. Na osty i ciernie. Jakby nie było innych pytań, które ktoś mógłby mu zadać...
Uśmiechnął się nerwowo, wydając pojedynczy, wymuszony śmiech, starając się przy tym wyglądać naturalnie. Wynik był raczej nijaki.
— Nie... Nikt w Klanie Nocy nie przykuł jeszcze mojej uwagi... — miauknął, orientując się, że to co powiedział było... Prawdą. Nikt tutaj go nie zainteresował, lecz za granicami? W stronę północy? Konkretnie Klanu Klifu?
Ugh...

***
 
Mandarynkowa Gwiazda wzięła go na rozmowę. Już nie na lekką gadkę. Takie czasy się skończyły. Teraz musiał się wyjaśnić i odpowiedzieć za winy – przed obliczem własnej, rodzonej matki.
Nie mógł nawet sobie wyobrazić, co Mandarynkowa Gwiazda musiała czuć, gdy patrzyła, jak jej syn zostaje zdemaskowany jako zdrajca. Jak musiało być jej wstyd. Księżyce wychowywania na prawowitego księcia, który niegdyś będzie w stanie poprowadzić swój klan ku potędze, spełzły na niczym. Zmarnowała je. Jej syn, który piętnował wcześniej innych zdrajców, sam się nim stał. Z samej góry spadł na ciemny dół.
Cała droga przeminęła w milczeniu. Byli tylko we dwoje. Mandarynkowa Gwiazda na przodzie, prowadząca ich w najpewniej ustronne miejsce do przeprowadzenia rozmowy i Szałwiowe Serce za nią, włóczący łapami, szurający po ziemi ogonem i trzymający nisko opuszczoną ze wstydu głowę.
— Przepraszam — wydukał, gdy już się zatrzymali. Zanim Mandarynkowa Gwiazda była w stanie cokolwiek z siebie wydusić i zacząć wyciągać od niego wszystkie potrzebne informacje. — Zrobiłem coś złego. Zachowałbym się jak kociak, gdybym powiedział, że nie wiedziałem, co robiłem. Znałem kodeks. Wiedziałem, że to było zakazane. Nie potrafię się z tego wytłumaczyć. Nie wiem, co powiedzieć i jak za to przeprosić. — Opuścił głowę, chowając łzy. Płakał, lecz próbował opanować płaczliwy głos. — Ale musisz wiedzieć, że wyrzuty sumienia zżerają mnie od środka.  Żałuję. Żałuję tak bardzo, że zdradziłem was, kodeks i Klan Gwiazdy. Byłem mysim móżdżkiem.... Brzmię nieszczerze. Bardzo nieszczerze. Nigdy mi nie uwierzysz, że jestem w stanie służyć klanowi jako lojalny wojownik.  Nigdy mi nie uwierzysz, prawda? — mówił zniżony, wręcz skulony przed wyprostowaną sylwetką swojej matki. — Wybacz mi. To niepoważne, że proszę cię o wybaczenie czegoś tak okropnego, ale błagam, wybacz mi — jęknął, podchodząc do Mandarynkowej Gwiazdy i opierając czubek swojego łba o jej pierś w akcie uległości. Uniżał się, bo nic innego mu już nie zostało. — Nigdy nie posunę się do w połowie tak okropnej rzeczy. Przysięgam. Nigdy się już z nią nie spotkam. Nie spojrzę już nigdy na granicę z Klanem Klifu. Nawet nie pomyślę o niej już nigdy więcej. To przeszłość. Proszę, musisz mi uwierzyć. Musisz... Mamo, musisz mi to wybaczyć...

<Mamo?>

Od Ognikowej Słoty

Ognikowa Słota, zauważywszy Kamienne Pióro przy stercie zwierzyny, zmrużyła na moment oczy, nerwowo poruszając ogonem. Nadal pamiętała rozmowę ze swoją matką, w której starsza przypomniała jej, dlaczego nie powinna była przebywać z kotami w żaden sposób powiązanymi z Wilczym Skowytem, Brukselkową Zadrą… miała całą listę tak naprawdę pysków, na które nie powinna nawet patrzeć, chyba że wilkiem. Ostatnie zdarzenie pokazało jej, że Zalotna Krasopani miała rację, zresztą jak zwykle. Jej matka mówiła tylko prawdę i chyba nigdy się nie myliła. Nie myliła się względem przykładowo Miodowej Kory. Pokazali swoje prawdziwe ja. Może jej dawny przyjaciel pokaże za niedługo, że jednak nie jest taki, za jakiego go mają i faktycznie warto spędzać z nim czas, mimo tego, kto go uczył? I mimo tego, z kim jest spokrewniony?
Dowiedziała się, że Porywisty Dąb był jednym z kotów, które opuściły klan wilka. Było jej naprawdę przykro, że w tym gronie był właśnie srebrny, w końcu bardzo go polubiła. Zdążyła spędzić z nim naprawdę dużo czasu. Okazał się… zdrajcą. Na pewno ktoś mu namieszał w głowie! Pewnie była to wina całego tego Klanu Gwiazdy. On sam by przecież ich nie opuścił, prawda? Miał tu tak wiele znajomości, tak wiele kotów go wręcz uwielbiało. Nawet Tropiąca Łaska zdawała się z nim dogadywać, a przecież mało kogo lubiła. Słocie ciężko było to jakoś sensownie poukładać w głowie.

***

Ognikowa Słota ponowiła próbę złapania wiewiórki dla jednego z wojowników, Bladego Lica. Była zdeterminowana. Część niej chciała pokazać starszemu, że można jej ufać w tych sprawach. Chciała, by ją pochwalił, nawet jeśli nie mieli wcześniej aż tak wielu interakcji, raczej jej siostra, Nadciagający Pomrok się uczyła pod jego okiem. Jeśli pamięć jej nie myliła, biały Wilczak uczył nawet ich mamę, Zalotną Krasopani. Ognikowa Słota chciała jakoś odwdzięczyć mu się za to wszystko, dlatego nie zamierzała szybko poddawać się, jak chodziło o zwierzynę dla niego. Chciała pokazać, że tyle księżyców treningów pod skrzydłem matki nie poszły na marne. Że klan wilka mógł być spokojny o własną przyszłość, mimo przykrości, jakie ostatnio miały miejsce.
Brązowooka usłyszała świst, a po chwili wylądowała przed nią wiewiórka, która ze skupieniem próbowała coś wykopać z ziemi. Szylkretka przypadła do gruntu raz jeszcze, tym razem rzucając się w pogoń dużo szybciej. Wybiła się, posyłając kawałki ziemi w powietrze. Po chwili przygwoździła gryzonia do podłoża, słysząc głośne uwodzenie. Złapała ją szybciutko za kark, zwiększając ucisk własnej szczęki. Ciche chrupnięcie zostało zagłuszone przez jej pysk, a na podniebieniu wojowniczki rozlała jej się smaczna, czerwona ciecz.
Zawróciła do obozu, wyobrażając już sobie wszystkie możliwe pochwały ze strony bursztynookiego. Może nawet jej matka by się ucieszyła? W końcu nie polowała dla byle kogo, to było specjalnie dla kogoś, kogo starsza dobrze znała.
Pręguska weszła z brodą uniesioną wysoko do obozu, kita wiewiórki łaskotała ją po piersi, gdy przekroczyła próg wejścia do legowiska wojowników. Zauważywszy Blade Lico, podeszła do niego, kładąc przed jego łapami zwierzynę.
— Proszę, to dla ciebie — miauknęła, poruszając uchem. Zmrużyła oczy, czekając na jakąkolwiek odpowiedź ze strony kocura.
Kocur kiwnął młodszej głową, przysuwając łapą pomarańczową istotkę bliżej siebie. — Dziękuję, to wszystko, co chciałem — odparł krótko, chwytając zdobycz w pysk.
I to wszystko? Słota myślała, że śnieżnobiały będzie najszczęśliwszym kotem pod słońcem, że ją będzie wychwalać i to przez jakiś dłuższy czas! Chociaż była to dość nietypowa nadzieja, patrząc na charakter kocura. Ruda skinęła głową, po chwili wychodząc z jamy. Może mogłaby zająć się czymś innym, co by jej zapewniło więcej radości. Chociaż Blade Lico się naje. I to w dodatku świeżo upolowaną wiewiórką!

Od Ognikowej Słoty

Ognikowa Słota rozciągnęła się, wyginając grzbiet w łuk i ziewając. Lekkie promienie słońca przebijały się przez otwory w krzewach, grzejąc delikatnie kotom boki. Ćwierkanie ptaków przedzierało się przez gęste gałęzie drzew, niosąc echem po obozie klanu wilka. Ciemny las iglasty kontrastował z jasnym, pomarańczowym słońcem, które jak zwykle witało koty. Po niedługiej chwili skierowała się do wyjścia z obozu, końcówka jej ogona zniknęła w tunelu. Zależało jej na tym, żeby upolować coś dzisiaj dla klanu. Musiała korzystać z tego, że teraz pogoda im dopisywała, zwierzyny było więcej… można nawet było pokusić się o stwierdzenie, że momentami pchała się pod łapy. A może Słocie tylko tak się wydawało? Wędrując w ciszy, rozglądała się po grubych gałęziach drzew, jakby wypatrując w nich ptaków lub rudych kit wiewiórek. Blade Lico poprosił ją, żeby upolowała mu jednego z puchatych gryzoni. Jak na razie nie widziała niczego konkretnego, mimo że słyszała przeróżne dźwięki, w tym szelesty w krzewach. Wiatr mierzwił jej futro delikatnie pod włos. Nie oddaliła się jakoś mocno, już po jakimś czasie usłyszała szuranie na gałęzi, a jej oczom ukazało się rude stworzenie. Uwięziła na nim wzrok, przycupnąwszy do ziemi. Podskoczyła szybko do drzewa, łapiąc się mocno, wbijając pazury w kore. Zaczęła prędko wspinać się, aczkolwiek wiewiórka miała w sobie więcej sprytu. Po rundce pogoni, zeskoczyła zwinnie z drzewa, wspinając się w trymiga na następną wiekową roślinę, zostawiając szylkretkę z pustymi łapami. Brązowooka strzepnęła ogonem gniewnie, dysząc ze zmęczenia. Jak mogła pozwolić na to, by jej taka okazja uciekła prosto sprzed pyska?!

Od Gąski

Niecodziennym widokiem był stróż przebywający w koronie drzewa, gdzie wojownicy mieli utkane swoje gniazda z patyków. Len z zainteresowaniem przyglądał się burej, decydując się na głos skomentować, co myśli o stróżach, którzy zamiast trzymać się gruntu, postanowili udawać inne profesje. Na dźwięk słów kocura, serduszko Gąski przyspieszyło bicia. Zachwiała się na gałęzi, o mało z niej nie spadając. Na całe szczęście w samą porę została złapana za kark przez Muchę. Kocur, z pomocą brata, wciągnął Gąskę z powrotem na gałąź.
– D-dziękuję... – miauknęła Gąska, uczepiona gałęzi, spoglądając z przestrachem na swoich wybawców przed upadkiem. Nawet, jeśli wylądowałaby na czterech łapach, najprawdopodobniej przez nieobycie przy upadkach z takiej wysokości mogłaby skończyć z urazem.
– Jeśli chciałaś złożyć wizytę swojemu rodzeństwu, to uprzedzam cię, że pomyliłaś gałęzie – miauknął kocur, na co Gąska pokręciła łebkiem. – W takim razie, po co tu przyszłaś? Zmieniłaś profesję?
– N-nie... Szukam Cierń – miauknęła, kładąc po sobie uszy. – Potrzebuję porozmawiać z jakimś starszym kotem.
– Nie wolisz porozmawiać z kimś innym, niż Cierń?
– Myślałam o tym. Właściwie, chciałam porozmawiać z Rokitnikiem, ale nie chcę go męczyć. Powinien wypoczywać, a nie zaprzątać sobie głowy moimi sprawami. Tak samo pozostali starsi.
– A my możemy ci jakoś pomóc? No wiesz, w tych twoich sprawach.
– Nie jestem pewna, w końcu jesteście nadal młodzi, ale może... – zaczęła. Mimo, że stresowała się podczas rozmowy w kociarni i czuła wstyd, że musiała być ratowana przed upadkiem, postanowiła poinformować braci o swoim znalezisku. – Niedaleko Owocowego Lasku znalazłam w starej, uschniętej jabłonce dziuplę, której wnętrze wyglądało tak, jakby jakiś kot w niej mieszkał. I to bardzo, bardzo dawno temu. Świadczyć o tym może rozwalone legowisko, dokładnie takie, jak te nasze, jak i pył, kostki gryzoni oraz liście znajdujące się na podłodze. – Spoglądała raz na Muchę, raz na Sajgona. – Pomyślałam, że ta dziupla może była jakąś bazą; sekretnym miejscem spotkań młodych uczniów, ale nie przypominam sobie, aby ktokolwiek o niej wspominał... No i postanowiłam dowiedzieć się czegoś na temat jej mieszkańca. Jestem pewna, że był nim ktoś z naszej społeczności, chociażby przez posłanie z gałęzi, które tylko my w całej okolicy w taki sposób tworzymy. Może kiedyś ktoś wspominał wam o tej dziupli i jabłonce? A noże to właśnie tam kiedyś znajdował się nasz obóz, a ta dziupla była legowiskiem lidera... – Ostatnie zdanie wypowiedziała ciszej, sama do siebie.
– Dziupla w starej jabłonce? Pierwsze słyszę. Nie kojarzę, aby lokalizacja obozu się kiedykolwiek zmieniała...
– Ja również. – Przytaknął bratu. – Faktycznie, lepiej będzie, jak zapytasz kogoś starszego od nas. Ale lepiej zrobić to na stałym gruncie, dobrze? I lepiej odpuść rozmowę z Cierń.
Gąska przytaknęła. Zdecydowała się zejść z drzewa, na którym znajdowało się legowisko wojowników. Akurat zeskoczyła z pieńka, gdy Pszczółka próbowała wdrapać się na górę. Kocica nie była stara, ale może coś słyszała na temat tajemniczej dziupli, skrywającej przeróżne skarby, gdy była małym kociakiem. Szylkretka zamyśliła się na dłużej, jednak nie udzieliła satysfakcjonującej odpowiedzi stróżce. Gąska westchnęła. Pozostawało jej albo poczekać, aż najstarszy członek Owocowego Lasu, który mógł coś na temat dziupli w jabłonce słyszeć, wyzdrowieje, albo spróbować popytać inne starsze koty, które mogłyby coś na jej temat wiedzieć, gdy te wyzdrowieją. Idąc za sugestią kocura, zdecydowała się odwlec rozmowę z Cierń, która przecież miała sporo rzeczy na głowie i raczej nie chciałaby poświęcać czasu na pierdoły, którymi zajmowała się bura.
Zniknęła w legowisku stróży, zajmując swoje posłanie. Zwinęła się w kłębek, nie decydując się zasnąć. Zamiast tego cichutko poprosiła Wszechmatkę, aby ta wstrętna pandemia się już skończyła i aby przez następne księżyce nic złego się już nie działo.