Stanął osłupiały, słuchając każdego słowa, które padało z ust Ćmiego Księżyca, lecz nie było przez nią wypowiadane. Odbijały się od ścian uszu kocura jak echo. Gdy kotka spadła na ziemię, zwijając się i usilnie zatykając uszy, wypełnił Judaszowca taki żal, że na krótki moment odrzucił od siebie myśl o przepowiedni. Westchnął delikatnie, nim ukucnął na zgiętych łapach tuż przy niej.
— Już dobrze... Będzie dobrze... — wymruczał, kiedy troski znów zaczęły osaczać jego umysł.
***
Od zawsze nienawidził pory nagich drzew. Nie wiązało się z nią żadne pozytywne wspomnienie. Była okropna. Kosiła wszystkich równo. Go, trapiąc chorobami, klan, pozbawiając zasobów i naturę, zabijając ją aż do pierwszego ciepłego promienia słońca. Nie chciał nawet mówić o tym, co mu się przytrafiło ostatnio i ile czasu spędził leżąc w legowisku tylko po to, by przekonać się na własnej skórze, co znaczy śmierć. Pierwsze życie już za nim. Przynajmniej reszta klifiaków trzymała się lepiej... Bardziej lub mniej.
Od pewnego czasu życie biegło dziwnie wolno. Wróciła rutyna, jeśli przewodzenie klanem można uznać za rutynę. Zniknęła Terpsychora i jej durne towarzyszki. Klan Wilka zadowolił się zdobyczą terytorialną, której utratę Judaszowcowa Gwiazda musiał gorzko przełknąć. Stracili zbyt wiele wojowników, by móc domagać się Czarnych Gniazd z powrotem. Wolał nie narażać się Nikłej Gwieździe, przynajmniej do czasu. Musieli skupić się na rozwoju wewnętrznym. Póki tereny mogły wykarmić ich wszystkich, nie było potrzeby do toczenia kolejnych wojen. Może i stracili kawałek iglastego lasu, ale mieli cenne Złote Kłosy. Wilczaki jeszcze posmakują ich gniewu, mogli być tego pewni, lecz nie teraz.
Tylko te omeny... One jedyne zatruwały mu umysł. Zjawa napadająca na jego córkę, ataki ptaków, zarobaczona zwierzyna... Jak zwykle, psiakrew! Gdy już zdawało się, że nastanie spokój, los uśmiechał mu się w pysk i ucinał kolejny kawał. Jakby Klan Klifu zbierał baty całego wszechświata... Nie denerwował się jednak. Omen oznaczał ostrzeżenie, które zawczasu wydali im przodkowie. Musieli być za to wdzięczni. Ćmi Księżyc na pewno się wysilała, próbując zinterpretować niejasne znaki.
No właśnie, jego biedna siostrzenica! Ostatnimi czasy miała tak ciężko. Nie dość, że chorych (jak każdą porą nagich drzew) nie brakowało, to jeszcze pozostała zupełnie sama i musiała sobie radzić pomimo ślepoty. Przykrość mu sprawiało patrzenie na jej ciężką pracę. Jego biedna Ciemka zasługiwała na coś lepszego i to po długich przemyśleniach skłoniło go do pewnej decyzji... Nawet jeśli nie była ona dla niego najmilsza.
Zwlókł się z legowiska, z którego dotąd doglądał życia w obozie, minął lecznicę i wskoczył na mównicę. Już wtedy kilka kotów ciekawsko łypnęło na niego okiem.
— Niech wszystkie koty wystarczająco dorosłe, by polować, zbiorą się na zebranie klanu! — zawołał wciąż nieco ochrypłym po chorobie głosem. Chwilę milczał w oczekiwaniu na przyjście wszystkich obecnych kotów. Widział wśród nich jeden pysk, który najbardziej chciał teraz dojrzeć. Czy inaczej. Był mu najbardziej potrzebny. — Nadeszła i już porządnie zadomowiła się pora nagich drzew, a wraz z nią przyszły problemy, które należy rozwiązać. Zaczynając od medyków, mamy tylko jedną medyczkę, a pacjentów jest znacznie, znacznie więcej. Otrzymuje pomoc od naszych protektorów, lecz jest to za mało. Potrzeba nowego medyka, który będzie asystował Ćmiemu Księżycowi o każdej porze dnia i nocy. Z racji na brak odpowiednich kociąt, na stanowisko ucznia medyka wyznaczam... Jagienkę. Wystąp.
Rozległy się odgłosy zdziwienia. Jemu samemu trudno było przetrawić decyzję o powierzeniu tak ważnego zadania samotniczce, byłej partnerce Terpsychory. Mierziła go myśl, że będzie go leczyć ktoś o tak brudnych łapach.
Ufał jednak Ćmiemu Księżycowi. Komu, jak nie jej? Ona niosła teraz największą mądrość w całym Klanie Klifu. Przez nią przemawiały głosy przodków. Bardzo szanował jej zdanie, nawet bardziej, niż to Pikującej Jaskółki czy własnych dzieci. Nawet jeśli wybór konkretnego kota nie leżał w jego guście, to miała pewną rację. Potrzebna jej była medyczna pomoc, a największą wiedzę poza samą medyczką niosła właśnie Jagienka.
— Od tego dnia będziesz zwana Jagnięcą Łapą. Zajmij miejsce w legowisku obok Ćmiego Księżyca. Twoim obowiązkiem jest pomoc jej w każdym wyznaczonym przez nią zadaniu, to jest zajmowanie się składem ziół oraz wszystkimi chorymi. Wykonuj je godnie — miauknął, kończąc tę część wypowiedzi. — Jest jeszcze jedna rzecz, którą muszę poruszyć. Mamrok, wystąp.
Odnalazł kocicę wzrokiem w tłumie. Zastanawiał się, co w tej chwili teraz sobie myślała. Nie wyglądała na przestraszoną – wręcz przeciwnie, choć delikatny uśmiech, który widział na jej pysku, mógł być wynikiem pogarszającego się wzroku. Może myślała, że po tak długich księżycach nadszedł w końcu moment uroczystego mianowania.
Jej niedoczekanie...
— Zwierzyna już od dawna nie piętrzy się na stosie tak, jak byśmy tego wszystkiego chcieli. Polowania nie kończą się owocnie. Dola łowców w środku pory nagich drzew — prychnął nieco ciszej, jakby do siebie. — W obliczu nieurodzaju, nie możemy pozwolić komukolwiek na marnowanie naszych zapasów. Mamrok, od dawna dostaję raporty o twoim lenistwie i żarłoctwie. Jesteś w Klanie Klifu od długich księżyców, a wciąż nie zapracowałaś sobie na miano wojownika. Nawet nie przybrałaś odpowiedniego imienia — dodał z obrzydzeniem. — Okazałem ci już dość łaski. Wraz z tym dniem tracisz miano uczennicy Klanu Klifu. Odejdź i zacznij polować na siebie. Może wtedy zdasz sobie sprawę z tego, że stos zwierzyny nie jest kupką mysich bobków podanych przez dwunoga, gdy tylko brzuch zaburczy głośniej.
Jedynym znakiem tego, że kocica przyjęła jego rozkaz do wiadomości były jej ślepia, które rozwierały się szerzej z każdym kolejnym słowem.
— Nie możesz tego zrobić, Judaszowcowa Gwiazdo! — Z tłumu wyłonił się Pochmurny Płomień, rozgarniając sobie drogę, mało nie tratując kotów przed nim. Judaszowiec zmarszczył brwi. Będzie się z nim teraz wykłócał, mysi bobek jeden. Podszedł bliżej granicy półki, by spojrzeć lepiej na kota, który zdobył się na odwagę by sprzeciwić się woli swojego przywódcy.
— Klan Klifu nie jest jadłodajnią, trzeba było zadbać o lepsze wyszkolenie swojej partnerki. Jeśli chcesz, możesz pójść z nią — parsknął tylko, lekko zadzierając brodę. Pochmurny Płomień mógł być doświadczony, lecz miał wiele cech, które robiły z niego duże niebezpieczeństwo. Już raz został wygnany, wprawdzie za decyzją Srokoszowej Gwiazdy, z którym ciężko było mu się w czymkolwiek zgodzić, ale jednak... Zawsze kwestionował jego lojalność do Klanu Klifu. Nielojalny wojownik zaś był dla niego równie przydatny, co martwy.
Partnerzy popatrzyli po sobie z bólem w oczach i objęli się w być może ostatnim uścisku. Judaszowcowi nie chciało się na to patrzeć. Nie wygnał Mamrok po to, by dalej patrzeć na jej pysk. Przewrócił oczami, po czym powiedział, by dokończyć przemowę:
— Mroźny Wichrze i Kukułczy Wdzięku, odprowadźcie ją na granicę. I niech to będzie przestroga dla wszystkich, którzy obijają się w treningach — wspomniał, wodząc wzrokiem po Kukułczej Łapie, Astrowej Łapie i Drzemiącej Łapie. Gdyby nie cięższe czasy, nie trzymałby ich w klanie tak długo. Młoda, silna krew była im jednak bardziej potrzebna, niż jego zadowolenie... — Koniec zebrania.
Lider zeskoczył ze skalnej półki i zanim zdołał cokolwiek zrobić, dobiła do niego Pikująca Jaskółka.
— Co to za ogłoszenie? — zapytała, zagradzając Judaszowcowi drogę.
— Sama mówiłaś, że Mamrok powinno od dawna już tu nie być — mruknął.
— Nie o Mamrok mówię! O Jagience! Dałeś samotniczce rolę świętego medyka? I to jeszcze takiej... Niedawno jeszcze przyjąłeś Rozżarzoną Łapę — wygarnęła. Utrzymywała w miarę cichy ton głosu, lecz był on słyszalnie podniesiony, a sama wyglądała niespokojnie. — Myślałam, że co do samotników byliśmy zgodni. Im nie można zaufać!
Judaszowcowa Gwiazda tylko parsknął, przymykając oczy; wszystko w akcie lekceważenia. Pikująca Jaskółka była dobrą zastępczynią, nie negował tego, ale nie powinna podważać jego autorytetu. O ile była cennym radcą, nie miała ani takiego doświadczenia i mądrości co on, ani takiego połączenia z wszechwiedzącymi przodkami co Ćmi Księżyc. On też nie był najbardziej przychylny Jagience... Skoro jednak Ciemka uważała ją za dobry wybór, kim on był, by się z nią nie zgodzić?
— Bez obaw — odpowiedział z lekkim skinięciem głową. — Wszystko jest pod kontrolą, Pikująca Jaskółko. O nic nie trzeba się martwić.
I odszedł w stronę lecznicy, by zobaczyć, jak Jagienka (czy też Jagnięca Łapa) przygotowuje się do zajęcia nowego legowiska. Gdy Ćmi Księżyc usłyszała jego kroki, odwróciła łeb w jego stronę. Delikatnie się wtedy uśmiechnął, mrużąc oczy, choć ona nie mogła tego zobaczyć.
<Ciemko?>