BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Burzy!
(dwa wolne miejsca!)

Miot w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Owocowym Lesie!
(dwa wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

01 grudnia 2025

Od Stroczka (Stroczkowej Łapy) CD. Pomrocznej Łapy (Nadciągającego Pomroku)

Przeszłość

— Hej, Stroczek. — szylkretka szturchnęła kocurka lekko łapką, zwracając jego uwagę. Położył uszy po sobie. — Gadałam ostatnio z jakimś nocniakiem o twojej siostrze. Podobno ma się dobrze, no, może poza faktem, że będzie teraz musiała jeść śmierdzące ryby — miauknęła, marszcząc lekko nosek. Posłała malcowi krzywy uśmiech.
Usłyszawszy to, postawił uszy czujnie, chociaż nadal niepewnie. Co, jeśli wcale nie mówiła mu całej prawdy? Zmarszczył brwi. W sumie, dlaczego miałaby kłamać? Nie znał jej też aż tak dobrze…
— N-naprawdę? — zapytał, wiercąc się odrobinę. — Całe szczęście, martwiłem się o nią — westchnął, ale nadal nie czuł się przy niej tak komfortowo, jak przy przykładowo Szczawiowym Sercu. W pewnym momencie spojrzał na nią, nie dodając nic więcej. Może ryby wcale nie były takie złe. Na samą wspominkę o Łezce poczuł się tak, jakby znowu przy nim tu była.
Pomroczna Łapa przysiadła obok kociaka.
— Naprawdę! — wymiauczała, przesuwając łapą po ziemi. Spojrzała na Stroczka z ukosa. — Pewnie nie masz o co. Chyba jesteście już na tyle duzi, że następnym razem będziesz mógł zobaczyć ją na własne oczy.
— A w którą stronę jest miejsce, gdzie mieszka moja siostra? Mogę tam iść? Zabierzesz mnie do niej? — zaczął zadawać starszej masę pytań, przekręcając odrobinę główkę. Nie rozumiał jeszcze za dobrze wszystkich tych granic, o jakich co jakiś czas rozmawiali dorośli. Zawsze uznawał to za coś, co dotyczy tylko najstarszych. Może tym razem dotyczyło i jego.
Zastrzygła uszami i zamyśliła się na moment.
— Gdzieś... No, gdzieś tam — miauknęła, wskazując łapą na południową część terenów klanów. — Zabrać cię tam nie mogę. Nie dzielimy z nocniakami granicy, więc trudno byłoby się do nich dostać…
Stroczek opuścił wzrok na swoje łapy ze smutkiem. — Szkoda, że mnie tam nie możesz zabrać. Chciałbym się z nią zobaczyć — miauknął smutno, spoglądając na kotkę siedzącą obok.

***

Teraźniejszość

Stroczkowa Łapa wybiegł przed legowisko, zauważywszy pierwsze promienie słońca wpadające przez liściasty krzew chroniący łoża klanowiczów przed chłodnymi, porannymi podmuchami. Brukselkowa Zadra nie była wcale tak bardzo wymagającą mentorką, jak mogłoby się wydawać. A może była, a przez to, że pozwalała mu odpoczywać, po każdym treningu wyrobił sobie o niej taką pozytywną opinię? Mimo że szkolenia nadal były dla niego czymś stosunkowo nowym, nie podchodził do nich negatywnie. Tak naprawdę z jednej strony nie mógł się doczekać następnego. Kocica miała dla młodego naprawdę wiele wyrozumiałości, co bardzo doceniał. Wędrował przez centrum obozu, rozglądając się za kotką. Zauważył, jak wychyla głowę z legowiska wojowników i gdy nawiązali kontakt wzrokowy, podeszła do niego z lekkim uśmiechem na pyszczku.
— Stroczkowa Łapo, jesteś gotów na dzisiejszy trening? — zapytała entuzjastycznie, spoglądając na kocurka.
Rudy pokiwał głową, chociaż odrobinę niepewnie. Wszystko zależało od tego, co zamierzała mu dzisiaj przedstawić. Nie miał możliwości tego przewidzieć, podsłuchał w legowisku uczniów innych uczonych – oni walczyli między sobą niekiedy, a pręgusa to wcale nie cieszyło. Skrzywił się na samą myśl. Czy wszędzie musiała być przemoc? Czy bez tego koty czułyby się niespełnione? Czy to jedyny sposób, na naukę? Zadawanie innym krzywdy?
— Tak, tylko czego dzisiaj będę się uczył, bo… — spojrzał na kotkę niepewnie.
Starsza uśmiechnęła się do niego raz jeszcze, jakby chciała zachęcić do dokończenia zdania.
— Czy moglibyśmy nie przeprowadzać walki uczniowskiej? Nienawidzę przemocy, jest mi na sam jej widok n-niedobrze… — wyznał, czując, jak w gardle tworzy mu się nieprzyjemna gula. Same te słowa wypowiedział tak cicho, iż cudem było, że dotarły w całości do mentorki.
Brukselkowa Zadra zamyśliła się na moment, jednak po paru uderzeniach serca poruszyła puchatym ogonem, następnie kiwając głową na znak zgody. — W porządku! W takim razie, jeśli nie czujesz się na razie na siłach, porobimy dzisiaj coś, co może ci się spodoba. Z czasem na pewno będzie lepiej, zobaczysz, Stroczku — odpowiedziała, mierzwiąc mu futerko na czubku głowy łapą. — Oni się wcale nie biją na poważnie, to tylko zapasy, żeby zobaczyć, w czym mogliby się podszkolić — zapewniła. Ciekawe ile było w tym prawdy?
Młodzik, usłyszawszy to, poczuł przypływ ulgi, która rozpływała mu się teraz w całej piersi. Może faktycznie nie będzie tak źle, jak mu się wydaje? Może źle to wszystko zrozumiał i w rzeczywistości nikt siebie nie krzywdził, a po prostu bawili się ze sobą tak, jak robią to kocięta?
Pobiegł truchtem za swoją mentorką, która przekraczała już tunel wyjściowy. Wślizgnął się tuż za nią, idąc teraz obok wojowniczki i spoglądając na nią co jakiś czas, jakby szukał potwierdzenia w jej wzroku, że nie robi niczego niewłaściwie.
Pąki kwiatów rozłożone nierównomiernie na gałęziach drzew poruszały się dzięki zefirowi, jaki je głaskał. Kłosy traw powoli odżywały po mroźnej porze nagich drzew, nawet gdyby się dobrze przyjrzał, może i by dostrzegł jakąś kępkę kwiatów w kłosach.
Napuszył futro, czując podmuchy wiatru, które teraz miały do nich większy dostęp. Ciekawe czy jego mentorce było chłodno? Raczej nie, obydwaj mieli długie futra, więc to pewnie nie był kłopot. Ponadto pora nagich drzew minęła, dlatego chłody im nie będą straszne jeszcze przez jakiś czas. Jednak ciepło mogłoby być za niedługo kłopotliwe, przy takiej ilości kłaków.
Dwójka kotów dotarła do miejsca, w którym było pełno tuneli. Kocurek spojrzał na mentorkę z lekką konsternacją. Jego serce zabiło szybciej, a oczka wytrzeszczył niczym mała sowa, spoglądająca na koty samotnie spacerujące nocą. Nerwowo nadstawił uszu, jak gdyby lada moment miała z mroku wyskoczyć wielka borsuczyca z guzikowatymi, czarnymi niczym niebo oczyma.
— Dzisiaj nauczę cię jak nawigować w tunelach — powiedziała kocica, spoglądając na swojego ucznia z determinacją, ale ze szczerym wyszczerzem na pyszczku.
Stroczek zawęszył w powietrzu, jakby szukał gdzieś w nich niebezpieczeństwa. Spotkał się jedynie z mokrym powietrzem, a także ostrym, ziemistym zapachem, który wręcz poczuł w pysku. Prawie tak, jakby się najadł tej ziemi. Spojrzał na swoje łapy, obawiając się, czy aby na pewno poradzi sobie w takich warunkach. W końcu nigdy nie nurkował w tunelach, co jeśli się zgubi i już nigdy więcej nie wyjdzie? Jeżeli go nie znajdą i umrze tam z głodu albo z jeszcze innego, równie okrutnego powodu? Wzdrygnął się, czując nieprzyjemne uczucie wspinające mu się po kręgosłupie. Zerknął na starszą z nadzieją, jakby prosił ją niewerbalnie o zmianę zdania. Mimo że było to lepsze od walki z innym uczniem, nadal rosły w nim obawy.
— No dobrze, będzie dobrze, Stroczku. Wszystkiego cię nauczę — zapewniła, kładąc mu końcówkę ogona na grzbiecie, w geście pocieszenia. — Zobaczysz, już niedługo będziesz śmigał po tych tunelach, lepiej niż kret w tych, które sam sobie na co dzień takie kopie — zaśmiała się, jednak rzeczywiście miała to na myśli.
Młodzik przełknął nerwowo ślinę, jednak po chwili pokiwał głową. — W takim razie, od czego mam zacząć? — zapytał, mając nadzieję, iż kocica nie będzie od niego wymagała niemożliwego.
— Wejdę do tunelu, a ty podążaj za moim zapachem. Jeśli ci się to uda, bezpiecznie wyjdziesz po drugiej stronie — przedstawiła, nie tracąc rozpromienienia.
— A co jeśli mi się nie uda? — zapytał, płaszcząc uszy. Z jakiegoś powodu normalnie wstrzymałby się od takich oczywistych pytań, jednak tym razem poczuł potrzebę usłyszenia tego od kogoś. Może dzięki temu byłby spokojniejszy? A może by mu to bardziej zaszkodziło, bo by wiedział, że należało się czegoś obawiać?
— Wtedy po ciebie wrócę i wyjdziemy razem — powiedziała kocica pewnie, machnąwszy ogonem. — Pójdę pierwsza. Ty wejdź, jak policzysz wszystkie kwiaty, jakie rosną przed tobą — poleciła.
Po chwili jasne futro wojowniczki zniknęło w jednym z tuneli, Stroczkowa Łapa odprowadził kotkę wzrokiem, z niepokojem dostrzegając, jak szybko ciemna nora ją pochłonęła. Skupił się na tym, co widział przed sobą. Parę roślin powoli zaczynało odżywać, nie miał pojęcia, czy którakolwiek z nich przydałaby się medykom. Oni by sprawnie ocenili, czy warto w ogóle za nią się rozglądać, czy szkoda zachodu. Jedna kępka… dwie, gdzieś w oddali trzecia. Westchnął cicho pod nosem, rozglądając się za kolejnymi. Gdy nie dostrzegł żadnej innej, podszedł do jednego z wejść, próbując dzięki zapachowi zorientować się, którym weszła mentorka. Jego nos doprowadził go do jednego z nich. Wsunął łeb do środka, czując się ponownie tak, jakby zrobił sobie dzisiaj ucztę z ziemi w towarzystwie każdego możliwego robaka na świecie. Wykrzywił pyszczek, nie cieszył go wcale ten zapach, był ostry i paskudny. Futrem na brzuchu zahaczał o mokrą ziemię, która lepiła mu się do poduszek łap. Jego oczy w takich warunkach momentalnie przestały być potrzebne, ponieważ w momencie, gdy coraz bardziej oddalał się od wejścia, coraz mniej widział. Polegał teraz jedynie na swoim nosie i poduszkach.
Wystawił łapę przed siebie, czując, jak styka się ze ścianą. Skręcił w prawo, zapach starszej nadal był dość wyraźny. Może to wcale nie było takie złe, jak mu się wydawało? Dzięki jego drobnej budowie i niezbyt długich łapach nie obijał się o każdą ze ścian i nie czuł ogromnego dyskomfortu związanego z lekkim skradaniem się. Jedyne, na co mógł ponarzekać, to na brudne futro, a także potwornie nieprzyjemny zapach wszędzie dookoła.

***

Będąc niedaleko, jego uszy zaczęły coraz wyraźniej oraz głośniej wychwytywać śpiew ptaków. Zapach Brukselkowej Zadry robił się także konkretniejszy, zanim się obejrzał, zauważył jej gęste, jasne futro ponownie.
— Widzisz? Mówiłam, że nie jest tak źle — miauknęła radośnie, patrząc z dumą na swojego ucznia.
Stroczkowa Łapa uśmiechnął się odrobinę, z każdym kolejnym słowem rozpromienienie coraz pewniej wkradało się na jego mordkę. Może powinien sobie pozwolić na radość z tego małego sukcesu? Może nawet i nie małego, a szczególnego. Wiele kotów by spanikowało i trzeba byłoby je za ogon ciągać, żeby wyszły albo wypchnąć. W tunelach ilość tlenu była ograniczona, co czyniło je dość niebezpiecznym miejscem. Istniała także zawsze szansa, że ziemia zasypałaby kota, który akurat nimi podążał. Dałoby się w nich również go uwięzić, jeśli ktoś nienawidziłby danej jednostki. Pokręcił głową, nie chcąc myśleć o takich rzeczach. I tak nigdzie by go to nie zaprowadziło, nie znał chyba nikogo takiego, ani sam nie planował robić równie strasznych rzeczy.

***

Wróciwszy do obozu, poczuł, jak mięśnie pulsują mu w łapach. Nawet jeśli nie nabiegał się niczym za długouszną zwierzyną, i tak czuł dość konkretne zmęczenie. Sen sam naciskał mu na powieki, zmuszając do odpoczynku, najlepiej za bardzo niedługo. Miał wrażenie, jakby mu ze zmęczenia łapy miały zaraz odpaść. Podszedł do jednej z kulek mchu, po czym chwycił ją w zęby i udał się powolnie do malutkiego zbiornika wody. Wrzucił do niego swoją kulkę, mocząc ją dokładnie. Po chwili wyjął ją i upił wody, gryząc zielone malutkie rozgałęzienia. Po jakimś czasie oblizał policzki, zadowolony z dzisiejszego dnia. Woda skapnęła mu z brody – szybko wytarł ją łapą. Wypadałoby zmyć z siebie całe to błoto. Stroczek skierował się w stronę legowiska uczniów, chcąc już położyć się wygodnie w swoim posłaniu z wyściółki, nakryć nos ogonem i pozwolić krainie snów siebie porwać.
Usadowił się wygodnie obok łoża, czyszcząc poduszki łap, a także długie kosmyki futra, które jeszcze nie tak dawno temu były śnieżnobiałe. Oczy same mu się przymykały po każdym pociągnięciu języka. Cieszył się, że go teraz nikt nie zaczepiał, bo by mu było szkoda iść spać. Wreszcie ziewnął, rozciągając łapy, wyginając grzbiet w łuk. Ułożył się wygodnie w swoim legowisku. Gdy sen go zmorzył, jego bok zaczął wolno opadać i podnosić się, nie zwracał za bardzo uwagi na chichoty czy inne rozmowy dookoła niego, był zmęczony i trzeba było się naprawdę postarać, żeby go teraz wybudzić.

***

Stroczkowa Łapa poczuł słabe promienie słońca grzejące go w bok. Uniósł pysk, uchylając powieki. Zaczął dzisiejszy dzień od porannej toalety, zmywając z siebie cały wczorajszy brud z uwagą. Wszystko po to, żeby zaraz po tym wpaść z poślizgiem na piach, ponieważ o mało co nie wpadł w przechodzącego nieopodal wojownika klanu wilka. Zesztywniał, gdy warkot dotarł do jego uszu. Chmura beżowego dymu po paru uderzeniach serca opadła.
— Patrz, jak leziesz! — syknął wściekle starszy, płaszcząc uszy po głowie. Serce mu podskoczyło z nerwów, a oczy błysnęły poczuciem winy. Wcale nie chciał stwarzać problemów, jednak po przebudzeniu nie należał do najbardziej ogarniętych kotów. Dostrzegł Nadciągający Pomrok, wybierała sobie zwierzynę ze stosu. Gdy odeszła z łupem, młodziak odczekał chwilę, po czym do niej podszedł.
— Nadciągający Pomroku? Masz chwilkę? — zapytał, patrząc na wojowniczkę.
Kocica pokręciła głową, odrywając kawałek zwierzyny. Gdy Stroczkowa Łapa miał już odejść ze zwieszonym ogonem, przywołała go ruchem łapy ponownie.
— Mam, mam, co byś chciał, Stroczkowa Łapo? — próbowała się dowiedzieć między gryzami, patrząc to na pobratymca, to na nornicę, której u jej łap cały czas ubywało i ubywało. Rudy poruszył uszami, w jego oczach zatańczyły iskierki.
— Czy widziałaś na ostatnim zgromadzeniu moją siostrę? Mówili coś o niej? — dopytywał, czując, jak emocje się w nim zbierają, niczym woda podczas ulewy w wydrążonej dziurze w ziemi.
— Eee… nie, chyba nie, nie przypominam sobie. Nadal o niej myślisz? — miauknęła ze zdziwieniem, oblizując policzki po skończonym posiłku.
Uczeń niepewnie pokiwał głową, przysiadłszy i owinąwszy łapą swoje przednie łapki. — Tak, nie mogę przestać o niej myśleć. Bardzo za nią tęsknię — odparł smutno, wycierając pysk łapą, jakby go czymś zmoczył albo go zaswędziało.
Nadciągający Pomrok szturchnęła go barkiem przyjacielsko. — Za niedługo się na pewno zobaczycie, przecież zgromadzenia są co pełnię i może jak się przyłożysz do treningów, to Nikła Gwiazda cię wybierze, byś w nim uczestniczył — próbowała go przekonać.
Stroczkowa Łapa spojrzał na nią, po czym przełożył spojrzenie na własne łapy. Czy to oznaczało, że nie starał się wystarczająco? W zasadzie nie robił niczego ponad własne siły, wykonywał jedynie to, o co prosiła go Brukselkowa Zadra. Dbała o to, by po każdym treningu odpoczął należycie, żeby nabrać sił na następny dzień.
— Co się robi na zgromadzeniach? — zapytał, zastanawiając się, jak mogłoby przebiec ich spotkanie.
Kocica zerknęła na niego z lekkim zdziwieniem, jednak próbowała je jakoś zamaskować, może, żeby kocurek nie czuł się tak, jakby nic nie wiedział, mimo że faktycznie jeszcze nie miał świadomości o tak wielu rzeczach.
— No więc zbierają się na nich cztery klany, a także owocowy las. Przywódcy mają wtedy okazję podzielić się tym, co działo się u nich w klanach od ostatniego zgromadzenia. Zanim zaczną mówić, wtedy możesz porozmawiać z kotami innych przynależności — przedstawiła, poruszając ogonem. — Brukselkowa Zadra ci o tym nie opowiadała? — zapytała z lekką drwiną w głosie.
Stroczkowa Łapa wcale się nią nie przejął, dla niego raczej najważniejsza była pierwsza część wypowiedzi. Więc może gdyby tylko mu się, chociaż troszkę poszczęściło, to by sobie mógł porozmawiać z siostrą, pod warunkiem, że i ona by mogła przyjść na spotkanie wszystkich klanów. — Myślisz, że ją też by wybrali? — dorzucił do pytań, w jego oczkach nadal widniała swego rodzaju nadzieja.
Szylkretka pokręciła głową, po czym wzruszyła ramionami. — A skąd mam wiedzieć? Może tak, jeśli by się postarała — powiedziała, po czym zaczęła patrzeć po pobratymcach, jakby na kogoś czekała.
Stroczkowa Łapa wyobraził sobie, jak pod osłoną nocy wędrują po terenach Klanu Wilka, wielka, zbita grupa, a na przedzie Nikła Gwiazda, prowadzący swój klan i koty, które wybrał na dzisiejsze spotkanie. Promienie księżyca oświetlały im barki, gdy przeskakiwali przez wysoko położone korzenie drzew, przebijające się przez ziemię. Usadowili się w specjalnym miejscu, przeznaczonym tylko dla nich. Niedługo po tym dotarł kolejny klan i następny, a na koniec owocowy las. Kocurek zmarszczył brew, chyba o kimś zapomniał. Zapomniał o klanie klifu. Koty tej przynależności dotarły jako ostatnie, sadowiąc się na własnym kawałku. Zobaczył w tłumie swoją siostrę, która szła do niego z zadowoleniem na mordce. Wyobraził sobie, jak podbiega do niej i wtula nos w futro szylkretki, mówiąc jej, jak bardzo za nią tęsknił i jak nie mógł się doczekać, aż wreszcie się spotkają po tylu księżycach rozłąki. Jego zamyślenie przerwała wojowniczka, machając mu łapą przed pyszczkiem.
— Stroczkowa Łapo, czy potrzebujesz czegoś jeszcze ode mnie? — zapytała, przekrzywaiając główkę. Nieopodal stała Tropiąca Łaska, z widocznym skonfundowaniem spoglądająca na rudego, jakby nie rozumiała, czego on chciał od jej bliskiej.
Zielonooki podskoczył ze zdziwienia, wyrwany z zamyślenia. Pokręcił główką. — Nie, dziękuję ci bardzo, to wszystko! — powiedział, odwracając się na pięcie i odchodząc w kierunku Brukselkowej Zadry, która czekała już na niego.

Koniec sesji

[2559 słów + nawigacja w tunelach]

Od Kobczyk

jakiś czas po porodzie

Kobczyk zaczęła mruczeć, czując ciepło bijące od brzucha matki. Wąsatka wylegiwała się tuż obok, pochrapując cichutko pod nosem. Śpiew ptaków przebijał się przez zgiełk uliczny, niesiony echem, odbijający się od ścian, jakie oferowały rodzinie schronienie. Czekoladowe kocię podeszło do siostry ostrożnie na chwiejnych łapkach. Po chwili upadła na nią niezdarnie, wpadając w wolną przestrzeń między nią, a mamą. Gdy próbowała się podnieść, przypadkowo zaczęła bardziej kopać w łaciatą.
— Kobczyk, co ty robisz?! — pisnęła mała, wierzgając łapkami, próbując zrzucić z siebie kotkę.
Kobczyk nie usłyszała jej, nie zwróciła nawet większej uwagi na to, iż czuje drżenie pod łapkami, wskazujące na to, że siostra mogła coś powiedzieć. Zerknęła na Wąsatkę z lekkim zdziwieniem, chociaż nie przestawała swojej próby wstania.
Czekoladowa poczuła jak ktoś przesuwa ją dużą łapą, chichocząc pod nosem. Spojrzała za siebie, otwierając ślepia nieco szerzej. Dostrzegła swojego ojca, Wilczy Skowyt. Patrzył na nią ciepło, posyłając malutkiej uśmieszek. Brązowooka wyciągnęła łapki do niego.
— Tato, poudajesz borsuka? Chciałabym się przejechać — poprosiła ojca, który po chwili namysłu pokiwał głową.
— W porządku, ale mocno się trzymaj — powiedział, po czym wziął ją i usadowił na swoim grzbiecie wygodnie. Kobczyk wysunęła malutkie pazurki, wbijając je niczym igiełki w barki swojego ojca. Gdy kocur wstał, zatrzęsła się, jednak robiła co w jej mocy, żeby się nie ześlizgnąć.
Po chwili wojownik obszedł dookoła Mewy, wydając z siebie groźne, niskie dźwięki, naśladując łaciate zwierzę o guziczkowatych oczach. Kobczyk za każdym razem, kiedy docierało to do niej, chichotała głośno, wręcz za głośno. Jej radosny pisk poniósł się echem po ścianach, jakie ich otaczały.
— Ja też bym chciała, ja też! — poprosiła Wąsatka, gdy Wilczy Skowyt ściągał już z siebie kociaka, który nadal próbował się na nim utrzymać i protestował, nie chcąc zejść z rodzica.

Od Klekotka (Klekoczącej Łapy) Do Dryfującej Łapy

Kotewkowy Powiew trzymała go łapą za brzuch, aby móc łatwiej dosięgnąć zaniedbanych od jakiegoś czasu kępek białego futra. Mówiła, że to wielki dzień. Mówiła, że teraz będzie już duży i będzie mógł żyć dla klanu, dla swojego rodu i dla Klanu Gwiazdy. Urośnie i będzie taki elegancki, jak inni należący do jego szlachetnej rodziny. Będzie odważny niczym Szałwiowe Serce, dumny niczym Mandarynkowa Gwiazda, oddany swojemu zadaniu niczym sama piastunka... Nie interesowało go to szczególnie. Wystarczyłoby mu tylko to, że byłby tak miły i spokojny, tak wyrozumiały i mądry jak jego mama. Nie chciał być liderem, który w swoich łapach trzyma potęgę całego klanu. Nie chciał być okrutnym wojownikiem, którego pazury są przesiąknięte krwią. Nie chciał musieć oglądać, jak jego najbliżsi cierpią, jak tracą życia... Nie wiedział, czy jest gotowy na to całe bycie wojownikiem. Oczywiście przedstawiono mu różne możliwości. Jako członek rodu miał prawo zostać nawet wspaniałym i szanowanym medykiem, a jeśli to by mu się nie podobało, mógł przejść pod łapy swojej cioci, Pierzastej Kołysanki, aby zajmować się ogrodem, z którego owi medycy pozyskiwali przeróżne zioła. To też jednak mu się nie podobało. Nie żeby bycie wojownikiem było lepsze. Szczerze... żadna wizja nie była gorsza, czy lepsza. Doszedł do wniosku, że pozostanie na tej... domyślnej ścieżce, jaką była właśnie ścieżka wojownika, było najmniej problematyczne dla innych. Dlatego postanowił na to przystać. I tak wiedział, że nie będzie zbyt dobry. Nie był zręczny, nie był silny... wszystko wylatywało mu z głowy. 
"Ciekawe czy mamie będzie przykro, jeśli nie uda mi się być takim zdolnym wojownikiem jak ona?" — myślał sobie, kiedy starsza kotka kończyła przylizywać jego futerko na barku. Był całkowicie nieobecny myślami do momentu, w którym kotka odezwała się pierwszy raz od dłuższego czasu. 
— No! Wreszcie jesteś gotowy. Tyle razy ci już mówiła, tak samo Czyhająca Murena, że musisz o wiele bardziej przejmować się swoim wyglądem. Nie mówię już o tym, żeś członek rodu, ale każdy kot o jasnym futrze powinien mieć na uwadzę, że codzienny obowiązek — powiedziała, odchodząc na kilka kroków, aby przynieść bliżej liść z barwną mieszanką. Kocurek westchnął pod nosem, ale staruszka nie usłyszała tego, kontynuowała: — Widziałeś, jakie pięknie zadbane futerko ma zawsze Borówkowa Słodycz. A musisz pamiętać, że wraz z zadaniami wojownika, z treningami i polowaniami, z pływaniem i chodzeniem po plażach wiąże się to, że będziesz znacznie łatwiej się brudził co kiedy jedynie przebywałeś w żłobku. Musisz zacząć o siebie dbać. Już nikt nie będzie cię mył.
— Nie prosiłem nikogo o białe futro... — mruknął w końcu. Tym razem na tyle głośno, aby usłyszała. 
— Nie mów tak. Twoja sierść jest niczym piękny dar od Przodków. — Nabrała maź na poduszkę i zaczęła malować świeży znak lotosu na białym czole. Klekotek położył po sobie uszy, ale nic nie powiedział. Milczał, aż opiekunka nie skończyła. Wtedy to ona przerwała cisze: — Chodźmy. Widzę, że Mandarynkowa Gwiazda wychodzi z legowiska, zaraz zwoła klan.
Tak też się stało. Nie zdążyli nawet wyjść z kociarni, kiedy głos srebrnej kocicy rozniósł się po obozie. Zachodzące słońce tworzyło piękną, ciepłą poświatę, a lekki wiatr muskał sierść. Farba na czole nie zdążyła jeszcze zaschnąć, więc nie czuł jeszcze tak dużego dyskomfortu. W końcu dotarli pod mównice. Kolejne koty również sprawnie do nich dołączali. Chciał usiąść, ale ogon Kotewkowego Powiewu uderzył go w tył uda. Stanął prosto.
— Klanie Nocy, zebraliśmy się, aby w szeregu naszych terminatorów powitać kolejnego członka królewskiego rodu — zaczęła podniośle babka. Łapiąc krótki kontakt wzrokowy z piastunką, zrobił drobny krok do przodu jeszcze zanim został oficjalnie wywołany. — Klekotku, ukończyłeś sześć księżyców, a więc jesteś gotowy, aby spod łap Kotewkowego Powiewu przejść pod łapy swojego nowego mentora, który przygotuje cię do pełnienia funkcji szlachetnego wojownika Klanu Nocy. Od tej chwili, aż do momentu, kiedy ukończysz szkolenie, znany będziesz jako Klekocząca Łapa. Twoją mentorką zostanie Algowa Struga — ogłosiła, nie patrząc jednak ani przez moment na siostrę. Pomarańczowe ślepia obu kotów były złączone. Klekotek nie miał żadnego zdania na temat swojej nowej nauczycielki. Znał ją, oczywiście, przecież była jego rodziną, ale prócz tych kilku odwiedzin... nic. Z tłumu wyłoniła się wyprostowana kocica, której łagodny, delikatnie posiwiały pyszczek (kocurek nie wiedział, czy to z powodu wieku, czy zwyczajnie miała takie futerko) lekko go uspokoił. Dalej patrząc się na wnuka, mówiła: — Algowa Strugo, wyszkoliłaś już dwójkę uczniów, a w tym matkę Klekoczącej Łapy. Jestem pewna, że i jemu przekażesz całą swoją wiedzę, a twoje liczne doświadczenia sprawią, że prędko stanie się wspaniałym wojownikiem. 
Dymna uśmiechnęła się do swojego nowego terminatora i górując nad nim znacząco, przycisnęła swój nos do jego. Zauważył, że przyjemnie pachniała. Nie tak ładnie, jak mama, ale... świeżo, lekko wilgotno. Też chciałby tak pachnieć. Cieszył się na myśl, że za moment pozbędzie się mdlącego zapachu piasku i mleka, że będzie pachnieć rzeką i rześką trawą... W tle słyszał, jak koty skandują jego imię. Rozróżnił głos mamusi, ojca, a nawet kociaków Borówkowej Słodyczy, które opuściły żłobek kilka wschodów słońca przed nim. 
— Obiecuję, że nasze treningi będą bardzo przyjemne, Klekocząca Łapo — powiedziała Algowa Struga, odsuwając się od niego i prowadząc go na bok. Kiwnął łebkiem. Była zastępczyni przez chwile jeszcze czekała na odpowiedź, ale kiedy nic nie usłyszała, kontynuowała: — Słyszałam, że nie należysz do najbardziej rozmownych kotów, ale wiesz... Znacznie prościej będzie nam współpracować, jeśli nasza komunikacja będzie sprawna, w porządku? — Uśmiechnęła się łagodnie. 
— Tak... — odpowiedział, grzebiąc pazurem w mchu. 
— Znakomicie, tak trzymaj — pochwaliła go, a kocurkowi faktycznie spodobało się, kiedy ktoś miło wypowiadał się o jego zachowaniu. Nie chciał być niegrzeczny, ale nie mógł nic poradzić na to, że jego oczy same szukały pyszczka Czyhającej Mureny. Nie umknęło to czujnemu wzroku ciemnookiej. — Widzę, że kogoś szukasz. Nie będę ci zabierać dzisiaj czasu. Mamy liczne księżyce przed sobą, które spędzimy wspólnie, a więc na ten moment możesz zmykać. Ale jutro, z samego rana, chciałabym cię widzieć przy wyjściu do obozu, dobrze? — zapytała, powoli podnosząc się z ziemi. Klekotek pokiwał główką. Alga zmrużyła ślepia, czekała. Książę zmarszczył pyszczek, ale prędko zorientował się.
— D-dobrze! — rzucił, a wojowniczka odesłała go ruchem łapy. Młodziak pognał w stronę matki, niemal nie potykając się o własne łapy. Odnalazł Murenę niemal momentalnie, a kotka nawet nie była w stanie przygotować się na przybycie syna z tak ogromnym impetem. 
— Ah, Klekot- Klekocząca Łapo uważaj troszeczkę — powiedziała, kiedy syn uderzył w jej bark, a następnie z całej siły otarł policzek o jej szyje. — Nie możesz tak robić. Nie teraz, kiedy nie jesteś już małym kociakiem... 
— C-co za różnica... Wczoraj mógłbym, ale dzisiaj już nie? — fuknął niepewnie. Obok matki siedział Szałwiowe Serce. Kociak próbował nie patrzeć w jego stronę, ale i tak widział lekko ukryty uśmiech w kącikach kocura. 
— To nie chodzi o wiek, a o rangę, która teraz piastujesz. To poważna sprawa, Klekocząca Łapo — Miał czelność wtrącić się brzydki wojownik. Terminator położył po sobie uszy i zmarszczył nos. 
— Szałwiowe Serce ma rację. Powinieneś też... otworzyć się troszkę bardziej na inne koty w podobnym wieku. Dużo czasu będziesz z nimi spędzać czy to w legowisku, czy na patrolach, wspólnych treningach. Będzie ci prościej w swoim uczniowskim życiu, jeśli znajdziesz kolegów. — Zmarszczył się jeszcze bardziej. Niekoniecznie czuł, żeby potrzebował kogokolwiek oprócz Mamy Mureny no i teraz jeszcze Pani Algi... 
— Jest wielu uczniów, z którymi mógłbyś się dogadać. Nawet jeśli nie polubiłeś swoich towarzyszy ze żłobka... możesz spróbować pomówić z Dryfującą Łapą lub Morszczynową Łapą, zwłaszcza że znasz przecież Złocistą Łapę, a to ich brat — prawił dalej point, a Klekotek udawał, że jego słowa wylatują mu drugim uchem. 
— Spróbuj chociaż, zrób to dla mnie. Będzie mi tak miło, jeśli będę wiedzieć, że nie jesteś sam. — Księżniczka wpatrywała się w niego, a terminator poczuł, że skóra pod futrem na policzkach rozgrzewa się i piecze. 
— N-nie jestem... Mam cię... — wydukał. 
— Nie jesteś już kociakiem, nie możesz polegać tylko na mnie, ani nawet na ojcu, Kotewce... Musisz się troszkę otworzyć — próbowała dalej Czyhająca Murena. 
— Wczorajszego poranka Rozpromieniony Skowronek poprosił mnie, abym sprowadził z rana właśnie Dryfującą Łapę, kiedy on zbierał resztę kotów do patrolu, i jeśli dobrze pamiętam, to legowisko obok było wolne i niewyklepane. Myślę, że Dryfująca Łapa byłby dobrym kandydatem na twojego pierwszego przyjaciela. Nie jest zbyt rozbrykany, głośny... — Odwrócił pysk. Nie podobał mu się ten pomysł. Głównie dlatego, że wyleciał z krzywej mordki Szałwiowego Serca, ale... ogólnie też mu się nie podobał. 
— To świetny pomysł, Klekotku. Nie musisz wcale szukać wśród najbardziej zabawowych młodych kotów. Nikt nie zmusi cię do robienia czegoś, czego bardzo nie chcesz. Uwierz jednak, że faktycznie będzie ci potem trudno żyć w klanie, jeśli nie polubisz się z nikim. — Murena polizała go za uchem. 
— No dobrze... — wymruczał ledwo słyszalnie. 
— Znakomicie! Myślę, że masz wspaniałą okazję w tym momencie. Rozpromieniony Skowronek był dzisiaj na długim polowaniu ze swoim uczniem, więc wieczór mają zapewne wolny. No i Dryfująca Łapa siedzi tam sam. Podejdź, przywitaj się. 
— A-ale... J-już? — Kocurek przeraził się prawdziwie. Nie wiedział, o czym ma rozmawiać, a w dodatku matka i wuj na pewno będą się im przyglądać, a może nawet przysłuchiwać... — Ju-jutro...
— Jutro będziesz zajęty treningiem, a uwierz, na pewno bardzo się zmęczysz u boku Algowej Strugi. To nie będzie zwykły spacerek — powiedziała mama. — Śmiało. — Popchnęła go łapą, ale on jedynie niezręcznie stanął na proste łapy, w miejscu. 
— Zróbmy to inaczej. Czyhająca Mureno, chodźmy coś zjeść — zaproponował Szałwik, a Klekocząca Łapa już zdążył westchnąć z ulgą, kiedy nagle point zawołał w stronę Dryfka: — Dryfująca Łapo! Mógłbyś podejść na moment do Klekoczącej Łapy? Chciałby ci opowiedzieć o... o... — zawahał się na moment, szukając pomocy w pysku siostry. 
— O żabach! — dodała prędko Czyhająca Murena, zostawiając syna na pastwę starszego ucznia, który grzecznie, jak mu kazano, zaczął kierować się w stronę młodego księcia.

<Dryfująca Łapo?>
[1582 słowa]

Od Makowego Nowiu CD. Pustułkowego Szponu

– Akurat wybierałem się coś zjeść, może dołączysz? – zaproponował Pustułkowy Szpon, podchodząc bliżej matki z lekkim uśmiechem na pysku.
– Witaj Pustułkowy Szponie. Mogę dołączyć do posiłku – kiwnęła głową i powoli ruszyła za synem, nie spodziewając się, że niedługo później straci innego.
 
***
*Śmierć*
 
Mgła otaczała obozowisko, dodając mu tym samym jeszcze mroczniejszy wygląd niż na co dzień. Makowy Nów jednak nie narzekała. Lubiła taką mgłę, choć nie mówiła tego głośno. Dla niej miała ona jakiś urok. Ukryty mrok, który akurat w Klanie Wilka był dobrze znany. Westchnęła cicho i rozejrzała się dookoła. O takiej porze społeczność była jeszcze senna i tylko nieliczni wyłaniali się z legowisk. W tym ona. A było to spowodowane jedną prostą sprawą - miała się spotkać ze swoim synem. Wraz z Pustułkowym Szponem mieli wyjść na spacer, ale nic nie stawało na drodze, by liliowa sprawdziła również, jak radził sobie jej syn w sprawach walki czy polowania. Chociaż ich treningi dobiły już do jakiegoś brzegu i to jakiś czas temu, kotka wolała co jakiś czas monitorować postępy wojownika. Nie było to spowodowane tym, że nie wierzyła w jego umiejętności, wręcz przeciwnie, choć nie mówiła tego głośno już od dawna, była dumna z osiągnięć obu synów, jednak gdzieś z tyłu głowy dalej miała obraz martwego ciała jej trzeciego syna. Warczący Lis zmarł w walce, jak na ironię losu przystało, z lisem, niedługo po swoim mianowaniu na wojownika. I chociaż Mak nie miała tak dobrej relacji z synem, nie chciała, by ktoś jeszcze z jej rodziny tak skończył. Przeżyła już za dużo jej członków, nie mogła pozwolić na śmierć pozostałych. I bardzo żałowała, że nie powiedziała sobie tego już na samym początku, po zniknięciu jej matki.
Pustułkowy Szpon nagle usiadł obok, nie przeszkadzając jednak matce w zamyśleniu.
– Masz szacunek – mruknęła liliowa, zwracając na to uwagę. Odwróciła głowę w jego stronę i pochyliła ją lekko. – Ruszamy? – zapytała uderzenie serca później, na co Pustułka kiwnął głową. Po chwili oboje byli już poza obozem, przemierzając spokojnie tereny wilczaków. Pogoda była naprawdę smętna, a mróz nieco dawał o sobie znać, skutecznie wbijając się w stare kości zastępczyni. Poczuła, jak przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Lekko skrzywiła pysk, jednak starała się nie dawać po sobie tego poznać.
– Jak się trzymasz Pustułkowy Szponie? – zapytała nagle i kątem oka spojrzała na swojego syna.
– Nie najgorzej... choć niedawno pokłóciłem się nieco z bratem oraz... wyznałem komuś miłość – przyznał kocur. – A jak u Ciebie? Będziesz niedługo przechodzić do starszyzny? Oczywiście nic nie sugeruje, ani tym podobne, jednak z ciekawości pytam, w końcu bycie zastępcą to nie dala obowiązek – dodał pośpiesznie ostatnie zdanie, jednak Mak puściła to mimo uszu. Zamiast tego zajęła się pierwszą częścią wypowiedzi syna i już słysząc jedne z pierwszych słów zmieniła swój wyraz twarzy. I choć zmiana ta nie była zbyt widoczna, można było zauważyć ten ostry cień, rysujący się na jej pysku.
– Nie zapomnij, że nie wiesz jak zapamiętają cię najbliżsi – mruknęła tylko na wzmiankę o kłótni z Kruczym Piórem. Nie miała zamiaru się w to dalej mieszać. Była to sprawa między dwójką wojowników, którzy nie byli już kociętami. Nie potrzebowali ostrej reprymendy i paru krzyków, co ich spotykało, gdy to Makowy Nów zajmowała się nimi w żłobku. – Wyznałeś komuś miłość... A chcesz może powiedzieć kim jest ten "ktoś"? – zagadnęła, lecz z tym samym nieco ostrym tonem, co mogło nie brzmieć tak dobrze, jak brzmieć miało.
– Wiem, ale jego nie obchodzi śmierć Warczącego Lisa. A przecież był naszym bratem – zauważył Pustułkowy Szpon i przeciął ogonem powietrze za sobą. Makowy Nów nie odezwała się już na temat Kruczego Pióra. Zamiast tego tylko spuściła głowę i westchnęła cicho. – Tym kimś jest Poziomkowa Polana... – oznajmił cicho wtedy wojownik, jakby lekko obawiając się reakcji matki na to wyznanie.
– Poziomkowa Polana... – powtórzyła liliowa. – Klan Wilka nie jest miejscem dla niego, chcę byś zdawał sobie z tego sprawę. Od małego wykazuje się słabością i strachem – zauważyła chłodno. Nie chciała zabraniać synowi związku, ale wiedziała, że Poziomek jest słaby. Nie nadawał się do Klanu Wilka, inni mogliby go zjeść żywcem. 
– Zdaje sobie z tego sprawę matko – rzucił ciut oschle Pustułka. – Wybacz... – powiedział po chwili ciszy. – Po prostu wiem o tym i że kiedyś odejdzie z klanu, sam lub z pomocą innych wojowników, którzy mają podobne podejście jak ty do kotów jak on.
– Klan Wilka jest trudnym miejscem. Koty takie jak on, jeśli się nie zmienią, mogą po prostu sobie tu nie poradzić – odparła. – Albo kończą zranione, albo martwe – syknęła, z jakimś żalem w głosie. – Taka jest rzeczywistość w tym miejscu – podsumowała i spojrzała w znajdującą się pod jej łapami wodę. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak daleko doszli. Usiadła na chwilę przy brzegu. Wyłapała swoje zgorzkniałe odbicie i szybko uderzyła w taflę, chcąc jak najszybciej je rozmazać.
– Mam tego pełną świadomość – oznajmił wtedy twardo kocur, podnosząc wzrok na gałęzie drzew. – Zmieńmy temat – powiedział po chwili, spoglądając jednym ślepiem na kotkę. Ta kiwnęła lekko głową, pazury jednak mając już wbite w wilgotną ziemię.
– Wcześniej pytałeś jak u mnie i czy zamierzam udać się do starszyzny – nawiązała do samego początku ich rozmowy. – Odpowiedź brzmi nie – odparła. – Jestem jeszcze w stanie przydać się Klanowi Wilka, póki tak jest, będę gotów mu służyć – stwierdziła i powoli ruszyła dalej, w stronę zwalonej gałęzi nad wodą. Wydawała się stabilna, dlatego po niedługiej chwili kotka wdrapała się na górę, rozglądając się.
– Rozumiem – mruknął Pustułka, stając przed gałęzią. Mak wciąż rozglądała się dookoła, uważnie obserwując dalej zamglone tereny. Przeszła kilka kroków. Pazury miała wbite w wilgotną korę. Może właśnie to było jej błędem? Zanim jednak zdążyła dobrze się zorientować w sytuacji, usłyszała trzask. Zjeżyła sierść na karku, wzrok wbijając w już nie tak pewny kawałek drewna. Szybko wyciągnęła pazury i ruszyła w stronę lądu, jednak wtedy rozległ się kolejny trzask, wybijający ją z rytmu. Poczuła jak traci równowagę, w czym nie pomagała mokra kora gałęzi. Wtedy runęła do wody.
Ciecz szybko ją otoczyła, chwytając jej ciało swoimi chłodnymi szponami. Woda co chwilę wypychała ją w różne strony, jakby sama nie mogła się zdecydować, co zrobić ze starszą już zastępczynią Klanu Wilka. Makowy Nów próbowała walczyć z tą potęgą, co jakiś czas wychylając łeb lekko nad taflę wody, lecz jej starania były na nic. Wszechobecny chłód powoli ogarniał jej ciało, skutecznie wbijając się w stare kości zastępczyni. Łapy robiły się coraz cięższe, aż poruszanie nimi sprawiało coraz większy problem. Czuła jak powoli kończy jej się powietrze, o które tak domagały się płuca. Traciła siły, choć nie chciała tego przyznać. Jednak w końcu nawet ona nie wytrzymała, a nieprzyjemne uczucie wody wlewanej do organizmu przeszyło jej ciało.

[*]

Od Króliczej Prawdy CD. Trójokiego Zająca

— Lekkomyślna Łapo, Niesforna Łapo, wystąpcie. — Przywódca machnął ogonem. — Ta oto dwójka napracowała się już wystarczająco. Myślę, że uczciwym byłoby, gdyby odzyskali już swoje imiona z powrotem. Niesforna Łapo, od dziś będziesz znany jako Królicza Prawda. Wierzę, że nauczyłeś się na własnych błędach. Dzięki nowemu imieniu możesz rozpocząć nowy etap we własnym życiu, już nigdy nie stwarzając ułudy. Lekkomyślna Łapo, ty zaś będziesz znany jako Trójoki Zając. Wierzę, że będziesz od teraz szerzej patrzył na sprawy, do których podszedłeś lekkomyślnie, a także każdą przyszłą zaczniesz traktować z powagą — dokończył, patrząc na kocury.
Bursztynowooki wpatrzony był w przywódcę. Serce biło mu tak szybko, jakby miało zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej! Królik, gdyby tylko wypadało, skakałby teraz z radości. Wreszcie doczekał tego momentu, choć tyle razy myślał, że on już nigdy nie nadejdzie. Wciąż nie mógł uwierzyć, że ta walka z lisem, którą sam wszczął, okazała się… przydatna. Wręcz konieczna. Stracił ucho, stracił mnóstwo krwi… tylko po to, by odzyskać imię; a właściwie uzyskać nowe. Niczego jednak nie żałował. Czuł, że w końcu może być sobą.
— Czy obiecujecie przestrzegać kodeksu wojownika, chronić go i bronić go nawet za cenę życia?
— Obiecuję — powiedział Zając i Królik wręcz w tym samym momencie.
— W takim razie witamy z powrotem, Trójoki Zającu oraz Królicza Prawdo.

* * *

Wcześniej

Był zdeterminowany jak nigdy. W jego oczach wciąż lśniły iskierki, a łapy same rwały się do przodu. Maszerował właśnie do legowiska przywódcy, gotowy na konfrontację z Judaszowcową Gwiazdą. Przecież pokonał lisa! Umiejętnie i dzielnie z nim walczył; czego chcieć więcej? Chyba należał mu się mały awansik! Pszczeli Rój w podobny sposób został wojownikiem, więc czemu on miałby nie móc? Czyżby w Klanie Wilka standardy były niższe? No ba – pewnie, że tak. Klan Klifu, rzecz jasna, był najlepszym klanem. Choć nie każda chwila w nim była najpiękniejsza, to wciąż był… domem. Miejscem, do którego Królik zawsze wracał i gdzie nie chciał czuć się poniżany.
Wemknął się do jaskini, w której przesiadywał czekoladowy. Panował tam złowieszczy chłód i dziwna atmosfera, od której Królika przechodziły dreszcze. Było tu tak… surowo. Czy zawsze tak było? A może zmieniło się to, odkąd Judaszowiec zamieszkał w tej grocie? Kocur nie wydawał się taki zły; na pewno nie był potworem. W końcu przyjął te sieroty z powrotem do siebie, a to musiało oznaczać, że wciąż miał w sobie choć odrobinę dobroci. Fakt faktem, czasem bywał całkiem szorstki i surowy – ale taki musiał być lider. Przynajmniej potrafił jasno wyznaczać granice, by nie zrobił się bałagan.
— Judaszowcowa Gwiazdo… — szepnął uczeń, wyszukując wzrokiem przywódcę. Ten siedział przy swoim legowisku, już bacznie i podejrzliwie śledząc kremowego. — Och, tu jesteś! — wyrwało mu się, po czym szybko przytknął łapę do głowy. — To znaczy… dzień dobry. Przybyłem z pewną prośbą… — dodał cicho, kładąc po sobie uszy.
— Zdradziłeś klan. Przyjąłem cię tu z własnej łaski, a ty jeszcze… chcesz o coś prosić? — mruknął szorstko Judaszowiec.
Bursztynowooki zamrugał kilka razy, a potem uśmiechnął się nerwowo i pokręcił głową.
— N-nie… to nic wielkiego, naprawdę! To znaczy… chciałem tylko spytać, czy byłaby możliwość, bym mógł, zamiast Królicza Ułuda, w przyszłości nazywać się… Królicza Prawda — wymamrotał, lecz przywódca milczał. — Chodzi o to, że się zmieniłem. Przecież każdy widzi, jak się staram, prawda? Chcę być kimś innym. Chcę być lepszy. Nie chcę już być tamtą wersją siebie, która w kółko popełnia błędy, która ciągle udaje kogoś, kim nie jest. Ja wreszcie chcę być… sobą. Naprawdę sobą. Chcę być Króliczą Prawdą — tłumaczył, a z każdym słowem jego uśmiech robił się coraz pewniejszy. Rosła w nim energia, poprawiało się samopoczucie.
A co na to Judaszowiec?
Kocur machnął łapą, podniósł się z miejsca i odwrócił od Królika.
— Dobra, dobra, niech ci będzie. Tylko nie zawracaj mi tym więcej głowy — miauknął chłodno.
Emocje kremowego natychmiast opadły, zastąpione pustką.
— Tak jest… — oznajmił cicho, cofając się o krok. — Już nie będę przeszkadzał. Wrócę do siebie.
Z tymi słowami żwawym krokiem opuścił norę lidera i pognał na swoje posłanie w legowisku uczniów. Nie wiedzieć czemu, spodziewał się trochę innej reakcji. W końcu on naprawdę się starał… Myślał, że wreszcie odkrył siebie, że znalazł przeznaczenie. Że może inne koty go docenią? Poklepią go po główce, pogratulują?
Ależ on był głupi! Co on sobie wyobrażał? Przecież życie to nie bajka. Tu każdy dba o siebie i tylko o siebie; nie ma miejsca na przyklaskiwanie jakimś palantom.

* * *

Zdążył już zapomnieć o słowach Judaszowca – a przynajmniej tak sobie wmawiał. W rzeczywistości wciąż trochę godziły go w duszę, ale starał się je ignorować. Przywódca nie był przecież jego rodzicem ani przyjacielem – nie musiał wysłuchiwać jego nudnych wywodów na temat przemiany. Królik na pewno nie był nikim wyjątkowym; był jak każdy inny kot. Gdyby Judaszowiec każdemu miał poświęcać choć trochę czasu, to czy miałby jeszcze chwilę dla siebie?
Był jednak ktoś, kto do słuchania kremowego był wręcz zmuszony – Trójoki Zając. Jego własny brat, z którym był bardzo zżyty. Byli jak dwie krople wody, choć bardziej z wyglądu niż charakteru. Oboje mieli zupełnie inne podejście do świata i odmienne priorytety, ale nie przeszkadzało im to w dogadywaniu się. Wręcz przeciwnie; w końcu przeciwieństwa się przyciągają, czyż nie?
Królicza Prawda odnalazł wzrokiem swojego brata i od razu do niego podbiegł, szczerząc zęby.
— Wreszcie nas mianowali, dasz wiarę? Tak bardzo się cieszę! Może teraz inne koty już nie będą na nas patrzeć jak na zdrajców? — mruknął radośnie, poruszając wibrysami. — W końcu będziemy mogli się tu poczuć tak, jak dawniej. Czy to nie jest piękne? Tyle księżyców czekaliśmy na tę chwilę! Ile to już… sześć? Może siedem? Nawet nie pamiętam… W każdym razie uważam, że pod karnymi imionami spędziliśmy wystarczająco dużo czasu — westchnął.
Trójoki Zając przytaknął głową, pozwalając Króliczkowi mówić dalej.
— No… a poza tym, może z okazji otrzymania dawnych imion przejdziemy się na króciutki spacer? Myślę, że dobrze nam zrobi. Wreszcie będziemy mogli porozmawiać poza obozem, bez ciekawskich uszu! Nie musimy już trzymać się wojowników, bo sami nimi jesteśmy! — zachichotał, wymijając zielonookiego i kierując się w stronę wodospadu. — To było doprawdy męczące… Nie czułem, bym miał jakąkolwiek prywatność. Uczniowie mają przechlapane! — ciągnął dalej. — Dlatego… tym razem nie popełnię tego samego błędu. A właściwie to my nie popełnimy, prawda? Choć muszę przyznać, że to ja spaprałem…
Mówiąc to, wyszedł na świeże powietrze. Jego brat uśmiechał się miękko, drepcząc zaraz obok.

<Trójoki Zającu?>

Nowe imię, nowy ja

Od Lekkomyślnej Łapy (Trójokiego Zająca) CD. Niesfornej Łapy (Króliczej Prawdy)

— Tak, tak! Wszystko dobrze, jak najbardziej. Lepiej nigdy nie było — mruknął pewnie, bez cienia ironii. — Właśnie zrozumiałem, że… już wcale nie chcę być Króliczą Ułudą, wiesz?
W jego oczach pojawił się nowy blask, pełen determinacji i nadziei.
Zając spojrzał na niego ze zdziwieniem. Brat wyglądał tak, jakby go przetargano po terenach Klanu Klifu. Mimo to, na kufie nie malowała się niechęć czy wszelkiego rodzaju rozpacz, a determinacja, jakiej nie widział u niego długo. Uśmiechnął się do brata, chociaż w takim razie kim chciał być?
— To kim byś chciał być, Króliczku? — zapytał.

***

Lekkomyślna Łapa wrócił z polowania, do którego przypisała go jego matka, Pikująca Jaskółka. Dobrze było wykonywać obowiązki tego typu, coraz bardziej czuł się tu znowu, jak w domu, jak u siebie. Odłożył świeżą piszczkę na stertę obozu dumnie, ciesząc się ze swojego sukcesu. Oby ktoś się dzięki niej dzisiaj najadł. Martwił się o swojego brata, powinien zaraz do niego zajrzeć. Ostatnio lis poturbował go konkretnie, bał się o Króliczka. Cała ta sytuacja brzmiała tak bardzo niefortunnie.
Wędrując już powoli w stronę legowiska uczniów, usłyszał jak Judaszowcowa Gwiazda wskakuje na głaz, a potem zachrypniętym głosem ogłasza zebranie klanu.
— Niech wszystkie koty, na tyle dorosłe żeby polować, zbiorą się przy mównicy! — zawołał donośnie, omiatając wzrokiem wszystkie koty, które zaczęły wyglądać z nor.
Pochmurny Płomień, Rozświetlona Skóra i Mroźny Wicher wystawili głowy z ciekawością z legowisk, spozierając na lidera. Wyszli pospiesznie z jamy, sadowiąc się w różnych odstępach. Koty przyłączyły się do nich po jakimś czasie, patrząc na bursztynookiego z zaciekawieniem.
Lekkomyślna Łapa usiadł tuż obok Niesfornej Łapy. Co takiego chciał ogłosić Judaszowcowa Gwiazda?
— Lekkomyślna Łapo, Niesforna Łapo, wystąpcie — przywódca machnął ogonem. — Ta oto dwójka napracowała się już wystarczająco. Myślę, że uczciwym byłoby, gdyby odzyskali już swoje imiona z powrotem. Niesforna Łapo, od dziś będziesz znany jako Królicza Prawda. Wierzę, że nauczyłeś się na własnych błędach. Dzięki nowemu imieniu możesz rozpocząć nowy etap we własnym życiu, już nigdy nie stwarzając ułudy. Lekkomyślna Łapo, ty zaś będziesz znany jako Trójoki Zając. Wierzę, że będziesz od teraz szerzej patrzył na sprawy, do których podszedłeś lekkomyślnie, a także każdą przyszłą zaczniesz traktować z powagą — dokończył, patrząc na kocurów.
Trójoki Zając spojrzał na swojego brata. Kocur wydawał się wpatrzony w przywódcę. Uśmiechnął się odrobinę, także patrząc dalej na Judasza.
— Czy obiecujecie przestrzegać kodeksu wojownika, chronić go i bronić go nawet za cenę życia?
— Obiecuję — powiedział Zając i Królik wręcz w tym samym momencie.
— W takim razie witamy z powrotem, Trójoki Zającu oraz Królicza Prawdo.

< Króliczku, udało nam się! >

30 listopada 2025

Secret Santa!

SECRET SANTA!
Wielkimi krokami zbliżają się święta, a wraz z nimi - wyczekiwane równie mocno jak wigilijny barszcz z uszkami - tegoroczne Secret Santa!

Na czym polega zabawa?
Wraz z innymi członkami bloga bawimy się w artystycznego Mikołaja. Event polega na stworzeniu dla wylosowanej dla siebie osoby prezentu przedstawiającego jej postać. Upominek może mieć dowolną formę - może być to rysunek, wiersz, rzeźba, wyklejanka... Cokolwiek wymyślicie!

Jak się zgłosić?
Pod postem należy napisać swój nick na discordzie/maila oraz imiona postaci (najlepiej wraz z dopisanymi klanami, z których pochodzą) mających wziąć udział w evencie.
Zgłoszenia trwają do 3.12.2025 do godziny 23:59.
Uczestnicy 4.12.2025 otrzymają wiadomość o tym, komu mają zrobić prezent!

Zgłaszać można zarówno swoje aktualnie grywalne postacie, jak i te już martwe, mające się niedługo urodzić, stracone, które aktualnie są npc i npc , którymi się opiekujecie. W przypadku braku znajdującego się na blogu formularza prosimy o przysłanie go administracji przed zakończeniem zgłoszeń.

Odsyłanie prac
Prace należy odesłać do 22.12.2025 do godziny 23:59 do jableczniczek (dc)/japkostuff@gmail.com.
Nieodesłanie pracy grozi banem z przyszłych eventów i wykluczeniem z nich aż do odwołania.
Zasada ta nie dotyczy osób niemogących dosłać pracy z powodów prywatnych. Taką sytuację należy poinformować organizatora przynajmniej 4 dni przed 22.12.2025!

Prezenty zostaną przekazane 24.12.2025!

Życzymy powodzenia i dobrej zabawy!
Wszelkie pytania i uwagi należy kierować do Jableczniczka.

Od Celestyna

Ostatnimi czasy, odkąd Wisteria zaginęła po raz kolejny, Celestyn kilka razy widywał srebrnego rycerza — nic przyjemnego, zaciągnięto go tam siłą i wciśnięto do pyska coś o wyjątkowo cierpkim, nieprzyjemnym smaku. Jeszcze innym razem, gdy tam był, rycerz grzebał coś przy jego ogonie tymi zimnymi, łysymi łapami. Celestyn nie miał zamiaru nigdy więcej tam przychodzić (oczywiście nie miał wyboru).
Rozciągnął zdrętwiałe kończyny i mlasnął kilka razy różowym ozorkiem, wyginając grzbiet w łuk, a następnie strzepnął ogonem i zeskoczył z kanapy wprost na miękki dywan. Planował wskoczyć zaraz na parapet i poobserwować ptaki oraz niebo, ale prędko zmienił plany. Wygodnie usadowił się na materiale i wysunął pazury, żłobiąc nimi coś w podłożu — już kiedyś próbował rysować różne kształty na takiej powierzchni, ale nigdy wcześniej mu się to nie udało. Przechylił delikatnie łeb i zmrużył oczy, gdy wzór wyżłobiony przez niego po chwili zniknął. Prychnął. Z farbą pracowało się o wiele lepiej… Uniósł podbródek, jakby w nagłym przypływie inspiracji i podniósł się z ziemi, prędko ruszając przez korytarz do jednego z pokojów, w którym zazwyczaj znajdowały się wszystkie śmieszne przedmioty, z których korzystali dwunożni. Wciągnął powietrze — jego nozdrza połaskotał ostry zapach farby oraz nieco mniej wyraźna woń ołówków i papieru. Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić, jeden z dwunożnych podniósł się z krzesła i zbliżył do niego, schylając się tuż przed nim. Ha, pewnie oddawał mu pokłony!
Wyprostowany wysunął swoją łysą łapę przed siebie i pogłaskał go po łebku, na co Celestyn nie zareagował — po chwili dwunożny z łatwością podniósł go z ziemi i wyniósł za drzwi.
Cóż za zdrada.

Wyleczeni: Celestyn

Od Żmijowcowej Wici CD. Trzcinowej Łapy (Trzcinowego Szmeru)

Dawno, kiedy Trzcinka była jeszcze uczennicą

Kocur na prędce wyjaśnił młodszej koleżance, że bez większych problemów udało mu się załatwić wszystko z obiema kotkami. Na początku oczywiście udał się do Mandarynkowego Pióra, aby móc powiedzieć swojej siostrze, że to właśnie od zastępczyni wyszła owa inicjatywa, a to znaczy, że nie mogłaby się zwyczajnie nie zgodzić na wspólny trening i potyczkę. Samo przekonanie srebrnej nie było ani zbytnio skomplikowane, ani tez całkowicie proste. 
— Musiałem chwile podyskutować z twoją ukochaną mentorką, bo początkowo uznała, że chcemy jedynie poobijać się przy rzece, czy coś tego rodzaju, ale kiedy powiedziałem, że równie dobrze mogłaby udać się z nami, że nie mamy do tego żadnych obiekcji, uznała, że to niekoniecznie potrzebne, aby doglądała was aż trójka wojowników. Możliwe, że jedynie wpadnie na momencik upewnić się, że nikogo nie porwał nurt — powiedział spokojnie Żmijowiec, biorąc między słowami niewielkie kęsy leszcza. — Aha, a co do twojej obawy, że nie zgodzi się, abym wziął cie pod moje opiekuńcze skrzydła... Powiedziałem, że Kropiatka jest nieco nieśmiała, a bardzo ceni sobie waszą rosnąca przyjaźń, której moc mogłaby sprawić, że nawet podczas pojedynku ze znacznie silniejszym kocurkiem, byłaby w stanie poczuć się pewniej, wiedząc, że ma na widowni takiego sprzymierzeńca. — Na te słowa Trzcinowa Łapa parsknęła śmiechem. 
— To i tak lepiej poszło, niż jakbym ja ją o to poprosiła. Jakby to była moja propozycja... Szkoda gadać! — przyznała szylkretka, przewracając oczami. 
— Boś najwidoczniej leń i obibok, a Mandarynkowe Pióro dobrze o tym wie. Mnie ma przykładnego członka klanu i wie, że nigdy nie dałbym wam nic nie robić. — Wypiął pierś i spojrzał na terminatorkę z góry. 
— Raczej myśli tak o Wężynowym Splocie, ale jeśli ma ci pomóc myślenie w taki sposób... Kim ja jestem, aby niszczyć twoje złudne wyobrażenia o samym sobie i twojej relacji z Mandarynką. — Wzruszyła ramionami i również wzięła kęs. — A właśnie... — mruknęła z pełnym pyskiem. — A rozmowa z twoją siostrą? Coś mi mówi, że to poszło gorzej. 
— Otóż zdziwiłabyś się, ale ja to wszystko sprytnie zaplanowałem i zwyczajnie powiedziałem jej, że to rozkaz zastępczyni. 
— Szczwany kłamca! — rzuciła, nie ukrywając złośliwego uśmieszku. 
— Kłamstwo nie zawsze jest złe!
— No tak. Jest na pewno dobrze w momencie, w którym chcesz skopać zad innego kota i ośmieszyć jego mentora. 
— Zło to pojęcie względne, moja mała kruszynko. Zrozumiesz, jak będziesz starsza. — Uśmiechnął się słodko i złośliwie poczochrał młodszą po głowie. 
— Bierz łapy! — warknęła, ale też widocznie rozbawiona. — Na kiedy to wszystko zorganizowałeś? 
— Pojutrze. Chciałem jak najszybciej, ale Wężyna idzie jutro na poranny patrol. Musiałem iść jej na łapę — mruknął, kończąc rybę. 
— Nawet lepiej. Mogę się przygotować na oficjalną kompromitację leszcza.
— No i to jest duch walki! — zaśmiał się i powoli wstał, wyginając grzbiet w półksiężyc. — Ja uciekam. Jestem padnięty, a ćwiczymy jutro polowanie, więc chce być w stanie usłyszeć i wyczuć cokolwiek. Dobrej nocy w legowisku uczniów. — Ostatnie słowa powiedział z przekąsem, a Trzcinka pokazała mu język. Kocur odszedł i udał się na upragniony odpoczynek.

* * *

Czy był jakikolwiek piękniejszy smak niż smaku zwycięstwa? 
Oczywiście, że nie. Zwłaszcza kiedy zwycięzcą jesteś ty, a przegranym twoje idealne, przykładne rodzeństwo, któremu nigdy nikt nie utarł tego głupiego, wyślinionego nosa. Wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak to sobie wymarzył i zaplanował wspólnie z Trzcinową Łapą. Całą piątką zgłosili się rano do Mandarynkowego Pióra, aby wiedziała, że wszystko doszło do skutku i nie musi się tego dnia martwić treningiem swojej uczennicy. Powiedzieli, że gdyby miała ich szukać, będą w okolicy lasku za Kolorową Łąką i raczej nie planują zmieniać położenia w trakcie, chyba że nie uda im się nic złapać po samej walce; wtedy pójdą bardziej okrężną drogą do obozu, aby nałapać zwierzyny. Zastępczyni jedynie skinęła głową i odesłała ich ruchem ogona. 
Droga minęła spokojnie. Wężynowy Splot rozmawiała głównie ze Zmierzchającą Łapą, a Trzcinowa Łapa plotkowała ze Żmijowcem, czasami podpytując Kropiatkową Łapę o jej opinie na jakiś szczególny temat. Przez większość czasu najmłodsza uczennica jednak była cicho, wpatrując się w pobliskie krzaki, bardziej z ciekawości niż obawy. Atmosfera nie była szczególnie napięta, ale wszyscy wiedzieli, że to nie było zwyczajne, niewinne wyjście na wspólny trening, który miał być z korzyścią dla adeptów wojowniczego życia. Nie. To była cicha wojna, która trwała, od kiedy Wężynka i Żmijowiec wyszli z łona matki, a potem do tej rodzinnej przepychanki dołączyła Trzcinowa Łapa... Zmierzch i Kropiatka byli w tej sytuacji ubezwłasnowolnieni... Każdego szkoda. 
Kiedy dotarli, nie czekali długo. Odesłał najmłodszą terminatorkę, aby spróbowała coś upolować w okolicy, kiedy pozostała dwójka przygotowywała się do pierwszego pojedynku. Żmijowiec widział w oczach przyjaciółki, że jest gotowa, jest pewna i nie ugnie się, dopóki uczeń jej siostry nie zostanie zmieszany z błotem. W końcu ruszyli, a sama potyczka nie trwała długo. O ile Zmierzch myślał, że to jedynie zwyczajny sparing, że nie będzie musiał się wysilać tak, jak podczas walki ze swoją nauczycielką... tak się pomylił... Krótkowłosa koteczka musiała przemyśleć każdy możliwy ruch, gdyż jej kolega z legowiska zwyczajnie nie miał szans na wystarczająco prędki i zaplanowany kontratak lub nawet unik. W końcu runął na ziemie, przytrzymywany chudymi, acz wystarczająco wytrenowanymi łapami Trzcinki. Szylkretka stała na nim zwycięsko. Wężynowy Splot zmieszana spojrzała na swojego podopiecznego, to na brata, to na uczennice Mandarynkowego Pióra. Odchrząknęła i pochwaliła ją niepewnie, następnie przekazała kilka wskazówek kocurowi, któremu udało się wyślizgnąć spod łap ciemnookiej. Następnie zawalczył z Kropiatką, która w międzyczasie wróciła z chudą myszką w pysku. Tym razem zwyciężył, ale nikogo to nie zdziwiło. W końcu Trzcinowa Łapa zapytała, czy ma ochotę na dogrywkę... Po chwili milczenia odmówił i skrył pysk, odwracając się. Zakończyli dzień długim polowaniem w lesie.
— Nie wyglądasz na zadowoloną. Czyżby wizja twojego ucznia, który najwidoczniej nie jest najlepszy, mimo że przecież jest uczony przez najlepszą wojowniczkę w Klanie Nocy, dostającego po zadzie od kogoś innego, tak cię poruszyła? — zapytał Żmijowcowa Wić, podchodząc bliżej do swojej siostry, kiedy byli w mniej więcej połowie drogi do domu. Kotka spojrzała na niego wrogo.
— Z tego, co udało mi się dostrzec, to mój uczeń pokonał twoją uczennicę — mruknęła, nie dając się sprowokować. 
— To było do przewidzenia; jest starszy, większy. Moim zdaniem zachował się niezwykle niestosownie, traktując młodszą, mniejszą koleżankę w tak surowy sposób. Mógł zrobić jej krzywdę. — Pysk kocura przybrał szczerze poddenerwowany wyraz. Szylkretka prychnęła urwanym śmiechem. 
— Bo podczas wojny ktoś potraktuję ją jak płatek kwiatu, z powodu jej postury.
— Nie jesteśmy na wojnie i radze ci nie rzucać takich słów na wiatr. To zły omen. 
— Od kiedy jesteś przesądny? Myślałam, że nie wierzysz w takie rzeczy. 
— Nie wierzę, ale jaki sens kusić los? — Spojrzał na nią, ale ta nie powiedziała nic więcej. Dodał, więc: — Chciałem, żeby Kropiatkowa Łapa walczyła z Trzcinową Łapą. Ona by wiedziała, że ma być ostrożniejsza. 
— Nie wyrywałeś się z tym pomysłem. Nie czytam ci w myślach. Nawet jakbym mogła, nie chciałabym. — Skrzywiła się. 
— Nie chce podcinać jej ogona. A teraz ty to zrobiłaś. Przykro jej, że nie wygrała. Powinnaś myśleć o takich rzeczach. — Zostawił ją, przyśpieszając kroku, chcąc dogonić Trzcinową Łapę, która szła z przodu wraz z drugą buraską, wysoko trzymając pysk wypchany piszczkami. Posłał jej oczko, ale nie powiedział nic. I tak nie dałaby rady odpowiedzieć. Trójka w ciszy dotarła do obozu, a Wężyna z uczniem przybyli nieco później, gdyż odbili jeszcze na jedno polowanie. 

* * *
Aktualnie

Dawał z siebie wszystko, żeby tylko w jakiś sposób udobruchać Mandarynkową Gwiazdę. Miał dość tej napiętej atmosfery między nimi, która dosłownie nie dawała mu spać, kiedy mrok okrywał obóz. Najgorsze było to, że nie mógł nawet winić samego siebie. Wszystko byłoby prostsze, gdyby mógł podczas nieprzespanych nocy przeklinać swoją głupotę. Ale nie. Nie uważał, żeby to, co powiedział, było złe czy szkodliwe. Nie uważał nawet, że było uwłaczające dla samej srebrnej kotki. Choć nie powiedziałby tego nigdy na głos... był przekonany, że ta jedynie przesadzała i była przewrażliwiona na temat swojej reputacji. Mimo wszystko nie poddawał się. Chodził na patrole, chodził na łowy, a kiedy ktoś się pochorował lub nie mógł z innych powodów wykonywać swoich obowiązków, wchodził na jego miejsce bez kręcenia nosem. Nie wychylał się, kiedy nie musiał. Nie podnosił wysoko łapy, kiedy szukano zastępstwa, nie próbował biegać przed nosem nowej liderki, tylko żeby zobaczyła, jak ciężko pracuję, aby się jej znów przypodobać. Dopóki nie miał ucznia, nie martwił się tym, kiedy wraca do obozu z polowania. Chciał łapać najwięcej, najczęściej, najlepiej. 
Tak właśnie było teraz. Chociaż Pora Zielonych Liści była piękna i słoneczna, tak wieczorami zdarzało się, że chłodny wiatr przedzierał się przez zmoknięte futro, a kiedy dochodził do obozu; cały już drżał. Był głodny i zmęczony, a ryba w jego pysku tylko jeszcze bardziej wykręcała mu pusty żołądek. W końcu wrócił do obozu, gdzie niechlujnie rzucił swoją zdobycz, zabierając z kłody zdecydowanie mniejszego gryzonia. Rozejrzał się po skrytych w półmroku kotach. Zobaczył Trzcinowy Szmer. Od kiedy kotka została wojowniczką, a on zaczął robić wszystko, żeby Mandarynka przestała być na niego kocięco obrażona, nie rozmawiali zbyt wiele. Ba! Nie rozmawiali niemal wcale. Może jedynie na patrolach, kiedy akurat udało im się być na jakimś wspólnie, ale nic więcej. 
— Hej — powiedział nonszalancko, siadając obok szylkretki, która już najwidoczniej skończyła jeść kolację.
— No, no... Dobry wieczór. — Spojrzała na niego dość... przenikliwie. 
— Mam coś na pysku? Nawet nie zacząłem jeść. — Zmarszczył brwi i przekręcił pysk.
— Tak łazisz po nocach, że słyszałam, że cie posądzają o jakiś dziki, zabroniony romans.
— Phi! Jeśli to Tojad wygaduję takie głupoty, to obiecuję, że drania zamorduje, a ogon podaruję Borówce — warknął. 
— Nie... W sumie nikt tak nie mówi, sama to wymyśliłam, a ty jesteś wciąż kocięco o wszystko zazdrosny i wściękły, jeśli chodzi o twoje rodzeństwo, co jest niesamowice przezabawne — przyznała, uderzając się pazurkiem po dolnych zębach. Żmijowiec podniósł obrażony głowę. — Co nie zmienia faktu, że jak będziesz tak dalej robić, to ktoś zacznie tam pod nosem mruczeć. 
— Kot się stara, haruje za trzech wojowników, a spotykają go same nieszczęścia i haniebne słowa — oburzył się. 
— Od kiedy tak się przejmujesz... czymkolwiek..? — zapytała szczerze zaciekawiona. 
— Od kiedy twoja mentorka, nasza szanowna liderka, obraziła się na mnie, bo miałem czelność nie chcieć zabić twojego zdradzieckiego brata w prędkości polującego suma, i zaproponowałem, aby może przepytać go o cokolwiek. Przypomne, że to sama ona poprosiła, abym dowiedział się czegoś o śmierdzi członków rodu... Ale najwidoczniej to ja jestem tym złym. Niech i mnie skażą na egzekucję. Może wtedy mi wybaczy. 

<Trzcinka?>

Od Lamentującej Toni do Cienistej Łapy

Dzień mianowania Cienia

Słabe światło słońca wlewało się do obozu, ogrzewając i rozświetlając futra rozespanych kotów. Delikatny wiatr muskał gałęzie drzew, które szeleściły w rytm kolejnych podmuchów powietrza.
Wszystko byłoby niemal idealnie — Lamentująca Toń odhaczyła poranny patrol, a to znaczyło, że przez resztę dnia mogła się choć trochę poobijać. Planowała udać się w jakieś spokojne miejsce i odpocząć od tych wszystkich, drażniących mord, gdy akurat w tym momencie rozległ się głos Nikłej Gwiazdy.
Gdyby mogła, strzepnęłaby ogonem. Psiakrew, jak on ją drażnił.
Nie posiadając jednak większego wyboru, odwróciła się na pięcie, kierując się w stronę mównicy lidera, gdzie kłębiły się już inne koty.
— Klanie Wilka… Bla, bla, bla…
Czy kogoś naprawdę obchodziło, co miał do powiedzenia? Była tu tylko z obowiązku. Przez cały monolog burego tylko rzeźbiła pazurem w piachu, nieszczególnie przysłuchując się jego słowom. No, przynajmniej aż nie usłyszała swojego imienia.
Nagle gwałtownie uniosła łeb. Ona mentorką?
Miała niańczyć jakiegoś małego smroda? Kto to w ogóle był!? Szczypiorkowa Łapa był jedynym uczniem, jakiego mogła zaakceptować… i zginął przez żałosną Dyniową Skórkę. Phi.
Omiotła wzrokiem polanę, gdy kilka kotów przed nią rozstąpiło się, aby mogła wyjść do przodu, do nowego ucznia.
Jej wzrok napotkał spojrzenie młodego kocurka — nie potrzebowała nic więcej. Już wiedziała, że z tym małym będą problemy… ale cóż, nie bardzo miała jakikolwiek wybór.
Jednym (trochę niezdarnym) susem wysunęła się naprzód, aby zetknąć się nosami z kocurem.
Bury zmierzył ją oceniającym spojrzeniem, ale nie odezwał się ani słowem.
Niczym nie przypominał Szczypiorkowej Łapy — jakiś taki mały, zbyt pewny siebie, pewnie wyszczekany. Kitę miał zawsze wysoko zadartą do góry, łebek dumny, jakby właśnie został co najmniej liderem. Pewnie miał ego większe od samego siebie.
A mimo wszystko, w jego oczach było widać błysk. Błysk, który niegdyś sama widziała w swoich oczach; tą determinację, ambicję. Chęć udowodnienia, że jest się najlepszym — postanowiła mu pomóc.
W dniu mianowania nie była szczególnie wylewna; nachyliła się tylko nad nim i szepnęła mu na ucho:
— Postaraj się — mruknęła, spoglądając na niego kątem oka.
Jej wzrok był ostry — wiedziała, bo dokładnie zadbała o to, aby nie był u niej widać nawet grama emocji.
Cienista Łapa zerknął na nią przez bark. Nie wyglądał na kogoś, kto będzie z nią współpracować.
Ach, zapowiadało się kilka długich, męczących księżyców…

─── ⋆⋅☼⋅⋆ ───

Wolnym krokiem przemierzała zalesione połacie terenów Klanu Wilka. Chłodna rosa przylegała do jej ciemnego futra, uczepiając się posklejanych kosmyków, a chmury leniwie snuły się po szarym nieboskłonie. Lamentująca Toń zerknęła kątem oka na Cienistą Łapę; kocurek dreptał dumnie u jej boku, obserwując uważnie otoczenie. Po mianowaniu niemal od razu udali się poza obóz, aby Lamentująca Toń mogła oprowadzić burego po terenach Klanu Wilka.
— No więc, tutaj jest miejsce pochówku wilczaków, Cierniste Drzewo. Po obozie krążą jakieś legendy, że to miejsce jest nawiedzone albo coś — rzuciła, na moment przystając i unosząc łapę, w niedbałym geście wskazując na spróchniałe drzewo.
Bury przekręcił nieznacznie głowę, a następnie strzepnął ogonem (tak, cudownie wiedzieć, że on takowy posiada).
— Jakieś pytania? — Ściągnęła brwi, mierząc młodziaka wzrokiem.
— Mam wiele pytań, ale nie wydaję mi się, abyś była w stanie udzielić na nie odpowiedzi.
Przez chwilę gapiła się na niego. Jak śmiał się tak odzywać?
— To źle ci się wydaje — burknęła, spoglądając na niego przez ramię.
Cienista Łapa wydawał się niewzruszony. Przechylił delikatnie łeb.
— W takim razie pewnie zechcesz opowiedzieć mi więcej o tych legendach?
Zmrużyła oczy, a jej górna warga drgnęła delikatnie, niemal odsłaniając zęby.
— Taki jesteś bystry, co? — wysyczała. — Nie mam czasu na takie bzdety. Chodź, już późno.
I to powiedziawszy, odwróciła się na pięcie, ruszając w przeciwnym kierunku. Cienista Łapa jeszcze chwilę stał w miejscu, zanim zrównał krok z mentorką.

─── ⋆⋅☼⋅⋆ ───

— Pobudka — mruknęła, jednym, pedantycznym gestem trącając ucznia w żebro.
Przez pysk burego przebiegł grymas bólu, gdy zmarszczył brwi, a następnie przewrócił się na bok i zamrugał kilka razy. Jego spowite snem, żółte oczy wyjrzały spod powiek, gdy przekrzywił nieznacznie głowę.
— Idziemy na trening — rzuciła Lamentująca Toń, po czym odwróciła się na pięcie, posyłając ostatnie spojrzenie uczniowi. — Uszykuj się i spotkajmy się przy wyjściu z obozu. Byle szybko.
Kocur najwidoczniej nie był aż tak głupi, bo nie musiała powtarzać się dwa razy. Widziała tylko, jak dźwiga się na równe łapy i przejeżdża językiem po klatce piersiowej, zanim opuściła legowisko uczniów.
Minęła stos ze zwierzyną i strzepnęła uchem, po chwili siadając przy wyjściu z obozowiska. Kilka leniwych promieni słońca padało na jej szary pysk, a zaspane koty krzątały się po obozie — część z nich szykowała się na poranny patrol, część dopiero budziła się ze snu.
W pewnej chwili coś przykuło uwagę wojowniczki; jakiś ruch, drobne drgnięcie i znajome futro. Przechyliła łeb, aby złączyć spojrzenie z… Wrotyczową Szramą.
Zamrugała kilka razy, a jej pysk wygiął niechętny grymas, gdy westchnęła i spuściła ostrożnie pysk — ni to pokora, ni to pogarda.
— Czego się gapisz? — burknęła (chociaż w jej głosie brakowało normalnego jej jadu).
— To ty na mnie patrzysz, Lamentująca Toni… — zwróciła uwagę jej siostra, na co dymna tylko odwróciła wzrok.
— Szczegół — mruknęła. — Ten… dobrze, że żyjesz. Czy coś.
Wrotycz chyba nie spodziewała się czegoś takiego, bo spojrzała na przybraną siostrę, jakby oszalała, zanim skinęła głową i odeszła w głąb obozu.
Wreszcie, Cienista Łapa stanął obok niej i strzepnął ogonem.
— Jestem gotowy — oznajmił. — Idziemy już?
Przechylił nieznacznie łeb, wbijając pazury w ziemię. Ten to jak zwykle był chętny do roboty…
— Tak — rzuciła Lament, podnosząc się z miejsca i ruszając przed siebie. — Tylko się nie zgub — dodała przez ramię; trochę z kpiną, trochę z rzeczywistą troską.
Kątem oka dostrzegła tylko, jak bury pokiwał głową (może ją przedrzeźniał — kto to tam wie), po czym ruszył za nią, sprężystym krokiem idąc tuż obok niej.
Wreszcie dymna zatrzymała się i przeniosła wzrok na ucznia.
— Czujesz coś? — zapytała sucho, mrużąc oczy i przechylając łeb.
Cienista Łapa spojrzał na nią niemal z pobłażaniem. Co za wronia strawa!
— Tak — oznajmił.
Lament przewróciła tylko oczami.
— Jesteś w stanie rozróżnić jakieś zapachy czy jesteś tak tępy, że nie ogarniasz nawet tak prostej rzeczy?
Bury odwrócił wzrok.
— Nie nauczyłaś mnie jeszcze tego — wytknął.
— Jak wolisz — odparła tylko (sama nie była pewna, do czego to się miało odnosić). — To, co czujesz, to mysz. Lepiej dobrze zapamiętaj jej zapach, przyda ci się w przyszłości.

─── ⋆⋅☼⋅⋆ ───

Ostatnio trochę rozmawiała z Wrotyczową Szramą, ale ich konwersacje nie przychodziły im zbyt naturalnie, więc Lament nie naciskała. Zresztą, nie żeby i tak zależało jej na kontakcie z rodziną.
Z dobrych wieści, trening Cienistej Łapy nie szedł aż tak najgorzej — znaczy, kocur był trochę do tyłu z wiedzą, ale ogólnie uczył się dość dobrze.
Słońce akurat wschodziło na ponury nieboskłon; wiatr wył w koronach drzew i z hukiem uderzał o ściany legowiska, delikatne krople wody lawirował między drzewami — krótko mówiąc, panowała ogólna plucha. Nic ciekawego.
Kocica mlasnęła kilka razy językiem, a następnie wygięła grzbiet w zgrabny łuk i wyprostowała się, stając na równe nogi.
Ostrożnie stawiając łapy opuściła legowisko wojowników, wychodząc na błotnistą polanę. Obóz tętnił życiem; poranny patrol dopiero co zbierał się do wyjścia, a rozespani uczniowie powoli, budzeni przez mentorów, wychodzili ze swoich legowisk.
Westchnęła cicho. Też musiała zabrać Cienistą Łapę na trening. Strzepnęła uchem, po czym od razu skierowała się w stronę posłań uczniów.
Przeszła obok kilku śpiących terminatorów (uważając, aby na nich nie nadepnąć), a następnie stanęła przy boku burego. Wysunęła przed siebie łapę, jednym, nieostrożnym gestem trącając go w miejsce nieco poniżej żebra. Grymas dyskomfortu wykrzywił mordkę młodszego.
— Cieniu — westchnęła.
Młodszy przewrócił się na drugi bok i mlasnął językiem, ostrożnie uchylając powieki.
— Już, już… — wymamrotał, odsuwając się od mentorki.
Lamentująca Toń przechyliła łeb, przez chwilę w milczeniu przyglądając się buremu, zanim odwróciła się na pięcie.
— W porządku. Przyjdź, jak będziesz gotowy — rzuciła przez ramię, po czym zniknęła w wyjściu z legowiska.
Krople deszczu rozbijały się o wilgotną glebę, po drodze błądząc i lądując na jej ciemnym futrze. Otrząsnęła się, licząc, że choć trochę pozbędzie się wody z sierści, ale nie specjalnie to podziałało, toteż z westchnieniem przysiadła w cieniu drzew.

<Cienista Łapo?>

[1293 słowa]