BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

20 grudnia 2025

Od Wzorzystej Łapy CD. Psotnego Nietoperza

Patrzyła na jej uśmiech. Był piękny, lśniący, nieskazitelnie biały. Miała wrażenie, jakby jego piękno szydziło z niej. Popatrzyła na zdobycz pod łapami kotki. Była świetną łowczynią. A ona nawet jeszcze nie złapała żadnego kraba. Jak mogła w ogóle nazywać się Klifiaczką. Może i porzuciła obrożę w strumieniu, ale nie mogła zmienić swojego pochodzenia. Nie pasowała tu. Za to Psotny Nietoperz zdobędzie dużo uznania za swoje umiejętności, znajdzie sobie partnera i będzie miała szczęśliwe życie. A ona pewnie nawet nie zdąży zostać wojowniczką. Nie popatrzyła na kotkę. Nie odpowiedziała jej. Psotny Nietoperz nie potrzebowała kuli u nogi. Po co więc miałaby z nią rozmawiać?
***
Siedziała rozczochrana i ubrudzona piaskiem na plaży. Futro na jej łapach było nierówne. Miała już dość. Chciała wrócić do obozu. Chociaż tam nie byłoby lepiej. Miała dzisiaj nauczyć się polować na kraby. Niestety nie szło jej to. Na początku bardzo długo uganiała się za krabem, który co chwila szczypał ją w łapy. Kiedy w końcu go złapała, nie potrafiła go otworzyć. Już od jakiejś godziny siedziała i tłukła krabem o kamień. Był oszołomiony, więc przynajmniej nie mógł nic zrobić. Obok niej siedziała Gołębi Puch, rzucając co chwilę uwagi, jak “Musisz znaleźć ostrzejszy kamień” albo “Złap go inaczej” czy “Musisz mocniej uderzyć”. Wzorek brała wszystko do siebie, więc nie była w stanie się skupić, bo co chwilę myślała tylko o tym, co zrobiła źle, zamiast o tym, jak mogła to poprawić. “Znowu zły kamień, czemu nie mogę po prostu go podnieść? Co jest ze mną nie tak? Nie potrafię nawet upolować jednego durnego kraba!” myślała.
– Jeszcze raz Wzorzyst-
– Przestań! – krzyknęła na mentorkę i w tym momencie pancerz kraba się rozkruszył. Gołębi Puch wyglądała na podobnie przerażoną zachowaniem uczennicy jak ona sama. “Jestem potworem! Ona męczy się ze mną od księżyców, a ja tylko na nią krzyczę! To wszystko moja wina!” krzyczała w myślach. Zwinęła się w kłębek na piasku i płakała. Niestety oprócz jej mentorki był jeszcze ktoś, kto właśnie chciał do nich podejść. Ktoś, kogo tym bardziej Wzorek nie chciała teraz widzieć.
<Psotka?>
[335 słów + otwieranie krabów]

Od Korzonek (Korzennej Łapy) CD. Konwalii (Konwaliowej Łapy)

Przeszłość
Trzciny i sumaki kołysały się łagodnie, co i rusz wpuszczając w swoje progi odrobinę zimnego powietrza oraz obcych zapachów świata dorosłych. Według opowieści był to świat pełen niebezpieczeństw i potworów, zbyt brutalnych dla młodych kociąt, choć sama Korzonek zwykła zbywać to machnięciem łapy. Starsi zawsze ich straszyli i opowiadali niestworzone historie, jak chociażby to, że każda maść kocia pochodzi od innego elementu natury. W tym, że czekoladowe czworonogi stworzone zostały z błota i mułu, co podobno czyniło z nich gorsze koty. Tylko dlaczego w takim razie wszyscy oni otoczeni byli błotem i mułem? Nie mówiąc o tym, że Korzonek dawno temu przejrzała ich intrygi! Wielokrotnie próbowała już ulepić sobie kolegę z błota i ani razu jej się nie udało! Wszystkie te pokraczne grudy błota rozpływały się w bliżej nieokreśloną plamę, pozostawiając kocicę z cichym poczuciem triumfu. Nie ma szans, żeby jakikolwiek kot powstał z tej mazi!
Od tego czasu zamiast na tworzeniu nowych towarzyszy, wolała skupiać się na swoim rodzeństwie. Nieco zbyt ospałym braciszku i uwielbianej przez wszystkich Słodkiej, która zdawała się dostawać uwagę innych, której nie poświęcano czekoladowej kotce. Na samym początku było to dla niej zaledwie dziwnym uczuciem, któremu towarzyszyło poczucie niezrozumienia i zagubienia. Przez krótką chwilę próbowała nawet z tym walczyć, wykazać się, przypodobać innym, odróżnić jakoś od swoich sióstr i braci, na tyle, żeby zostać dostrzeżoną przez innych… Może nawet pochwaloną? Czy czekała na ułożenie futra przez Kotewkowy Powiew? Albo uśmiech od obcych dorosłych, którzy czasem odwiedzali ten żłobek? Nawet jeśli część jej duszy dalej za tym tęskniła, tak zdała sobie sprawę, że nie potrzebuje wcale tych pochwał. Nie potrzebuje słyszeć tego, jaka jest śliczna, gdy ten sam komplement dostanie też Konwalia, Słodka, a w szczególności Klekotek. Nad nim wszyscy ojojali, by kawałek dalej komentować jego niecodzienny charakter. Czekoladowa kotka nie akceptowała fałszywych komplementów. Brała świat takim, jakim jest i uważała, że jedyną osobą, która może o niej sądzić, jest ona sama. Choć nie oznaczało to, że nie zamierzała dzielić się swoimi nadzwyczaj szczerymi uwagami z innymi.
— Słyszałam, jak Kotewkowy Powiew mówiła, że dobry wojownik potrafi słyszeć innych, nawet z zamkniętymi oczami! — Korzonek mówiła głośno, wyraźnie podekscytowana. — Dlatego wpadłam na pomysł, że ktoś zamyka oczy, a druga osoba będzie musiała się do niego zakraść. Tylko że ani ja, ani Słodka nie chciałyśmy być pierwsze. — W tym momencie czekoladowa posłała siostrze wymowne spojrzenie, nawet jeśli w jej oczach nie było nawet krzty wrogości.
— Ale ja pierwsza zaklepałam podkradanie! — rzuciła cicho Słodka. — Poza tym mówiłam Ci przecież, że mogę nasłuchiwać.
— Nieważne. — Korzonek zbyła słowa siostry machnięciem ogona, całkowicie skupiając się na bracie — Wiem, że nieszczególnie lubisz się ruszać, więc uznałam, że pewnie chętnie zostaniesz pierwszą ofiarą. — Rzuciła z uśmiechem i błyskiem w oczach.
Jej słowa z pozoru ostre, były jedynie szczerym paplaniem tego, co ślina na język przyniesie i co miała akurat w głowie. Była dumna ze swojego pomysłu i chciała wciągnąć w niego Konwalię, skoro już udało się go do czegoś namówić. Co samo w sobie było sukcesem!
< Konwalio? >

Od Kropli CD. Kasztanki

Kotka uśmiechnęła się z wdzięcznością, gdy ruda zgodziła się jej pomóc. Nawet jeśli trochę głupio było prosić o pomoc kotkę, w którą wpadła… Ale musiała przecież wykonać swoje zadanie! Musiała jakoś zaimponować ojcu. Wiedziała, że Czerwiec ją kocha, naprawdę to wiedziała, ale jednak mała część jej… Bardzo głośno krzyczała, że jako stróżka musi pokazać się ojcu od najlepszej strony. Bo przecież gdyby poszła na wojownika, czy zwiadowcę to by już samo w sobie napawało czekoladowego dumą. A tak to była tutaj, cicha i niepewna… Więc chciała się postarać. Dla Czerwca. Dla siebie samej.
— T… Tak. Pierwszy raz — odpowiedziała znajomej, speszona. — Niedawno byłam mianowana i… Jakoś tak wyszło…
"Że zapomniałam się zapytać. Że boję się zapytać" - dodała już w myślach. A potem poszła za rudą, aby słuchać jej rad. Kotki nie odzywały się zbyt dużo, Kasztanka pokazywała, jak dobrze zrobić posłanie, czasem się odezwała, aby coś wyjaśnić, ale raczej stwierdziła, że pokazanie starczy. A Kropla po prostu raz po raz próbowała naśladować kotkę, czasem dopytując. Wreszcie udało się czekoladowej kotce zrobić dość… dobre posłanie. Może nie było idealne, ale jak na pierwszy raz? Było okej.
— Dziękuję… — Kropla spojrzała na starszą, ale zaraz się speszyła. — Nie zapytałam cię o imię! Przepraszam — westchnęła. Teraz wyszła na niewychowaną! — Ja jestem Kropla, a ty? — zerknęła w jej żółte oczy.
<Kasztanko?>
[214 słów + tworzenie legowisk]

Od Pietruszkowej Błyskawicy do Jagnięcej Łapy

Odkąd Pietruszkowa Błyskawica i Wieczne Zaćmienie uznały się za parę, życie zdawało się lżejsze. Choć właściwie trudno było nazwać to ogłoszeniem — po prostu przestały się ukrywać ze swoimi uczuciami. Jadły razem każdy posiłek, myły sobie nawzajem futra i często wychodziły na wspólne spacery, niespieszne i ciche, jakby chciały nacieszyć się każdą chwilą. Życie wreszcie biegło po właściwych torach. Pietruszka mogła to wręcz poczuć — jak miękką trawę pod łapami, puchatą i niemal nierealną. Towarzyszyło temu ciepło rozlewające się po całym ciele; nie był to jednak upał, lecz uczucie podobne do zasypiania pod najprzyjemniejszym kocykiem na świecie. Mimo to niewiele się w niej zmieniło. Uśmiech wciąż gościł na jej pysku, podobnie jak dobroduszność i skłonność do nazywania rodziną każdego bliższego przyjaciela. Nie zmieniła się również jej codzienna rutyna — polowała i patrolowała granice tak często, jak tylko mogła. Chętnie udzielała rad młodszym kotom, ale i sama nie wahała się prosić o wskazówki starszych. Czuła jednak, że nie jest już taka młoda. Czasem zdawało jej się, że na pyszczku pojawiają się siwe włoski, choć następnego dnia znikały bez śladu. Nie była jeszcze stara, ale życie dzikiego kota dawało jej w kość. Najbardziej odczuwał to jej umysł. Myślała o śmierci. Każdego dnia — choćby przez chwilę. Zastanawiała się, jakie to uczucie i w jaki sposób sama zginie: czy dopadnie ją starość, czy pazury wroga. To jednak nie było jej największe zmartwienie. Nie martwiło jej, jak ani kiedy umrze, lecz gdzie trafi po śmierci. Jej ukochana zapewne zostanie zesłana do Miejsca bez Gwiazd. A Pietruszka? Prawdopodobnie, mimo łamania kodeksu medyka, dostąpi tego „zaszczytu”, by spędzić wieczność u boku Gwiezdnych Przodków — tych samych, których od paru księżyców nie potrafiła już znieść. Nie miłowała ich jak dawniej. Tak samo unikała jaskini medyków, odkąd jej ukochana została z niej wyrzucona. Teraz jednak coś się zmieniło. A raczej — ktoś. Jej przyjaciółka Jagienka dostąpiła zaszczytu i została uczennicą medyka, przyjmując imię Jagnięcej Łapy. Pietruszka nie miała jeszcze okazji jej pogratulować, a nie mogła przecież przepuścić takiej chwili. Okazja nadarzyła się wtedy, gdy Wieczne Zaćmienie znów miała problemy ze snem. Czasami odstawiała nasiona maku, twierdząc, że jest już lepiej i poradzi sobie bez nich. Nigdy jednak jej stan się nie poprawiał. Pietruszka stała teraz nad nią, gdy ta leżała na posłaniu w jaskini uzdrowicieli. Widziała, jak bardzo Zaćmienie się stresuje — nie chciała tu być, nie po tym wszystkim, co się wydarzyło. Pietruszka delikatnie lizała ją po głowie, próbując ją uspokoić. Wtedy z zakamarka jaskini wyłoniła się mała, rudo-srebrna kulka. Jagnięca Łapa spojrzała na obie kotki, a gdy jej wzrok spoczął na Pietruszce, jej pyszczek rozjaśnił się delikatnym uśmiechem.
— Witajcie — wyszeptała lekko drżącym głosem, podchodząc bliżej i spoglądając na nie pytająco.
— Jagnięca Łapo! — miauknęła radośnie Pietruszka, lecz zanim zdążyła dodać cokolwiek więcej, zaraz dopowiedziała ciszej: — Nasiona maku. Zaćmienie znów nie może spać — wymruczała tonem niemal matczynym, jakby opisywała chorobę własnego kocięcia.
Szylkretowa jedynie odwróciła wzrok.
— Jasne, już przyniosę — odparła krótko uczennica medyka, po czym sięgnęła do magazynku i położyła nasiona obok chorej.
Wieczne Zaćmienie zjadła je niemal natychmiast, po czym wstała i skierowała się ku wyjściu. Na moment odwróciła głowę i spojrzała przez ramię na swoją ukochaną.
— Zostanę jeszcze chwilę. Możesz położyć się w moim legowisku — wymruczała czule.
Pietruszka patrzyła, jak jej partnerka powoli znika w mroku obozu. Gdy została sama z Jagnięcą Łapą, odwróciła się do niej.
— Gratuluję ci zostania medyczką. Zasłużyłaś na to — powiedziała ciepło. — I pamiętaj, jeśli ktoś będzie ci dokuczał, powiedz mi. Ja mu wtedy powiem co nieco — dodała z lekkim śmiechem, kładąc ogon na barkach mniejszej kotki.
Jagnięca Łapa uśmiechnęła się nieznacznie.
— Dziękuję. Ta rola mnie stresuje, ale mam nadzieję, że chociaż połowa klanu mnie zaakceptuje — mruknęła cicho, zapraszając Pietruszkę głębiej do jaskini.
— A jak ty się czujesz? — zapytała Pietruszka szeptem, spuszczając lekko głowę w geście przeprosin. — Nie rozmawiałyśmy odkąd… odkąd zostałaś więźniem.
<Jagienko?>
Wyleczeni: Wieczne Zaćmienie

Od Motylkowej Łączki CD. Jagodowego Marzenia

Przeszłość
Trzymając w pysku mysz, zerknęła na małego, kremowego kocurka. Jej spojrzenie na chwilę zmiękło, a kąciki pyska uniosły się w niewyraźnym uśmiechu. Widziała w nim swojego brata, podobieństwo było aż nazbyt oczywiste. Zerknęła w stronę Jagodowego Marzenia, która właśnie rugała swojego syna. Jej głos był stanowczy, lecz pozbawiony gniewu — bardziej pełen troski niż złości.
— Pyłku, daj Motylkowej Łączce wejść — powiedziała królowa spokojnie.
Na te słowa kociak tylko mruknął coś pod nosem, po czym, z wyraźną niechęcią, przysiadł obok niej, odwracając wzrok. Motylkowa Łączka zaśmiała się cicho, niemal bezgłośnie, po czym podeszła bliżej ciemniejszej kotki i ostrożnie położyła obok niej mysz.
— Miło mi cię widzieć i dziękuję za zwierzynę. Nie przejmuj się Pyłkiem, kociaki mają zbyt dużo energii — rzekła Jagodowe Marzenie, po czym dodała ciszej: — Ważne, że chociaż ty przychodzisz. Ostatnio coraz rzadziej widać tu kogokolwiek z twojej rodziny.
Motylkowa Łączka dostrzegła cień smutku w oczach karmicielki, lecz ten niemal natychmiast został przykryty uprzejmym uśmiechem, jakby królowa próbowała ukryć własne uczucia. Motylka pochyliła się i delikatnie dotknęła czołem jej czoła, chcąc dodać jej otuchy.
— Nie martw się — powiedziała łagodnie. — Moja rodzina nigdy nie była zgrana. Ja też nie mam z nimi wyjątkowych relacji — przyznała, spoglądając w stronę wyjścia z kociarni, gdzie przez szczelinę wpadało blade światło dnia.
Zastanawiało ją, co takiego ważnego robi Świerszczowy Skok, że nie znajduje czasu, by odwiedzić własne kocięta. Ta myśl wywołała w niej ukłucie goryczy. Motylkowa Łączka od dawna marzyła o rodzinie — coraz częściej także o własnych kociętach. Nie uśmiechała jej się wizja samotnej ciąży ani wychowywania potomstwa w pojedynkę, a jednak pragnienie to nie gasło, wręcz przeciwnie — rosło z każdym dniem.
— Ale dlaczego ich własny ojciec nie przychodzi? — zapytała smutno Jagodowe Marzenie, spuszczając głowę. — Nie kocha ich?
— Nie myśl tak! — miauknęła Motylka, choć w jej głosie pobrzmiewała niepewność. — Na pewno przyjdzie jeszcze dziś.
Sama jednak nie była tego pewna. Mimo to postanowiła, że dopilnuje, aby kocur tego dnia zjawił się przy rodzinie. Może po prostu był zagubiony, przytłoczony obowiązkami… Tak, na pewno tak było.
Teraźniejszość
Czuła, jak ciepłe promienie słońca opalają jej grzbiet, wnikając głęboko w futro. Wibrysy drżały od żaru unoszącego się nad obozem, aż w końcu udało jej się znaleźć odrobinę ulgi w cieniu gęstych krzewów. Przytuliła się niemal do ziemi, chłonąc jej chłód, i stamtąd obserwowała obóz. Inne koty, podobnie jak ona, chowały się w cieniu, unikając stykania się futrami, by nie wytwarzać dodatkowego ciepła. Motylkowa Łączka leżała przez dłuższą chwilę, rozmyślając o tym, czego niedawno się dowiedziała. Jej siostra była w ciąży. I to z Rudą Lisówką. Myśl ta wciąż wydawała się nierealna. Wojowniczka nie potrafiła zrozumieć, dlaczego kocur jej wybaczył, a na dodatek dopuścił do czegoś takiego. W jej przekonaniu Chomik należało odebrać kocięta, gdy tylko przyjdą na świat — jednak nie proponowała tego nikomu. Było to zbyt ryzykowne. Klany dość często przymykały oczy na przewinienia kotek, gdy te były ciężarne, a Motylka uważała, że pozostawianie młodych głów pod opieką niestabilnych emocjonalnie kotów jest zwyczajnym błędem. Westchnęła głośniej, niż zamierzała. Wtedy obok niej przeszli dwaj dobrze jej znani uczniowie. Berberys i Cierń. Zatrzymała na nich wzrok, zaskoczona, jak bardzo już urośli. Jeszcze niedawno byli nieporadnymi kociętami, a teraz poruszali się z pewnością i młodzieńczą energią. Myśl o bratankach sprawiła, że natychmiast się podniosła i rozejrzała za ich matką. Szybko dostrzegła Jagodowe Marzenie skuloną pod jednym z krzaków, częściowo ukrytą w cieniu. Motylkowa Łączka naprawdę jej współczuła. Świerszczowy Skok ją zostawił, a potem przyszły te wszystkie morderstwa. Z całą pewnością nie czuła się bezpiecznie w klanie. Motylka chwyciła więc królika ze stosu świeżej zwierzyny i przysiadła tuż obok niej. Kocica uniosła głowę i od razu rozpromieniła się na jej widok.
— Och, Motylkowa Łączko! Jak dobrze cię widzieć — wymruczała, natychmiast zerkając na królika.
Było to dziwne. Jakby w jej oczach nie było ani grama smutku. A przecież Motylka była pewna, że gdzieś głęboko ten smutek wciąż się krył.
— Jak się masz? — zapytała swobodnie Motylkowa Łączka, biorąc kęs zwierzyny, po czym przesuwając ją w stronę towarzyszki.
<Jagodowe Marzenie?>

Od Białej Łapy

Kwiecista Knieja zniknęła. Tak po prostu, z dnia na dzień. Biała Łapa został bez wyjaśnień, bez żadnego słowa, którym mógłby się podeprzeć w tej ciężkiej sytuacji. Myślał, że nawiązali więź, iż mieli dobry kontakt, że kotka go lubiła. W końcu byli razem przez tyle księżyców, a ona tak po prostu, zwyczajnie odeszła. Wyrzuciła go jak śmiecia, który nie był jej już potrzebny. Biały miał do niej tyle pytań, pomysłów na nowe ruchy w walce, na zasadzki w tunelach. A teraz już nic nie miało znaczenia.
Mało tego, kotka zostawiła za sobą latorośl o bliżej nieznanym pochodzeniu.
To, że Bazia jest córką Kniei, było wiadome. Status jej ojca za to pozostawał tajemnicą, chociaż Białej Łapy to nie obchodziło.
Liczyła się tylko Bazia i to, co mu zrobiła.
Odebrała mu mentorkę.
Jej przyjście na świat zniszczyło całe jego dotychczasowe życie oraz relację z szylkretową przewodniczką. Odejście Kwiecistej Kniei pozostawiło na sercu oraz duszy Białego tak wielką ranę, że kocur nie chciał z nikim rozmawiać, a na sam widok Bazi pazury mu się same wysuwały. Ponieważ albinos był rozsądny oraz logicznie myślał, wiedział, że śmierć Bazi nie sprowadzi z powrotem Kniei. Czy nie mógł iść jej szukać? Czy był w ogóle sens? Jak długo miał się jeszcze szkolić, czy Knieja przekazywała jakiekolwiek informacje o jego postępach dalej? Do lidera? Czy Królicza Gwiazda chciał go mianować? Tyle pytań, a odpowiedzi żadnej. Cóż, może chociaż, jeśli rzuci Bazię lisom na pożarcie, to nie będzie mu przypominać o Kwiecistej.
Zamknąwszy się w sobie, leżał na mchowym posłaniu, ruszając się jedynie w niezbędnych momentach.
~*~
Po paru dniach został przeniesiony pod skrzydła jedynego dorosłego przewodnika, jakim był Słoneczny Fragment. Albinos nienawidził kocura za sam fakt, że był na niego skazany. Chciał wrócić do Kniei, słuchać jej ciekawych historii i chłonąć od niej wiedzę. Nie miał najmniejszej ochoty dzielić mentora z innym uczniem, jakim był Śniąca Łapa, który swoją drogą prześpi całe swoje życie. Jednak to nie obchodziło Białego. Nie dosyć, że miał teraz problemy w relacji z Księżycem, to jeszcze musiał zaadaptować się do nowej rzeczywistości.
Rzeczywistości, której nie chciał. Nie prosił o nią, a jednak – wciąż został do niej wciągnięty.
Można było dostrzec gołym okiem, jak jego humor podupadał, nie żeby na co dzień tryskał energią. Biała Łapa, który bardzo ograniczał ekspresyjność, teraz zdawał się wręcz otoczony murem. Jakby dookoła niego unosiła się gęsta mgła, przez którą nikt nie miał prawa przejść. Nie miał humoru na nic, na trening, rozmowę, jedzenie. Zniknęła jego dawna motywacja, a widok tuneli tylko pogłębiał tęsknotę jego serca. Czy powinien tak bardzo odczuwać stratę? Zapewne… w końcu był tylko uczniem, który dopiero wchodził w życie. Kwiecista była jego częścią, drogowskazem, za którym podążał w najdalsze zakątki tuneli bez strachu, a z determinacją, by je wszystkie poznać. Czuł w sercu ogromny ból, zamykając się na wszystkie bodźce i wspominając swoją dawną mentorkę. Tak mijały mu godziny, dni, podczas których przewracał się tylko na drugi bok w swoim upchniętym w końcu legowisk mchu. Jak najdalej od światła, od kotów, oraz tuneli, które swą prezencją przywoływały bolesne wspomnienia.
Liczba słów: 504

Od Ognikowej Słoty

Ognikowa Słota dreptała w miejsce, gdzie znalazła ul. Zauważywszy jego zarys, zanurkowała do pobliskich krzewów, uważając na to, żeby się w nich przypadkiem nie zaplątać. Obserwowała uważnie, jak malutkie owady wylatują i wlatują do niego, jeszcze nie zdążyły odbudować swojego domu od jej ostatniej wizyty. Teraz miała lepszy plan, może by jej się poszczęściło?
Chwyciła jeden z pobliskich patyków w pysk. Był dość ciężki, dobre wycelowanie nim trochę ją kosztowało, jednak z pewnością wolała to, niż żeby musiała iść do legowiska medyka po to, żeby jej wyciągał żądła tych podłych robaków z futra. Gdy strąciła ul, podbiegła do niego szybko, wyrywając z niego trochę miodu. Głośny trzask poniósł się echem, aczkolwiek prędko zagłuszyły go gęste drzewa iglaste. Robiła co w jej mocy, żeby go przypadkiem nie upuścić. Jej broda cala się kleiła od słodkiej masy, brązowooka nie zwalniała tempa. Miała świadomość, że pszczoły, które ją teraz goniły były rozwścieczone. Gdyby się zatrzymała, mogła pożegnać się z obowiązkami wojownika przynajmniej na jeden księżyc lub coś koło tego, po tylu użądleniach musiałaby odpocząć, a wcale nie chciała odpoczynku, nie teraz. Jeszcze nie była stara, nie miała siwych włosków, więc mogła dalej służyć klanowi wilka tak, jak powinna. Wbiegła do obozu, oglądając się za siebie gorączkowo. Odetchnęła z ulgą, zauważywszy, iż żaden z owadów już jej nie gonił. Podeszła do rudej kocicy, wręczając jej przedmiot, o który musiała tak ryzykować.
— Proszę, Dyniowa Skórko — miauknęła, posyłając jej lekki uśmiech.
Wojowniczka podziękowała Słocie, chwyciła plaster w kły ostrożnie, a na jej mordce zawitało podobne rozpromienienie.

Od Ognikowej Słoty

Ognikowa Słota zamierzała dzisiaj znaleźć miód dla Dyniowej Skórki. Miała szczerą nadzieję, że jej się uda. Bo mimo że ruda nie była z nią jakoś szczególnie blisko, była to przecież matka Kocimiętki. Szkoda, by miała się męczyć… ból gardła nie był niczym przyjemnym.
Szylkretka wędrowała, tym razem inną drogą, niż ostatnim razem. W pewnym momencie do jej uszu doleciał charakterystyczny dźwięk, a jej oczy wyłapały dokładnie to, czego szukała. Podeszła do ula ostrożnie, obwąchując go i obserwując z każdej strony, jakby szukała najlepszego sposobu na podkradnięcie im chociaż jednego plastra. Gdy tak się zastanawiała, wysunęła pazury, drapiąc w ochronną warstwę. Z każdym jej ruchem wylatywał przynajmniej jeden owad, który próbował ją użądlić. Słota każdego odtrącała łapą. W pewnym momencie było ich za wiele, nie dawała sobie rady z unikaniem ich. Zanurkowała w krzewy, potrząsając futrem w celu pozbycia się natarczywych insektów. Zaklęła donośnie, machając ogonem nerwowo. Wróci tu kiedy indziej, może wtedy pszczoły by się uspokoiły chociaż trochę… Będzie musiała pomyśleć nad czymś lepszym, jeśli chciała zdobyć ten miód. Całe szczęście, że nie miała powiedziane do kiedy powinna go przynieść. Nie, żeby bardzo się tym przejmowała, chociaż z jakiegoś powodu chciała, by Dyniowa Skórka spojrzała na nią może przychylniej albo bardziej przyjaźnie. Wojowniczka westchnęła przeciągle, kierując się z powrotem do obozu. To była kolejna porażka na jej koncie, co jej wcale nie cieszyło. Ale nikt nie musiał wiedzieć, mogła wymyślić dowolną wymówkę w razie pytań.

Od Kobczyka do Mewy

Kobczyk, zauważywszy drobinki na ogonku Wąsatki, uśmiechnęła się szeroko. To teraz pozostawało tylko zaczekać aż zajdzie słońce. W międzyczasie mogłyby się pobawić albo pomęczyć mamę pytaniami. Odwróciła się, drepcząc teraz w kierunku Mewy. Kocica odpoczywała, jednak gdy tylko Kobczyk znalazła się blisko, spojrzała na młodą, podnosząc się odrobinę.
— Mamo, kiedy przyjdzie tata? — zapytała Kobczyk, siadając tuż obok przedniej łapy samotniczki.
Wąsatka w paru susach doskoczyła do nich, kiwając główką. Niemal wpadła na białą kocicę, aczkolwiek w ostatniej chwili się zatrzymała, stykając się jedynie łapkami z kończyną starszej.
— Powinien wrócić dzisiaj — wymruczała.
Oczka Kobczyka rozszerzyły się odrobinę. Zatańczyły w nich iskierki ekscytacji. To dobrze! Pokażą mu, jakie fajne ozdoby mają teraz w futerkach.
— Mamo, a co myślisz o naszych ogonkach? Wiesz, czy będą świecić w nocy? — zapytała, pokazując jej swoją kitę. Małe drobinki muszli widniały na nim, jedne były mniejsze, drugie większe.
Mewa przysunęła do siebie Kobczyk, ze zmartwieniem spoglądając na swoje kociaki. — A co to jest? Skąd to macie? — zaczęła wypytywać, pazurem próbując strzepnąć, chociaż kawałek tego. Wąsatka otworzyła pyszczek, a Kobczyk nie mogła zrozumieć, dlaczego mama postępowała w ten sposób. Kobczyk nie mogła też zrozumieć nic, co mówiła Wąsatka, a z pewnością poruszała mordką. Tylko czemu mówiła tak cichutko?
— Czemu nam zabierasz? — zapytała brązowa z wymalowanym smutkiem na mordce. — To stamtąd, znalazłam ją chwilę temu — wyjaśniła, wskazując palcem na leżącą nieopodal muszlę. Czy naprawdę nie mogły tego mieć? Przecież nawet jej nie zjadły, a mogły spróbować…

<Mamo?>

Od Kobczyka

Czekoladowa zauważyła nowy przedmiot, który znalazł się niebezpiecznie blisko. Podreptała do niego z zapałem, zastanawiając się, co to było. Wyciągnęła w jego kierunku łapkę, czując, jak ostry przedmiot kłuje ją w poduszkę. Skrzywiła się, jednak po chwili dotknęła w innym miejscu i tam już nic jej nie skrzywdziło. Podniosła białą, popsutą rzecz i wróciła z ogonem wysoko uniesionym do swojej siostry, Wąsatki.
— Co tam masz, bracie? — zapytała łaciata, spoglądając na siostrzyczkę.
— Zobacz, chciałabyś to? — odparła Kobczyk, kładąc muszelkę przed łaciatą.
Koteczka przysunęła muszlę bliżej siebie, przyglądając jej się z zaciekawieniem. — Jest chyba trochę za duża dla mnie, co? — mruknęła Wąsatka, próbując wczepić sobie przedmiot w futro. Po chwili wysunęła łapki do przodu, posyłając muszlę w powietrze. Przedmiot obił się o ziemię, jedno z pęknięć powiększyło się, aczkolwiek nie rozkruszyło jej… jeszcze. Pewnie, gdyby łaciata wskoczyła na muszlę i w ten sposób przygniotła ją całym swoim ciężarem, może roztrzaskałaby się w drobny mak od razu.
— Chcesz ją rozbić? — miauknęła czekoladowa, spoglądając na siostrę z zamyśleniem. — Ale może lepiej tego nie rób, bo to jest ostre, a ja nie chcę, by cię bolało — dopowiedziała szybko, odsuwając odrobinę siostrę od muszli, jakby nieożywiony przedmiot miał jej zrobić krzywdę lada moment.
— Nie, nie wiem… może skoro jest niebezpieczne, to tego nie psujmy.
— Może… Może jak to zepsujemy, to stanie się coś nowego? — zaciekawienie u Kobczyk po chwili znowu wróciło. Może pozyskałyby pył, dzięki któremu ich futerka świeciłyby w nocy? — Wyobraź sobie. Może to umożliwi nam świecenie w nocy. Tak, jak te przedmioty dwunożnych. Ale ja to zrobię, uważaj na siebie w razie co — pełna ekscytacji, przysunęła się bliżej muszli, pazurkiem próbując zeskrobać, chociaż troszkę materiału. Gdy muszla posypała się odrobinkę, Kobczyk położyła na niej ogon. Drobinki momentalnie przyczepiły się do niego, chwytając się łaciatych kłosów koteczki.
— Ja też chcę, ja też! — domagała się Wąsatka, patrząc na to, co robiła jej siostra. Wszelkie wątpliwości, jakie mogła odczuwać, zniknęły gdy tylko dostrzegła jak dobrze paprochy trzymały się futra samotniczki albo tak przynajmniej to wyglądało.