BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

17 grudnia 2025

Od Promiennej Łapy CD. Bukowej Korony

Promienna Łapa spojrzała na drzewo przed sobą. Wspięła się, zeszła. Wspięła się, zeszła. Przeskoczyła z gałęzi na gałąź i znowu zeszła. Nauczyła się już wspinać dość sprawnie, chociaż nie perfekcyjnie, ale przypuszczała, że perfekcyjnie nigdy nie będzie. Nie oczekiwała tego po sobie.
Jej lądowanie było miękkie, ale słyszalne. Jej łapy uderzyły w ziemię, a ona sama odetchnęła z irytacją. Przydałoby się popracować nad lądowaniami, ale to już nie dzisiaj.
Kotka żwawym krokiem wyszła z lasu i zamarła. Do jej uszu dotarł dźwięk cichego skrobania. Niby była tutaj, żeby nauczyć się wspinać na drzewa, ale nie zaszkodzi zapolować, prawda?
Kotka przywarła brzuchem do trawy i z uwagą zakradła się w kierunku dźwięku. Wiatr wiał jej w pysk, co ułatwiało skradanie się i pozostanie niezauważonym. Kotka wysunęła się pomiędzy źdźbła trawy i napięła mięśnie. Tam, pośród schnącej rosy stał zając. Jego wyłupiaste oczy wpatrywały się w gęstwiny otaczającego ich zielska. Cóż… łatwy łup. I tak też było. Kotka skoczyła, zacisnęła szczękę na szyi nieszczęśnika i zaraz wlekła się z powrotem do obozu. Dzisiaj miała zły humor i może ktoś zauważy jej stania i zająca, jakiego wniesie do obozu.
Tak jednak nie było. Promienna Łapa rzuciła zdobycz na kupkę i rozejrzała się. Nikt na nią nie spoglądał. Nikt się nią za bardzo nie przejmował. Słońce zajmował się sobą i swoim treningiem, przez co nie widywała go za często. Teraz też brakowało go w obozie. Tawuła? Też się gdzieś podziewała. No cóż. Jej tatusiowie pewnie byli na polowaniu lub patrolu. Rzadko z nią rozmawiali. Każdy był zajęty sobą, obserwując się z daleka. Tak. Kochali się, zamienili słowo to tu, to tam, ale to nie było to samo, kiedy Promyk była kociakiem. Kiedy odwiedzali ją codziennie w żłobku i spali futro do futra.
Promienna Łapa odetchnęła. Wyobrażała sobie to wszystko inaczej. Dorastanie miało być dużo przyjemniejsze niż… to, co się działo. Rodzina jej się trochę rozjechała, rozlała po obowiązkach i zapomniała, że istnieje. Jej trening odbywał się bardzo powoli, do tego stopnia, że Promyk nauczyła się wspinać na drzewa sama. I tak musiałaby to zrobić na własną rękę. Wspinaczka bez łapy pewnie była ciężka dla Łuny.

Usiadła sobie z brzegu jaskini i wbiła wzrok w nicość. Znowu jej się nudziło. Może powinna ruszyć dalej na jakieś polowanie. Znaleźć jakąś jaszczurkę czy wiewiórkę? Poćwiczyć polowanie na drzewach?
– Hej Promienna Łapo! Jaki powód tego, że siedzisz tu tak samotnie? – Promyk rozpoznała ten głos prawie od razu. Bukowa Korona podszedł do niej z własnej woli? Oh... jakiż to był zaszczyt! Może nie powinna być tak sarkastyczna, kot jednak pokazał jej jak polować na kaczki. Został przy tym pobity przez jedną, ale było bardzo śmiesznie. Promyk musi wybrać się tam kiedyś sama i przytargać kaczkę do obozu. Może wtedy ją ktoś doceni i to, co robi! Jak dzielnie się uczy!
– Czyżby Twojej mentorce coś się stało? Wiem, że kręci się przy niej ten… Królicza Prawda. Myślisz, że w końcu do czegoś między nimi doszło? — mruknął do niej — Miałam okazję rozmawiać z tym kocurem… niestety nie raz, nie dwa… i muszę przyznać, że jest zakochany po uszy w twojej mentorce!
– Wiem. Widzę, jak się na nią patrzył, nie raz, nie dwa, ale czy do czegoś doszło… nie wiem. – Promyk przyznała. – Ale Łuna coraz rzadziej zabiera mnie na treningi. Wszystko muszę robić sama. Nauczyć się tego, tamtego… Ostatnio sama nauczyłam się wspinać na drzewa i z nich schodzić. – miauknęła z irytacją. Nie chciała czuć się zła na nikogo. Po prostu frustrowało ją, jak bardzo na samej sobie musiała polegać w swoim treningu.
– To musi być… ciężkie. – Bukowa Korona odparł, jakby nie wiedział za bardzo co na to odpowiedzieć. – Uważasz, że Łuna to zły mentor?
– Nie. Jest dobrym mentorem. Ale chyba jest w ciąży. I moim zdaniem to Królicza Prawda jest ojcem. – Promyk machnęła ogonem i spojrzała na srebrnego kota. Ten zmarszczył nos w zastanowieniu. – Moim zdaniem wszystkie się zgadza. Zakochany od zawsze powraca z ucieczki i zyskuje nowe imię i niedługo potem, BAM! Łuna jest w ciąży!
– To… rzeczywiście bardzo podejrzane – przyznał jej kot.
– Hej… w ogóle. Wtedy jak polowałeś na kaczki. Nie powiedziałam Ci, ale to było naprawdę imponujące i śmieszne. Dzięki. Że mnie wtedy nie przegoniłeś. – Promyk nie miała filtra. Nigdy się u niej nie wykształcił. – Jesteś trochę zapatrzony w siebie i masz wielkie ego, ale masz też talent. Nic tylko zazdrościć. Ja z pewnością mam czego…

<Bukowa Korono?>

[718 słów]
[wspinaczka na drzewa]

Od Promiennej Łapy Do Białej Łapy

Promyk nie miała co robić tego dnia. Łuna zajęła się trochę sobą, trochę wysłała ją do pomocy innym. Problem w tym, że Promyk już wszystko, co mogła, zrobiła. Przyniosła świeżego mchu i nawet weszła z nim do miejsca medyka, aby im go dać. Potem zaniosła wody w mchu starszyźnie i… potem pokręciła się po klanie. Ale teraz nie działo się już nic i nikt nie chciał od niej nic. Było to trochę smutne, bo Promyk i jej nieskończone pokłady energii chciały coś robić.
Oczywiście opcją była drzemka, ale Promienna Łapa już takową zaliczyła tego dnia i czuła już w łapach, że potrzebuje pójść… gdzieś. Jednak cały dzień noszenia mchu i kręcenia się tu i ówdzie, sprawiło, że słońce było blisko zachodu.
Jednak Promyk postanowiła, że i tak pójdzie. Znała już te tereny dobrze. Nawet bardzo dobrze! Chodzenie za dnia nie było najmniejszym problemem! Mogłoby nawet być przyjemne!
Promyk usiadła sobie niedaleko wyjścia i zamlaskała. Jej łapki ją świerzbiły! Tylko… gdzie miałaby pójść!? Kacze Bajorko mogło być niebezpieczne nocą. Ciemność i stojąca woda nie były najprzyjemniejszym doświadczeniem do przeżycia w pierwszą wyprawę o tak późnej porze. Do lasu też nie chciała iść.
Ale… może plaża? Ostatnio często tam chodziła i było to przyjemne miejsce, pomimo piasku. I... jeśli się pospieszy, zdąży obejrzeć zachód słońca! 
Promyk zerwała się na łapy na samą myśl i ruszyła do wyjścia.
– Dokąd to młoda damo? – Jakiś wojownik spojrzał na nią, kiedy tak truchtała, jej ogon wysoko w górze.
– Obejrzeć zachód słońca! – odparła. – Na plaży. A potem wracam. W przeciwnym wypadku będę musiała pobiegać po obozie, a jest tu dużo kotów i nie chcę w nikogo wpaść.
– A dasz radę wrócić sama? – Kot na nią zerknął. Promyk nie dbała o to, aby spytać się o jego imię. Spieszyła się.
– To brzmi jak obelga! Znam nasze tereny! – Kotka nastroszyła się nieco. – Tak. Wrócę sama, cała i zdrowa! – miauknęła i zaraz ruszyła w dalszą drogę.

Droga zbiegła jej szybko, bo kotka rozpędziła się jak mała torpeda i rzeczywiście zdążyła dobiec na plażę w samą porę, żeby przysiąść sobie na brzegu wody i spojrzeć w dal. Tam, na horyzoncie niebo mieniło się różnymi kolorami. Róże, czerwienie i pomarańcze przeplatały się w słodkim gradiencie, a słońce było delikatne, ale wielkie. Zachodziło szybko i wkrótce na niebie została tylko jego nieśmiała poświata. Promyk machnęła ogonem i wstała. Nie chciała jeszcze wracać do obozu. Będzie się nudziła. Kotka zakręciła się w miejscu. Zawsze myślało się jej lepiej w biegu. Chociaż czy ona myślała tak wiele? Wątpliwe.
Promyk już miała odchodzić w nieznane, przebiec się po ciemnych terenach klanów, kiedy coś białego rzuciło jej się w oczy. Spojrzała w tamtym kierunku i z uwagą obserwowała, jak… jakiś kot szedł niedaleko granicy!
– Burzak! – krzyknęła i podbiegła bliżej. Kot uniósł na nią wzrok – Hej! O jeju... Ale ty masz ciekawe oczy! Są… czerwone! Wow… są śliczne! – Promyk zatrzymała się wpół kroku zainteresowana kotem. Oczywiście nadal była po swojej stronie klanu, chociaż czasem nie widziała sensu w granicach. Przecież zaznajomić się z kimś z bliska to żadne przekleństwo i zdrada, prawda? Nie dla Promiennej Łapy, nie. Ona dobrze wiedziała, że nawet jeśli musiałby walczyć w przyszłości z przyjacielem, to jest to jej obowiązek. – Łał… Zapierają dech w piersi!

<Biała Łapo? Powodzenia, bo Promyk ma 0 filtra społecznego XD>
[531 słów]

Od Mirtowego Lśnienia CD. Judaszowcowej Gwiazdy

Spojrzał na ojca wzrokiem pustym i ciężkim, jakby w jego oczach osiadła gęsta, mleczna mgła po długiej, nieprzespanej nocy, która nie chciała się rozwiać mimo ostrego tonu wypowiedzi przywódcy, niepotrafiącego przebić tej zasłony nawet najbardziej uszczypliwymi słowami, przypominającymi ciernie odbijające się bez echa od skóry już dawno stwardniałej pod naporem wcześniejszych ran.
Chociaż w jego piersi narastała paląca potrzeba odpowiedzi, równie ostrej i pełnej jadu co poprzednie, która mogłaby zranić ojca niczym pazury doświadczonego wojownika tnące futro przeciwnika, to jednak coś — jakby niewidzialne, zaciskające się na gardle szpony — unieruchomiło wszystkie słowa, dławiąc je jeszcze w zarodku i sprawiając, że poczuł się nagle bezgłośny, zupełnie pozbawiony pewności, czy potrafi jeszcze wypowiedzieć cokolwiek, co miałoby jakikolwiek sens.
W tej właśnie chwili zrozumiał, z tą bolesną i nieubłaganą jasnością, która przychodzi dopiero wtedy, gdy cała wcześniejsza nadzieja zdąży już całkowicie wyparować, że nieważne, jak bardzo będzie się starał, jak ostro odpowie ani jak długo będzie próbował walczyć — nic nie zmieni faktu, że ich relacja pozostanie dokładnie tak samo oziębła jak była przez wszystkie poprzednie księżyce; nie była bowiem w stanie ani posunąć się naprzód, ani cofnąć, jakby została zamrożona w jednym, wiecznie trwającym momencie.
Dostrzegając to, że stracił już zbyt wiele czasu, zbyt wiele własnego serca i energii, dążąc obsesyjnie do osiągnięcia władzy, Mirtowe Lśnienie uświadomił sobie, że brązowy kocur stojący przed nim przestał być dla niego kimkolwiek znaczącym — nie dostrzegał w nim już ani postaci ojca, ani dawnej figury godnej szacunku, ani wzoru, za którym mógłby podążać, widząc w nim jedynie rywala, który przez całe jego życie rzucał cień, tłumiąc wszystkie najjaśniejsze części jego charakteru tak skutecznie, jak ciężkie chmury tłumią światło księżyca.
Skinął więc głową — gestem lekkim, niemal niezauważalnym, pozbawionym zarówno przekonania, jak i prawdziwego zrozumienia — ponieważ w rzeczywistości nie pojmował już absolutnie niczego: ani tego, dlaczego kot, którego kiedyś darzył szacunkiem i podziwem tak głębokim, że nie dopuszczał do siebie myśli o jakiejkolwiek jego winie, stał się odpowiedzialny za tak wiele nieszczęść, ani tego, w jaki sposób więź, która powinna być najsilniejszą z możliwych, uległa tak kompletnemu rozpadowi, że pozostała po niej jedynie chłodna pustka nie do zasypania.
Słowa Judaszowcowej Gwiazdy — twarde, chłodne, pozbawione cienia wsparcia czy choćby zdawkowej troski — spadły na niego niczym zimny, martwy deszcz, który nie przynosi ulgi, lecz przenika do szpiku kości i pozostawia jedynie nieprzyjemne drżenie w łapach; wisiały nad jego głową jak blady, nijaki cień, odczuwalny, lecz niezdolny wzbudzić w nim czegokolwiek poza narastającą obojętnością, która coraz silniej wygryzała z niego ostatki dawnych uczuć.
Chwila, która mogła — choć wątpliwie — stać się początkiem pojednania, okazała się jedynie kolejnym dowodem na to, że ich relacja podąża stale tą samą, niezmienną ścieżką, na której nie było miejsca ani na poprawę, ani na pogorszenie, ponieważ wszystko obumarło już wcześniej i teraz wisiało nad nimi niczym martwa gałąź, złamana, lecz wciąż trzymająca się drzewa tylko dzięki własnej inercji.
A mimo to — a może właśnie dlatego — nie miało to już znaczenia, gdyż cokolwiek miało się wydarzyć, i tak wydarzy się prędzej czy później, niezależnie od ich rozmów, gestów czy prób zakłamania rzeczywistości.
W pewnym sensie liczyło się już tylko to, jaką pozycję zajmie Mirtowe Lśnienie, gdy Judaszowcowa Gwiazda przestanie dłużej stać na szczycie klanu, a także kim okażą się koty, które dziś były dla rudego rywalami, przeciwnikami czy obiektami narastającej antypatii — i które jutro mogą stanąć naprzeciwko niego w walce o władzę, której pragnął tak długo, że był w stanie wymyślać sobie kolejne powody, by to właśnie on ją sprawował.

* * *

Odkąd odbył rozmowę z ojcem — tę ciężką, przesyconą chłodem wymianę słów, która bardziej przypominała starcie niż rodzinny dialog — coś w nim nieodwracalnie pękło, a część jego życia, dotąd stała jak skała u podstaw klanu, zaczęła się kruszyć i osuwać w dół, odsłaniając zupełnie nowe warstwy myśli, których wcześniej w sobie nie dostrzegał.
Od tamtego momentu przestał się nad sobą użalać; porzucił tę dawną potrzebę doszukiwania się w sobie ofiary, której los jest wiecznie przesądzony i niezmienny, bo zrozumiał w końcu, że takie podejście nie miało już najmniejszego wpływu na to, jak potoczą się jego dalsze dni.
Choć nie wiedział, czy los — albo Klan Gwiazdy, czy ktokolwiek, kto splata niewidzialne nici przeznaczenia — kiedykolwiek uzna go za godnego zostania zastępcą; choć nie był pewien, czy kiedykolwiek poczuje ciężar władzy osiadającej w jego łapach tak mocno, że stanie się ona częścią jego własnego oddechu… Wiedział jedno: musi do niej dążyć.
Musi, ponieważ wszystko inne straciło znaczenie, rozpłynęło się niczym poranna mgła, nad którą wschodzące słońce nie ma już litości.
Czasami, gdy noc spowijała obóz chłodnym, srebrnym światłem, a księżyc odbijał się w jego oczach jak drżąca plamka światła na wodzie, przyłapywał się na tym, że wpatruje się w Pikującą Jaskółkę — obecną zastępczynię, której smukła sylwetka rysowała się wyraźnie na tle skał, zawsze pewna swojego miejsca, swojego celu i swojej pozycji.
Za każdym razem myśl ta była równie gorzka: to właśnie ona miała w przyszłości objąć pełnię władzy, zostać tą, która poprowadzi klan w stronę losu, na jaki — w jego przekonaniu — nie zasługiwał.
Nie wiedział, jak mógł do tego dopuścić.
Jak mógł stać z boku przez tyle księżyców, nie robiąc absolutnie nic, by choćby spróbować wpłynąć na bieg wydarzeń, które z każdym dniem wydawały się coraz bardziej wymykać spod jego kontroli.
Nie wiedział, dlaczego wcześniej nie podjął żadnej próby, choćby najmniejszej iskierki działania, by zmienić to, co wydawało się nieuniknione.
A jednak teraz — gdy patrzył na Pikującą Jaskółkę, górującą nad resztą klanu z tą nieznośną, niemal niepodważalną pewnością siebie — zaczynał zastanawiać się, czy czasem to wszystko nie było znakiem.
Może właśnie tego oczekiwał od niego Klan Gwiazdy?
Może pragnął, by zapobiegł katastrofie, którą w jego oczach miała sprowadzić na Klan Klifu kremowa wojowniczka ze swoją gładką, niemal perfekcyjnie uporządkowaną powierzchownością, skrywającą pod warstwą mistrzowskiej powściągliwości coś znacznie mroczniejszego?
Gdyby tylko tak było…
Gdyby w końcu znalazł się powód, który usprawiedliwiłby tą narastającą w nim nienawiść — tę żrącą, duszącą emocję, której nie potrafił już dłużej ukrywać — i pozwolił mu przekonać samego siebie, że pozbycie się problemu, jaki dostrzegał w Pikującej Jaskółce, jest nie tylko zasadne, ale i konieczne.
Westchnął ciężko, a jego wzrok powoli powędrował ku legowisku przywódcy. Judaszowcowa Gwiazda siedział tuż przy wejściu, wyprostowany i czujny, jakby każde drgnienie obozu miało dla niego znaczenie. Jego spojrzenie przesuwało się po zgromadzonych kotach, aż w końcu zatrzymało się na jednej, konkretnej sylwetce — na jego synu.
Mirtowe Lśnienie ruszył w jego stronę, starając się nadać krokowi pewności, choć w środku kotłowała się w nim mieszanka irytacji i niepewności. Zatrzymał się przed ojcem, unosząc podbródek.
— Czy mogę wiedzieć — zaczął, pilnując, by jego głos brzmiał spokojnie — dlaczego właściwie nie zabrałeś mnie na zgromadzenie, Judaszowcowa Gwiazdo?

<No, Judaszu… Co ty na to powiesz?>

Od Promiennej Łapy Do Rudzikowego Skrzydła

Promienna Łapa skłamałaby, gdyby powiedziała, że się nie nudzi. Siedziała znudzona w tej parszywej jaskini, a jej westchnienia stawały się coraz to częstsze. Spoglądała z nadzieją w kierunku Źródlanej Łuny, chociaż dobrze wiedziała, że to niewiele da. Kotka zaszła w ciążę z jakimś kotem i teraz jej czas jako mentorka się powoli kończy. I Promyk nie wiedziała kto inny się nią teraz zajmie. Kotka odetchnęła ciężko po raz kolejny i wstała.
– Wychodzę – oświadczyła pierwszemu lepszemu kotu, którego minęła przy wejściu.
– Wróć przed zachodem. – odparła kotka, na którą natrafiła, od niechcenia, jakby ją to mało obchodziło. I dobrze. Promyk nie potrzebowała niczyjej zgody! Była bardzo samowystarczalna.
Jej przygoda zaczęła się obok wodospadu, no bo gdzie indziej? Promyk musiała stanąć, otrzepać futro i zastanowić się dokąd pójdzie. Opcji było sporo. Mogła podejść do Kaczego Bajorka, ale… nie miała ochoty na ganianie za kaczkami. Te diabły wcielone w pierzaste ptaki zawsze jakoś ją doganiały. Może dlatego, że nie była zbyt szybka.
Mogła przejść się na Czarne Gniazda, ale te czarne kręgi zawsze śmierdziały niemiłosiernie w świetle południowego słońca. Swoją drogą, było koszmarnie gorąco. Można by to dobrze wykorzystać.
Promyk zebrała się w drogę na plażę. Tak. Nie lubiła piasku, ale… ciepły piach był bardzo przyjemny. Nawet jeśli był uciążliwy.
Zaraz po odnalezieniu się na plaży, kotka zdecydowała się znaleźć sobie idealny kamień na drzemkę. Chwilę krążyła po trawie, obserwując latające w oddali mewy. Ich krzyki były interesujące i może odrobinę irytujące, ale były daleko więc kotka nie miała się czego obawiać. Słyszała bowiem od ojców historie o tych parszywych ptakach. Jak atakowały koty, jak porywają małe kociaki. Parszywe stworzenia. Kiedy Promienna Łapa stanie się wojownikiem rozprawi się z tymi durniami raz a porządnie!
Kiedy już znalazła sobie kamyczek, nasypała na niego odrobinę piasku. To będzie przeprawa przez mękę, żeby go potem wyjąć z sierści, ale kamień był zwyczajnie za gorący, aby się tak po prostu na nim położyć. A słońce tak przyjemnie grzało! Kotka położyła się na kamyku i zamknęła oczy.

Obudziła się niedługo później, kiedy dotarły do niej obce głosy. Promyk podniosła głowę i zajrzała w kierunku odległego dźwięku. Kto to był? Ach… Klan Burzy. Przecież była wcale nie tak daleko od granicy. Właściwie… nigdy nie widziała żadnego innego kota spoza swojego własnego klanu. No… może poza Jagnięcą Łapą, ale to się nie liczyło. Ona była prawdziwym klifakiem i nikt inaczej Promykowi nie wmówi.
Kotka ustawiła się blisko granicy i patrzyła uważnie. Cienie kotów nie zbliżały się za bardzo poza jednym. Drobny cień z pozoru zbliżył się w jej kierunku, a ona mogła tylko przekrzywić łepek i położyć się za kamieniem, przy którym siedziała. Kot był w miarę dobrze zbudowany i rudy. Promyk nastawiła uszu. Reszta patrolu zniknęła w tle, a kot zbliżył się nieco, aby schylić się po coś w piachu.
Wścibska myśl naszła Promyk, która przywarła do podłoża i wyskoczyła zza kamienia. Kot, a raczej kotka wydała z siebie okrzyk, po czym nastroszyła się jak jeż.
– Na Klan Gwiazd! – wrzasnęła. Promyk od razu zrobiło się głupio.
– Przepraszam. Nie spodziewałam się, że aż tak cię przestraszę. – Promyk przyznała, cofając się o krok. – Przepraszam – powtórzyła, siadając. Położyła swoje łapki na ogonie i uśmiechnęła się nieco zawstydzona.
– Co ty tu robisz? – kotka rzuciła jej oburzone spojrzenie.
– Znaczy wiesz… Po pierwsze jestem jeszcze na swoich terenach! – Promyk machnęła uszami – Po drugie… Nudziło mi się. I ty pojawiłaś się tak na granicy, a ja... wiesz, że nigdy nie spotkałam kota spoza mojego klanu! Jak jest w twoim klanie? Klan Burzy, jeśli dobrze pamiętam, prawda? Jesteś wojownikiem? Ja się dopiero uczę, może to dlatego mam tyle energii. Przepraszam jeszcze raz, że cię przestraszyłam. To naprawdę nie było… znaczy było moim celem, ale nie aż tak! – Promienna Łapa uniosła łapę do pyska i potarła swój nosek.

<Rudzikowe Skrzydełko?>
[619 słów]

Od Drobnej Łapy

Noc zgromadzenia

Kotka była bardzo podekscytowana dzisiejszym zgromadzeniem, nawet jeśli była już na dwóch poprzednich to wcale nie zmniejszało to jej emocji. Rozglądała się po wyspie uważnie, stając na samych paluszkach i próbując wypatrzeć znajome białe futro kocura z Klanu Burzy. Miała nadzieję, że przyszedł ze swoim klanem, bo z tego, co zdążyła zauważyć, Księżycowej Łapy nie było z jego braćmi. Trochę się zmartwiła, czy coś mu się przypadkiem nie stało... ale zawsze mogła o to podpytać Białą Łapę. Kiedy tylko zobaczyła znajomą sylwetkę praktycznie w susach podbiegła do niego.
— HEJ! Pamiętasz mnie? Rozmawialiśmy na ostatnim zgromadzeniu! — miauknęła entuzjastycznie, praktycznie drepcząc w miejscu z emocji. — Baaaaardzo się cieszę, że jesteś! Coś nowego u ciebie? Jakieś ciekawe wydarzenia?
Kocur, do którego mówiła, siedział spokojnie na skale, w najbardziej zacienionym miejscu na wyspie, co miało sens, biorąc pod uwagę jego przypadłość. Kiedy się do niego odezwała, odwrócił głowę i spojrzał na nią, a po braku skonfundowania na jego pyszczku, niebieska kotka mogła spokojnie założyć, że ją pamiętał z ostatniego zgromadzenia.
— Dobry wieczór, Drobna Łapo — odpowiedział spokojnie. Biała Łapa ewidentnie nie mógł powstrzymać uśmiechu cisnącego mu się na mordkę i parsknął cicho, po czym odwrócił wzrok w stronę skały liderów. — Miło mi — kontynuował. — Ciekawe wydarzenia? Co masz na myśli?
Widząc cisnący się na mordkę kocura uśmiech, którego nie dał rady w pełni powstrzymać, sprawiło tylko, że jej własny się poszerzył. W dodatku Biała Łapa ją pamiętał! Gdzieś tam z tyłu głowy zadzwoniło jej, że wolał krótkie wypowiedzi.
— Noooo.... nie wiem — prychnęła cicho, kręcąc łepkiem. — Może kogoś ciekawego poznałeś? Jak ci idzie trening? — Przysiadła obok kocura, zawijając ogon dookoła swoich łapek i uniosła oczka na swojego kolegę wyczekująco.
Biały kocur myślał dłuższą chwilę nad odpowiedzią, siedząc w milczeniu z przechylonym łepkiem.
— Moja mentorka jest surowa, jednak doświadczona — odpowiedział. — A Ty, poznałaś kogoś ciekawego? Czy Twój trening idzie gładko?
— Och, ale skoro przynajmniej jest doświadczona, to dobrze uczy? Mam nadzieję? — zaczęła kotka, nadstawiając uszka, przeniosła wzrok na skałę, obserwując, co się dzieje między liderami... widocznie były jakieś problemy. — O. O. Tak. Spotkałam kogoś ciekawego. Tylko musisz mi uwierzyć! Widziałam duszę, kotka, który żył jakiś czas temu! Nazywała się Zguba i była kiedyś z mojego klanu. I poprosiła mnie o pomoc... — opowiedziała część swojego spotkania niebieska uczennica, patrząc uważnie na reakcję białego kocura, miała nadzieję, że nie weźmie ją za jakąś niespełna zmysłów.
Burzak zamrugał, może z lekkim zdziwieniem, ale grymas nie wykrzywił jego pyska ani nie zaśmiał się ze słów Drobnej Łapy, co uznała za dobry znak. A chwilę później wypowiedziane pytanie, nie było nacechowane żadną negatywną emocją, co tylko upewniło kotkę, w przekonaniu, że kocur jej wierzy.
— Udało Ci się pomóc?
— Tak, tak, udało mi się! I nawet dostałam nagrodę w zamian, wiesz? Taką małą ćmę, wygląda trochę jak ja! Wiesz... inne koty z mojego klanu też spotkały dusze, ale nie wiem kto i kogo, ale nie byłam sama… — Pacnęła łapką kamyczek przed nią i spojrzała na księżyc. Widocznie jej ulżyło, że Biała Łapa jej wierzył, a przynajmniej... chyba wierzył jej słowom, zważając na to, że nie patrzył na nią dziwnie. — Pomogłam jej się dowiedzieć, kim był jej ojciec. Chyba dlatego wybrała mnie? Bo ja też nie wiem, kim jest mój tata. — Znowu się rozgadała, aż się skrzywiła i spojrzała z lekko winnym wyrazem pyszczka na Burzaka.
Biała Łapa pokiwał głową, kiedy usłyszał, że się udało.
— Bardzo możliwe — odpowiedział zdawkowo. — Ponoć dusze zmarłych są bardzo kapryśne — dodał po krótkiej chwili zastanowienia.
— Och, nie, Zguba była bardzo miła... i cierpliwa. Dużo z nią rozmawiałam i miała dość... smutne życie. Opuściła swój klan i rodzinę, żeby spróbować dowiedzieć się kim jest jej ojciec, a koniec końców i tak jej się nie udało i bardzo się martwiła tym, jaką przykrość sprawiła swojej mamie. — Brewki Drobnej Łapy zmarszczyły się w trosce. — Ja bym chyba tak nie mogła... opuścić dom, żeby gonić coś... jak nawet nie masz pewności, że to coś tam jest…
Kocur milczał długo, wpatrując się w zmartwiony losem duszy pyszczek Drobnej Łapy. Widocznie myślał nad czymś długo… kotki to nie zdziwiło, na ostatnim zgromadzeniu, też ważył słowa, zanim pozwalał im wybrzmieć. Może córka Postrzępionego Mrozu powinna się tego od niego trochę nauczyć, bo jak na razie reagowała na wszystko z pierwszej łapy… co czasami dawało różne rezultaty, a przecież, chce być protektorem, nie może tak sobie paplać, co jej ślina na język przyniesie, bo jeszcze zrani kota, zamiast mu pomóc.
— To smutna historia — odpowiedział bez emocji. Po dłuższej chwili zdecydował się dodać jeszcze trochę. — Takie czyny należą do odważnych, a zarazem lekkomyślnych. Klan to stabilność, a jego brak to jakby stracić grunt pod łapami. Ciekawość tej duszy była silniejsza niż jej rozwaga. Koniec końców żałowała, pozwoliła, by męczyły ją wyrzuty sumienia. Doprawdy przygnębiające.
To, co powiedział Biała Łapa, było... bardzo długie jak na niego, nie to, że jej to przeszkadzało, bardzo się cieszyła, że zaczynał mówić więcej! To chyba znaczyło, że zaczynał czuć się bardziej swobodnie może? W każdym razie wzięła to za pozytywny znak.
— Ale przynajmniej odnalazła spokój... może tam u Gwiezdnych udało jej się porozmawiać ze swoją mamą? — miauknęła z nadzieją, spoglądając w górę na nocne niebo i zdobiące je gwiazdy. Tarcza księżyca świeciła jasno... — Właśnie... bo dwa zgromadzenia temu spotkałam kocura z twojego klanu... a dzisiaj go nie widziałam? Ma na imię Księżycowa Łapa, znasz go? Wiesz może co się z nim dzieje? — zapytała Białą Łapę cicho.
— Być może masz rację — odpowiedział na jej wzmiankę o matce napotkanej przez nią duszy. Burzak bił się z własnymi myślami, a niebieska kotka postanowiła cierpliwie poczekać, aż ułoży sobie w myślach, co chce powiedzieć.
Uczennica zauważyła, jak biały kocur milczy przez dłuższy niż zazwyczaj czas i szczerze mówiąc, zmartwiło ją to bardzo. A kiedy w końcu odkrył, czemu nie ma na zgromadzeniu Księżycowej Łapy, aż ją ścisnęło serduszko.
— Księżyc ma teraz trudny czas. Jego matka odeszła do Gwiezdnych — rzekł krótko jej przyjaciel.
Biedny Księżyc... nie zasługiwał na taki los... uszka Drobnej Łapy opadły na boki ze smutku. Choć starała się trzymać w miarę razem, trochę nie wypadało płakać na zgromadzeniu... przed tyloma kotami. A też nie chciała stawiać Białej Łapy w takiej sytuacji…
— A... a przynajmniej zmarła we śnie? Albo... w jakiś niebolesny sposób? A Księżycowa Łapa trzyma się jakoś? Mógłbyś mu przekazać, że bardzo mi przykro i... i... — Trochę nie wiedziała co powiedzieć... nigdy nie była jeszcze w takiej sytuacji. Jak bardzo wypadało pokazać emocje? Nie znała Księżycowej Łapy jakoś bardzo długo, ale zdążyła go bardzo polubić i rozstali się w pozytywnych emocjach. Powiedział jej też, tyle ciekawych rzeczy…
Biała Łapa wziął głęboki wdech, a następnie wypuścił powoli powietrze.
— Szanta zmarła... a właściwie została zamordowana — wyjawił cicho, żeby żadne niepożądane ucho nie mogło tego wychwycić. — Nie płacz, proszę.
Słowa otuchy zaoferowane przez jej rozmówcę, tylko bardziej rozchybotały kotkę, zawsze miała problem z opanowaniem się, kiedy ktoś próbował ją pocieszyć i jedynie się szybciej rozklejała.
Zamordowana? A-ale jako to? Kto? Jak ktoś mógł... Wieść o tym, że matka Księżycowej Łapy odeszła w taki sposób zdecydowanie, nie pomogła z powstrzymaniem niebieskiej koteczki od płaczu.
— Ktoś ją... ją... — Nawet nie mogło jej to przejść przez gardło, nie mogła sobie wyobrazić, zabić innego kota, jej serduszko przepełnił smutek. Żaden kot nie powinien odejść w ten sposób, Księżycowa Łapa pewnie czuł się okropnie... albo bardzo bardzo okropnie, przecież stracił kogoś bardzo ważnego w jego życiu... Pierwsza perlista łezka zmoczyła futerko Drobnej Łapy, uszka opadły jeszcze niżej, a futerko klatki piersiowej zatrzęsło się od powstrzymywanych łkań. — Ta... tak nie... ale... Księżyc... — zrozpaczona koteczka miała problemy z opanowaniem swoich emocji… bardzo martwiła się o nieobecnego ucznia. Ona sama straciła Pokrzywowe Zarośla, już jakiś czas temu, ale nie była z nim szczególnie blisko, choć był to jej dziadek. Mama Drobnej Łapy starała się trzymać ją i jej siostry z dala od kocura, przez co uczennica nie miała dużo okazji, żeby zacieśnić rodzinną więź, a i tak jego odejście mocno ja przygnębiło. A przecież Księżycowa Łapa stracił swoją matkę, to musiało być dużo gorsze…
Biały westchnął, możliwe, że jakby Drobna Łapa się przyjrzała wyrazowi jego mordki, to zauważyłaby, że kocur trochę żałował, że podzielił się, w jakich okolicznościach zmarła mama ich wspólnego znajomego.
— Nie płacz — powiedział spokojnie, ponownie próbując jej jakoś pomóc. — Jej morderczyni została odkryta oraz stracona — dodał cicho, nachylając się nieco do kotki, by słyszała pomiędzy pociągnięciami nosem jego słowa.
Było już za późno na jakiekolwiek uspokajające słowa, kotka rozchlipała się na dobre. Może niespecjalnie głośno, właściwie, płakała cicho. Jedynie urywany oddech i roztrzęsione łapki razem ze łzami, świadczyły o jej stanie. W takim momencie przesycona własnymi emocjami i zmartwieniem zmieszanym z troską o Księżycową Łapę odruchowo szukała oparcia i komfortu. Przysunęła się bliżej i oparła czoło o pierś Białej Łapy, łkając w jego futerko w cichej rozpaczy. Co dawało to, że morderczyni została stracona... przecież i tak zabiła mamę Księżycowej Łapy…
Biała Łapa zamarł, kiedy się o niego oparła, ale nie zwróciła na to uwagi… nie zauważyła też kryzysu targającego kocurem. Kotka również zastygła w bezruchu na kilka chwil, kiedy Burzak czerwonooki uniósł bardzo powoli i niepewnie łapkę i pogładził ją bardzo subtelnie, zabierając zaraz łapę.
— Wszystko będzie dobrze — szepnął.
Kiedy poczuła delikatne głaskanie po główce, tylko bardziej się wtuliła w większego kocura. Skoro jej nie odpychał, to nie miał nic przeciwko chyba? Trochę jej było głupio... ale była zbyt rozchwiana emocjonalnie, żeby się teraz tym przejmować.
— B-biedny Księżyc... obiecaj... że- że będziesz przy nim... dobrze? J-ja nie mogę... przecież... przytuliłabym go... — wyszeptała słabo, słowa były urywane i poszarpane przez rwące się oddechy. — N-nawet je-jeśli musi sobie... poradzić z tym... sam... to i tak... możesz być... p-przy nim... — dokończyła Drobna Łapa. Główka do reszty zniknęła w futrze Białej Łapy, a same wypowiedzi były trochę stłumione przez to.
— Postaram się przy nim być, wedle Twojej prośby — odpowiedział w końcu, po długim milczeniu. — Drobna Łapo? Jak mogę Ci pomóc teraz?
W końcu się trochę opanowała, odkleiła się od futra Białej Łapy i otarła oczy łapką.
— Przepraszam za to... po prostu... za bardzo się czasami przejmuje. — Wzięła głęboki oddech. — Było to trochę nie na miejscu... wybacz, proszę. — Pozbierała się finalnie i odsunęła na trochę większą odległość, pociągnęła ostatni raz nosem. Aż się skrzywiła, widząc mokrą plamę w futrze kocura, głupio jej się zrobiło, nie popisała się zbytnio... i ona miała być protektorem w klanie? Pomagać innym? Musiała popracować nad sobą i jej opanowaniem, bo tak to nie mogło wyglądać. — Już jest dobrze, zrobiłeś i tak więcej niż musiałeś. — Uśmiechnęła się słabo, dodając sobie otuchy.
Kocur wstał do siadu, łapą przygładzając potargane futro. Patrzył cicho, jak Drobna ociera łapą oczy i słuchaj jej słów milczeniu. Otoczył łapy ogonem, prostując się.
— Jesteś bardzo empatyczną kotką — oznajmił. — Przeprosiny przyjęte. Czy na pewno wszystko w porządku?
— Czasami mam wrażenie, że to bardziej wada niż zaleta — zaśmiała się lekko. — Ty też uważaj na siebie... morderstwa w klanie... raczej nie pomagają z czuciem się bezpiecznie i odpoczywaniem. — Pokiwała główką na pytanie Białej Łapy. — Już serio w porządku. Trochę mnie roztrzęsło... W każdym razie cieszę się, że tobie nic się nie stało — wyznała łagodnie, uspokajając się już do końca.
— Cieszę się — odpowiedział. — Nie martw się o mnie — oznajmił, przywołując z powrotem swój zwyczajowy wyraz pyska. — Dziękuję za troskę, uzasadnioną jednak niepotrzebną. Przedsięwzięliśmy środki ostrożności.
Odpowiedziała podobnym uśmiechem, czuła się już zdecydowanie lepiej, poniosły ją emocje. Fakt, że były to morderstwa... i to w dodatku jeszcze dotknęło to kota, z którym się zaprzyjaźniła... ale nic, miała nadzieję, że jak spotka się z Księżycową Łapą, to sama przekaże mu swoje kondolencje... już w bardziej opanowany sposób. — To dobrze, że jest już bezpiecznie, przynajmniej nie muszę, się martwić więcej o ciebie i Księżyca... — odetchnęła z ulgą i spojrzała na księżyc. — Będę powoli się zbierać... znajdę moje siostry i pewnie niedługo będziemy wracać do obozu.
— Rozumiem. Więc... to jest nasze pożegnanie, tak? — zapytał, podnosząc się na wszystkie cztery łapy.
Burzak brzmiał dziwnie poważnie i wyglądał na trochę niepewnego, co od razu pchnęło kotkę, żeby trochę go uspokoić... pomimo tego, że sama przed chwilą nie była zbyt spokojna, ale no nic.
— Nie żegnamy się na zawsze, Biała Łapo. Obiecuję ci, że się zobaczymy czy to na następnym zgromadzeniu, czy w jakiś innych okolicznościach. — Uśmiechnęła się do niego pocieszająco. — Więc bardziej 'do zobaczenia', niż 'żegnam' — miauknęła. — I mam nadzieję, że następne... spotkanie będzie bardziej radosne niż to. Ale i tak, bardzo miło było cię zobaczyć i porozmawiać.
Kiwnął głową na słowa Drobnej Łapy. Trwał w milczeniu przez krótką chwilę, a potem, jego ciało drgnęło samo, a on nim się zorientował, zawołał ją.
— Drobna Łapo? — zaczął. — Czy... czy spotkasz mnie na granicy naszych klanów?
Odwróciła się i uśmiechnęła, szeroko i szczerze.
— Oczywiście! Bardzo chętnie. Może na jakimś wieczornym patrolu? Żeby słońce nie świeciło za mocno... albo. — Ściszyła mocno głos i nachyliła się do Białego. — W nocy też może być... mogłabym się wymknąć... — wyszeptała.
— W porządku — zgodził się. — Do zobaczenia, Drobna Łapo. Dobrej nocy.
— Do zobaczenia i dobrej nocy, Biała Łapo! — odpowiedziała na pożegnanie i poszła znaleźć swoje siostry i dołączyć do reszty Klanu Klifu.
Przez całą drogę powrotną kotka umierała wewnętrznie, czy ona naprawdę wlepiła się w kocura, którego znała księżyc? Z której strony był to niby dobry pomysł… Biedny Biała Łapa, pewnie czuł się bardzo niezręcznie. Niebieska kotka najchętniej cofnęłaby się w czasie i zareagowała inaczej, bo to, co się stało było tak żałosnym ruchem z jej strony. Mogła zareagować na takie wieści w dużo bardziej dojrzały sposób, a nie… rozklejać się jak kociak, któremu w łapkę wbił się mały kolec. Miała ochotę się zakopać w jakiejś dziurze albo ugryźć samą siebie. Pozostawało tylko liczyć, że Biała Łapa szybko o tym zapomni.
Za to Drobna Łapa była przekonana, że będzie to ją nawiedzać do końca jej dni i pewnie nawet po śmierci.

[2253 słów]

Od Dryfującej Bulwy

Pora zielonych liści nie była jakaś ciepła, ale nie przeszkadzało to kotom w spędzaniu czasu w centrum obozu. Dryfująca Bulwa dzielił się językami, rozmawiając z Rysim Borem i Rozpromienionym Skowronkiem, czas mijał im wolno i swobodnie, starszy kocur się cieszył ze swojej rodziny, która została, choć nie umiał od śmierci Pluskającego Potoku znaleźć szczęścia i spokoju. Nie uśmiechał się nawet często jak kiedyś, wyglądał bardziej na przygnębionego codziennością, która go otaczała. Miał tylko nadzieję, że nadejdzie noc jak najszybciej, a księżyc zawita najwyżej na niebie, wtedy pójdzie spać, bo przynajmniej to sprawiało, że w jakiś sposób się cieszył. Przynajmniej jak spał w swoim posłaniu z żoną to czuł stan chwilowej pociechy, że na chwilę ucieka od rzeczywistości, potem jednak się budził z niezbyt dobrym humorem, przypominając sobie, że jeszcze żyje tutaj. Poczuł zimno w łapach, wystawił język, już próbując dotknąć nim jednej z nich, ale nagle coś przerwało jego czynność.— Klanie Nocy! — Obrócił głowę, czy to było wybieranie zastępcy? Choć to nie brzmiało jak Mandarynowa Gwiazda, obrócił głowę, widząc Błękitną Lagunę, co on robił na tej skale?! Pomyślał, widząc, że Rysi Bór i Rozpromieniony Skowronek wstali, postanowił zrobić to samo. Przynajmniej jak stanął na łapach, to poczuł w nich jakieś ciepło. Skoro zamiast przywódczyni przemawiał książę, to może to był stan wyjątkowy? Książę znowu zabrał głos:
— Zazwyczaj przywódcy wygłaszają z tego miejsca swoje przemowy, lecz jest to sprawa niecierpiąca zwłoki... Drodzy towarzysze. W przeciągu ostatnich księżyców straciliśmy wielu wojowników, których niegdyś uważaliśmy za lojalnych przyjaciół. Mogliśmy myśleć, że pozbyliśmy się już wszystkich zdrajców, lecz jeden z nich wciąż chowa się wśród nas. Bliżej, niż ktokolwiek mógł sądzić. — Obejrzał się na inne koty, skacząc spojrzeniem z Rysiego Boru na Rozpromieniony Skowronka potem na siebie, nie wiedział co myśleć. Od kiedy żył chyba musiał się pogodzić, że stan beztroski w tym klanie zawsze był jakiś chwilowy. Miał tylko nadzieję, że jego następne dziecko nie stanie się jakimś obiektem do wyszydzania, bo jeśli tak to chyba dostanie czegoś.
— Z wielu stron dochodziły mnie słuchy, że jeden z szanowanych wojowników łamie kodeks wojownika. Sam się o tym przekonałem. Zebrałem świadków i ich dowody, które pozwalają mi powiedzieć, że sam książę Szałwiowe Serce oddał się zdradzie! — Bury pręgowany dziko kocur otworzył szeroko oczy, to sprawiło, że całkowicie się skupił, właściwie na Szałwiowym Sercu. Na księciu, który mu odebrał syna swoimi łapami, coś kazało mu czuć satysfakcję, ale coś to tłumiło i pozostawał tylko szok i nieufności wobec kocura z krzywym pyskiem. Pewnie to był cios dla rodziny królewskiej, że mieli zdrajcę, który splamił ich honor. Przynajmniej jednak wychodziło wszystko na równo dla jego rodziny.
— Dowiodłem, że wielokrotnie opuszczał obóz nie po to, by polować czy patrolować teren, a… Łazić na zakazane spotkania! Nie tylko w ciągu dnia! — Z tłumu wyskoczyła Porywisty Sztorm i zaraz stanęła przy sumaku, po czym wdrapała się na jedną z najniższych gałęzi. Dryfująca Bulwa też się jeszcze bardziej zdziwił, że jego własna córka jeszcze wiedziała lepiej o tym incydencie, ale nie chciał jej przerwać.
— Na własne oczy widziałam, jak wymykał się z obozu w środku czarnej nocy! Myślał, że jest nieuchwytny, lecz nawet jeśli oszukał strażnika, nie mógł oszukać mnie! Zobaczyłam dokładnie, jak wychodzi z obozu w kierunku granicy z Klanem Klifu! Patrząc na to, z jaką pewnością siebie szedł, to nie mógł być jego pierwszy raz.
— Co zrobił?! — Tłum kotów domagał się odpowiedzi. Tym dłużej było to ciągnięte, tym dłużej Dryfująca Bulwa zdawał się rozkojarzony tak długim gadaniem, które nie miało końca.
— Romansował z wojowniczką Klanu Klifu! — To było tylko to? Bulwa sądził, że kocur zrobił coś gorszego, ale związki między klanowe też były zakazane i było to łamanie kodeksu. Nie wiedział, co o tym sądzić skoro spodziewał się gorszego, choć nie zamierzał współczuć mordercy swego syna ani trochę. Za bardzo kochał Pluskający Potok, by to zrobić, nie zrobiłby tego swojemu jedynemu synowi, jakiego miał. Poczuł, że coś drga, Rysi Bór podszedł bliżej, tam, gdzie przemawiał Błękitna Laguna, czy on też o tym wiedział? Czuł się teraz na serio zacofany.
— To musiało rozpocząć się, bardzo dawno temu — zaczął jego biały zięć. — Gdy jeszcze był moim uczniem, wysłałem go na samotne polowanie w stronę brzegu morza. Gdy długo nie wracał, poszedłem zobaczyć, co się z nim stało. Tam zastałem tę dwójkę: jego i jego klifiaczkę. Kto wie, czy już wtedy nie splugawili kodeksu.
— I ciągnęło się aż dotąd — wtrącił znów Błękitna Laguna. — Zaledwie kilka wschodów słońca temu, w noc zgromadzenia, ujrzałem ich razem. Wtulonych w siebie, szepczących słodkie słówka bez krzty wstydu.
Po obozie roznosiły się odgłosy obrzydzenia, a Szałwiowe Serce tylko milczał, co można było tylko interpretować jako przyznanie się do winy. Tylko czy Mandarynka będzie chciała dać karę własnemu synowi, przecież tak bardzo stawiała rodzinę na miejscu, bardziej niż pół klanu, ale może się mylił.

***

Chyba się mylił, bo Szałwiowe Serce został uziemiony, mimo tego nie chciał współczuć kocurowi. Nie okazał nigdy skruchy co do jego syna więc dlaczego miał okazywać skruchę jemu? Nie miało to sensu, a co do tego, czemu Błękitna Laguna wydał własnego brata, to miał spekulacje. Za niedługo Mandarynkowa Gwiazda przecież miała wybrać zastępcę, a na objęcie pałeczki było dużo jej potomków. Było ich trzech, zwłaszcza że Szałwiowe Serce mógł być prawdopodobnie wybrany przez klan, przysłużył się podczas powodzi, ratując koty i podczas procesu jego syna wykazał się lojalnością i poświęceniem dla własnej matki. Kto by nie chciał go na zastępcę? Dlatego sądził, że to mogło być korzystne dla Błękitnej Laguny, bo teraz zostały tylko dwa koty do wybrania, on sam i Czyhająca Murena. Starszy kocur jednak nie chciał się tym z nikim dzielić, wolał patrzeć, jak rodzina królewska skacze sobie do gardeł, byleby przejąć władzę. Może jak już sobie doskoczą, to będzie spokój w tym klanie i uwolnienie od ich śliskich łapek.

Od Rybeczki CD. Makowej Łapy

Rybeczka patrzyła się na Makową Łapę z niedowierzaniem, gdy ta wyznała jej, że historia o latających jeżach nie była prawdą. Czy Makowa Łapa się pomyliła? Może pomieszała jeże z innymi zwierzętami?
— No, a jakie zwierzęta latają? — spytała Rybeczka.
— Ptaki — odpowiedziała Makowa Łapa. — Ptaki potrafią latać.
— A ja już to wiem! — zapiszczała Równonoc.
Rybeczka zupełnie ją zignorowała. Jej serce przejął strach. Skoro ptaki latały, to zapewne to one patrzyły na koty z drzew, nie jeże, jak wcześniej mówiła uczennica. Rybeczka wiedziała o tym, że wojownicy z Klanu Burzy czasem jedli ptaki. Myśl o tym, że zwierzyna ich obserwowała, była niepokojąca. A co jeśli dusze ptaków też ich obserwują, tak jak robią to jej przodkowie? Rybeczka obiecała sobie, że na wszelki wypadek w przyszłości nie będzie jeść ptaków. Nie chciała, żeby gapiły się na nią po tym, jak je zje.

***

Przez kilka następnych dni Rybeczka nie wychodziła bawić się przed żłobkiem. Chciała uniknąć wzroku ptaków, które, jak wcześniej usłyszała od Makowej Łapy, bardzo dobrze umiały się chować. Makowa Łapa mówiła to wprawdzie o jeżach, ale po tym, jak wyznała prawdę, Rybeczka uznała, że na pewno chodziło jej o ptaki. A może Makowa Łapa wiedziała, jak ukryć się przed wzrokiem latających stworzeń? Musiała ją o to zapytać przy najbliższej okazji.

***

Odgłos łap wybudził koteczkę z popołudniowej drzemki. Gdy otworzyła oczy, przed sobą ujrzała Słodką Dziewannę oraz Makową Łapę. Dlaczego uczennica tu przyszła? Czy chciała ostrzec mamę przed ptakami?
— Przyszłam cię przeprosić za te jeże. Nie powinnam była kłamać. Słodka Dziewanna powiedziała mi, że przez to było ci smutno i nie wychodziłaś ze żłobka. Przepraszam. — Makowa Łapa przepraszająco schyliła głowę.
Rybeczka była zdziwiona. Wcale nie było jej przykro z powodu jeży.
— Nie, nie jestem smutna przez jeże. Ja tylko… nie chcę, żeby ptaki na mnie patrzyły… wiesz, jak zrobić, żeby przestały?

<Maczko?>

Od Makowej Łapy CD. Kołysankowej Łapy

Gdy Makowa Łapa usłyszała pytanie Kołysankowej Łapy, skinęła głową. Tak, musi mu to teraz powiedzieć.
—  Ja... nie jestem pewna, czy ojciec mnie kocha. Nie za często z nim rozmawiam, a jeśli już to krótko... jednak mimo tego ja go kocham i... i szanuję... i może moim przyszłym imieniem uda mi się pokazać, że go kocham? Może wtedy ojciec zrozumie..?
Makowa Łapa potrząsnęła głową. Na razie musi skupić się na treningu...
Jednak w głowie wciąż tkwiła jej jedna myśl, już od wielu wschodów słońca: Czy Świerszczowy Skok ją kocha? Czy jest dla niego ważna?
Z westchnieniem zaczęła iść dalej. Poczuła muśnięcie nosa Kołysankowej Łapy przy jej uchu. Przynajmniej on ją lubi. Zamruczała cicho.
—  Dosyć rozmyślań. Chodźmy dalej, Kołysankowa Łapo! —  zamiauczała kotka i podbiegła do Cyklonowego Oka wraz z przyjacielem.

* * *

W nocy, w obozie, gdy wszystkie koty już spały, Makową Łapę wciąż dręczyła ta sama myśl o ojcu. Nie mogąc zasnąć, wykradła się z legowiska i usiadła na środku obozu, patrząc na wielki księżyc. Jej piękne, niebieskie oczy błyszczały się w świetle księżyca, jej ślicznie ułożone futro lśniło. Gdy tak siedziała, usłyszała kroki z tyłu. Odwróciła głowę, by zobaczyć Kołysankową Łapę, podchodzącego do niej od tyłu.
—  Też nie możesz spać? —  spytała kocura.
Ten skinął głową.
— Wiesz... — zaczęła Makowa Łapa, gdy drugi uczeń usiadł obok niej —  Już długo chciałam ci to powiedzieć… jestem ci bardzo wdzięczna za to, że... że tak często do mnie przychodziłeś, gdy byłam jeszcze kociakiem. Za to, że jesteś takim dobrym przyjacielem — wyrzuciła z siebie uczennica, ugniatając ziemię łapami z lekkim wstydem. Czy uczeń pomyśli sobie, że jest głupia, mówiąc takie rzeczy? Chwilę siedzieli w ciszy, oboje nie wiedzieli, co powiedzieć. W końcu Makowa Łapa pożegnała się z Kołysankową Łapą i szybkim krokiem oddaliła się do legowiska uczniów.

* * *

Następnego dnia, Makowa Łapa poszła na polowanie z Cyklonowym Okiem. Razem upolowali wiewiórkę, mysz i małego wróbla. Po polowaniu kotka podeszła do legowiska, by porządnie wylizać futro. Kątem oka zauważyła Kołysankową Łapę.
—  Dzień dobry, Kołysankowa Łapo! —  przywitała się grzecznie z uczniem. Czy rudy ją jeszcze lubi? Czy po wczorajszej nocy wciąż uważa ją za przyjaciółkę, czy tylko za dziwną uczennicę?

<Kołysaneczkusiu?>
[351 słów]

Od Makowej Łapy CD. Rybeczki

Makowa Lapa przerwała rozmowę z Kołysankową Łapą, gdy Rybeczka zaczęła piszczeć obok niej i zdziwiona spojrzała na małą koteczkę.
— O jeżach? Jakich jeżach? — zdziwiła się uczennica. O co chodziło kociakowi?
— No, o tych... tych latających jeżach, tych, o których mi mówiłaś! — odparła Rybeczka swoim piskliwym głosikiem.
— Latających jeżach?... — Dalej nie rozumiała Makowa Łapa.
Rybeczka parsknęła z niecierpliwością.
— Przecież mówiłaś mi o tym, że jeże zaczną latać czy coś takiego. Opowiedz mi więcej! — pisnęła maleńka koteczka. Oczy Makowej Łapy rozbłysły z rozbawienia. Może opowie jej wymyśloną historię, tak dla zabawy? Przecież kociak na pewno w to nie uwierzy.
— Ach, racja, racja. Słuchaj, Rybeczko, jeże czasem latają, to dlatego tak rzadko widzimy te stworzonka. Jeże chowają się często w drzewach i patrzą na nas, jednak są tak dobrze ukryte, że ich nie widać. Skrzydła pojawiają się im w tych momentach, gdy kotów nie ma w pobliżu.
Ku zdziwieniu Makowej Łapy, Rybeczka wydawała się zafascynowana opowieścią o latających jeżach. Chyba w nią nie uwierzyła, co nie?

* * *

Następnego dnia Makowa Łapa poszła polować. Samodzielnie upolowała dużego królika i była dumna. Mentor powiedział, że pozycja łowiecka uczennicy jest idealna. Gdy dwójka kotów weszła do obozu, ujrzała Rybeczkę opowiadającą coś rodzeństwu. Terminatorka się zbliżyła.
— ....i one chowają się w drzewach! Tak, Równonocy, to prawda. Makowa Łapa mi o tym powiedziała, a ona jest o wiele starsza od nas!
Makowa Łapa podeszła do kociąt.
— Rybeczko, ty naprawdę uwierzyłaś w to o jeżach...? — spytała kotka kociaka.
— No, przecież mi o tym opowiadałaś... — odpowiedziała zbita z tropu koteczka.

<Rybeczko?>
[227 słów+ polowanie na króliki]

Od Makowej Łapy CD. Chomika

Makowa Łapa spojrzała na Chomik, która coś do niej mówiła. Uczennica machnęła ogonem w powitaniu i odłożyła królika na stertę zwierzyny. Potem odeszła w innym kierunku, pozostawiając Chomik samą z poczuciem odrzucenia. Jej mina mówiła wszystko.
Makowa Łapa usiadła obok innych uczniów, by zjeść coś razem i wtedy zobaczyła minę kotki.
— Czekajcie, muszę coś załatwić — powiedziała terminatorka i podbiegła do Chomik.
— Coś się stało, ciociu? — spytała młoda kotka.
— Nie, nic... — odparła.
— Przepraszam, że wcześniej nie podeszłam, po prostu... — tłumaczyła się Makowa Łapa.
— Nie chciałaś rozmawiać z więźniem — przerwała Chomik, jej głos był lekko chrypliwy.
— Nie, wcale nie! Ja tylko... ehmmm... musiałam odłożyć królika na stertę! — powiedziała szybko uczennica.
Chomik westchnęła. Miała coś do przekazania Makowej Łapie.
— Nie wiem, czy już się tego dowiedziałaś, ale spodziewam się kociąt — rzekła starsza, a druga wytrzeszczyła oczy.
— Nikt mi nie mówił! — odparła zdziwiona terminatorka. Dlaczego nikt jej o tym nie mówił? Pewnie dlatego, że większość kotów gardziła szylkretką.
Makowa Łapa się zamyśliła. Może jednak Chomik nie jest taka zła, może uczennica jeszcze pokocha ciocię? W głębi duszy mała koteczka zapragnęła dobrej relacji z krewną. Jednak… nie może zaryzykować, że ojciec, Świerszczowy Skok zauważy, gdy z nią rozmawia. Pewnie wtedy Makowa Łapa nie miałaby szans na miłość ojca… jeśli on jej nie kochał. A może jednak…?
Kotka potrząsnęła głową i skierowała wzrok z powrotem na Chomik. Jedna rzecz ją zaciekawiła.
— Jeśli mogę wiedzieć, kto jest ojcem…? — spytała.

< Chomik?>
[233 słowa]