Ognikowa Słota wyruszyła na patrol wraz z Tygrysią Nocą, Jaskółczym Zielem, a także Dyniową Skórką. Ostatnio w klanie wilka zawitało parę nowych, młodych pyszczków. Szylkretka jeszcze nie miała aż tak dobrej okazji, żeby je odwiedzić. Była ciekawa, czy były silne, zastanawiał ją także ich charakter. Z tego, co dosłyszała, nazywali się… Gruby, Chudy, Noc, a także Kalinka. Brązowooką zdziwił taki wybór imion, chociaż matki miały pełne prawo do nazwania swoich pociech, jak tylko im się podobało. Ciekawe czy Gąsiorkowy Trzepot radziła sobie z taką gromadką? Co prawda tylko Kalinka była jej biologiczną córką, jednak zajmowała się resztą tak, jakby były jej, a przynajmniej tak wydawało się wojowniczce.
Uskoczyła w krzewy, węsząc za wszelkiego rodzaju zwierzyną. Przesunęła krzewy łapą, rozglądając się dokładnie. Jej oczom ukazała się nornica. Przypadła do ziemi, ogon miała nisko, a wzrok skupiony na zdobyczy. Zaczęła zbliżać się do niej i znalazłszy się wystarczająco blisko, wyskoczyła w powietrze, goniąc za gryzoniem. Głośne piski rozległy się po lesie dookoła, uszom Słoty nie umknął trzepot skrzydeł nieopodal. Nie dając się rozproszyć, dogoniła wreszcie nornika i chwyciwszy go za kark, zabiła go, dumna z siebie.
Powróciła do patrolu, za ten czas ruda kocica także zdołała coś upolować, Jaskółcze Ziele jeszcze się rozglądała, a Słota na Tygrysią Noc nawet nie chciała tym razem patrzeć.
BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkęW Klanie Klifu
Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?W Klanie Nocy
Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.
W Klanie Wilka
Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).
W Owocowym Lesie
Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.MIOTY
Mioty
Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)
Znajdki w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)
Miot u samotników?!
(trzy wolne miejsca!)
24 grudnia 2025
Od Zalotnej Krasopani CD. Pomrocznej Łapy (Nadciągającego Pomroku)
Dawno temu
Uszy Zalotnej Krasopani postawione były na sztorc, a pyszczek skupiony. Po chwili jej wąsy zadrżały, a wyraz pyska złagodniał. Szylkretka wyciągnęła łapę do przodu i delikatnie poklepała nią Pomrok, unosząc kąciki ust w subtelnym uśmiechu.
— Brawo! Nikła Gwiazda z całą pewnością już niedługo postawi cię do walki z jednym z uczniów, a może nawet wojowników! — stwierdziła z dumą w głosie. W oczach uczennicy pojawiły się iskierki ekscytacji. — Wierzę, że uda ci się wygrać. To pewnie dla ciebie jak upolowanie wiewiórki, nie? — kontynuowała spokojnie.
Pomrok skinęła głową bez najmniejszego wahania, jakby przygotowywała się do tego momentu całe swoje życie.
— No pewnie! — odparła szybko, jakby obawiała się, że jeśli nie zrobi tego wystarczająco prędko, Zalotka odejdzie. — Nie będę miała w walce najmniejszego problemu. Nie po to księżyce trenowałam, żeby teraz tak żałośnie przegrywać! — zażartowała, delikatnie uciekając wzrokiem w bok.
Zalotna Krasopani zrobiła krok w stronę wyjścia z obozu, po czym spojrzała na córkę.
— Dasz radę się przejść, czy wolisz odpocząć? — rzuciła do niej.
Dymna, choć wyglądała na nieco zziajaną, szybko podbiegła do wojowniczki i ustawiła się tuż przy jej boku.
— Dam radę — miauknęła, na co Zalotna Krasopani poruszyła wibrysami i wybyła z obozu.
* * *
Jeszcze przed ucieczką
Zalotna Krasopani, jak najzwyklejsza wojowniczka, siedziała nieopodal stosu ze zwierzyną, obserwując obóz tętniący życiem. Nasłuchiwała uważnie wszelkich rozmów, a także wzrokiem śledziła wszystkie te koty, którym miała coś do zarzucenia. Właściwie – nie tylko takie. Tym razem jej spojrzenie spoczęło na niskiej, pstrokatej kocicy, którą przyszło jej zwać swoją córką. Może nie biologiczną, ale wciąż córką.
Kotka rozmawiała w tym momencie z nieco starszą od siebie koleżanką, która zresztą ostatnio bardzo się do niej lepiła. Pomrok wyglądała co najmniej tak, jakby miała już dość i chciała po prostu odpocząć, ale Tropiąca Łaska robiła wszystko, co mogła, by zatrzymać młodszą przy sobie.
Wtem brązowooka odwróciła głowę od czekoladowej i nawiązała kontakt wzrokowy z Zalotną Krasopanią. Kapłanka widziała tylko, jak dymna rzuca jakimś słowem do swojej starszej koleżanki i w kilku susach dociera do niej.
— Witaj, Nadciągający Pomroku. Ciężki dzień, co? — zachichotała, klepiąc ogonem miejsce obok siebie i zachęcając córkę do odpoczynku.
Szylkretowa wypuściła powietrze z płuc i przysiadła obok matki, ukradkiem spoglądając na Tropiącą Łaskę, która bacznie obserwowała obie kotki z daleka.
— Można tak powiedzieć — rzuciła, delikatnie wzruszając ramionami.
Na moment obie umilkły, wpatrując się w czekoladową szylkretkę siedzącą naprzeciwko, kilka lisich ogonów dalej.
— Jeśli ci przeszkadza, to jej to powiedz. Może się odczepi — poleciła Zalotka, przenosząc wzrok na córkę.
Pomrok drgnęła, jakby poparzona.
— To… to moja koleżanka. Wcale mi nie przeszkadza — uparła się, choć pysk miała delikatnie skwaszony. — Lubię ją.
I właśnie w tym momencie Tropiąca Łaska ruszyła dumnym krokiem w ich stronę, trzymając ogon i uszy wysoko. Oczy miała lekko zmrużone, jakby starała się nadać sobie dziki, elegancki wygląd. Jej futro było starannie wylizane i gładkie, pozbawione jakiegokolwiek brudu.
Wojowniczka przysiadła się obok Zalotnej Krasopani, niemal nie pakując jej się na głowę.
— Dzień dobry, pani Zalotna Krasopani — przywitała się wyniośle, delikatnie zadzierając brodę i trzepocząc rzęsami.
Kapłanka wydała z siebie rozbawiony pomruk i skinęła głową.
— Dzień dobry, Tropiąca Łasko. Może wolisz porozmawiać z moją córką na osobności? — zaproponowała spokojnie.
Czekoladowa zacisnęła szczękę.
— Nie ma takiej potrzeby — oznajmiła, a na jej pysku pojawił się przesłodzony uśmiech. — Może naszej przyjaźni dobrze zrobi, jeśli poznam nieco kotów z otoczenia Nadciągającego Pomroku. Pani z całą pewnością dobrze zna własną córkę; może uda nam się znaleźć kilka wspólnych tematów — dodała, ściszając głos.
Na to dymna kotka fuknęła cicho pod nosem.
— Ja wciąż tu jestem! — mruknęła, przysuwając się nieco bliżej Zalotki.
Brązowooka przeniosła wzrok z Tropiącej Łaski na córkę, a potem znów na czekoladową kotkę. Przywdziała uśmiech, po czym powoli podniosła się z miejsca, omiatając ogonem ziemię.
— Muszę już iść. Może porozmawiamy kiedy indziej — oznajmiła i wycofała się od kotek.
Tropiąca Łaska nie spuszczała z niej wzroku, patrząc na kapłankę z podziwem. Doprawdy zabawna istota. Zalotnej Krasopani podobał się szum, jaki wokół niej robiła. Fajnie było mieć takiego własnego adoratora – choć Trop była całkiem młoda. Szylkretka spodziewała się, że w jej wieku szuka się raczej młodszych autorytetów… ale jak kto lubi. Nie będzie jej przecież powstrzymywać. Młoda wie, co dobre.
* * *
Teraźniejszość
Zalotna Krasopani niespokojnie krzątała się po obozie, niezadowolona z ostatnich wydarzeń w klanie. Czy ktoś w ogóle widział te nowe kocięta? Wyglądały tak, jakby najmniejszy podmuch wiatru mógł je zabić. To znaczy… może jeden z nich nie był najchudszy, ale i tak wyglądał, jakby w każdej chwili mógł się po prostu udusić. Karmienie ich było czystym marnotrawstwem zwierzyny! Jedynie z tego czarnofutrego może coś wyrosnąć – resztę Zalotka osobiście wrzuciłaby do wartkiego potoku, byleby pozbyć się problemu.
Jak Nikła Gwiazda mógł przymykać na to oko? Może i stracili ostatnio wiele kotów, ale to nie znaczyło, że musieli przyjmować w swoje progi takich, którzy będą jedynie ciężarem.
A to nie była jedyna rzecz, która irytowała Zalotkę. Miała wrażenie, że koty zbyt szybko zapomniały o całej tej ucieczce. Czemu nikt nie próbował szukać uciekinierów? Oni byli niebezpieczni. W każdej chwili mogli puścić plotkę albo – co gorsza – powiedzieć prawdę. Dlaczego Nikły nie starał się manipulować innymi przywódcami? Dlaczego nie wysłał żadnego wojownika, by przekazał wieści o możliwym zagrożeniu? O kłamcach i zdrajcach na wolności?
Byle do zgromadzenia tamta banda zachowała ciszę… w przeciwnym razie trzeba będzie zamknąć im pyski siłą. A Zalotka już dobrze o to zadba. Jeszcze nie wiedziała, jak zamierza to zrobić, ale była pewna jednego – nie pozwoli tym uciekinierom żyć tak, jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
W tym wszystkim potrzebowała potwierdzenia, że to nie tylko jej się wydaje, iż Nikła Gwiazda podejmuje ostatnio złe decyzje. Postanowiła porozmawiać ze swoją córką – Nadciągającym Pomrokiem. Szylkretka na pewno jej przytaknie, zgodzi się z jej słowami. Może dołoży też coś od siebie, co tylko utwierdzi brązowooką w przekonaniu, że obecny przywódca już dawno powinien odejść do starszyzny.
Gdy kapłanka dostrzegła młodszą przy wyjściu z obozu, od razu do niej podbiegła.
— Hej! Pomrok, wychodzisz? — zagadnęła, zatrzymując kotkę. — Mogłybyśmy porozmawiać, wiesz… tak, jak matka z córką — zaproponowała, uśmiechając się spokojnie.
Nadciągający Pomrok skinęła głową i obie żwawo ruszyły na zewnątrz.
— Więc… nie sądzisz, że w Klanie Wilka ostatnio źle się dzieje? — zaczęła nagle, nawet nie próbując ukryć celu rozmowy. — Musisz przyznać, że sprawy w naszym klanie mają się… coraz gorzej. Czyż nie?
<Nadciągający Pomroku?>
Od Stroczkowej Łapy
Przeszłość
Rudy kocurek poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. Przewracał się w swoim legowisku, nie mogąc zmrużyć oka. Pohukiwanie sowy gdzieś daleko sprawnie odganiało go od pozwolenia na zanurzenie się w ramionach odpoczynku. Każda melodia grana przez świerszcze przyprawiała go o dreszcze. Ostatnio usłyszał od Szczawiowego Serca o ucieczce – zdążył zakolegować się już z Aksamitną Łapą, a także Cykoriową Łapą. Jego mentorka, Brukselkowa Zadra, również nie wydawała się zła. Jednak w Klanie Wilka były koty, za którymi Stroczek nie przepadał i wolał z nimi nie mieć zbyt wiele do czynienia. Dobrym przykładem była chociażby Ognikowa Słota. Nadal pamiętał jej wybuch w żłobku, o którym nikomu nie chciał, a raczej nie wolno było mu mówić. Nie pourywała mu uszu ani nie wyścieliła sobie jego futrem własnego łoża, aczkolwiek w pobliżu wojowniczki odczuwał mocny niepokój. Nierzadko śniły mu się przeróżne scenariusze i żaden z nich nie był na tyle kolorowy, na ile by mógł chcieć.
Wpatrywał się w cicho szumiące na wietrze krzewy. Zastrzygł wąsami, w mroku jego oczy jarzyły się niczym dwa ciemnozielone księżyce. Przeszedł na paluszkach tuż obok swoich koleżanek, które spokojnie odpoczywały po całym dniu treningu. Rudy poczuł się tak, jakby lada moment miał zwymiotować. Nie wiedział, czy zaszkodziła mu zwierzyna, czy może wynikało to z całego tego poddenerwowania, jakie towarzyszyło mu dzisiaj.
Zastanawiał się, czy przyjdzie mu jeszcze zobaczyć się z Cykoriową Łapą. Czy byłaby na niego zła? Ale z drugiej strony z rodziny pozostał mu jedynie Szczawiowe Serce. Nie mógł go zostawić, w końcu on także odczuwał swego rodzaju stratę, mimo że kotki raczej nadal żyły. Gąbczasta Łapa zabrała Łezkę do swojego klanu i od wtedy nie miał okazji zamienić z nią, chociażby słówka. Do tej pory, mimo przebywania w tłumie, czuł się nierzadko samotny.
Znalazł się w centrum obozu, księżyc oświetlał jego futro swoimi bladymi promieniami, rozejrzał się szybko.
Jego oczom ukazała się Jarzębinowy Żar – asystentka medyczki, która opiekowała się nim gdy był chory. Otworzył oczka nieco szerzej jakby ze zdziwienia. Gdy tylko nawiązali kontakt wzrokowy, podszedł do niej niepewnie. Czy zezłości się na niego za to? Może okrzyczy, że nie śpi o tej porze? W końcu każdy uczeń odpoczywał teraz, żeby nabrać sił na jutro. Może tak naprawdę Stroczek pomylił dni albo się przesłyszał? Nie, to niedorzeczne.
Otworzył pyszczek, chcąc coś powiedzieć, jednak nic nie wydobyło się z jego gardła. Poruszył nerwowo ogonem. Pochylił przed nią głowę w geście szacunku, a także po to, by przywitać się chociaż niewerbalnie.
— Stroczkowa Łapo! Co ty tu robisz? Nie powinieneś iść przez krzewy? — zapytała szeptem, niemal przylegając brzuchem do ziemi. Spojrzał na nią wielkimi oczami, płaszcząc uszy przy głowie. Czy wszystko zepsuł? Już nie pamiętał za dobrze czy Szczawiowe Serce udzielał mu jakichś instrukcji... jeśli tak, to stres musiał mu je odjąć z głowy. Jego ślepia były pełne zmartwienia. — Strasznie się boję — szepnął wreszcie, było to na tyle cicho, że trafiło jedynie do szylkretki. Łapy trzęsły mu się odrobinę, sam zdziwił się z takiego obrotu wydarzeń. Jednak nie oznaczało to, że zamierzał się wycofać. Skoro już udało mu się opuścić legowisko uczniów, powinno być tylko lepiej, prawda? Przyłączyli się do nich także Miodowa Kora oraz Porywisty Dąb. Miał nadzieję, że za bardzo niedługo stąd wyjdą. Nie chciał, by ktokolwiek ich nakrył. Co by sobie o nim pomyśleli? Nie dość, że nie urodził się tutaj, to jeszcze nie nauczył się nawet pełnej lojalności względem klanu wilka. Może tylko sobie tak dopowiedział w głowie? Spojrzał na Jarzębinowy Żar, jakby z nadzieją, że zaraz usłyszy, że stąd idą. Albo, że go jakoś wepchnie w krzaki, żeby odczepić go od ziemi. Czuł się prawie tak, jakby lada moment łapy miały mu wrosnąć w ziemię.
— To nie słabość. Każdy z nas się boi. Dzięki temu… właśnie dzięki temu nam się uda — wymruczała cicho, delikatnie unosząc pysk Stroczkowej Łapy ku górze. Poczuł swego rodzaju ulgę, jednak strach nie opuścił go całkowicie. Po chwili Jarzębinowy Żar wstała i powiedziała:
— Czas na nas. Gdyby… — zawahała się, robiąc chwilową przerwę, jednak nie jakąś szczególnie długą. — Gdyby ktoś niepożądany do nas podszedł, udawaj, że boli cię brzuch i chce ci się wymiotować. Jeśli ten kot pójdzie za nami… — wysunęła pazury i utkwiła tępe, niepokojąco puste spojrzenie w ciemności przed sobą. Stroczek poczuł, jak futro na karku samo mu się podnosi, jednak prędko je wygładził. Nie chciał, by krzywdzili kogokolwiek. Zakręciło mu się lekko w głowie, przyłożył łapę do czoła, jednak po chwili potrząsnął łbem. Nie mogli tu stać w nieskończoność...
— Nie martw się. Po prostu chodźmy — mruknęła, choć brzmiało to bardziej jak słowa kierowane do samej siebie niż do kocurka. Rudy kiwnął głową, idąc pospiesznie za kotką. Uważał na wszelkiego rodzaju patyczki, a także wszystko to, co mogło być porozrzucane po obozie. Po to, żeby na nie nie nadepnąć. Bał się, że śpiący pobratymcy słyszą każdy ich szmer. Chociaż pewnie, gdyby tak było, z pewnością dawno by wyjrzeli z legowisk.
Przed nimi zaczęła coraz wyraźniej malować się sylwetka Rysiego Tropu.
— Opuszczone Obozowisko — szepnęła asystentka medyka cicho. Po chwili pchnęła Stroczka delikatnie do przodu. Gdy gnał przed siebie, las spowity nocą spoglądał na nich złowrogo.
Jarzębinowy Żar dogoniła młodziaka i stanęła tuż obok, łapiąc oddech. — Nie ma na co czekać! — wyszeptała, podekscytowana, choć z drżącym głosem, najprawdopodobniej z powodu adrenaliny. — Musimy zahaczyć o kilka miejsc, by znaleźć zioła, które schowałam — dodała, ruszając dalej szybciej.
Kocurek pokiwał głową raz jeszcze. — Dobrze! — odparł cichutko. Miał wrażenie, jakby w jego łapy ktoś napchał dawki energii. W momencie, w którym przeszedł przez tunel wyjściowy, poczuł się jakoś inaczej. Świadomość, że najprawdopodobniej nie wróci tu za prędko, przyprawiła go o uczucie takie, jakiego mógłby się spodziewać ptak uwięziony w klatce i nagle wypuszczony na wolność. Szedł tuż obok kotki, uszy stawiał czujnie na każdy najmniejszy szmer.
***
Stroczek szukał ziół schowanych przez szylkretkę z niezwykłą uwagą, mimo to nie udało im się znaleźć wszystkiego albo to, co odnaleźli, nie nadawało się już do leczenia. Jako iż rudy nie miał wcześniej aż tak wielu konkretniejszych styczności z ziołami – mimo pobytu w legowisku medyka – też, nie był pewien, czego dokładnie szukać. Jarzębinowy Żar wyjaśniła mu szybko, pokazując parę przykładów. Cieszył się, że udało im się znaleźć cokolwiek, próbował również spamiętać, ile się dało, żeby móc jej lepiej pomóc. Ruszył tuż obok jej boku do opuszczonego obozowiska. Płachty, przypominające te dwunożnych, dały dwójce schronienie. Poczuł, jak kotka przyciąga go do siebie, kuląc się. Mięśnie miała spięte, gdyby się dobrze wsłuchał, może nawet i usłyszałby jej bicie serca.
— Musimy poczekać na resztę — wyszeptała, spozierając w ciemny las. Skulił się tuż obok, mając nadzieję, że nie będzie im zimno. Miał dłuższe futro od niej, jednak był też mniejszy, więc nie mógł oferować starszej jakoś wiele ciepła. Oby zjawili się bardzo niedługo.
— Jarzębinowy Żarze? — odezwał się nieznajomy głos, nie tak daleko od dwójki. Była to biała samotniczka, spoglądająca na parkę z szeroko otwartymi oczami. — Co tutaj robisz o takiej porze? Jest późno, zbyt późno na zbiory ziół... Nie powinnaś być w obozie? Jeszcze coś ci się stanie... — zapytała samotniczka, a następnie zerknęła na młodszego kota obok niej.
— Amorphino… dawno cię nie widziałam — wymruczała, siadając lekko, starając się opanować drżenie głosu. — Ja… my uciekamy z Klanu Wilka. Uciekamy dużą grupą, gdzieś daleko. Nie wiemy dokładnie gdzie — dodała, kręcąc głową, po czym spojrzała na Stroczka.
— To twój kociak... ? Myślałam, że medycy nie mogą mieć młodych... — miauknęła zmieszana.
— Nie, to nie mój syn. To uczeń mego klanu, Stroczkowa Łapa — przedstawiła kocurka, wskazując na niego łapą. — Stroczku, to jest Amorphina. Jest samotniczką, która może nam pomóc.
Spojrzał na białą samotniczkę. Początkowo cały się zjeżył, jednak gdy zauważył, że znają się z Jarzębinowym Żarem, jego ciało jakby samo się rozluźniło. Dużo gorzej by było, gdyby napadł ich jakiś obcy samotnik. Kocica nie wyglądała tak, jakby chciała im zrobić krzywdę. — Miło mi panią poznać — miauknął, pochylając lekko głowę przed starszą.
***
Po tym, gdy wszyscy się zebrali i zaczęli iść. Również po paru wypadkach.
Nieprzyjemnie spozierało mu się także na poranionych pobratymców. Gdyby nie ich wcześniejsze przepychanki, pewnie mogliby jakoś tego uniknąć. Chciał mieć to już za sobą, wiecznie napięte mięśnie z nerwów mu wcale nie służyły. Za dużo całej tej przemocy wszędzie. Skrzywił się, w jego oczach lśnił niepokój.
Stroczek poczuł, jak sierść podnosi mu się na karku ponownie. Nie wiedział, czy to przez to, ilu rannych było teraz z nimi, czy może przez co innego, jednak z każdym kolejnym czuł się coraz gorzej, nawet jeśli to nie on oberwał.
Obejrzał się przez ramię, widząc, jak Szczawiowe Serce ratuje jednego z nich. Serce na moment zatrzymało mu się, nabrał powietrza do płuc tak, że aż go zabolało. Bał się, że potwór pożre jego ojca.
Na szczęście czekoladowy uniknął paszczy nadciągającego monstrum, które warczało groźniej niż jakikolwiek pies.
Mimo ratunku zranionemu nie udało się uniknąć następnych obrażeń. Kuśtykał teraz ze złamaną łapą, pojękując z bólu, gdy prowadzono go dalej.
Rudy spostrzegł, że nie zostało im już ziół praktycznie w ogóle, cały zapas poszedł w zawrotnym tempie, nawet ten niesiony przez białą kocicę.
— Tato uważaj na siebie, proszę — miauknął błagalnie, patrząc na kocura zogromniałymi oczami. Poczuł, jak gardło samo mu się zaciska, nie mógł stracić Szczawiowego Serca! — Nie mamy już ziół — dorzucił, czując, jak zaczyna go ponownie boleć brzuch. Czy nie mogli zrobić sobie przerwy w bezpiecznym miejscu? Oddalić się od drogi grzmotu? Nie znał tych terenów, aczkolwiek cała ta sytuacja absolutnie nie działała na niego korzystnie.
***
Stroczkowa Łapa pokiwał głową, czując nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Może będą teraz spokojniejsi? Nie będą musieli już cierpieć, przynajmniej przez jakiś czas?
Medyczka odetchnęła z wyraźną ulgą, gdy Mglisty Sen przejął inicjatywę. Powoli podeszła bliżej Stroczkowej Łapy, po czym spojrzała na zgromadzoną w półkolu grupę.
– Niech ranni schowają się w krzewach i odpoczną – odparła spokojnym, ale stanowczym tonem. – Ci, którzy mogą się ruszać, niech zbiorą mech z drzew, nasączą go w wodzie i podadzą rannym. Ja i Stroczkowa Łapa wyruszymy na poszukiwanie ziół. Nie odejdziemy daleko.
Nie czekając, aż ktoś wpadnie na głupi pomysł, by się do nich dołączyć, ruszyła przed siebie, w stronę nieznanego jej lasu.
Na pyszczku Stroczkowej Łapy wymalowała się wyraźna ulga, usłyszawszy słowa Mglistego Snu. Dalsze polecenia Jarzębinowego Żaru także wydały mu się dość sensowne. Może wreszcie będą mogli uniknąć dalszych tragedii. Ruszył tuż za szylkretką, zaciekawiony wspominką o ziołach. Czyli nawet tutaj dało się znaleźć coś przydatnego? Na jego mordce wymalował się lekki uśmiech, jednak nie taki złośliwy, a taki zwyczajny. Cieszyło go to, że kotka znalazła mu jakieś zajęcie. Nie mógłby tak bezczynnie siedzieć i patrzeć na rannych. Sama myśl, iż dało się tego uniknąć, wwiercała mu się w brzuch w formie dyskomfortu, niczym boleśnie głęboko wbity cierń w poduszkę łapy. Nawet jeśli to nie on pchał koty na drogę, czuł się w pewnym stopniu odpowiedzialny. Może były to po prostu wyrzuty sumienia nieznanego pochodzenia? Wzdrygnął się na samą myśl. Po paru uderzeniach serca zamrugał, jakby chciał wyzbyć się porannej rosy z rzęs, chociaż nic na nich nie miał. — Jakie zioła możemy tu znaleźć? — zapytał, zastanawiając się, czy szylkretka by wiedziała. Pewnie tak, z całej ich grupy ona miała największą wiedzę o tym, tak mu się wydawało.
Kocurek wszedł tuż za szylkretką, robiąc co w jego mocy, żeby tylko nie zaplątać się w nisko zwisających gałęziach. Nie należało to do najłatwiejszych rzeczy, patrząc na to, że jego futro nie było najkrótsze. Na szczęście wyszedł bez szwanku. Otaczające ich liście bardzo różniły się od tego, do czego Stroczek zdążył przywyknąć w obozie klanu wilka. Postawił czujnie uszy, słysząc masowy szelest liści na wietrze. Czy było to coś, czego warto było się obawiać? Nie, raczej nie, czemu? Przecież by nic mu takiego nie mogły zrobić, to tylko liście. Z zaciekawieniem podążał wzrokiem za ptakami, które przelatywały im co jakiś czas nad głowami. Ćwierkały z zapałem, ich lot także wydawał się jakiś taki bardziej elegancki, niżeli ospały czy niedbały. Szedł tuż obok starszej powoli, podziwiając naturę dookoła. Jarzębinowy Żar nacinała kamienie, a także drzewa. Czy to miało służyć za swego rodzaju drogę do ich nowego domu? Najprawdopodobniej tak. Ale czy nie zaszkodziłoby im to? Gdyby ktoś je dostrzegł, może by pomyślał tak jak oni. Co, jeśli by ich to naprowadziło do samego serca ich grupy? Mogliby mieć kłopoty, jeśli jakiś nieznajomy wdarłby się w ich bezpieczne miejsce.
Niebieskooka, usłyszawszy pytanie kocurka, zaczęła nasłuchiwać odgłosów lasu, ale i zaczęła się rozglądać.
— Na pewno większość — odparła spokojnie. — Te tereny, poza gęstym lasem, mają też mniejsze polanki i rzekę. Znajdziemy tutaj wszystko, czego potrzebujemy. Jednak w tym momencie szukamy przede wszystkim pajęczyny. A na ból… jagód jałowca, może maku, mniszka lekarskiego albo ogórecznika. Czyli zaglądamy pod kamienie i pod krzewy, a do tego rozglądamy się za niebieskimi jagodami, czerwonymi, żółtymi i niebieskimi kwiatkami. Możesz też wołać mnie, jeśli znajdziesz jakikolwiek liść. Nie bierz go od razu do pyska – to może być niebezpieczne. — usłyszał cierpliwy, ale i pouczający ton medyczki.
Pokiwał głową na znak, że przyjął. Więc najlepiej, gdyby znalazł jagody albo pajęczynę. Pręguska pochyliła się, zaglądając do dość nisko położonej dziupli. Ciekawe czy i tam by coś wyrosło? Może jakieś grzyby? Czy grzyby przydałyby się medykom? Nigdy ich nie widział w ich składziku, może nigdy ich nie znaleziono albo nie były wcale potrzebne?
Jarzębinowy Żar nawinęła gęstą, śnieżnobiałą pajęczynę wysoko na łapę, robiąc to wyjątkowo delikatnie i ostrożnie, żeby jej tylko nie uszkodzić. Po tym wyprostowała się i stanęła, obserwując Stroczka z lekkim uśmiechem, a także czujnością w oczach.
Zielonooki odwzajemnił uśmiech, z zaciekawieniem patrząc na to, co robiła. Więc tak zbierało się pajęczynę.
Wycofał się parę kroków i zajrzawszy do jednego z pobliskich krzewów, nosem zetknął się z miętą polną. Wyprostował się szybko, spoglądając na nią z góry, ze zdziwieniem. Puszyste, zielone liście. Ich intensywny zapach poniósł mu się po nosie, gdy poduszką łapy przypadkowo urwał jeden z liści. Schylił się, przyglądając z uwagą miejscu, które zostało uszkodzone.
Wrócił do niebieskookiej, spoglądając na nią z lekkim niepokojem. — Znalazłem coś nowego, ale nie wiem, czy się przyda — zaczął niepewnie, pytając parę uderzeń serca później, czy mogłaby na to zerknąć. Wskazał jej roślinę, o którą mu chodziło. Obawiał się, czy takie bliskie spotkanie z tym gatunkiem by mu bardzo zaszkodziło. Niekorzystne by było zatrucie, w końcu mieli tak wielu rannych. Kotka nawet nie miała za bardzo ziół, którymi mogłaby mu pomóc, jeśli by siebie uszkodził. A był młody, więc jego chorowity organizm mógł znieść dolegliwość bardzo różnie.
Jarzębinowy Żar zesztywniała lekko, usłyszawszy jego słowa. Zauważywszy, co trzyma młodziak, nagle ożywiła się. Na jej pyszczku malowało się zmęczenie, które na moment się ukryło. Stroczkowa Łapa poczuł, jak się delikatnie uspokaja, gdy nie spotkał się z przerażoną postawą. Wtedy miałby więcej powodów do obaw, bo mogło to oznaczać, że to, co znalazł, było dla niego szkodliwe.
— O! Gdzie to znalazłeś? Pokażesz? To mięta polna. Wywołuje wymioty, można jej też użyć na rany — wymruczała. Zielonooki rozszerzył odrobinę oczy. W takim razie idealnie! W końcu część ich grupy była poraniona, więc nie mógł chyba trafić lepiej.
— Możemy dzięki niej komuś pomóc? Może... Zapomnianej Koniczynie albo nie wiem... — zamyślił się na moment, jednak prędko wrócił do rzeczywistości. Kto by najbardziej potrzebował tej mięty polnej?
Po paru uderzeniach serca szylkretka uniosła na niego spojrzenie, dodając ciszej. — Zapamiętaj to, przyda ci się. — odparła tajemniczo. Przekrzywił odrobinę głowę, zastanawiając się, co mogło to oznaczać. Czy to była część szkolenia, jakie musiał odbyć? Nie pamiętał, czy Aksamitna Łapa bądź Cykoriowa Łapa chwaliły się podobną wiedzą. Ale też nie miał powodów, by ich o to pytać. Wycofał się, pokazując starszej, gdzie dokładnie znalazł ziele. Podniósł łodygi krzewu, ukazując resztę rośliny.
— Jasne, na rany jak najbardziej — odparła spokojnie. Stroczek postawił uszy z lekkim, pozytywnym zaskoczeniem wymalowanym na mordce. Jak dobrze, że udało mu się to znaleźć! Był z siebie taki zadowolony! — Ale lepiej poszukajmy jeszcze czegoś innego — usłyszał, po czym pokiwał głową posłusznie, a na jego mordce wymalował się aksamitny uśmiech.
Szylkretka ruszyła w głąb lasu, ścieżka prowadziła ich między drzewami. Rudy kocurek rozglądał się po krzewach, a także z jakiegoś powodu po gałęziach, jakby jakaś pajęczyna miała mignąć mu przed oczami. Co jakiś czas napotykał świerszcze, które uskakiwały dwójce spod łap. Śpiew ptaków działał na niego kojąco, czuł, jak rośnie w nim determinacja, z każdym kolejnym najmniejszym krokiem. Ziemia skrzypiała odrobinę pod ciężarem kotów. Stroczkowa Łapa w pewnym momencie skręcił w prawo, mając wrażenie, że poczuł jakiś ziołowy zapach. Był pikantny, bardzo jeździł mu po nosie. Rozłożysta łąka, otoczona przez drzewa, malowała mu się przed oczami. Przeróżnokolorowe kwiaty mrugały, kołysane przez wiatr. Zielonooki uchylił oczka ciut szerzej, nie mogąc nacieszyć się tym widokiem. Niesamowite, że istniały tak piękne tereny! Zawęszył, otwierając pysk, żeby lepiej przyjąć zapachy. Zamrugał, oglądając się za siebie. Wrócił do kotki, spozierając na nią pytająco. — Jarzębinowy Żarze, czuję jakiś pikantny zapach, o tam — mruknął, wskazując głową łąkę. Ciekawe czy było to coś przydatnego? A może coś, na co wcale nie powinien poświęcać tyle czasu, ile poświęcił?
Jarzębinowy Żar usiadła przy roślinie, przypatrując jej się uważnie. — To krwawnik — młodzik usłyszał spokojne słowa. — Jest dobry na wymioty, szczególnie do ich wywoływania. Pomaga też wyciągać różne trucizny z ran. Możemy go jednak zostawić. Chciałabym zaraz wracać do reszty. — rozejrzała się po łące, gdy to mówiła. Stroczkowa Łapa wpatrywał się w krwawnik, próbując zapamiętać, jak wygląda. Skoro był przydatny, to szkoda by było, gdyby o nim nie pamiętał w przyszłości. Nawet jeśli tym razem go nie brali, przyda się pewnie innym razem. Pokiwał głową, już troszkę byli z dala od innych, spacer w tak małej grupie mógł być niebezpieczny, szczególnie że wędrowali sobie po obcych ziemiach.
Szylkretka podskoczyła do innej rośliny, bez wahania urywając kilka fragmentów łodygi. — Krwiściąg — doleciało do uszu ucznia. Stroczkowa Łapa podbiegł do niej szybko, patrząc tym razem na ząbkowate liście. Korzenny zapach dotarł do niego także. — Dodaje sił i jest składnikiem ziół podróżnych — kotka brzmiała teraz pewniej, jakby coś dodało jej otuchy. Może to dzięki tej roślinie?
— Czy powinniśmy wziąć go na zapas? — zapytał, mając świadomość, iż zaraz prawdopodobnie stąd pójdą. Ich grupa może i nie była najliczniejsza, jednak w kwestii dawkowania ziół nie było też ich jakoś malutko. Zioła kończyły się w zawrotnym tempie, szczególnie gdy większość była ranna.
Wieczór
Stroczkowa Łapa układał zioła tak, jak myślał, że byłoby to dobre. Zaraz po tym zaczął liczyć ziarenka maku dla zabicia czasu. Jarzębinowy Żar odpoczywała tuż obok Mglistego Snu. Medyczka po całym dniu pracy padła na legowisko i niemal od razu zasnęła, jedząc kosa, którego dla niej upolowano.
Rudy kocur nie był pewien, co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony poznał już samotnicze życie, wiedział, z czym to się je, przynajmniej mniej więcej, kiedy był pod opieką swoich biologicznych rodziców, Penelopy oraz Odyseusza. Wtedy miało się więcej swobody, w końcu nie obowiązywały cię żadne rangi, jednak takie życie było dużo trudniejsze, przynajmniej dla sporej liczby kotów. Jeśli było się kotem samotnym, bez drugiej połówki lub przyjaciela, wtedy w razie choroby lub głodu nie można było liczyć na pomoc pobratymców. W klanie był medyk, który potrafił zająć się każdą chorobą, a na stosie zwierzyny zawsze leżały świeżo upolowane zdobycze.
Mimo to po dołączeniu do klanu przeżył spory szok, szczególnie po tym, gdy odebrano mu jego siostrzyczkę, Łezkę. Koteczkę, która jako jedyna była rzeczywiście z nim spokrewniona. Nie dość, że ją odebrano, to jeszcze wyniesiono ją tak daleko, że jedyna możliwość spotkania się z nią była na zgromadzeniu. Na samym zgromadzeniu, zamiast spotkać się z siostrą, to poznał pewnego kocura, lekko starszego od siebie. Mieli podobne kolory futra, obydwoje lubili zbierać przeróżne rzeczy do dekorowania sobie pręgowanych kłosów. Nazwali siebie przyjaciółmi i chcieli pamiętać o sobie już na zawsze. Stroczkowa Łapa zastanawiał się, czy Złocisty Widlik czuł się dobrze u siebie w klanie. Chociaż… skoro nadal w nim przebywał, to raczej tak. W końcu w każdej chwili mógł raczej uciec, a z jakiegoś powodu tego nie zrobił, przynajmniej nie wtedy, kiedy ostatnim razem się widzieli. Ciekawe czy jemu też ciężko było momentami zrozumieć to, jak został ustawiony cały ten system?
Z rozmyślań wyrwały go słowa, które nie były skierowane nawet do niego.
— Są to świetliki! Są odjechane, nie sądzisz?
— Są takie romantyczne — zaśmiał się Kosaćcowa Grzywa.
Uczeń spojrzał na pobratymców ze zdziwieniem. Jakie świetliki? Gdy nie mógł pojąć, o czym tak naprawdę rozmawiali, przed jego oczami przeleciał drobny, jarzący się owad. Robaczki wywołały u niego początkowo swego rodzaju niepewność. Nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego. Fakt, że świeciły w tak nadzwyczajny sposób, z jednej strony ciekawił go, a z drugiej nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak potrafiły. Żaden z robaków, jakie do tej pory spotkał, nie emitowały podobnych barw.
Nagle ze spokojnego snu zerwała się Jarzębinowy Żar i spojrzała to raz na Mglisty Sen i na świetliki. Rudy kocurek zwrócił uszy w jej kierunku.
— To musi być znak! — westchnęła, patrząc się z zauroczeniem i ulgą w oczach, jakby potężny ciężar zszedł jej w końcu z barków. — To znak od Klanu Gwiazdy!
Wszystkie koty, które leżały na posłaniach, spojrzały się pytająco na medyczkę. Niektórzy zdezorientowani, inni pokręcili tylko nosami, wątpiąc w trzeźwość umysłu Jarzębinowego Żaru, a pozostali z zachwytem i przejęciem wchłaniali wszystko, co powiedziała, jak Stroczkowa Łapa.
— Klan Gwiazdy chce nam przekazać, że wszystko będzie dobrze! Czuwają nad nami ciągle! Chcą nam przekazać, że przed nami zaczyna się dobry początek! Nie jesteśmy zgubieni… — wypowiedziała to, mrucząc.
Stroczkowa Łapa zerknął na robaczki raz jeszcze, teraz już z większym entuzjazmem. Były ich przyszłością, ich nadzieją.
— Więc… Co teraz? — odezwała się Rysi Trop. — Mam rozumieć, że jesteśmy zwykłą grupą samotników. Takimi uciekinierami.
Wszyscy wymienili się pytającymi spojrzeniami, aż w końcu popatrzyli się na czarnego kocura.
— Jesteśmy Świetlikami. — powiedział w końcu Mglisty Sen.
— Świetlikami? Tak po prostu? — zdziwił się Kosaćcowa Grzywa.
— A gdzie słowo “Klan”? Nie jesteśmy już Klanem? — zawtórował starszemu Porywisty Dąb — Nie jesteśmy Klanem Świetlików?
— Jeszcze nie. Nie mamy ról i ani obozu. Tak samo musimy zostać zaakceptowani przez pozostałe Klany… Na tą chwilę jesteśmy Świetlikami. Wnieśliśmy nadzieję dla Klanu Gwiazdy i oświetliliśmy mrok Mrocznej Puszczy. Na tą chwilę jesteśmy mali i słabi, jednak nasze siły wrócą i to ze zwiększoną siłą. — powiedział spokojnym głosem, a na jego pysku usiadł mały robaczek, od którego zawdzięczali nazwę.
Wszyscy skupili się na nim, jednak nikt nie podważył już jego słowa, wszyscy powrócili do wesołego biesiadowania.
***
Wieczór następnego dnia
— Świetliki! Proszę was o uwagę — oznajmiła z ekscytacją w głosie.
W jej tonie pobrzmiewało napięcie i coś jeszcze – nadzieja. Gdy w końcu wszyscy zebrani zwrócili ku niej spojrzenia, machnęła łapą w stronę Stroczkowej Łapy. Kiedy kocurek podszedł bliżej, Jarzębinowy Żar stanęła przed nim i na moment uniosła wzrok ku niebu, jakby szukała odpowiednich słów wśród migoczących gwiazd.
— Nasza grupa nie posiada przywódcy, zatem ja, jako medyk, mam prawo, dane mi przez przodków, przeprowadzać ceremonie — zaczęła spokojnie, lecz stanowczo. — Zdaję sobie sprawę, iż w ziołach wspierają mnie Gałązka oraz Amorphina. Jednak od dawna marzyłam o własnym uczniu, a nasza grupa musi posiadać oficjalnego ucznia medyka… mojego następcę.
Białe punkciki na niebie odbijały się w jej lodowato niebieskich oczach, potęgując powagę chwili. W końcu opuściła wzrok i spojrzała prosto na stojącego przed nią kocurka.
— Stroczkowa Łapo, chciałabym zaproponować ci, zostanie moim uczniem — powiedziała ciszej, lecz z wyraźnym przekonaniem. — Oznaczałoby to rezygnację ze ścieżki wojownika i wsparcie mnie w leczeniu naszych pobratymców.
Zrobiła krótką pauzę, po czym kontynuowała:
— Swoją decyzję opieram na twoim zaangażowaniu oraz pomocy podczas podróży tutaj, a także na twoim późniejszym zachowaniu. Zbierałeś ze mną zioła z prawdziwym zaciekawieniem, dopytywałeś o ich działanie, chciałeś obserwować leczenie innych kotów. To wszystko pokazuje, że ta ścieżka może być właśnie dla ciebie.
Urwała i zamilkła, skupiając całą swoją uwagę wyłącznie na nim. Obozowisko pogrążyło się w ciszy.
— A więc… jaka jest twoja decyzja? — zapytała, uważnie go obserwując.
Stroczkowa Łapa rozszerzył oczka, spoglądając na szylkretkę ze zdziwieniem. Z jednej strony mógł się domyślić, w końcu nikt nie pomagał medyczce z takim zapałem w zbieraniu ziół, jak on. Rzeczywiście dopytywał o naprawdę wiele, sam nawet przyłapywał się na myślach, że kiedyś mogłoby mu się to przydać. Czy to, czego dowiedział się do tej pory, było wiedzą z nadwyżką? Czy przeciętny wojownik nie potrzebował tak wiele wiedzieć? Poruszył ogonem rozemocjonowany, próbując odgonić od siebie teraz zamyślenie. Wszyscy czekali na jego odpowiedź, nie mógł z tym zwlekać. Spojrzał raz jeszcze w niebieskie oczy kocicy, po chwili kiwnąwszy głową, uśmiechnął się do niej szczerze. — Bardzo bym chciał zostać twoim uczniem — wykrztusił z siebie wreszcie, czując się tak, jakby miał zaraz zrobić parę okrążeń wokół zgromadzonych ze szczęścia. Chciał powiedzieć nieco więcej, aczkolwiek wrażenie, że byłoby to niepotrzebne, sprawnie go do tego zniechęciło.
— A zatem mocą podarowaną mi przez naszych przodków, ogłaszam cię, Stroczkowa Łapo, uczniem medyka. Od tej chwili będziesz pilnie uczył się o ziołach, chorobach oraz o tym, jak je leczyć. A gdy tylko staniemy się prawowitym klanem i będziemy mogli wyruszyć do sadzawki naszych przodków, przedstawię cię pozostałym medykom — zamruczała ciepło.
Schyliła głowę i zrobiła krok naprzód, by delikatnie dotknąć nosem swojego nowego ucznia, pieczętując tym gestem decyzję oraz nową drogę, która właśnie się przed nim otwierała. Uczniak poczuł, jak ciepłe uczucie rozpływa mu się po klatce piersiowej. Czuł tak wielką dumę oraz determinację – tak naprawdę nie mógł doczekać się, aż wreszcie będzie mógł pomóc komuś bardziej. Pragnął poszerzyć swą wiedzę na temat ziół. Podziwiał Jarzębinowy Żar – kotka w jego oczach wiedziała tak wiele, sam zapragnął wiedzieć równie dużo, może nawet i on mógłby przekazać tę wiedzę dalej w przyszłości? Czy sprawdziłby się jako mentor? Młodzik miał wrażenie, iż ta ścieżka rzeczywiście była dla niego i pasowała mu nawet bardziej, niżeli rola wojownika. Od zawsze był wątłej budowy, chorowity, nie należał do najsilniejszych, a jego specyficzna natura nie pozwalała mu cieszyć się z walki tak, jak innym jego dawnym, a także może i obecnym pobratymcom. Zawsze brzydził się przemocą – niewykluczone, że jeszcze spotka się z nią wiele razy, rola medyka nie chroniła go przed tym, jednak wydawało się to dużo mniej makabryczne, niż walki, jakie musieli staczać mu bliscy w celu zapewnienia większości ochrony. Kocurek miał nadzieję też, że dzięki temu lepiej zrozumie i pozna sam Klan Gwiazdy. Zerknął na swoją nową mentorkę z determinacją, ale i szczerą radością wymalowaną na mordce, która nie zamierzała szybko go opuszczać.
[4505 słów - trening medyka]
[przyznano 90%]
Zakończenie Secret Santa!
Na nasz blog przyszła Gwiazdka i przyniosła długo wyczekiwane prezenty!
Dla Delty:
Dla Safci:
Dla Imbirowegokotka:
Dla Xivitre:
Dla Zeno:
Dla Shabowi:
Dla Vezuvio:
Dla Fryzi:
Dla Wacy:
Dla Sera:
Dla Pianki:
Dla Maj:
Dla Venusix:
Dla Weeezeerrr:
Dla Skelet:
Dla Barwin:
Dla Uzi:
Dla Diament:
Dla Red.artem:
☆☆☆
Dziękujemy wszystkim za wzięcie udziału! W imieniu całego składu administracji życzę wam spokojnych, wesołych świąt!
Od Ognikowej Słoty
Ognikowa Słota przewracała się w legowisku, czując lekkie podmuchy wiatru na futrze. Sen, który przyśnił jej się chwilę temu, nie był wcale taki przyjemny. Może jeśli zaśnie za moment na nowo, to trafi jej się lepszy?
Poranne promienie zaczynały przebijać się przez gęsty krzew legowiska wojowników. Słota dostrzegła na swoim boku jaśniejsze plamki. Westchnęła pod nosem – kiedy noc tak szybko minęła? Rozciągnęła się porządnie, wyginając grzbiet w łuk. Zajęła się poranną toaletą, wygładzając odstające kępki futra łapą. Po jakimś czasie wyszła z legowiska, zauważywszy, iż spora część kotów jeszcze śpi.
Wybrała się poza obóz raz jeszcze. Może dzięki promieniom znalezienie rośliny, na której jej zależało będzie łatwiejsze? Miała nadzieję, że tak. Zaczęła rozglądać się dokładnie po pustej polanie, doszukując się nawet najmniejszych krzewów. Gdy je wreszcie dojrzała, w jej oczach zatańczyły iskierki podekscytowania. W paru susach doskoczyła do krzaczka, wyrywając z niego gęstą kępkę w nadziei, iż taka ilość będzie satysfakcjonująca dla kocicy.
Po jakimś czasie wróciła do obozu z mordką wypchaną łodygami wraz z liśćmi młodej pokrzywy. Podreptała radośnie w kierunku Dyniowej Skórki, ruda kocica momentalnie odwróciła się do młodszej, z podekscytowaniem spozierając na jej zbiór.
— Udało ci się zebrać wszystko? Świetnie, bardzo ci dziękuję, Ognikowa Słoto — miauknęła wojowniczka, odbierając swoje zamówienie od młodszej. Wycofała się do legowiska medyka, prawdopodobnie w celu uzupełnienia zapasów ziół.
Ognikowa Słota zamruczała z zadowoleniem. Wreszcie jej się udało!
Poranne promienie zaczynały przebijać się przez gęsty krzew legowiska wojowników. Słota dostrzegła na swoim boku jaśniejsze plamki. Westchnęła pod nosem – kiedy noc tak szybko minęła? Rozciągnęła się porządnie, wyginając grzbiet w łuk. Zajęła się poranną toaletą, wygładzając odstające kępki futra łapą. Po jakimś czasie wyszła z legowiska, zauważywszy, iż spora część kotów jeszcze śpi.
Wybrała się poza obóz raz jeszcze. Może dzięki promieniom znalezienie rośliny, na której jej zależało będzie łatwiejsze? Miała nadzieję, że tak. Zaczęła rozglądać się dokładnie po pustej polanie, doszukując się nawet najmniejszych krzewów. Gdy je wreszcie dojrzała, w jej oczach zatańczyły iskierki podekscytowania. W paru susach doskoczyła do krzaczka, wyrywając z niego gęstą kępkę w nadziei, iż taka ilość będzie satysfakcjonująca dla kocicy.
Po jakimś czasie wróciła do obozu z mordką wypchaną łodygami wraz z liśćmi młodej pokrzywy. Podreptała radośnie w kierunku Dyniowej Skórki, ruda kocica momentalnie odwróciła się do młodszej, z podekscytowaniem spozierając na jej zbiór.
— Udało ci się zebrać wszystko? Świetnie, bardzo ci dziękuję, Ognikowa Słoto — miauknęła wojowniczka, odbierając swoje zamówienie od młodszej. Wycofała się do legowiska medyka, prawdopodobnie w celu uzupełnienia zapasów ziół.
Ognikowa Słota zamruczała z zadowoleniem. Wreszcie jej się udało!
Od Porywistego Dębu
Pora Nowych Liści, noc...
Odwrócił głowę w kierunku owej szylkretki, której posłanie było odseparowane od niego przez Zalotną Krasopanią. Matka kotki strasznie mieszała w ich kwitnącej przyjaźni do takiego stopnia, że zaczęła coraz bardziej utrudniać im kontakt. Doszło to do takiego stopnia, że dosłownie zagrodziła swoim ciałem dostęp do pięknego i pachnącego futerka Ognikowej Słoty. Jego zauroczenie do niej nie przeminęło, wręcz się pogłębiało z dnia na dzień. Jemioła, którą jej podarował, kiedy byli jeszcze uczniami, nadal leżała w posłaniu kotki i ich zapach przechodził na jej sierść do takiego stopnia, że codziennie rano, kiedy wdychał jej zapach, czuł subtelne, świeże, zielone i nawet żywiczne nuty. Jakby kotka codziennie tarzała się w świeżych liściach z domieszką słodyczy.
– Porywisty Dębie, idziemy. – usłyszał głos ojca.
Popatrzył ostatni raz na ukochaną wojowniczkę i wyszedł za ojcem, poprzednio zabierając jeszcze swoją część jemioły, którą również dla siebie trzymał w posłaniu. On i ojciec, przechodząc przez krzewy, opuścili obóz. Co jakiś czas omijały ich koty, które również brały udział w ucieczce, jednak oni ukryli się na chwilę w zaroślach. Pewnie mieli za zadanie osłaniać tych słabszych, chociaż Porywisty Dąb nie był tego pełni pewien.
– Kto jeszcze z nami idzie? Większość Klanu? – wydusił z siebie cichy szept. – Matka do nas dołączy, prawda? – spojrzał na ojca pytająco. Musiał w końcu przerwać ciszę. On zawsze gadał!
Miodowa Kora spojrzał na niego wzrokiem, który świadczył o intensywnym myśleniu. Czyżby coś poszło nie tak? Dobrze znał swojego ojca i mógł powiedzieć, że jego wyraz pyska jaki miał teraz, nie był zbyt częsty. Wręcz rzadko widział takie powątpiewanie u ojca. Jednak znajdowali się w dość dziwnej sytuacji, jaką była ucieczka z obozu, więc może to stres i presja działały tak na kocura?
– Oczywiście, dojdzie później. – odpowiedział w końcu bez żadnego zająknięcia.
Popatrzył na swojego ojca spod zmrużonych oczu. Czemu Miodowa Kora był tak straszliwie spięty? Czyżby go okłamywał? Chociaż, czemu miałby nie wierzyć w słowa ojca? Nie mógł go przecież okłamywać. Wojownik zamilkł, niespokojnie czekając na resztę kotów, które miały iść z nimi. W końcu Miodowa Kora, skradając się, ruszył w wybranym kierunku. Nie zadając żadnego pytania, ruszył za ojcem. Miał szczerą nadzieję, że przynajmniej matka dołączy do nich później. O braci wcale się nie martwił. Oni sobie poradzą bez niego, a on od nich by w końcu odpoczął.
Popatrzył ostatni raz na ukochaną wojowniczkę i wyszedł za ojcem, poprzednio zabierając jeszcze swoją część jemioły, którą również dla siebie trzymał w posłaniu. On i ojciec, przechodząc przez krzewy, opuścili obóz. Co jakiś czas omijały ich koty, które również brały udział w ucieczce, jednak oni ukryli się na chwilę w zaroślach. Pewnie mieli za zadanie osłaniać tych słabszych, chociaż Porywisty Dąb nie był tego pełni pewien.
– Kto jeszcze z nami idzie? Większość Klanu? – wydusił z siebie cichy szept. – Matka do nas dołączy, prawda? – spojrzał na ojca pytająco. Musiał w końcu przerwać ciszę. On zawsze gadał!
Miodowa Kora spojrzał na niego wzrokiem, który świadczył o intensywnym myśleniu. Czyżby coś poszło nie tak? Dobrze znał swojego ojca i mógł powiedzieć, że jego wyraz pyska jaki miał teraz, nie był zbyt częsty. Wręcz rzadko widział takie powątpiewanie u ojca. Jednak znajdowali się w dość dziwnej sytuacji, jaką była ucieczka z obozu, więc może to stres i presja działały tak na kocura?
– Oczywiście, dojdzie później. – odpowiedział w końcu bez żadnego zająknięcia.
Popatrzył na swojego ojca spod zmrużonych oczu. Czemu Miodowa Kora był tak straszliwie spięty? Czyżby go okłamywał? Chociaż, czemu miałby nie wierzyć w słowa ojca? Nie mógł go przecież okłamywać. Wojownik zamilkł, niespokojnie czekając na resztę kotów, które miały iść z nimi. W końcu Miodowa Kora, skradając się, ruszył w wybranym kierunku. Nie zadając żadnego pytania, ruszył za ojcem. Miał szczerą nadzieję, że przynajmniej matka dołączy do nich później. O braci wcale się nie martwił. Oni sobie poradzą bez niego, a on od nich by w końcu odpoczął.
– Kto jeszcze z nami idzie? Na kogo jeszcze czekamy? Ognikowa Słota z nami idzie? – przekrzywił łeb, patrząc się w ciemny las.
Szczerze chciałby mieć kontakt z kimś, kim przebywał i się dogadywał. No cóż, może pozna kogoś nowego?
– Ogniste co? Niestety nie idzie z nami, idziemy tylko we dwoje i reszta. – odpowiedział pod nosem Miodowa Kora, nawet nie uraczywszy go swoim spojrzeniem.
Szczerze chciałby mieć kontakt z kimś, kim przebywał i się dogadywał. No cóż, może pozna kogoś nowego?
– Ogniste co? Niestety nie idzie z nami, idziemy tylko we dwoje i reszta. – odpowiedział pod nosem Miodowa Kora, nawet nie uraczywszy go swoim spojrzeniem.
Uniósł jedną brew, nie rozumiejąc, jak to ojciec nie kojarzył kotki, która tak szczerze mu się podobała. To Miodowa Kora nie interesował się, co porabiał w wolnych chwilach albo z kim się zadawał?
– Ognikowa Słota. – poprawił ojca – Szkoda, że z nami nie idzie. No cóż, bywa…
Był bardzo zawiedziony, chociaż może kiedyś uda mu się przekonać szylkretkę na jakimś zgromadzeniu, żeby dołączyła do nich. Pomógłby jej nawet uciec. Sam by po nią wrócił do Klanu Wilka i zabrałby ją pod osłoną nocy, póki Zalotna Krasopanii nie widzi. Chociaż, nie wiadomo czy owa stara kocica zmrużyła swoje oczy, skoro mówią, że zło nigdy nie śpi, to musiało być w tym trochę prawdy.
– Czekaj, czy to jest ta szylkretowana kotka, o którą prawie się pobiłeś z Kamiennym Piórem? – Spojrzał na niego swoim przenikliwym wzrokiem.
Pokręcił zmieszany wibrysami. Oczywiście, że to było to! Sam Miodowa Kora odciągał go z Kamiennego Pióra. Przytaknął ojcu głową.
– Tak... Jednak niczego nie żałuje. Jakbym mógł, to mógłbym mu zedrzeć znów jego durny uśmieszek z jego pyska. Myśli, że umie mnie zastraszyć, jednak to mnie uwielbiali rówieśnicy, nie jego. Powinno to tak zostać, jednak ja ich zostawiam... To nie jest zachowanie wojownika Klanu Wilka, ale ty idziesz oraz mama, a ja was nie zostawię.
– Doceniam, że pomimo wszystko stawiasz rodzinę na pierwszym miejscu, ale teraz musimy się upewnić, że idzie większość kotów, następnie udamy się na miejsce zbiórki.
Przytaknął ojcu głową, po czym oboje ruszyli biegiem przez ciemny las na miejsce, gdzie zbierały się wszystkie koty do ucieczki. Szczerze Porywisty Dąb nie wiedział, ile kotów z Klanu Wilka brało udział w tym wszystkim, ale miał nadzieję, że była to większość. Chciałby kiedyś stoczyć epicką walkę wraz z tymi zapchlonymi Wilczakami, pokroju Zalotnej Krasopanii. Problemem była tylko liczba kotów, z jaką musieliby się zmierzyć. Jeśli to on miał być w jakiejś małej grupce naprzeciw całemu Klanu, to mógł stwierdzić, że nie miałby szans. Biegł obok ojca, czując, jak podążają śladem pozostałych kotów. Jednak nie wyczuwał woni swojej matki. Spojrzał pytająco na ojca.
– Okłamałeś mnie. – powiedział, jednak bez widocznej złości. – Nie wierzyłeś, że uciekłbym z tobą? Myślałem, że jestem twoim ulubionym synem... Zrobiłbym wiele, żeby tak zostało, a ty mnie okłamujesz? Nawet nie pożegnałem się z mamą…
– Przepraszam, ja...
– Ognikowa Słota. – poprawił ojca – Szkoda, że z nami nie idzie. No cóż, bywa…
Był bardzo zawiedziony, chociaż może kiedyś uda mu się przekonać szylkretkę na jakimś zgromadzeniu, żeby dołączyła do nich. Pomógłby jej nawet uciec. Sam by po nią wrócił do Klanu Wilka i zabrałby ją pod osłoną nocy, póki Zalotna Krasopanii nie widzi. Chociaż, nie wiadomo czy owa stara kocica zmrużyła swoje oczy, skoro mówią, że zło nigdy nie śpi, to musiało być w tym trochę prawdy.
– Czekaj, czy to jest ta szylkretowana kotka, o którą prawie się pobiłeś z Kamiennym Piórem? – Spojrzał na niego swoim przenikliwym wzrokiem.
Pokręcił zmieszany wibrysami. Oczywiście, że to było to! Sam Miodowa Kora odciągał go z Kamiennego Pióra. Przytaknął ojcu głową.
– Tak... Jednak niczego nie żałuje. Jakbym mógł, to mógłbym mu zedrzeć znów jego durny uśmieszek z jego pyska. Myśli, że umie mnie zastraszyć, jednak to mnie uwielbiali rówieśnicy, nie jego. Powinno to tak zostać, jednak ja ich zostawiam... To nie jest zachowanie wojownika Klanu Wilka, ale ty idziesz oraz mama, a ja was nie zostawię.
– Doceniam, że pomimo wszystko stawiasz rodzinę na pierwszym miejscu, ale teraz musimy się upewnić, że idzie większość kotów, następnie udamy się na miejsce zbiórki.
Przytaknął ojcu głową, po czym oboje ruszyli biegiem przez ciemny las na miejsce, gdzie zbierały się wszystkie koty do ucieczki. Szczerze Porywisty Dąb nie wiedział, ile kotów z Klanu Wilka brało udział w tym wszystkim, ale miał nadzieję, że była to większość. Chciałby kiedyś stoczyć epicką walkę wraz z tymi zapchlonymi Wilczakami, pokroju Zalotnej Krasopanii. Problemem była tylko liczba kotów, z jaką musieliby się zmierzyć. Jeśli to on miał być w jakiejś małej grupce naprzeciw całemu Klanu, to mógł stwierdzić, że nie miałby szans. Biegł obok ojca, czując, jak podążają śladem pozostałych kotów. Jednak nie wyczuwał woni swojej matki. Spojrzał pytająco na ojca.
– Okłamałeś mnie. – powiedział, jednak bez widocznej złości. – Nie wierzyłeś, że uciekłbym z tobą? Myślałem, że jestem twoim ulubionym synem... Zrobiłbym wiele, żeby tak zostało, a ty mnie okłamujesz? Nawet nie pożegnałem się z mamą…
– Przepraszam, ja...
W końcu dotarli do Opuszczonego Obozowiska, gdzie koty zaczęły się schodzić, jednak nie była to zawrotna ilość, jaką sobie wyobrażał. Był ciekaw, jak to wszyscy przetrwają, w szczególności to, że Jarzębinowy Żar chyba zamierzała prowadzić tą całą grupą i to przy pomocy jakiejś białej wiedźmy z lasu.
– Oczywiście, że jesteś moich kochanym synem! Po prostu nie chciałem byś wiedział, że… – Prawie miał dokończyć, ale wahał się. – Powiem ci, jak będziemy na miejscu, ale nie tu i teraz. To zbyt poważne.
Uniósł obie brwi i zmrużył oczy.
– Ehh... Nie ważne... – machnął ogonem, odłączając się od ojca – Nie musisz mi już nic tłumaczyć, wszystko wiem. Zresztą i tak bym uciekł, dla fabuły. Przynajmniej jestem ciekawszym i bardziej kreatywną jednostką z miotu. Bracia i tak nie dorastają mi do pazurów.
– Oczywiście, że jesteś moich kochanym synem! Po prostu nie chciałem byś wiedział, że… – Prawie miał dokończyć, ale wahał się. – Powiem ci, jak będziemy na miejscu, ale nie tu i teraz. To zbyt poważne.
Uniósł obie brwi i zmrużył oczy.
– Ehh... Nie ważne... – machnął ogonem, odłączając się od ojca – Nie musisz mi już nic tłumaczyć, wszystko wiem. Zresztą i tak bym uciekł, dla fabuły. Przynajmniej jestem ciekawszym i bardziej kreatywną jednostką z miotu. Bracia i tak nie dorastają mi do pazurów.
Uniósł wysoko ogon i podszedł, do pozostałych kotów, które miały uciekać. Pewnie niejeden z nich był zdziwiony, że akurat on ucieka z całego swojego rodzeństwa.
– Wiesz co, zapomnijmy o tym, może jak będziemy mieć następny postój, to coś upolujemy razem? W końcu trzeba jakoś spędzić nasz czas. – usłyszał za sobą błagalny ton Miodowej Kory.
Podniósł wzrok z powrotem na ojca. Zastanowił się chwilę i skinął głową.
– Stoi, później coś upolujemy, a teraz chodź do reszty. – machnął ogonem w stronę grupki kotów, którzy czekali na pozostałych.
Liliowy kocur uśmiechnął się do niego z ulgą i ruszył zaraz obok niego do tłumu, który tworzył się przy nowej białej członkini ich szalonego wypadu. Większość była ciekawą nową osobą, która spoza klanu, chciała im pomagać. Jego ojciec i Kosaćcowa Grzywa wypytywali o detale Jarzębinowy Żar, która poddenerwowana starała się odeprzeć różne dziwne zarzuty i odpowiadała na najróżniejsze pytania. Najciekawszym obrotem spraw było, że Amorphina wierzyła również w Klan Gwiazdy.
“To bardzo ciekawe, jednak ja nie wierzę. Chociaż jest bardzo ładna, może jak się postara, to i przekona mnie do wiary~” – pomyślał, mrucząc z zadowolenia pod swoim nosem.
– Musimy iść! – wyrwało się z gardła Jarzębinowego Żaru gwałtownie, niemal drżąco, na co się wzdrygnął. To wcale nie było tak, że nie słuchał tego, co medyczka mówiła od dłuższego czasu – Czy wszyscy są? – zapytała tamta głośniej, pewniej niż wcześniej, z błyskiem determinacji w oczach.
“Na to wygląda…” – znudzony wodził wzrokiem po kotach, którym również udzielała się ekscytacja.
Pewnie bardziej by się cieszył, gdyby miał kogoś do rozmowy ciekawszego, niż jego ojciec. Strasznie brakowało mu Ognikowej Słoty no i całej reszty, z którymi się zadawał. Z kim teraz będzie plotkował, jak nie z Tropią Łaską?
Szedł znudzony obok swojego ojca, który co jakiś czas rozmawiał ze swoją siostrą, a grupa powoli dochodziła do Drogi Grzmotu, która dzieliła terytorium Klanu Wilka od Owocowego Lasu. Gdy nagle wszyscy się zatrzymali, a na przedzie rozległ się stłumiony i przerażony głos Jarzębinowego Żaru:
– I teraz co?
Cisza. Koty zdawały się całkowicie na kotkę, która nie wiedziała, co robi ona na pierwszym miejscu. Osobiście chętnie by jej doradził, gdyby wcześniej jej bardziej słuchał. Jego pewność siebie nadal nie opadła, jednak nie zamierzał wychodzić przed szereg, gdzie koty są bardziej zestresowane niż mrówka z okresem. No poza jednym osobnikiem, którym był Kosaćcowa Grzywa. Trochę taki jego wzór do naśladowania, jednak mieli zbyt mało interakcji, by Porywisty Dąb stwierdził, że jest spoko, czy też nie.
– Poszłabym bliżej drogi – powiedziała wreszcie tak cicho, ale pewnie, że Porywisty Dąb o mało nie wywrócił oczyma. Czego niby tutaj się takiego bać? Medyczka podejmowała tak wolno decyzję, że oni tutaj wszyscy umrą szybciej ze starości, niż rzeczywiście wybiorą jakąś konkretną drogę – To ryzykowne… jednak potwora zobaczymy prędzej, zanim do nas dobiegnie. Możemy trzymać się bardziej wrzosów niż samej drogi. Wystarczająco blisko, żeby widzieć, co nadjeżdża, i wystarczająco daleko, żeby nas nie dosięgło. – Zawahała się chwilę, zanim wypowiedziała kolejne słowa: – A Owocowy Las… – mruknęła, wyraźnie niechętna. – Jest ich tam więcej. Zabiją nas. I nie chcemy robić sobie nowych wrogów. Bliżej drogi będzie bezpieczniej niż między klanami – dodała z ostateczną, surową decyzją. – Przynajmniej wrogów zobaczymy z daleka.
– Wiecie... – Spojrzał Kosaciec na resztę grupy. – Nie wiem, czy chciałbym się spotkać z potworem i to w środku nocy. Kto wie, czy ktoś się nie zagapi i nie zdechnie od świateł. Wybrałbym tę drugą trasę, no bo... – uśmieszek wkradł mu się na pyszczek – Kto nie lubi ryzyka, co?
– Ja... sam nie wiem – rzekł niepewnie Zapomniana Koniczyna. – Chyba poszedłbym tą drugą – wzruszył ramionami. – Nawet jeśli się natkniemy na nich, nie powinni nam nic zrobić. W końcu oni to nie klany, czemu oni mieliby nas zabić, co? – dodał, nerwowo się śmiejąc. – A jak się dostosujemy do ciemności, to nie będzie aż tak źle! – dodał.
Ziewnął znudzony, totalnie nie przejmując się, w jakiej sytuacji się właśnie znajdowali.
– Mi tam wszystko jedno, może nie będzie tak źle biec po tej twardej nawierzchni... – powąchał asfalt i skrzywił się od smrodu, który nagle uderzył go w nozdrza. Poczuł, jak mu się robi niedobrze. – Dobra, tylko szybko, bo jeszcze zwrócę wiewiórkę...
Złapał swoim wielkim łapskiem psyk, starając się zatkać nos i usta.
Czarny wojownik, który wcześniej był mentorem jego brata, wyszedł na środek i stanął obok Jarzębinowego Żaru, tak, że ich futra się stykały. Pewnie chciał dodać szylkretce otuchy, jednak czy na pewno mu się to uda?
– Masz rację, powinniśmy iść bliżej Drogi Grzmotu, mamy większe szanse na lądzie niż w rzece, nie jesteśmy kotami z Klanu Nocy. – podjął, patrząc na pozostałych uczestników wycieczki, czekając, czy ktoś postanowi podważyć ten pomysł.
– Mnie wszystko jedno. Miałam was wyprowadzić z obozu, nie? Teraz wasza kolej działać – powiedziała Rysi Trop, zadzierając nos.
– Przekroczenie Drogi Grzmotu nie może być aż tak ryzykowne. Pójdźmy pierwszą opcją. Zobaczycie, że im szybciej wyruszymy, tym szybciej uciekniemy z tych terenów. Powinniśmy korzystać, póki jest ciemno i nie ma tak dużo potworów. – znów przemówił Mglisty Sen, proponując względnie lepszą opcję.
Nagle odezwał się ktoś z tłumu:
– Czy... Jesteśmy pewni, że jest to dobry pomysł? Ta ucieczka, mam na myśli.
Koty rozejrzały się po sobie, starając się dowiedzieć, kto wypowiedział te słowa. Cisza. Nikt się nie przyznał.
Wtedy nad ich głowami ponownie coś przeleciało, tym razem głośniej, bliżej. "Kraa!" zaskrzeczało czarne ptaszysko, gdy przeleciało nad ich głowami, a następnie zniknęło w ciemności.
Porywisty Dąb popatrzy po kotach zdumiony. Kto śmiał w ogóle powiedzieć coś takiego akurat, teraz kiedy wszystko było postanowione? Kto był takim tchórzem? Czy to był Poziomkowa Polana? Pewnie tak. Zawsze mu dziwnie z oczu patrzyło, nawet wyglądał na taką mazgaje.
Zapomniana Koniczyna nieco się zdziwił i przybliżył do Mglistego Snu.
– To chyba jakiś zły znak... – wymamrotał zmieszany. – Zły omen?
– To zwykły ptak. Nie ma potrzeby patrzeć się na zwierzynę, skupmy się na drodze. – czarny wojownik starał się wszystkich uspokoić.
Widząc, jak Miodowa Kora wodzi zamyślonym wzrokiem za ptaszyskiem, które wystraszyło połowę zebranych, szturchnął łokciem ojca, by ten skupił się na gadającym czarnym wojowniku. Kocura strasznie bawił fakt, że koty mogły brać jakieś ptaszysko, za znak od niebios. To była taka farsa, że całej tej grupie powinien przydać się kot, który nie wierzy w te całe bajeczki. Takim kotem był właśnie on. Może kiedyś zostanie przywódcą? Kto wie?
– Szybciej! Co tak się boicie? Na takie ptaszyska się poluje, a nie kuli ogony! Dawajcie na tę Drogę Grzmotu, bo zaraz kogoś wypchnę!
Nagle Miodowa Kora trzepnął go łapą w ucho, by uspokoić syna.
– Ała! A to za co? – prychnął, masując swoje ucho.
– No, dobrze prawisz, dzieciaku! – rzekł z uśmiechem w jego stronę, Kosaćcowa Grzywa. – W końcu znalazł się ktoś, kto nie przemyślał jednego słowa dziesięć razy tylko działa! – pochwalił go i podszedł do młodszego. Następnie spojrzał z powagą na pozostałych. – Powinniśmy już iść. Zaczyna się robić jaśniej, koty na pewno się już zorientowały. Nie traćmy ani chwili! – zawołał i pierwszy ruszył spod mostu.
Wypiął dumnie pierś. Oczywiście, że on był jednym z bardziej słusznie myślących kotów w tym całym przedsięwzięciu, inaczej wszyscy by stali w miejscu. Jako drugi popędził za Kosaćcową Grzywą, a za nimi zbierały się koty do wymarszu w nieznane.
“Może i nie ma tutaj takiej nudy, jak myślałem, że będzie.”
Jednak czuł w środku ciepłe mrowienie na myśl, że idą w nieznane i odkryją miejsce nowe do życia. Stworzenie klanu i nazwanie go pewnie będzie epickie, a w szczególności, jeśli będą zdobywać nowe terytoria. Czy kiedyś napadną Klan Wilka? Jeśli jest to chociaż trochę możliwe, to powinni to zrobić! Tylko do ich zgrai musiałoby przybyć trochę nowych buziek. Nie pogardziłby na pewno młodymi i ładnymi kotkami.
Na początku szedł na przedzie grupy zaraz za Kosaćcową Grzywą. Zaczynało być trochę nudnawo, więc kiedy nic nie jechało, to przebiegał przed starszego wojownika i nawzajem sobie dokuczali. Niebieski van również, nie wyglądał, żeby się tym mocno przejmował, bądź miał kija pod ogonem. Również mu dokuczał i dogryzał w zabawny sposób, na co oboje się śmiali.
– Nawet nie próbuj! Masz się mnie trzymać, to sztuka przetrwania nie rozrywka. – Upomniał go ojciec, który szedł zaraz za nimi.
– A tam! Jest całkiem jak w żłobku! – zaśmiał się, by zaraz się przeciągnąć i spowolnić troszkę sznurek kotów, które szły brzegiem Drogi Grzmotu.
Większa część kotów wyminęła trójkę, która ociągała się z maszerowaniem. Na przód wyszedł Mglisty Sen wraz z Zapomnianą Koniczyną i Jarzębinowym Żarem. Nagle, z tyłu popchnął go Kosaćcowa Grzywa, przez co stracił równowagę i zakołysał się nad jezdnią akurat, kiedy przejeżdżał potwór. Kocur zaśmiał się na przepychankę. Nie miał nic przeciwko, by urozmaicić sobie drogę, jednak zachwiał się na skraju drogi akurat, kiedy przejeżdżał potwór. Los chciał, że wojownikowi nie do końca udało się uniknąć spotkania z maszyną. Nagły ból na łapach i boku sprawił, że wypuścił z siebie cichy syk. Nie był to najgorszy ból w jego życiu. Odwrócił się, by obejrzeć, co go tak bolało, czy krwawił? Nie mógł tego powiedzieć, gdyż długie futro zasłaniało mu obrażenia.
– Mój syn! – syknął z przerażenia Miodowa Kora, podbiegając do niego i obwąchując jego rany.
"Pewnie będą to zwykłe zadrapania, skoro moja sierść nie przesiąkła krwią." – odetchnął z ulgą i spojrzał na starszego wojownika ze złośliwym uśmieszkiem na pysku.
– Wiesz co, zapomnijmy o tym, może jak będziemy mieć następny postój, to coś upolujemy razem? W końcu trzeba jakoś spędzić nasz czas. – usłyszał za sobą błagalny ton Miodowej Kory.
Podniósł wzrok z powrotem na ojca. Zastanowił się chwilę i skinął głową.
– Stoi, później coś upolujemy, a teraz chodź do reszty. – machnął ogonem w stronę grupki kotów, którzy czekali na pozostałych.
Liliowy kocur uśmiechnął się do niego z ulgą i ruszył zaraz obok niego do tłumu, który tworzył się przy nowej białej członkini ich szalonego wypadu. Większość była ciekawą nową osobą, która spoza klanu, chciała im pomagać. Jego ojciec i Kosaćcowa Grzywa wypytywali o detale Jarzębinowy Żar, która poddenerwowana starała się odeprzeć różne dziwne zarzuty i odpowiadała na najróżniejsze pytania. Najciekawszym obrotem spraw było, że Amorphina wierzyła również w Klan Gwiazdy.
“To bardzo ciekawe, jednak ja nie wierzę. Chociaż jest bardzo ładna, może jak się postara, to i przekona mnie do wiary~” – pomyślał, mrucząc z zadowolenia pod swoim nosem.
– Musimy iść! – wyrwało się z gardła Jarzębinowego Żaru gwałtownie, niemal drżąco, na co się wzdrygnął. To wcale nie było tak, że nie słuchał tego, co medyczka mówiła od dłuższego czasu – Czy wszyscy są? – zapytała tamta głośniej, pewniej niż wcześniej, z błyskiem determinacji w oczach.
“Na to wygląda…” – znudzony wodził wzrokiem po kotach, którym również udzielała się ekscytacja.
Pewnie bardziej by się cieszył, gdyby miał kogoś do rozmowy ciekawszego, niż jego ojciec. Strasznie brakowało mu Ognikowej Słoty no i całej reszty, z którymi się zadawał. Z kim teraz będzie plotkował, jak nie z Tropią Łaską?
***
Szedł znudzony obok swojego ojca, który co jakiś czas rozmawiał ze swoją siostrą, a grupa powoli dochodziła do Drogi Grzmotu, która dzieliła terytorium Klanu Wilka od Owocowego Lasu. Gdy nagle wszyscy się zatrzymali, a na przedzie rozległ się stłumiony i przerażony głos Jarzębinowego Żaru:
– I teraz co?
Cisza. Koty zdawały się całkowicie na kotkę, która nie wiedziała, co robi ona na pierwszym miejscu. Osobiście chętnie by jej doradził, gdyby wcześniej jej bardziej słuchał. Jego pewność siebie nadal nie opadła, jednak nie zamierzał wychodzić przed szereg, gdzie koty są bardziej zestresowane niż mrówka z okresem. No poza jednym osobnikiem, którym był Kosaćcowa Grzywa. Trochę taki jego wzór do naśladowania, jednak mieli zbyt mało interakcji, by Porywisty Dąb stwierdził, że jest spoko, czy też nie.
– Poszłabym bliżej drogi – powiedziała wreszcie tak cicho, ale pewnie, że Porywisty Dąb o mało nie wywrócił oczyma. Czego niby tutaj się takiego bać? Medyczka podejmowała tak wolno decyzję, że oni tutaj wszyscy umrą szybciej ze starości, niż rzeczywiście wybiorą jakąś konkretną drogę – To ryzykowne… jednak potwora zobaczymy prędzej, zanim do nas dobiegnie. Możemy trzymać się bardziej wrzosów niż samej drogi. Wystarczająco blisko, żeby widzieć, co nadjeżdża, i wystarczająco daleko, żeby nas nie dosięgło. – Zawahała się chwilę, zanim wypowiedziała kolejne słowa: – A Owocowy Las… – mruknęła, wyraźnie niechętna. – Jest ich tam więcej. Zabiją nas. I nie chcemy robić sobie nowych wrogów. Bliżej drogi będzie bezpieczniej niż między klanami – dodała z ostateczną, surową decyzją. – Przynajmniej wrogów zobaczymy z daleka.
– Wiecie... – Spojrzał Kosaciec na resztę grupy. – Nie wiem, czy chciałbym się spotkać z potworem i to w środku nocy. Kto wie, czy ktoś się nie zagapi i nie zdechnie od świateł. Wybrałbym tę drugą trasę, no bo... – uśmieszek wkradł mu się na pyszczek – Kto nie lubi ryzyka, co?
– Ja... sam nie wiem – rzekł niepewnie Zapomniana Koniczyna. – Chyba poszedłbym tą drugą – wzruszył ramionami. – Nawet jeśli się natkniemy na nich, nie powinni nam nic zrobić. W końcu oni to nie klany, czemu oni mieliby nas zabić, co? – dodał, nerwowo się śmiejąc. – A jak się dostosujemy do ciemności, to nie będzie aż tak źle! – dodał.
Ziewnął znudzony, totalnie nie przejmując się, w jakiej sytuacji się właśnie znajdowali.
– Mi tam wszystko jedno, może nie będzie tak źle biec po tej twardej nawierzchni... – powąchał asfalt i skrzywił się od smrodu, który nagle uderzył go w nozdrza. Poczuł, jak mu się robi niedobrze. – Dobra, tylko szybko, bo jeszcze zwrócę wiewiórkę...
Złapał swoim wielkim łapskiem psyk, starając się zatkać nos i usta.
Czarny wojownik, który wcześniej był mentorem jego brata, wyszedł na środek i stanął obok Jarzębinowego Żaru, tak, że ich futra się stykały. Pewnie chciał dodać szylkretce otuchy, jednak czy na pewno mu się to uda?
– Masz rację, powinniśmy iść bliżej Drogi Grzmotu, mamy większe szanse na lądzie niż w rzece, nie jesteśmy kotami z Klanu Nocy. – podjął, patrząc na pozostałych uczestników wycieczki, czekając, czy ktoś postanowi podważyć ten pomysł.
– Mnie wszystko jedno. Miałam was wyprowadzić z obozu, nie? Teraz wasza kolej działać – powiedziała Rysi Trop, zadzierając nos.
– Przekroczenie Drogi Grzmotu nie może być aż tak ryzykowne. Pójdźmy pierwszą opcją. Zobaczycie, że im szybciej wyruszymy, tym szybciej uciekniemy z tych terenów. Powinniśmy korzystać, póki jest ciemno i nie ma tak dużo potworów. – znów przemówił Mglisty Sen, proponując względnie lepszą opcję.
Nagle odezwał się ktoś z tłumu:
– Czy... Jesteśmy pewni, że jest to dobry pomysł? Ta ucieczka, mam na myśli.
Koty rozejrzały się po sobie, starając się dowiedzieć, kto wypowiedział te słowa. Cisza. Nikt się nie przyznał.
Wtedy nad ich głowami ponownie coś przeleciało, tym razem głośniej, bliżej. "Kraa!" zaskrzeczało czarne ptaszysko, gdy przeleciało nad ich głowami, a następnie zniknęło w ciemności.
Porywisty Dąb popatrzy po kotach zdumiony. Kto śmiał w ogóle powiedzieć coś takiego akurat, teraz kiedy wszystko było postanowione? Kto był takim tchórzem? Czy to był Poziomkowa Polana? Pewnie tak. Zawsze mu dziwnie z oczu patrzyło, nawet wyglądał na taką mazgaje.
Zapomniana Koniczyna nieco się zdziwił i przybliżył do Mglistego Snu.
– To chyba jakiś zły znak... – wymamrotał zmieszany. – Zły omen?
– To zwykły ptak. Nie ma potrzeby patrzeć się na zwierzynę, skupmy się na drodze. – czarny wojownik starał się wszystkich uspokoić.
Widząc, jak Miodowa Kora wodzi zamyślonym wzrokiem za ptaszyskiem, które wystraszyło połowę zebranych, szturchnął łokciem ojca, by ten skupił się na gadającym czarnym wojowniku. Kocura strasznie bawił fakt, że koty mogły brać jakieś ptaszysko, za znak od niebios. To była taka farsa, że całej tej grupie powinien przydać się kot, który nie wierzy w te całe bajeczki. Takim kotem był właśnie on. Może kiedyś zostanie przywódcą? Kto wie?
– Szybciej! Co tak się boicie? Na takie ptaszyska się poluje, a nie kuli ogony! Dawajcie na tę Drogę Grzmotu, bo zaraz kogoś wypchnę!
Nagle Miodowa Kora trzepnął go łapą w ucho, by uspokoić syna.
– Ała! A to za co? – prychnął, masując swoje ucho.
– No, dobrze prawisz, dzieciaku! – rzekł z uśmiechem w jego stronę, Kosaćcowa Grzywa. – W końcu znalazł się ktoś, kto nie przemyślał jednego słowa dziesięć razy tylko działa! – pochwalił go i podszedł do młodszego. Następnie spojrzał z powagą na pozostałych. – Powinniśmy już iść. Zaczyna się robić jaśniej, koty na pewno się już zorientowały. Nie traćmy ani chwili! – zawołał i pierwszy ruszył spod mostu.
Wypiął dumnie pierś. Oczywiście, że on był jednym z bardziej słusznie myślących kotów w tym całym przedsięwzięciu, inaczej wszyscy by stali w miejscu. Jako drugi popędził za Kosaćcową Grzywą, a za nimi zbierały się koty do wymarszu w nieznane.
“Może i nie ma tutaj takiej nudy, jak myślałem, że będzie.”
Jednak czuł w środku ciepłe mrowienie na myśl, że idą w nieznane i odkryją miejsce nowe do życia. Stworzenie klanu i nazwanie go pewnie będzie epickie, a w szczególności, jeśli będą zdobywać nowe terytoria. Czy kiedyś napadną Klan Wilka? Jeśli jest to chociaż trochę możliwe, to powinni to zrobić! Tylko do ich zgrai musiałoby przybyć trochę nowych buziek. Nie pogardziłby na pewno młodymi i ładnymi kotkami.
***
Na początku szedł na przedzie grupy zaraz za Kosaćcową Grzywą. Zaczynało być trochę nudnawo, więc kiedy nic nie jechało, to przebiegał przed starszego wojownika i nawzajem sobie dokuczali. Niebieski van również, nie wyglądał, żeby się tym mocno przejmował, bądź miał kija pod ogonem. Również mu dokuczał i dogryzał w zabawny sposób, na co oboje się śmiali.
– Nawet nie próbuj! Masz się mnie trzymać, to sztuka przetrwania nie rozrywka. – Upomniał go ojciec, który szedł zaraz za nimi.
– A tam! Jest całkiem jak w żłobku! – zaśmiał się, by zaraz się przeciągnąć i spowolnić troszkę sznurek kotów, które szły brzegiem Drogi Grzmotu.
Większa część kotów wyminęła trójkę, która ociągała się z maszerowaniem. Na przód wyszedł Mglisty Sen wraz z Zapomnianą Koniczyną i Jarzębinowym Żarem. Nagle, z tyłu popchnął go Kosaćcowa Grzywa, przez co stracił równowagę i zakołysał się nad jezdnią akurat, kiedy przejeżdżał potwór. Kocur zaśmiał się na przepychankę. Nie miał nic przeciwko, by urozmaicić sobie drogę, jednak zachwiał się na skraju drogi akurat, kiedy przejeżdżał potwór. Los chciał, że wojownikowi nie do końca udało się uniknąć spotkania z maszyną. Nagły ból na łapach i boku sprawił, że wypuścił z siebie cichy syk. Nie był to najgorszy ból w jego życiu. Odwrócił się, by obejrzeć, co go tak bolało, czy krwawił? Nie mógł tego powiedzieć, gdyż długie futro zasłaniało mu obrażenia.
– Mój syn! – syknął z przerażenia Miodowa Kora, podbiegając do niego i obwąchując jego rany.
"Pewnie będą to zwykłe zadrapania, skoro moja sierść nie przesiąkła krwią." – odetchnął z ulgą i spojrzał na starszego wojownika ze złośliwym uśmieszkiem na pysku.
– Łap potwora!
Pacnął Kosaćcową Grzywę łapskiem w pysk, tak że tamten się zachwiał, na co Miodowa Kora się uśmiechnął, jednak krzywo, jakby starał się to ukryć.
– Hej! Skupcie się! Bez przepychanek, wszyscy mają dotrzeć na miejsce cali i zdrowi! – krzyknął do nygusów z tyłu. – krzyknął w ich kierunku Mglisty Sen, który odwrócił się na przodzie, by zobaczyć, co u nich się dzieje.
Potwór zaryczał, akurat, gdy Kosaćcowa Grzywa został pchnięty, a w następnej chwili rozległ się krzyk kocura. Dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się można było dostrzec ogon kocura nienaturalnie wygięty. Nad głowami kotów ponownie coś przeleciało, ten sam czarny ptak, głośno kracząc, jakby się z nich śmiejąc, szczególnie z nieszczęścia wojownika.
Kosaćcowa Grzywa spojrzał na familię z wściekłością i bólem.
– Chyba wam się już w dupie poprzewracało! – syknął. Spojrzał na jego niegdyś piękny, prosty ogon. Jego nienawistne spojrzenie spotkało się z rozbawionym pyskiem Miodowej Kory. – Widać już, kto go wychował! – dodał przez zaciśnięte zęby.
Następnie podszedł do Miodowej Kory i barkiem popchnął go jeszcze mocniej niż Porywistego Dęba.
Popchnięty Miodowa Kora upadł na jezdnię, jednak potwór jechał z mniej zawrotną prędkością, niż ten, od którego oberwał niebieski van. Miodowa Kora zdążył się podnieść i stanąć naprzeciw Kosaćcowej Grzywy z furią i niedowierzaniem w oczach. Patrzył się to na ojca to na Kosaćcową Grzywę. Właśnie zrozumiał, że żarty się skończyły i że teraz patrzy się na powstającą bójkę. Jednak on nie był zły, tylko było mu może troszeczkę głupio... No, nie fajnie wyszło. Nie zdążył się głębiej zastanowić, co powinien zrobić z Kosaćcową Grzywą, gdy przy nich pojawiła się rozwścieczona medyczka, która świdrowała ich trójkę wzrokiem.
– Koniec tego! Ty, twój ojciec i ty – wskazała na Kosaćca – macie się uspokoić! Lis wam narobił w głowach takiego chaosu, że przestaliście myśleć? Chcecie się tu pozabijać? Siebie i nas? Jesteście wojownikami czy małymi kociętami? Bo mnie się wydaje, że żaden z was na tę rolę nie zasługuje! – wysyczała groźnie, jej ogon z wściekłości smagnął powietrze. – Kosaćcowa Łapo, ruszaj swój zad i staraj się nie machać ogonem zbyt mocno. Ty, Dębowa Łapo, ogarnij się w końcu, bo wojownikiem zostałeś, ale mózg masz najwyraźniej jak kociak. A ty, Miodowa Koro… zawiodłam się na tobie. Zachowuj spokój i nie daj się wciągać w te ich dziecinne zabawy. A teraz – marsz. Idziemy dalej.
Wzięła głęboki wdech ostrego, wiosennego powietrza, w którym mieszał się zapach wrzosów, kurzu i strachu. Po chwili wróciła na przód szeregu. Szła spięta, a jej spojrzenia – raz wściekłe, raz pełne zmartwienia – co chwilę padały na każdego z towarzyszy.
Zdążył jedynie zamrugać i cofnąć się o jeden krok, kiedy medyczka na niego syczała. Nie zamierzał zostać niechcący opluty śliną. Spojrzał się na Kosaćcową Grzywę, który ewidentnie nie zamierzał zaprzestać na jednym popchnięciu jego ojca. Ponownie go mocno popchnął, tak aby starszy wojownik wyrąbał się na asfalt.
– Łap potwora, stary! – zawołał ze złośliwym uśmieszkiem.
Ojciec został wypchnięty na jezdnię i nadjeżdżający potwór uderzył Miodową Korę, tym samym oszałamiając go. Spojrzał na lecącego znów ojca na asfalcie.
"Super, szkoda, że to już nie zabawa." – pomyślał.
Za to Kosaćcowa Grzywa zaśmiał się z Miodowej Kory.
– Wyglądasz, jakbyś zażywał codziennie sfermentowane owocki z Dyniową Skórką!
– Kosaćcowa Grzywo! – zawołał Mglisty Sen do kocura z przodu pochodu. Najlepiej było ich rozdzielić, zanim się pozabijają. – Choć na przody! Trzeba was rozdzielić, bo się pozabijacie!
Niebieski van spojrzał na Jarzębinowy Żar, a potem na Mglisty Sen. Zaśmiał się nerwowo i uciekł spojrzeniem gdzieś w bok ze wstydu.
– Ups? – wymamrotał. – Wiecie co? Może bycie na przodzie dobrze mi zrobi... – uśmiechnął się słabo i zaczął szybciej iść. – Więc, no... lepiej już, jak sobie pójdę tam na przód, co nie...
Rozejrzał się jeszcze na boki, po czym prędko czmychnął z miejsca zdarzenia. Podparł oszołomionego ojca i odprowadził twardym wzrokiem Kosaćcową Grzywę, który w końcu przyprowadził się do porządku. Trochę długo zeszło, aby wszyscy się doprowadzili do porządku.
– Żyjesz tato? – spytał po chwili Miodową Korę – Dobrze by było, gdybyś mógł dojść w całości na miejsce docelowe.
"Na twoim miejscu, spróbowałbym oddać mu tak, by łapy sobie połamał"
Mogli na szczęście odetchnąć, a koty w pochodzie się jakoś bardziej uspokoiły, dzięki czemu wszyscy znów ruszyli do przodu, wzdłuż Drogi Grzmotu Starszy rzeczywiście przegiął. Naraził dwa razy jego ojca na śmierć z łap potwora. Pokręcił głową i prychnął pod nosem. Gdyby nie to, że znajdowali się w większym gronie na tej Drodze Grzmotu, to popchnąłby Kosaćcową Grzywę z powrotem na środek jezdni, tak by, jak najmocniej walnął go ten potwór.
Pacnął Kosaćcową Grzywę łapskiem w pysk, tak że tamten się zachwiał, na co Miodowa Kora się uśmiechnął, jednak krzywo, jakby starał się to ukryć.
– Hej! Skupcie się! Bez przepychanek, wszyscy mają dotrzeć na miejsce cali i zdrowi! – krzyknął do nygusów z tyłu. – krzyknął w ich kierunku Mglisty Sen, który odwrócił się na przodzie, by zobaczyć, co u nich się dzieje.
Potwór zaryczał, akurat, gdy Kosaćcowa Grzywa został pchnięty, a w następnej chwili rozległ się krzyk kocura. Dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się można było dostrzec ogon kocura nienaturalnie wygięty. Nad głowami kotów ponownie coś przeleciało, ten sam czarny ptak, głośno kracząc, jakby się z nich śmiejąc, szczególnie z nieszczęścia wojownika.
Kosaćcowa Grzywa spojrzał na familię z wściekłością i bólem.
– Chyba wam się już w dupie poprzewracało! – syknął. Spojrzał na jego niegdyś piękny, prosty ogon. Jego nienawistne spojrzenie spotkało się z rozbawionym pyskiem Miodowej Kory. – Widać już, kto go wychował! – dodał przez zaciśnięte zęby.
Następnie podszedł do Miodowej Kory i barkiem popchnął go jeszcze mocniej niż Porywistego Dęba.
Popchnięty Miodowa Kora upadł na jezdnię, jednak potwór jechał z mniej zawrotną prędkością, niż ten, od którego oberwał niebieski van. Miodowa Kora zdążył się podnieść i stanąć naprzeciw Kosaćcowej Grzywy z furią i niedowierzaniem w oczach. Patrzył się to na ojca to na Kosaćcową Grzywę. Właśnie zrozumiał, że żarty się skończyły i że teraz patrzy się na powstającą bójkę. Jednak on nie był zły, tylko było mu może troszeczkę głupio... No, nie fajnie wyszło. Nie zdążył się głębiej zastanowić, co powinien zrobić z Kosaćcową Grzywą, gdy przy nich pojawiła się rozwścieczona medyczka, która świdrowała ich trójkę wzrokiem.
– Koniec tego! Ty, twój ojciec i ty – wskazała na Kosaćca – macie się uspokoić! Lis wam narobił w głowach takiego chaosu, że przestaliście myśleć? Chcecie się tu pozabijać? Siebie i nas? Jesteście wojownikami czy małymi kociętami? Bo mnie się wydaje, że żaden z was na tę rolę nie zasługuje! – wysyczała groźnie, jej ogon z wściekłości smagnął powietrze. – Kosaćcowa Łapo, ruszaj swój zad i staraj się nie machać ogonem zbyt mocno. Ty, Dębowa Łapo, ogarnij się w końcu, bo wojownikiem zostałeś, ale mózg masz najwyraźniej jak kociak. A ty, Miodowa Koro… zawiodłam się na tobie. Zachowuj spokój i nie daj się wciągać w te ich dziecinne zabawy. A teraz – marsz. Idziemy dalej.
Wzięła głęboki wdech ostrego, wiosennego powietrza, w którym mieszał się zapach wrzosów, kurzu i strachu. Po chwili wróciła na przód szeregu. Szła spięta, a jej spojrzenia – raz wściekłe, raz pełne zmartwienia – co chwilę padały na każdego z towarzyszy.
Zdążył jedynie zamrugać i cofnąć się o jeden krok, kiedy medyczka na niego syczała. Nie zamierzał zostać niechcący opluty śliną. Spojrzał się na Kosaćcową Grzywę, który ewidentnie nie zamierzał zaprzestać na jednym popchnięciu jego ojca. Ponownie go mocno popchnął, tak aby starszy wojownik wyrąbał się na asfalt.
– Łap potwora, stary! – zawołał ze złośliwym uśmieszkiem.
Ojciec został wypchnięty na jezdnię i nadjeżdżający potwór uderzył Miodową Korę, tym samym oszałamiając go. Spojrzał na lecącego znów ojca na asfalcie.
"Super, szkoda, że to już nie zabawa." – pomyślał.
Za to Kosaćcowa Grzywa zaśmiał się z Miodowej Kory.
– Wyglądasz, jakbyś zażywał codziennie sfermentowane owocki z Dyniową Skórką!
– Kosaćcowa Grzywo! – zawołał Mglisty Sen do kocura z przodu pochodu. Najlepiej było ich rozdzielić, zanim się pozabijają. – Choć na przody! Trzeba was rozdzielić, bo się pozabijacie!
Niebieski van spojrzał na Jarzębinowy Żar, a potem na Mglisty Sen. Zaśmiał się nerwowo i uciekł spojrzeniem gdzieś w bok ze wstydu.
– Ups? – wymamrotał. – Wiecie co? Może bycie na przodzie dobrze mi zrobi... – uśmiechnął się słabo i zaczął szybciej iść. – Więc, no... lepiej już, jak sobie pójdę tam na przód, co nie...
Rozejrzał się jeszcze na boki, po czym prędko czmychnął z miejsca zdarzenia. Podparł oszołomionego ojca i odprowadził twardym wzrokiem Kosaćcową Grzywę, który w końcu przyprowadził się do porządku. Trochę długo zeszło, aby wszyscy się doprowadzili do porządku.
– Żyjesz tato? – spytał po chwili Miodową Korę – Dobrze by było, gdybyś mógł dojść w całości na miejsce docelowe.
"Na twoim miejscu, spróbowałbym oddać mu tak, by łapy sobie połamał"
Mogli na szczęście odetchnąć, a koty w pochodzie się jakoś bardziej uspokoiły, dzięki czemu wszyscy znów ruszyli do przodu, wzdłuż Drogi Grzmotu Starszy rzeczywiście przegiął. Naraził dwa razy jego ojca na śmierć z łap potwora. Pokręcił głową i prychnął pod nosem. Gdyby nie to, że znajdowali się w większym gronie na tej Drodze Grzmotu, to popchnąłby Kosaćcową Grzywę z powrotem na środek jezdni, tak by, jak najmocniej walnął go ten potwór.
***
Szli tak z tyłu pochodu, koty z przodu dostawały co chwila jakichś kontuzji, jednak Porywisty Dąb nie zwracał na nich uwagi, gdyż był zajęty podtrzymywaniem Miodowej Kory, który już ledwo szedł. Jednak tym samym on również tracił siły. Nie mógł już utrzymać ojca, dlatego pozwolił mu iść przed sobą. Kocur nie umiał się za bardzo utrzymać równowagi, wyglądał, jakby miał mocne zawroty głowy. Jednak jego stan sprawiał też, że nie kontaktował z rzeczywistością, co sprawiło, że niestety kocur się przechylił w stronę drogi i przejeżdżające auto go uderzyło. Najgorsze było to, że Miodowa Kora po spotkaniu z potworem, został odrzucony dość daleko. Wojownik nie reagował na wołania ani na dotyk. Każdy mógłby powiedzieć, że jest martwy, gdyby nie podnosząca się klatka piersiowa.
– Twój tatuś chyba uwielbia potwory, wiesz? – usłyszał przytłumiony komentarz Kosaćcowej Grzyw, który bezpiecznie siedział na przedzie pochodu.
– Mhm... Coś dzisiaj ma pecha. – mruknął, zapominając, że nie tak dawno się ze starszym wojownikiem przepychał na jezdni. Teraz najważniejszy był Miodowa Kora.
– Zamknij pysk, wronia karmo! – usłyszał syknięcie Jarzębinowego Żaru, która zaraz popędziła w stronę jego rannego ojca. Gdy tylko dopadła do Miodowej Kory, pociągnęła go z całej siły na miękkie wrzosy, z dala od śmiertelnej ścieżki. – Miodowa Koro! Słyszysz mnie?! – zapytała, pochylając się nad nim i gwałtownie wciągając powietrze.
Kocur nie miał żadnych widocznych ran, lecz jego wzrok błądził gdzieś daleko, jakby dopiero wracał z miejsca, do którego nie powinien był nigdy trafić. Liliowy kocur był nieprzytomny już, po uderzeniu drugiego potwora już zupełnie odleciały mu wszystkie rozumy, jakie miał.
– Iskrząco Nadziejo to ty? Jesteśmy już w domu. – wybełkotał ranny ojciec.
Wrócił do Miodowej Kory oraz Jarzębinowego Żaru. Zajrzał zza barków medyczki, by zobaczyć stan ojca.
– Miodowa Koro? Żyjesz? – zapytał – Może powinniśmy gdzieś przystanąć, by koty odpoczęły? Nie możemy ryzykować, tym by zaraz Kosaćcową Grzywę lub Miodową Korę zeskrobywać z Drogi Grzmotu.
***
Droga Grzmotu się uspokoiła, a oni nie zrobili żadnego progresu, nie ruszyli się choćby o wąs do przodu. Koty częściowo zaczęły się troszczyć o swoich najbliższych lub z zaciekawieniem chcieli zobaczyć, co dzieje się z Miodową Korą. Stał nadal obok jego leżącego ojca. Chciał, żeby Miodowa Kora się podniósł i ruszył na ubocze. Najlepiej by było, gdyby koty zrobiły sobie przerwę i odetchnęły, gdyż zaraz mogło się stać coś niedobrego.
– Tato proszę, otwórz oczy, musimy albo ruszać, albo chociaż przesuń się na ubocze, bo nas wszystkich pozabijają te potwory... – obszedł ojca, tym samym wychodząc bardziej na Drogę Grzmotu.
Przez chwilę było spokojnie, co uśpiło czujność kotów, a w szczególności Porywistego Dębu.
– Miodowa Koro, słyszysz mnie?
Nagle zza zakrętu pojawiły się mocne światła z oczu potwora. Maszyna dwunożnych jechała z zawrotną szybkością, tym samym oślepiając srebrzystego kocura. Porywisty Dąb zastygł. Musiał uciekać!
– Porywisty Dębie! Zmiataj z jezdni! – usłyszał krzyk Mglistego Snu.
Poczuł, jak za jego długą sierść na plecach chwyta go czarny wojownik, który ledwo zdążył do niego dobiec, jednak było już za późno. Mglisty Sen nie zdążył go uratować do końca, gdyż na jezdni zostały jeszcze jego tylne łapy. Nagły ból i dźwięk łamanych kości został zagłuszony przez warczenie odjeżdżającego z zawrotną prędkością potwora. Porywisty Dąb wrzasnął z bólu i jak mizerny robak podczołgał się na skraj jezdni. Próbował wstać, jednak jego tylne łapy były nienaturalnie wykrzywione i uginały się pod ciężarem kocura. Były złamane!
– Ahhhhhhhhh! Moje nogi! – wrzasnął z bólu i z przerażenia – Jak ja mam teraz iść? Nie chcę umierać! Mówiłem głupie mysie móżdżki, że zejdźmy na pobocze, żeby odpocząć!
Mglisty Sen rozejrzał się po kotach. Widać było, że jest również zestresowany i intensywnie myśli, co powinna tak wielka grupa kotów teraz zrobić.
– Zróbmy przerwę! Weźmy rannych na pobocze! – krzyknął do pozostałych.
– Już… już się nie martw, wyleczą cię, nie umrzesz! – zapewniła go Jarzębinowy Żar, która podbiegła do młodego wojownika, a jej głos drżał. W panice chwyciła pobliskie, szerokie liście oraz pęk wrzosów. Niczego innego nie miała. Musiała tamować krwawienie fioletowymi kwiatami. Wszystko wykonywała prowizorycznie.
Ból był tak przeraźliwy, że kocur był pewien, że zaraz zwróci wszystkie piszczki, jakie zjadł w obozie przed ucieczką. Dotyk delikatnych łapek medyczki oraz metaliczny zapach krwi mdliły go coraz mocniej.
– Weź te łapy z moich nóg! To boli! – zawył, zdzierając sobie tym samym gardło – Zaraz puszczę pawia! Niedobrze mi!
– Zróbmy przerwę! Weźmy rannych na pobocze! – zwrócił się do wszystkich Mglisty Sen.
– Tak, idźmy bardziej po łące. – Rozejrzała się, mrużąc oczy. – Ale spójrzcie… musimy przejść przez Drogę Grzmotów jeszcze ten ostatni kawałek, żeby dostać się na tamte tereny. Nie wydaje mi się, by jakikolwiek klan je zajmował – oznajmiła, wciąż stojąc przy rannym Dębie i delikatnie gładząc go łapą po głowie.
Kiedy tylko usłyszał o przejściu przez Drogę Grzmotu, by zejść na łąki, omal nie wykitował. Spojrzał się z niedowierzaniem na Jarzębinowy Żar.
– Jak ja niby mam tam przejść? Mam złamane dwie łapy! Nie będę czołgać się, by jeszcze raz mnie potrąciło to potworzysko! Przecież ja umrę!
– Musimy przejść, jeśli chcemy wszyscy przeżyć... Kilka kotów będzie musiało pomóc mi przeciągnąć Porywistego Dęba na drugą stronę. Sam nie da rady, jest zbyt wolny i ranny…
– Ja mogę go wziąć – zaproponował głośno Kosaćcowa Grzywa, podchodząc do niego. – Jestem... dosyć puszysty, aby go wziąć na plecy – po czym zerknął na Porywistego Dęba z wymalowanym uśmieszkiem na pysku. – Spokojnie, Dąbek, będziesz noszony jak księżniczka z Klanu Nocy, włos ci z głowy nawet nie spadnie! – zapewnił i się zaśmiał.
– Doprawdy? Już zawaliłeś sprawę, bo mi przejechało dwie łapy! – prychnął, podciągając się na przednich – Poza tym, czy ja mogę ci ufać? Dosłownie popchnąłeś kilka razy mojego ojca na jezdnie pod samochody! Jeszcze mnie zabijesz specjalnie!
– Nikt nie będzie nikogo zabijał i nikt dzisiaj nie umrze. – powiedział czarny, przecierając łapą pysk, na którym miał małe rany cięte od auta. Przeniósł wzrok na Kosaćcową Grzywę – Pomogę ci, jest ciężki, więc nie dasz rady go sam przenieść, mimo że jesteś ode mnie większy...
– Sugerujesz, że jestem gruby? – powiedział srebrny z oburzeniem.
Jeszcze tego brakowało, żeby naśmiewali się z niego, kiedy jest ranny i nie jest w stanie im oddać! To się skończy, jak tylko wyzdrowieje! Niech poczekają tylko!
– Jarzębinowy Żarze, pójdziesz pierwsza. Ktoś sprawny musi być z przodu, by nas ostrzec lub pomóc szybko przeciągnąć rannych. – odwrócił się do pozostałych, by każdy słyszał Mglistego Snu – Będziemy iść na zmiany! Zdrowi i ranni! Rozumiecie? Jak przejdziemy z Porywistym Dębem, po nas ma iść ktoś sprawny.
Poranek dopiero wstawał, a delikatne, blade światło rozlewało się po okolicy niczym mglisty welon. Oczy potworów nie świeciły już w ciemności. Jarzębinowy Żar rozejrzała się uważnie. Nie dostrzegła żadnego zbliżającego się samochodu. Gdy tylko nadarzyła się okazja, wbiegła pierwsza na jezdnię. Zatrzymała się na środku mostu i odwróciła się, patrząc na resztę grupy. Jej oczy błyszczały determinacją. Mglisty Sen i Kosaćcowa Grzywa zarzucili go na swoje plecy, jakby był takim dużym kociakiem, po czym prędko go przenieśli na drugą stronę Drogi Grzmotu. Po jakimś czasie wszyscy przeszli na wyznaczone miejsce, jednak nie obyło się bez strat. Poziomkowa Polana na ostatniej prostej stracił ogon podczas spotkania z potworem.
Może jednak połamane łapy, nie były aż tak straszne, jak wyrwany ogon? Chociaż… Bez ogona można chodzić, a on bez łap już nie.
“Dobra, jednak mam gorzej…”
Nie zdążył się bardziej skupić na innych kotach oraz ich obrażeniach, gdyż rozległ się donośny głos Mglistego Snu.
– Wszyscy! – zwrócił się do kotów i objął wszystkich wzrokiem. Kiedy rozmowy umilkły, pokazał pyskiem stronę, z której rozciągał się przed nim lasek – Powinniśmy skierować się do lasu i schronić się między drzewami. Niektórzy z nas potrzebują opieki Jarzębinowego Żaru, jednak ona nie jest w stanie zająć się potrzebującymi, teraz kiedy nie ma wystarczająco dużo ziół. Tak samo musimy stworzyć prowizoryczny obóz, żeby zregenerować siły i pomyśleć, co mamy zrobić dalej…
Zaczęło się biesiadowanie. Wszyscy mieli swoje posłania i jedzenie, które upolowały zdrowe koty. Nowe miejsce nie było aż tak tragiczne, jak mogli sobie wyobrażać. Z tego, co niektórzy mówili, nawet nie czuć było żadnych woni lisów, czy borsuków. Powinni szybko przejąć to terytorium i zbudować obóz.
Właśnie jadł wiewiórkę, kiedy zauważył wraz z Zapomnianą Koniczyną świetliki, które wesoło latały sobie nad nimi, jakby chciały się przywitać. Nie był to najgorszy widok, chociaż też dziwne, żeby tak się zachwycać robalami. Na pewno nie były aż tak cudowne, jak motyle. Tego był pewien.
– Hej, Mglisty Śnie! Patrz na to! – zawołał Zapomniana Koniczyna, chcąc ewidentnie zdobyć uwagę swojego przyjaciela, czy kimkolwiek ta dwójka jest dla siebie.
– Są takie romantyczne. – zaśmiał się Kosaćcowa Grzywa, szturchając przy tym Zapomnianą Koniczynę, na co ten z niedowierzaniem prychnął na starszego.
Pewnie, gdyby nie miał złamanej łapy, to nie oszczędziłby kuksańca niebieskiemu vanowi.
Mglisty Sen się zaśmiał i spojrzał na tańczące małe światełka, które w rzeczywistości były małymi robaczkami.
Nagle ze spokojnego snu zerwała się Jarzębinowy Żar i spojrzała to raz na niego i na świetliki.
– To musi być znak! – westchnęła, patrząc się z zauroczeniem i ulgą w oczach, jakby potężny ciężar zszedł jej w końcu z barków. – To znak od Klanu Gwiazdy!
Wszystkie koty, które leżały na posłaniach, spojrzały się pytająco na medyczkę. Niektórzy zdezorientowani, inni pokręcili tylko nosami, wątpiąc w trzeźwość umysłu Jarzębinowego Żaru, tak jak Porywisty Dąb, a pozostali z zachwytem i przejęciem wchłaniali wszystko, co powiedziała, jak Stroczkowa Łapa.
– Klan Gwiazdy chce nam przekazać, że wszystko będzie dobrze! Czuwają nad nami ciągle! Chcą nam przekazać, że przed nami zaczyna się dobry początek! Nie jesteśmy zgubieni… – wypowiedziała to, mrucząc.
Uniósł brwi i zastrzygł uchem. Czy to było normalne zachowanie dla kotek? Jeszcze nie widział, żeby Ognikowa Słota się czymś tak podekscytowała, a w szczególności latającymi i świecącymi robaczkami.
– Więc… Co teraz? – odezwała się Rysi Trop – Mam rozumieć, że jesteśmy zwykłą grupą samotników. Takimi uciekinierami.
Wszyscy wymienili się pytającymi spojrzeniami, aż w końcu popatrzyli się na Mglisty Sen.
– Jesteśmy Świetlikami. – powiedział w końcu.
– Świetlikami? Tak po prostu? – zdziwił się Kosaćcowa Grzywa.
Zmarszczył pysk. Jak to świetlikami? Mają za taką kozacką ucieczkę, gdzie prawie wszyscy się połamali, zostać nazwami jako takie świecące robale? Z niedowierzaniem, przechylił głowę.
– A gdzie słowo “Klan”? Nie jesteśmy już Klanem? – zawtórował starszemu Porywisty Dąb – Nie jesteśmy Klanem Świetlików?
– Jeszcze nie. Nie mamy ról i ani obozu. Tak samo musimy zostać zaakceptowani przez pozostałe Klany… Na tą chwilę jesteśmy Świetlikami. Wnieśliśmy nadzieję dla Klanu Gwiazdy i oświetliliśmy mrok Mrocznej Puszczy. Na tą chwilę jesteśmy mali i słabi, jednak nasze siły wrócą i to ze zwiększoną siłą. – powiedział spokojnym głosem, a na jego pysku usiadł mały robaczek, od którego zawdzięczali nazwę.
Wzruszył ramionami. Lepiej, żeby się nie odzywał, może za dobre sprawowanie kiedyś dostanie wysoką rangę. Może i niech zostaną te Świetliki. Trochę obciach, jednak nie aż taki, jak Owocowy Las.
Nagle zza zakrętu pojawiły się mocne światła z oczu potwora. Maszyna dwunożnych jechała z zawrotną szybkością, tym samym oślepiając srebrzystego kocura. Porywisty Dąb zastygł. Musiał uciekać!
– Porywisty Dębie! Zmiataj z jezdni! – usłyszał krzyk Mglistego Snu.
Poczuł, jak za jego długą sierść na plecach chwyta go czarny wojownik, który ledwo zdążył do niego dobiec, jednak było już za późno. Mglisty Sen nie zdążył go uratować do końca, gdyż na jezdni zostały jeszcze jego tylne łapy. Nagły ból i dźwięk łamanych kości został zagłuszony przez warczenie odjeżdżającego z zawrotną prędkością potwora. Porywisty Dąb wrzasnął z bólu i jak mizerny robak podczołgał się na skraj jezdni. Próbował wstać, jednak jego tylne łapy były nienaturalnie wykrzywione i uginały się pod ciężarem kocura. Były złamane!
– Ahhhhhhhhh! Moje nogi! – wrzasnął z bólu i z przerażenia – Jak ja mam teraz iść? Nie chcę umierać! Mówiłem głupie mysie móżdżki, że zejdźmy na pobocze, żeby odpocząć!
Mglisty Sen rozejrzał się po kotach. Widać było, że jest również zestresowany i intensywnie myśli, co powinna tak wielka grupa kotów teraz zrobić.
– Zróbmy przerwę! Weźmy rannych na pobocze! – krzyknął do pozostałych.
– Już… już się nie martw, wyleczą cię, nie umrzesz! – zapewniła go Jarzębinowy Żar, która podbiegła do młodego wojownika, a jej głos drżał. W panice chwyciła pobliskie, szerokie liście oraz pęk wrzosów. Niczego innego nie miała. Musiała tamować krwawienie fioletowymi kwiatami. Wszystko wykonywała prowizorycznie.
Ból był tak przeraźliwy, że kocur był pewien, że zaraz zwróci wszystkie piszczki, jakie zjadł w obozie przed ucieczką. Dotyk delikatnych łapek medyczki oraz metaliczny zapach krwi mdliły go coraz mocniej.
– Weź te łapy z moich nóg! To boli! – zawył, zdzierając sobie tym samym gardło – Zaraz puszczę pawia! Niedobrze mi!
– Zróbmy przerwę! Weźmy rannych na pobocze! – zwrócił się do wszystkich Mglisty Sen.
– Tak, idźmy bardziej po łące. – Rozejrzała się, mrużąc oczy. – Ale spójrzcie… musimy przejść przez Drogę Grzmotów jeszcze ten ostatni kawałek, żeby dostać się na tamte tereny. Nie wydaje mi się, by jakikolwiek klan je zajmował – oznajmiła, wciąż stojąc przy rannym Dębie i delikatnie gładząc go łapą po głowie.
Kiedy tylko usłyszał o przejściu przez Drogę Grzmotu, by zejść na łąki, omal nie wykitował. Spojrzał się z niedowierzaniem na Jarzębinowy Żar.
– Jak ja niby mam tam przejść? Mam złamane dwie łapy! Nie będę czołgać się, by jeszcze raz mnie potrąciło to potworzysko! Przecież ja umrę!
– Musimy przejść, jeśli chcemy wszyscy przeżyć... Kilka kotów będzie musiało pomóc mi przeciągnąć Porywistego Dęba na drugą stronę. Sam nie da rady, jest zbyt wolny i ranny…
– Ja mogę go wziąć – zaproponował głośno Kosaćcowa Grzywa, podchodząc do niego. – Jestem... dosyć puszysty, aby go wziąć na plecy – po czym zerknął na Porywistego Dęba z wymalowanym uśmieszkiem na pysku. – Spokojnie, Dąbek, będziesz noszony jak księżniczka z Klanu Nocy, włos ci z głowy nawet nie spadnie! – zapewnił i się zaśmiał.
– Doprawdy? Już zawaliłeś sprawę, bo mi przejechało dwie łapy! – prychnął, podciągając się na przednich – Poza tym, czy ja mogę ci ufać? Dosłownie popchnąłeś kilka razy mojego ojca na jezdnie pod samochody! Jeszcze mnie zabijesz specjalnie!
– Nikt nie będzie nikogo zabijał i nikt dzisiaj nie umrze. – powiedział czarny, przecierając łapą pysk, na którym miał małe rany cięte od auta. Przeniósł wzrok na Kosaćcową Grzywę – Pomogę ci, jest ciężki, więc nie dasz rady go sam przenieść, mimo że jesteś ode mnie większy...
– Sugerujesz, że jestem gruby? – powiedział srebrny z oburzeniem.
Jeszcze tego brakowało, żeby naśmiewali się z niego, kiedy jest ranny i nie jest w stanie im oddać! To się skończy, jak tylko wyzdrowieje! Niech poczekają tylko!
– Jarzębinowy Żarze, pójdziesz pierwsza. Ktoś sprawny musi być z przodu, by nas ostrzec lub pomóc szybko przeciągnąć rannych. – odwrócił się do pozostałych, by każdy słyszał Mglistego Snu – Będziemy iść na zmiany! Zdrowi i ranni! Rozumiecie? Jak przejdziemy z Porywistym Dębem, po nas ma iść ktoś sprawny.
Poranek dopiero wstawał, a delikatne, blade światło rozlewało się po okolicy niczym mglisty welon. Oczy potworów nie świeciły już w ciemności. Jarzębinowy Żar rozejrzała się uważnie. Nie dostrzegła żadnego zbliżającego się samochodu. Gdy tylko nadarzyła się okazja, wbiegła pierwsza na jezdnię. Zatrzymała się na środku mostu i odwróciła się, patrząc na resztę grupy. Jej oczy błyszczały determinacją. Mglisty Sen i Kosaćcowa Grzywa zarzucili go na swoje plecy, jakby był takim dużym kociakiem, po czym prędko go przenieśli na drugą stronę Drogi Grzmotu. Po jakimś czasie wszyscy przeszli na wyznaczone miejsce, jednak nie obyło się bez strat. Poziomkowa Polana na ostatniej prostej stracił ogon podczas spotkania z potworem.
Może jednak połamane łapy, nie były aż tak straszne, jak wyrwany ogon? Chociaż… Bez ogona można chodzić, a on bez łap już nie.
“Dobra, jednak mam gorzej…”
Nie zdążył się bardziej skupić na innych kotach oraz ich obrażeniach, gdyż rozległ się donośny głos Mglistego Snu.
– Wszyscy! – zwrócił się do kotów i objął wszystkich wzrokiem. Kiedy rozmowy umilkły, pokazał pyskiem stronę, z której rozciągał się przed nim lasek – Powinniśmy skierować się do lasu i schronić się między drzewami. Niektórzy z nas potrzebują opieki Jarzębinowego Żaru, jednak ona nie jest w stanie zająć się potrzebującymi, teraz kiedy nie ma wystarczająco dużo ziół. Tak samo musimy stworzyć prowizoryczny obóz, żeby zregenerować siły i pomyśleć, co mamy zrobić dalej…
Kolejny wieczór...
Zaczęło się biesiadowanie. Wszyscy mieli swoje posłania i jedzenie, które upolowały zdrowe koty. Nowe miejsce nie było aż tak tragiczne, jak mogli sobie wyobrażać. Z tego, co niektórzy mówili, nawet nie czuć było żadnych woni lisów, czy borsuków. Powinni szybko przejąć to terytorium i zbudować obóz.
Właśnie jadł wiewiórkę, kiedy zauważył wraz z Zapomnianą Koniczyną świetliki, które wesoło latały sobie nad nimi, jakby chciały się przywitać. Nie był to najgorszy widok, chociaż też dziwne, żeby tak się zachwycać robalami. Na pewno nie były aż tak cudowne, jak motyle. Tego był pewien.
– Hej, Mglisty Śnie! Patrz na to! – zawołał Zapomniana Koniczyna, chcąc ewidentnie zdobyć uwagę swojego przyjaciela, czy kimkolwiek ta dwójka jest dla siebie.
– Są takie romantyczne. – zaśmiał się Kosaćcowa Grzywa, szturchając przy tym Zapomnianą Koniczynę, na co ten z niedowierzaniem prychnął na starszego.
Pewnie, gdyby nie miał złamanej łapy, to nie oszczędziłby kuksańca niebieskiemu vanowi.
Mglisty Sen się zaśmiał i spojrzał na tańczące małe światełka, które w rzeczywistości były małymi robaczkami.
Nagle ze spokojnego snu zerwała się Jarzębinowy Żar i spojrzała to raz na niego i na świetliki.
– To musi być znak! – westchnęła, patrząc się z zauroczeniem i ulgą w oczach, jakby potężny ciężar zszedł jej w końcu z barków. – To znak od Klanu Gwiazdy!
Wszystkie koty, które leżały na posłaniach, spojrzały się pytająco na medyczkę. Niektórzy zdezorientowani, inni pokręcili tylko nosami, wątpiąc w trzeźwość umysłu Jarzębinowego Żaru, tak jak Porywisty Dąb, a pozostali z zachwytem i przejęciem wchłaniali wszystko, co powiedziała, jak Stroczkowa Łapa.
– Klan Gwiazdy chce nam przekazać, że wszystko będzie dobrze! Czuwają nad nami ciągle! Chcą nam przekazać, że przed nami zaczyna się dobry początek! Nie jesteśmy zgubieni… – wypowiedziała to, mrucząc.
Uniósł brwi i zastrzygł uchem. Czy to było normalne zachowanie dla kotek? Jeszcze nie widział, żeby Ognikowa Słota się czymś tak podekscytowała, a w szczególności latającymi i świecącymi robaczkami.
– Więc… Co teraz? – odezwała się Rysi Trop – Mam rozumieć, że jesteśmy zwykłą grupą samotników. Takimi uciekinierami.
Wszyscy wymienili się pytającymi spojrzeniami, aż w końcu popatrzyli się na Mglisty Sen.
– Jesteśmy Świetlikami. – powiedział w końcu.
– Świetlikami? Tak po prostu? – zdziwił się Kosaćcowa Grzywa.
Zmarszczył pysk. Jak to świetlikami? Mają za taką kozacką ucieczkę, gdzie prawie wszyscy się połamali, zostać nazwami jako takie świecące robale? Z niedowierzaniem, przechylił głowę.
– A gdzie słowo “Klan”? Nie jesteśmy już Klanem? – zawtórował starszemu Porywisty Dąb – Nie jesteśmy Klanem Świetlików?
– Jeszcze nie. Nie mamy ról i ani obozu. Tak samo musimy zostać zaakceptowani przez pozostałe Klany… Na tą chwilę jesteśmy Świetlikami. Wnieśliśmy nadzieję dla Klanu Gwiazdy i oświetliliśmy mrok Mrocznej Puszczy. Na tą chwilę jesteśmy mali i słabi, jednak nasze siły wrócą i to ze zwiększoną siłą. – powiedział spokojnym głosem, a na jego pysku usiadł mały robaczek, od którego zawdzięczali nazwę.
Wzruszył ramionami. Lepiej, żeby się nie odzywał, może za dobre sprawowanie kiedyś dostanie wysoką rangę. Może i niech zostaną te Świetliki. Trochę obciach, jednak nie aż taki, jak Owocowy Las.
23 grudnia 2025
Od Pacynki CD. Słonecznego Fragmentu
— Dołączysz i co? Urodzisz kocięta Burzowych Chmur? Masz zamiar jak twoja siostra mordować niewinne koty, z którymi spałabyś w jednym z legowisk i dzieliła języki? Może własne kocięta również zabijesz... W imię czego... Wiary? Kaprysu? — wypytywał. — Tylko dlaczego Klan Burzy! Ze wszystkich pięciu społeczności, dlaczego wybrałyście właśnie ten klan?
Tego już nie dało się ukryć ani jakoś wytłumaczyć. Pacynka z każdym dniem pojmowała coraz bardziej, że wpakowała się w coś bardzo niedobrego. Okropnego wręcz. W coś, co teraz będzie chodziło za nią krok w krok, co będzie piszczało, darło mordkę i robiło wszystko, by być jak największym wrzodem na ogonie. Budziła się, czując się tak mdło i mizernie, że nieraz miała ochotę zwrócić swój ostatnio zjedzony posiłek. A jeśli chodzi o posiłki – jej apetyt wzrósł. Potrzebowała więcej zwierzyny, by czuć się najedzona, a jednocześnie miała mniej energii i siły, by na cokolwiek polować.
Dlatego zmuszała swojego partnera, Burzowe Chmury, by wychodził z obozu coraz częściej i dla niej polował, nawet jeśli narażał ich wtedy na odkrycie przez innych Burzaków. To jednak nie było jej problemem. No dobra. Może było – ale tylko po części. To nie ona była w klanie, z którego mogliby ją wyrzucić. A jeśli dymnego ukarzą, to może będzie go mogła mieć przy sobie przez całe dnie i noce – i tak, jak bardzo go przy sobie nie chciała, tak potrzebowała jedzenia. I wspólnika. Pachołka, który nie będzie kwestionował nawet jej najkrzywszych akcji.
Tego dnia, gdy widziała, jak kocur przekracza granicę, by do niej dotrzeć, postanowiła, że mu powie. Powie mu o wszystkim… i o niczym. Nie planowała tej rozmowy – nie miała po co. Powie to, co ślina przyniesie jej na język, a Burzowe Chmury i tak we wszystko uwierzy, a na koniec jeszcze przyniesie pod pysk tłustego królika, wiewiórkę i wróbla. Brązowooki był taki głupi, niemądry… Mógł posłuchać swojego koleżki, zanim zrobiło się już za późno.
— Pacynko! Jak się dziś czujesz? Dalej tak słabo? Może spróbuję zapytać o to medyka? Albo poproszę Słoneczny Fragment o pomoc… — zaczął, witając się czule z buraską. Kotka nawet nie drgnęła, gdy dymny ocierał się o nią futrem. Miała ochotę się skrzywić, ale zachowała kamienną twarz dla niepoznaki.
— To… nie będzie konieczne — mruknęła w końcu, gdy wojownik się odsunął. Przełknęła ślinę, czując, jak w środku robi jej się niedobrze. Ale nie z powodu porannych mdłości. — Tak się składa, że… odkryłam, co mi jest — kontynuowała, widząc, jak zaciekawienie w oczach wojownika rośnie.
— Naprawdę? W takim razie, o co chodzi? — zapytał, siadając i owijając ogon wokół łap. Pacynka musiała zastanowić się, czy da radę wypowiedzieć to, co właśnie miała powiedzieć, jednocześnie nie wymiotując. Wzięła głęboki wdech, jakby była zestresowana – choć w rzeczywistości jedyne, co czuła, to obrzydzenie.
— Więc… wydaje mi się, że mogę być w ciąż-
Burzowe Chmury aż podskoczył.
Zerwał się na równe łapy, otworzył szeroko oczy, rozdziawił pysk. Futro stanęło mu dęba.
— Pacynko! To… to świetnie! Wreszcie będziesz mogła dołączyć do Klanu Burzy! — wykrzyknął, a jego zdziwiona mina zmieniła się w szeroki uśmiech. — Nie wierzę, że doczekałem się tej chwili! Musimy o tym powiedzieć Słonecznemu Fragmentowi, bo na pewno się ucies-
Kocur przerwał, widząc niezadowolenie na pysku swojej partnerki.
— W tym rzecz, że… póki nic nie jest potwierdzone, nie chcę, by Słońce wiedział. Nie mów mu nic o tym, dobrze? — mruknęła ponuro, na co dymny nieco się zdziwił. — Mam pewne podejrzenia, że jeśli dowie się, że oczekuję twoich kociąt… nie będzie zadowolony. Będzie chciał się mnie pozbyć, zrobi wszystko, by nie wpuścili mnie do Klanu Burzy. To przykre, wiem – to twój przyjaciel i mu ufasz – ale on już taki jest… Zazdrości ci, bo to ty jesteś moim partnerem, a ja przypominam mu o jego zauroczeniu — westchnęła.
Burza skinął głową, wciąż trochę zmieszany. Widać było, że w jego głowie toczy się właśnie konflikt, ale kocur postanowił zachować wszelkie komentarze dla siebie.
Teraz, by plan był kompletny, Pacynka musiała jeszcze odnaleźć Słoneczny Fragment i wmówić mu mniej więcej to samo, co wmówiła już Burzowym Chmurom. Musiała go przekonać, że to on jest jedynym ojcem i że pod żadnym pozorem nie ma mówić o niczym dymnemu kocurowi. Łatwizna. Z nim pójdzie nawet łatwiej niż z Burzą – a przynajmniej taką miała nadzieję.
Choć może byłoby fajniej, gdyby na swojej drodze napotkała trochę więcej przeszkód. Bawiła się tymi kocurami jak dwiema pacynkami! I gdzie w tym zabawa? Po jakimś czasie wymyślanie samemu scenariusza robiło się już nudne, a jak na razie to tylko ona była władcą i panem.
Zdziwiła się, gdy pośród wysokich traw na terenach Klanu Burzy nie dostrzegła jednego kota, lecz całą trójkę. Na przedzie szły dwie rude kotki, zaś gdzieś z tyłu wlókł się za nimi kremowy towarzysz – taki, którego akurat poszukiwała Pacynka. A skoro już znalazła się w takiej sytuacji, to równie dobrze mogła ją wykorzystać do swojego celu. Tak dla urozmaicenia tej akcji zrobi to w towarzystwie widowni. Czemu nie? Nie miała nic do stracenia; na wiele mogła sobie pozwolić.
Wyskoczyła z kryjówki, wymachując puchatym ogonem na boki i trzymając wzrok utkwiony w kremowym kocurze. Gdy ten ją dostrzegł, niemal zamarł. Prawie by mu serce stanęło na jej widok! Nic dziwnego – gdy jest się tak urokliwym, nie? Choć w tym momencie to chyba nie o to chodziło. Nieczęsto widzi się tak pewną siebie morderczynię, w dodatku samotniczkę.
Na jej widok dwie rudaski wygięły grzbiety w łuk, całe się jeżąc.
— Intruz! — krzyknęła jedna z nich, obserwując Pacynkę źrenicami w kształcie cienkich sosnowych igieł.
Słońce wyszedł na przód, odgradzając wojowniczki od brązowookiej.
— Co ty tu robisz?! Wynoś… wynoś się z naszych terenów! — mruknął stanowczo, zadzierając brodę.
Pacynka jednak ani nie drgnęła; jedynie uśmiechnęła się szerzej, nieco kpiąco. Wydawało mu się, że skoro przyszedł z obstawą, to wszystko mu wolno. Bzdura. Szybko położyła po sobie uszy i delikatnie się cofnęła, zakładając na pysk maskę żalu i goryczy.
— Och! — wykrzyknęła, dramatycznie kładąc łapę na piersi. — Niech w waszych sercach znajdzie się miejsce na odrobinę litości wobec biednej, szukającej schronienia samotniczki! — kontynuowała swoje lamentowanie, ani na moment nie okazując zwątpienia.
Jedna kotka, cała w cętkach i o żółtych oczach, nagle zjawiła się obok Słonecznego Fragmentu.
— Dlaczego mielibyśmy chcieć ci pomagać? Wyglądasz, jakbyś miała pchły! — wyrzuciła z siebie z obrzydzeniem. — Jest Pora Zielonych Liści! Czemu miałabyś sobie nie poradzić? Zwierzyny ci nie brakuje, tym bardziej, jeśli podkradasz ją z naszych terenów — prychnęła przez zaciśnięte zęby, smagając powietrze ogonem.
Pacynka, nie zamierzając się poddać, spuściła głowę.
— To nie o jedzenie chodzi… — westchnęła przeciągle, po czym uniosła smutny, pełen bólu wzrok na rudą kotkę. — Chodzi o to, że… oczekuję kociąt. Chcę dla nich jak najlepiej, a ty… jako kotka, i jako zapewne matka, powinnaś mnie zrozumieć…! — jęknęła, teatralnie odwracając wzrok od wojowniczki.
Cętkowana wydała z siebie zdumiony odgłos, po czym umilkła.
Wtem do rozmowy przyłączyła się kolejna ruda kocica, która dotychczas stała gdzieś z tyłu:
— A gdzie jest ojciec kociąt? Dlaczego on nie może ci pomóc? — zapytała, unosząc jedną brew.
Pacynka rzuciła Słońcu wymowne spojrzenie, po czym skupiła wzrok na kotce, która jako kolejna postanowiła jej przeszkodzić. No nic. Jakby nie patrzeć, właśnie tego oczekiwała.
— Ojciec kociąt… Ja… nie chcę o nim mówić — mruknęła niemal drżącym głosem.
Na to zielonooka zwróciła głowę w stronę kremowego.
— Ona kłamie! Wcale nie jest w ciąży — stwierdziła, po czym rzuciła okiem na Pacynkę. — Nie wygląda, jakby była! — dodała, a gdy Słońce niepewnie, lecz z ulgą, jej przytaknął, podeszła bliżej buraski. — Słuchaj, w naszym klanie nie ma teraz miejsca na obce samotniczki. Nawet jeśli spodziewałabyś się kociąt, to dla własnego dobra trzymaj się z dala od Klanu Burzy — przestrzegła ją.
Nie wiedziała jednak, że to Pacynki powinni się bać.
— To brzmi jak zwykłe gadanie, by cię wygonić, ale tak nie jest — kontynuowała, spoglądając ukradkiem na przewodnika stojącego nieopodal. — Ostatnio doszło u nas do egzekucji kotki, która dawniej była samotniczką. Jeden z naszych wojowników… ceni sobie sprawiedliwość. Gdybyś okazała się zła… nie okazałby ci litości.
Pacynka zmrużyła oczy, prostując się – już kompletnie nie przypominała tej słabej, rozbeczanej samotniczki sprzed chwili.
— Jeśli wam szkoda dwóch myszy dziennie, to dobrze. Odejdę z waszych terenów i już nigdy nie będę prosić o schronienie. Mam nadzieję, że wasze skąpstwo nie odbierze mi niedługo życia… — rzuciła przez zaciśnięte zęby, odwracając się od rudej wojowniczki.
Słoneczny Fragment przez moment stał w bezruchu, aż w końcu jego głos przeciął powietrze:
— Ja… odprowadzę ją. Musimy mieć pewność, że na pewno przekroczy granicę, czyż nie?
Pacynka usłyszała zbliżające się w jej stronę kroki i mimowolnie się uśmiechnęła. Przedstawienie udane – teraz mogła udać się na osobność z jednym z aktorów, by porozmawiać.
Kroki przewodnika były nerwowe, a jego ogon kołysał się na boki.
— Ty… naprawdę jesteś w ciąży… i… — urwał, kładąc po sobie uszy.
Bura poczuła, jak robi jej się ciepło na sercu. Karmiła się jego niepewnością, strachem i niepokojem.
— Tak, Słoneczny Fragmencie… — wyszeptała. — Jesteś ich ojcem.
Pacynka spoglądała na kremowego z niemal pustką w oczach, wysłuchując uważnie jego słów. Do przewidzenia było, że dojdzie do kolejnej takiej sprzeczki, gdy tylko zostaną sami. Kocur nie zamierzał odpuszczać; chciał poznać całą prawdę. Pacynka jednak nie zamierzała dawać mu jej tak łatwo. O ile w ogóle zamierzała to zrobić.
— To nie jest kaprys — mruknęła spokojnie, jakby tłumaczyła Słonecznemu Fragmentowi coś oczywistego. — Nie zabijam dlatego, że chcę. Zabijam, bo po to mnie stworzono — kontynuowała pewnym głosem, ani na moment się nie wahając.
Kremowy milczał, wpatrując się w Pacynkę z mieszaniną zmieszania i triumfu w oczach, jakby nie był do końca pewien, czy powinien jej słuchać, czy może uciekać od niej jak najdalej.
— Tchnęli we mnie życie z konkretnym celem. Moja ciotka widziała więcej niż wy wszyscy razem wzięci! Jej plan nie był okrutny, a konieczny… — Pacynka prychnęła cicho, z ledwie wyczuwalnym bólem w głosie. — Marionetka pragnęła zasiać zamęt wśród klanów… i miała do tego pełne prawo. Bo… — urwała. Jej spojrzenie spoczęło na pysku kocura, wpatrując się w niego z odrazą. — Wy, klanowe koty… jesteście bezduszni. Pragniecie pozbyć się wszystkiego, co obce. Wszystkiego, co nie jest tylko głupią, ślepą owcą podążającą za resztą grupy…
Zamilkła na moment.
— W innych okolicznościach może byłoby mi was odrobinę żal. Ale z każdym kolejnym księżycem coraz bardziej przekonuję się, że nie warto marnować ani chwili na coś takiego jak współczucie. Nie dla was. Nie po tym, jak pozbawiliście mnie dwóch najbliższych mi kotów! — uparła się, mrużąc gniewnie oczy.
Może gdyby zignorować fakt, że zarówno Marionetka, jak i Wieleni Szlak były mordercami, jej słowa miałyby jakikolwiek sens. Może wtedy mogłaby zostać lepiej zrozumiana. Lecz w tym momencie była po prostu zaślepiona gniewem i pragnieniem tego, by to jej samej było dobrze. A raczej – by to jej rodzina żyła.
Słoneczny Fragment przekręcił głowę, a na jego pysku rozciągnął się grymas.
— Więc skoro uważasz, że każdy klanowy kot jest zły do szpiku kości, to dlaczego związałaś się z Burzowymi Chmurami? Nie możesz tworzyć problemów gdzieś indziej? — zapytał, a jego ogon zadrżał z irytacji i bezsilności. — Dlaczego wybrałaś akurat niego? Czy zrobiłaś to specjalnie, bo wiedziałaś, że ma jakieś powiązania z Wielenim Szlakiem…?
Pacynka wzruszyła ramionami.
— Muszę przyznać, że Burza nie był… planowany. Nie zamierzałam z nim wchodzić ani w związek, ani w przyjaźń, ale on jakoś sam przypałętał się do mnie na granicy. Miałam dać takiej okazji… uciec mi sprzed nosa? Może i jestem zła, ale nie jestem głupia! — zaśmiała się głośno, szczerząc pożółkłe zęby w świetle księżyca.
Słońce prychnął, czując, że atmosfera nieco się rozluźnia, choć Pacynka wciąż nie wydawała mu się bardziej logiczna niż wcześniej.
— To dlaczego wciąż przy nim jesteś, skoro już odkryłem, że jesteś mordercą? Nie łatwiej byłoby ci męczyć kogoś innego? — drążył, subtelnie kładąc po sobie uszy.
Pacynka wolałaby jednak, by kremowy skończył te próby odciągnięcia jej od Burzowych Chmur. Kocur był jej źródłem informacji, wsparcia – to oczywiste, że nie mogła go zostawić.
— Co z tego, że to odkryłeś?! — burknęła, a w jej oczach zalśnił gniew. — Jesteś zbyt słaby, by z tym cokolwiek zrobić! Miałeś tyle szans, by mnie wkopać, zabić, zniszczyć… ale wiesz, że nie jesteś w stanie.
Gdy mówiła, jej uśmiech stale się poszerzał, a głos ściszał. Słoneczny Fragment tkwił w bezruchu, tępo wpatrując się w pysk burej.
— Nie jesteś, bo za bardzo przypominam ci o Wielenim Szlaku, co? Za bardzo ją kochałeś, więc teraz nie możesz sobie mnie odpuścić — mruknęła kpiąco, choć z wymuszoną słodyczą.
Kremowy pokręcił głową w proteście, ale w głębi serca wszyscy wiedzieli, że tak właśnie było.
— To nie jest kaprys — mruknęła spokojnie, jakby tłumaczyła Słonecznemu Fragmentowi coś oczywistego. — Nie zabijam dlatego, że chcę. Zabijam, bo po to mnie stworzono — kontynuowała pewnym głosem, ani na moment się nie wahając.
Kremowy milczał, wpatrując się w Pacynkę z mieszaniną zmieszania i triumfu w oczach, jakby nie był do końca pewien, czy powinien jej słuchać, czy może uciekać od niej jak najdalej.
— Tchnęli we mnie życie z konkretnym celem. Moja ciotka widziała więcej niż wy wszyscy razem wzięci! Jej plan nie był okrutny, a konieczny… — Pacynka prychnęła cicho, z ledwie wyczuwalnym bólem w głosie. — Marionetka pragnęła zasiać zamęt wśród klanów… i miała do tego pełne prawo. Bo… — urwała. Jej spojrzenie spoczęło na pysku kocura, wpatrując się w niego z odrazą. — Wy, klanowe koty… jesteście bezduszni. Pragniecie pozbyć się wszystkiego, co obce. Wszystkiego, co nie jest tylko głupią, ślepą owcą podążającą za resztą grupy…
Zamilkła na moment.
— W innych okolicznościach może byłoby mi was odrobinę żal. Ale z każdym kolejnym księżycem coraz bardziej przekonuję się, że nie warto marnować ani chwili na coś takiego jak współczucie. Nie dla was. Nie po tym, jak pozbawiliście mnie dwóch najbliższych mi kotów! — uparła się, mrużąc gniewnie oczy.
Może gdyby zignorować fakt, że zarówno Marionetka, jak i Wieleni Szlak były mordercami, jej słowa miałyby jakikolwiek sens. Może wtedy mogłaby zostać lepiej zrozumiana. Lecz w tym momencie była po prostu zaślepiona gniewem i pragnieniem tego, by to jej samej było dobrze. A raczej – by to jej rodzina żyła.
Słoneczny Fragment przekręcił głowę, a na jego pysku rozciągnął się grymas.
— Więc skoro uważasz, że każdy klanowy kot jest zły do szpiku kości, to dlaczego związałaś się z Burzowymi Chmurami? Nie możesz tworzyć problemów gdzieś indziej? — zapytał, a jego ogon zadrżał z irytacji i bezsilności. — Dlaczego wybrałaś akurat niego? Czy zrobiłaś to specjalnie, bo wiedziałaś, że ma jakieś powiązania z Wielenim Szlakiem…?
Pacynka wzruszyła ramionami.
— Muszę przyznać, że Burza nie był… planowany. Nie zamierzałam z nim wchodzić ani w związek, ani w przyjaźń, ale on jakoś sam przypałętał się do mnie na granicy. Miałam dać takiej okazji… uciec mi sprzed nosa? Może i jestem zła, ale nie jestem głupia! — zaśmiała się głośno, szczerząc pożółkłe zęby w świetle księżyca.
Słońce prychnął, czując, że atmosfera nieco się rozluźnia, choć Pacynka wciąż nie wydawała mu się bardziej logiczna niż wcześniej.
— To dlaczego wciąż przy nim jesteś, skoro już odkryłem, że jesteś mordercą? Nie łatwiej byłoby ci męczyć kogoś innego? — drążył, subtelnie kładąc po sobie uszy.
Pacynka wolałaby jednak, by kremowy skończył te próby odciągnięcia jej od Burzowych Chmur. Kocur był jej źródłem informacji, wsparcia – to oczywiste, że nie mogła go zostawić.
— Co z tego, że to odkryłeś?! — burknęła, a w jej oczach zalśnił gniew. — Jesteś zbyt słaby, by z tym cokolwiek zrobić! Miałeś tyle szans, by mnie wkopać, zabić, zniszczyć… ale wiesz, że nie jesteś w stanie.
Gdy mówiła, jej uśmiech stale się poszerzał, a głos ściszał. Słoneczny Fragment tkwił w bezruchu, tępo wpatrując się w pysk burej.
— Nie jesteś, bo za bardzo przypominam ci o Wielenim Szlaku, co? Za bardzo ją kochałeś, więc teraz nie możesz sobie mnie odpuścić — mruknęła kpiąco, choć z wymuszoną słodyczą.
Kremowy pokręcił głową w proteście, ale w głębi serca wszyscy wiedzieli, że tak właśnie było.
* * *
Dlatego zmuszała swojego partnera, Burzowe Chmury, by wychodził z obozu coraz częściej i dla niej polował, nawet jeśli narażał ich wtedy na odkrycie przez innych Burzaków. To jednak nie było jej problemem. No dobra. Może było – ale tylko po części. To nie ona była w klanie, z którego mogliby ją wyrzucić. A jeśli dymnego ukarzą, to może będzie go mogła mieć przy sobie przez całe dnie i noce – i tak, jak bardzo go przy sobie nie chciała, tak potrzebowała jedzenia. I wspólnika. Pachołka, który nie będzie kwestionował nawet jej najkrzywszych akcji.
Tego dnia, gdy widziała, jak kocur przekracza granicę, by do niej dotrzeć, postanowiła, że mu powie. Powie mu o wszystkim… i o niczym. Nie planowała tej rozmowy – nie miała po co. Powie to, co ślina przyniesie jej na język, a Burzowe Chmury i tak we wszystko uwierzy, a na koniec jeszcze przyniesie pod pysk tłustego królika, wiewiórkę i wróbla. Brązowooki był taki głupi, niemądry… Mógł posłuchać swojego koleżki, zanim zrobiło się już za późno.
— Pacynko! Jak się dziś czujesz? Dalej tak słabo? Może spróbuję zapytać o to medyka? Albo poproszę Słoneczny Fragment o pomoc… — zaczął, witając się czule z buraską. Kotka nawet nie drgnęła, gdy dymny ocierał się o nią futrem. Miała ochotę się skrzywić, ale zachowała kamienną twarz dla niepoznaki.
— To… nie będzie konieczne — mruknęła w końcu, gdy wojownik się odsunął. Przełknęła ślinę, czując, jak w środku robi jej się niedobrze. Ale nie z powodu porannych mdłości. — Tak się składa, że… odkryłam, co mi jest — kontynuowała, widząc, jak zaciekawienie w oczach wojownika rośnie.
— Naprawdę? W takim razie, o co chodzi? — zapytał, siadając i owijając ogon wokół łap. Pacynka musiała zastanowić się, czy da radę wypowiedzieć to, co właśnie miała powiedzieć, jednocześnie nie wymiotując. Wzięła głęboki wdech, jakby była zestresowana – choć w rzeczywistości jedyne, co czuła, to obrzydzenie.
— Więc… wydaje mi się, że mogę być w ciąż-
Burzowe Chmury aż podskoczył.
Zerwał się na równe łapy, otworzył szeroko oczy, rozdziawił pysk. Futro stanęło mu dęba.
— Pacynko! To… to świetnie! Wreszcie będziesz mogła dołączyć do Klanu Burzy! — wykrzyknął, a jego zdziwiona mina zmieniła się w szeroki uśmiech. — Nie wierzę, że doczekałem się tej chwili! Musimy o tym powiedzieć Słonecznemu Fragmentowi, bo na pewno się ucies-
Kocur przerwał, widząc niezadowolenie na pysku swojej partnerki.
— W tym rzecz, że… póki nic nie jest potwierdzone, nie chcę, by Słońce wiedział. Nie mów mu nic o tym, dobrze? — mruknęła ponuro, na co dymny nieco się zdziwił. — Mam pewne podejrzenia, że jeśli dowie się, że oczekuję twoich kociąt… nie będzie zadowolony. Będzie chciał się mnie pozbyć, zrobi wszystko, by nie wpuścili mnie do Klanu Burzy. To przykre, wiem – to twój przyjaciel i mu ufasz – ale on już taki jest… Zazdrości ci, bo to ty jesteś moim partnerem, a ja przypominam mu o jego zauroczeniu — westchnęła.
Burza skinął głową, wciąż trochę zmieszany. Widać było, że w jego głowie toczy się właśnie konflikt, ale kocur postanowił zachować wszelkie komentarze dla siebie.
* * *
Choć może byłoby fajniej, gdyby na swojej drodze napotkała trochę więcej przeszkód. Bawiła się tymi kocurami jak dwiema pacynkami! I gdzie w tym zabawa? Po jakimś czasie wymyślanie samemu scenariusza robiło się już nudne, a jak na razie to tylko ona była władcą i panem.
Zdziwiła się, gdy pośród wysokich traw na terenach Klanu Burzy nie dostrzegła jednego kota, lecz całą trójkę. Na przedzie szły dwie rude kotki, zaś gdzieś z tyłu wlókł się za nimi kremowy towarzysz – taki, którego akurat poszukiwała Pacynka. A skoro już znalazła się w takiej sytuacji, to równie dobrze mogła ją wykorzystać do swojego celu. Tak dla urozmaicenia tej akcji zrobi to w towarzystwie widowni. Czemu nie? Nie miała nic do stracenia; na wiele mogła sobie pozwolić.
Wyskoczyła z kryjówki, wymachując puchatym ogonem na boki i trzymając wzrok utkwiony w kremowym kocurze. Gdy ten ją dostrzegł, niemal zamarł. Prawie by mu serce stanęło na jej widok! Nic dziwnego – gdy jest się tak urokliwym, nie? Choć w tym momencie to chyba nie o to chodziło. Nieczęsto widzi się tak pewną siebie morderczynię, w dodatku samotniczkę.
Na jej widok dwie rudaski wygięły grzbiety w łuk, całe się jeżąc.
— Intruz! — krzyknęła jedna z nich, obserwując Pacynkę źrenicami w kształcie cienkich sosnowych igieł.
Słońce wyszedł na przód, odgradzając wojowniczki od brązowookiej.
— Co ty tu robisz?! Wynoś… wynoś się z naszych terenów! — mruknął stanowczo, zadzierając brodę.
Pacynka jednak ani nie drgnęła; jedynie uśmiechnęła się szerzej, nieco kpiąco. Wydawało mu się, że skoro przyszedł z obstawą, to wszystko mu wolno. Bzdura. Szybko położyła po sobie uszy i delikatnie się cofnęła, zakładając na pysk maskę żalu i goryczy.
— Och! — wykrzyknęła, dramatycznie kładąc łapę na piersi. — Niech w waszych sercach znajdzie się miejsce na odrobinę litości wobec biednej, szukającej schronienia samotniczki! — kontynuowała swoje lamentowanie, ani na moment nie okazując zwątpienia.
Jedna kotka, cała w cętkach i o żółtych oczach, nagle zjawiła się obok Słonecznego Fragmentu.
— Dlaczego mielibyśmy chcieć ci pomagać? Wyglądasz, jakbyś miała pchły! — wyrzuciła z siebie z obrzydzeniem. — Jest Pora Zielonych Liści! Czemu miałabyś sobie nie poradzić? Zwierzyny ci nie brakuje, tym bardziej, jeśli podkradasz ją z naszych terenów — prychnęła przez zaciśnięte zęby, smagając powietrze ogonem.
Pacynka, nie zamierzając się poddać, spuściła głowę.
— To nie o jedzenie chodzi… — westchnęła przeciągle, po czym uniosła smutny, pełen bólu wzrok na rudą kotkę. — Chodzi o to, że… oczekuję kociąt. Chcę dla nich jak najlepiej, a ty… jako kotka, i jako zapewne matka, powinnaś mnie zrozumieć…! — jęknęła, teatralnie odwracając wzrok od wojowniczki.
Cętkowana wydała z siebie zdumiony odgłos, po czym umilkła.
Wtem do rozmowy przyłączyła się kolejna ruda kocica, która dotychczas stała gdzieś z tyłu:
— A gdzie jest ojciec kociąt? Dlaczego on nie może ci pomóc? — zapytała, unosząc jedną brew.
Pacynka rzuciła Słońcu wymowne spojrzenie, po czym skupiła wzrok na kotce, która jako kolejna postanowiła jej przeszkodzić. No nic. Jakby nie patrzeć, właśnie tego oczekiwała.
— Ojciec kociąt… Ja… nie chcę o nim mówić — mruknęła niemal drżącym głosem.
Na to zielonooka zwróciła głowę w stronę kremowego.
— Ona kłamie! Wcale nie jest w ciąży — stwierdziła, po czym rzuciła okiem na Pacynkę. — Nie wygląda, jakby była! — dodała, a gdy Słońce niepewnie, lecz z ulgą, jej przytaknął, podeszła bliżej buraski. — Słuchaj, w naszym klanie nie ma teraz miejsca na obce samotniczki. Nawet jeśli spodziewałabyś się kociąt, to dla własnego dobra trzymaj się z dala od Klanu Burzy — przestrzegła ją.
Nie wiedziała jednak, że to Pacynki powinni się bać.
— To brzmi jak zwykłe gadanie, by cię wygonić, ale tak nie jest — kontynuowała, spoglądając ukradkiem na przewodnika stojącego nieopodal. — Ostatnio doszło u nas do egzekucji kotki, która dawniej była samotniczką. Jeden z naszych wojowników… ceni sobie sprawiedliwość. Gdybyś okazała się zła… nie okazałby ci litości.
Pacynka zmrużyła oczy, prostując się – już kompletnie nie przypominała tej słabej, rozbeczanej samotniczki sprzed chwili.
— Jeśli wam szkoda dwóch myszy dziennie, to dobrze. Odejdę z waszych terenów i już nigdy nie będę prosić o schronienie. Mam nadzieję, że wasze skąpstwo nie odbierze mi niedługo życia… — rzuciła przez zaciśnięte zęby, odwracając się od rudej wojowniczki.
Słoneczny Fragment przez moment stał w bezruchu, aż w końcu jego głos przeciął powietrze:
— Ja… odprowadzę ją. Musimy mieć pewność, że na pewno przekroczy granicę, czyż nie?
Pacynka usłyszała zbliżające się w jej stronę kroki i mimowolnie się uśmiechnęła. Przedstawienie udane – teraz mogła udać się na osobność z jednym z aktorów, by porozmawiać.
Kroki przewodnika były nerwowe, a jego ogon kołysał się na boki.
— Ty… naprawdę jesteś w ciąży… i… — urwał, kładąc po sobie uszy.
Bura poczuła, jak robi jej się ciepło na sercu. Karmiła się jego niepewnością, strachem i niepokojem.
— Tak, Słoneczny Fragmencie… — wyszeptała. — Jesteś ich ojcem.
<Słoneczny Fragmencie?>
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
























