Przeszłość
— Hej, Stroczek. — szylkretka szturchnęła kocurka lekko łapką, zwracając jego uwagę. Położył uszy po sobie. — Gadałam ostatnio z jakimś nocniakiem o twojej siostrze. Podobno ma się dobrze, no, może poza faktem, że będzie teraz musiała jeść śmierdzące ryby — miauknęła, marszcząc lekko nosek. Posłała malcowi krzywy uśmiech.
Usłyszawszy to, postawił uszy czujnie, chociaż nadal niepewnie. Co, jeśli wcale nie mówiła mu całej prawdy? Zmarszczył brwi. W sumie, dlaczego miałaby kłamać? Nie znał jej też aż tak dobrze…
— N-naprawdę? — zapytał, wiercąc się odrobinę. — Całe szczęście, martwiłem się o nią — westchnął, ale nadal nie czuł się przy niej tak komfortowo, jak przy przykładowo Szczawiowym Sercu. W pewnym momencie spojrzał na nią, nie dodając nic więcej. Może ryby wcale nie były takie złe. Na samą wspominkę o Łezce poczuł się tak, jakby znowu przy nim tu była.
Pomroczna Łapa przysiadła obok kociaka.
— Naprawdę! — wymiauczała, przesuwając łapą po ziemi. Spojrzała na Stroczka z ukosa. — Pewnie nie masz o co. Chyba jesteście już na tyle duzi, że następnym razem będziesz mógł zobaczyć ją na własne oczy.
— A w którą stronę jest miejsce, gdzie mieszka moja siostra? Mogę tam iść? Zabierzesz mnie do niej? — zaczął zadawać starszej masę pytań, przekręcając odrobinę główkę. Nie rozumiał jeszcze za dobrze wszystkich tych granic, o jakich co jakiś czas rozmawiali dorośli. Zawsze uznawał to za coś, co dotyczy tylko najstarszych. Może tym razem dotyczyło i jego.
Zastrzygła uszami i zamyśliła się na moment.
— Gdzieś... No, gdzieś tam — miauknęła, wskazując łapą na południową część terenów klanów. — Zabrać cię tam nie mogę. Nie dzielimy z nocniakami granicy, więc trudno byłoby się do nich dostać…
Stroczek opuścił wzrok na swoje łapy ze smutkiem. — Szkoda, że mnie tam nie możesz zabrać. Chciałbym się z nią zobaczyć — miauknął smutno, spoglądając na kotkę siedzącą obok.
***
Teraźniejszość
Stroczkowa Łapa wybiegł przed legowisko, zauważywszy pierwsze promienie słońca wpadające przez liściasty krzew chroniący łoża klanowiczów przed chłodnymi, porannymi podmuchami. Brukselkowa Zadra nie była wcale tak bardzo wymagającą mentorką, jak mogłoby się wydawać. A może była, a przez to, że pozwalała mu odpoczywać, po każdym treningu wyrobił sobie o niej taką pozytywną opinię? Mimo że szkolenia nadal były dla niego czymś stosunkowo nowym, nie podchodził do nich negatywnie. Tak naprawdę z jednej strony nie mógł się doczekać następnego. Kocica miała dla młodego naprawdę wiele wyrozumiałości, co bardzo doceniał. Wędrował przez centrum obozu, rozglądając się za kotką. Zauważył, jak wychyla głowę z legowiska wojowników i gdy nawiązali kontakt wzrokowy, podeszła do niego z lekkim uśmiechem na pyszczku.
— Stroczkowa Łapo, jesteś gotów na dzisiejszy trening? — zapytała entuzjastycznie, spoglądając na kocurka.
Rudy pokiwał głową, chociaż odrobinę niepewnie. Wszystko zależało od tego, co zamierzała mu dzisiaj przedstawić. Nie miał możliwości tego przewidzieć, podsłuchał w legowisku uczniów innych uczonych – oni walczyli między sobą niekiedy, a pręgusa to wcale nie cieszyło. Skrzywił się na samą myśl. Czy wszędzie musiała być przemoc? Czy bez tego koty czułyby się niespełnione? Czy to jedyny sposób, na naukę? Zadawanie innym krzywdy?
— Tak, tylko czego dzisiaj będę się uczył, bo… — spojrzał na kotkę niepewnie.
Starsza uśmiechnęła się do niego raz jeszcze, jakby chciała zachęcić do dokończenia zdania.
— Czy moglibyśmy nie przeprowadzać walki uczniowskiej? Nienawidzę przemocy, jest mi na sam jej widok n-niedobrze… — wyznał, czując, jak w gardle tworzy mu się nieprzyjemna gula. Same te słowa wypowiedział tak cicho, iż cudem było, że dotarły w całości do mentorki.
Brukselkowa Zadra zamyśliła się na moment, jednak po paru uderzeniach serca poruszyła puchatym ogonem, następnie kiwając głową na znak zgody. — W porządku! W takim razie, jeśli nie czujesz się na razie na siłach, porobimy dzisiaj coś, co może ci się spodoba. Z czasem na pewno będzie lepiej, zobaczysz, Stroczku — odpowiedziała, mierzwiąc mu futerko na czubku głowy łapą. — Oni się wcale nie biją na poważnie, to tylko zapasy, żeby zobaczyć, w czym mogliby się podszkolić — zapewniła. Ciekawe ile było w tym prawdy?
Młodzik, usłyszawszy to, poczuł przypływ ulgi, która rozpływała mu się teraz w całej piersi. Może faktycznie nie będzie tak źle, jak mu się wydaje? Może źle to wszystko zrozumiał i w rzeczywistości nikt siebie nie krzywdził, a po prostu bawili się ze sobą tak, jak robią to kocięta?
Pobiegł truchtem za swoją mentorką, która przekraczała już tunel wyjściowy. Wślizgnął się tuż za nią, idąc teraz obok wojowniczki i spoglądając na nią co jakiś czas, jakby szukał potwierdzenia w jej wzroku, że nie robi niczego niewłaściwie.
Pąki kwiatów rozłożone nierównomiernie na gałęziach drzew poruszały się dzięki zefirowi, jaki je głaskał. Kłosy traw powoli odżywały po mroźnej porze nagich drzew, nawet gdyby się dobrze przyjrzał, może i by dostrzegł jakąś kępkę kwiatów w kłosach.
Napuszył futro, czując podmuchy wiatru, które teraz miały do nich większy dostęp. Ciekawe czy jego mentorce było chłodno? Raczej nie, obydwaj mieli długie futra, więc to pewnie nie był kłopot. Ponadto pora nagich drzew minęła, dlatego chłody im nie będą straszne jeszcze przez jakiś czas. Jednak ciepło mogłoby być za niedługo kłopotliwe, przy takiej ilości kłaków.
Dwójka kotów dotarła do miejsca, w którym było pełno tuneli. Kocurek spojrzał na mentorkę z lekką konsternacją. Jego serce zabiło szybciej, a oczka wytrzeszczył niczym mała sowa, spoglądająca na koty samotnie spacerujące nocą. Nerwowo nadstawił uszu, jak gdyby lada moment miała z mroku wyskoczyć wielka borsuczyca z guzikowatymi, czarnymi niczym niebo oczyma.
— Dzisiaj nauczę cię jak nawigować w tunelach — powiedziała kocica, spoglądając na swojego ucznia z determinacją, ale ze szczerym wyszczerzem na pyszczku.
Stroczek zawęszył w powietrzu, jakby szukał gdzieś w nich niebezpieczeństwa. Spotkał się jedynie z mokrym powietrzem, a także ostrym, ziemistym zapachem, który wręcz poczuł w pysku. Prawie tak, jakby się najadł tej ziemi. Spojrzał na swoje łapy, obawiając się, czy aby na pewno poradzi sobie w takich warunkach. W końcu nigdy nie nurkował w tunelach, co jeśli się zgubi i już nigdy więcej nie wyjdzie? Jeżeli go nie znajdą i umrze tam z głodu albo z jeszcze innego, równie okrutnego powodu? Wzdrygnął się, czując nieprzyjemne uczucie wspinające mu się po kręgosłupie. Zerknął na starszą z nadzieją, jakby prosił ją niewerbalnie o zmianę zdania. Mimo że było to lepsze od walki z innym uczniem, nadal rosły w nim obawy.
— No dobrze, będzie dobrze, Stroczku. Wszystkiego cię nauczę — zapewniła, kładąc mu końcówkę ogona na grzbiecie, w geście pocieszenia. — Zobaczysz, już niedługo będziesz śmigał po tych tunelach, lepiej niż kret w tych, które sam sobie na co dzień takie kopie — zaśmiała się, jednak rzeczywiście miała to na myśli.
Młodzik przełknął nerwowo ślinę, jednak po chwili pokiwał głową. — W takim razie, od czego mam zacząć? — zapytał, mając nadzieję, iż kocica nie będzie od niego wymagała niemożliwego.
— Wejdę do tunelu, a ty podążaj za moim zapachem. Jeśli ci się to uda, bezpiecznie wyjdziesz po drugiej stronie — przedstawiła, nie tracąc rozpromienienia.
— A co jeśli mi się nie uda? — zapytał, płaszcząc uszy. Z jakiegoś powodu normalnie wstrzymałby się od takich oczywistych pytań, jednak tym razem poczuł potrzebę usłyszenia tego od kogoś. Może dzięki temu byłby spokojniejszy? A może by mu to bardziej zaszkodziło, bo by wiedział, że należało się czegoś obawiać?
— Wtedy po ciebie wrócę i wyjdziemy razem — powiedziała kocica pewnie, machnąwszy ogonem. — Pójdę pierwsza. Ty wejdź, jak policzysz wszystkie kwiaty, jakie rosną przed tobą — poleciła.
Po chwili jasne futro wojowniczki zniknęło w jednym z tuneli, Stroczkowa Łapa odprowadził kotkę wzrokiem, z niepokojem dostrzegając, jak szybko ciemna nora ją pochłonęła. Skupił się na tym, co widział przed sobą. Parę roślin powoli zaczynało odżywać, nie miał pojęcia, czy którakolwiek z nich przydałaby się medykom. Oni by sprawnie ocenili, czy warto w ogóle za nią się rozglądać, czy szkoda zachodu. Jedna kępka… dwie, gdzieś w oddali trzecia. Westchnął cicho pod nosem, rozglądając się za kolejnymi. Gdy nie dostrzegł żadnej innej, podszedł do jednego z wejść, próbując dzięki zapachowi zorientować się, którym weszła mentorka. Jego nos doprowadził go do jednego z nich. Wsunął łeb do środka, czując się ponownie tak, jakby zrobił sobie dzisiaj ucztę z ziemi w towarzystwie każdego możliwego robaka na świecie. Wykrzywił pyszczek, nie cieszył go wcale ten zapach, był ostry i paskudny. Futrem na brzuchu zahaczał o mokrą ziemię, która lepiła mu się do poduszek łap. Jego oczy w takich warunkach momentalnie przestały być potrzebne, ponieważ w momencie, gdy coraz bardziej oddalał się od wejścia, coraz mniej widział. Polegał teraz jedynie na swoim nosie i poduszkach.
Wystawił łapę przed siebie, czując, jak styka się ze ścianą. Skręcił w prawo, zapach starszej nadal był dość wyraźny. Może to wcale nie było takie złe, jak mu się wydawało? Dzięki jego drobnej budowie i niezbyt długich łapach nie obijał się o każdą ze ścian i nie czuł ogromnego dyskomfortu związanego z lekkim skradaniem się. Jedyne, na co mógł ponarzekać, to na brudne futro, a także potwornie nieprzyjemny zapach wszędzie dookoła.
***
Będąc niedaleko, jego uszy zaczęły coraz wyraźniej oraz głośniej wychwytywać śpiew ptaków. Zapach Brukselkowej Zadry robił się także konkretniejszy, zanim się obejrzał, zauważył jej gęste, jasne futro ponownie.
— Widzisz? Mówiłam, że nie jest tak źle — miauknęła radośnie, patrząc z dumą na swojego ucznia.
Stroczkowa Łapa uśmiechnął się odrobinę, z każdym kolejnym słowem rozpromienienie coraz pewniej wkradało się na jego mordkę. Może powinien sobie pozwolić na radość z tego małego sukcesu? Może nawet i nie małego, a szczególnego. Wiele kotów by spanikowało i trzeba byłoby je za ogon ciągać, żeby wyszły albo wypchnąć. W tunelach ilość tlenu była ograniczona, co czyniło je dość niebezpiecznym miejscem. Istniała także zawsze szansa, że ziemia zasypałaby kota, który akurat nimi podążał. Dałoby się w nich również go uwięzić, jeśli ktoś nienawidziłby danej jednostki. Pokręcił głową, nie chcąc myśleć o takich rzeczach. I tak nigdzie by go to nie zaprowadziło, nie znał chyba nikogo takiego, ani sam nie planował robić równie strasznych rzeczy.
***
Wróciwszy do obozu, poczuł, jak mięśnie pulsują mu w łapach. Nawet jeśli nie nabiegał się niczym za długouszną zwierzyną, i tak czuł dość konkretne zmęczenie. Sen sam naciskał mu na powieki, zmuszając do odpoczynku, najlepiej za bardzo niedługo. Miał wrażenie, jakby mu ze zmęczenia łapy miały zaraz odpaść. Podszedł do jednej z kulek mchu, po czym chwycił ją w zęby i udał się powolnie do malutkiego zbiornika wody. Wrzucił do niego swoją kulkę, mocząc ją dokładnie. Po chwili wyjął ją i upił wody, gryząc zielone malutkie rozgałęzienia. Po jakimś czasie oblizał policzki, zadowolony z dzisiejszego dnia. Woda skapnęła mu z brody – szybko wytarł ją łapą. Wypadałoby zmyć z siebie całe to błoto. Stroczek skierował się w stronę legowiska uczniów, chcąc już położyć się wygodnie w swoim posłaniu z wyściółki, nakryć nos ogonem i pozwolić krainie snów siebie porwać.
Usadowił się wygodnie obok łoża, czyszcząc poduszki łap, a także długie kosmyki futra, które jeszcze nie tak dawno temu były śnieżnobiałe. Oczy same mu się przymykały po każdym pociągnięciu języka. Cieszył się, że go teraz nikt nie zaczepiał, bo by mu było szkoda iść spać. Wreszcie ziewnął, rozciągając łapy, wyginając grzbiet w łuk. Ułożył się wygodnie w swoim legowisku. Gdy sen go zmorzył, jego bok zaczął wolno opadać i podnosić się, nie zwracał za bardzo uwagi na chichoty czy inne rozmowy dookoła niego, był zmęczony i trzeba było się naprawdę postarać, żeby go teraz wybudzić.
***
Stroczkowa Łapa poczuł słabe promienie słońca grzejące go w bok. Uniósł pysk, uchylając powieki. Zaczął dzisiejszy dzień od porannej toalety, zmywając z siebie cały wczorajszy brud z uwagą. Wszystko po to, żeby zaraz po tym wpaść z poślizgiem na piach, ponieważ o mało co nie wpadł w przechodzącego nieopodal wojownika klanu wilka. Zesztywniał, gdy warkot dotarł do jego uszu. Chmura beżowego dymu po paru uderzeniach serca opadła.
— Patrz, jak leziesz! — syknął wściekle starszy, płaszcząc uszy po głowie. Serce mu podskoczyło z nerwów, a oczy błysnęły poczuciem winy. Wcale nie chciał stwarzać problemów, jednak po przebudzeniu nie należał do najbardziej ogarniętych kotów. Dostrzegł Nadciągający Pomrok, wybierała sobie zwierzynę ze stosu. Gdy odeszła z łupem, młodziak odczekał chwilę, po czym do niej podszedł.
— Nadciągający Pomroku? Masz chwilkę? — zapytał, patrząc na wojowniczkę.
Kocica pokręciła głową, odrywając kawałek zwierzyny. Gdy Stroczkowa Łapa miał już odejść ze zwieszonym ogonem, przywołała go ruchem łapy ponownie.
— Mam, mam, co byś chciał, Stroczkowa Łapo? — próbowała się dowiedzieć między gryzami, patrząc to na pobratymca, to na nornicę, której u jej łap cały czas ubywało i ubywało. Rudy poruszył uszami, w jego oczach zatańczyły iskierki.
— Czy widziałaś na ostatnim zgromadzeniu moją siostrę? Mówili coś o niej? — dopytywał, czując, jak emocje się w nim zbierają, niczym woda podczas ulewy w wydrążonej dziurze w ziemi.
— Eee… nie, chyba nie, nie przypominam sobie. Nadal o niej myślisz? — miauknęła ze zdziwieniem, oblizując policzki po skończonym posiłku.
Uczeń niepewnie pokiwał głową, przysiadłszy i owinąwszy łapą swoje przednie łapki. — Tak, nie mogę przestać o niej myśleć. Bardzo za nią tęsknię — odparł smutno, wycierając pysk łapą, jakby go czymś zmoczył albo go zaswędziało.
Nadciągający Pomrok szturchnęła go barkiem przyjacielsko. — Za niedługo się na pewno zobaczycie, przecież zgromadzenia są co pełnię i może jak się przyłożysz do treningów, to Nikła Gwiazda cię wybierze, byś w nim uczestniczył — próbowała go przekonać.
Stroczkowa Łapa spojrzał na nią, po czym przełożył spojrzenie na własne łapy. Czy to oznaczało, że nie starał się wystarczająco? W zasadzie nie robił niczego ponad własne siły, wykonywał jedynie to, o co prosiła go Brukselkowa Zadra. Dbała o to, by po każdym treningu odpoczął należycie, żeby nabrać sił na następny dzień.
— Co się robi na zgromadzeniach? — zapytał, zastanawiając się, jak mogłoby przebiec ich spotkanie.
Kocica zerknęła na niego z lekkim zdziwieniem, jednak próbowała je jakoś zamaskować, może, żeby kocurek nie czuł się tak, jakby nic nie wiedział, mimo że faktycznie jeszcze nie miał świadomości o tak wielu rzeczach.
— No więc zbierają się na nich cztery klany, a także owocowy las. Przywódcy mają wtedy okazję podzielić się tym, co działo się u nich w klanach od ostatniego zgromadzenia. Zanim zaczną mówić, wtedy możesz porozmawiać z kotami innych przynależności — przedstawiła, poruszając ogonem. — Brukselkowa Zadra ci o tym nie opowiadała? — zapytała z lekką drwiną w głosie.
Stroczkowa Łapa wcale się nią nie przejął, dla niego raczej najważniejsza była pierwsza część wypowiedzi. Więc może gdyby tylko mu się, chociaż troszkę poszczęściło, to by sobie mógł porozmawiać z siostrą, pod warunkiem, że i ona by mogła przyjść na spotkanie wszystkich klanów. — Myślisz, że ją też by wybrali? — dorzucił do pytań, w jego oczkach nadal widniała swego rodzaju nadzieja.
Szylkretka pokręciła głową, po czym wzruszyła ramionami. — A skąd mam wiedzieć? Może tak, jeśli by się postarała — powiedziała, po czym zaczęła patrzeć po pobratymcach, jakby na kogoś czekała.
Stroczkowa Łapa wyobraził sobie, jak pod osłoną nocy wędrują po terenach Klanu Wilka, wielka, zbita grupa, a na przedzie Nikła Gwiazda, prowadzący swój klan i koty, które wybrał na dzisiejsze spotkanie. Promienie księżyca oświetlały im barki, gdy przeskakiwali przez wysoko położone korzenie drzew, przebijające się przez ziemię. Usadowili się w specjalnym miejscu, przeznaczonym tylko dla nich. Niedługo po tym dotarł kolejny klan i następny, a na koniec owocowy las. Kocurek zmarszczył brew, chyba o kimś zapomniał. Zapomniał o klanie klifu. Koty tej przynależności dotarły jako ostatnie, sadowiąc się na własnym kawałku. Zobaczył w tłumie swoją siostrę, która szła do niego z zadowoleniem na mordce. Wyobraził sobie, jak podbiega do niej i wtula nos w futro szylkretki, mówiąc jej, jak bardzo za nią tęsknił i jak nie mógł się doczekać, aż wreszcie się spotkają po tylu księżycach rozłąki. Jego zamyślenie przerwała wojowniczka, machając mu łapą przed pyszczkiem.
— Stroczkowa Łapo, czy potrzebujesz czegoś jeszcze ode mnie? — zapytała, przekrzywaiając główkę. Nieopodal stała Tropiąca Łaska, z widocznym skonfundowaniem spoglądająca na rudego, jakby nie rozumiała, czego on chciał od jej bliskiej.
Zielonooki podskoczył ze zdziwienia, wyrwany z zamyślenia. Pokręcił główką. — Nie, dziękuję ci bardzo, to wszystko! — powiedział, odwracając się na pięcie i odchodząc w kierunku Brukselkowej Zadry, która czekała już na niego.
Koniec sesji
[2559 słów + nawigacja w tunelach]
