BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

18 grudnia 2025

Od Kuniego Strumyczka CD. Szałwiowego Serca

Gdy padło pytanie Szałwiowego Serca, przez krótką chwilę miała ochotę wybuchnąć śmiechem — takim lekkim, ciepłym, który na moment odgoniłby wszelkie troski. Ale zamiast tego tylko westchnęła cicho, unosząc wzrok ku niebu nad koronami drzew. Liście poruszały się sennie na tle gasnącego dnia, a wiatr szeptał między gałęziami, jakby znał odpowiedź lepiej niż ona sama.
— Ja? Z nim? — mruknęła w końcu, z nutą rozbawienia w głosie, mrużąc oczy, jakby samo wypowiedzenie tych słów było zbyt absurdalne, by zasługiwało na powagę. Uśmiech jednak wymknął się bez pytania, cichy i nieco zawstydzony. — Przyznaję, przez moment nawet o tym myślałam... Ale bądźmy ze sobą szczerzy. Te wszystkie spojrzenia, szepty w obozie, ploty. Nawet nie wiesz, jak w jak dużym zmieszaniu mnie to postawiło. Ja i Siwa Czapla… Po prostu do siebie nie pasujemy.
Mówiąc to, spojrzała w niebo, jakby liczyła na to, że Gwiezdni Wojownicy zlitują się i ześlą jej jakąś jasną odpowiedź. Nic takiego się jednak nie wydarzyło — tylko cienki obłok przesunął się leniwie po nieboskłonie.
— Znaczy, nie rozum mnie źle — dodała po chwili, potrząsając lekko uszami. — On jest... cóż, słodki. Taki wrażliwy, z tym swoim zamyślonym spojrzeniem i plączącym się ogonem. Ale to nie jest coś, co przetrwałoby próbę czasu. Nasze ścieżki... po prostu zbyt różne. Jak mech i kamień — niby razem, a jednak obce sobie.
Jej przyjaciel nie odzywał się przez moment. Wpatrywał się w przestrzeń, najwyraźniej rozważając to, co usłyszał. Szylkretka wzruszyła tylko ramionami, jakby zrzucała z siebie niewidzialny ciężar. Westchnęła cicho, a jej spojrzenie powędrowało w stronę obozu, skrytego wśród paproci i niskich krzewów, za którymi słychać było piskliwe nawoływania kociąt.
Tak. Właśnie tam ostatnio odnajdywała najwięcej spokoju. W cieple kociarni, w miękkim futerku maluchów, które tuliły się do niej bez żadnych oczekiwań. Nie myślała już o Siwej Czapli, o jego nieprzytomnych sennych szeptach czy dziwnych, oderwanych od rzeczywistości marzeniach. W głowie miała teraz inne obrazy — mniejsze, delikatniejsze. Kocięta bawiące się źdźbłami trawy, Kotewkowy Powiew uśmiechająca się łagodnie z drugiego końca legowiska, spokojny rytm codzienności, pozbawionej lęków o jutro.
Kotewkowy Powiew… Zjawiła się w jej życiu jak poranna mgła nad jeziorem — cicho, niespodziewanie, a jednak zmieniając wszystko. To ona otworzyła przed nią ścieżkę, którą wcześniej odrzucała, nie dlatego, że jej nie chciała, ale po prostu jej nie zauważała. Ścieżkę, którą przechodziły pokolenia przed nią — ścieżkę opiekunki, mentorki, kogoś, kto nie musi walczyć z pazurami i kłami, by być potrzebnym.
Tęskniła za czymś więcej niż tylko samotne polowania i przelotne rozmowy. Chciała miłości, owszem, ale prawdziwej — takiej, która nie będzie chwilowym zauroczeniem, lecz ostoją, spokojem, ciepłem wieczornego ogniska, nie tylko iskrą w ciemnościach. A Siwa Czapla… był inny. Zbyt zamknięty w swoim świecie, zbyt rozkojarzony, zbyt… osobliwy.
Pamiętała, jak jeszcze jako uczennica uważała go za intrygującego — ten jego nieobecny wzrok, snujące się za nim słowa, których nikt nie rozumiał. Ale teraz? Teraz dostrzegała w tym coś innego. Coś, co przypominało nie zagadkę, a ciężar. A to, co kiedyś wydawało się zabawne, z wiekiem nabrało ostrego smaku niepokoju. Zwłaszcza to jego bredzenie przez sen… Nocne szepty o liściach, które śpiewają, o błyszczących oczach czających się w cieniu… Wcześniej uważała je za dziwactwa. Teraz były raczej ostrzeżeniem.
Zadrżała lekko, nie z chłodu, lecz z myśli, które na nowo zawładnęły jej sercem. Spojrzała na Szałwiowe Serce — jego spojrzenie było spokojne, cierpliwe, gotowe słuchać dalej lub odejść, jeśli tego potrzebowała. I właśnie dlatego była mu wdzięczna.
— No, co by tu nie mówić. Serce nie sługa — westchnęła. — Chyba tak właśnie będzie lepiej.
Gdzieś nad nimi zawołał ptak, a w oddali zamruczał strumień — jakby świat zgadzał się z jej słowami. Szylkretka wstała i przeciągnęła się lekko, czując, jak napięcie opuszcza jej mięśnie. Teraz musiała tylko powiedzieć to wszystko Siwej Czapli.

* * *

— Wiesz… uczucia, jakie wobec mnie żywisz, są bardzo słodkie — zaczęła cicho, jakby każde słowo ważyło zbyt wiele. — Ale nie możemy być razem. To… — zawahała się na krótką chwilę, spuszczając wzrok — to po prostu nie mogłoby się udać. Jeśli naprawdę mnie kochasz, uszanujesz moje uczucia i pozwolisz mi odejść dalej własną ścieżką.
Słowa zawisły między nimi ciężkie niczym mgła nad strumieniem o świcie.
Siwek patrzył na nią bez ruchu. Jego oczy, zwykle jasne i czujne, teraz zaszkliły się wilgocią, w której odbijała się cicha rezygnacja. Nie tego się spodziewał — nie po tylu nocach spędzonych na wyobrażaniu sobie tej chwili, nie po odwadze, którą musiał w sobie zebrać, by pozwolić jej zbliżyć się aż tak. Każdy kot, niezależnie od hartu ducha czy wyznawanych zasad, nosi w sobie lęk przed odrzuceniem. A on właśnie pozwolił temu lękowi przemówić.
Kuni Strumyczek trwała naprzeciw niego, napięta, lecz szczera. Nie potrafiłaby zmusić się do miłości — wiedziała to zbyt dobrze. Uczucia nie były przecież obietnicą składaną z rozsądku ani przysługą, którą można wyświadczyć w imię cudzych nadziei. Związek nie polegał na poświęceniu serca wbrew samemu sobie.
Siwek w końcu odwrócił wzrok. Dłużej nie potrafił znieść widoku jej pyska, tej łagodności zmieszanej z bólem. Zrobił kilka powolnych kroków, oddalając się bez słowa. W jego ruchach była rezygnacja, ale i coś jeszcze — cichy, niemal niezauważalny spokój. Jakby wraz z jej wyznaniem pękła niewidzialna nić napięcia, która od dawna trzymała go w ryzach.
Może właśnie teraz poczuł ulgę. Może po raz pierwszy od dawna nie musiał już czekać, łudzić się i kochać kota, którego tak naprawdę nigdy w pełni nie znał.

Teraźniejszość…

Nie wiedziała nawet, w którym momencie prawda o Szałwiowym Sercu ujrzała światło dnia. Rozlała się po obozie cicho, niemal niepostrzeżenie — szeptami niesionymi od legowiska do legowiska, spojrzeniami pełnymi niedowierzania i półsłówkami urywanymi, gdy ktoś zbliżał się za bardzo. Mówiono o jego kłamstwach, o potajemnych spotkaniach z kotką z zupełnie innego klanu, o zdradzie lojalności, której powinien był strzec jak własnego życia. A przecież nosił tytuł księcia. A przecież na jego czole widniał krwisty znak lotosu, symbol przysięgi i oddania.
Może powinna była poczuć oburzenie. Może należało przybrać surową minę, narzekać razem z innymi, udawać, że ta zdrada poruszyła w niej coś głębokiego i nieodwracalnego. A jednak… nie poruszyła. Prawda była taka, że sprawa ta zdawała się jej dziwnie odległa, jakby dotyczyła kogoś zupełnie innego. Nawet wtedy, gdy pointowi zakazano wyściubiać nosa poza obozowisko, Kuni Strumyczek wciąż widziała w Szałwiowym Sercu tego samego kota — dobrego przyjaciela, znajomego, do którego mogłaby zwrócić się po radę w chwili zawahania.
Zresztą wszystko ostatnio układało się zaskakująco dobrze. Pogoda sprzyjała, niebo było łaskawe, a las hojny — zwierzyny nie brakowało, a codzienne obowiązki nie ciążyły nadmiernie. Sama Kuni Strumyczek czuła się zdrowa i silna, lekka na łapach i spokojna w myślach. Życie płynęło prostym nurtem, bez gwałtownych skrętów i niespodziewanych wirów, jakby świat na chwilę postanowił dać jej odetchnąć.
Jedynym prawdziwym wstrząsem była śmierć Kotewkowego Powiewu. Smutek pojawił się — owszem — lecz był krótki i niejednoznaczny. Gdzieś pod nim czaiło się coś, czego Kuni Strumyczek nie potrafiła do końca nazwać, a co przypominało ulgę. Wstydliwą, cichą, ale jednak obecną. Może dlatego, że wraz z odejściem kotki zniknęło napięcie, którego wcześniej nawet nie była do końca świadoma.
Liczyła, że piastunka w końcu osadzi ją w tej roli na stałe. Za każdym razem, gdy rozmawiała z księżniczką, ta rozwodziła się nad kociętami, nad tradycjami, które należy im przekazywać, nad odpowiedzialnością i ciepłem, jakie powinny otrzymać od starszych. Kuni Strumyczek słuchała uważnie, sądząc, że to zapowiedź przyszłości, którą ktoś właśnie dla niej kreśli.
Lecz los postanowił inaczej. Ostatecznie uczniem piastunki został Złota Łapa — kot młody, ale pojętny, który pomyślnie przeszedł szkolenie i z dumą przyjął nowe obowiązki. Był gotów pomagać wszystkim brzdącom, jakie tylko miały pojawić się w żłobku, a Kuni Strumyczek, choć przez moment poczuła ukłucie zawodu, szybko je w sobie uciszyła. W końcu wszystko nadal było… w porządku. Może aż zbyt.
Westchnęła cicho, ledwie dosłyszalnie, a jej wargi drgnęły w niemym geście znużenia. Powiodła wzrokiem po obozowisku, jakby wśród znajomych sylwetek i codziennego gwaru próbowała odnaleźć coś — cokolwiek — co nadałoby temu dniu wyraźniejszy sens. Potrzebowała zajęcia. Prawdziwego działania, które oderwałoby ją od monotonii myśli krążących w kółko niczym liście niesione po powierzchni strumienia.
Robiła przecież wszystko, co należało. Chodziła na patrole, polowała, cierpliwie uczyła Niezapominajkę, przekazując jej wiedzę i doświadczenie bez cienia znużenia. A jednak coraz rzadziej odczuwała potrzebę, by naprawdę — głęboko, bez pośpiechu — zanurzyć się z kimś w fali słów. Rozmowy spłycały się, stawały się wymianą zdań pozbawioną ciężaru, jakby wszyscy wokół bali się powiedzieć coś więcej, niż było to konieczne.
I wtedy jej spojrzenie zatrzymało się na znajomym, szarawym futrze.
Szałwiowe Serce.
Stał nieco na uboczu, w półcieniu, jakby sam obóz nie był do końca pewien, czy wciąż chce go mieć w swoich granicach. Kuni Strumyczek poczuła delikatne ukłucie — nie niepokoju, raczej świadomości. Wciąż utrzymywali jakiś kontakt, cienką nić porozumienia, której nie zerwały nawet ostatnie wydarzenia. A szkoda byłoby jej nie wykorzystać. Zwłaszcza teraz.
Zwłaszcza po tym wszystkim, co wyszło na jaw.
Przez moment wahała się, po czym ruszyła w jego stronę. Może rozmowa z nim nie przyniosłaby odpowiedzi, których nawet nie umiała nazwać. Ale mogła przynieść coś innego — chwilę prawdziwej obecności, tak rzadkiej ostatnio i przez to tak potrzebnej.
— Zdaje się, że los wiecznie rzuca ci kłody pod łapy, co? — usiadła obok przyjaciela. — Mam nadzieję, że Mandarynka nie będzie gniewać się specjalnie długo…

Od Motylkowej Łączki CD. Wdzięcznej Firletki

Przeszłość

Wzdrygnęła się lekko z bólu, gdy kotka wyciągnęła z jej łapy odłamek szkła. Po chwili jednak odetchnęła z wyraźną ulgą, a na wypowiedziane słowa tylko lekko się skrzywiła.
— Nie jestem medyczką, nie chciałabym robić czegoś bez waszej zgody — odparła, spoglądając na opatrunek.
— Rozumiem. Jednak myślę, że żaden z medyków nie miałby nic przeciwko temu, gdybyś użyła ziół. W końcu i tak pomagasz w ich szukaniu — odpowiedziała spokojnie Wdzięczna Firletka, sprzątając resztki roślin rozsypane na ziemi.
Motylkowa Łączka patrzyła na nią uważnie, a z każdą kolejną chwilą czuła, jak w gardle rośnie jej gula. Chciała o coś zapytać, coś wyznać, wreszcie wypowiedzieć to, co od dawna cisnęło jej się na język. Ostatecznie jednak zrezygnowała. Jak zawsze. Uśmiechnęła się jedynie promiennie, tak jak miała w zwyczaju, i zaczęła ożywioną rozmowę o motylkach, chrząszczach i innym drobnym robactwie, skutecznie odwracając uwagę od tego, co naprawdę było dla niej ważne.

Teraźniejszość

Skulona pod krzewami obserwowała bacznie białą jak śnieg uczennicę, która, skryta w cieniu wieży, rozmawiała z jednym z kotów. Motylka nie słyszała ich rozmowy — i nawet tego nie chciała. Kotka najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy, że ktoś ją obserwuje. Przed łapami Motylki leżał zając, którym dzieliła się z Opadającym Rumiankiem. Kocur przez chwilę coś do niej mówił, jednak gdy zorientował się, że go nie słucha, delikatnie dotknął ją łapą.
— Czemu tak przyglądasz się Wełnistej Łapie? — zapytał z lekkim zmartwieniem, spoglądając na nią tym samym spojrzeniem, którym niegdyś patrzył na jej matkę. Motylka szybko się uśmiechnęła.
— Na kogo? Ach… na Wełnistą Łapę. Nie patrzę na nią. Po prostu się zamyśliłam, nic więcej — miauknęła, śmiejąc się nienaturalnie.
Już na pierwszy rzut oka można było wyczytać z jej pyska, że kłamie. Oprócz sztucznego uśmiechu widać było także szok i zawstydzenie, których nie potrafiła ukryć. Jeszcze przez chwilę siedziała z szylkretowym kocurem, rozmawiając o zupełnie nieistotnych sprawach: o pogodzie, o drobnych przyjemnościach dnia codziennego. Mimo to wspólnie spędzony czas był zaskakująco miły. Gdy jednak skończyli posiłek, kocur oddalił się na patrol łowiecki. Wojowniczka została sama, wpatrując się w swoje łapy. Musiała przestać. Naprawdę musiała przestać tak obserwować Wróżkę. Ktoś mógłby pomyśleć, że ma obsesję na jej punkcie albo — co gorsza — że planuje coś złego. Wciągnęła głośno powietrze i przymknęła oczy. Otworzyła je jednak niemal natychmiast, gdy tuż przed nią stanęła Wdzięczna Firletka. Z lekkim, zmęczonym uśmiechem usiadła na ziemi.
— Motylko! — zamruczała cicho, dotykając nosem jej czoła. — Dawno nie rozmawiałyśmy… te wszystkie sprawy w klanie… — ściszyła głos, po czym szybko potrząsnęła głową. — Może chciałabyś wybrać się ze mną na zbieranie ziół? — zaproponowała ciepło, od razu się podnosząc, jakby była pewna, że wojowniczka się zgodzi.
I zgodziłaby się — gdyby nie ukłucie dumy i zazdrości, które uderzyło ją mocniej niż wcześniej.
— Po co? — warknęła ostrzej, niż zamierzała.
Drgnęła i podniosła się do siadu, spoglądając na Wdzięczną Firletkę z wyraźnym zaskoczeniem.
— To znaczy… nie widzę takiej potrzeby — dodała, równie oschle jak przed chwilą.
Cofnęła uszy i uderzyła się łapą w czoło. Nie mogła się tak zachowywać. Nie wobec Firletki. Nie wobec tej, dla której jej serce biło szybciej.
— Wszystko w porządku? — zapytała medyczka z troską, siadając tym razem tuż obok niej, tak że ich futra lekko się zetknęły.
— Przepraszam… po prostu to wszystko ostatnio mnie stresuje — westchnęła Motylka, odwracając wzrok, by druga nie mogła wyczytać prawdy z jej oczu.
A może to wcale nie było kłamstwo? Rzeczywiście czuła się ostatnio gorzej — bardziej spięta, niepewna, podejrzliwie spoglądająca na członków klanu. Jednak to, co kierowało jej zachowaniem w tej chwili, było czymś innym. Zazdrością, której nie chciała czuć. Żalem, którego nie chciała dopuścić do głosu.

<Firletko, przepraszam>

Od Gałązki CD. Czereśniowego Pocałunku

Przeszłość

Uniosła lekko wzrok i uśmiechnęła się niepewnie. Ostatecznie jednak chciała posłuchać o klanach. Choć wcześniej wcale tego nie pragnęła, a sama opowieść o dużej grupie kotów budziła w niej lęk, teraz szczerze chciała wiedzieć więcej. Nie o samej przeszłości Czereśniowego Pocałunku, lecz o tym, jak owe klany funkcjonują na co dzień. Tego dnia dowiedziała się naprawdę wielu rzeczy: o rangach, o zwyczajach, a nawet o całym Kodeksie Wojownika, który, ku własnemu zaskoczeniu, niemal w całości zapamiętała. Usłyszała również o wierze — o Klanie Gwiazdy i Mrocznej Puszczy. Ten fragment opowieści nie przypadł jej do gustu. Miała własne przekonania, a wierzenia, o których mówiła jej towarzyszka, były sprzeczne z jej moralnością i sposobem postrzegania świata. Nie odezwała się jednak ani słowem. Nie widziała w tym sensu.

Teraźniejszość

Gałązka szła przyklejona do ziemi. Nad jej głową przelatywały ptaki, trzepocząc skrzydłami wśród koron drzew, a gdzieś przed nią poruszyła się trawa. Cała się spięła. Podchodziła do zdobyczy tak sztywno, że wyglądała jak kukiełka poruszana niewidzialnymi sznurkami. Czuła bicie serca rozchodzące się po całym ciele, dudniące w uszach. Zacisnęła szczękę i wyskoczyła do przodu, szorując pyskiem po ziemi. Chwilę później uniosła głowę, widząc, jak mysz — jakby rozbawiona — ucieka w dal, znikając wśród korzeni i liści. Kotka podniosła się z ziemi skołowana i z naburmuszoną miną ruszyła z powrotem w stronę legowiska. Chciała wesprzeć Czereśnię, złapać chociaż jedną mysz, cokolwiek. Nie była jednak w stanie tego zrobić. Sama nie wiedziała dlaczego — instynkt podpowiadał jej właściwe ruchy, a mimo to czuła się jak słoń w składzie porcelany. Może i nie widziała zmęczenia u swojej towarzyszki. Czereśnia i tak nie musiała zbyt wiele polować dla nich obu i często po prostu przesiadywała na gałęziach drzew lub nad wodą, wsłuchując się w szum rzeki. Mimo to Gałązka czuła, że poza zbieraniem ziół powinna jej jakoś pomóc. Jakkolwiek. Usiadła nad wodą, wpatrując się w rozciągające się przed nią tereny. Nagle usłyszała szelest za plecami. W jednej chwili przykleiła się do ziemi niczym spłoszona sarna. Dopiero gdy dostrzegła długie, czarne futro, uniosła głowę.
— Musisz nauczyć się rozpoznawać zapachy — mruknęła Czereśniowy Pocałunek, stając obok niej.
Gałązka szybko zauważyła, że ogon kocicy dziwnie drży.
— Staram się — westchnęła, po czym uniosła brew. — Coś ci się stało w ogon? — zapytała, zaraz potem nerwowo rozglądając się dookoła. Może to drżenie było oznaką strachu albo niepewności?
— Ach, tak. W tych lasach jest dużo walecznych łasic i kun. Jedna mnie ugryzła. Teraz jednak leży gotowa, by ją zjeść — odparła lekko Czereśnia, po czym kilka razy liznęła gęstą grzywę.
— Pomogę ci z tym — oznajmiła Gałązka.
Podniosła się na cztery łapy i ruszyła w stronę drzewa, w którym mieściło się ich schronienie. Weszła do środka i faktycznie dostrzegła świeżo zabitą kunę. Była dość mocno poraniona; najwyraźniej nie dała się zabić bez walki. Kotka zebrała trochę szczawiu i pajęczyny. Już miała wracać, gdy niemal wpadła na Czereśnię, która również weszła do środka. Czereśnia usiadła na posłaniu z mchu, nie odzywając się ani słowem. Gałązka natychmiast zajęła się jej ranami. Poza tą na ogonie kocica miała też niewielkie ugryzienie na łapie. W inne miejsca kuna zapewne nie była w stanie jej dosięgnąć — kotka zdawała się składać głównie z futra. Jedynie Gałązka znała jej prawdziwą sylwetkę, widywaną wtedy, gdy wychodziła z wody.
— Już — oznajmiła z dumą Gałązka, spoglądając na pysk towarzyszki i licząc, że ta choć odrobinę się uśmiechnie.
— Dziękuję. A teraz jedz — odparła jedynie Czereśnia.
Usiadła na mchu i przysunęła zdobycz do Gałązki. Mrugnęła do niej porozumiewawczo i owinęła wokół niej puchaty ogon. Druga kotka odwróciła zawstydzony wzrok, lecz szybko pochyliła się nad jedzeniem.

Wyleczeni: Czereśniowy Pocałunek

Od Czereśniowego Pocałunku CD. Gałązki

Przeszłość

Słuchała uważnie słów samotniczki. Była szczerze zaskoczona jej mądrością oraz wiedzą w poruszanych tematach. Nawet jeśli mówiła to, co akurat ślina przyniosła jej na język, i tak wiedziała o uczuciach więcej niż ona sama. Słowa, które brzmiały w uszach Czereśniowego Pocałunku, wydawały się niezwykle logiczne i spójne. Wiedziała o tym. Nie była przecież głupia. Doskonale zdawała sobie sprawę z mechanizmów zachowań i reakcji, rozumiała przyczyny oraz skutki. A jednak nie potrafiła przyjąć tego do serca. Zawsze będzie obwiniać się za to, jak skrzywdziła Szałwika i Murenę. Żałowała tego głęboko; pragnęła, by pozostali jej przyjaciółmi już na zawsze. Świat miał jednak wobec nich inne plany. Dawniej tak bliscy sobie, teraz rozdzielała ich rzeka — szeroka, zimna i nie do przebycia. Żadne z nich nie zamierzało jej przekraczać. Tak było lepiej. Wiedziała to. Szałwik w końcu przestanie cierpieć, nie będzie musiał patrzeć na jej pysk. Może znajdzie ukochaną. Może będzie miał małe, śliczne kocięta. Murenie również będzie lżej — w końcu spotka kocicę, która wkradnie się do jej serca, która zadba o nią tak, jak ta na to zasługuje. Może i ona doczeka się młodych. A Czereśnia? Cóż… może w końcu odkryje samą siebie. Zrozumie własne uczucia, swoje spojrzenie na świat i na miłość. Może i jej w końcu dopisze szczęście. Może trafi szóstkę w miłości. Im dłużej jednak o tym myślała, tym bardziej tego nie chciała. Owszem, pragnęła mieć kogoś u swego boku — kogoś bliskiego, o kogo mogłaby dbać, dla kogo polowałaby i komu mościłaby posłanie. Chciała kochać. Nie była jednak pewna, czy potrafi kochać w taki sam sposób, w jaki inni myślą o miłości, wypowiadając słowa: „kocham cię”. Czereśniowy Pocałunek coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że jej spojrzenie na te dwa słowa jest inne. Tak krótkie, a znaczą tak wiele. Uśmiechnęła się lekko, spoglądając w zielone oczy Gałązki.
— Myślę, że możesz zostać dłużej — odparła nagle cicho. — Opowiem ci coś więcej o klanach, jeśli chcesz.
Gałązka poruszyła uszami, jakby nie do końca wierzyła w jej słowa. Czereśnia skierowała wzrok ku rozległym terenom Klanu Nocy. Tęskniła, lecz nie żałowała.

<Gałązko?>

Od Gałązki CD. Czereśniowego Pocałunku

Przeszłość

Słuchała uważnie kocicy, a na wspomnienie o partnerach i miłości jej wzrok zaszedł smutną mgłą. Od razu przypomniała sobie Kokardkę – swoją najlepszą przyjaciółkę i chwilową kochankę z sąsiedztwa. Tęskniła za nią każdego dnia i zastanawiała się, czy tam, gdzie się przeprowadziła, miała dobrze. Czy ludzie, z którymi zamieszkała, dbali o nią tak, jak powinni. Miała nadzieję, że nigdy jej nie porzucą i że Kokardka nadal będzie miała ciepły dom oraz swoje urocze sweterki na zimę. Gałązka drgnęła, gdy wspomnienie miękkich, ciepłych ubranek przyjaciółki przemknęło jej przez myśl. Przypomniała sobie, jak puchate potrafiły być – czasem tak grube, że Kokardka wyglądała na dwa razy większą. Nigdy jednak nie narzekała, bo wiedziała, że jeśli choćby wspomniałaby coś o niewygodzie, jej właścicielka nie wypuściłaby jej na zewnątrz. Przez głowę Gałązki przeleciały wszystkie cudowne chwile z białą kocicą. Łza zakręciła się w jej oku, lecz szybko nad sobą zapanowała.
— To nie twoja wina. Czasami… czasami koty po prostu do siebie nie pasują w takich sprawach. A czasami trudno odróżnić miłość od przyjaźni czy podziwu. Często wszystko zlewa się w jedną całość — wyszeptała cicho Gałązka, spoglądając ukradkiem na Czereśniowy Pocałunek, której pysk wykrzywił się z bólu.
— Ale powinnam to wiedzieć. Powinnam zrozumieć, że to, co do niej czułam, nie było… tym. Wiedziałam, ale długo zwlekałam, bo liczyłam, że coś się zmieni — westchnęła druga kocica, kładąc po sobie uszy.
— Nikt nie rodzi się z pełną wiedzą, nawet o samym sobie. Jeśli byli twoimi przyjaciółmi, powinni cię zrozumieć. Ten kocur, o którym wspominałaś, też powinien. Nie ma obowiązku podobać się każdemu. A tamta kotka… jej ból mogę zrozumieć, ale nie powinna tak długo żywić urazy. Nie zrobiłaś niczego celowo. Po prostu uczyłaś się siebie — odparła czekoladowa kocica, czując nagły przypływ mądrości. Lubiła wspierać innych słowem, doradzać i pomagać, choć sama często popełniała błędy i nie słuchała własnych rad. Widziała, jak spojrzenie Czereśni powoli się zmienia, jakby wreszcie coś do niej dotarło.
— Masz… masz rację. Wiem to, ale nadal czuję się w pewnym stopniu… obrzydliwa. Może gdybym zgodziła się być z nim… albo nie zgodziła się być z Mureną… może wszystko potoczyłoby się inaczej — mruknęła, odwracając spojrzenie gdzieś w dal. Gałązka strzepnęła ogonem, nagle oburzona. Słowa tamtej uderzyły w nią, jakby obrażały coś, co uważała za święte.
— Nawet tak nie mów! Jeśli obrażają się za to, kim jesteś i że próbujesz zrozumieć siebie, problem leży w nich. Jeśli ten kocur przestał cię lubić tylko dlatego, że nie chciałaś z nim być, to jest z nim coś bardzo nie w porządku. Egoista, myślący wyłącznie o swoich uczuciach. A twoje zachowanie wobec tej kotki… może nie było idealne, ale nie chciałaś jej skrzywdzić. Wyjaśniłaś jej to, prawda? Jeśli naprawdę cię lubili, nie powinni długo nosić w sobie złości. A jeśli odeszłaś z klanu przez nich, to najpewniej sami odsuwali się od ciebie już od dawna — mruknęła Gałązka, strzepując ogonem. Ostatnie zdanie wypowiedziała jednak ciszej.
Nie rozumiała, jak można być złym na kogoś za to, że ten ktoś nie odwzajemnił uczuć. To, w jej oczach, było nie tylko dziwne, ale wręcz nie do zaakceptowania.

<Czereśnio?>

Od Czereśniowego Pocałunku CD. Gałązki

Przeszłość

Czuła, jak mięśnie napinają się pod futrem. Sama nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego cała ta rozmowa wywoływała w niej tyle irytacji. Każde wspomnienie o dawnym życiu wbijało się w nią jak cierń. Czuła winę — że zostawiła klan. Że nie wiedziała, co się z nim teraz dzieje. Co dzieje się z jej dawnymi towarzyszami, a nawet z tymi, których kiedyś śmiało nazywała przyjaciółmi. Tęsknota ścisnęła ją za gardło, ale jednocześnie wiedziała, że decyzja o odejściu była najlepsza dla niej samej. Mimo to… serce nie słuchało rozumu. Na kolejne nieśmiałe pytanie Gałązki tylko wykrzywiła pysk, a ogon drgnął w irytacji. Szybko jednak wciągnęła powietrze, a potem wypuściła je długim, powolnym wydechem. Złoszczenie się na nią nie miało sensu. Zwłaszcza że dzięki tej rozmowie mogła po raz pierwszy od dawna wyrzucić z siebie emocje, które dusiły ją od wielu księżyców.
— Nie pasowałam tam — zaczęła cicho, patrząc przed siebie. — Tak naprawdę przez długi czas trzymało mnie tam poczucie obowiązku. W końcu zapewnili mi dom, kiedy byłam tylko kocięciem. Ale z każdym kolejnym dniem czułam, jak tracę cząstkę siebie. Skrzywdziłam koty… zabiłam koty. A oni skrzywdzili mnie. Nie chciałam tego wszystkiego robić, nie chciałam tego wszystkiego czuć. Dlatego odeszłam, żeby odnaleźć siebie. Ale jak widzisz — za daleko nie zaszłam.
Parsknęła krótkim, pustym śmiechem, choć jej serce ścisnęło się boleśnie na samą myśl o Szałwiowym Sercu i Czyhającej Murenie. Ta ostatnia… miała szczególne miejsce w jej sercu. Łączyło je coś silnego — lecz, jak widać, nie wystarczająco silnego.
— Zabiłaś? — powtórzyła Gałązka, cofając się o ułamek łapy, wyraźnie przestraszona.
— Tak. Musiałam bronić klanu, nawet jeśli oznaczało to przelanie krwi — odparła spokojnie Czereśnia. — Straciłam ucho, broniąc go. Odebrałam życia, broniąc go.
Jej spojrzenie powędrowało w stronę odległych terenów, gdzie księżyce temu rozegrała się wojna z samotnikami. Wspomnienie obrazu walczących kotów i zapachu krwi powróciło boleśnie wyraźne. Przypomniała sobie też o Wężynie. Zastanawiała się, czy kocica w końcu pokazała swoje prawdziwe oblicze… czy może naprawdę postanowiła zostać w klanie i mu służyć, niezależnie od tego, co ją wcześniej napędzało.
— Wspomniałaś też… coś o skrzywdzeniu kotów — mruknęła cicho Gałązka, stawiając łapę odruchowo nieco dalej. W jej oczach błysnęła mieszanka ostrożności i niepokoju.
Czereśnia dostrzegła to natychmiast. Nie wiedziała, po co Gałązka tak dopytywała. Może chciała po prostu zrozumieć, z kim przyszło jej wędrować? Jeśli tak — trudno. Miała prawo wiedzieć.
— Jeden z moich przyjaciół zakochał się we mnie — zaczęła, spuszczając wzrok. — Ale ja… nie mogłam tego odwzajemnić. A potem weszłam w związek z jego siostrą. Jednak szybko zorientowałam się, że ją kocham… ale nie tak, jak kocha się partnerkę. Nie tak, jak ona tego potrzebowała.
Westchnęła, tym razem ze wstydem, który aż zapiekł ją pod futrem. Gdyby była normalna, gdyby potrafiła kochać jak inni… nic z tego by się nie wydarzyło. Może teraz miałaby kocięta u boku Szałwiowego Serca? Na samą tę myśl zakręciło jej się w głowie. Nie. Kocięta to ostatnia rzecz, której chciałaby w życiu. Nie nadawałaby się na matkę. I doskonale o tym wiedziała.

<Gałązko?>

Od Gałązki CD. Czereśniowego Pocałunku

Przeszłość

Wiatr szarpnął jej futrem mocniej niż wcześniej, jakby próbował wyrwać z niej resztki ciepła. Skuliła się więc nisko do ziemi, nadal chroniona pod ogonem Czereśniowego Pocałunku. Spojrzała w dal, na te same tereny, które obserwowała również jej towarzyszka. Niewyjaśniony smutek wspiął się na jej pyszczek. Sama nie wiedziała dlaczego. Może dopiero teraz dotarło do niej, że skoro drugi brzeg rzeki wydawał się tak odległy, jej dom musiał być jeszcze dalej — zbyt daleko, by mogła tam kiedykolwiek dojść.
— Wiesz, czym są klany, Gałązko? — zapytała nagle Czereśnia.
Czekoladowa podskoczyła lekko, zaskoczona brzmieniem tego obcego słowa. Nigdy wcześniej go nie słyszała. Nie miała pojęcia, co oznacza. Nie potrafiła nawet wyobrazić sobie, jakie mogłoby mieć znaczenie — ani czy powinna w ogóle o czymś takim słuchać. Pokręciła tylko głową.
— Klan to duża grupa kotów. Bardzo duża — wyjaśniła spokojnie Czereśnia, wciąż nie odrywając wzroku od odległego horyzontu. — Żyją według ściśle określonych zasad, trzymają się swoich kodeksów. Tak naprawdę otaczają nas ze wszystkich stron.
— Otaczają? T-to znaczy, że mogą nam coś zrobić? — zapytała Gałązka drżącym głosem, kuląc się jeszcze bardziej.
— Nie. Mówię przecież — mają zasady. Nie przekroczą własnych granic. Tutaj nie mają po co zaglądać, chyba że… — urwała, wbijając wzrok w swoje łapy.
To zawahanie tylko spotęgowało panikę Gałązki. Otworzyła pyszczek, ale żadne słowo nie chciało wyjść. Tylko niecierpliwie machnęła głową, zachęcając Czereśnię do dokończenia.
— Czasami, kiedy są zbyt chciwi, mogą chcieć więcej… więcej, niż potrzebują — mruknęła tamta w końcu, wbijając pazury w ziemię. — Jednak jeśli tak się stanie, po prostu odejdziemy.
Znów spojrzała na rzekę, jakby szukała w niej odpowiedzi, których nie dało się wypowiedzieć na głos.
— Aktualnie dookoła nas jest pięć przynależności — podjęła po chwili. — Za nami, za Drogą Grzmotów, mieści się Owocowy Las. Po prawej mamy Klan Burzy, a za nim Klan Wilka. Tam, daleko, gdzie zaczynają się klify, żyje Klan Klifu. A tuż przed nami… — zrobiła pauzę— Klan Nocy.
Westchnęła ciężko.
Gałązka dostrzegła, jak bardzo rozmowa o tej ostatniej grupie obciąża jej towarzyszkę. Jej uszy lekko opadły, a oddech spłycił się, jakby musiała zmusić się do dalszego mówienia.
— Skąd ty tyle wiesz? To zwyczajowa wiedza samotników? — dopytała ostrożnie Gałązka, choć gdzieś głęboko w środku znała odpowiedź.
— Należałam do jednego z nich. Choć nie urodziłam się tam — powiedziała szybko Czereśnia.
Gałązka wbiła wzrok w ryby pluskające się tuż pod powierzchnią wody. Nie była pewna, czy wypada dopytywać. Sama nazwa klanu zdawała się boleć Czereśnię, jakby niosła za sobą całe ciężary dawnych wspomnień. A jednak ciekawość drążyła ją niczym krople uderzające nieustannie w kamień. Dlaczego odeszła? Przecież duża grupa dawała bezpieczeństwo. Samotne życie w lesie musiało być trudniejsze, bardziej niebezpieczne. Ona sama chętnie należałaby do większej grupy — brzmiało to po prostu logicznie. Patrząc na rozległy horyzont, czuła jednak, jak w sercu ściska się coś boleśnie. Wiedziała już, że do domu nie wróci. To było niemożliwe. Musiałaby umieć latać jak ptak… albo przynajmniej jak motyl. W końcu jednak ciekawość zwyciężyła.
— A… dlaczego odeszłaś? — zapytała drżącym głosem, odwracając spojrzenie i nerwowo poruszając ogonem.

<Czereśnio?>

Od Czereśniowego Pocałunku CD. Gałązki

Przeszłość

Skulona w wydrążonym pniu starego drzewa leżała nieruchomo, choć w jej bezpiecznym oddechu tliło się napięcie minionej nocy. Oddychała płytko, rytmicznie, jakby bała się, że każdy mocniejszy wdech może zdradzić jej obecność. Futro na grzbiecie lekko drgało, gdy nagle ciszę przeciął suchy, ostry huk. Podskoczyła, unosząc głowę gwałtownie.. Źrenice rozszerzyły się natychmiast, gotowe wypatrzyć zagrożenie. To jednak był tylko kamień — spadający z gałęzi, odbijający się jeszcze parę razy o korę drzewa, zanim wreszcie ucichł. Czereśnia powoli wypuściła powietrze z płuc, czując, jak napięcie odrobinę ustępuje. Dopiero wtedy jej wzrok spoczął na drobnej, czekoladowej sylwetce skulonej tuż obok. Kotka spała przy niej wtulona, jakby miniona noc była dla niej jedynym ratunkiem. Czereśnia nastroszyła futro odruchowo, ale po chwili przypomniała sobie o wczorajszych wydarzeniach. Zmarszczyła brwi, przyglądając się jej dłuższą chwilę, zastanawiając się, jak grzecznie powiedzieć jej, by po prostu poszła swoją drogą. Jednak coś w środku nie pozwalało jej na to. Zawsze była bardziej odizolowana, strzegła własnej przestrzeni osobistej, niechętna przywiązywaniu się. A jednak — gdzieś głęboko w środku — wiedziała, że nie chciała znów zostać zupełnie sama. Nie była prawdziwym samotnikiem. Potrzebowała przynajmniej jednego celu, jednej istoty, o którą mogłaby dbać… i której czasem mogłaby powiedzieć choć kilka słów. Podniosła się ostrożnie, zsuwając delikatnie swój puchaty ogon z boku śpiącej kotki. Poruszyła nim jeszcze lekko, po czym opuściła pień, przeciskając się między krzewami. Zimne powietrze uderzyło w jej pyszczek, a gdy uniosła wzrok ku koronom drzew, poczuła znajome ukłucie melancholii. Gałęzie były nagie, sztywne, jakby nawet śnieg nie chciał na nich zatrzymać się na dłużej — choć prawdę mówiąc, nie osiadał nigdzie na długo. Westchnęła głośniej, niż zamierzała, i ruszyła w stronę rzeki, czując pod łapami wilgotną, zmarzniętą ziemię. Po chwili zorientowała się, że drobna samotniczka, którą poznała wczoraj, kroczy teraz za nią. Zaskoczyła ją jej cichość — kotka stąpała niemal bezszelestnie. Musiała mieć naprawdę wyćwiczone łapy, by poruszać się w ten sposób. Jednak zaraz potem zdradzał ją trzepoczący, niespokojny ogon i to, jak od czasu do czasu chrobotała roślinami, muskając je swoim drobnym ciałem. Nie była wojowniczką. Właściwie nie wydawała się mieć żadnych specjalnych umiejętności. Czereśnia w końcu przysiadła nad brzegiem rzeki. Woda płynęła leniwie, odbijając blade światło zimowego świtu. Wiatr delikatnie poruszał jej długim futrem, a jej spojrzenie błądziło po znajomych terenach, które kiedyś nazywała domem.
— Możesz się dosiąść — mruknęła, czując na sobie niepewny wzrok drugiej kotki.
Drobna koteczka lekko drgnęła, jakby wyrwana z zamyślenia, i dopiero po chwili usiadła ostrożnie obok, niemal bojąc się dotknąć łapą ziemi.
— Na co patrzysz? — zapytała Gałązka, lekko drżąc pod wpływem coraz chłodniejszego wiatru.
Czereśnia narzuciła jej ogon na grzbiet, jakby chciała ją osłonić. Westchnęła głęboko.
— Na stary dom — odparła sennym, zamyślonym tonem.
Domem nazywała teraz las. Drzewo, w którym mieszkała. Choć w rzeczywistości Klan Nocy nigdy nie był prawdziwym domem. Jedynie projekcją bezpieczeństwa i wspólnoty, których tak rozpaczliwie szukała.
— Dom? Dlaczego więc jesteś tu, a nie tam? — Gałązka pociągnęła nosem i opuściła wzrok, jakby sama myśl o utracie domu sprawiała jej ból. — Ja… ja zrobiłabym wszystko, by wrócić do swojego.
Czereśnia spojrzała na nią uważniej, pierwszy raz naprawdę dostrzegając smutek ukryty pod jej nieporadnością.
— Wiesz, czym są klany, Gałązko? — zapytała nagle.

<Gałązko?>

Od Gałązki

Zima, potem wiosna. Wszystko przemijało tak szybko, jak się pojawiło, a Gałązka już całkowicie przyzwyczaiła się do samotniczego trybu życia. No, może nie w pełni. Nadal czasami śniła jej się ciepła szopa i pełna miska jedzenia. Jednak w dziczy nie mogła narzekać – głównie dzięki swojej towarzyszce, Czereśniowemu Pocałunkowi. Była wojowniczka Klanu Nocy, polowała dla niej, potrafiąc sama przez kilka dni nie jeść, tylko po to, by Gałązka mogła zaspokoić głód. Gałązka była jej naprawdę wdzięczna. Sama pewnie dawno umarłaby z głodu. Mimo takiej dostępności jedzenia nie wydawało się, by choć trochę przytyła. Jednak ciepło, pożywienie i bezpieczeństwo, jakie zapewniała jej ciemno futra towarzyszka, były czymś, czego nigdy nie zapomni. Choć zdawało się, że ich układ współpracy będzie trwać aż do lata, trwał nadal i nic nie wskazywało na to, by którakolwiek z nich chciała go przerwać. Cały las zdawał się należeć tylko do nich. Od samego początku Gałązka widywała pewnego rudego kocura, jednak ostatnimi księżycami zniknął, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Na szczęście dzięki świeżym promieniom słońca zioła zaczynały wyrastać spod ziemi, co pozwalało jej poświęcać każdą chwilę na ich zbieranie. Nie oddalała się za bardzo od kryjówki w drzewie, a jeśli już, to zawsze u boku Czereśniowego Pocałunku. Szła dziarsko wzdłuż brzegu, spoglądając w dół na płynącą rzekę. Woda lśniła srebrzystymi refleksami, a rybki szybko mknęły wraz z prądem, jakby pchane jego siłą. Gałązka przełknęła ślinę i poczuła w sercu ścisk – ochotę, by je złapać. Nigdy tego nie robiła, nikt jej nie pokazał, jak to zrobić. A jednak przykucnęła przy brzegu i nieśmiało uderzyła w taflę wody – kończąc z jedynie mokrym futrem i lekko skrępowaną miną. Wtem jej czujne oczy dostrzegły drgnięcia na drugim brzegu. Może nie miała jeszcze wojowniczych umiejętności, ale predyspozycje do stania się dobrą wojowniczką były widoczne: wzrok, węch i słuch były nad wyraz wyostrzone. Głównie wynikało to ze strachu i instynktu przetrwania. Gdyby każdy był tak przerażony jak ona, miałby supermoce! Szybko wycofała się do tyłu w gęste zarośla. Na horyzoncie, po drugiej stronie rzeki, która jak mówiła jej towarzyszka, należała do Klanu Nocy, poruszały się jakieś sylwetki. Zapewne grupa klanowych kotów polowała lub szukała zaczepki. Gałązka przyspieszyła kroku, obawiając się, że zauważą ją i od razu ruszą w jej stronę, mimo iż nie mieliby w tym żadnego wyraźnego powodu. Jej kompanka opowiadała jej o miejscu, z którego pochodziła. Choć nie wypowiadała się o nim w pełni negatywnie, w jej kamiennym spojrzeniu drżała iskra irytacji, a może smutku. Gałązka nie chciałaby należeć do tej grupy, a jednak pragnęła być częścią jakiejkolwiek społeczności. Możliwość bycia chronioną przez tyle kotów wydawała się dla niej marzeniem. Mogłaby stać się częścią stada, prawdziwej, dużej grupy. Mogłaby leczyć chorych, a może nauczyliby ją polować? Byłaby przydatna. Może w końcu przestałaby się bać. Przecież w grupie siła, prawda? Drgnęła lekko i poczuła, jak coś podchodzi jej do gardła. No tak – od całego stresu i uważnego obserwowania zapomniała, po co wyszła z bezpiecznej nory. Musiała zjeść coś nieświeżego, a może to było przez stres… nieważne. Ważne było, że wymiotowała, i musiała szybko sobie z tym poradzić. Minęła jedno z drzew, na którym Czereśnia zostawiła ślady pazurów, a następnie ruszyła śladem niezapominajek aż, dotarła do starej nory lisa. Wciągnęła powietrze kilka razy, węszyła uważnie – jednak nie wyczuła żadnego zagrożenia. Wsunęła się do środka i od razu dostrzegła swoje zapasy roślin leczniczych. Większość z nich przechowywała w drzewie lub w jego okolicach, ale miała też tajemne kryjówki, które dawały jej poczucie bezpieczeństwa. Czuła się jak kociak mający coś swojego, choć pod skórą wiedziała, że Czereśnia doskonale zna jej sekrety, choć nigdy się do tego nie przyzna. Zamrugała kilka razy, przyzwyczajając oczy do ciemności, po czym chwyciła najbliższe liście wierzby i zjadła odpowiednią dawkę. Podniosła się na chude łapy i wynurzyła z nory. Ostrożnie rozejrzała się dookoła. Nie słysząc i nie czując nic podejrzanego, szybko przeskoczyła do najbliższych krzaków. Ruszyła lekko przed siebie, machając ogonem na boki i pochylając głowę nisko – gotowa na to, że może natknąć się na coś, co mogłaby zanieść do domu. Uniosła łeb i zauważyła, że znów znalazła się nad rzeką. Idąc jej brzegiem, znalazła dogodne miejsce i zeszła wystarczająco nisko, by napić się chłodnej, klarownej wody. Gdy dłużej o tym myślała, dostrzegała w sobie zmiany. Nadal była zestresowana, lecz jej ruchy w dziczy były zdecydowanie płynniejsze, bardziej naturalne. To jednak wciąż była tylko rutyna – gdyby ktoś ją zaburzył, szybko wpadłaby w panikę. Podniosła wzrok ku niebu. Było jasne i delikatne, a po jego powierzchni ścigały się ptaki, wykonując zachwycające akrobacje. Może kiedyś i ona poczuje się tak wolna. Spojrzała na własną łapę. Poza ogólnymi zasadami w klanie dowiedziała się też o istnieniu Klanu Gwiazdy. Nie zamierzała jednak w niego wierzyć. Pasowało jej stare postrzeganie zaświatów. Wierzyła, że po śmierci nie ma podziałów, że każdy trafia do tego samego miejsca, gdzie jedynym, co mu pozostaje, jest obserwowanie znajomych i bliskich. W zaświatach nie ma zła, nie ma trosk, a każdy jest szczęśliwy. Tak, to było to, co do niej przemawiało. Zero podziału na złych i dobrych, na słabych i silnych. Wypuściła powietrze z pyska, powoli i głęboko, jakby zrzucała ciężar, którego nie byłby w stanie dostrzec nikt – nawet ona sama. Czuła, jak napięcie opuszcza jej ciało, rozchodzi się po kręgosłupie, a ogon lekko drgnął w rytmie tego wewnętrznego oddechu. Ruszyła w końcu powoli z powrotem do znajomego drzewa. Minęła kamień i gęste krzaki, które były dla niej znakami, że zbliża się do celu. Jej łapy stąpały cicho po ziemi, a każdy szelest liści wywoływał w niej lekkie napięcie. Patrząc uważnie na boki i upewniając się, że nikt jej nie obserwuje, wsunęła się pod gęste krzewy, czując, jak drobne gałązki muskają jej futro. Zaraz potem weszła do wnętrza pnia drzewa. W środku powitał ją znajomy zapach: świeżo upolowana zdobycz i aromat kilku roślin. Uśmiechnęła się nieśmiało, widząc, jak Czereśniowy Pocałunek znosi do nory każdą roślinę. Niestety, jedynie mniszek i stokrotki były tym, czego naprawdę potrzebowała. Mimo to Gałązka niczego nie wyrzuciła. Pozostałe liście ułożyła tak, by posłanie dla nich obu było jeszcze wygodniejsze. Zioła nadające się do leczenia odłożyła w odpowiednie miejsce, a zdobycz pozostawiła nietkniętą – nie dlatego, że nie czuła głodu, lecz z chęci podzielenia się nim z Czereśnią. Usiadła na posłaniu, wpatrując się w wyjście z kryjówki. Jej ciało rozluźniło się nieco, lecz oczy wciąż czujnie obserwowały każdy ruch na zewnątrz. Głowa lekko drgała przy każdym szmerze liści, a uszy poruszały się niezależnie, wychwytując najdrobniejsze dźwięki. I cierpliwie oczekiwała swojej towarzyszki. W sercu czuła mieszankę spokoju i lekkiego podniecenia, jakby każda chwila mogła przynieść coś nowego, gest przyjaźni, drobne ciepło obecności Czereśniowego Pocałunku.

Wyleczeni: Gałązka

Od Promiennej Łapy CD. Psotnego Nietoperza

Promienna Łapa spojrzała na własne łapy. Od samego rana była na nogach i poruszała się w te i we wte. Była nawet na patrolu granicznym z innymi wojownikami. Wtrąciła im się w biznes i częściowo wymusiła swoją obecność, ale poszła. I nawet była grzeczna. Szła za doświadczonymi wojownikami i obserwowała, co robią. Jak się poruszają, jak obserwują otoczenie i jak poprawiają zapachy na terytorium i wzdłuż granic. Nawet dzielnie ignorowała chrupiący piasek pod poduszkami jej łap.
I jak tylko wróciła, to wyłożyła się na swoim legowisku, na krótką drzemkę. I tak nie mogła oczekiwać, że Źródlana Łuna zabierze ją gdzieś daleko. Miała teraz inne priorytety.
Drzemka kotki była naprawdę krótka.
– Promienna Łapo, jesteś tu? – Ktoś miauknął przy wejściu. Promyk podniosła głowę i zamrugała zaspana. Jednak szybko podniosła tyłek z legowiska i wyszła do kota, który ją wołał.
Stanęła obok wojowniczki, którą znała tylko trochę. Spotkała ją za kociaka i jej charakterystyczna łatka zapadła jej w pamięć.
– Z powodu niemożności wykonywania obowiązków mentorskich przez Źródlaną Łunę, mam przyjemność przejąć chwilowo twój trening – poinformowała ją wojowniczka ze spokojem w głosie. Ona? No dobra. Była trochę młoda, ale Promyk nie wnikała w decyzje zastępcy czy tam lidera. Skoro wybrały dla niej tę kotkę, to był do tego dobry powód.
I zaraz obie szły w kierunku wyjścia.
– Dziś nauczę cię otwierania krabów – Starsza kotka machnęła ogonem i z uśmiechem poprowadziła Promyk w kierunku plaży. To już drugi raz jak Promienna Łapa udała się w tamtym kierunku. Znowu będzie musiała chodzić po piasku. – Chyba że już miałaś z tego naukę, to pomyślimy nad czymś innym.
– Nie – odparła Promyk. – Nie robiliśmy ze Źródlaną Łuną za wiele. Pokazała mi tereny, nauczyła mnie polować... trochę. Udało nam się odbyć lekcję o tym, jak znaleźć takiego kraba… A… potem Łuna zaszła w ciążę i mój trening trochę zahamował. – Promienna Łapa skrzywiła się na nieprzyjemnie drapiący piach pod jej łapami. – Ale sama nauczyłam się wiele.
– Sama? – Psotny Nietoperz spojrzała na swoją nową uczennicę z zaskoczeniem.
– No tak. Miałam dużo czasu … wolnego. Najbardziej chyba lubię polować. Ale wspinaczka na drzewa to też już żaden problem. I walka mi idzie w miarę dobrze. Czasem zaczepiam brata, żeby mi z tym pomógł. Ale głównie się szlajam sama i robię wszystko sama – odparła kotka, po czym odgarnęła łapą piach z najbliższego kamienia i tam sobie przysiadła. – A ciebie chyba uczył mój wujek! Jak to było?
– Naprawdę fajnie. Promieniste Słońce był dobrym mentorem. – Psotny Nietoperz usiadła zaraz obok.
– To fajnie. – Promyk odparła, po czym zamilkła. Cisza nie trwała długo. Promienna Łapa zmrużyła oczy i skoczyła przed siebie. – To co? Łapiemy kraba?! Chciałabym się już czegoś nauczyć!

<Psotny Nietoperzu?>
[431 słów]