BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Klanie Wilka!
(dwa wolne miejsca!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 26 października, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

18 października 2025

Od Gąbczastej Łapy do Syczkowego Szeptu

Tego dnia Gąsiorkowy Trzepot zabrała czarnofutrą uczennicę na samotny trening, podczas gdy Tygrysia Łapa został w obozie. Gąbka od początku zastanawiała się, co takiego chciała jej przekazać mentorka, bo skoro wybrała się z nią sama, to musiał być ku temu jakiś powód. Szły razem wzdłuż brzegu jeziora, którego gładka tafla lśniła w bladym świetle poranka. Wiatr niósł ze sobą zapach wilgoci i mokrych liści, a gdzieś z daleka słychać było krakanie wron.Dymna kotka co chwilę spoglądała na mentorkę, próbując odgadnąć, czemu ta wciąż nie rozpoczęła treningu. Czy szukała odpowiedniego miejsca? A może chciała nauczyć jej czegoś typowego dla Wilczaków? Tylko dlaczego nie zabrała tu ze sobą Tygryska? Wszystko wskazywało na to, że chodziło o coś, co dotyczyło tylko i wyłącznie Gąbki.
— Może na coś zapolujemy? — zaproponowała nagle Gąsiorkowy Trzepot, zatrzymując się i unosząc uszy. Brązowooka przystanęła, a jej humor momentalnie się poprawił. Rozpogodziła się, a na jej pyszczku pojawił się lekki uśmiech.
— Właściwie, czemu nie! Mogłabym spróbować upolować coś w jeziorze… W końcu w Klanie Nocy to przydatna umiejętność! Choć… nie muszę jej mieć. Jestem przecież uczennicą medyczki, więc nie poluję dla klanu, tylko zbieram zioła i leczę — mruknęła, po czym speszona urwała. Miała wrażenie, że rozgadała się o czymś bezsensownym, ale liliowa tylko posłała jej krótki uśmiech i zaczęła węszyć.
Gąbka bez słowa podeszła bliżej wody. Postanowiła zanurzyć łapy, a wtedy zimno rozeszło się po całym jej ciele, aż zadrżała. Mimo to z każdym krokiem wchodziła głębiej, wpatrując się w rozmyte zarysy niewielkich ryb, które pływały wokół jej łap, ale nigdy nie podpływały na tyle blisko, by mogła swobodnie je złapać. W końcu coś przykuło jej uwagę. Była to całkiem spora ryba. Zamarła, czekając, aż zwierzyna podpłynie bliżej. Kiedy ryba była tuż przed nią, Gąbka gwałtownie zanurzyła pysk w wodzie i na oślep zacisnęła szczęki. Między zębami poczuła coś śliskiego, co zaczęło się szamotać w jej uścisku. Z błyskiem w oczach uniosła głowę, wyciągając z wody wciąż żywą zdobycz.
Narobiła przy tym tyle hałasu, że wszystkie inne ryby pewnie uciekły na drugi koniec jeziora, ale nie przejęła się tym ani trochę. Dumna, wyszła na brzeg, gdzie czekała już na nią Gąsiorkowy Trzepot z wróbelkiem w pyszczku. Obie położyły swoje ofiary na ziemi i przez chwilę milczały, wpatrując się w siebie w blasku porannego słońca. Gąbka czuła, że jej mentorka ma jej coś do powiedzenia – coś ważnego. W końcu łaciata wojowniczka zrobiła powolny krok w jej stronę, a świat wokół na chwilę zamilkł, jakby sam był zaciekawiony ich rozmową.
— Jesteś już naprawdę dobrze wyszkolona. Chyba nie będę w stanie nauczyć cię niczego więcej. Nikła Gwiazda pewnie niedługo zdecyduje, że powinnaś wrócić do Klanu Nocy. Myślałam, żeby ci to dziś powiedzieć… — westchnęła Gąsiorkowy Trzepot, a w jej oczach pojawił się szczery smutek. — Jesteś wspaniałym kotem, Gąbczasta Łapo. Cieszę się, że mogłam cię trenować przez te wszystkie księżyce. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkamy się na zgromadzeniu i wymienimy nowinkami.
Ślepia dymnej nagle się zaszkliły. Nie odpowiedziała od razu, a tylko podeszła bliżej mentorki i wtuliła pysk w jej futro. Przez dłuższą chwilę stała tak bez słowa, czując ciepło liliowej i wdychając jej znajomy zapach. Nie spodziewała się, że tak bardzo przywiąże się do kogoś z Klanu Wilka. A jednak – Gąsiorkowy Trzepot nie tylko ją wyszkoliła, ale też wspierała, gdy życie wśród Wilczaków robiło się zbyt przytłaczające. To dziwne, że nie płakała tak, gdy opuszczała Klan Nocy. Może to dlatego, że wtedy wiedziała, że jeszcze tam wróci? Teraz miała wrażenie, że żegna się z Klanem Wilka na zawsze. Że już nigdy nie pójdzie z Gąsiorkowym Trzepotem na wspólny spacer, nie zaśmieje się z Tygrysiej Łapy po tym, jak pokona go w walce. Wiedziała, że w Klanie Nocy długo jeszcze będzie wspominać te chwile. Choć niektóre zwyczaje Klanu Wilka często ją przerażały, to niektóre koty sprawiały, że było warto tu być. Na przykład… Szczawiowe Serce.
Zakłuło ją w klatce piersiowej, gdy o nim pomyślała. Wtem poczuła, jak po jej policzku spływa pojedyncza, ciepła łza. Tak bardzo go polubiła… może nawet pokochała. A teraz miała go zostawić, i to wcześniej, niż się spodziewała. Jej ciało lekko zadrżało, a Gąsiorkowy Trzepot spojrzała na nią z łagodnym, ale i przygnębionym uśmiechem.
— Radzę ci, żebyś szybko załatwiła wszystkie sprawy, zanim będzie za późno — zażartowała cicho, choć w jej głosie było słychać żal. Gąbka pociągnęła nosem i spuściła wzrok.
— Kiedy wrócę do Klanu Nocy… będę za wami wszystkimi tęsknić! — powiedziała, nim na jej gardle zawiązał się supeł. Po chwili odwróciła się i ruszyła w stronę obozu.
— Pa, Gąsiorkowy Trzepocie! Muszę się pospieszyć! Zawsze chciałam porozmawiać ze swoim tatą, kiedy tu byłam! — zawołała, oddalając się coraz bardziej. Jej głos cichł z każdą sekundą biegu, aż w końcu urwał się zupełnie. Liliowa kotka nie ruszyła się z miejsca, a tylko obserwowała, jak dymna znika wśród krzewów.
Gąbczasta Łapa biegła przez las, zatapiając łapy w błocie i przeskakując przez kałuże. Kolorowe liście wirowały wokół niej, a wiatr smagał jej pysk, rozwiewając czarne futro. Czuła, jak serce wali jej w piersi. Pędziła tak, jakby w każdej chwili cały jej świat miał się zawalić. Może nie powinna się tak spieszyć, w końcu Nikła Gwiazda na pewno nie wyrzuci jej dziś ani jutro – a jednak czuła, że to, co robi, jest właściwe.

***

Do obozu wpadła zziajana i cała ubłocona, z liśćmi i gałązkami przyczepionymi do łap. Pachniała lasem, wiatrem i wodą z jeziora. Jej pośpiech przyciągnął spojrzenia kilku kotów. Niektóre z nich zaprzestały wykonywania swoich obowiązków, a w ich oczach pojawiło się zaciekawienie. Jednym z nich był Tygrysia Łapa, który podbiegł do Gąbki z wyraźnym niepokojem w oczach.
— Gdzie Gąsiorkowy Trzepot? — zapytał, marszcząc brwi ze zmartwienia. Dymna kotka spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem, po czym uśmiechnęła się niewinnie. Dopiero po chwili dotarło do niej, że przecież i z Tygrysią Łapą wkrótce przyjdzie jej się pożegnać.
— Została jeszcze na zewnątrz, ale za chwilę powinna wrócić — odparła, prostując się i szybko wylizując zmierzwione futro na piersi. — Nieważne. Widziałeś może Syczkowy Szmer?
Rudy kocur przekrzywił głowę.
— Chyba chodzi ci o Syczkowy Szept, prawda? Powinien być w legowisku wojowników… chyba. Nie widziałem go dziś, a może po prostu nie zwracałem na niego uwagi. Czemu pytasz? Chcesz z nim pogadać? — dopytał. Gąbka ruszyła przed siebie, a młodszy kocur pospieszył za nią.
— Tak, tak! To mój tata, pamiętasz? Chyba ci o tym wspominałam! — wyrzuciła z siebie w pośpiechu, rozglądając się nerwowo po obozie. Tygrysia Łapa zamrugał kilka razy, wyglądając na skonfundowanego. Najwyraźniej mu nie wspominała, ale kocur nie miał czasu o to dopytywać, bo dymna już z impetem wparowała do legowiska wojowników.
Wewnątrz panował półmrok, a w powietrzu unosił się zapach rozgrzanych futer. Na jednym z posłań spoczywał kocur o złotym futrze, którego tak pilnie szukała. Syczkowy Szept leżał zwinięty w kłębek z przymrużonymi oczami. Na pierwszy rzut oka wyglądał, jakby spał, ale Gąbka od razu wyczuła, że tylko udaje, bo jego oddech był zbyt nierówny.
— Tato… — wymamrotała cicho, stawiając kilka ostrożnych kroków w jego stronę. Tygrysia Łapa uniósł łapę, jakby chciał ją zatrzymać.
— Może śpi? — szepnął, ale Gąbka już go nie słuchała. Delikatnie trąciła ojca łapą. Jedno z jego brązowych oczu otworzyło się na moment, lecz gdy tylko rozpoznało czarnofutrą uczennicę, natychmiast znowu się zamknęło. Syczkowy Szept przewrócił się na drugi bok, udając, że wcale jej nie widzi ani słyszy.
— Wstawaj! — jęknęła Gąbka, ponownie kładąc łapę na jego barku i potrząsając nim z irytacją. Tym razem kocur nie miał już wyjścia. Podniósł głowę, przetarł oczy i spojrzał na nią nieco nerwowo. W jego spojrzeniu widać było zmęczenie, zaskoczenie i coś, co przypominało zawstydzenie. Najwyraźniej bardzo nie chciał, by ich spotkanie doszło w końcu do skutku.

<Syczkowy Szepcie? Żądam poważnej rozmowy!>

Od Mandarynkowego Pióra

Jak dobrze, że odbudowa obozu nareszcie się skończyła; w końcu będą mogli z powrotem funkcjonować jak normalny klan. Kiedy przyszedł czas na ceremonię otwarcia obozu, zgłosiła się do polowania. Planowała pójść na nie z Wężyną, ale koleżanka niestety odmówiła. Nie była zła. Była po prostu zawiedziona. Za każdym razem, kiedy już myślała, że wchodzą na nowy poziom, nagle spotykała się z odrzuceniem. Ale przecież nadal były przyjaciółkami. Wężynowy Kieł by jej nie porzuciła. Nie po tym, co dla niej zrobiła. Przecież… lubiła ją… prawda? Nadal, pomimo wspólnych plotek, czuła, że to za mało. Za każdym razem, kiedy na nią patrzyła, czuła ciepło. Takie inne… A kiedy mówiła, że tym razem nie może wyjść na spacer, ból był nie do zniesienia. Co się z nią działo? Nigdy takiego czegoś nie doświadczyła. Ze Zmierzchającą Zatoką było inaczej… Chociaż jak się nad tym zastanowiła… Chyba czuła coś podobnego, kiedy były uczennicami. Potem to rozpłynęło się i znikło. Zawsze kojarzyła to z dobrymi chwilami w jej uczniowskim życiu; najwyraźniej poczuła to znowu. Tylko co to było za uczucie? Nim poprawnie otrząsnęła się z tych przemyśleń, była już przy granicy z Klanem Burzy. Zaczęła węszyć. Wyczuła królika. Rzadki na ich terenach, trudny do złapania – idealny na ważną okazję. Już kiedyś złapała takiego. Może uda jej się to powtórzyć? Zaczęła biec. Tak szybko, jak tylko mogła. Z taką chęcią, z jaką odkręciłaby wiele rzeczy w swoim życiu. Kiedy była blisko uszaka, zaczęła zakręcać, by rzeka była jego jedyną drogą ucieczki. Zgodnie z jej planem, królik zatrzymał się na brzegu i wtedy go zabiła. Nie była jeszcze gotowa wrócić do obozu. Podeszła do granicy z Klanem Burzy i położyła zwierzynę na ziemi, a sama siadła obok niej. Popatrzyła na rozległe wrzosowiska, rozpościerające się za granicą. Gdzieś tam… był on… Popatrzyła w bok. Przed oczami migały jej uśmiechnięte pyski kotów, z którymi chciałaby tu być. Od rodziny – Sroczej Gwiazdy, Różanej Woni i Zimorodkowego Życzenia – przez przyjaciół – Zmierzchającą Zatokę, Baśniową Stokrotkę, Mżący Przelot i Wężynowy Kieł – do… tych, z którymi relacja nie była taka prosta – Algowa Struga, Bursztynowy Brzask, Skowronkowy Odłamek… chyba nawet zobaczyła tam przez chwilę Syriusza. Tyle kotów przewinęło się przez jej życie. Tyle z nich już nie było. Narobiła tyle błędów… Popatrzyła jeszcze raz na wrzosowiska. Jej pojedynczy loczek na grzywce pod wpływem wiatru poruszał się raz w jedną, raz w drugą stronę, jak wahadło. Miała dość ciągłej monotonii życia, jako panna idealna. Chciała, żeby coś wreszcie się zmieniło…

***

TW: miejscami opisy rozszarpywania martwego ciała, coś pokroju ataku paniki

Kiedy już dotarła do obozu, nie spodziewała się zobaczyć tam gromady spanikowanych klanowiczów oraz dwóch ciał martwych członków jej rodziny na ziemi. Po Spienionej Gwieździe też nie było śladu. Stanęła w miejscu, a praktycznie wszystkie spojrzenia powędrowały w jej stronę. Zanim zdążyłaby uciec, wszyscy już wiedzieli, że tu była. Nie była w stanie przetworzyć tak wielu informacji naraz. Jej szczęki rozluźniły się lekko, a królik, którego trzymała w pysku, upadł na ziemię z głuchym dźwiękiem. Nagle podbiegł do niej bury kocur. Żmijowcowa Wić.
– Mandarynkowe Pióro! Jak dobrze, że jesteś. – Ewidentnie był zakłopotany, ale chyba nie chciał jej jeszcze bardziej skonsternować, więc starał się zachować minimalną ilość entuzjazmu. Poza tym „Dobrze, że jesteś” to chyba nie najlepsza metoda przywitania w takim momencie. Nie powiedziała tego jednak na głos. Były teraz ważniejsze rzeczy do powiedzenia. Niestety nie mogła się wysilić na powiedzenie żadnej z nich, więc wyszło tylko:
– Żmijowcowa Wici… co… gdzie… możemy na bok?
Kocur zjeżył się. Najwyraźniej jej reakcja mocno go zaniepokoiła. Od razu podparł jej bok i poprowadził w ustronne miejsce.
– J-ja... Ja nie wiem za wiele... Sam byłem na polowaniu, sam przyszedłem, jak już dużo się zadziało, a-ale... wiem trochę od Lulkowego Ziela, no i od Szałwiowego Serca... To podobno Pluskający Potok... To podobno on ich zamordował.
Wbiła pazury w ziemię. Oczywiście. Oczywiście, że Wężyna miała rację. Wężyna zawsze ma rację. Mówiła już o zdradzieckiej naturze rudego, ale Mandarynka zazwyczaj to ignorowała ze względu na szczęście jej syna. To jednak nie potrwało długo. Plusk był zwykłym podłym manipulatorem. Wyszedł za jej syna, żeby zabić jego oraz jego córkę! Zaraza w ich rodzinie nigdy nie zostanie wypleniona! Nieważne, ile kotów poniesie śmierć, oni zawsze będą chcieli więcej krwi. I kiedyś ją dostaną. Ona już dopilnuje, że jak tylko zostanie przywódczynią, każdy z tego rodu dostanie krwi swoich bliskich! Bawili się rodem królewskim, to teraz posmakują swojej własnej, plugawej krwi. Te myśli zajęły jej umysł tylko na uderzenie serca. Potem pozostało w nim coś dużo bardziej znaczącego dla niej.
– Czyli oni naprawdę nie żyją…? – zapytała, patrząc pusto na burasa. Nigdy nie pomyślałaby, że któreś z jej dzieci może umrzeć. Zawsze uważała, że one będą tam zawsze. Tak samo, jak Rozpędzona Ważka. W końcu byli tacy młodzi… Dopiero teraz, kiedy jedno z jej dzieci umarło zrozumiała, że nie będzie dzielić z nimi obozu na zawsze. Któreś z nich opuści ten świat wcześniej. Nie wiadomo tylko, które. Jej myśli od razu powędrowały do Pierzastej Kołysanki. Nigdy nie przepadała za córką. Przypominała jej osobę, która bardzo ją skrzywdziła. Ale to nadal była jej córka. Nigdy tak nie czuła, ale nie zmieniało to faktu, że była dla niej wartościowym członkiem rodu królewskiego. Tylko nie dostrzegała tego, do teraz.
– Obawiam się, że tak... – powiedział wojownik, kładąc uszy płasko. – Moje kondolencje... – wyszeptał niepewnie, po chwili ciszy.
Przysunął się trochę bliżej, chociaż każdy jego ruch odkrywał dozę zawahania. Delikatnie położył swój ogon na jej kicie. – Lulkowe Ziele i Czyhająca Murena mieli zająć się oględzinami zmarłych... Najwidoczniej nie wiemy, co dokładnie się wydarzyło.
Pod wpływem dotyku bańka odrealnienia, w której była uwięziona, nagle prysła. Popatrzyła na Żmijowca zdecydowanie, choć widać było, że kłębiła się w niej wściekłość i rozpacz.
– Gdzie jest Spieniona Gwiazda? Gdzie jest Pluskający Potok? Czy ktoś jeszcze jest ranny? Gdzie jest reszta moich dzieci? – zasypała go pytaniami, po czym wyszeptała również: 
– Twojej matce nic się nie stało…?
– Pluskający Potok został zawleczony na inną wyspę, gdzie pilnuje go stróż. – Usłyszała zmęczony głos Szałwiowego Serca. Pojawił się "znikąd", wprost za ich grzbietami. Nie przeszkadzało jej to. Ważne, że żył i czuł się dobrze.
– Czyhająca Murena została wyznaczona do oględzin zwłok. W obozie są również Błękitna Laguna, Pierzasta Kołysanka... – Imię ogrodniczki zostało wypowiedziane znacząco ciszej. – i... Sterletowa Łuska.
Czyli nikt inny nie ucierpiał. Dobrze. Jednak kiedy odwróciła się do pointa, zobaczyła, że nie był w stanie idealnym.
– Czemu jesteś ranny? Wszystko dobrze? – zapytała, po czym zwróciła się ponownie do burasa. – Dlaczego ta mieszanina błota, robaków i padliny jeszcze żyje?!
– Dobre pytanie. – Syn Wężynowego Kła odpowiedział pewnie, ale kiedy spojrzał kątem oka na pysk jej syna, prędko dodał: 
– Podobno Algowa Struga powiedziała, że osąd odbędzie się jutro z rana. Zabicie go pozbawiłoby nas możliwości poznania prawdy i szczegółów całej sprawy...
Co to znaczyło?! Czyli ten plugawiec, przy którym błoto było niczym sam Klan Gwiazdy, nadal nie gnił głęboko pod ziemią?! Żadne ptaki nie rozszarpywały jego ciała?! Kiedy Szałwiowe Serce zauważył niezbyt zadowolony pysk matki, postanowił szybko ją uspokoić:
– Gdy nie chciał mówić, przycisnąłem go... Co później przerodziło się w walkę – wyjaśnił. – Ale nic mi nie jest – zapewnił natychmiast. Niestety to nie uspokoiło jej całkowicie. Cała ta sytuacja była zabałaganiona i to na jej barkach spoczywała odpowiedzialność, żeby wszystko posprzątać.
– Co robi teraz Spieniona Gwiazda, czemu nikt nie kieruje tą grupą kotów? Kto pozwolił mojej siostrze kierować całym klanem!? Wszystko źle… wszystko źle… – złapała się za głowę i zaczęła oddychać szybciej.
– Kiedy wróciłem, widziałem, jak Trzcinowy Szmer prowadzi bardzo niemrawo wyglądająca Spienioną Gwiazdę do legowiska... Nie wiem, co się stało, a co do Algowej Strugi... nie było cię, Mandarynkowe Pióro, więc... – Żmijowiec zamilkł na moment, kiedy zrozumiał, co właśnie sugerował. Szybko spróbował się naprostować. – Mogę pójść po nią, jeśli sobie tego właśnie życzysz – zapewnił, a na koniec dodał jeszcze: 
– Chyba, że Szałwiowe Serce wie coś więcej, albo to on chce się tym zająć...
Książe ewidentnie uważał, że lepiej uspokoi matkę, więc szybko wkroczył do akcji:
– Omdlała. Lub... Straciła życie. Nie jestem pewien. Pamiętam tylko to, jaką falę paniki wywołało jej uderzenie o ziemię. Wiem, że ktoś usiłował ją ocucić, ale nie wiem, jak się to skończyło... Mogę po nią pójść albo przynajmniej sprawdzić, jaki jest jej stan, oczywiście – wymruczał i, nawet nie czekając na odpowiedź, zwlókł się z miejsca. Zdążył postawić kilka niemrawych kroków. Teraz i Mandarynkowe Pióro mogła zauważyć, jaki trud przy chodzeniu sprawiały mu poranione łapy. Starał się jak najmniej je uginać, korzystając z nich bardziej jako sztywnych kuli, ale nie mógł wyeliminować całego ruchu. Już starał się nie dać po sobie poznać, jak mu to doskwierało, dlatego zacisnął pysk, by nie uciekł z niego kolejny syk. Mimo tego, że to zauważyła, była zbyt zaaferowana, żeby rzeczywiście jakoś na to zareagować.
– Zajmij się tym, ufam ci – powiedziała i skinęła mu głową. – Ty, Żmijowcowa Wici, zgromadź ogrodników.
Bury skinął prędko łebkiem i niechętnie wstał na równe łapy. Nie wrócił do niej jednak po rozkazy. Może dlatego, że zajął się czymś innym? A może dlatego, że Mandarynka szybko ukryła się w najmniej widocznym zakątku obozu, żeby tam w spokoju się wypłakać. Kiedy tylko już się tam znalazła, zwinęła się w kłębek i zaczęła płakać. Zakryła oczy łapami, mocząc je tylko łzami. Po chwili zaczęła zwijać się z bólu, przetaczając z jednego boku na drugi. Musiała odsunąć łapy od pyska, bo zaczęły wysuniętymi pazurami wbijać się we wszystko, co napotkały. Ziemia była nierówna, grudki ziemi wyrzucone na powierzchnię przez jej drapanie. Czasem łapa wyrwała jej kawałek futra. Nie miała siły, żeby jej powstrzymać, wstrząsana płaczem. Słyszała. Słyszała to znowu. Ale przecież ona zniknęła dawno! “Witaj, Mandarynkowe Pióro~ Coś znowu ci nie wyszło? Czemu płaczesz? Przecież to dla ciebie codzienność. Codziennie tylko wszystko psujesz, a jakoś nie płaczesz. Zasłabłaś? Gdzie jest zastępczyni Klanu Nocy? Ta, która rzeczywiście coś robi? Ah, no tak. Nasza dziedziczka. Algowa Struga. Srocza Gwiazda wybrała cię na uczennicę tylko po to, żebyś nie zepsuła wszystkiego w klanie. Najwyraźniej jej nie wyszło. Zepsułaś życie nie tylko swoje, ale także wielu niewinnych kotów…”
– Przestań… – wyszeptała cicho. Czuła ból. W środku i na zewnątrz. Słowa Pierzastego Wdzięku raniły ją tak samo, jak jej własne pazury, wyrywające kawałki futra z jej ciała. Ku swojemu zdziwieniu usłyszała: 
“Dobrze, ale pamiętaj - życzenia zawsze mają moc.”
Niestety jej umysł szybko jej o tym przypomniał. Nie słyszała już kotki, zamiast tego przed oczami migało jej mnóstwo obrazów. Jej dawny sen o szczupaku i matce, każdy moment, kiedy widziała zawód w oczach babki, kłótnia z Zimorodkowym Życzeniem, martwe ciała Zmierzchającej Zatoki, Nartnikowego Czułku, Sumowej Płetwy, Tuptającej Gęsi, Mątwiego Marzenia… Obrazy się nie kończyły. Widziała rany Mżącego Przelotu, nienawistne spojrzenia Baśniowej Stokrotki, ostatnie pożegnanie z Syriuszem i obietnica powrotu, szczęście Bursztynowego Brzasku na ich ślubie i po jej porodzie, a potem powódź… Każda rozmowa ze Skowronkowym Odłamkiem, od kiedy przestali się spotykać, każdy raz, kiedy nie pozwalała mówić do siebie Rozpędzonej Ważce “babciu”, okresy czasu, kiedy zaniedbywała dzieci… ślub Sterletowej Łuski… nie uratowała go. To wszystko była jej wina. Przez nią każdy cierpiał. Była samolubna. Po chwili obrazy zmieniły się. Nie były już wspomnieniami, tylko jej najgorszymi lękami. Wygnanie z klanu, samotność, odwrócenie się od niej dzieci, śmierć Skowronkowego Odłamku, Algowa Struga jako przywódczyni… A na koniec zobaczyła Wężynowy Kieł, śmiejącą się z niej z jakimiś innymi kotami… Próbowała sobie wmówić, że to na pewno tylko Pierzasty Wdzięk. W końcu nigdy o tym nie myślała, więc nie mogła się tego bać… Im bardziej jednak się przypatrywała, tym bardziej widziała rzeczywistą Wężynowy Kieł i tym bardziej czuła, jak jej serce tłucze się na nieskończoną ilość kawałków.

***

Przez całą noc nie była w stanie zasnąć. Jak już udało jej się wyrwać spod natłoku przykrych myśli, była zupełnie inna, niż zazwyczaj. Futro w nieładzie, z grzywki wystawały kosmyki sierści, ogon wyglądał bardziej jak miotła niż ogon; futro zmatowiałe, pokołtunione i nierówne. Jedyne, co udało jej się zachować w ładzie, to symbol lotosu na czole. Nie miała siły układać futra. W nocy zajrzała jeszcze na chwilę do Spienionej Gwiazdy, żeby zobaczyć, jak się czuje, a potem po prostu wpatrywała się w martwe ciała swoich rodaków. Nie była w stanie już płakać. Nie była w stanie robić nic. Nie mogła nawet zasnąć. Rankiem dowiedziała się o szczegółach całej sprawy. Dowiedziała się o współpracy z samotnikami i o tym, że to ona miała być pierwotnym celem. Szczerze wolała, żeby to ją zaatakował rudy. Wiedziała, że dałaby radę pokonać mniej doświadczonego wojownika. Jej syn pewnie nie zdążył się zorientować, co go trafiło. W końcu bardzo ufał Pluskającemu Potokowi, a do tego był kaleką. Kiedy już wszyscy się obudzili, stara liderka wyłoniła się ze swego legowiska, idąc słabym krokiem przed siebie. Widać było, jak na jej kruchym ciele odbiły się wydarzenia wczorajszego dnia. Wydawała się jeszcze bardziej przyprószona siwizną, a żebra pod jej skórą odstawały w odrzucający sposób pod zmatowiałym futrem. Jedna noc postarzyła ją o przynajmniej dziesięć księżyców. Liderka nie miała nawet siły wspiąć się samodzielnie na drzewo — asystować jej musiała przy tym jej ostatnia najbliższa rodzina, jej rodzona siostra, Kotewkowy Powiew, którą w żłobku tymczasowo zastąpiła Kuni Strumyczek, czujnie pilnując trójki mieszkających tam kociaków. I w końcu, gdy liliowe futro zawisło nad obozem, już nie tak silne i prężne jak niegdyś, a z pyska okrytego siwymi kosmykami rozbrzmiały tak dobrze każdemu znane słowa, zwołujące wszystkich do wysłuchania jej przemowy, rozpoczęło się zebranie. Oczy każdego kota Klanu Nocy zwróciły się w stronę Spienionej Gwiazdy. Nikt dziś nie opuścił obozu. Nikt nie wyszedł na patrol. Każdy czekał.
– Klanie Nocy... – rozpoczęła zachrypniętym głosem liderka. – Wczorajszy dzień, który miał być radosnym uczczeniem naszego wspólnego dzieła, jakim jest nowy obóz, przerodził się... W koszmar, który jest scenariuszem znanym jedynie z Mrocznej Puszczy. Wszyscy przy tym byliście, więc uważam, że nie ma potrzeby, bym powtarzała okropności, jakie wczoraj wypełzły z pyska Pluskającego Potoku. – Głowa przywódczyni skierowała się w stronę wyjścia. – Wprowadzić go – miauknęła zaskakująco donośnym i przepełnionym mrozem głosem. 
Kijankowe Moczary, wraz z Lśniącą Ikrą u boku, prowadzili rudego, ubłoconego kocura na główną polanę obozu. Z tłumu rozległ się gorzki syk, niesiony wśród trzcin i byliny porastających wyspę, niczym niewypowiedziane przekleństwo potępieńca. 
– Dziś odbędzie się ostateczny sąd nad Pluskającym Potokiem. Kotem, który zdradził nasz ród, nasz klan, a nawet własną rodzinę – wycharczała, a w jej oczach coś błysnęło. – Oskarżony winien jest morderstwa młodej, świeżo mianowanej księżniczki, Rozpędzonej Ważki, będącej dla niego praktycznie córką, a także jej ojca, dla Pluskającego Potoku partnera, księcia Sterletowej Łuski. Winny dopuścił się nie tylko zabójstwa, ale także spiskowania przeciwko przywódcy i współpracy z wrogiem. Teraz, gdy Klan Gwiazdy spogląda na nas spośród ciemnych chmur, zadecydujemy o jego dalszym losie. Proszę, jeśli ktokolwiek posiada jeszcze jakieś informacje, które mogą pomóc w ustaleniu tożsamości morderców, niech przekaże je teraz. Jeśli nie - przejdziemy do głównej części zebrania.
Słowa kocicy odbiły się od ścian obozu niczym zimny wiatr Pory Nagich Drzew. Nadszedł dzień sądu. Jako pierwsza wstała i wyszła przed swoją siostrę bardziej na środek polany. Wyglądała bardzo złowrogo ze swoim aktualnym stanem futra. W jej oczach widać było tylko nienawiść.
– Zabić! – krzyknęła, a jej głos trochę wybił się ponad wspólne syki kotów. Każdy po kolei krzyczał swoje zdanie, lecz ona skupiła się na wypowiedzi Żmijowcowej Wici. Wojownik wystąpił lekko naprzód i odchrząknął.
– Z całym szacunkiem i kondolencjami dla rodziny zmarłych... Od razu chcę powiedzieć, że wierze całkowicie w winę tej szkaradnej, rudej kupy łajna, ale muszę coś dodać. – Zamilkł na moment, aby zebrać myśli, po czym kontynuował. – W uchu Sterletowej Łuski znalazłem pióro ptaka. Po rozmowie ze Świteziankowym Jeziorem dowiedziałem się, że należy do dużej samicy, drapieżnego ptaka sokoła wędrownego. Szpony tego samego ptaka zadały jego rany. – Wahał się jeszcze przez chwilę, po czym dodał:
– Dodatkowo, dowiedziałem się od Wężynowego Kła, że podobny ptak często szybował nad samotnikami, którzy wcześniej zagrażali Klanowi Nocy... Być może... Nie mówię, że na pewno, ale... Może powinniśmy powrócić na owe tereny i sprawdzić je, być może tam znajdziemy więcej odpowiedzi...
Posłała Żmijowcowi wściekłe spojrzenie. Jak on śmiał?! Nigdy nie przeżył śmierci kogoś z rodziny. Nie rozumiał tego. Nie rozumiał obowiązku, jaki spoczywał na barkach całej jej rodziny. Jedyne co mieli w zamian za troszczenie się o klan to śmierć! A on zasłaniał się matką podczas wygłaszania najgorszych decyzji na świecie?!
– To nie zmienia faktu, że Pluskający Potok współpracował z samotnikami. Dowiedziałam się wszystkiego! Chciał zabić również mnie! Chcesz powiedzieć, że powinien być uniewinniony? Stań tutaj i powiedz mi to w twarz!
– Mandarynkowe Pióro, sama wiesz, że nigdy bym nie powiedział czegoś takiego komuś, kogo szanuje w takim stopniu, jak ciebie. Zaznaczyłem, że nie wątpię w winę Pluskającego Potoku i uważam, że powinien zostać ukarany, ale czy nie powinniśmy również brać pod uwagę, że ptak i samotnicy, którzy z nim współpracowali, mogą wciąż czyhać na inne koty, w szczególności na ciebie?
– Najpierw musimy pozbyć się jednego zdrajcy, zanim wpakujemy się w wojnę!
– Najpierw zmuśmy go, aby powiedział nam wszystko, co wie… Nawet jeśli będzie kłamać przez większość czasu, zawsze jedna informacja okaże się prawdziwa.
Nie zamierzała edukować teraz Żmijowca o zadawaniu się ze zdrajcami. Nie było go na tym świecie, kiedy odbyli wojnę z samotnikami. Nie wiedział, jak to jest. Zamiast tego do jej uszu dobiegł głos jej córki - Czyhającej Mureny. Głos był cichy, ale na tyle głośny, że wybił się nieco ponad krzyki innych nocniaków:
– O ile dobrze pamiętam – zaczęła, strzepując ogonem. – Pluskający Potok wspominał coś o niebieskim samotniku z białą maską.
Przerwała na moment, omiatając wzrokiem obozowisko, aby po chwili zatrzymać spojrzenie na rudym kocurze.
– Walczyłam z nim podczas wojny – oznajmiła krótko.
– Mów dalej – zachęciła ją.
– Jeśli pamięć mnie nie myli, tamtego dnia pozwoliłam mu się wymknąć, a Plusk wspominał o nim, gdy wymieniał samotników, pomagających mu przy morderstwie. To mogłoby oznaczać, że wygnani włóczędzy nie odpuścili i szukają zemsty – odparła. Spieniona Gwiazda kiwała głową, słuchając zeznań Żmijowcowej Wici oraz Czyhającej Mureny.
– Wkrótce będziemy musieli podjąć dalsze kroki dotyczące tej sytuacji, a jak widać - wszystko prowadzi nas do miejsca, w którym się to zaczęło – mówiła zachrypniętym głosem. – Teraz jednak należy podjąć decyzję, jaki wyrok powinien spotkać Pluskający Potok. Od wczoraj nie odezwał się ani słowem, dlatego jego strażnicy wyrazili wątpliwości co do tego, czy ma cokolwiek więcej do dodania.
– Zabić! Nie jest w żaden sposób lepszy od samotników, z którymi współpracuje! – powtórzyła swoje stanowisko jeszcze raz. Dużo kotów krzyczało tak samo “Zabić! Zabić!”. Dla niej wybił się jednak jeden głos. Głos, który się sprzeciwiał. Porywisty Sztorm zabrała głos:
– Czy pozbawiając go życia, nie staniemy się tacy, jak on? Co by na to powiedział Klan Gwiazdy! Wszyscy przecież widzą, że żałuje!
Po wypowiedzeniu tych słów, rudy kocur podniósł nieco pysk i posłał siostrze gorzki, kwaśny uśmiech.
– Czy chcesz mi powiedzieć, że popierasz spiskowanie przeciwko mnie i reszcie rodziny królewskiej, Porywisty Sztormie?!
Kotkę zatkało pod wpływem tak szybko wyciągniętych wniosków zastępczyni. Nie była w stanie się odezwać. Nagle stanął za nią jej ojciec - Dryfująca Bulwa.
– Jestem pewny, Mandarynkowe Pióro, że moja córka nie miała tego na myśli. – Połknął ślinę, a następnie pomyślał, by dobrze dobrać słowa. – Może nam pomóc wykryć kryjówkę tych samotników, o ile ją zna. Wtedy możemy ich dorwać i zlikwidować.
Dopiero wtedy kotka, widząc wsparcie, była w stanie również jej odpowiedzieć. Prychnęła:
– Oczywiście, że nie! Czy naprawdę teraz będziemy się rzucać sobie nawzajem do gardeł? A może to tylko dlatego, że dzielę z nim krew, jest powodem, dla którego wysunęłaś takie wnioski, Mandarynkowe Pióro?
Być może szylkretka miała rację. Być może więzy krwi były jedynym czynnikiem, z którego powodu tak szybko ich oskarżała. Aktualnie nie myślała o tym. Była zaślepiona nienawiścią. Nie była w stanie myśleć o niczym innym. Przez całą noc nie spała, myśląc o utracie syna i wnuczki. Teraz brała to już jak walkę o własne życie. Szczególnie, że wiedziała, że w takową ta sprawa mogła się przerodzić.
– Widać tu, jak bardzo wasza rodzina pragnie mojej śmierci! A ja myślałam, że chociaż wam można ufać! Mogę zabić go własnymi łapami, jeżeli wam to tak przeszkadza. Podniósł łapę na życie moje i mojej rodziny, więc jego własne zostanie zabrane!
– Ja na pewno nie chcę twojej śmierci. To, że mój syn chciał cię zabić, to nie znaczy, że ja bym chciał. Cenię słowa naszych przodków i nie popieram tego, co zrobił Pluskający Potok. Myślę też, że moja żona i Porywisty Sztorm również nie myślą o twojej śmierci. – Dryfująca Bulwa zadrżał lekko. – Dlatego, gdy zadecyduje Spieniona Gwiazda, to jakąkolwiek dostanie karę, zaakceptuję to jako prawy członek tego klanu.
– Czyli tak łatwo zmieniacie zdanie, kiedy tylko ktoś wam coś wypomni? Nagle orientujecie się, że nie jest to wygodne stanowisko? Proszę bardzo. Utrzymujcie takie myślenie. Pluskający Potok zginie dzisiaj.
– Ja nie zmieniam zdania, tylko wyrażam swoją opinię. Takie poglądy miałem od zawsze, nieważne czy Pluskający Potok zabiłby, czy nie. I cokolwiek, jak to powiedziałem, postanowi Spieniona Gwiazda, nie będę temu przeciwny. W końcu słowa przywódcy są prawem.
Już miała odpowiedzieć Bulwie czymś typu „Ty paskudny robaku!”, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Jedynym robakiem tutaj był Pluskający Potok. I to jego trzeba było zniszczyć. Powinna nigdy nie pozwolić mu wyjść za jej syna… Czemu to zrobiła…? Czemu…? Teraz nie żył i to była jej wina. Widziała, że jeden z jej synów kłócił się z Borówkową Słodyczą. Pewnie kotka chciała iść w ślady matki, a Szałwiowe Serce próbował bronić jej honoru. Nie zamierzała się wtrącać, dopóki nie usłyszała jednego zdania za dużo. Wtedy nie wytrzymała i podeszła do niej:
– Sądzisz, że te imiona ciążą tobie tak samo, jak nam?! Prawie każdy z tych kotów był naszą rodziną! Wszyscy pozabijani przez samotników i zdrajców! Za to te koty, które poległy na wojnie, poległy w obronie klanu i honorowo. Łatwo ci mówić, że bezpieczniej będzie zostawić go przy życiu, kiedy jest to twój wuj i nie zamierza skrzywdzić Ciebie! Tacy jak on zabrali mi ciotkę, ojca, siostrę, syna i wnuczkę! Okaleczyli mojego wuja i planowali mnie zabić! Tobie łatwo zostawić go przy życiu. Dla mnie może to być tylko kwestia czasu, kiedy zamachnie się i na moje życie, i życie moich dzieci! Naprawdę do tego dążysz?!
Biała wbiła wzrok w Mandarynkowe Pióro.
– Nie powiedziałam, że ich imiona ciążą mi mniej – odparła cicho, głos drżał, choć starała się go opanować. Kłamała. Jak lisica. Brudna lisica! – Twoja strata i strata każdego z was pali mnie tak samo, jak ciebie. Nie mam prawa mówić, że wiem, jak to jest stracić matkę, siostrę, syna. Nie wiem. – Jej spojrzenie stało się ostrzejsze, ale wciąż pełne współczucia. Chociaż srebrna nie wierzyła w jej szczerość ani trochę. – Ale wiem tylko jedno: jeśli pozwolimy, by nasza odpowiedź była jedynie ogniem zemsty, to te imiona będą krzyczeć bez końca i do końca dnia będziemy coraz biedniejsi o to, co czyni nas klanem. Możesz mi zarzucać, że nie chce jego śmierci, bo to mój wuj, lecz Szałwiowe Serce chce go zabić, a ty jesteś przecież jego matką. – Końcówka jej ogona drgnęła lekko, ale nadal kontynuowała:
– Gdyby faktycznie doszło do twojej śmierci, klan z pewnością nie byłby taki sam. Zdaję sobie sprawę z tego, że na karku nosisz nie tylko wiele cennych księżyców doświadczenia, ale i rangę zastępczyni. Jednak najsurowsza kara nigdy nie będzie tą najlepszą. Jeśli go zabijemy, wtedy klan się podzieli. Wtedy część kotów nie będzie widzieć zdrajcy tylko w nim, ale i w kotach, które zabiły go, ponieważ uznały to za jedyną słuszną opcję.
Zastępczyni zacisnęła zęby. Borówkowa Słodycz nie widziała rzeczy, które ona widziała! Nie miała prawa jej pouczać!
– Szałwiowe Serce chce pomścić brata! Ten okrutny robak współpracował z kotami, które go okaleczyły, po czym wziął z nim ślub, by następnie go zabić! Nie zasługuje na nic więcej niż rozszarpanie go na strzępy! Próbujesz nazwać mnie zdrajczynią?! Mnie?! Zastępczynię swojego własnego klanu?! Tylko dlatego, że nie zamierzam trzymać przy życiu kota, który planował mnie zabić?! Nie wiem jak Ty, ale ja na wojnie nie daję się rozszarpać wrogom tylko po to, żeby ich nie skrzywdzić! Proponuję ci dokładniej dobierać słowa, jeśli chcesz być bezpieczna w tym klanie.
– Nie nazwałam cię zdrajczynią. Powiedziałam za to, że zabicie nie jest sprawiedliwą karą, a zemstą, w czym jeszcze bardziej utwierdzają mnie twoje słowa – miauknęła niebieskooka. – Przykro mi, że odebrałaś moje słowa w taki, a nie inny sposób. I wiem, jak ta sytuacja może dla ciebie wyglądać, w końcu narażone było twoje życie. – Zadrżała, nieco zaskoczona raczej wybuchowym charakterem klanowej zastępczyni. – Jeśli chcesz prawdziwej sprawiedliwości, użyj tej wściekłości jako siły: opowiedz, nazwij fakty. Nie rozpalaj ognia, który spali nas wszystkich. – Ostatnie słowa padły spokojnie, ale bez cienia ustępstwa: 
– Jeżeli naprawdę zależy ci na tym, by nie stracić już więcej kotów, walczmy mądrze. Jeśli chcesz walczyć tylko pazurami, pamiętaj, że nawet one muszą być skierowane w słusznej sprawie. Jego śmierć by nas tylko podzieliła, odsunęła nas wszystkich od siebie. Nie wierzę w jego niewinność, ale wierzę w to, że nikt nie powinien oddawać swojego życia za własne błędy. Nawet tak okrutny morderca, jak on.
Szałwiowe Serce umilkł. Najwyraźniej jego też przeraziła furia Mandarynkowego Pióra. Ta nie musiała jednak nic dodawać. Jej poplecznicy rzucający “Zabić! Zabić!” i patrzący z furią na Pluskający Potok i jego rodzinę wywarli wystarczająco dużo presji na Borówce. Wojowniczkę nagle opuściły siły i wbiła wzrok w swoje łapy.
– Chyba nie powinnam była się odzywać... – mruknęła, po czym postawiła kilka niepewnych kroków w tył. – Ja... naprawdę przepraszam, że tak uparcie wychodziłam wam wszystkim na przekór. Chciałabym po prostu wierzyć w to, że lepiej będzie, jeśli pozwolimy mu odejść, ale… – Wstrzymała się na moment, niby to ważąc słowa, które za moment miała wypowiedzieć. – Prawda jest taka, że nie wiem, czy sama wiara wystarczy.
Kiedy pomarańczowooka już miała odejść i czekać na decyzję Spienionej Gwiazdy, do obrony partnerki wkroczył Tojadowa Kryza.
– Zgadzam się z Borówkową Słodyczą, nie zabijajmy go! Jak pozbawimy go życia, to nie będziemy lepsi...
– Nawet twoja partnerka zgodziła się z wyrokiem. Powiedz mi, Tojadowa Kryzo, w czym pomogłoby nam zostawienie zdrajcy przy życiu? To wronia strawa. Powinien gnić – powiedziała tylko. Powtarzała to samo w kółko. Była zmęczona i czuła się winna. Nie zmieniało to jednak faktu, że chciała, żeby Pluskający Potok cierpiał.
– Czym będziemy lepsi od niego, jeśli też dokonamy mordu? Lepiej żeby w inny sposób odpokutował, tak, aby wiedział kim jest do końca życia.
– Nie umie przywrócić wszystkich, których zabił, do życia. Nie da rady odpokutować. Jest zagrożeniem i jedyne co możemy zrobić to go zabić!
– Są też inne sposoby. Możemy go zawsze wypędzić poza obszar klanów lub coś innego! Musi być inny sposób niż zabijanie...
Szałwiowe Serce zirytował się jego mysiomózgim podejściem i ponownie wkroczył do słownej bitwy:
– Słuchasz tego, co mówiliśmy, Tojadowa Kryzo? – Powrócił do swojego ostrego tonu. Machał ogonem. – Wymieniłem już kilka razy, czym może poskutkować wygnanie tego ścierwa, podobnie jak moi poplecznicy.
Mandarynkowe Pióro tego nie słyszała, aczkolwiek każda próba zamknięcia pysków bezmózgim członkom klanu była dobra.
– Tojadzie, już próbowałam. Nie warto. Strumień nie zmieni swojego biegu. – powiedziała cicho Borówkowa Słodycz.
– Zawsze jest jakiś sposób...
Srebrna postanowiła przerwać im tą przesłodzoną wymianę zdań.
– Może w takim razie opuścisz klan razem z nim?! Zobaczymy, czy uda ci się dojść do terenów niczyich żywy! – zasugerowała.
– Uważaj lepiej, myślenie nie boli, zanim coś powiesz – warknął Tojad. Mandarynkowe Pióro dobrze wiedziała, że to on powinien uważać na słowa. W końcu ona kiedyś będzie miała władzę, a on gorzko wszystkiego pożałuje. Gwałtownie zmniejszyła dystans pomiędzy nimi, tak, że ich pyski dzieliła tylko odległość kocięcego kroku. W tym momencie w jej oczach był ogień furii tak gorący, jak sam odcień jej oczu. Obnażyła zęby.
– Radzę uważać na słowa, Tojadowa Kryzo. Może się okazać, że kiedyś takie słowa mogą zafundować ci kilka księżyców jako uczeń – przestrzegła go i pazurem odgarnęła swoją rozczochraną grzywkę, ukazując symbol lotosu. Trzymała tak chwilę, jakby na ostrzeżenie, przypominające mu o jej pozycji w klanie, po czym opuściła łapę i zrobiła krok w tył, nadal patrząc na niego tym samym wyrazem twarzy.
– A co ja poradzę, że przeze mnie ciśnienie ci tak podskakuje, Mandarynkowe Pióro, oh wasza królewska mość. — W tej chwili Tojad ukłonił się lekko z gniewnym i rozbawionym spojrzeniem. Mysiomózgi dureń. Warknęła na niego tylko i odeszła. Z gałęzi drzewa rozległ się głos przywódczyni:
– Jeśli każdy kot, chcący oddać swój głos, już się odezwał, to nadszedł najwyższy czas na osąd... – Głos liderki był cierpki. – Idąc głosem większości, Pluskający Potok za swoje zbrodnie, skazany zostaje na karę śmierci.
Mandarynkowe Pióro odwróciła wzrok od rudego. Sprawa zamknięta. Umrze.

***

Siedziała nad brzegiem rzeczki, otaczającej ich obóz i kończyła rozczesywać futro. Przez cały czas starała się nie patrzeć w dół na swoje odbicie. Po nieprzespanych nocach to, co widywała w odbiciach, zawsze wpędzało ją w ataki paniki, na które nie miała czasu. Kiedy już wyglądała tak, jak zazwyczaj; uczesana, lśniąca, z lokami na grzywce i ogonie, wyszła z obozu. Chciała upolować kaczkę, żeby podarować jej synowi piórko tego ptaka. Wiedziała, że zawsze lubił pióra. Normalnie poszukałaby też jakichś białych kwiatów, bo pomarańczowe nie pasowały do tej okazji, ale kwiaty były zarezerwowane tylko dla zmarłych, więc musiała przyjść bez żadnych ozdób. Kaczkę wytropiła dość szybko. Musiała tylko podążać za zapachem i nie dekoncentrować się aż do końca polowania. W końcu zobaczyła kaczkę. Piękną, pomarańczową z elementami innych barw. Spała nad brzegiem rzeczki. 
“To będzie łatwe” – pomyślała. 
Podkradła się do niej i wyskoczyła. Niestety jej zmęczony nadmiarem wydarzeń i brakiem snu umysł źle obliczył odległość i zahaczyła tylko o kaczkę pazurami, zanim ta się nie spłoszyła. Co prawda misja nie była do końca nieudana, bo udało jej się wyrwać jedno, pomarańczowe pióro od ptaka. Popatrzyła tylko na nie, wzięła je delikatnie do pyska, żeby za bardzo go nie obślinić i, ze smutkiem spowodowanym kolejną porażką, wróciła do obozu.

***

Siedzieli na wyspie pod wierzbą. Mandarynkowe Pióro niezbyt słuchała przemowy Spienionej Gwiazdy. Patrzyła tylko na to, jak wiele kotów ma tu swój grób. Wirująca Lotka, Łabędź, Tuptająca Gąska, Srocza Gwiazda, Zimorodkowe Życzenie, Mątwie Marzenie, a teraz jeszcze Sterletowa Łuska i Rozpędzona Ważka. Kiedy był czas na ostatnie pożegnania, ustawiła się w kolejce. Jednym pożegnania zajmowały dłużej, innym krócej. Najdłużej zajęły one chyba Czyhającej Murenie. W końcu nadszedł czas na jej kolej. Delikatnie położyła pióro na ziemi obok syna i zetknęła się z nim nosem.
– Przepraszam za wszystko. Obyś czuł się dobrze w Klanie Gwiazdy – szepnęła, po czym zetknęła się nosem z Rozpędzoną Ważką. – Przepraszam za wszystko, co mówiłam. Byłaś i nadal jesteś dla mnie moją pierwszą wnuczką. Zawsze wiedziałam, że będziesz świetną wojowniczką. 
Kiedy odchodziła od ciał obsypanych białymi kwiatami, przypomniały jej się jej wspominki przy granicy z Klanem Burzy oraz słowa Pierzastego Wdzięku.
“Życzenia zawsze mają swoją moc”
Chciała jakiejś zmiany w życiu… Co ona narobiła…

Nowy członek Klanu Nocy!

Od Czyhającej Mureny

Nadeszła Pora Opadających Liści, a wraz z nią cały las zaczął się ochładzać. Z początku witały ich tylko przelotne mżawki, wilgotna gleba i różnobarwne liście, resztkami sił trzymające się szponiastych gałęzi. Po tak uciążliwej Porze Zielonych Liści Czyhająca Murena z chęcią powitała chłodniejszą porę — wreszcie mogła odetchnąć i bez obaw polować w ciągu dnia, a futro nie wydawało jej się tak ciężkie i ciepłe.
Wkrótce jednak deszcze zrobiły się o wiele obfitsze, częstsze, a chmury wyglądały, jakby w każdej chwili miały się ugiąć pod własnym ciężarem i spowodować ogromną ulewę. Słońce rzadko kiedy wyglądało zza grubej warstwy obłoków, o faktycznym ogrzaniu obozu już nie wspominając. Powietrze było wilgotne, chłodne, niemal raniło gardło, gdy brało się oddech po dłuższym biegu, a i z upolowaniem dobrze odżywionej zwierzyny zaczynały się problemy.
Słońce akurat zachodziło — już prawie kryło się za horyzontem, rzucając różnobarwne cienie na nieboskłon. Języki czerwieni i pomarańczu mieszały się ze sobą w zgrabnym tańcu, przechodząc w odcienie różu oraz żółci. Cienie klinowatych drzew wydłużały się wręcz nienaturalnie, wyciągając ciemne szpony do góry, gdy mróz wdzierał się pod futra kotów, szczypiąc nosy i uczepiając się skóry.
Gdzieś w oddali majaczyła niewielka, kocia sylwetka — brzuch delikatnie zaokrąglony, mięśnie zarysowane pod półdługą warstwą lśniącego futra i gibkie kończyny, ostrożnie stąpające po ziemi. W fizjonomii kocicy można było dostrzec zmęczenie; sposób, w jaki powieki delikatnie jej opadały, a wąsy drgały nerwowo zdradzały brak snu. Z każdym kolejnym krokiem czuła, jak serce wali jej w piersi, łapy odmawiają posłuszeństwa, a ciało truchleje.
Czyhająca Murena przekrzywiła nieznacznie głowę i omiotła czujnym wzrokiem okolicę. Strzepnęła ogonem, strząsając z białego futra kilka kropli wody.
Łapy osuwały jej się na śliskiej glebie, wizja rozmazywała się przed nosem, jakby zwężone w wąskie szparki oczy same prosiły się o odpoczynek. Głód jej doskwierał, łapał za wnętrzności i wykręcał je niemiłosiernie — a może to tylko kociaki domagały się wreszcie wyjścia na świat. Z każdym kolejnym krokiem czuła, jak opuszczają ją siły, a mdłości dokuczają coraz bardziej.
Plan był względnie prosty — miała spotkać się z Harpunem na granicy z Klanem Nocy, a później w spokoju urodzić i następnego dnia wrócić do obozu wraz z potomstwem, dzięki czemu mogła zyskać nieco czasu na oswojenie się z rolą matki.
Serce ściskało jej się ze strachu na myśl o tym, co ją czekało. Czy w klanie zaakceptują jej kociaki? Jak Samowolna Łapa przyjmie do świadomości bycie ojcem? Chociaż przedtem powiadomiła go o jej ciąży, nie była pewna, jak zareaguje na faktyczny widok kociąt. Nawet jeśli był sympatyczny, zdawał się wiecznie chodzić z głową w chmurach i nie była pewna, czego się po nim spodziewać. Co, jeśli po drodze spotka jakieś problemy? Nikt oprócz Samowolnej Łapy nie wiedział o jej zajściu w ciążę — celowo ograniczała posiłki, aby zaokrąglony brzuch był jak najmniej widoczny — na pewno więc dla wszystkich będzie zdziwieniem, gdy pewnego poranka po prostu pojawi się z potomstwem w zębach.
Krew szumiała jej w uszach, w oddali słychać było szelest liści, a gdzieś nieopodal niej jakaś mysz przemknęła w zaroślach. Mróz wdzierał się pod sierść księżniczki i uczepiał skóry, a z każdym mocniejszym podmuchem wiatru czuła, jakby jej nos miał zamienić się w sopel lodu.
Wreszcie dotarła do miejsca, w którym oznakowania zapachowe Klanu Nocy były najsilniejsze; przez chwilę rozglądała się czujnie, zanim jednym, zgrabnym krokiem przekroczyła granicę.
Strzepnęła uchem i rozejrzała się, wzrokiem wodząc po każdym, nawet najmniejszym detalu krajobrazu.
— Mureno!
Wojowniczka omal nie wyskoczyła z własnej skóry, gdy z jej lewej strony dobiegł czyjś znajomy głos. Po tylu spotkaniach rozpoznawała go już bardzo dobrze. Obejrzała się przez ramię, aby złączyć spojrzenie z żółtymi ślepiami kocura.
— Nie spodziewałem się, że będziesz tu tak wcześnie — Harpun przekrzywił ciekawsko łeb i zbliżył się do kocicy, ogonem ocierając się o jej bark. — Chodź, poszukamy jakiegoś bezpiecznego miejsca.
Czyhająca Murena nie odpowiedziała. Wciąż była nieco sceptycznie nastawiona do czekota, nawet, jeśli był ojcem ich kociąt. Serce podpowiadało jej, aby w pełni zaufać Harpunowi — rozum jednak wciąż nakazywał jej zachować czujność.
Kły samotnika błysnęły w delikatnym uśmiechu, gdy odwrócił się na pięcie i począł kręcić się po okolicy.
— To… powiedz mi, jak się czujesz? — zapytał, strzepując uchem.
Księżniczka jednym susem zrównała z nim krok i przechyliła łeb.
— Nie narzekam… chociaż mogło być lepiej — mruknęła, wzdychając cicho.
Harpun skinął głową ze zrozumieniem; jego lico nieco spoważniało po słowach wojowniczki. Murena czuła, jak serce wali jej coraz mocniej w piersi z obawy. Nie była gotowa na zostanie matką… Nie chciała tego robić — ale jeśli oznaczało to podarowanie klanowi znakomitych wojowników… postanowiła się poświęcić dla dobra ogółu. Przynajmniej tyle mogła zrobić.
Wkrótce wspólnie z Harpunem odnaleźli odpowiednie schronienie na czas porodu — stary, spróchniały pień z wydrążonym w środku otworem odpowiednim dla ich dwojga. Mimo wieku drzewa, jama wydawała się dosyć szczelna, toteż mogła zapewnić im ochronę przed wiatrem i największym mrozem.
Słońce już dawno schowało się za horyzontem, zalewając nieboskłon falą bezkresnego atramentu, upstrzonego gwiazdami. Noc była wyjątkowo ciemna — księżyc skryty był za grubą powłoką z chmur, pozbawiając Murenę jakiegokolwiek źródła światła, gdy ostrożnie wsunęła się do środka, a nieopodal niej przysiadł Harpun, czuwając nad nią przez ten cały czas.
Poduszki łap ją piekły, stawy bolały, mdłości z każdą chwilą się nasilały, a czuła, że będzie tylko gorzej.

─── ⋆⋅ ☾⋅⋆ ───

Delikatna woń mleka unosiła się w powietrzu, łaskocząc nozdrza kocicy. W pewnej chwili pisk nowonarodzonego kociaka przedarł się przez ciszę i wypełnił wnętrze schronienia.
Na ten dźwięk Czyhająca Murena ostrożnie wysunęła przed siebie łapę, aby przyciągnąć malucha do brzucha. Od jego drobnego ciałka biło ciepło, a boki uniosły się i opadły w urywanym oddechu, gdy zaczerpnął powietrza.
W bladym świetle księżyca wojowniczka nie była w stanie dostrzec nic oprócz słabego zarysu jego pulchnej, kocięcej mordki. Przez chwilę wpatrywała się w milczeniu w młodego potomka z mieszaniną czułości i obawy w oczach. Czy była gotowa poradzić sobie z dzieckiem? Czy… w ogóle chciała to robić? Przez chwilę żal ścisnął jej serce. Sterletowa Łuska nigdy nie zobaczy jej potomka...
Jednym ruchem ogona przysunęła do siebie kocię, pozbywając się wszelkich obaw, gdy malec zamilknął, przysuwając się jeszcze bliżej do niej, w poszukiwaniu ciepła. Mimo tego całego strachu, jej umysł ucichł wraz z kociakiem, a wszystkie myśli nagle zastąpione zostały rosnącym ciepłem w klatce piersiowej. Jakie urocze stworzenie…
— Ładny maluch, co? — wymruczał Harpun, przechylając nieznacznie głowę.
Czyhająca Murena przeniosła na niego wzrok. No tak. Całkiem zapomniała, że tu był. Powoli skinęła łbem.
— Śliczny jest. — Uciekło jej z pyska, gdy otworzyła szczęki w szerokim ziewnięciu i delikatnie przymknęła oczy.
Była wyczerpana i obolała, a łapy całkiem jej już zdrętwiały od ciągłego siedzenia w jednym miejscu.
Harpun uśmiechnął się czule i ogonem dotknął jej barku.
— Powinnaś odpocząć. Na pewno jesteś zmęczona. — Jego głos był łagodny i cichy, gdy tak przyglądał się jej uważnie.
Powoli skinęła łbem, układając pysk na łapach.
— Dzięki, że ze mną zostałeś — wymruczała, ale odpowiedziała jej tylko cisza.
Jeszcze przed zamknięciem powiek dostrzegła, jak żółte oczy Harpuna błysnęły tajemniczo; a potem zapadła w długo wyczekiwany sen.

─── ⋆⋅ ☾⋅⋆ ───

Obudziło ją delikatne szturchnięcie w bok. Zamrugała kilka razy, mrużąc oczy, gdy jasne światło dnia wlało się do wnętrza schronienia, padając na jej pysk. Strzepnęła końcówką ogona, a następnie przechyliła łeb, aby napotkać tylko pustkę i chłód. Poczuła się tak, jakby uderzył w nią piorun. Otworzyła szerzej oczy i podniosła się na równe łapy, czując, jak serce podskakuje jej w gardle. Kociak. Gdzie był? Panicznym wzrokiem rozejrzała się, ale we wnętrzu nikogo nie było. Nie mogła marnować czasu. Wiedziała, że ten przeklęty samotnik coś kręcił… Gdzie teraz była ta wronia strawa!?
Zerwała się z ziemi, jednym, długim susem doskakując do wyjścia. Zmrużyła oczy, zrobiła krok na przód i… zamarła.
Przed nią stały dwie, kocie sylwetki — jedna należąca do Harpuna — i druga, stanowiąca jakiegoś zupełnie obcego jej samotnika. A pomiędzy ich błyszczącymi pazurami? Spoczywało drobne, czarno-białe, kwilące ciałko. Jej nienazwany potomek.
— Oddaj się w nasze łapy... — Głos pierwszego samotnika był ostry, gdy jak nóż przecinał powietrze. — …albo kociak zginie.
Nie wierzyła w to, co słyszała. Te pomioty Mrocznej Puszczy miały czelność zabierać jej syna, a potem jeszcze jej grozić? Przesunęła pełen niedowierzania wzrok na pysk Harpuna, ale nie znalazła tam nic, oprócz chłodu. Zupełnie, jakby była obcym kotem. Jakby to wszystko, co wydarzyło się między nimi, nigdy nie miało miejsca.
Żółte oczy włóczęgi błysnęły zadziornie, gdy kąciki jego ust drgnęły w pełnym zadowolenia, chytrym uśmiechu. W jego ślepiach było coś niemal drapieżnego.
— Wybacz, Mureno — zaświergotał, strzepując ogonem. — Myślisz, że naprawdę polubiłbym kogoś z Klanu Nocy? Jak naiwnie. Ale muszę ci przyznać, nie było tak łatwo przekonać cię do siebie… Nawet po tym wszystkim nie wydawałaś się szczególnie zakochana. W każdym razie pozwoliłaś mi się zbliżyć na tyle, abym mógł to wykorzystać w imię wyższej sprawy. Takie życie.
I wzruszył ramionami, a ona poczuła, jak serce łamie jej się na milion kawałków. Z jej piersi uciekł urywany oddech. Wszystkie dźwięki zagłuszone były przez krew szumiącą w jej uszach, gdy wzięła kolejny, płytki wdech, a jej ciało zadrżało. Szeroko otworzone oczy rozpaczliwie błądziły po pysku dwóch samotników, jakby doszukując się w ich słowach kłamstwa. Wizja rozmazała jej się, gdy łzy zaszkliły ślepia.
Wszystko to jak bańka pękło, gdy z gardła Harpuna uciekł chichot.
Sierść na karku Czyhającej Mureny zjeżyła się, a pazury ze świstem wbiły się w wilgotną glebę. Uniosła wargę, odsłaniając kły, a z głębi jej gardła wydobył się warkot.
— Zapchlona skóra! Zabiję was obu — wysyczała.
Jej ogon smagał powietrze jak bicz, gdy wypluła te słowa. Harpun nie był już nikim innym, jak zdrajcą. Nie będzie za nim tęsknić…
Więc czemu w sercu poczuła ucisk?
— Lepiej zastanów się dwa razy, zanim coś zrobisz — ostrzegł pierwszy samotnik, strzepując ogonem. — Jeden zły ruch i kociak będzie martwy.
Jego usta rozciągnęły się w szerokim, niemal nie kocim uśmiechu.
Cieszyli się z zemsty.
Drgnęła w miejscu, gotowa do walki, gdy z gardła jej maleństwa wydobył się szloch.
Gwałtownie zatrzymała się w miejscu, przenosząc wzrok na kociaka, wciąż brutalnie trzymanego przez rudego samotnika.
Nie odważyła się nawet drgnąć. Jej oczy wlepione były w jego drobne, kruche ciałko.
— Dobry wybór — wymruczał włóczęga.
I w chwili, gdy Harpun zrobił krok do przodu, pochylając się nad nią, czyjeś niebieskie futro mignęło tuż za nim, a ostre pazury zatopiły się w karku czekota.
Włóczęga wydał z siebie przeraźliwy wrzask i rzucił się do tyłu, starając się zrzucić z grzbietu napastnika.
Czyhająca Murena zrobiła krok do tyłu i dostrzegła znajomą sylwetkę — Szałwiowe Serce.
Niemożliwe.
Rudy samotnik z boku na widok księcia zjeżył sierść na karku i upuścił kwilącego kociaka, odskakując do tyłu.
— Miała przyjść sama! – wysyczał, robiąc kilka kroków w tył. — Mówiłeś, że nikt nam nie przeszkodzi! — warknął w stronę towarzysza.
Harpunowi wreszcie udało się zrzucić z pleców pointa; z ran na jego grzbiecie sączyła się szkarłatna posoka. Przez chwilę stał tak w miejscu, przenosząc wzrok z kota na kota. Klatka piersiowa Szałwiowego Serca unosiła się i opadała w rytm oddechu, gdy stanął nieopodal Mureny.
Wreszcie, włóczęga strzepnął ogonem i rzucił się do tyłu, razem ze swoim towarzyszem kryjąc się gdzieś w krzakach. Dopiero, gdy samotnicy zniknęli w oddali, Szałwiowe Serce przeniósł na nią pytający wzrok, ale ona go zignorowała. Jednym, długim susem dopadła do zawodzącego kociaka i przypadła do ziemi, obejmując go ogonem. Uważnie przyglądała mu się w poszukiwaniu jakichkolwiek ran — odetchnęła cicho, gdy nic nie znalazła. Napięcie z jej barków powoli ulotniło się, gdy maluch zamknął mordkę, wtulając się w futro matki.
— Mureno!? — Ostry głos Szałwiowego Serca przedarł się przez ciszę.
Point zbliżył się do niej gwałtownie, jego ogon smagał powietrze nerwowo. Zmrużył oczy, wbijając pazury w ziemię.
— Co to ma być!? — wysyczał, odsłaniając kły. — Co tu robisz z jakimiś samotnikami i co to, na osty i ciernie, za kociak!? Całą noc nie było cię w obozie, a teraz zadajesz się z jakimiś włóczęgami!? Wytłumacz się!
Powoli przekrzywiła łeb, podnosząc zmęczone oczy znad kociaka. Wojownik wstrzymał oddech, jakby coś sobie uświadomił.
— Nie trzymałabyś tak obcego kociaka… — wyszeptał i otworzył szerzej ślepia. — Mureno… czy ty?
Z jej pyska uciekło ciche westchnienie, gdy odwróciła wzrok i przejechała ogonem po ziemi.
— To… długa historia — wymruczała zrezygnowanym tonem głosu.
— To mi ją opowiedz! — warknął Szałwiowe Serce, nagle całkiem oprzytomniając.
Księżniczka wzięła głęboki wdech. Jej wzrok zatrzymał się na drzewach w oddali.
— A więc… Poznałam tego samotnika jakiś czas temu, na granicy-
— Którego samotnika? — urwał jej ostro Szałwik.
Odetchnęła cicho, zwieszając łeb.
— Tego czekoladowego.
Chwila ciszy.
— Na początku nie byłam do niego przekonana, ale… jakoś tak wyszło, że… — Niemal ze skruchą wskazała podbródkiem na potomka, leżącego w jej objęciach.
Szałwiowe Serce wypuścił gwałtownie powietrze.
— Nie mów, że…
— To moje dziecko — dokończyła cicho, spoglądając w niebo. — Przyszłam tutaj, aby urodzić. Mogłam się spodziewać, jak to się skończy. Wybacz, Szałwiowe Serce… Proszę, nie mów nikomu, kim jest jego ojciec. 
Jej brat przez chwilę milczał, najwidoczniej zbyt oszołomiony, żeby cokolwiek powiedzieć.
— Nie wiem, co cię do tego skłoniło i nie wiem, jak mogłaś pomyśleć, że... — zaczął mówić po kilku długich uderzeniach serca, wciąż z pewnym gniewem wyczuwalnym w jego głosie, aż ponownie nie ucichł, spoglądając na swoją siostrę. Ostry wzrok złagodniał, łapiąc nim rozpacz siostry wymalowaną na jej pysku i ciele. Złość wydawała się całkiem opuścić jego ciało, gdy zrobił wolny krok do przodu, a potem opadł na ziemię obok Mureny i przytulił ją. Z początku niepewnie, delikatnie — jakby bał się, że ją poparzy — a potem coraz naturalniej. — Nie powiem — westchnął po kilku długich uderzeniach serca, odwracając wzrok. — Nie mogę tego zrozumieć, ale to nie jest moment na to, bym na ciebie wrzeszczał. Bym na ciebie w ogóle wrzeszczał... Nasz spór w obliczu tego to jakaś... Dziecinada — przyznał.
Przez chwilę Czyhająca Murena nie wiedziała, co powiedzieć. On... naprawdę jej przebaczył?
— Przepraszam, Szałwiku… — wyszeptała. — Nigdy nie chciałam cię zranić… Nie wiesz nawet, jak mi ciebie brakowało- Popełniłam straszny błąd.
Och, Klanie Gwiazdy… Miej litość dla jej złej, plugawej duszy.
Niebieski przez chwilę milczał.
— Nie gniewam się — odparł po chwili milczenia. — Po prostu… chodźmy już do obozu. Wszyscy strasznie się martwią… 
Wojowniczka podniosła wzrok, ale nic nie odpowiedziała. Zamiast tego nachyliła się, aby złapać malucha za luźną skórę na karku i podniosła go, stając obok Szałwiowego Serca.
— Pomóc ci go nieść? — zapytał kocur, przekrzywiając głowę.
— Poradzę sobie… I tak już dużo zrobiłeś — oznajmiła Murena, strzepując ogonem.
Szałwik nie nalegał. Skinął tylko głową i razem, wolnym krokiem udali się w stronę terenów Klanu Nocy.
— Nazwałaś go już? — Point wskazał łbem na malucha, zwisającego ze szczęk kocicy. Widocznie starał się rozluźnić nieco atmosferę.
Pokiwała przecząco głową.
— To może… Bocian? — Przechylił pysk, przyglądając się kociakowi. — Klekotek?
Murena zerknęła z ukosa na brata. Przez chwilę milczała, zastanawiając się nad jego propozycją, a potem przeniosła wzrok na malucha.
— ...Klekotek — powtórzyła nieco niewyraźnie, pilnując, aby kociak nie wypadł jej z pyska.
Pasowało idealnie.
Szałwik posłał jej szeroki uśmiech i resztę drogi pokonali w milczeniu — tym razem cisza między nimi nie była tak ciężka, jak zazwyczaj.

─── ⋆⋅ ☾⋅⋆ ───

Gdy dotarli do obozu, zostali przywitani przez zaskoczone, kocie pyski i stłumione okrzyki. Kilka kotów przepchnęło się do przodu przez tłum, aby lepiej przyjrzeć się potomkowi Mureny — ona i Szałwik prędko zostali obsypani górą pytań, ale kocur odmawiał udzielenia odpowiedzi na cokolwiek. Pewnie sam nie był do końca pewien, co się działo, i wolał zostawić to w łapach Mureny.
Księżniczka zresztą też niechętnie zaspokajała ciekawość klanu, zbywając ich pytania krótkimi “to długa historia”, “zostałam matką” i tak dalej. Po przenosinach do żłobka rozmawiała ze Spienioną Gwiazdą; pokrótce opowiedziała jej o wszystkim (pomijając szczegóły o tożsamości ojca Klekotka oraz jej znajomości z Harpunem), a wkrótce do legowiska wpadła Mandarynkowe Pióro, również domagając się wyjaśnień.

Od Wełnistej Łapy

– Królicza Gwiazdo... Chciałabym porozmawiać z tobą o moim treningu – zaczęła ostrożnie, spoglądając na lidera z obawą. Co prawda wiedziała, że czarny kocur nie wygoni jej, ani nie podniesie na nią głosu, jednak bała się otwarcie kwestionować decyzję dotyczącą wyboru jej ścieżki. Właściwie, nie chciała jej kwestionować. Wierzyła w to, że kocur dostrzegł w niej coś, czego ona sama nie potrafiła dojrzeć, nieważne jak bardzo się starała i dlatego zdecydował się powierzyć ją Przeplatkowemu Wiankowi, a nie Wędrującemu Niebu czy któremuś z medyków. Nawet jeśli od początku treningu ani razu nie upolowała zwierzyny, nikt się na nią nie skarżył do lidera, a przynajmniej nic takiego nie słyszała. Oczywiście przynosiła łupy z łowów, jednak zawsze wtedy kotem, który pozbawiał życia zwierzyny była albo mentorka kotki, albo jakiś wojownik, z którym wspólnie odbywały trening polowania. Gdy kocur skinął głową, dając znać, że ją wysłucha i żeby kontynuowała, ponownie otworzyła pyszczek: – Wiem, że aktualnie w ramach kary w związku z moim nocnym wymknięciem się z obozu tylko tymczasowo pomagam w legowisku medyków, a moim głównym obowiązkiem jest trening na wojownika, jednak... – Tu się zawahała. – Uważam, że jako wojownik nie przydam się w klanie. Na pewno doszły cię słuchy, Królicza Gwiazdo, od mojej mentorki o moich postępach w treningu, czy raczej ich braku. Mimo starań nie potrafię zabijać zwierzyny z taką łatwością jak Przeplatkowy Wianek czy inni wojownicy. Walka również mi nie wychodzi... Przynoszę tylko wstyd wszystkim żywym i zmarłym wojownikom przez swoje słabości, których nieważne jak bardzo chcę się pozbyć, nie potrafię... I nie wiem, czy w ciągu kolejnych księżyców coś się zmieni. – Z całych sił starała się nie rozpłakać, nie chcąc wzbudzić w liderze współczucia. Była mała i słaba. Wiedział to, wszyscy w klanie widzieli, a mimo tego zdecydował się dać jej szansę. A ona ją zmarnowała.
Lider z początku mimo wyraźnego zmęczenia i poddenerwowania (bo najwyraźniej nie był zadowolony, że ktoś przerywa mu chwilę samotności) pozwolił uczennicy się wysłowić i był nawet gotów jej wysłuchać, ale w miarę, jak zaczęła opowiadać o swoich problemach, na jego pysku ukazywała się coraz to wyraźniejsza irytacja.
— Czego jeszcze chcesz, Wełnista Łapo? Zwolnić cię z obowiązków? Stworzyć dla ciebie specjalną rangę specjalizującą się w siedzeniu w obozie? — rzucił zdenerwowany, bezbarwnym, pozbawionym jakiejkolwiek energii i siły życiowej tonem głosu. — Życie polega na robieniu rzeczy, których nie chcemy robić i wstawaniu każdego dnia, mimo że wolelibyśmy nigdy się nie budzić. Koty chorują, umierają, królowe potrzebują ton myszy, żeby zdrowo urodzić i wykarmić kocięta. Każdy pojedynczy wojownik jest na wagę złota. Każdy musi się dostosować do klanu. Gdyby każdy, kto nie chce być wojownikiem, mógł z tego zrezygnować, Klanu Burzy już dawno by nie było. Gdybyś TY nie miała klanu, który by cię karmił, już byś była martwa. Jeśli nie jesteś w stanie upolować dla siebie zdobyczy, to nie przeżyłabyś dnia bez wojowników i uczniów, którzy zapewniają ci stały dostęp do jedzenia — powiedział ostro, a potem jakby dotarły do niego jego własne słowa i westchnął głęboko, łagodniejąc trochę. — Chcę tylko powiedzieć, że nie jesteś tutaj sama. Jeśli nie polujesz, a korzystasz z zasobów klanu - osłabiasz go. Ładne słówka nikogo nie wykarmią. Mnie też nie podoba się to, co muszę robić każdego dnia, ale robię to, bo życie jest ciężkie i okrutne. I nie obchodzi go, co ja o tym myślę. Jeśli się tego nie nauczysz, to zgniecie cię na drobną papkę. Nie każ mi więc myśleć o tym, co zrobić z uczennicą, która nie dość, że łamie zasady, to jeszcze nie chce dostosować się do swojej roli. Mam wystarczająco dużo problemów- — urwał. — KLAN ma wystarczająco dużo problemów i bez tego — poprawił się natychmiast.
W momencie, kiedy głos Króliczej Gwiazdy przybrał ostrzejszego tonu, cała się spięła, a jej serce przyśpieszyło bicia. Kocur ją źle zrozumiał. Nie chciała żadnej specjalnej roli, tak jak pragnął tego ojciec dla niej i dla braci. Chciała również przysłużyć się klanowi, tylko w całkowicie inny sposób niż jako wojownik. Nie zamierzała być darmozjadem, który nie robi nic poza siedzeniem w obozie. Nieco się rozluźniła, kiedy ton lidera z powrotem stał się łagodny, jednak stres, który przeżyła uderzenie serca temu sprawił, że ledwo trzymała się na łapach; być może, gdyby do końca głos lidera brzmiał ostro, wylądowałaby pyskiem na podłodze, albo z nerwów zwróciła posiłek. Wbiła wzrok w kamienną podłogę i po policzeniu w myślach do dziesięciu, otworzyła pyszczek:
– T-to nie tak – wyszeptała, unosząc spojrzenie na kocura. Rozumiała, że jej problemy są niczym w obliczu problemów, jakie kocur musiał dźwigać na swych barkach, zarówno tych osobistych, jak i tych dotyczących ich całej społeczności. – Nie chcę specjalnej roli. – Gdy tylko wymówiła słowo "specjalna" poczuła ucisk w okolicach brzucha. – Również nie pragnę być zwolniona ze swoich obowiązków... Po prostu pomyślałam... chciałabym bardziej niż dotychczas, w jakiś inny sposób przysłużyć się klanowi, w sposób dostosowany do moich predyspozycji i możliwości... Tak, aby już więcej nie zawieść żadnego z członków klanu. – W tejże chwili pomyślała o mamie oraz o swojej mentorce. Ojca zdołała już zawieść i to nie raz. Tak samo lidera. – Pomyślałam, że mogłabym pomagać medykom na stałe, a nie tylko w ramach obowiązków związanych z moją karą. – Położyła po sobie uszka, kiedy zasugerowała zostanie uczennicą medyków. Kolejne zdanie wypowiedziała ciszej. – W-według jednego z wojowników w sam raz nadawałabym się na uczennicę jednego z nich. – Wspomniała o rozmowie, którą przeprowadziła ze Skrzypiącym Skrzypem. Być może kocur po prostu chciał dodać jej otuchy swoimi słowami, jednak sama również uważała, że powinna podążać ścieżką "pokoju", a nie ścieżką "przemocy".

~~~

Wełnista Łapa opuściła Skruszone Drzewo. Była nieusatysfakcjonowana przebiegiem rozmowy z liderem. Niepotrzebnie do niego przyszła i niepotrzebnie zdecydowała się na szczerość. Tylko go zirytowała swoimi żalami, dokładając kolejne zmartwienie w postaci nieudolnej i niezadowolonej uczennicy. Dobrze zrobiła, że nie zdecydowała się na wcześniejszą rozmowę z brązowym kocurem. Również mógł jej odmówić, tak samo, jak zrobił to lider, jednak co jeśli dałby jej złudną nadzieję, którą czarny kocur by zdeptał?
Przysłoniła łapą oczy, kiedy słońce wyjrzało zza chmur i swoimi promieniami oświetliło serce obozu, w tym ją samą. Nie spodziewała się, że na rozmowie z liderem spędziła aż tyle czasu. Dopiero co odprowadziła spojrzeniem koty, które wraz ze wschodem słońca ruszyły na łowy, a teraz najpewniej były w drodze powrotnej do obozu, sądząc po położeniu na niebie ognistej kuli. Wzrok kotki spoczął na wejściu do obozu. Nie chcąc konfrontacji z przyjacielem, który najpewniej od razu zasypałby ją pytaniami, czy zdecydowała się na rozmowę z liderem, jak i chcąc znaleźć schronienie przed promieniami słońca, na które dość długo przez bezczynne stanie była narażona, czym prędzej skierowała się w kierunku żłobka. W jego wnętrzu przebywały niezmienne Rozkwitająca Szanta, Jagodowe Marzenie z czwórką swoich kociąt oraz jej mentorka, Przeplatkowy Wianek. Albinoska po przywitaniu się ze wszystkimi zbliżyła się do najstarszej z kocic, u której boku siedziała czarna koteczka. Mak wpatrywała się w swoją babcię, by na dźwięk kroków przechylić łebek i wlepić spojrzenie w Wełnistą Łapę.
– Przeplatkowy Wianku. Mogłybyśmy dzisiaj potrenować walkę w tunelach? – spytała nieśmiało, starając się nie uciec spojrzeniem od szylkretki.
Mentorka zwlekała z odpowiedzią. Przeniosła spojrzenie na swoją wnuczkę, a na jej pysku zagościł uśmiech.
– Zgoda. Co prawda miałam zamiar spędzić dzisiejszy dzień ze swoimi wnuczętami, jednak skoro zdecydowałaś się w końcu na poważnie podejść do swojego treningu... nie mam serca ci odmówić. – Kocica pogładziła końcówką ogona kociaka po głowie, na co Mak starała się pochwycić ząbkami pasma sierści, traktując to jako jedną z wielu zabaw. – Chodźmy.

~~~

Była zmęczona. Przeplatkowy Wianek dała jej wycisk stulecia podczas udawanej walki w tunelach. Wełnista Łapa nieraz została przyszpilona do podłoża przez starszą kotkę, nie wspominając o tym, ile zebrała bęcków. Tak było również w tej chwili. Łapa mentorki spoczęła na klatce piersiowej albinoski, a jej nacisk z każdym uderzeniem serca się nasilał. Koteczka wierzgała łapami, starając się odepchnąć od siebie starszą kocicę, jednak bezskutecznie. Kopniaki wymierzone w brzuch niebieskiej nie robiły na niej większego wrażenia. Kiedy ostre zębiska objęły z obu stron szyję uczennicy, wręcz instynktownie zamknęła oczy, godząc się na porażkę. Może tak będzie lepiej? Przeplatka zakończy jej żałosny żywot, oszczędzając jej zostania pośmiewiskiem, które w wieku pięćdziesięciu księżyców dostąpi możliwości odciśnięcia łapy w Grocie Pamięci podczas Ceremonii Dorosłości. Czekała, aż mrok otuli ją całą, a próżnia wypełni jej umysł, jednak nic takiego się nie stało. Wciąż była w stanie oddychać. Szczęka mentorki nie zacisnęła się na jej szyi. Zamiast tego Przeplatka nachyliła się do białego ucha zakończonego pędzelkiem i wymówiła dwa słowa, które sprawiło, że Wełnista Łapa wlepiła w nią spojrzenie swych fioletowych oczu.
– Nie żyjesz. – Głos kocicy dudnił w umyśle uczennicy przez długi czas. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w zielone ślepia mentorki mieniące się na tle ciemnego tunelu niczym jedna z zielonkawych szklanych znajdziek w Gabinecie Osobliwości. Niebieska przybrała znudzony wyraz pyska, po czym głośno westchnęła. Cofnęła się, pozwalając uczennicy przekręcić się z pleców na brzuch. – Na dzisiaj koniec. W twoich ruchach widać minimalną poprawę, jednak reszta pozostawia wiele do życzenia. W twoich kopnięciach nie ma za grosz siły. Nie różniły się niczym od pacnięć łapą nowonarodzonego kocięcia. Kocięta Jagodowego Marzenia potrafią mocniej uderzyć, a są od ciebie młodsze o ponad dziesięć księżyców! Słuchasz mnie, Wełnista Łapo? – Z opóźnieniem przytaknęła. Zdawała sobie sprawę ze swoich wad, błędów i tego, że nie robiła postępów mogących zadowolić mentora. – Masz opóźnioną reakcję, nie obserwujesz terenu, przez co go nie wykorzystujesz. Mogłaś ugryźć mnie w łapę, kiedy przygniotłam cię do ziemi, albo spróbować sypnąć mi ziemią w oczy, jednak tego nie zrobiłaś. Dlaczego? Każdy normalny kot w takiej sytuacji chociażby spróbował, a ty...
– Nie chciałam cię skrzywdzić bardziej, niż wymagała tego sytuacja – wtrąciła, przecierając łapą pysk, tym samym pozostawiając na sierści ziemisty pasek ciągnący się od policzka, przez pysk do brody.
– Problem w tym, że nie skrzywdziłaś mnie wcale. Podczas prawdziwej potyczki padłabyś trupem w przeciągu dwóch uderzeń serca. – Dotknęła łapą brody uczennicy, unosząc ją do góry, by chwilę później przenieść ją na szyję i wysuniętym pazurem dotknąć okolic krtani. – Nie tego pragnę dla swojej podopiecznej. Twoja matka również tego by nie chciała. – Przez ciało kotki przeszła gwałtowna fala gniewu i frustracji związana z nieudanymi postępami w treningu, która eskalowała, kiedy mentorka wspomniała o Leszczynowej Wiązce. W łagodnym spojrzeniu białej uczennicy pojawiła się nowa emocja, która musiała zadowolić Przeplatkę, ponieważ kocica uśmiechnęła się szeroko. – No proszę. Jak chcesz, to potrafisz. Spojrzenie godne wojowniczki! – Obróciła się plecami do Wełny, która w międzyczasie starała się uspokoić. – Nie musisz atakować skoro nie chcesz, ale przynajmniej naucz się bronić. Bądź zwinna, szybka, wykorzystuj teren oraz przedmioty wokół siebie. Skoro promienie słoneczne mają na ciebie zły wpływ, opanuj do perfekcji walkę w tunelach. Niech ta wąska przestrzeń będzie twym sprzymierzeńcem, a nie miejscem, w którym dokonasz żywota, kiedy przyjdzie ci stanąć do prawdziwej walki z wrogiem.
Przez dłuższą chwilę stała pośrodku tunelu, otulona z obu stron przez mrok. Jej futro przesiąknęło ziemistym zapachem, całkowicie zmywając ostrą woń ziół. Powolnym krokiem ruszyła naprzód w ciemność, starając się dogonić mentorkę, znajdującą się przy rozgałęzieniu. Kocica nakazała uczennicy wyprowadzić je na zewnątrz, co bez słowa Wróżka starała się uczynić. Węsząc, nasłuchując i zwracając uwagę na wystające korzenie, czy inne charakterystyczne rzeczy, prowadziła przez tunel, aż w końcu dostrzegła na jego końcu światło. Mrużąc oczy, wyszła na zewnątrz, a chłodny wiatr potargał jej brudne futerko. Spieła się, gdy ogon Przeplatkowego Wianka znalazł się na jej barku, jednak słowa, które opuściły pysk mentorki sprawiły, że wysiliła się na słaby uśmiech.
– Dobra robota. Jutro zajmij się pomocą medykom w obozie. Poroznoś mech, zajrzyj do kociarni... Po dzisiejszym treningu należy ci się przynajmniej dzień odpoczynku – miauknęła kocica, po czym dodała: – A i lepiej nie mów swojemu ojcu o moich metodach nauki. Wystarczy, że mi przypomina przed zaśnięciem, że powinnam być wdzięczna za możliwość trenowania Gwiezdnego kocięcia i codziennie wypytuję o twoje postępy... – mówiąc to wykrzywiła pysk. Wełnista Łapa zauważyła, że większość kotów, gdy tylko wspominała o jej ojcu, wykrzywiała w dokładnie ten sam charakterystyczny sposób pysk. Było to śmieszne na swój sposób.
Razem z mentorką skierowała się z powrotem w kierunku obozu. Dzisiejszy trening na długo zapamięta. Była tego pewna. Nie tylko przez wzgląd na siniaki zdobyte podczas walki. Być może potrzebowała takiego wstrząsu, bodźca, który zapewniła jej mentorka, a nie ciągłego głaskania po głowie.
Zatrzymując się przed legowiskiem uczniów, usiadła tuż z boku okalającego go krzewu i zaczęła czyścić swoje futerko z pyłu i ziemi. Ignorowała spojrzenia rzucane przez starszych wojowników, w tym Ognistą Piękność, a przynajmniej z całego serca starała się je ignorować. Raz za razem przejeżdzała językiem po łapie, zlizując z niej grudki ziemi.
Nawet jeśli z pozoru wyglądała całkowicie spokojnie, to tak naprawdę w środku cała drżała, w szczególności, gdy dotarło do niej, ile tak naprawdę dzieliło ją w tamtym momencie od śmierci, gdy zęby mentorki znajdywały się tak blisko jej szyi. Przeplatkowy Wianek miała rację, jeśli kiedykolwiek przyjdzie jej stanąć do walki, wróg nie pozwoli jej dojść do głosu, będzie głuchy na jej próby złagodzenia konfliktu. Wykorzysta jej słabość. Zabije, nim zdoła pojąć, co się stało.
Musiała się wziąć w garść, co na dobrą sprawę było dla niej ciężkie do osiągnięcia.
Kuląc się, przyłożyła łapę do pyska.
– Tutaj jesteś, Wełnista Łapo! – Skrzypiący Skrzyp dostrzegając kotkę przy krzewie, żwawym krokiem pokonał dzielącą ich odległość. – Słyszałem, że wyszłaś dzisiaj na trening z Przeplatkowym Wiankiem... Walka w tunelach, co? – parsknął, zwracając uwagę, jak uczennica wyglądała. Zdążyła tylko wyczyścić prawą stronę, nim jej umysłem zawładnął strach. – Udało ci się porozmawiać z Króliczą Gwiazdą, bądź z Skowronim Odłamkiem? Pozwolili ci zostać uczennicą medyka? Czy może dopiero do nich zamierzasz... H-hej... Wszystko w porządku?
– N-nie, nie rozmawiałam... – wymamrotała, starając się powstrzymać odruch wymiotny. Gdyby opowiedziała kocurowi o przeprowadzonej rozmowie z liderem, nic by z tego nie wynikło, a Skrzyp mógłby czuć się winny, że zasugerował jej udanie się do lidera. – Będę dalej szkolić się na wojowniczkę. Taka była decyzja lidera, taka jest decyzja Klanu Gwiazdy... – Wyminęła kocura i powoli skierowała się do legowiska medyków.
Bury kocur powoli kroczył za uczennicą, upewniając się, że nie będzie potrzebowała pomocy w dotarciu do medyków. Oboje zniknęli we wnętrzu lecznicy. Znając przypadłość uczennicy, Wdzięczna Firletka przygotowała dla niej ziołową apteczkę w postaci ziół niwelujących nudności znajdujących się w małej łupinie. Dlatego też Wełnista Łapa sama sięgnęła po zioła, które znajdowały się na jej tymczasowej półeczce. Zgarnęła językiem odpowiednią dawkę leku i położyła się na jednym z wolnych legowisk, mrużąc oczy. Gdy je ponownie otworzyła, pierwszym, co dostrzegła był strapiony pysk przyjaciela, który podsunął jej nasączony wodą mech.
– Wszystko jest w porządku, Skrzypiący Skrzypie. No już, uśmiechnij się – zaleciła tak, jakby uśmiech był rozwiązaniem wszystkich problemów. W międzyczasie spiła odrobinę wody z mchu. – Po prostu odzwyczaiłam się od treningu z Przeplatkowym Wiankiem i nieco przesadziłam. Jestem... zmęczona. – Ziewnęła. Kilkukrotnie zamrugała, czując, jak zioła zaczynały powoli działać. – I obolała...
– Na pewno nie chcesz spróbować zmienić stanowiska i zacząć szkolić się na medyka? Ani trochę nie wyglądasz na szczęśliwą szkoląc się na wojownika... – wyszeptał kocur, zerkając w kierunku pozostałych medyków, którzy byli pochłonięci własnymi zadaniami. – Jeśli chcesz, mogę ci towarzyszyć... Albo sam... – Położyła łapę, na pysku kocura i wyszeptała ledwo słyszalnie"Ciii". Jego źrenice się rozszerzyły, jednak nie przez gest kotki, a w związku z tym, że oparła łebek o kraniec legowiska i jak gdyby nic zasnęła w przeciągu zaledwie uderzenia serca. Kocur przez chwilę spoglądał jeszcze na śpiącą kotkę, by w końcu podnieść się i po poinformowaniu medyków o obecności Wełnistej Łapy, powrócić do legowiska wojowników.
Pomimo dnia pełnego wrażeń, sen Wełnistej Łapy był spokojny i przyjemny, o czym mogło świadczyć to, że koteczka uśmiechała się delikatnie podczas jego trwania.

~~~

Alba ani trochę nie był zadowolony z faktu, że Wełnista Łapa postanowiła wziąć sprawy we własne łapki i udała się sama porozmawiać z liderem. Zasugerował, że rozmowa na pewno inaczej by się potoczyła, gdyby jej towarzyszył. Kręcąc zrezygnowanie głową, kocur starał się wymyślić sposób, aby pomóc córce, a przede wszystkim sobie. Co jakiś czas przeskakiwał spojrzeniem na otaczające ich krzewy.
– Nie przejmuj się niczym. Tatuś coś zaradzi. Niech Królicza Gwiazda cieszy się przewodzeniem klanem, póki jeszcze może. – Nachylił się i nosem dotknął czoła Wełnistej Łapy. Koteczka cofnęła się i pokręciła głową. – Przepiórczy Puch, jako Przepiórcza Gwiazda na pewno pozwoliłaby ci zmienić ścieżkę. I każdy następny lider, który po nim przyjdzie...
– Przestań, tato – miauknęła cichutko spanikowana, gdy tata złorzeczył Króliczej Gwieździe. – To bez sensu... Gdyby ścieżka medyka była mi pisana, Klan Gwiazdy podczas ceremonii mianowania na pewno by zainterweniował. Dałby jakiś znak... jakikolwiek... Skoro tego nie zrobił, to znaczy, że powinnam szkolić się na wojownika. Taka jest jego wola – wymiauczała, starając się w to wierzyć. Przodkowie wciąż nieustannie milczeli. Czy wystawiali ją na próbę? Chcieli zobaczyć, czy straci w nich wiarę? A może tak naprawdę oni nie... – Myślę, że przodkowie chcą, żebym stała się silniejsza... – miauknęła cicho. Ojciec całkowicie zignorował jej słowa.
– Skoro klanem przewodzi taki, a nie inny lider, który pozwala być medykom kotom nieoddającym Gwiezdnym czci, to nic dziwnego, że przodkowie milczą – prychnął. Pamiętała, jak tata opowiadał jej o wierze rodziny Wiecznej Królowej. To właśnie wtedy podłapał pomysł na funkcję dla swych kociąt o nazwie Wyrocznia. – Och, Wróżko – mówiąc to, przytulił córkę. Początkowo kotka próbowała się wycofać, jednak pozwoliła się ojcu przytulić. Wystarczyło, że nie miała jednego rodzica, nie chciała stracić drugiego. – Ty i twoi bracia nie zasługujecie na to, aby wykonywać obowiązki zwykłych kotów. Nie po to się narodziliście...
Mimo chęci ucieczki nie poruszyła się. Mama już nigdy więcej jej nie przytuli. Być może, gdyby zareagowała inaczej, dając upust złości na ojcowską segregację względem bycia "zwykłym" czy "specjalnym" kotem popsułaby ich relację, którą i tak zdołała nadszarpnąć w związku z otrzymaniem kary.
Zastanawiała się, czy Królicza Gwiazda sam zdecydował się nadać ojcu takie, a nie inne imię. Brzmiało bardzo podobnie do miana Przodków, czego raczej klanowe koty starały się unikać podczas nadawania imion swoim kociętom. Być może ta zasada mogła być naciągana w przypadku kotów spoza klanu? A Wełnista Łapa, nawet jeśli nie była córą Srebrzystej Skóry, to zawsze jednak pozostawała niezmiennie córką Szarej Skóry, czy tego chciała, czy nie. Brzmiało to z pozoru równie wyjątkowo, nawet jeśli za grosz nie było w tym wyjątkowości, a zamiast tego była niekończąca się lista nakazów i zakazów, jak i oczekiwań.

[Trening wojownika – potężne 2983 słowa]
Umieram, (r)amen

Od Tawuły

Szum wodospadu działał kojąco i pomagał w zaśnięciu małej istotce, która nie miała nawet księżyca. Wtulone w dłuższe pasma futra Wiecznej Królowej, chroniło się przed wpadającym do obozu chłodem Pory Opadających Liści. Czyściutkie i pachnące delikatnie uciskało łapkami matczyny bok.
Dwójka kocurów złożyła wizytę królowej oraz kociętom. Ich kociętom. Biała kotka była za mała, aby rozumieć sens rozmowy między trzema kotami, jednak świąd jednego z uszu świadczył o tym, że jest obiektem rozmów starszych kotów.
– No proszę, cała biała jak ty. To na pewno twoja córka, Rozświetlona Skóro.
– Nasza córka, chciałeś powiedzieć! – Drugi z głosów poprawił kocura i nachylił się w stronę kociaka – Spójrz, jakie ma małe uszka. A jakie różowe łapki... Dziękuję, Jastrzębi Zewie. Mamy wobec ciebie ogromny dług wdzięczności, którego nigdy nie będziemy w stanie spłacić.
Wspomniana Jastrząb wydała z siebie niezrozumiały pomruk. Koteczka nie zdawała sobie sprawy, że "matka" miała kiedyś większe ambicje niż bycie Wieczną Królowa, czy bycie kotką od spełniania marzeń o założeniu rodziny kotom, które nie były w stanie spłodzić własnego potomstwa. Jednak gdyby nie to, koteczki nie byłoby na świecie, jak i jej rodzeństwa.
– Jak je nazwiecie? – Jastrzębi Zew spytała z nutą zaciekawienia w głosie
– A ty? Jak byś je nazwała?
Kocica zwlekała z odpowiedzią, jednak po dłuższej chwili nachyliła się do koteczki i nosem lekko szturchnęła małe, białe ciałko.
– Tawuła.
– Tawuła... Podoba mi się. Co myślisz o tym imieniu? – zapytał kocur swojego partnera.
– Będzie do niej pasować. Witaj w Klanie Klifu, Tawuło.

Od Czyhającej Mureny

Jakiś czas temu, przed śmiercią Sterletowej Łuski

Otworzyła spowite snem powieki i zamrugała kilka razy, przejeżdżając ogonem po wydeptanej ziemi.
Spróbowała podnieść się na równe łapy, ale prędko tego pożałowała, gdy dopadły ją mdłości.
Niech to szlag.
Od dłuższego czasu czuła się jakoś dziwnie. Zdarzało jej się wymiotować bez żadnego konkretnego powodu, szybciej się męczyła i była jakaś ociężała.
Na początku przyszła kilka razy do Różanej Woni, ale po jakimś czasie zrezygnowała z odwiedzin medyczki — głównie dlatego, że zaczęła domyślać się powodu takich zmian…
Próbowała temu zaprzeczać przez bardzo długi czas; potem jednak nie dało się tego dłużej ukrywać przed samą sobą, gdy jej złe samopoczucie zaczęło wchodzić w drogę obowiązków.
Nie minęło wiele wschodów słońca, aby zrozumiała, o co chodzi. Była w ciąży.
I po tym wszystko strasznie się pokomplikowało — nie mogła przecież tak po prostu powiedzieć, że spodziewa się kociaka… A już na pewno nie kim był jego ojciec. Dlatego też postanowiła ukrywać fakt ciąży przed resztą klanu — ale żeby nie wzbudzić żadnych podejrzeń, zaczęła jeść mniej, przy tym wciąż wykonując te same obowiązki, co przedtem; nawet kosztem zdrowia jej czy kociaka. Ograniczyła swoje posiłki do absolutnego minimum — jadła tylko tyle, aby być w stanie w miarę normalnie funkcjonować, co nie zmieniało jednak faktu, że przez większość czasu chodziła z pustym brzuchem, a to bardzo prędko ją męczyło. Stała się bardziej ospała, apatyczna… Co noc z trudem kładła się spać, nie tylko przez fizyczne wymęczenie, ale również przez świadomość, że niedługo na świat przyjdą jej niechciane kociaki. A mimo tego całego bólu… musiała je wychować. Mogła je podrzucić Harpunowi lub jakiemuś samotnikowi… ale coś jej na to nie pozwalało. Duma? Matczyny instynkt? Nie wiedziała. Musiała się zająć swoimi maluchami, gdy już przyjdą na świat — nieważne, ile jeszcze cierpienia będzie ją to kosztować… Może w ten sposób odpokutuje swoje winy? Wychowa najwspanialszych członków rodu — idealnych wojowników, radość klanu. W ten sposób jej błędy przysłużyłyby się klanowi. Tak oto postanowiła wychować kociaki i zostawić je w Klanie Nocy; potrzebowała tylko ostatniego elementu układanki — ojca kociaków. Gdyby powiedziała, że znalazła kocięta w lesie, nie zostałyby uznane za członków rodu; a wtedy to całe cierpienie nie miałoby sensu. I o dziwo najbardziej odpowiednim kotem okazał się… Samowolna Łapa. Nie chciała go wykorzystywać, po prostu… potrzebowała zwykłej informacji, co nie? Nie miała zamiaru obciążać wojownika opieką nad dziećmi ani nic w tym stylu — wystarczyło tylko, że będzie się podawać za ojca kociąt… I uda jej się odpokutować winy, wychowując znakomitych członków Klanu Nocy. Musiała spróbować. Nieważne, ile łez będzie ją to kosztować.
Kilka dni później opowiedziała Samowolnej Łapie o kociakach — o dziwo kocur nie wydawał się zły; prędzej zdezorientowany. Mimo wszystko zaoferował jej wsparcie i pomoc, a to tylko sprawiło, że Murena czuła się z tym wszystkim jeszcze gorzej.

Od Czyhającej Mureny

Jakiś czas przed śmiercią Sterletowej Łuski

Zeskoczyła na wilgotną od rosy trawę, strząsając z grzbietu kropelki wody. Z pyska zwisał jej niewielki wróbel, którego pióra wbijały jej się w dziąsła. Zerknęła z ukosa na Porywisty Sztorm.
— Lepiej wracajmy już do obozu! — rzuciła z oddali szylkretka, wyłaniając się z pobliskich zarośli; w zębach trzymała chwilę temu upolowaną ryjówkę. Drobne ciałko gryzonia kołysało się w rytm kroków wojowniczki, gdy ta zbliżyła się do Czyhającej Mureny.
Łowy nie były zbyt obfite, ale na śniadanie dla dwóch kotów starczyły.
— Masz rację — przyznała księżniczka. — Chodźmy.
I ramię w ramię, kotki ruszyły w drogę powrotną do obozu. Wiatr świszczał w koronach drzew, zrywając z gałęzi pojedyncze, kolorowe liście; wysuszona trawa pod ich łapami nabierała koloru, całkiem przywrócona do życia przez przelotne, jesienne mżawki.
— Ładnie się robi, co nie? — rzuciła Sztorm, wzrokiem wodząc po okolicy. — Pora Opadających Liści zawsze jest taka śliczna!
Czyhająca Murena przekrzywiła nieznacznie głowę i strzepnęła uchem.
— Niby tak, ale wolę jak jest ciepło.
Szylkretka tylko pokiwała głową na boki.
— Może — odparła. — Ale musisz przyznać, że kolorowe liście wyglądają świetnie. To niezła odskocznia od tych nudnych, zielonych kolorów.
Czarno-biała wzruszyła ramionami, podążając za wzrokiem starszej wojowniczki.
— Pewnie tak, chociaż polowania są teraz o wiele cięższe. I zimno jest strasznie dokuczliwe; nie mogę spać w nocy przez to zimno! — dodała.
Porywisty Sztorm tylko zaśmiała się, po czym pacnęła Murenę ogonem.
— Aj tam, nie przesadzaj, nie jest tak źle! — zachichotała. — Poczekaj na Porę Nagich Drzew i wtedy narzekaj. Zachowujesz się już jakbyś miała co najmniej siedemdziesiąt księżyców!
Kąciki ust wojowniczki mimowolnie drgnęły delikatnie, gdy przewróciła oczami.
— Myś…
Jej kolejne słowa zostały zagłuszone, gdy z zarośli wyskoczył liliowy kocur. W pysku trzymał niewielką ukleję, której intensywny zapach osiadł już na jego futrze i niósł się po okolicy, docierając do nozdrzy dwóch kocic.
— Zmierzchająca Fala? Co ty tutaj robisz? — Porywisty Sztorm zmarszczyła brwi i strzepnęła ogonem, odkładając ryjówkę na bok.
Czyhająca Murena za to przystanęła, obserwując malca (no, może już nie takiego malca). Nie doglądała do niego zbyt często, a zwłaszcza nie rozmawiała z nim po mianowaniu na wojownika, ale musiała przyznać, że wyrósł na porządnego, silnego i zdrowego kota. Dobrze. Nie żałowała przygarnięcia go do Klanu Nocy.
— Chwilę temu polowałem i właśnie wracam do obozu — oznajmił kocur, z dumą wypinając pierś. — A wy? Sądząc po zwierzynie, też polowałyście.
Młodszy przeniósł wzrok na Murenę i ich spojrzenie na moment się złączyły. Skinął w jej stronę delikatnie głową, a księżniczka tylko przymknęła ostrożnie oczy. Na jej pysku malował się wręcz ciepły wyraz, ale nie była pewna, czy maluch to dostrzegł. Może i lepiej, jeśli nie.
Porywisty Sztorm przytaknęła.
— Możemy wrócić do obozu razem, jeśli chcesz! — zaproponowała, na co kocur ochoczo przystanął.
— Jasne — wymruczał, trochę niewyraźnie przez rybę w szczękach.
Kątem oka Murena dostrzegła, jak szylkretka podnosi bezwładne ciałko ryjówki z trawy i cała trójka zrównała krok, powoli kierując się w stronę koczowiska.
— Jak idzie ci sprawowanie jako wojownik? — zapytała Murena, spoglądając z ukosa na Zmierzch. Nie mogła uwierzyć, że tak prędko urósł… Pamiętała, jak jeszcze był ledwie wyrostkiem, gdy razem z Kijankowymi Moczarami odnalazła go w krzakach i zaprowadziła do Klanu Nocy.
Ach, czas płynął tak szybko…
— Jest w porządku! — odparł pogodnie kocur i wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Cieszę się, że mogę służyć klanowi razem z innymi kotami.
Kąciki ust Czyhającej Mureny drgnęły nieznacznie. Na taką odpowiedź liczyła. Zanim jednak zdążyła ułożyć jakąś sensowną pochwałę, Porywisty Sztorm wtrąciła się, widocznie tryskając energią:
— No i to się ceni! — przyznała wesoło.

─── ⋆⋅ ☾⋅⋆ ───


Po śmierci Sterletowej Łuski

Wpatrywała się w wydeptaną ziemię przed sobą; tą samą, pod którą spoczywało teraz ciało Sterletowej Łuski. Jej wzrok był pusty, oczy zaczerwienione od łez, a delikatnie zwieszony pysk sprawiał wrażenie, jakby nie spała od dłuższego czasu. Kilka pąków błękitnych kwiatów spoczywało na grobie, od czasu do czasu tylko drgając delikatnie na wietrze. Tęskniła. Bardziej, niż byłaby w stanie przyznać przed samą sobą. Pochyliła się nad ziemią, przejeżdżając ogonem po wilgotnej glebie. Wciąż czuła się tak, jakby w każdej chwili Sterlet miał stanąć obok niej; może się uśmiechnąć, może ją zwyzywać. Może pocieszyć lub rzucić jakimś żartem. Ale ta chwila nie nadchodziła. I już nigdy nie miała nadejść.
— Mureno?
Drgnęła nieznacznie, gdy do jej uszu dotarł dźwięk czyjegoś głosu. Przekrzywiła łeb, spoglądając przez bark na nowoprzybyłego kota — Samowolną Łapę. Dymny przechylił delikatnie głowę i strzepnął ogonem, zerkając na księżniczkę.
— Przykro mi z powodu Łuski — wymruczał. — Znaczy się, nie znałem go, ale słyszałem, że umarł… I że był w twoim bratem… Więc ten, szkoda.
Zamrugała kilka razy, widocznie zbita z tropu. Musiała zapamiętać, że Samowolnej Łapie nie najlepiej szło składanie kondolencji.
— Mogę posiedzieć z tobą przy grobie? — zapytał po chwili starszy kocur, przekrzywiając głowę.
Powoli skinęła łbem.
— W porządku.
I tak, kołysani przez szum drzew oraz świergot ptaków, w milczeniu siedzieli obok siebie, jakby modły do zmarłego mogły cokolwiek zmienić.

Od Czyhającej Mureny

Chwilę przed śmiercią Sterletowej Łuski

Jedyną pozytywną częścią tego dnia było śniadanie — ciepłe, całkiem porządne i wyjątkowo smaczne. O reszcie lepiej nawet nie wspominać, bo Murenę dopadał ból głowy na samą myśl. Najpierw udała się na patrol i przy okazji wykąpała się w jednej z kałuż (oczywiście nie z własnej woli), bo poślizgnęła się na śliskiej ziemi i gdy wracała do obozu w niczym nie przypominała księżniczki, tylko jakiegoś brudnego czekota. Gdy już udało jej się oporządzić futro (co trochę zajęło), nabawiła się kataru i pokłóciła się o jakąś drobnostkę ze Sterletem, więc kolejną połowę dnia spędziła w lecznicy, bo przy okazji jeszcze Różana Woń, pozbawiona towarzyszki do plotkowania, zatrzymała ją trochę dłużej, niż to konieczne i razem rozmawiały o jakichś wydarzeniach w klanie. No i tak oto, po pewnym czasie, wojowniczce udało się wymknąć z legowiska medyków i stwierdziła, że zapoluje — a przynajmniej spróbuje, bo ból wciąż ściskał jej głowę.
Gdy przemykała między ciemnymi konarami drzew, w pewnej chwili do jej uszu dotarł szelest; dźwięk zbyt głośny na jakieś małe stworzenie. Od razu na myśl przywiodło jej to rozmowę o łosiach z Samowolną Łapą — kocur twierdził wtedy, że zabijają koty (mówiąc szczerze nie wierzyła mu za bardzo). Przekrzywiła łeb, wlepiając spojrzenie pomarańczowych ślepi w pobliskie zarośla, a następnie ostrożnie wciągnęła powietrze do nozdrzy. Ha! Wiedziała, kto to był.
— Wyłaź — rozkazała. — Pająki zasnuły ci mózg?
I tak jak się spodziewała, w jednej chwili zza pobliskiego pnia wychynął ciemny łeb i para bystrych, żółtych oczu spoczęła na jej mordce. Od razu jej pysk wykrzywił grymas (tak dla zasady, bo nigdy nie da mu satysfakcji dowiedzenia się, że tak naprawdę jego towarzystwo jest… no, znośne). Smagnęła ogonem powietrze i prychnęła.
— Tak myślałam — rzuciła, łypiąc na niego kątem oka.
— Oh, nie gniewaj się. — Harpun wyszczerzył kły w pełnym politowania uśmiechu i zrobił krok w bok. — Przyszedłem cię szukać!
Księżniczka pokręciła z niedowierzaniem głową.
— Głupiś i tyle — ucięła.
Kocur już otworzył pysk, jakby chciał coś odpowiedzieć, jednak po chwili go zamknął, a z jego gardła wydobył się cichy chichot.
— No już, Mureno, rozchmurz się! Zobacz, jaki piękny mamy dzień… — Mówiąc to, wskazał podbródkiem na niebo, rozpościerające się nad jego głową.
Biało-czarna nawet nie spojrzała w górę; pokręciła tylko łbem z niedowierzaniem.
— Kiedyś się doigrasz, jak wciąż będziesz zapuszczać się w te strony — przestrzegła go.
Harpun jednak nie wydawał się szczególnie poruszony słowami kocicy, bo z zadowoleniem usadowił się na ziemi i przejechał językiem po łapie.
— Słuchasz ty mnie w ogóle?
Czekot podniósł wzrok.
— No jasne.
Strzepnęła ogonem i odwróciła się zgrabnie, przeczesując las wzrokiem
— Phi — mruknęła tylko. Czasami grał jej na nerwach.
Samotnik podniósł się z ziemi i w kilku długich susach stanął obok niej.
— Na co patrzysz? — zapytał pogodnie, przekrzywiając łepetynę, aby lepiej dostrzec cokolwiek, na co patrzyła.
— Na nic.
Ten to jak zawsze wyskakiwał z najmądrzejszymi pytaniami… Poruszyła wąsami, nie odrywając wzroku od linii horyzontu. Gałęzie drzew drgały delikatnie na wietrze, łodygi poruszane były zapewne przez jakieś drobne żyjątka… A para tych uporczywych, żółtych ślepi wciąż wpatrywała się w nią, jakby Harpun próbował spojrzeć jej w duszę.
— Gapisz się — rzuciła do kocura, zerkając na niego z ukosa.
Harpun nie odpowiedział — Klan Gwiazdy wie, co sobie pomyślał — wyszczerzył tylko kły w uśmiechu, a następnie odszedł od niej kawałek. Wyglądał, jakby szukał czegoś w leśnej ściółce (nie, żeby Murenę to w ogóle obchodziło). Dobra, może jednak przyłapała się raz czy dwa (albo i więcej) na tym, że spoglądała w jego kierunku (tylko z ciekawości!).
Wreszcie kocur odgarnął łapą piach (przy okazji w powietrze poleciało trochę kurzu i wpadło do oczu Mureny — tak, zdenerwowała się), a następnie podniósł wzrok i spojrzał na księżniczkę.
— Spójrz — wymruczał.
Czyhająca Murena przekrzywiła głowę, przez chwilę gapiąc się na Harpuna ze zmarszczonymi brwiami. Czego mógł od niej chcieć? Zaraz się okaże, że w tym piachu znalazł jakąś kupę albo coś równie nieciekawego… Z cichym westchnieniem zbliżyła się do czekota, patrząc wprost na… no właśnie, na co? Spojrzała na Harpuna.
— Nic nie widzę — oznajmiła beznamiętnie, na co jej towarzysz tylko zachichotał.
— Przyjrzyj się dokładniej! — Wskazał łapą konkretny punkt na ziemi.
Murena spróbowała ponownie i… tym razem w trawie błysnęło coś kilka razy. Hę? Nachyliła się i dostrzegła chitynowy pancerzyk.
— Co to?
Harpun wzruszył ramionami.
— Jakiś chrząszcz — rzucił, nie odrywając wzroku od ziemi.
Zerknęła na niego z ukosa.
— I to jest takie ciekawe?
Samotnik wreszcie uniósł łeb, spoglądając na nią.
— Nie bądź taka zdziwiona — wymruczał, przejeżdżając językiem po klatce piersiowej i lekceważąco poruszając ogonem. — Czy kot nie może się już nacieszyć ładnym znaleziskiem?
Zmrużyła delikatnie oczy, ale nie drążyła dalej. Czasami zachowywał się jak straszny dziwak. Wzruszyła ramionami, po czym podniosła się z ziemi.
— Jak tam wolisz — mruknęła. — Ja wracam. — Rzuciła krótkie spojrzenie przez ramię. — Tobie radzę zrobić to samo.

Od Czyhającej Mureny CD. Czereśniowego Pocałunku

Przez chwilę milczała. Pysk miała delikatnie przechylony — tak, aby nie musieć patrzeć w oczy Czereśniowego Pocałunku. Powinna się była tego spodziewać, co nie? A mimo tego, co podpowiadał jej zdrowy rozsądek, jakiś dziwne, nieodgadnione zamyślenie błysnęło w jej ciepłych oczach. Przez jej pysk przeszedł cień smutku. Przez chwilę — dosłownie chwilę — zapragnęła zaprotestować. Ale wiedziała, jak powinno być. Zwiesiła delikatnie łeb, zanim odetchnęła ciężko i odwróciła się w kierunku teraz już tylko przyjaciółki.
— Rozumiem. — Tylko to jedno słowo opuściło jej gardło; pierwszy raz od dawna nie wiedziała, co powiedzieć. Tak będzie lepiej. Musiało być lepiej. Szałwiowe Serce przestanie się na nią gniewać — a przynajmniej nie będzie dłużej cierpieć, myśląc o nich. A Czereśnia… Czereśnia nie będzie się z nią męczyć.
Jej wąsy drgnęły, gdy mocniejszy podmuch wiatru uderzył w jej bok. Przez chwilę w milczeniu obserwowała mordkę Czereśni, zanim znów przekrzywiła głowę, wlepiając wzrok w swoje łapy. To i tak musiało się tak skończyć. Zamrugała kilka razy, aby powstrzymać łzy cisnące się jej do oczu. Delikatnie zmrużyła oczy i wstała.
— Wybacz, muszę już iść — przyznała i, rzuciwszy Czereśni ostatnie spojrzenie, w pośpiechu oddaliła się od kocicy. Czuła, że zostawiła coś bardzo ważnego tam, na polanie — coś, czego nigdy już nie odzyska.

─── ⋆⋅ ☾⋅⋆ ───

Tamtego wieczoru nie wróciła już do obozu; zamiast tego bez celu włóczyła się po rozległych terenach Klanu Nocy. Błoto zapadało się pod jej ciężarem, pozostawiając niewielkie wgłębienia tam, gdzie spoczęła łapa księżniczki, a chłód dotkliwie szczypał jej skórę. Za każdym razem, gdy chłodniejszy podmuch wiatru uderzał ją w pysk, miała wrażenie jakby jej nos miał zamienić się w sopel lodu — skóra na jej uszach była delikatnie zaróżowiona, oczy lekko zmrużone, załzawione — nie wiadomo, czy od zimna. Gdy tak snuła się przed siebie, a jej sylwetka majaczyła na tle lasu, napotkała te same, znajome oczy i ciemną sylwetkę, której nie spodziewała się spotkać w takim miejscu i o takiej porze. Możliwe, że gdyby nie jej obecny stan, nie zareagowałaby na niego tak spokojnie i tak ufnie.
Bez słowa usiadła obok niego — pysk zwieszony, oczy lekko zmrużone, pazury wbite w wilgotną glebę. Tak strasznie zawaliła. Jak mogła dalej nazywać się członkiem królewskiego rodu, skoro nie potrafiła zająć się własnym życiem? Była okropna.
Harpun przez chwilę patrzył na nią z ukosa — nie była w stanie stwierdzić, co chodziło po jego głowie, ale doceniała fakt, że nie zadawał jej żadnych zbędnych, głupich pytań. Przynajmniej póki co.

─── ⋆⋅ ☾⋅⋆ ───

Po śmierci Sterletowej Łuski i zaginięciu Czereśniowego Pocałunku 

Słońce pięło się coraz wyżej na nieboskłonie; delikatna mgła niczym welon opinała tereny Klanu Nocy, a mżawka chłodziła pyski wojowników, sklejając i tak ich już przemoczoną sierść.
Czyhająca Murena strzepnęła ogonem, strząsając z niego kilka kropelek wody, po czym przeniosła wzrok na odległe pnie drzew. Poszukiwania Czereśniowego Pocałunku nie szły najlepiej. Kocica zniknęła bez śladu — na granicy nie odnaleźli niczego, co mogłoby wskazać na porwanie jej przez samotników.
— Może powinniśmy już wracać? — delikatnie zasugerowała Kuni Strumyczek, przekrzywiając łeb.
Murena posłała jej krótkie spojrzenie przez ramię, ale nic nie odpowiedziała.
U boku szylkretki stąpała Niezapominajkowa Łapa, a nieco z przodu szedł, z zadartą wysoko głową, Błękitna Laguna, który tym razem postanowił zabrać głos:
— Sprawdzimy jeszcze tę stronę granicy; wrócimy, jeśli nic nie znajdziemy — oznajmił chłodno.
Czyhająca Murena tylko zmrużyła oczy, lustrując okolicę wzrokiem.
W oddali słyszalny był szum wiatru i szelest liści, skutecznie zagłuszając dźwięki ich kroków.
Jeszcze przez pewien czas błąkali się przy granicy, ale już w połowie poszukiwań stracili nadzieję na odnalezienie Czereśniowego Pocałunku.
Na granicy nie odnaleźli żadnych śladów walki ani krwi; nic nie wskazywało na porwanie szylkretki, dlatego wkrótce Czyhająca Murena zaczęła zastanawiać się, czy Czereśnia z własnej woli nie opuściła Klanu Nocy. W końcu ostatnio zachowywała się strasznie dziwnie… Może postanowiła szukać szczęścia gdzie indziej? Serce ściskało ją na samą myśl.
Miała nadzieję, że była bezpieczna.

Koniec sesji