przed śmiercią Sójczego Gniazda
Nie potrafił w to uwierzyć. Ostrokrzewiowy Cierń posłał go na patrol wraz z ojcem. Nigdy tak się nie stało i Świtająca Maska nie wyrażał entuzjamu do wyjścia poza obóz z rodzicem. Zagada potomka o nic nieznaczące rzeczy i tyle z tego wyjdzie. Żadnej przygody, chęci zrobienia czegoś bardziej ryzykownego.
Czekał na płowego przy wyjściu z obozu. Ojciec guzdrał się, bo zagadywał każdego napotkanego kota i zadawał setkę pytań, nim przeszedł do meritum. Lynx przewrócił oczami. Ile razy Sójcze Gniazdo pytał Trzcinowy Brzeg o zrobienie potomstwa? Nie potrafił uwierzyć w bezgraniczną miłość obu kotów, on był zbyt delikatny, ona zbyt strachliwa i oschła wobec reszty.
Wkrótce się spotkamy. Ta chwila się zbliża. - W jego głowie rozbrzmiał ten sam głos, nawiedzający go od wielu dni. Świtająca Maska zabuczał, odganiając od siebie wspomnienie złowrogo brzmiącego tonu. Rozmówca nigdy się nie pokazał, a miauknięcie raz po raz zmieniało barwę. Raz przypominało głos Trójki, raz któregoś z rodziców, raz nawet wyczuł obecność Konwaliowego Serca, w środku dnia, gdy przebywali w swoich klanach.
- Jestem, Świtusiu, malusiu - powiedział Sójcze Gniazdo, uśmiechając się serdecznie na widok najmłodszego syna. - Ciężka Łapa już dawno byłby zły, a ty taki cierpliwy.
- Idźmy już. Nie traćmy czasu - rzekł lakonicznie lynx, idąc w las. Nie zamierzał siedzieć i plotkować niczym stare i grube samice pieszczochów. Ostrokrzewiowy Cierń nakazał patrol, to polecenie należało wykonać. Nawet w przypadku, gdy kremowy kocur nie posiadał drugiego członu Gwiazda, tak jak Igła.
- Mogę prowadzić? Wiem, gdzie powinniśmy przeczesać teren - miauknął Sójcze Gniazdo, zrównując się z synem. Kroczył lekko i szybko niczym sarenka. Poruszał zgrabnie nogami. Przemiły wojownik, pomimo zbyt naiwnego nastawienia, wydawał się być doświadczonym osobnikiem.
- Hm... - wymruczał Świtająca Maska. Nieco obawiał się patrolu, prowadzonego przez płowego. Znowu będzie go zachęcał do słuchania ptasiego śpiewu? Albo wąchania kwiatków? To nie miało żadnego sensu podczas wykonywania poważnego obowiązku. Postanowił pójść na ugodę, żeby nie gapić się w przygnębiony pysk Sójczego Gniazda. - Dobrze, niech będzie. Prowadź, tylko bez zbędnego przedłużania.
- Kocham cię, synku! - odpowiedział uradowany starszy. Zerwał się do biegu w nieznanym Świtowi kierunku. Morskooki przyspieszył, chcąc dogonić rodzica.
- Tato! Ojcze! Sójcze Gniazdo! Zaczekaj! - krzyczał, lecz płowy zniknął za horyzontem, wchodząc w gęste, leśne gęstwiny.
Został sam, jak pojedyńczy wysunięty pazur.
Rozejrzał się. Nie wiedział, co dokładnie zrobić. Miał szansę na ucieczkę, z dala od klanu. Mógł skorzystać i dołączyć do klanu burzy, żeby wiedzieć piękną medyczkę codziennie. Jednak, gdyby uciekł teraz, okazałby się głupcem jak mało kto. Szybko znaleźliby jego trop i, podążając za zapachem i odciskami łap, dotarliby do granic wroga. Na najbliższym zgromadzeniu zemściliby się w bardziej lub mniej przyjemny sposób.
Tu jestem... Tak blisko, tak blisko... Zatańczmy razem w porywach wiatru.
Znowu ten głos. Głośniejszy niż zwykle. Ciało Świtającej Maski objęła panika. Pojawiła się znikąd, nagle, bez zapowiedzi. Rozejrzał się wokoło. Ciemność zdawała się gęstnieć, a dźwięki scalać w jedną całość.
- Gdzie ty jesteś? Pokaż mi się! Jestem gotowy, by cię poznać! - miauknął Świt do otoczenia. Był gotów na spotkanie z NIM. Był gotów na poniesienie konsekwencji wezwania JEGO. Czekał, odliczając sekundy.
Znajdź mnie, nie myślałeś chyba, że tak po prostu posłucham twojego miauczenia i wyjdę, prawda? Jestem tutaj. - Głos dobiegał z krzaków.
Lynx pobiegł w tamtym kierunku i odgarnął łapą gałęzie. Spotkał pustkę, nie czując żadnej obecności.
Dałeś się nabrać. - właściciel głosu zaśmiał się, zagłuszając inne dźwięki z otoczenia. Morskooki nieco poirytowany wylazł z krzaka, rozglądając się naokoło. Znajdzie go, znajdzie, póki nie natrafi ponownie na Sójcze Gniazdo.- Szukaj dalej, czekam na ciebie... za tobą! - Coś lub ktoś dotknął ogona wojownika.
Świtająca Maska odskoczył. Syknął, i pobiegł w zupełnie innym kierunku. Korzystał z całych swoich sił, próbując dogonić wyimaginowany byt. Oszalał, coraz bardziej to rozumiał, ale spotkanie z głosem mogło pomóc odegnać te myśli, lub chociaż osłabić ich intensywność.
Ciepło, ciepło, chłodno, zimno, MRÓZ.
Lynx pobiegł w innym kierunku, wiedząc, że się oddala.
Zimno, ciepło, ciepło, ale to nie tu!
Przystanął, aby zaczerpać tlenu. Oddychał szybko, patrząc w ziemię. Szukał śladów. Dziwny towarzysz musiał posiadać łapy, musiał zostawić odciski.
Ciągle coś muszę i muszę, głuptasku. Nie ograniczaj mnie, nie obowiązują mnie ŻADNE zasady. I to daje mi szczęście.
- Jak... Jak ty... Znajdę cię. Znajdę i wygarnę wszystko - odpowiedział pustce Świtająca Maska. Poczuł gniew na tego kogoś, kto okazał się być znacznie szczęśliwszy od niego. Zakwitła w nim zazdrość o głos w głowie? Skąd nagle takie uczucie? Nie obchodziło go to. Wymierzy karę obcemu i wtedy wymierzy sprawiedliwość.
I taki mi się podobasz, kochanieńki.
- ChHODŹ TUTAJ. POKAŻĘ CI, NA CO MNIE NAPRAWDĘ STAĆ - miauknął głośno Świt, powoli stawiając kroki. Szedł coraz szybciej i szybciej, zataczając powoli koło. Z czasem przeszedł więcej kółek. Napuszyła mu się sierść, napiął całe ciało. Położył uszy po sobie. Czekał na głos, zamierzał tak chodzić jak opętany, póki nie zasłabnie.
W cieniu zauważył czyjeś kontury.
Pokazał się.
- Synku? - rozbrzmiał bardzo realnie głos, przypominając ton miauczenia Sójczego Gniazda
- A więc się pokazałeś, jak dobrze, tchórzu. Podejdź, podejdź, porozmawiamy. Chciałem zobaczyć twój słodki, cienisty pyszczek. I nie udawaj mojego ojca, już dość się go nasłuchałem - powiedział Świtająca Maska do postaci w ciemności. Niech pokaże, jak naprawdę wygląda, a nie zasłania się czyimś wyglądem! Już za długo pogrywa z jego wyobraźnią.
- Synku? O czym ty mówisz? Co ci się stało? Zmęczyłeś się? - odezwał się pseudo-rodzic.
Zbliż się, zbliż się, skoro tak bardzo tego pragniesz.
Lynx bez wachania podbiegł do postaci i skoczył na nią. Chwilę poturlali się przez ziemię, a gdy tor ich ruchu się zakończył, wojownik stał nad... Własnym ojcem. Całe napięcie w jego ciele prysło, rozluźnił się i zszokował tym, czego dokonał.
Głos go oszukał. Stchórzył i oszukał. Kłamał prosto w pysk tym, że znajdował się gdzieś blisko.
Twarz Sójczego Gniazda wyrażała niepokój i zmartwienie. Oczy wyrażały spokój, coś, czego w tym momencie tak zabrakło jego synowi.
- Ta-tato? J-ja... Zmęczenie... Zgubiłem cię i.. - Świtająca Maska cofnął się od ciała płowego rodzica, pozwalając mu wstać. Nigdy nie czuł więzi między sobą a ojcem, ale nagle zapragnął wtulić się w futro rodzica i zapomnieć o szaleństwie i chęci wyżycia się na istocie z głowy -... oszalałem.
Zapadła cisza, przerywana raz po raz śpiewem ptaków.
- Kochany... - miauknął Sójcze Gniazdo, widocznie nie wiedzący, co ma zrobić. Oboje znaleźli się w niespotykanej sytuacji. - Nie powinniśmy już wracać?
Nawet płowy nie próbował pomoc swojemu synowi.
- Tak... Wracajmy... Nic tu po nas - odpowiedział Świtająca Maska, nie chcąc kontynuować tematu.
Wrócili do obozu.
Do końca doby milczeli, w ciszy myśląc nad atakiem szału młodego wojownika.
Kilka dni później Sójcze Gniazdo zginął, rozszarpany przez wilka.
I nigdy więcej nie obdarzył syna serdecznym spojrzeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz