- Witaj… - Konwaliowe Serce usłyszała kogoś mruknięcie.
- Co się dzieje? Gdzie ja jestem? T-to naprawdę sen? – z pyska czarnej posypały się wszystkie pytanie, na które bardzo chciała znać odpowiedź.
- Spotkanie ze mną. Nie pierwsze i na pewno nie ostatnie…
- Ale to sen? Kim jesteś? – Konwalia poczuła dreszcz strachu na karku, automatycznie wysunęła pazury i nasrożyła futro. Nie wiedziała gdzie może znajdować się przeciwnik.
- Ha… Dowiesz się… A co do kim jestem to czyżbyś mnie nie pamiętała? Mojego głosu?
Żółtooka spostrzegła na ziemi cień, od razu spojrzała w górę. Nikogo nie było. Wytrzeszczyła oczy.
- Niemożliwe… - szepnęła – Teraz cię pamiętam! To twój głos słyszę codziennie w głowie! Gdzie się kryjesz?
- Milcz.
Kotka jeszcze raz się rozejrzała.
- Nie zobaczysz mnie. Za to ja widzę ciebie. Każdy twój ruch… Nie tylko tutaj. Widzę wszystko. Znam cię doskonale. Wiem co powiesz, wiem co zrobisz i co wybierzesz. Potrafię trafić w twój czuły punkt. Jeśli chce będę się bawić tobą i twoim życiem. Nie masz ze mną szans.
Konwaliowe Serce syknęła.
- Łamiesz kodeks naszych przodków. Zwykły pieszczoch jak twój ojciec i twoja matka.
- Moja. Matka. Nie. Była. Pieszczochem!
- Hmm… - głos mówił dalej nie zwracając uwagi na protesty asystentki medyka - Brak szacunku dla kodeksu i leśnego życia. Zawodzisz. Zawodzisz innych i siebie. Dobrze o tym wiesz. Ale możesz przestać łamać Kodeks Medyka. Nie spotykaj się z nim!
- Nie!!! Nigdy!!! – czarna krzyknęła najgłośniej jak tylko może - Jesteś potworem! Chcesz nas rozdzielić. Nie zgadzam się z tym!
- A powinnaś! Ktoś ci już powiedział, że stracisz na tym więcej niż zyskasz?
- Chciałabyś. – mruknęła ukrywając łzy.
Wiedziała dobrze, że zawodzi. Nie chciała, ale tak wyszło. Nie miała na to zbyt dużego wpływu. Jako kociak marzyła o tym by zostać najlepszą medyczką… Zawiodła też siebie… Nie była najlepszą uzdrowicielką…, jeśli w ogóle dalej można było tak ją nazwać. Nie ukrywała, było jej przykro. Strasznie przykro. Jednak Świt to co innego. Różnił się w oczach kotki od reszty. Był jedną z najważniejszych w jej życiu rzeczy. Nie mogła od tak go zostawić. Dalej do niego czuła miłość, a on do niej. Kochali się. Było im ze sobą dobrze.
Naglę usłyszała szelest. Ktoś tu szedł. Żółtym oczom ukazał się czekoladowy kocur.
- Naprawdę to zrobiłaś? – zapytał zszokowany dawny mentor – Naprawdę potrafiłaś to zrobić? Po tylu księżycach ciężkiej nauki i wbijania na pamięć kodeksu medyka? Zawiodłaś… mnie… i klan… Z-złamałaś kodeks medyka…
- A-ale t-to nie tak… Nie miało tak wyjść… To może dziwnie wygląda…, ale… – szepnęła przestraszona wyciągając łapę w stronę kota – Jeżowa Ścieżko! Przepraszam…
Syn Brzozowego Szeptu tylko syknął na kotkę z żalem w oczach i pobiegł przed siebie.
Kotka spuściła głowę i się rozpłakała. Po chwili na karku poczuła dotyk burego futra.
- Cętko? – mruknęła ocierając łzę i spoglądając na przyjaciółkę – Nie ważne co ci o mnie powiedzą, ale ja… musiałam. Wiesz co to znaczy kogoś kochać… Tak wyszło… J-ja… Cętko, proszę wysłuchaj mnie.
Brązowooka wysunęła pazur. Na karku czarnej pojawiło się kilka rys.
- Nie rozmawiaj ze mną! Okłamywałaś mnie i nic mi nie mówiłaś! Do tego łamiesz kodeks! Tak się nie zachowują przyjaciółki… - syknęła i sobie poszła.
- Przepraszam… - szepnęła.
Z daleka usłyszała głośny warknięcie. Konwaliowe Serce od razu go rozpoznała. Orlik.
- Wszystko słyszałem. – miauknął poważnym głosem biały wojownik – Tak mi przykro…, ale teraz… Uciekaj z naszego terytorium! Jak widać… plotki nie kłamią!
Kocur przegonił kotkę. Czarna popędziła z płaczem przed siebie. Nawet nie patrzyła za siebie. Z tyłu słyszała wrogie krzyki członków klanu.
Naglę się potknęła. Spadła w jakąś dziury. Serce Konwalii zaczęło bić coraz szybciej. Z dziury, z której jeszcze przed chwilą wpadało światło księżyca zostało nic. Ciemno. Zdawało się, że pomieszczenie w którym utknęła zaczęło się pomniejszać. Nie przystanęło. W końcu zaczęło zgniatać czarną.
***
- Aaaaa! – krzyknęła przestraszona. Rozejrzała się. Była w legowisku. Sama. Słońce świeciło już dawno na środku nieba. Normalny dzień. Spojrzała na dwój kark. Nie było tam żadnych śladów po pazurach przyjaciółki.
Na Klan Gwiazdy! To był sen czy jawa?
Stanęła i wyszła. Obóz tętnił życiem. Wojownicy łapali zwierzynę i wykonywali inne obowiązki, a uczniowie ciężko trenowali. Nic się nie zmieniło. Nikt też nie syczał na widok Konwalii tylko przyjacielsko się witał.
- Cześć, Konwaliowe Serce! – naglę usłyszała głos Jeżowej Ścieżki.
- C-cześć! – odmięknął nie śmiało. – J-ja bardzo przepraszam… Nie chciałam! Nie chciałam cię zawieść, ani innych…
- Co? Za co przepraszasz? – zapytał zdziwiony czekoladowy.
Czarna spojrzała się też ze zdziwieniem na asystenta medyka.
- No tak… To tylko sen…
- Miałaś sen? – powiedział zdziwiony.
- Nie… znaczy tak, ale to nie ważne.
- Na pewno?
- Na pewno. – pokiwała głową.
- Idziesz ze mną zbierać zioła?
- Nie… Wiesz ja chyba bardziej zajmę się ich układaniem.
- No dobrze, pomożesz Zajęczej Stopie. – westchnął i pomachał łapą na pożegnanie.
- Pa!
***
Konwaliowe Serce zapomniała już o koszmarze. Postanowiła wreszcie wziąć się w łapę i wrócić do normalnego życia. Nie zwracać uwagi na dziwne szepty, przynajmniej ten jeden dzień odpocząć od zmartwień i żyć tak jak kiedyś. Konwalia uważała tą pracę za całkiem miłą. - Hm… Rumianek, mak, mięta i szczaw… - szepnęła patrząc na starannie ułożone sterty ziół.
- Niczego nie brakuje? – rzekła Zajęcza Stopa do czarnej.
- Chyba nie… – odpowiedziała prawie bezsilnie asystentka medyczka. No tak… Dłuższe głodzenie się robi swoje. – Trzeba jeszcze policzyć jagody jałowca.
- Dobrze. Jak skończysz masz dzisiaj wolne.
- Jasne. Pomóc ci w czymś?
- Nie, nie. Dziękuję. Dużo już dzisiaj zrobiłaś.
Czarno-biała pokiwała głową. Na chwilę wyjrzała ze schowka medyka. Słońce już prawie zachodziło. Ta pora dnia najbardziej przypomniała kotce o Świtającej Masce. W tedy odbywały się ich spotkania.
Bezsilnie westchnęła.
- Jak ten czas szybko mija, co nie? – mruknęła medyczka.
- Tak. – Żółtooka pokiwała głową.
Naglę do pomieszczenia wbiegła Cętka.
- Cześć, cześć! – zawołała radośnie – Ktoś głodny? – rozejrzała się po schowku medyka. – Razem z Burzą upolowałam dwa króliki. Ależ się zmęczyłam… No… Zajęcza Stopo? Konwaliowe Serce? Macie tutaj. Jak nie chcecie to dajcie mi… Bo ja chętnie zjem jednego. – oblizała się po burym pysku – i oczywiście możecie zostawić coś Jeżykowi.
- Mniam! Dziękujemy. Jeżyk poszedł zbierać zioła więc szybko nie wróci…, ale my dawno nie jadłyśmy i jesteśmy baaaaardzo głodne. – zawyła Zajęcza Stopa dotykając ogonem Konwalii – Prawda?
- Tak…, ale ja chyba nie jestem głodna. – mruknęła cicho czarnuszka. Tak naprawdę jej żołądek wręcz błagał o posiłek, ale jakoś nie czuła chęci. Z jednej strony nie miała ochoty, a z drugiej karała się w ten sposób za łamanie kodeksu medyka.
- No co ty? Żarty sobie chyba robisz. Z tego co pamiętam jadłyśmy dzisiaj rano, a jest już wieczór. – oburzyła się Zajęcza Stopa. – Powinnaś coś zjeść, bo zaczniesz wyglądać jak trup, a nie kot.
- Ale co ja mogę na to poradzić? Jakoś nie mam ochoty. – mięknął pośpiesznie córka Zguby.
Cętka spojrzała się na Konwalię.
- Nie to nie, ale polowałam na to z moim bratem prawie cały dzień. Powinnaś uszanować naszą pracę. – burknęła.
Na pysku czarnej pojawiła się mina zakłopotania.
- Dziękuję. Zjem. – powiedziała w końcu.
- No. – miauknęła medyczka. – Dziękujemy, Cętko! Może zjesz z nami? W końcu te króliki nie są takie małe.
Cętkowana wojowniczka oblizała się.
- Bardzo chętnie. – spojrzała ze smakiem na dwa króliki.
<Cętkowany Kwiecie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz