— Jasne. — Jaskrowy Pył pokiwał łbem i wziął trzecią.
Dwójka wojowników odsunęła się od brzegu rzeki i ruszyła spacerowym krokiem w stronę obozu. Rybi ogon zwisał z pyska kocura, co jakiś czas łaskotając go po futerku na piersi. Wykonał gwałtowny ruch łbem, chcąc wysunąć go nieco do przodu, by nie musieć znosić tego uczucia po raz kolejny, jednak zamiast tego jedynie potknął się o wystający korzeń przez nieuważne stawianie kroków i padł jak długi na ziemię. Ryba, którą przypadkiem wypuścił przy zdezorientowanym miauknięciu leżała, opiaszczona, kawałek dalej.
— Żyjesz? — zapytała nieco poddenerwowana kotka upuszczając zwierzynę, gdy przybity szokiem wojownik nie poruszył się. Podeszła do niego.
— Żyję — wydukał, unosząc łebek, a następnie całym ciałem podnosząc się z ziemi.
Wybornie, jego niezdarność znowu zrobiła z niego skończonego idiotę. Ganiąc się w myślach, niezgrabnym ruchem przysunął się do wcześniej upuszczonej, nieszczęsnej płotki. Jej łuski były całe okurzone, a gdy brał ją do pyska, poczuł w zębach chrzęszczący piasek. Westchnął cicho, posyłając Biegnącemu Potokowi przepraszające spojrzenie. Wojowniczka uśmiechnęła się jedynie, machnięciem koniuszka ogona sugerując, że nic się nie stało i sama wróciła po swoje zdobycze. Tym razem Jaskrowy Pył nawet nie próbował wykonywać jakichkolwiek gwałtownych ruchów, jedynie szedł przed siebie niepewnym krokiem, co chwila patrząc pod łapy, żeby przypadkiem znowu nie nadepnąć na coś niepożądanego. Ogon ryby znowu smyrał go, powodując nieprzyjemne łaskotki, ale starał się to zignorować.
Weszli do obozu, kierując się od razu to stosu ze świeżą zdobyczą, żeby zostawić tam swoje łupy. Zanim jednak kocur to zrobił, jeszcze raz spróbował otrzepać płotkę z piasku niezgrabnymi ruchami tłustej łapki. Następnie ostrożnie ją odłożył, nie chcąc zepsuć czegoś jeszcze.
— Dzięki za wspólne polowanie — zwrócił się do towarzyszki.
— Nie ma sprawy! Chociaż w sumie to ja muszę się już zbierać, zaraz idę na patrol, no, miło było — miauknęła naprędce i nie czekając na odpowiedź, ruszyła szybko ku grupce kotów zbierających się przy wyjściu, które, jak Jaskier się domyślił, zapewne zbierały się na wspomniany przed chwilą przez kotkę patrol.
Jeszcze przez chwilę odprowadzał ją wzrokiem, po czym zerknął łakomie na stosik, przy którym wciąż stał. Jadł już śniadanie, ale chyba nikt na niego nie nakrzyczy, gdy weźmie dla siebie coś jeszcze… już prawie sięgał apetycznie wyglądającą nornicę, gdy niespodziewanie poczuł na sobie czyiś dotyk. Odwrócił się gwałtownie, jednak uspokoił się, gdy zobaczył, że to Oszroniony Płatek. Zaskoczyło go to trochę, kotka rzadko kiedy opuszczała legowisko starszyzny. W szczególności teraz, gdy Słodki Język nagle zniknęła, a klan został sam z nieumiejętnym Truskawkową Łapą, starsza nie chciała nic załapać. Wojownik odsunął się od stosu lekko zawstydzony, w myślach szukając wymówki na podjadanie.
— Ooo, hej mamo! Ja właśnie chciałem ci zanieść posiłek — miauknął przygłupawo, lekko ocierając się o jej szylkretowe futro w geście powitania.
— T-to mi-miło z two-twojej stro-strony sy-synku, a-ale n-nie je-jestem gło-głodna — odpowiedziała. Po chwili zamyślenia i milczenia usiadła obok niego, garbiąc się. — Chcia-chciałam za-zapytać, j-jak ra-radzisz s-sobie ja-jako wo-wojownik. Kie-kiedy m-mnie o-odwiedzasz, w o-ogóle o so-sobie n-nie o-opowiadasz.
— Uhm, ja? No, dobrze. Naprawdę dobrze, cieszę się, że Jesionowy Wicher mi zaufał i mianował tak młodo — stwierdził, nie do końca zgodnie z prawdą. Ale czy Oszroniony Płatek koniecznie musiała wiedzieć o wszystkich jego niepowodzeniach i lękach? Nie miał po co jeszcze bardziej dobijać już i tak smutnej, zmęczonej życiem matki.
— Cie-cieszę się. W-wiesz, chcia-chciałabym do-dożyć mo-momentu, w któ-którym do-dostaniesz swo-swojego pie-pierwszego u-ucznia. A-albo chwi-chwili, w któ-której zo-zobaczę swo-swoje wła-własne wnu-wnuki — zamruczała.
Jaskrowy Pył speszył się jeszcze bardziej. Nie lubił rozmów na tematy miłości i dzieci, zawstydzały go i wprawiały w jeszcze większe użalanie się nad sobą. Przecież nigdy nie byłby dobrym partnerem dla kogokolwiek, nie mówiąc już o byciu ojcem.
— Taaak… mamo, może już będziesz wracać do legowiska? Nie chcę, żebyś się przeziębiła, a ja akurat mam coś jeszcze do zrobienia — skłamał, czule pacnął ją ogonem i szybciutko ruszył w przeciwnym kierunku.
Pech chciał, że na jego drodze musiała wyrosnąć jak grzyb szylkretowa uczennica
<Pluskająca Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz