W dzień przyjęcia do kultu
Po skończonym mianowaniu Zalotnej Krasopani przyszedł czas na Syczkowy Szept. Jego imię też wszyscy skandowali, ale szylkretka nawet się nie uśmiechnęła. Nawet nie spojrzała na swojego brata.
— To nie jest jednak ostatnia rzecz, jaką musicie wykonać, zanim wrócimy do obozowiska. Zostało jeszcze oddanie prawowitego hołdu naszemu największemu przywódcy — powiedziała donośnie Wielka Kapłanka. Wojowniczka kątem oka dostrzegła, jak złoty kocur się do niej przybliża. Syczek wyglądał na zmęczonego. Żałośnie! Kotka rzuciła na niego wzrokiem pełnym pogardy i z grymasem na pysku się od niego odsunęła. Nie chciała mieć niczego do czynienia z tym… tym tchórzem! Przez kolejne minuty czuła jego wzrok na swojej skórze. Za wszelką cenę starała się na niego nie spojrzeć, ale jej ciekawskie oczy co jakiś czas wędrowały w jego stronę. Finalnie zirytowana zacisnęła zęby i prychnęła cicho, wyprzedzając nieco Syczka i stając bliżej Wielkiej Kapłanki.
— Możemy już ruszać — Wielka Kapłanka wymamrotała. Szylkretka odetchnęła z ulgą, teraz przynajmniej będzie mogła skupić się na chodzeniu prosto niż na myśleniu o Syczkowym Szepcie. Serdecznie miała już dość swojego brata, on nie zasługiwał na to, żeby tu być. Przyniósł na ceremonię ledwo żywego samotnika, a i tak został mianowany. Skandal. Gdyby tylko Zalotna Krasopani rządziła tą całą bandą, to by go zdyskwalifikowała, a gdyby nie zależało jej tak bardzo na miejscu w tym kulcie to może i by się jakoś spróbowała sprzeciwić Zarannej Zjawie. Z drugiej strony nie chciała wkurzać ani martwić swojej matki, bo chociaż w tym momencie była dla niej Wielką Kapłanką, to Zalotna Krasopani myślała już przyszłościowo. Ciekawe czy czarna kotka już wie o sporze, który powstał między jej dziećmi.
Było chłodno. Koty w zbitej grupce dreptały do wyznaczonego celu, do świętego miejsca, pod osłoną nocy. Ich sylwetki były delikatnie zarysowane przez blask księżyca na tle mrocznego lasu. Zalotna Krasopani skupiała swój wzrok głównie na Wielkiej Kapłance. Kotka wzbudzała w niej szacunek. Można by powiedzieć, że szylkretka ją podziwiała, ale sama już nie wiedziała, czy to ze względu na więzy rodzinne, czy na jej pozycję w kulcie. Kto wie, może w przyszłości wojowniczce uda się pójść w ślady swojej matki i zostać kimś ważnym? Zalotka miała na to nadzieję, chociaż do kultu dołączyła dopiero teraz, już wiedziała, że będzie jednym z jej priorytetów. Już wcześniej zaczęła brać wiarę w Mroczną Puszczę na poważnie. Odrzuciła wszystkie według niej głupie ateistyczne poglądy i powróciła na prawidłową ścieżkę. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, jak głupia była, odrzucając to, co od małego wpajała jej matka.
Po jakimś czasie kultyści dotarli nad ogromne drzewo. Nie miało ono liści, jego gałęzie delikatnie rysowały się na ciemnym, nocnym niebie. Wyglądały trochę jak ogromne szpony, pazury. Koty zwały go Ciernistym Drzewem, gdyż faktycznie, posiadał on miejsce, które było kompletnie otoczone cierniami. To właśnie przed nim zatrzymała się Wielka Kapłanka, jej mina była śmiertelnie poważna.
— Cierniste Drzewo. Symbol kultystów, święte miejsce. To właśnie ono łączy wszystkich dotychczasowych członków naszej grupy. Jest czymś niepodważalnie dla nas najważniejszym, bo to właśnie wśród jego korzeni spoczywa nasz wielki lider, Mroczna Gwiazda — wyjaśniła. Ciało Zalotnej Krasopani przeszedł dreszcz ekscytacji. Wyobrażała sobie kocura jako dumnego i odważnego przywódcę, założyciela kultu. Musiał być ogromnie szanowany. To… piękne, że jego dzieło zachowało się do dziś, że każdy poddany Mrocznej Puszczy wspomina teraz jego zasługi. Gdyby tylko szylkretka mogła w przyszłości uzyskać tak ogromny szacunek i popularność… Żeby faktycznie do tego doszło, musiała bardzo się przykładać do pracy na rzecz kultu, no i to właśnie zamierzała robić, pewnie w przeciwieństwie do jej brata, który wyglądał na niezadowolonego z faktu, że tu jest.
— Nie wystarczy jednak stać i bez celu wlepiać wzrok w tę drzewo. Nie na tym polega Rytuał wiążący. To szereg skomplikowanych i ważnych ruchów, które musicie wykonać i słów, które musicie wypowiedzieć — wyjaśniła.
***
Zalotna Krasopani podeszła do Ciernistego Drzewa. Delikatny wiatr muskał jej futro, było bardzo ciemno, mrocznie! Szylkretka czuła, że była to idealna noc na przeprowadzenie tego rytuału. Gdy Wielka Kapłanka tłumaczyła jego przebieg, wojowniczka czuła się tak magicznie. Czuła ogromną dumę, a także wiele innych odczuć, których nie potrafiła opisać słowami. Po prostu coś dziwnie ściskało jej wszystkie organy w środku ciała. Zalotka opuściła delikatnie głowę, stojąc przed ogromnym pniem. Wzięła głęboki oddech.
— Wielki Mroczna Gwiazdo. Wspaniały liderze Klanu Wilka. Składam ci hołd… — wymamrotała. Jej głos był cichy, ale bardzo pewny. Była przekonana o słuszności tego rytuału. Podniosła jedną łapę do góry i wysunęła pazury. Przez chwilę stała w takiej pozycji, po czym bardzo szybko przecięła sobie łapę, z której od razu zaczęła cieknąć krew. Kropelki tej szkarłatnej cieczy zaczęły skapywać na grób Mrocznej Gwiazdy. Kąciki ust Zalotnej Krasopani podniosły się do góry.
— Podarowuję ci moją krew, która jest esencją życia. Niech będzie dowodem mojej lojalności po wsze czasy. Chwała ci o panie… — powtórzyła słowa, które wcześniej kazała jej wypowiedzieć Wielka Kapłanka. Szylkretka postawiła łapę z powrotem na ziemi i pochyliła łeb, aby oddać należyty hołd zmarłemu liderowi. Stała tak przez jakiś czas, dopóki nie uniosła wysoko głowy i wróciła w szeregi tłumu, w którym przebywał jej brat – Syczkowy Szept.
— Teraz twoja kolej — szepnęła mu złośliwie do ucha, po czym jej futro zmieszało się z wieloma innymi. Zniknęła.
Koniec sesji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz