w dzień mianowania na ucznia
Tak strasznie ekscytowało go mianowanie! Szałwik nie mógł spać już od świtu, wyczekując tylko okrzyku Sroczej Gwiazdy, która miała tego dnia zwołać maluchy na ceremonię. W jego marzeniach pojawiały się przeróżne wizje, z czego najwięcej dotyczyło postaci jego mentora. Kim on będzie? Kimś z rodziny królewskiej? To było dla niego prawie że pewne! Tylko kto to mógł być? Kotewkowy Powiew odpadała ze względu na swoją pracę w żłobku. Tak samo Zimorodkowe Życzenie, bo nie interesowała kocurka rola medyka. Może jego mama? Albo jej siostra, Algowa Struga? Byłby w siódmym niebie, gdyby jego nauką zajęła się zastępczyni, Spieniony Nurt! A kto wie... Może okazałby się najszczęśliwszym kociakiem na świecie, a pod skrzydło wzięłaby go sama przywódczyni ich klanu? To było nieprawdopodobne, lecz nikt nie mógł zabronić kociakowi marzyć. Już nie mógł się doczekać!
Kiedy tylko Mandarynkowe Pióro otworzyła oczy, natychmiast tego pożałowała. Zamiast widoku spokojnie śpiących maluchów, powitały ją szeroko otwarte oczy Szałwika, który od razu zaczął błagać matkę o wypucowanie jego futerka do lśniącej czystości. Sam próbował, lecz nie był w stanie wygiąć się tak, by dociągnąć język we wszystkie wybrane miejsca. Dodatkowo jeszcze ślina kapała mu z pyszczka, dodając topornej pracy. Wolał, by zajęła się tym jego mama – w końcu nikt nie był od niej lepszy w myciu!
Gdy rozbrzmiał głos Sroczej Gwiazdy, zwołującej klan na zebranie, był już świeży, pachnący i przygotowany do ceremoniału. Jak prawdziwy książę.
***
Stykając się nosem ze swoim nowym mentorem, Szałwiowa Łapa czuł się... Nieco rozczarowany. Szerokie uśmiechy na pyskach swojego rodzeństwa napawały go radością, lecz jednocześnie sprawiały, że kotłowało się w nim pewne dziwne uczucie. To samo, które czuł, gdy jego matka przysuwała Murenę, Łuskę i Lagunę nieco bliżej piersi. To samo, które czuł, gdy powtarzano im o posiadaniu pięknego, idealnego koloru futra. Dlaczego jako jedyny nie dostał na mentora żadnej księżniczki?
Szałwiowa Łapa raz jeszcze spojrzał na wojownika, który od tego dnia miał być jego nauczycielem. Był raczej krępy. Jego futro było grube i podobnej barwy do sierści swojego ucznia. Łypała na niego para ciemnych, zielonych oczu, a pysk podstarzałego kocura nie wyrażał dużego zadowolenia.
— To co będziemy dzisiaj robić? — zapytał Szałwiowa Łapa, gdy wraz z większością innych uczniów skierowali się w stronę wyjścia z obozowiska. Nie chciał oceniać swojego mentora po samej okładce; w końcu nie znał go za dobrze. Sumowa Płetwa to było rzadko słyszane w obozowisku imię. Kiedy już widywał gdzieś wojownika, zwykle był to ustronny kąt, w którym mógł się zaszyć tak, by nikt mu nie przeszkadzał. Może było to błędne pierwsze wrażenie? Wiele kotów już nawet po wymienieniu paru zdań zmieniały się nie do poznania. Być może Sum był jednym z nich?
— Musisz zobaczyć nasze terytorium — odpowiedział jedynie i choć Szałwik przez parę uderzeń serca czekał na rozwinięcie jego wypowiedzi, nie doczekał się go.
— Pokażesz mi wszystkie zakamarki, o których opowiadali mi rodzice? — dopytał, chcąc podtrzymać dalej rozmowę. — O, na przykład jak ta... Kolorowa Łąka! Albo Spruchła Łupina!
— Wszystko w swoim czasie. — Sumowa Płetwa rzucił w stronę uczniaka pojedyncze spojrzenie i przyspieszył kroku.
Wkrótce Szałwiowa Łapa zrozumiał, dlaczego mentor nie chciał udzielić mu dokładniejszej odpowiedzi. Zamiast lasu czy polany, na które mógłby łatwo wkroczyć, jego oczom ukazały się rozsypane po rzece wysepki, za którymi dopiero ciągnął się suchy ląd.
Zrobił jeden niepewny krok do przodu. Zanim poszedł dalej, chciał wyczuć grunt. Szybko łapy Szałwiowej Łapy zatopiły się w wodzie, wpadając w lepki muł i wcale nie napawając go optymizmem.
— Brodziłeś się już w wodzie w kąciku zabaw? — zapytał jego mentor.
— Tak, ale tutaj woda jest głębsza... — wymruczał, wpatrując się w taflę. Tutaj przy nim była jasna i przejrzysta, lecz im dalej spoglądał, tym robiła się ciemniejsza i straszniejsza. W przeciągu jednej chwili zrozumiał lęk Czereśniowej Łapy. Faktycznie, było się czego bać...
— Woda to dla nas, nocniaków, najlepsza przyjaciółka — zaczął mówić spokojnym głosem Sumowa Płetwa, samemu wchodząc do niej aż po brzuch. — W tej chwili nurt jest wolny. Pójdź za mną.
Szałwik skinął głową i podążył za mentorem. Był przyzwyczajony do uczucia zlepiania się sierści i nie zrobiło ono na nim większego wrażenia. Im dalej jednak szedł, tym bardziej toporne stawało się stawianie kolejnych kroków i wyżej musiał unosić głowę, by móc brać oddechy. Nie umknęło to oczom Suma.
— Cofnijmy się na brzeg. Tam będzie ci łatwiej wystartować — mruknął po dłuższej chwili obserwowania nieudanych prób Szałwiowej Łapy. Gdy znaleźli się znów na suchym piasku, uczeń otrzepał się z wody.
— Brr. Zimna — wymruczał. — Ale tak przyjemnie zimna...
— Jest kilka sposobów na wchodzenie do wody. Najlepiej jednak jest dać się jej ponieść. — Sum zignorował jego komentarz i po wypowiedzeniu swoich słów powolnym krokiem wszedł do rzeki. Szałwiowa Łapa przyglądał się mentorowi i wsłuchiwał się w dawane przez niego instrukcje. — Zanim jeszcze stracisz dno, zacznij przebierać łapami, tak, jakbyś kopał dołek. Reszta przyjdzie naturalnie.
— Dobrze — mruknął i podążył za nim, nie spuszczając z wojownika wzroku. Kocurek kopiował jego ruchy, zdając sobie sprawę, że... to działało. Płynął! Naprawdę płynął! Może i nie wyglądał jeszcze jak ryba, bardziej niezgrabna wodna mysz, ale to nadal było coś! Uśmiech zawitał na pysku Szałwiowej Łapy, gdy dwójka kotów dobiła do brzegu następnej wyspy.
— To jeszcze dwie i będziemy na brzegu — powiedział Sumowa Płetwa, sprawiając, że uszy jego ucznia opadły.
Kiedy już znaleźli się po drugiej stronie, mogli rozpocząć zwiedzanie. Woń tego miejsca zupełnie różniła się od tej, która unosiła się w obozie. Tutaj w jego nozdrza, zamiast znajomego mu zapachu kotów, mleka i świeżo upolowanej zwierzyny, uderzyła natura. Zroszona trawa, odległy las... W uszach miał nie obozowy gwar, a śpiew ptaków, plusk płynącego strumienia, szelest źdźbeł i liści... "Na gwiezdnych!" — pomyślał sobie Szałwiowa Łapa. Nawet nie poznał dobrze tych terenów, a już był w nich zakochany.
Sumowa Płetwa nie czekał na swojego podopiecznego. Szałwik musiał podbiec, by go dogonić. Na szczęście miał prędkie łapy...
Weszli w głąb niewielkiego lasu. Malec przyglądał się bacznie każdemu pniu, dziupli i każdym zaroślom, czekając, aż jego mentor zacznie coś opowiadać. Ten jednak głównie milczał, więc Szałwik musiał zadowolić się samym oglądaniem i sensacją wywołaną nowymi widokami, zapachami i dźwiękami. W końcu do jego nozdrzy dobiegła inna woń niż do tej pory. Zapach Klanu Nocy, tak dobrze mu znany, że już nawet niewyczuwalny, powoli ustępował jakiemuś innemu. Nieznanemu. Dzikiemu. Sumowa Płetwa nagle się zatrzymał.
— Czy to granica? — zapytał go uczeń, wpatrując się w głąb puszczy.
— Tak.
— Z jakim klanem?
— Żadnym — odpowiedział, przez co Szałwiowa Łapa przechylił zdziwiony głowę.
— Jak to?
— To tereny nienależące do żadnego z klanów. Pomieszkują je samotnicy, lisy, borsuki i wszystkie inne stworzenia, których nie chcielibyśmy trzymać u nas — wyjaśnił swojemu uczniowi, lecz ten wciąż do końca nie rozumiał.
— To dlaczego nie możemy ich sobie wziąć?
Sum rzucił mu przeciągłe spojrzenie i ruszył dalej, idąc wzdłuż granicy. Szałwik podążył za nim.
— Nasze terytorium jest wystarczająco duże, by wyżywić wszystkich wojowników. Większe tereny oznaczają więcej patroli, a już w tej chwili okrążenie całości sprawi, że będą cię pobolewały łapy. Lepiej pilnować tego, co posiadamy w tym momencie. — Zaraz po wypowiedzeniu tych słów przysiadł, by spryskać jedno z rosnących obok drzew swoim zapachem. Szałwiowa Łapa spojrzał na niego zdębiony.
— Dlaczego..?
— Najlepszym sposobem na wyznaczanie granic jest mocz. Robi tak większość zwierząt. Zostawia on silny zapach, który jednoznacznie mówi wszystkim, że to terytorium już do kogoś należy — tłumaczył. — Można także ocierać się o pnie czy drapać tak, by było widać ślady po pazurach, lecz mocz, szczególnie ten dorosłych kocurów, jest najbardziej efektywny.
Szałwiowa Łapa skinął głową. Fakt. Coś, co tak śmierdzi, na pewno daje jasno do zrozumienia, że nie należy się tu zbliżać...
Kiedy doszli dalej, ich oczom okazał się inny las niż ten za granicą Klanu Nocy. Zamiast starych, wysokich drzew, większość gaju stanowiły młode, niskie i o łaciatej, czarno-białej korze.
— Co to są? — zapytał, wskazując na jedno z drzewek.
— To brzozy, od których pochodzi nazwa tego miejsca – Brzozowy Zagajnik. — Sumowa Płetwa nie poświęcił tej lokacji dużo czasu. Prędko ją opuścili, kierując się w stronę innej... O wiele dziwniejszej.
Po ominięciu kolejnego niewielkiego lasku znaleźli się w miejscu, które wyglądało na przekopane. Na pierwszy rzut oka było tu tylko parę kanciastych kamieni, lecz gdy para kotów podeszła bliżej, okazało się, że na skałach wyryte były pewne wzory i symbole. Szałwiowa Łapa mrużył oczy, próbując coś w nich zobaczyć, lecz na próżno.
— Jesteśmy na Opuszczonym Cmentarzysku. Te kamienne statuy zostały kiedyś stworzone przez dwunogów, a następnie pozostawione same sobie.
— Po co im takie coś? — dopytał Szałwik, któremu od samego patrzenia robiło się nieswojo. — To jakieś ich stare obozowisko?
— Kto wie. — Sum wzruszył ramionami, po czym dodał: — Żadnego tu nie widzieliśmy od długich księżyców.
Razem podeszli do brzegu rzeki. Rozwidlała się tu w kilku miejscach – cienkim strumykiem oddzielała ich od gęstej puszczy, a inną odnogą zamieniała się w obłe jezioro.
— Tam — Wojownik ogonem wskazał na drugi brzeg, gdzie rosła knieja — za tym lasem jest Owocowy Las. Natomiast tam, gdzie to jezioro, Klan Burzy. — Przesunął koniuszek ogona w lewo. Szałwiowa Łapa zaczął węszyć w powietrzu, próbując wyczuć zapach burzaków, lecz z tej odległości było to trudne zadanie. Na marne wypatrywał również ich patrolu.
— Jeszcze nieraz spotkasz się z Klanem Burzy — mruknął Sum, zawracając. Czyżby to był koniec ich podróży?
— To... To były całe nasze tereny? — zapytał go zdziwiony Szałwik.
— Oczywiście, że nie. Reszta czeka cię już jutro — wyjaśnił spokojnym głosem, trochę rozczarowując młodego kocurka.
— Mam siłę, by zobaczyć resztę! — zapewnił mentora, próbując przekonać go do dalszego zwiedzania. Chciał zobaczyć całość! Na pewno jego rodzeństwo zaliczyło już całe terytorium, a on się guzdrał...
— Wszystko w swoim czasie. — Powtórzył swoje poprzednie słowa Sum, nie ulegając prośbom ucznia. W końcu dał on za wygraną. Jeden dzień w tę czy we w tę nie robił przecież dużej różnicy. — Zamiast tego możemy dopracować pływanie.
— Stoi — odpowiedział Szałwiowa Łapa, podążając za starszym wojownikiem w stronę obozu.
[1598 słów; nauka pływania]
[przyznano 32% + 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz