Gdy tylko okoń wypłynął bliżej brzegu uniosła się ku niemu czarna łapa, która z niebywałą wprawą wyrzuciła go w powietrze. Woda ochlapała kota obok, który w akcie zemsty odpłacił się swej towarzyszce tym samym. Po wodzie poniósł się rzewny śmiech Zmierzchającej Zatoki, która wyszczerzyła się do Judasza. To właśnie takie dni pełne beztroski lubiła najbardziej…
Ostatnio jednak nie były one jej dane. Musiała martwić się o rozwijającą się rodzinę, o dobre wyszkolenie swojej uczennicy, o udźwignięcie śmierci Tuptającej Gęsi. Zbyt duży natłok, kłopotów w bród, a ona sama pośród tego wszystkiego… Ciążyło jej to niesłychanie, jednak jak to ona - nie dała tego po sobie poznać. Po prostu wciskała na pysk wymuszony uśmiech i starała się być wsparciem, co jednak nie wychodziło jej zbyt dobrze.
Na niespodziewany trzask podskoczyła nieco, gwałtownie wyrzucając z głowy te myśli pełne niepokoju i zdała sobie sprawę, że to po prostu Judasz nadepnął przypadkiem na gałąź. Rzuciła mu słaby uśmiech, jednak on znał jej sztuczki.
— Wszystko w porządku? — w powietrzu zawisło jego pytanie, jak gdyby okrywając ich płachtą niepewności. — Zachowujesz się jak nie ty… Co cię dręczy?
Czy chciała udzielać odpowiedzi na jego pytanie? Zdecydowanie nie. Nie chciała, by przejmował się jej stanem, zwłaszcza, że na razie miał na głowie wykarmienie siebie i brata. Z tego, co nie tak dawno temu jej powiedział wynikało, że główny dostęp do zwierzyny łownej zablokował im jakiś parszywy lis… Cóż jednak mogli uczynić z tak małym doświadczeniem? Wbrew swej woli wzięła głęboki oddech, by przygotować się do odpowiedzi.
— Po prostu się martwię — rzuciła, wbijając wzrok w nieruchomą taflę wody. — Wszystko stało się takie… Spokojne. Aż nazbyt, nie sądzisz? Jakieś niebezpieczeństwo nad nami zawisło, lecz jest zbyt późno, by się przed nim obronić.
— Mi się wydaje, że nie warto się przejmować. Przynajmniej na razie. Cisza przed burzą nie zawsze jest przyjemną pieszczotą, jednak czymś nieuniknionym. Należy cieszyć się tym czasem, przynajmniej dopóki nikt nam nie przeszkodzi — skwitował, łagodnie kładąc końcówkę swojego ogona na jej boku. — Chodźmy, upolujmy coś dla młodego, pewnie umiera z głodu — dodał na koniec.
Och, Klanie Gwiazdy, co ona by bez niego zrobiła?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz