Niedługo po narodzinach kociąt Mandarynkowego Pióra
Kotka starzała się. Czuła to w każdym ruchu, każdym swym geście, postawionym kroku, widziała swe siwe kosmyki sierści w znajomym, lecz zmienionym przez upływający czas obliczu, które za każdym razem odbijało się w tafli wody, gdy chyliła nad nią swój pysk. Wiedziała, że nie zostało jej już wiele czasu wśród żywych. Przeżyła swoje. Spełniła polecenie matki, uchroniła Klan Nocy, a końcowo zawędrowała na sam szczyt tej pokrętnej, kociej hierarchii, jaka panowała w dziczy. Co jednak najistotniejsze - zabezpieczyła swą rodzinę, tak, by każdy jej potomek mógł wieść spokojne i dostatnie życie. Pod jej skrzydłami kluły się pisklęta od małego chowane na przyszłych liderów, medyków i zastępców. Do władzy nie mieli już jak dojść niewyszkoleni wojownicy, którzy swymi nierozważnymi czynami doprowadziliby do upadku rzecznych mieszkańców. Kocięta, które od małego przyzwyczajane były do myśli objęcia w przyszłości władzy, oswajane z konsekwencjami ich czynów, szkolone do wręcz nieskazitelnej perfekcji, na liderów pewnych i odważnych, miały wkrótce zająć miejsce starej kocicy. I właśnie to widziała, przypatrując się z odległości swym prawnuczętom - przyszłość. Liderów i ich wiernych zastępców, wspieranych pomocną łapą medyka, rządzących surowo, acz sprawiedliwie. Nie wszystkie koty to rozumiały. Lecz dla Sroczej Gwiazdy nie było to niczym zaskakującym. Każdy z nich chciałby w swe szpony złapać choćby blade widmo możliwości objęcia tak ważnej funkcji.
— Czy Pchli Nos doniósł wam mój prezent? — spytała mrukliwie, wchodząc do ciepłego wnętrza żłobka.
— A czy on kiedykolwiek nie wykonał twojego rozkazu? — zaśmiała się cicho srebrna, nim udzieliła odpowiedzi — Oczywiście, że tak, Babciu. Ja i kocięta jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni — dodała, zgrabnym ruchem głowy wyrażając swoje podziękowanie.
Czarno-biała uniosła kąciki swego pyska, przelatując wzrokiem po wspomnianym upominku. Biała, podłużna i wyczesana skóra leżała w rogu żłobka, tuż obok legowiska dla królowych z rodu. Jej była właścicielka, zgrabna samica gronostaja, szczycąca się swą zachwycającą okrywą, którą przywdziewała tylko na trzy księżyce, była jedną z ostatnich ofiar liderki. Sprytna łasiczka była dobrym wyzwaniem dla spiętych, już nie tak silnych jak niegdyś, kończyn liderki. Godną przeciwniczką, która nie mogła ot tak pójść w niepamięć. Na rozkaz Sroczej Gwiazdy, jej wiotkie zwłoki zostały rozebrane z śnieżnego płaszcza, a następnie oczyszczone ze szkarłatnych plam, jakie okryły jej jasne włosie. Jedynie końcówka ogona gronostajki była ciemna, hebanowa.
Cichy, senny pomruk rozniósł się po żłobku. Piątka śpiących dotąd, kulących się przy aksamitnym brzuchu matki młodych, zaczęła wybudzać się ze swego snu. Zielone, zmatowiałe wiekiem oczy liderki skierowały się wprost na nie.
<Szałwiku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz