Z uśmiechem na mordce, potulnie niczym baranek, podreptał za Mirabelką do ich obozu. Przedstawił się, opowiedział o sobie wszystko, co tylko mogło być istotne, nie ukrywając żadnych szczegółów... Może powiedział nawet zbyt dużo, biorąc pod uwagę, w jak kiepskim i chwiejnym stanie zostawił poprzedni klan. Nawet coś, co większość wojowników uznałaby za poniżające, było dla Miodka w całkiem łatwe do przełknięcia. Musiał, oczywiście na jakiś czas, znów powrócić do rangi ucznia. Pozwolił sobie nawet na żartowanie z faktu, że bycie terminatorem jest mu, najwidoczniej, pisane bardziej niż bycie pełnoprawnym wojownikiem.
Ten, i wiele innych, rzuconych luźno dowcipów, sprawił, że niechęć, która narodziła się wraz z momentem, gdy dawny Klifiak przekroczył próg obozu, szybko zanikała. Owocniakom podobało się, że kocur nie jest bucem, biorącym życie "prawdziwych" klanach za coś lepszego. Ostatecznie na korzyść czekoladowego wypowiedziała się jego samotnicza przeszłość. Był mieszkańcem świata, nie nadmorskich klifów.
No właśnie, ale czy społeczność spełniła jego oczekiwania...
Trzeba przyznać, że pech chciał, aby Miodek pojawił się w życiu nowych kotów w bardzo trudnym czasie... Przypuszczał nawet, chociaż nie znał sytuacji w Klanie Nocy i Wilka, że na wszystkie tereny spadła jakaś klątwa. Wszystko wydawało się walić.
O tym, co działo się przez ostatnie parę księżyców, opowiedziała mu Migotka. Koteczka nie była tak wylewna i starała się nie karmić ukochanego wszystkimi, nawet najmniejszymi szczególikami, ale nie wstydziła się być szczera. Nie było czego ukrywać. Nawet gdyby miodowooki nie widział wcześniejszej liderki, zauważyłby posępne nastroje panujące w obozie. Sama ukochana wydawała się być w głębokiej żałobie; widocznej mimo ciągłych prób ukrycia jej. Kiedy udało mu się wyciągnąć z szylkretki to, co leży na jej rozedrganym serduszku, otulił ją mocniej niż kiedykolwiek dotąd. Wieść o odejściu matki Migotki dotknęła go bardziej, niż można by się było spodziewać; spotkał ją przecież tylko na zgromadzeniu... Ba! Nie wiedział nawet, że to ta jasna Pani była Kruchą. Dopiero pełen emocji i łez opis, który wychlipywała żałośnie jego Ptaszynka, leżąc przy jego piersi, otworzył mu oczy. Wyznał wtedy, że mimo krótkiej, niemal przelotnej znajomości, widział, że jej matula musiała być iście nadzwyczajną kotką.
Tak naprawdę wszystkie jego złe myśli, zawahania i smutki znikały, gdy tylko miał możliwość włożyć pyszczek w delikatne, miękkie niczym chmurka futerko Migotki. Wciągał wtedy słodki, lekko cierpki zapach sadu; wszystko stawało się łatwiejsze...
Tak naprawdę wszystkie jego złe myśli, zawahania i smutki znikały, gdy tylko miał możliwość włożyć pyszczek w delikatne, miękkie niczym chmurka futerko Migotki. Wciągał wtedy słodki, lekko cierpki zapach sadu; wszystko stawało się łatwiejsze...
* * *
— Mhm... — wyburczał, zasłaniając się delikatnie ogonem i prostując jedna z tylnych łap, niemal nie trącając śpiącej Figi.
— Wstawaj, proszę. — ponagliła. — To... Bardzo ważne...
Przeciągłe ziewnięcie wydobyło się spomiędzy perlistych zębów. Migotka musiała się odsunąć, kiedy długi grzbiet i patykowate łapy gwałtownie się rozprostowały. Otwierając ślepia, uczeń ułożył łeb na nogach, wlepiając przymrużone oczy w zwiadowczynie.
— Dzień dobry Skowroneczku~ Czym sobie zasłużyłem, że mogę ujrzeć twój rozśpiewany dzióbek o tak wczesnej porze? — wyszczebiotał, a widocznie zdenerwowana ukochana na moment zapomniała o rosnącej guli w gardle. Uśmiechnęła się delikatnie, ale szybko przypomniała sobie, dlaczego tak bardzo zależało jej na wczesnej rozmowie z partnerem.
— Dz-dzień dobry... Czy pójdziesz ze mną... — Przełknęła ślinę, coraz bardziej unikając długiego kontaktu wzrokowego.
— Moja miła, czy-
— Na spacer! — dodała, nie robiąc sobie nic z tego, że przerwała kocurowi w połowie słowa, jak i zdania. — Przepraszam... Po prostu... Chodźmy razem na spacer...
— Jeśli Ptaszynka chce rozwinąć skrzydełka, to ja bardzo chętnie jej potowarzyszę. — zapewnił, podnosząc się powoli. Ostatni raz rozciągnął się i z Migotką u boku skierował się ku wyjściu. Spojrzał w niebo; bezkresny, jasny błękit, wciąż naznaczony delikatnie purpurą nocy, był bezchmurny.
— Wiesz... Miło tak wyjść, kiedy słońce nie piecze grzbietu... — tłumaczyła się zwiadowczyni, wlepiając wzrok w krzaki malujące się bezpośrednio przed nimi.
— To prawda. To niebezpieczne; nie chciałbym, żebyś patrolowała w godzinach górowania słońca... — Uczeń za to patrzył tylko na nią. Kotka czuła to; policzki aż ją piekły.
— Przecież to mój obowiązek, Miodku... Nie mogłabym być taka samolubna. Wtedy moje zwiady spaść mogłyby na Mirabelkę... Nie, nie! Nie wygaduj takich głupotek. — Pokręciła głową. — W dodatku... Ja zawsze uważam.
— Wiem, wiem, Moja Chmurko... — wymruczał, a następnie zamilkł, ciesząc się po prostu obecnością szylkretki.
Już po kilku chwilach znaleźli się przy rozwidlającym się strumyku. Zwiadowczyni przysiadła na brzegu, utrzymując jednak taki dystans od wody, aby terminator czuł się komfortowo. Wbijała pazury w wysuszoną ziemie. Wielokrotnie otwierała i zamykała pyszczek. Uszy obracały się w stronę nawet najmniejszego dźwięku. Jej rosnący stres coraz bardziej oddziaływał na czekoladowego. W pewnym momencie miał wrażenie, że jego serce bije głośniej i raptowniej niż jej. W końcu nie mógł już tego znieść.
— Migotko! Tak się nie godzi! Litości, Moja Najdroższa! — rozżalony jęk wyrwał się z ciemnego pyska, a rozedrgany wzrok skakał między zielonymi, teraz przerażonymi, oczami, a całą resztą ciała Owocniaczki. — Proszę, proszę! Nie łam mi serca; ja tego nie zniosę! Pełna jesteś niepewności i strachu, ja to widzę, jak nikt inny, więc jeśli masz mi łamać serce, Mój Skowroneczku poranny, to zrób to szybko, a następnie wrzuć mnie do tego strumienia, bo z tęsknoty i tak bym padł niczym uschnięta róża!
Strach zamotał w głowie Migotki. Musiała całkowicie skupić się na słowach, które niczym wartki wodospad lały się z pyska partnera. Nie miała pojęcia, o czym on mówił...
— A-Ah! Miodku, proszę przestań! Nie mów takich rzeczy! Nie, nie! — zaczęła krzyczeć, wręcz panicznie. Czekoladowy potulnie ucichł, ale wciąż patrzył na nią kocięcymi oczkami, jakby czekając na najgorsze. — Posłuchaj mnie... Ale, nie! Obiecaj, że nie piśniesz słóweczka nawet, dopóki nie skończę... W porządku? — Kocur kiwnął nieśmiało łbem. — No dobrze... A więc, wiesz... Nie jestem najmłodszą kotką w Owocowym Lesie. Nie narzekam na swój wiek! Ale... Chodzi o to, że wiele już w życiu mogłam doświadczyć... Ale jest coś, co jest jeszcze przede mną... A z każdym dniem może się oddalać i w pewnym momencie, może po prostu być już zbyt zamglone, abym mogła po to sięgnąć. Abyśmy MY mogli po to sięgnąć... — wymruczała, na końcu już niemal niedosłyszalnie.
— N-nie rozumiem... — pisnął czekoladowy.
— Misiu... Bo ja chciałabym być mamusią — powiedziała, zmuszając się, aby utrzymać kontakt wzrokowy. Strach w żółtych oczach zaczął zamieniać się w niedowierzanie, aż w końcu rozbłysły szczerymi, jasnymi iskierkami. Miód zaśmiał się głośno i szczerze, a następnie skoczył i wtulił się w pierś ukochanej, niemal jej nie przewracając.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz