— Blask.
— Coś się stało Cień?
— Co myślisz o tym, byśmy poszli do Klanu Klifu?
— Tego, do którego idą tamte dwa koty?
— Tak.
— Nie wiem. Mam mieszane odczucia.
— Też. Ale teoretycznie bylibyśmy tam bezpieczniejsi. W praktyce możemy uciekać i za wielką wodę i tak nas tam dopadną. Tylko odwlekamy to w czasie.
— Ale przynajmniej mamy większe szanse, by się przeżyć.
— Niby tak. A co, chcesz tam iść?
— Nie wiem, szczerze… trochę boję się, że tam również będą mnie nienawidzić. W końcu jestem biały… Jestem albinosem i jeszcze nie mam łapy.
— Niby chłopaki mówili że nic nam tam nie grozi i że członkowie tamtej grupy nie są tacy uprzedzeni, ale nadal słuszna uwaga. No nic, pomyślę jeszcze nad tym.
Blask ma podobne zdanie do mnie, ale bardziej boi się tego, co tam nas czeka, czemu się nie dziwię. Jednak nigdzie nie będzie nam tak źle, jak pod ziemią. Tu gdzie jesteśmy teraz, jest niby spoko, ale jest ryzyko natknięcia się na szpiegów, którzy nas wydadzą. Poza tym, nie jestem już członkiem największej mafii w całym mieście, tylko intruzem, i to jeszcze z obcych terenów. Ktoś może nas wydać, jak dowie się, że jest to opłacalne. Lub mu się nie spodobamy i nas udupi. Wiem, jakie są realia, dlatego muszę uważać. Niby mogłem zostać w mafii i wtedy miałbym tutaj wpływy, jako następca mojego ojca. Większość zarządców tego miejsca mogłaby wtedy chcieć mieć ze mną dobre stosunki. Ale z pewnością wieść o zaginięciu moim i Blaska już się rozeszła po gangach, więc nie mam co liczyć na życie i szacunek. Będę musiał zabierać stąd Blaska i uciekać tak daleko, jak tylko mogę, inaczej mój brat i ja zginiemy. Od teraz nie będę wychodzić na polowanie przed zmrokiem i będę mieć się na baczności. I żadnych rozmów z obcymi, nawet tymi głupimi pieszczochami. Pieszczochy niby są niegroźne, dlatego są świetnymi potencjalnymi szpiegami. Muszę uważać na te zdradzieckie szuje.
— Cień.
— Hm?
— Myślisz, że spotkamy kogoś fajnego w tamtej grupie?
— Masz na myśli jakieś ładne kotki? — Szczerze mówiąc, sam liczyłem na taką ładną koteczkę, aczkolwiek Blask z dupy wystrzelił z tym pytaniem.
— Nie... Do końca. Bo wiesz… Ja… Ja wolę kocury.
To oświadczenie nieco mnie zaskoczyło. Blask wygląda na zdrowego… Trudno, mam brata geja, ale czy to jakiś problem? Nie. Ja wolę kotki, on kocury i jest super. Przynajmniej nie ma ryzyka, że zakochamy się w tej samej kotce, tej jednej małej rzeczy bym mu nie odstąpił, nawet jako bratu. W sumie może mu nawet pomogę z podbiciem do jakiegoś przystojnego kocura, ciekawe, jacy są w jego typie.
— Czy ci to przeszkadza? — zapytał Blask, bo byłem dosyć długo cicho.
— Nie, cieszę się też, że teraz nikt nie uniemożliwi ci związania się z innym kocurem. Absolutnie nie mam nic przeciwko twojej orientacji, jestem twoim bratem. Będę cię kochał, nawet jak zaczniesz identyfikować się z kamieniem i żywić się światłem słonecznym. Ty też zawsze mnie akceptowałeś i wspierałeś. Jak chcesz, możemy razem popatrzeć na jakieś fajne kocury.
— Czemu nie. Tylko boję się, że jak już się do któregoś zbliżę, on mnie odrzuci. W sumie chciałbym poznać kocura, który byłby tak szlachetny, jak ty.
— Nie jestem szlachetny.
— Mam o tym inne zdanie.
— Powiedz mi jeszcze, że ja ci się podobam…
— Nie, wyglądasz jak szczur z kanału. Powinieneś trochę się ogarnąć, twoje futro jest potargane, brudne i zmatowiałe. I mógłbyś mieć nieco mniej ponurą minę i zacząć cieszyć się życiem. A poza tym wolę rudych.
— Dlaczego miałbym się zacząć cieszyć życiem? Życie jest okrutne i bardzo niesprawiedliwe. Poza tym wszyscy chcieliby mojej śmierci, zarówno ojciec, matka, reszta mafii, jak i koty z większych gangów tutaj, bo za nasze łby zostały wyznaczone niebotyczne nagrody. Nieważne gdzie uciekniemy, tak będzie już zawsze.
— Nie poznaję cię. Gdzie podział się kot, który rzucał się za mną w szczęki psa, stawiał opór niesprawiedliwości, dążył do tego wspaniałego życia pod gołym niebem, z dala od śmierdzących kanałów? Tobie już przestało zależeć na czymkolwiek. Poddałeś się. Czy gdybym zginął, nadal chciałbyś żyć?
Oboje znaliśmy odpowiedź. Ma rację, ja już niczego nie chcę i budzę się co rano tylko dlatego, że on żyje. Inaczej dawno bym to skończył. Muszę znaleźć jakiś cel w życiu. Gdy przestałem dążyć do wolności i ją osiągnąłem, przestało mi zależeć.
— Przepraszam Blask. Ja już nie umiem żyć…
— Nie trzeba umieć. Ja nie umiem. Wystarczy chcieć i cieszyć się każdym nowym dniem.
— W ten sposób przeżyłeś tyle księżyców w gangu starych?
— Częściowo tak. Resztą tego, co trzymało mnie przy życiu, była nadzieja na lepsze i to, że mnie potrzebowałeś.
— Ty mnie też.
— I to utrzymało nas obu przy życiu, sprawiając, że jesteśmy tutaj razem.
— Jak myślisz… Co by się stało, gdybyśmy zostali?
— Nie mam pojęcia. Jedyne co było pewne to twoje dziedziczenie władzy, szaleństwo Czarodziejki a ja pewnie bym tam długo nie pociągnął.
— Na szczęście wybrałem wolność i ciebie ponad władzę.
— Na szczęście.
Cieszę się, że wyciągnąłem nas stamtąd. W sumie razem się wyciągnęliśmy. A teraz powinniśmy budować nowe życie, zamiast tak tutaj sterczeć. Niedługo zabiorę nas do tamtego klanu czy jak mu tam, znajdę partnerkę i będziemy żyć wszyscy razem, nie martwiąc się o jutro. A te śmiecie z gangu? Niech tam siedzą. Nie dam im nas znaleźć, choćby szukali wszędzie. Nie wiem, jaki będzie cel mojego życia, jak na razie chcę być dobrym bratem. Blask uważa, że jestem świetnym, ale jeszcze sporo mi brakuje. Poza tym, jak już będę w tamtej grupie, fajnie byłoby jakoś wspiąć się wyżej po szczeblach hierarchii; może nawet do władzy. Może i już nie jestem następcą zarządcy zorganizowanej grupy w mieście, ale nadal coś ciągnie mnie do władzy i silny instynkt przywódczy przypomina o sobie. Mechanizmy zastraszania i zdobywania szacunku z gangu nadal pamiętam perfekcyjnie. Ale nie chcę zastraszać. W byciu przywódcą nie chodzi o to, trzeba być ze swoimi podwładnymi, pomagać im i ich prowadzić. Brakuje mi tego czegoś, co ma dobry przywódca, oraz tej małej iskierki empatii, jaką ma Blask. Urodziłem się przyszłym przywódcą, ale pragnę być tylko dobrym podwładnym. Aby dobrze władać, trzeba umieć dobrze słuchać poleceń.
— Coś się stało Cień?
— Co myślisz o tym, byśmy poszli do Klanu Klifu?
— Tego, do którego idą tamte dwa koty?
— Tak.
— Nie wiem. Mam mieszane odczucia.
— Też. Ale teoretycznie bylibyśmy tam bezpieczniejsi. W praktyce możemy uciekać i za wielką wodę i tak nas tam dopadną. Tylko odwlekamy to w czasie.
— Ale przynajmniej mamy większe szanse, by się przeżyć.
— Niby tak. A co, chcesz tam iść?
— Nie wiem, szczerze… trochę boję się, że tam również będą mnie nienawidzić. W końcu jestem biały… Jestem albinosem i jeszcze nie mam łapy.
— Niby chłopaki mówili że nic nam tam nie grozi i że członkowie tamtej grupy nie są tacy uprzedzeni, ale nadal słuszna uwaga. No nic, pomyślę jeszcze nad tym.
Blask ma podobne zdanie do mnie, ale bardziej boi się tego, co tam nas czeka, czemu się nie dziwię. Jednak nigdzie nie będzie nam tak źle, jak pod ziemią. Tu gdzie jesteśmy teraz, jest niby spoko, ale jest ryzyko natknięcia się na szpiegów, którzy nas wydadzą. Poza tym, nie jestem już członkiem największej mafii w całym mieście, tylko intruzem, i to jeszcze z obcych terenów. Ktoś może nas wydać, jak dowie się, że jest to opłacalne. Lub mu się nie spodobamy i nas udupi. Wiem, jakie są realia, dlatego muszę uważać. Niby mogłem zostać w mafii i wtedy miałbym tutaj wpływy, jako następca mojego ojca. Większość zarządców tego miejsca mogłaby wtedy chcieć mieć ze mną dobre stosunki. Ale z pewnością wieść o zaginięciu moim i Blaska już się rozeszła po gangach, więc nie mam co liczyć na życie i szacunek. Będę musiał zabierać stąd Blaska i uciekać tak daleko, jak tylko mogę, inaczej mój brat i ja zginiemy. Od teraz nie będę wychodzić na polowanie przed zmrokiem i będę mieć się na baczności. I żadnych rozmów z obcymi, nawet tymi głupimi pieszczochami. Pieszczochy niby są niegroźne, dlatego są świetnymi potencjalnymi szpiegami. Muszę uważać na te zdradzieckie szuje.
— Cień.
— Hm?
— Myślisz, że spotkamy kogoś fajnego w tamtej grupie?
— Masz na myśli jakieś ładne kotki? — Szczerze mówiąc, sam liczyłem na taką ładną koteczkę, aczkolwiek Blask z dupy wystrzelił z tym pytaniem.
— Nie... Do końca. Bo wiesz… Ja… Ja wolę kocury.
To oświadczenie nieco mnie zaskoczyło. Blask wygląda na zdrowego… Trudno, mam brata geja, ale czy to jakiś problem? Nie. Ja wolę kotki, on kocury i jest super. Przynajmniej nie ma ryzyka, że zakochamy się w tej samej kotce, tej jednej małej rzeczy bym mu nie odstąpił, nawet jako bratu. W sumie może mu nawet pomogę z podbiciem do jakiegoś przystojnego kocura, ciekawe, jacy są w jego typie.
— Czy ci to przeszkadza? — zapytał Blask, bo byłem dosyć długo cicho.
— Nie, cieszę się też, że teraz nikt nie uniemożliwi ci związania się z innym kocurem. Absolutnie nie mam nic przeciwko twojej orientacji, jestem twoim bratem. Będę cię kochał, nawet jak zaczniesz identyfikować się z kamieniem i żywić się światłem słonecznym. Ty też zawsze mnie akceptowałeś i wspierałeś. Jak chcesz, możemy razem popatrzeć na jakieś fajne kocury.
— Czemu nie. Tylko boję się, że jak już się do któregoś zbliżę, on mnie odrzuci. W sumie chciałbym poznać kocura, który byłby tak szlachetny, jak ty.
— Nie jestem szlachetny.
— Mam o tym inne zdanie.
— Powiedz mi jeszcze, że ja ci się podobam…
— Nie, wyglądasz jak szczur z kanału. Powinieneś trochę się ogarnąć, twoje futro jest potargane, brudne i zmatowiałe. I mógłbyś mieć nieco mniej ponurą minę i zacząć cieszyć się życiem. A poza tym wolę rudych.
— Dlaczego miałbym się zacząć cieszyć życiem? Życie jest okrutne i bardzo niesprawiedliwe. Poza tym wszyscy chcieliby mojej śmierci, zarówno ojciec, matka, reszta mafii, jak i koty z większych gangów tutaj, bo za nasze łby zostały wyznaczone niebotyczne nagrody. Nieważne gdzie uciekniemy, tak będzie już zawsze.
— Nie poznaję cię. Gdzie podział się kot, który rzucał się za mną w szczęki psa, stawiał opór niesprawiedliwości, dążył do tego wspaniałego życia pod gołym niebem, z dala od śmierdzących kanałów? Tobie już przestało zależeć na czymkolwiek. Poddałeś się. Czy gdybym zginął, nadal chciałbyś żyć?
Oboje znaliśmy odpowiedź. Ma rację, ja już niczego nie chcę i budzę się co rano tylko dlatego, że on żyje. Inaczej dawno bym to skończył. Muszę znaleźć jakiś cel w życiu. Gdy przestałem dążyć do wolności i ją osiągnąłem, przestało mi zależeć.
— Przepraszam Blask. Ja już nie umiem żyć…
— Nie trzeba umieć. Ja nie umiem. Wystarczy chcieć i cieszyć się każdym nowym dniem.
— W ten sposób przeżyłeś tyle księżyców w gangu starych?
— Częściowo tak. Resztą tego, co trzymało mnie przy życiu, była nadzieja na lepsze i to, że mnie potrzebowałeś.
— Ty mnie też.
— I to utrzymało nas obu przy życiu, sprawiając, że jesteśmy tutaj razem.
— Jak myślisz… Co by się stało, gdybyśmy zostali?
— Nie mam pojęcia. Jedyne co było pewne to twoje dziedziczenie władzy, szaleństwo Czarodziejki a ja pewnie bym tam długo nie pociągnął.
— Na szczęście wybrałem wolność i ciebie ponad władzę.
— Na szczęście.
Cieszę się, że wyciągnąłem nas stamtąd. W sumie razem się wyciągnęliśmy. A teraz powinniśmy budować nowe życie, zamiast tak tutaj sterczeć. Niedługo zabiorę nas do tamtego klanu czy jak mu tam, znajdę partnerkę i będziemy żyć wszyscy razem, nie martwiąc się o jutro. A te śmiecie z gangu? Niech tam siedzą. Nie dam im nas znaleźć, choćby szukali wszędzie. Nie wiem, jaki będzie cel mojego życia, jak na razie chcę być dobrym bratem. Blask uważa, że jestem świetnym, ale jeszcze sporo mi brakuje. Poza tym, jak już będę w tamtej grupie, fajnie byłoby jakoś wspiąć się wyżej po szczeblach hierarchii; może nawet do władzy. Może i już nie jestem następcą zarządcy zorganizowanej grupy w mieście, ale nadal coś ciągnie mnie do władzy i silny instynkt przywódczy przypomina o sobie. Mechanizmy zastraszania i zdobywania szacunku z gangu nadal pamiętam perfekcyjnie. Ale nie chcę zastraszać. W byciu przywódcą nie chodzi o to, trzeba być ze swoimi podwładnymi, pomagać im i ich prowadzić. Brakuje mi tego czegoś, co ma dobry przywódca, oraz tej małej iskierki empatii, jaką ma Blask. Urodziłem się przyszłym przywódcą, ale pragnę być tylko dobrym podwładnym. Aby dobrze władać, trzeba umieć dobrze słuchać poleceń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz