Pora nagich drzew
Zaćmiona Łapa razem z Liściastym Futrem i Zielonym Wzgórzem popędziły na ambitną wyprawę, aby spróbować znaleźć jakieś zmarznięte, ale wciąż zdatne do wykorzystania, roślinki. Wyszły, kiedy słońce było dokładnie na środku nieboskłonu; wtedy też młodsza asystentka po raz pierwszy i ostatni widziała tego dnia żółtą roziskrzoną tarczę. Zaraz potem wróciła do ciemności składziku; tam też pozostała, aż do teraz. Czereśniowa Gałązka wzięła dzisiaj na swój grzbiet obchód po obozie. Ćma chciała ją wyręczyć, ale starsza uparła się, że ciągłe przesiadywanie w jednym miejscu i segregowanie ziół, jest dla niej jeszcze bardziej niekorzystne niż spacerowanie po jaskini i pogawędki z uczniami, wojownikami i starszymi. Bladooka musiała więc sama się czymś zająć.
Segregowanie ziół, dotykanie ich delikatnych listków i płatków, upajanie się głębokim aromatem... To była część profesji, którą Księżyc lubiła najbardziej. Oczywiście kochała uczucie, jakie daje jej obserwacja dochodzących do siebie pacjentów, nie mówiąc już o specjalnej, niesamowitej więzi, którą posiada z Klanem Gwiazdy... Ale to było coś, co daje jej tyle wewnętrznego spokoju...
Siedziała więc cichutko, niemal jak myszka w krzewie berberysu, a jedynymi dźwiękami były niejednostajne, głuche uderzenia, które rozbrzmiewały, gdy jej gruby ogon dotykał wysuszonego mchu. W końcu jednak coś wyrwało ją z transu. Nie usłyszała delikatnych kroków, ale cichy głos doleciał do niewielkich uszu.
— Zaćmiona Łapo! — Znała ten głos. Słyszała go bardzo, bardzo często. Należał do Pietruszkowej Łapy, która była najlepszą przyjaciółką jej siostrzyczki. Przychodziła niemal codziennie, a czasami Ćmie wydawało się, ze gdyby mogła, nawet spałaby z medyczkami, a dokładnie, z Zaćmieniem. Zanim zdążyła się nawet poruszyć, czekoladowa koteczka wpełzła do składziku spowitego w mroku. Schyliła się, ale asystentka nie umiała dojrzeć, co mogła położyć na posadzce. Uczennica najpewniej wyszłaby bez słowa, ale młodsza poczuła się zobligowana do wytłumaczenia jej nieobecności; zwłaszcza że Pietruszka zawsze wydawała się bardzo sympatyczna i nigdy jej krzywo z oczu nie patrzyło.— Wyszła... — mruknęła cichutko, odwracając pyszczek w stronę przybysza. Wlepiła blade oczy kotkę, ale szybko przeskoczyła nimi w zawiniątko, które położyła na jednej z mszystych kupeczek. — Przyniosłaś...? — Zauważyła, jak futro na ciemnym karku raptownie sie podnosi, ale równie szybko znów opada. Musiała ją wystraszyć... Speszyła się nieco.
— Słucham? — rzuciła odruchowo, ale szybko się zreflektowała i przywitała uprzejmie. — Witaj, Ćmi Księżycu! Przepraszam, że cię nie zauważyłam. Przyniosłam dla was pajęczynę — wyjaśniła, obdarzając srebrną kotkę przyjaznym spojrzeniem. Błysk w jasnych oczach odsłonił zaskoczenie asystentki. Tak trudno było znaleźć teraz pająki, a tym bardziej pajęczyny, które zdołały przetrwać wszystkie te mroźne zawieruchy. Niesamowite...
— To miłe — mruknęła. Posłała jej łagodny uśmiech i podniosła się z nagrzanej posadzki. Chciała obejrzeć, ile udało się jej znaleźć. Pochyliła się nad kupeczką białych, cienkich smużek, których faktycznie było dość sporo. Zmrużyła blade ślepia; coś zauważyła. — Ah! Spójrz! — Można by było pomyśleć, że był to wybuch strachu, zwłaszcza że tę reakcję wywołał niewielki, niemal niewidoczny pajączek. Ćma jednak była nim iście oczarowana. — Śpi... To telema.— Znasz się na pająkach? — zapytała z zaciekawieniem, spoglądając na srebrną kotkę. W oczach iskrzyło jej zadowolenie. Księżyc rozumiała to; nic nie daję tyle radości, co poczucie się docenionym. — To, że wiesz, jak się nazywa, jest niesamowite! — zamruczała czekoladowa, nie kryjąc swojego podekscytowania.
Gdyby nie pokrywały ich gęste futro, a w samej zielarni nie panował niemal całkowity mrok, policzki zapłonęłyby jej czerwienią. Fakt, niezwykle lubiła wszelkie maleństwa, dla których świat jest zwykle nieczuły i okrutny. Chciałaby, żeby większa ilość kotów potrafiła docenić ich niezwykłość. Dostrzec, jakie są pracowite, nieuległe i ile jest w nich chęci do życia... Serce jej się łamało, kiedy widziała jak uczniowie czy kocięta pastwią się nad żukami, czy urywają motyle skrzydełka...
— Może troszkę... — wymruczała, nie odrywając oczu od pajączka — Lubie... Stworki? — Delikatnie się zaśmiała; nie wiedziała, jak dokładnie opisać te wszystkie tak różne, a jednocześnie równie niedoceniane żywe istotki, a nie chciała, aby Pietruszka myślała, że na jej miłość zasługują jedynie majestatyczne ważki albo żuki o mieniących się pancerzach. Nawet te "paskudki" zasługują na chwile uwagi. — Zwłaszcza ćmy, a ty?
<Pietruszka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz