Dwa księżyce wcześniej
Barwne lilie przyozdabiały legowisko starszej kocicy, której pierś już nigdy nie miała się unieść. Jej imię brzmiało Tuptająca Gęś - było wyjątkowe, idealne dla zastępczyni powołanej na ścieżkę przyszłego lidera. Jasne jak promienie słońca płatki pod wpływem wiatru rozwiały się na cztery strony świata, odsłaniając kolejną warstwę kwiecia: czerwonych maków. Przypominały krew, która popłynęła strugą tamtego dnia za sprawą mordercy. Krew królewską, tak cenną, a jednak zwyczajną, jak u każdego innego kota, bo wyschła wraz z życiem, wraz z zielonymi oczami czarno-białej księżniczki leżącej spokojnie teraz, pod płaczącą wierzbą. Rodzina Sroczej Gwiazdy po udekorowaniu leża przeszła wolnym krokiem do wyspy, której nazwa pozostawała tajemnicą, i w tej chwili zalewała ciało zastępczyni białymi kwiatami, które symbolizować mogły jej niewinność, czystość, lecz także pustkę wypełniającą serca członków rodziny - bo w końcu stracili kogoś ważnego, kogoś, kto czynnie uczestniczył w ich życiu. Tego bólu nie dało się zapełnić, aż do śmierci i tylko w Klanie Gwiazdy była nadzieja na ponowne spotkanie, by znów móc się cieszyć wspólnymi momentami. Jednakże rodzina Laguny jakoś nie zdawała się mocno wierzyć w ich przodków, dlatego zostało cierpienie i wieczna męka. Osamotniona tułaczka, która miała trwać aż do ich ostatniego oddechu.
Smutek, żal, a także rozpacz zebranych łączyła się z nazwą drzewa jak jakaś niewidzialna nić przeznaczenia: niedostępna zmysłom, lecz z pewnością istniejąca w sposób niematerialny bądź metafizyczny. Wierzba nie była jedyną płaczącą istotą obecną przy truchle kotki, ależ nie. Lamentowali niemal wszyscy - zaczynając od najbliższej rodziny zmarłej, a kończąc na jej niedoszłym mężu, Kolcolistnym Kwiecie. Niebieski kocur wyrywał się cały czas do przodu, zatapiając ostatni raz pysk w futrze Tuptającej Gęsi. Biadolił i krzyczał, wpadał wręcz w szał, gdy widział przed sobą dzieło okrutnej natury. Tworzył on scenę tak przygnębiającą i łamiącą, że każdy o kruchym charakterze odwracał wzrok, by nie rozpłakać się jeszcze bardziej. A wśród nich, tych wszystkich poszkodowanych oraz zdruzgotanych przez los, siedziała Srocza Gwiazda, która nawet nie puściła kropli łzy z półprzymkniętych oczu. I choć jej mina, twarda jak kamień, mówiła jedno, tak oczy zdradzały coś kompletnie innego: rezygnację, gasnące z każdym księżycem życie. Starość witała na całym ciele, a głos, który wylał się z pyska, był jeszcze słabszy niż trzcina połamana na silnym wietrze.
— Zebraliśmy się wszyscy, by pożegnać Tuptającą Gęś. — Zapadła przejmująca cisza. Nikt nie ważył się ruszyć, wszystkie oczy były wlepione w liderkę. — Naszą zastępczynię… moją córkę — przełknęła. — której życie odebrano zbyt szybko. Pomagała mi w obowiązkach przez niezliczone księżyce i pilnowała tego, by klan rósł w siłę wraz z królewskim rodem. Tym samym zasługuje na najwyższy szacunek i pochówek na tej wyspie, gdzie leży reszta jej rodziny. Niech Klan Gwiazdy ma ją w opiece.
Przywódczyni Klanu Nocy wstała ociężale z polanki pokrytej oczkami wodnymi, a następnie zdjęła z uszu świecidełka, które łagodnie wylądowały na ciele zastępcy. Zebrani widząc czyn czarno-białej nie wahali się ani chwilę i również dołączyli do ceremonii, zdejmując wszelkiego rodzaju ozdoby. Pióra, łuski, kwiaty - nie miało to znaczenia. Niektórzy zbliżyli się do ciała kotki, jako prezent pożegnalny przekazując zmarłej jej własne przedmioty; wszelakie cuda tego świata, bo nie miała już z nim nic wspólnego; dusza odeszła na srebrną skórę i zostawiła za sobą korpus, ale może - lecz tylko może - zabrała ze sobą swoje przedmioty. Istniała opcja, że nosiła je dumnie wśród niezliczonych gwiazd.
— Gdy zjawicie się w obozie, przekażcie wszystkim, że trwa żałoba. Nie chcę widzieć nikogo z ozdobami. — Po kilku cichych minutach, Srocza Gwiazda wygłosiła ostatnią prośbę i odwróciła pysk w stronę przekopanej ziemi z kwiatami. Nie spuściła wzroku z miejsca, gdzie niedawno pożegnano Tuptającą Gęś. — Ja tutaj jeszcze zostanę, by czuwać przy zmarłej. Możecie już wrócić do swoich obowiązków.
Członkowie Klanu Nocy skinęli głowami na znak zrozumienia i powolnym krokiem skierowali się do wyjścia, gdzie czekała na nich wysoka ściana, stworzona z trzcin. Zanim wszyscy zniknęli za gęstwiną wykreowaną z wodnej roślinności, Kolcolistne Kwiecie oparł się o bark Różanej Woni, najpewniej psychicznie wykończony smutkiem i złością wypełniającą jego umysł, a potem szepnął coś do ucha medyczki - coś, czego Laguna, idący z tyłu, nie był w stanie usłyszeć. Czarno-biała kotka tylko zamruczała, zapewne wyrażając swój ból i - już nieco głośniej - zaproponowała mewi kwiat, na co kocur zmarszczył nos z obrzydzeniem. Rozmowa zaczynała być ciekawa, wręcz nawet zabawna, zdaniem młodego księcia, lecz zanim zbliżył się do dwójki kotów na podsłuchiwanie, pomiędzy nim a wymienioną parą pojawiła się Zimorodkowe Życzenie, psując cały misterny plan. Niebieskie oczy kociaka zwęziły się do szparek - nienawidził, gdy ktoś mu przeszkadzał, ale co mógł na to poradzić? Nic. Ciche prychnięcie wydobyło się z małego pyska. Nikt nie zwrócił na to uwagi.
W ostateczności można było stwierdzić, że minął dzień tragiczny. Większość wojowników szła ze spuszczoną głową, nie odzywając się do niemal nikogo. Atmosfera gęstniała z każdym cięższym wydechem, który uciekał z płuc. A pośród skomlenia, zbitych z tropu spojrzeń oraz nikłych dźwiękiem kocich kroków czaiły się oczy mroźne jak lód, oceniające środowisko bez większych emocji - bo może i cała otoczka była przykra, ale Laguna nie odczuwał w tej, bądź tamtej chwili smutku.
On tego po prostu nie rozumiał. Nie rozumiał, dlaczego on i jego rodzeństwo mieli płakać.
Nie dało się zaprzeczyć pewnym faktom. Tuptająca Gęś, gdy jeszcze chodziła po tym padole, z pewnością budziła respekt; w końcu była drugim najważniejszym osobnikiem, psiakrew! Co wschód słońca wychodziła z legowiska wojowników, by zaplanować patrole i wracała do niego dopiero gdy księżyc wisiał na niebie. Ale oprócz tego, w oczach Laguny, zastępczyni jawiła się jako nieznacząca postać… nie, wróg. Kocurek nie potrafił zapomnieć tego dnia, gdy ona pojawiła się w żłobku - ten jeden jedyny raz. Przekazywała wspaniałą wieść o ślubie, coś, na co każdy normalny powinien się cieszyć. Jednakże jej mina w stosunku do Mandarynkowego Pióra była skwaszona, a oczy ani razu nie skierowały się w stronę księcia, ani nikogo innego z jego rodzeństwa. Dla niej oni byli tylko dodatkiem, więc i on postanowił traktować ją w ten sam sposób. Niebieskie ślepia nie wyprodukowały łez. Obojętność witała na pysku przez cały pogrzeb.
Teraz pozostało tylko jedno pytanie: czemu dosłownie każdy miał się okryć żałobą w tym zamkniętym społeczeństwie? Laguna nie potrafił znaleźć odpowiedzi, a brak rozwiązania powodował irytację, której nie chciał odczuwać. Mógłby co prawda zwrócić się z tym do mamy, ale szósty zmysł podpowiadał, że tym razem nie wypada jej mówić o takich rzeczach. Musiał skorzystać z ostatniej deski ratunku - Mureny. Zdobyć informacje od siostry i rywala w jednym.
Czarno-biała kotka nie poszła jeszcze spać. Oglądała zza żłobka księżyc, który leniwie wędrował po gwieździstym niebie, wspinając się coraz wyżej na ciemnawy nieboskłon. Jej ogon łagodnie podrygiwał na wietrze, a wzrok wbity był w dal - niby gdzieś, ale jednak nigdzie. Z pyska dało się wyczytać głębokie zamyślenie, niezmącone żadnym dźwiękiem. Wyglądała poważnie w blasku luny.
— Witaj, siostro.
Laguna wyszedł z ukrycia, na co ona nieznacznie się wzdrygnęła. Oboje normalnie trzymali się z daleka od siebie - naturalne więc było, że Murena nie spodziewała się gościa w postaci brata-dziwaka; w dodatku egoisty, który połowę dnia przesiadywał w samotni, skupiony na układaniu futra.
— Po co przybyłeś?
— W skrócie? Po odpowiedź. Nie streszczając? Na rozmowę. Nie rozumiem, dlaczego ciągali nas na tą wyspę. — wymamrotał i usiadł obok, niewzruszony krzywym spojrzeniem siostry. — Zmarnowaliśmy cenny czas na kogoś, kto nie był obecny w naszym życiu. Mieliśmy schylać głowę zastępcy, który nawet nie był na tyle silny, by pokonać byle samotnika! A żeby nie było mało, Tuptająca Gęś nigdy nie przyniosła mi podarków, w przeciwieństwie do Sroczej Gwiazdy, medyków i… ojca. — Ostatnie słowo przeszło mu z trudem. Miał co do niego pewne… uwagi. — Naszą mamę też jakoś nie odwiedzała, jednak zdjęliśmy w żałobie wszystko, co nas upiększało. Czy nie żal ci twojego łabędziego pióra? Nie jesteś zła o ten cały chaos? Dzięki nie możesz go nosić. Dzięki komuś, o kim szybko zapomnimy.
<Mureno?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz