Ten obcy kocur nazywał Agresta… swoją matką?! I starszy nie wydawał się być ani odrobinę zdziwiony tym faktem? Czy to oznaczało, że kiedyś uchodził za trans kotkę, czy może…
Potrząsnęła głową.
Przecież to nie było nawet porównywalne do najbardziej szokującego faktu, wywnioskowanego z przebiegu tej konwersacji. Agrest rzeczywiście miał… SYNA?! Jak to w ogóle było możliwe? Z kim, kiedy, dlaczego…? Nie potrafiła sobie tego wyobrazić. A przede wszystkim: czemu on sam ani nikt inny nawet nie zająknął się na ten temat! Czy tych zaginionych dzieci miał jeszcze więcej?!
Z każdym kolejnym uderzeniem serca zaistniała sytuacja traciła coraz więcej sensu, a przerażenie Mirabelki tylko rosło. O czym oni w ogóle mówili! Poważnie zaczynała się czuć, jakby wpadła z ojcem do dołu, który w pierwszej kolejności nie powinien znajdować się na tym świecie, bo tutejsze koty mówiły o wydarzeniach, jakie nie miały miejsca w ich uniwersum. I pewnie faktycznie byłaby skłonna uwierzyć w takie wytłumaczenie, gdyby jej tata nie odpowiadał na pytania samotników bez żadnego zająknięcia. Ale to przecież! Cały jej pogląd na rzeczywistość właśnie stanął w płomieniach.
Owszem, ówczesny lider wspomniał córce o wygnańcach, ale oczywiście nie pisnął ani słowem, że wśród nich znajdował się jego syn! Gniew, jaki zrodził się w szylkretce po poznaniu tej informacji, wręcz palił poduszki jej łap. Pomijając już nawet aspekt etyczny ukrywania tego, to było przecież tak nieodpowiedzialne! Szczególnie kiedy srebrny nawet nie ukrywał swoich przemocowych zapędów. Z drugiej strony, im dłużej Mirabelka przysłuchiwała się tej rozmowie, tym bardziej rozumiała, dlaczego rodzic nie pałał do podzielenia się z nią tą historią…
Ale zaraz, zaraz. Skoro Agrest był rodzicem tego całego Krogulca, czy to oznaczało także, że tym samym ona miała brata? I był nim… ten agresor? Fuj! Prędzej zaczęłaby publicznie wychwalać Grację niż kiedykolwiek chcieć mieć do czynienia z kimś takim.
Jakim cudem Agrest adoptował takiego szaleńca w pierwszej kolejności? Kota, który bez wahania życzył mu śmierci i cierpienia, głosił nienawiść wobec samotników, rzucał w każdego wyzwiskami, wysuwał absurdalne wnioski oraz wydawał się być obsesyjnie zazdrosny o wszystko poza nim. W głowie się to nawet nie mieściło. Czy członkowie jej rodziny nie posiadali przypadkiem genu, który okrutnie zmuszał ich do podejmowania niedorzecznych decyzji?
Zmrużyła oczy, lustrując wygnańca od opuszek aż po sam czubek uszu. Nie ufała mu. Ani trochę. Po wyjściu z szoku nawet bardziej. Jej niechęć wręcz nieustannie rosła, w najmniejszym stopniu nie potrafiąc dostrzec rzekomej „woli pojednania” kocura, o której tak zapewniali jego partnerzy. Wrzos i Owies wydawali się z kolei mieć autentycznie dobre serca, jakby z natury emanując ciepłem oraz serdecznością. Zdaniem Mirabelki byli jednak zbyt zaślepieni miłością do arlekina, żeby stanowić wiarygodne źródło wiedzy. Oczywiste, Krogulcowi mogło kiedyś faktycznie zależeć na Agreście, ale to nie sprawiało automatycznie, że aktualnie ten sentyment się utrzymywał i pozbawiał go złych intencji. A para uzdrowicieli nie zdawała się choćby brać tego pod uwagę.
Zadrgała ogonem, kiedy tata wyszedł z jamy w zamiarze porozmawiania ze srebrnym w cztery oczy. Dla poczucia spokoju najchętniej nie spuszczałaby staruszka z oka, ale za bardzo szanowała jego decyzję, także zdając sobie sprawę, że naciskanie na coś takiego nie byłoby w porządku.
Pozostawało jej więc jedynie wierzyć w intuicję swojego ojca i czekając, uważnie nasłuchiwać wszelkich odgłosów z zewnątrz.
***
— Mirabelko, na pewno dobrze się czujesz? — zagadnął Wrzos, prawdopodobnie zauważając, że odpłynęła myślami. — Mamy pokaźny zapas ziół, więc jakbyś czegoś potrzebowała, nie krępuj się nam tego zgłosić. Naprawdę nie ma sensu się męczyć, jeśli coś ci dolega.
Szylkretka kilkukrotnie zamrugała oczami ze zdziwienia, chwilę później posyłając mu przepraszające spojrzenie.
— Tak, tak, wszystko w porządku — zadeklarowała pospiesznie. — I dziękuję za zapewnienie, jednak na razie nie potrzebuję nic takiego. Jestem po prostu trochę zmęczona i chyba dlatego trudniej pozostać mi obecną. — Właściwie to powiedziała prawdę, choć jedynie częściową. Zmęczenie było jednym z powodów, ale tym drugorzędnym. Głównie martwiła się o tatę i to dlatego ciężej wchodziło się jej w tryb skupienia. — Czy coś jeszcze zostało tu do uporządkowania? — Przelotnie rozglądnęła się po norze, oceniając rezultaty ich pracy. Z dumą stwierdziła, iż jaskinia wyglądała nieskazitelnie.
— Wszystko już zrobione, nie przejmuj się — zachichotał Owies. — To dopiero teraz zacznie się dla ciebie prawdziwa przygoda! Mówię ci, przyrządzanie dań jest jeszcze przyjemniejsze, niż sobie wyobrażasz. Ale to właściwie bardziej zaraz niż teraz, bo musimy się najpierw udać do naszego składziku zwierzyny.
Szylkretka poruszyła się niespokojnie.
— I ja mam iść z wami czy…?
Uzdrowiciel wydawał się dostrzec jej brak chęci.
— Możesz zostać.
Odetchnęła z ulgą na to przyzwolenie, w duchu dziękując liliowemu. To nie tak, że nie interesowała ją skrytka czy towarzystwo kocurów; wręcz przeciwnie! Nie poszła z nimi jedynie dlatego, że niewiedza na temat stanu rodzica nie dawała jej spokoju. Musiała sprawdzić, czy jest bezpieczny.
Dyskretnie wyszła z nory, starając się nie zdradzać swojej obecności żadnym dźwiękiem. Z kołatającym sercem zbliżyła się do dwóch sylwetek na wystarczającą odległość, tylko po to, żeby… ujrzeć jak Agrest wybucha radosnym śmiechem i z największą czułością przyciąga syna-samotnika w swoje objęcia.
Mało brakowało do tego, by w tym dokładnym momencie zbierała swoją szczękę z trawy.
Ale… jak? Uważała, że bez wątpienia ta dwójka już prędzej nawzajem powyrywa sobie kłaki, niż dojdzie między nimi do tego typu gestów. Huh. To było tak dziwne!
Po przyglądaniu się im przez dłuższą chwilę nie mogła jednak nie przyznać, że ten widok był zwyczajnie uroczy. Obraz szczęśliwej mordki taty zawsze sprawiał, że robiło się jej cieplej na sercu.
Powoli skierowała się z powrotem do jamy, nie chcąc więcej naruszać ich prywatności.
Krogulec rzeczywiście… chciał mieć relację ze starszym? Mimo tego wszystkiego, co jeszcze przed chwilą o nim mówił? Mimo całego dramatu historii ich rozstania? Mimo tego, że raz podobno próbował go zabić?!
Potrząsnęła głową, nie potrafiąc wyrzucić z siebie skonfliktowanych emocji. Nie nastąpił tutaj żaden logiczny przebieg wydarzeń, co tylko wprowadzało ją w większą konsternację. Samotnik mógł z łatwością odepchnąć staruszka, a mimo to tego nie zrobił. Czyżby jakimś cudem rzeczywiście mu wybaczył? Czy Mirabelka była w kompletnym błędzie, czy może jednak miała trochę racji?
Prychnęła sama do siebie.
Nie mogła być aż tak podejrzliwa! Szczególnie nie po tym, co właśnie zobaczyła. Przecież Agrest obecnie wyglądał na tak szczęśliwego, jakby złączył się samą z Wszechmatką. I tylko to miało znaczenie.
Sprężystym krokiem weszła do wnętrza legowiska i rozszerzyła źrenice, kiedy zaraz po niej wgramolili się do niego Wrzos i Owies z ilością zwierzyny, jakiej dawno nie widziała na oczy. Ojeju!
— No to co — zgadnął kremowy — gotowa na najlepszą kulinarną zabawę?
Bura uniosła ogon w przypływie ekscytacji.
— Jak najbardziej!
***
Ku jej własnemu zaskoczeniu, to miejsce w mgnieniu oka stało się dla niej niezwykle przytulne. W przeciągu zaledwie kilku wschodów słońca zaczęła się czuć tu tak komfortowo i swobodnie, jakby bywała tutaj od kocięcych czasów. Pokochała Owsa i Wrzosa niemal jak własnych wujków, zawsze pomagając im w przyrządzaniu uczt i słuchając ich opowieści z niegasnącym zainteresowaniem. Dowiedziała się od nich tylu rzeczy, o jakich nie miałaby pojęcia, zostając w klanie! Co do samego Krogulca natomiast… nadal miała mocno mieszane uczucia. Dostawała jednak coraz więcej okazji, by obserwować jego wrażliwszą stronę, którą tak zawzięcie próbował ukryć, co wpływało pozytywnie na opinię tortie o nim. Dosyć śmieszna sytuacja. Obecnie arlekin wydawał się jej bardziej zabawny niż stanowiący rzeczywiste zagrożenie (choć o tym drugim nadal miewała myśli).
Spokój zwiadowczyni przyniosły też rozmowy z Agrestem, który na szczęście zgodził się jej szczegółowo wyjaśnić całą historię oraz wyspowiadał się ze swoich przewinień. Musiała przyznać, że posiadania aż tak dzikiego życiorysu to się po nim nie spodziewała.
Mimo naprawdę miło spędzonego tutaj czasu nie czuła się smutna podczas pożegnania. Tęskniła już za resztą rodziny, Owocowym Lasem i starą rutyną. Jednocześnie serce ścisnęło się jej na widok taty tulącego do siebie najstarszego syna z taką wylewnością, jakby się bał, że już nigdy się z nim nie zobaczy. Skrzywiła się ostro na to skojarzenie, mając ochotę pokręcić zaprzeczająco głową. Dostali zaproszenie, więc na pewno jeszcze się tu pojawią!
Nie dopuszczała do siebie innej myśli.
***
A jednak. Ostatnie księżyce życia Agresta wydawały się zupełnie przeciec jej przez palce. Jednego wschodu słońca wróciła z nim do Owocowego Lasu i wspólnie zostali objęci przez czekającą tam rodzinę, drugiego mogła już jedynie dotknąć jego lodowatego ciała. Wszystko wydarzyło się zbyt szybko. A przynajmniej tak się czuła.
Nie zapomniała jednak o drugiej części najbliższych, a raczej trójce samotników, którzy mieli taki status u taty. Żywiła wobec nich zbyt wielki szacunek, żeby nie powiedzieć im o jego śmierci. Wyraz przejęcia Owsa i Wrzosa był dla niej czymś przewidywalnym, czymś, do czego już się przyzwyczaiła. Natomiast reakcja samego Krogulca? Z początku szok, potem czerwieniące się ślepia, a na koniec ucieczka… Jeśli kiedykolwiek miała wątpliwości czy samotnikowi naprawdę zależy na Agreście, w tamtym momencie zniknęły one bezpowrotnie. Pierwszy raz ujrzała go bez żadnej fasady, bez usiłowania zaprzeczenia swoim emocjom, bez nieustannych prób utrzymania wizerunku, którego tak naprawdę nigdy nie posiadał. W jakiś sposób było to niezwykle wywalające. Jakby nareszcie kliknęło coś, co nadawało sens temu wszystkiemu.
Obserwowała, jak gnał w głąb lasu, z poczuciem jakby niemal obserwowała samą siebie. Zdecydowanie nie spodziewała się, że kiedykolwiek łatwiej będzie się jej utożsamić ze zrzędliwym kocurem, niż ze swoim biologicznym rodzeństwem, lecz właśnie tak się stało. I chyba zaczynała rozumieć dlaczego. Ona oraz on zadawali się dzielić jeden, kluczowy czynnik, jakiego zwyczajnie brakowało Malince i Migotce. Poczucie winy. Na różne sposoby dorzucili do swojej relacji z tatą parzącego żwiru i mimo że sam czekoladowy nie miał im nic za złe, świadomość własnych działań już na zawsze zadomowiła się w zacienionych zakamarkach ich umysłów.
Uniosła wzrok na pokryte gwiazdami niebo.
Przynajmniej nie była w tym sama.
***
Mknęła przed siebie, czując, jak mięśnie jej łap wręcz rozżarzają się z szalonej prędkości. Potrzebowała się wyżyć. Tego wschodu słońca stało się coś strasznego. Brutalna, owiana tajemnicą śmierć Daglezjowej Igły oraz Lśniącej Tęczy była druzgocąca sama w sobie, ale dla Mirabelki cała jej charakterystyka wraz z klanową żałobą szczególnie. To wszystko jedynie przypomniało jej o Kruchej. O drastycznym widoku, o niezaliczonych dniach niepokoju, o okrutności losu.
Przypominało o wiele za wcześnie, wywołując gwałtowne reakcje.
Więc po prostu biegła, ile tchu w piersiach.
Po przemierzeniu wykańczająco długiego dystansu bezsilnie opadła na ziemię. Ze zmęczeniem, ale i ulgą wypuściła powietrze. Nareszcie. Mimo bólu każdej kończyny przynajmniej przestała mieć potrzebę, by kompletnie się rozkleić.
Wraz z nowym wdechem, momentalnie rozszerzyła źrenice. Zapach Owsa! Kremowy musiał znajdować się w pobliżu. A ona nie mogła sobie pozwolić na przegapienie okazji spotkania się z nim.
Wstała z nowo znalezioną energią i pospieszyła, pozwalając prowadzić się swojemu nosowi. Łapy wręcz samoistnie zaczęły ciągnąć ją do przodu, zupełnie jakby zmierzały do właśnie rozpalonego światełka w tunelu.
Przełknęła ślinę, nawilżając nagle wyschłe wnętrze gardła, chociaż wcale nie była spragniona. A przynajmniej nie czegokolwiek do picia. Potencjalne spotkanie z wujkami miało natomiast szanse zaspokojenia innych potrzeb kotki. Potrzeb, jakich od czasu śmierci matki łaknęła niemalże niczym wygłodniałe zwierzę. Ponieważ w żałobie było bardzo ciężko o te emocjonalne. Poczucie bliskości, rodziny i przynależności już dawno stały się dla niej czymś nieosiągalnym.
Teraz mogło być inaczej.
— Mirabelko, jak dobrze cię widzieć! — wykrzyknął wesoło Owies na jej widok. — Co u ciebie słychać?
— Ciebie też! — przywitała się, należycie schylając głowę. — Och, dużo by opowiadać. Ale słuchaj, czy mogłabym dzisiaj, a właściwie to teraz, was odwiedzić? Tak… na dłużej? Wtedy byłby czas, aby wszystko nadrobić — pod koniec zdania wydała z siebie nieco niezręczny śmiech.
— Ależ oczywiście, każdego dnia zostaniesz u nas przyjęta z otwartymi łapami! — Uśmiechnął się serdecznie. — Na towarzystwo moje i Wrzosa będziesz musiała jednak chwilkę zaczekać, bo ja aktualnie muszę skończyć polować, a on zbierać zioła. Ale nasz Kłosik jest na miejscu i na pewno nie pogardzi kompanem do rozmowy.
Zwiadowczyni zadrgała nieco końcówką ogona, nie będąc do końca przekonaną. Nigdy nie rozmawiała ze nim sam na sam. Cóż. Kiedyś musiał nastąpić ten pierwszy raz.
— Nic nie szkodzi, dziękuję!
Udała się w znajome miejsce, po czasie ostrożnie wchodząc do pogrążonej w ciemnościach pieczary. Mimo obecnego mroku, białe oznaczenia pokrywające większość sierści Krogulca bez problemu wyróżniały się na jej tle.
— Hej — cicho odezwała się do kocura, boleśnie świadoma swojego zaciskającego się przełyku. — Wiem, iż nie zaczęliśmy najlepiej, ale pomyślałam, że… może warto byłoby to zmienić i się lepiej poznać?
Z wahaniem wyciągnęła łapę przed siebie.
— A chociaż spróbować.
<Krogulcu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz