Nad klifem zapadał już wieczór. Wiatr nabrzmiał wodą i chłodem. Różowy poblask słońca mieszał się z cieniem na pyskach zgromadzonych kotów, których tłumek w milczeniu okrążył środek polany. Stał tam Poranna Łapa, prostując grzbiet, by przednie łapy nie musiały dotykać ziemi; głowę trzymał wysoko, jak nakazywał szacunek, ale wzrok, zamiast utkwiony ze skupieniem na obliczu lidera, błądził coś tam coś tam nie chce mi się tego pisać tak szczerze pomińmy to
– Szybująca Mewo, wzorowo ukończyłeś szkolenie na medyka. Od dzisiaj Poranna Łapa będzie twoim uczniem. Dopilnuj, żeby na coś jeszcze się przydał.
To… zabolało. Jednak nie bardzo, a nowo mianowany pamiętał już wystarczająco wiele bólu, by nie drgnąć nawet na dźwięk słów Lisiej Gwiazdy. Niczego innego nie spodziewał się zresztą po rudym liderze, którego pysk znaczyły już chyba dziesiątki blizn z osobiście wywołanych walk. “Bez sensu”, pomyślał kocur machinalnie, nie odnosząc się do niczego w szczególności.
Zetknął się nosami z Szybującą Mewą, a ponad ich głowami już rozbrzmiewały kolejne słowa Lisiej Gwiazdy, niskie i gardłowe, jakby za każdą sylabą krył się tłumiony głęboko warkot:
– Jak wiecie, nie możemy dłużej zostać na tym terytorium. Klan Klifu opuści obóz jutro o świcie. Wszyscy mają być gotowi do drogi, żadnego ociągania…
Dalej Zorza już nie słuchał; możliwe nawet, że było to wszystko, co przywódca miał tego dnia do powiedzenia. Tuż za nowym mentorem udał się w stronę legowiska medyka, które spowijał już półmrok.
Swoją drogą, “za mentorem”... Względem Szybującej Mewy, młodszego od niego samego, jeśli dobrze liczył, o co najmniej kilka sezonów, nie czuł się wcale jak uczeń, nie tylko ze względu na ledwie kilkuminutowy staż w tej roli. Nie, on w ogóle nie chciał być jego uczniem. Od samego swojego przybycia do klanu kocur, wtedy jeszcze kocię, nieprzyjemnie dawał się we znaki każdemu, z kim wszedł w kontakt, także i Porannej Łapie, kiedy zjawiał się w jego legowisku w potrzebie. Jedynym kotem, który nie stawał się nigdy (a przynajmniej jak Zorza sięgał pamięcią) celem jego bluźnierstwa, był Sokole Skrzydło – Jarzębinowy Strumień za życia żartowała czasem, że bury się w nim zakochał. Odsunął od siebie wspomnienie liliowej, kiedy tylko się pojawiło, i skupił z powrotem na postaci Szybującej Mewy. Nigdy nie chciał, żeby był jego mentorem, to miał być właśnie Sokół, ale system przydzielania uczniów u medyków okazał się działać inaczej, niż sobie założył, dowiedział się kwartę temu, zmiana zdania oznaczałaby śmierć…
– No więc? – W uszach zazgrzytał mu głos kocura. W tonie Szybującej Mewy pobrzmiewalo zniecierpliwienie, jakby cały ten czas oczekiwał, że Zorza odezwie się sam z siebie. – Czemu nagle chcesz zostać medykiem, co?
Przestąpili próg legowiska. Wyrwany ze swoich rozmyślań Poranna Łapa zauważył, że młody medyk kroczy nieco nierówno – nie z powodu urazu, a czegoś bardziej wewnętrznego. “Jakby stąpał po granicy ciekawości i braku kultury”, podsumował w myślach, samemu trochę się przy tym dziwiąc. “Pewnie ciężko tam utrzymać równowagę, co?”.
– A miałem inne wyjście? – odparł, nie patrząc na niego. Cofnął się nieco w kąt, uważając, by nie strącić na ziemię pęczków ziół. Nie było tu wiele miejsca. Zanim Szybująca Mewa zdążył powiedzieć coś jeszcze (zaskoczył go nieco brak jadu w jego głosie, choć nie był na tyle naiwny, by łudzić się, że tak już zostanie), w wejściu pojawił się też Sokole Skrzydło.
– No, to witamy w naszym gronie! – Przyjaźnie trącił Zorzę nosem w bark. Uczeń uśmiechnął się słabo. – Nie przejmuj się tym, co mówi Lisia Gwiazda, okej? Dasz sobie świetnie radę.
– Żeby jeszcze spróbował nie dać. – Głos Szybującej Mewy dobiegł go już z odnogi sypialnej.
– Szybek, kupo futra! Nie próbuj nawet na niego pluć. I tak chłopak ma już w życiu ciężko.
– Dobrze, Sokole Skrzydło – odpowiedział kocur, choć nie brzmiało to szczerze. Wychylił łeb zza rogu i szybko otaksował Zorzę spojrzeniem. – Fajnie, że nie jesteś duży. Jak się ściśniesz, to może nawet mnie nie będziesz dotykał.
Starszy medyk wymruczał pod nosem wezwanie do Klanu Gwiazdy, szepnął ciche “przejdzie mu, zobaczysz”, puknął Zorzę pokrzepiająco końcówką ogona i opuścił legowisko. Poranną Łapę zdziwiło to trochę, po czym uświadomił sobie, że może to lider wzywa Sokole Skrzydło na coś w rodzaju narady.
Jakkolwiek by się sprawy miały, został z Szybującą Mewą sam.
– Aha, czyli nie lubisz gadać – stwierdził tamten ni stąd, ni zowąd, po kilku chwilach milczenia. – Mam nadzieję, że przynajmniej rozumiesz, co się do ciebie mówi.
– O to się nie bój – mruknął Zorza. Nie powiedział już nic więcej, czego z kolei nie spodziewał się jego mentor, bo po tych słowach znów zapadła niezręczna cisza.
– Hm. – Wnioskując z odgłosu, Szybujący zaczął bawić się którymś z zawiniątek. – Wiesz, że nie jesteś jeszcze prawdziwym uczniem, prawda? Musiałbyś pójść do Zatoczki, a ona utraciła kontakt z Gwiezdnymi.
– Próbujesz mnie zirytować? – uderzył nagle płowy prosto z mostu.
Podniósł głowę, by zaobserwować, jak spojrzenie Szybującej Mewy wyostrza się.
– Ja, ciebie? To ty siedzisz w kącie i smęcisz jak przydybany kret. I denerwujesz mnie tym okropnie, wiesz? – syknął kocur, odtrącając swoją małą zabawkę. – Tutaj nikt ci nie będzie dawał forów za te twoje łapy.
– Nie spodziewałem się tego.
– Spróbowałbyś tylko.
Powracał najeżony asystent medyka, jakim widywał go wcześniej.
– Jeśli rzeczywiście tak ci przeszkadzam, pójdę się przewietrzyć.
Nie czekając na odpowiedź nowego mentora, podniósł się i opuścił legowisko, wychodząc prosto w rześki półmrok. Prawdę mówiąc, miał zamiar zrobić to już wcześniej, bez względu na to, jak zachowywałby się kocur.
Trzymając się obozowej bariery, prześlizgnął się w stronę klifu, skąd wąską ścieżką zsunął się do niewielkiego zagłębienia. Tam spojrzał w gwiazdy, błyszczące na niebie dokładnie tak, jak zawsze, i odetchnął głęboko.
Szybująca Mewa nie wiedział, jak przeżył śmierć Jarzębinowego Strumienia i zniknięcie Perłowej Łapy. Nie wiedział o jego braciach, rozdzielonych granicami klanów, a może martwych – tego nie mógł stwierdzić i sam Poranna Łapa. Nie wiedział, ale zakładał, że nic takiego się nie wydarzyło… Zacisnął zęby ze złości na myśl o jego ignorancji.
Nie, nie może się teraz rozklejać. Jutro wyruszają. Dokąd…?
Jeżeli inne klany zrobią to równocześnie, to czy mogłyby spotkać się po drodze? Gwiezdni, miał wielką nadzieję, że tak; to byłaby niepowtarzalna szansa na znalezienie Sójki czy Kiełka, zakładając, że z nimi matka postąpiła tak samo.
Sójka, Kiełek, Orzech, Szakłak, a może i...
– Hej tam, Klanie Gwiazdy – uniósł nieco wilgotny pyszczek w kierunku nocnego nieba – to jest możliwe, żeby Perła poszła z nami?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz