Dobiegały do niego nowe odgłosy, które powoli wzrastały na sile. Nie umiał ich jeszcze zrozumieć, ale coś w środku mówiło mu, że są ważne. Obok orkiestry układu trawiennego i nieustannego bicia serca matki, nadającemu jego własnemu życiu rytm (bu-bum, bu-bum!), stanowiły one niewyraźną jeszcze, ale już dobrze słyszalną zapowiedź nowego świata, obietnicę wielkiej zmiany. Wciśnięty pomiędzy niespokojne, kluchowate rodzeństwo, garnął się do niej jak nigdy.
Ani trochę nie spodziewał się jednak, że będzie taka drastyczna.
Zaczęło się od tłoku. Ściany domu skurczyły się nagle, ściskając jego i resztę brył jeszcze bliżej siebie. Potem wiele rzeczy działo się naraz, tak prędko, że umysł kocurka nie zdążył ich wszystkich ogarnąć – zanim zdążył zorientować się w sytuacji, dom zniknął. Coś innego ogarnęło jego małe ciałko, w mgnieniu oka docierając pod wrażliwą skórę. Pierwszy raz w życiu kociak poczuł chłód. Spróbował poruszyć się, znaleźć drogę powrotną – wcisnąć się z powrotem w ciepłe wody domu – ale surowa siła ściągała go w dół, pozwalając wątłym mięśniom jedynie na słabe uniesienie głowy.
Leżał tak, zdezorientowany i zupełnie bezbronny, pokryty mazią, którą czuł na sobie dopiero teraz, na całe szczęście całkiem niedługo. W pewnej chwili tuż nad swoim łebkiem poczuł znajome, choć już nie tak silne ciepło, które ni stąd, ni zowąd uniosło go nagle gdzieś w przestrzeń. Czuł się dziwnie, ale wspomnienie domu uspokajało go – dlatego też nie wyrywał się i wtedy, gdy został ulokowany tuż przy wielkiej, ciepłej masie (jak przyjemnie było wrócić z tego okropnego mrozu!), a po pyszczku przesunęło mu się nagle coś bardzo szorstkiego. I jeszcze raz.
Poczuł, jak maź – jakaś dziwna błona, którą do niedawna uważał jeszcze podświadomie, za część swojego ciała, ustępuje. Na jej miejsce natychmiast niecnie wdarło się zimno. Chciał się go stamtąd pozbyć, ale instynkt kazał mu postąpić odwrotnie, i spiął niewielkie ciałko, by zassało go więcej…
Płuca wypełniły się powietrzem. Maleńki kociak wziął swój pierwszy, łapczywy oddech. Wypuścił. Chwilę jeszcze delektował się w ciszy nową umiejętnością, po czym od ścian żłobka odbił się cichy, ale przeraźliwy pisk.
***
Kilka księżycowych faz, podchodzącą pod nieskończoność liczbę drzemek i jedno nieśmiałe “A to niech będzie Słonik” później, szaremu maluchowi powodziło się aż nazbyt dobrze. Z jednej strony miał mamę, wylizującą go cierpliwie do czysta, by mógł wygodnie spać i poić się pysznym, ciepłym mlekiem, z drugiej – wielką, głośną przestrzeń żłobka, która pomimo chłodu nęciła nieznanym zapachem i głosem, oraz wędrownymi, puchatymi niuchaczami (nazwanymi w ten sposób od zwyczaju ciekawskiego powąchiwania wszystkiego, co się dało), których odpędzał ruchem małej łapki. Od czasu przyjścia na świat zdążył już chyba potroić swoją masę, wyostrzyć słuch, by rozpoznać niektóre słowa, przelatujące gładko i wartko ponad jego łebkiem, wyczuć w swoim pyszczku dziwną, twardą strukturę, w której szybko rozpoznał idealną broń przeciwko atakom ze strony rodzeństwa, oraz – tego ani trochę się nie spodziewał – otworzyć oczy. Okazało się, że świat to nie tylko dźwięki, zapachy i dotyk, poprzetykane niejasnym poczuciem światła i ciemności – teraz widział już, że składa się z dziesiątek wielkich, kolorowych plam, które zmieniają ułożenie co kilka chwil! Obraz, choć z początku bardzo niewyraźny, wyostrzał się z każdym dniem, aż wreszcie maluch mógł z przekonaniem stwierdzić, że niektórym plamom wyrastają z przodu uszy, a nawet pyski.
Przy takich wygodach i możliwościach nie powinien dziwić fakt, że kiedy kocurek obudził się wcześnie pewnego ranka, a wzrok jego błękitnych ślepek tak jakoś przypadkiem padł na ten jasny okrąg światła, otoczony połyskliwą aureolką, przebudził się w nim duch odkrywcy. Mama spała, co z łatwością wyczuł po spowolnionym rytmie jej serca – a żył już na tyle długo, by wiedzieć, że śpiące koty nie mogą wylizać go, nakarmić ani przytrzymać w miejscu. Kiedy z wnętrza kupki sierści i niepohamowanej agresji, z którą dzielił maminy brzuch, dobiegło piskliwe “dzie idzieś?”, coraz sprawniejsze nóżki Słonika dotykały już ziemistego klepiska żłobka. Poduszki łap przeszły mu chłodem; wzdrygnął się nieco.
– Tam – odpowiedział po prostu, i ruszył przed siebie.
Chodził już kiedyś, nawet kilka razy, zachęcony przez mamę do zabawy z rodzeństwem; większość prób kończyła się na ziemi, gdzie spychały go niespokojne łapki nieznośnych diabełków. Tym razem jednak, zanim miały się w pełni rozbudzić, powinien mieć chwilę dla siebie.
Raz, dwa, trzy… cztery… To nie mogło być takie trudne. Jeszcze raz wbił rozedrgane spojrzenie w to, co zdawało się mu portalem do innego świata. Nigdy jeszcze tam nie był, a właśnie zdecydował, że to tego chciał najbardziej. Z nową determinacją ruszył przed siebie i wcale nie szło mu źle. Jeśli uda mu się zrobić jeszcze kilkanaście kroków, powinien już…
...Niuchacz!
Stanął w bezruchu, na sztorc stawiając swoje trójkątne uszka. Nie było wątpliwości – chociaż również na chwilę przystanął, gdy zrobił to Słonik, blady, puszysty okaz niuchacza zbliżał się w zastraszającym tempie.
Instynktownie przypadł do ziemi (nie było mu daleko), starając się prędko ocenić sytuację. Nie był pewien, czy niuchacze były niebezpieczne; dotąd żadne spotkanie z nimi nie okazało się groźniejsze od codziennych przepychanek z rodzeństwem. Z drugiej strony, w każdym z przypadków tuż obok była mama… Tymczasem stworzenie znalazło się tuż przed jego nosem.
Z tej odległości mógł stwierdzić, że całkiem przypomina rodzeństwo; było jednak większe i bardziej ruchliwe. Może to jakaś jego silniejsza, milsza wersja? Czy w to właśnie zamienią się jego mali wrogowie?
– Cześć – powiedział niuchacz. “W takim razie jest dobry”, przeszło przez myśl kocurkowi. “Wszyscy, którzy się witają, są dobrzy. Rodzeństwo na przykład się nie wita i to pewnie dlatego jest takie niefajne”.
– Ceść – pisnął, naśladując mowę obcego najlepiej, jak umiał. Jego główka wciąż starała się odgadnąć niuchaczowe zamiary, jednocześnie nie spuszczając z mentalnego oka obrazu jasnego okręgu, teraz połowicznie przesłoniętego przez stworzenie. – Cy ty pilnujes ś’iatła? Mogę tam?
Łapką niepewnie wskazał tam, gdzie teraz, zamiast jednej świetlnej plamy, rysowało się już choćby wielkie błękitne pasmo. Jego oczy rozbłysły.
Teraz chciał się tam znaleźć tylko jeszcze bardziej.
<Melodyjny Niuchaczu?
Aww, ta druga część jest mega urocza :3
OdpowiedzUsuń