Na plaży siedziała tylko ona. Na niebie pozostały jedynie pojedyncze smugi pomarańczu, a ostatnie wieczorne patrole zdążyły już wrócić do obozów. Wbiła wzrok w linię drzew na horyzoncie. Normalnie nie przejmowałaby się tym, że czeka. Że point się spóźnia. Jednak jej żołądek skręcał się z niepokojem; jak gdyby już wiedział, że coś złego się stało i czekał jedynie, aż jej umysł również do tego dojdzie.
Kolejny wieczór, którego miała do domu wrócić przedwcześnie. Kolejny, którego Szałwiowe Serce się nie pojawił. Wysunęła i schowała pazury. Nie chciała rozumieć, co to mogłoby oznaczać. Nie była na to gotowa. Ale czy kiedykolwiek by była? Mimo tego, że ciepło piasku pod jej łapami nie zdążyło jeszcze zniknąć, po jej grzbiecie przeszedł dreszcz. Tak jak dzień wcześniej, i jeszcze poprzedni, nikt poza nią nie pojawił się na plaży o ustalonej porze. Nie dojrzała jasnego, znajomego futra na polanach po drugiej stronie granicy, ani nie usłyszała tak lubianego przez nią śmiechu przy swoim uchu. Pozostała z nią jedynie cisza i okropne przeczucie, że… Coś się stało.
Zacisnęła zęby na języku, dalej bezradnie wpatrując się w spowite cieniem tereny Klanu Nocy. Miała czekać? Wracać? Jej łapy, jak gdyby zdrętwiałe, nie pozwalały jej się ruszyć. Zostałaby tak całą noc, do rana, aż słońce nie wzeszło by i nie znalazłby ją jeden z patroli. Może wtedy ktoś z jej klanu przemówiłby jej do rozsądku, lub przeciwnie, to Szałwiowe Serce pojawiłby się wraz ze swoimi pobratymcami i miałaby szansę go zobaczyć. Choćby tylko na moment, z daleka. Nie do końca dochodziło do niej, jak bardzo głupie obie te myśli były; czepiała się jednak czegokolwiek, co mogłoby jej wytłumaczyć, dlaczego kolejny wieczór siedzi sama. Co zapewniłoby ją, że wszystko było dobrze. Przynajmniej pozornie. Że to jedynie kolejne nieporozumienie, kolejna kłoda podłożona przez los. Że następnego wschodu słońca wszystko już sobie wyjaśnią i wszystko wróci do normy.
Pierwszego dnia była nieco zmartwiona. Zawiedziona. Nie przywiązywała jednak do tego większej wagi; oboje mieli swoje obowiązki i życie nie zawsze szło im na łapę. Odczekała, aż księżyc wzniesie się na niebo, i zrezygnowana wróciła do obozu. Drugiego ogarnął już ją większy niepokój, a później… Złość. Czy została wystawiona? Czy znowu coś źle powiedziała, czy był pomiędzy nimi jakiś konflikt, o którym nie wiedziała? Emocje te jednak szybko opadły, bezpodstawne. Nie miała pojęcia, dlaczego kocur się nie pojawił.
Teraz myśl, że wie, co się stało, zdawała się już być praktycznie namacalna. Jej gardło zacisnęło się. W żołądku zagościło okropne, mdłe uczucie, jak gdyby posmakowała samej mysiej żółci. Jak gdyby coś ciążyło jej w przełyku. Skuliła się sama w sobie. Czy ktoś poznał prawdę?
Parę dni później…
Nie mogła się spodziewać, że ich związek zostanie tak nagle zakończony. Przerwany. Inaczej – mogła się spodziewać, nawet powinna, ale… Nie chciała. Zawsze odsuwała od siebie tę myśl, przekonując się, że nikt nigdy się o niczym nie dowie.
Jej posłanie wydawało się dziwnie puste. Wiedziała, że zawsze takie było; jednak zawsze co któryś wieczór zasypiała w objęciach Szałwiowego Serca. Teraz jednak tak nie było. Teraz mogła jedynie łudzić się, że zobaczy go gdzieś z daleka, zabierając Promienną Łapę na treningi nieopodal granicy, że tak naprawdę był on po prostu zbyt zajęty, by znaleźć chwilę na ich spotkania. Dni mijały szybko, pod natłokiem obowiązków, jednak noce dłużyły jej się. Nie była w stanie zmrużyć oka. Myśli ganiały się po jej głowie, niespokojne. Próbujące znaleźć jakiekolwiek inne wytłumaczenie. Nieważne, że w głębi ducha wiedziała, co się pewnie stało.
Gdy już udawało się jej zasnąć, budziła się jeszcze bardziej zmęczona, niż wcześniej. Mdłości nie minęły, a wręcz przeciwnie; całkowicie traciła apetyt, a gula w gardle jedynie rosła. Wmawiała sobie, że to po prostu stres. W końcu tego cała ta sytuacja jej nie szczędziła. Jednak miała przeczucie, że to zupełnie co innego, coś pod wieloma względami… Gorszego. Końcowo jednego z poranków postawiła łapę w legowisku Ćmiego Księżyca. Medyczka siedziała sama w półmroku, zajęta przekładaniem jakiegoś zioła; prędko jednak zastrzygła uszyma i bez słowa odwróciła pysk w stronę Łuny. Jej blade ślepia błysnęły.
Z pewnym wahaniem opowiedziała kuzynce o swoich dolegliwościach. Czy bała się tego, co usłyszy? Jej barki napięły się w oczekiwaniu.
Słowa Ćmy były ciche, jak zazwyczaj, ale nie pozostawiały miejsca na wątpliwości.
— Spodziewasz się kociąt — miauknęła, potwierdzając jej przypuszczenia.
Jej gardło ścisnęło się mocniej. Nie chciała tego. Nie w takich okolicznościach. Uchyliła pysk, aby coś odpowiedzieć, jednak sama nie wiedziała, co. Żadnego ze słów, które tkwiły jej na języku, nie mogła powiedzieć pobratymcom, jeśli chciała zachować swój sekret. A to… Wydawało się coraz trudniejsze. W kąciku jej oka zaczęły zbierać się łzy; prędko otarła je łapą, odsuwając się od Ćmiego Księżyca. Zdobyła się na krótkie pożegnanie, a nawet podziękowanie. Legowisko opuściła ledwo utrzymując resztki opanowania, z drżącymi łapami i zaszklonym ślipiem.
Jej głowa spoczęła na brzegu posłania. Odpuściła trening Promiennej Łapie, informując jedynie o tym rozdzielającą patrole zastępczynią, nie podając żadnego konkretnego powodu. Obróciła się na bok i wcisnęła nos w mech.
Dawno nie czuła się taka zagubiona. Co miała zrobić? Głupie pytanie – nic nie mogła zrobić. Wszystko już się stało. Ona zostanie matką, a Szałwiowe Serce ojcem. Czy miał to być powód do szczęścia? Być może w innych okolicznościach, w innym świecie, w którym nie należeli by do różnych klanów i nie musieli cieszyć się swoją obecnością jedynie w sekrecie. W którym bez obaw mogłaby przytulić się do partnera, zasnąć w ciepłym legowisku u jego boku… I nie musiała martwić się o fakt, czy zobaczy go po raz kolejny.
Może to brzmiało dziwnie, okropnie, ale wolałaby… Po części wolałaby zostać odrzucona. Wolałaby zostać wystawiona, mieć kogo obwiniać. Mogłaby skierować swoją złość na kocura, bezpodstawną czy nie. Mogłaby być na niego wściekła za pozostawienie jej samej w takiej sytuacji. Teraz pozostało jej jedynie przeklinać los, przeklinać klany za takie, nie inne zasady. Nie mogła mieć do nikogo pretensji.
Nie miała gwarancji, że kocur kiedykolwiek pozna swoje potomstwo. Że się o nim dowie. Ba, wiedziała, że to się nie stanie. Nie miała pojęcia, co powie ojcu. Bała się. Bała się jego reakcji, bała się tego, że sobie nie poradzi. Zacisnęła ślipię, czując uciekające z niego łzy. Jak Szałwiowe Serce by zareagował? Czy przytuliłby ją, trzymał blisko już do końca świata? Czy ucieszyłby się? Wiedziała, że gdyby tylko miał taką szansę, byłby dobrym ojcem. Musiałby być. Za jej powiekami pojawił się rozmyty, wyśniony obraz jej samej wraz z partnerem, gdzieś w obozie Klanu Klifu, doglądających gromadki kociąt. Roześmiane pyszczki, ciche piski… Wzięła drżący oddech i przycisnęła łapy do oczodołów, odganiając wizję. Nic takiego nigdy nie mogło, i nigdy się nie zdarzy. Nieważne, jak bardzo by tego chciała, wojownik nigdy nie będzie częścią życia swoich dzieci. On nie pomoże, nie wesprze jej, a one nie będą o nim nawet wiedziały. Pozostało jej opłakiwać to, czego nie będzie jej dane doświadczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz