Kosaćcowa Grzywa szturchnął śpiącego w legowisku obok Zapomnianą Koniczynę. Ten od razu się obudził i rozejrzał. Spojrzeli sobie głęboko w oczy i w tym samym czasie kiwnęli głową. Kosaciec wyszedł niezgrabnie dziurą w legowisku wojowników.
Koniczyn zawahał się i spojrzał przez ramię na śpiącego przyjaciela. Przewrócił oczami i lekko, ale porządnie szturchnął tak, aby się obudził. I to akurat ten śpioch miał być odpowiedzialny za całe to przedstawienie? Pff!
Sen otworzył od razu oczy, kiedy poczuł szturchnięcie Zapomnianej Koniczyny. Posłał mu zirytowane spojrzenie.
– Przecież nie śpię! – wycedził szeptem przez zęby.
Gdy się już obudził, Koniczyn wskazał mu zielonymi ślepiami dziurę w legowisku, po czym sam wyszedł szybko, dołączając do Kosaćcowej Grzywy. Wkrótce do nich przybiegł nieco wypłoszony Poziomkowa Polana, jednakże śladu po czarnym przyjacielu nie było. Zapomniana Koniczyna zmartwił się i zastanawiał czy go nie poszukać, ale to na pewno spowodowałoby zamieszanie i obudzenie potencjalnych kultystów. Kocur westchnął I trzymał się blisko Kosaćcowej Grzywy, który go nie puszczał na krok od siebie. Ciekawe, czego się bał…
Nagle coś ich szturchnęło w bok.
– Idziemy w takim razie poza obóz, musimy iść w jakieś miejsce, żeby później dołączyła do nas reszta – mruknęła postać, zlewając się cieniach. Kocury mogły zobaczyć tylko jego żółte oczy.
– Ach! – Koniczyn nagle odskoczył. Nie spodziewał się widzieć żółtych oczu po ciemku.
Zdając sobie sprawę, że to był Sen, pokręcił głową I słabo się uśmiechnął.
– To tylko ty... – wymamrotał i wyrównał z nim krok, przybliżając się. Westchnął z ulgą.
– Tak, to ja.
Rozbawił go widok przestraszonego przyjaciela. Zamruczał cicho i zetknął się z nim futrem, po całej swojej długości.
– Kosaćcowa Grzywa mi coś mówił, że spotykamy się w tym opuszczonym obozie dwunożnych łysolców. Myślisz, że wszyscy tu przyjdą cali i zdrowi? – zapytał zmartwiony, młodszy wojownik.
– Tak, właśnie tam jest nasze umówione miejsce zbiórki... Jednak może jeszcze zaczekajmy, może ktoś będzie potrzebował pomocy z naszych. My jeszcze zdążymy uciec, jesteśmy młodzi i zwinni, jednak pozostali mogą mieć kłopoty. Musimy być czujni.
Swoje żółte oczy, niczym świetliki, przeniósł na polanę, patrząc, jak jeszcze inne koty zbierają się do ucieczki.
– Mam nadzieję, że nikomu się nic nie stanie... Obawiam się, jeszcze, że niektóre koty spanikują i zostaną w tym okropnym miejscu…
Koniczyn zwiesił głowę.
– Moja matka tam zostaje... – rzekł smutno. – Chciałem ją zaprosić i powiedzieć, że może się od nich uwolnić, ale niestety nie miałem takiej okazji – wzruszył barkami i spojrzał na przyjaciela – To tak, jakby ciągle mnie unikała po... a nieważne! Lepiej schrońmy się w tym obozowisku, bo zamarzniemy! Widzisz? – wskazał na swój wystający ząb – On już nie jest kłem, tylko soplem! Inni sobie poradzą, zapewniam cię. W dodatku to chyba wy byliście od ustalania, kiedy wyruszamy, co nie? To wasza zasługa... tak jakby. Ale raczej nikt nie przewidzi pogody.
– Nie wiem, czy jest to dobry pomysł... Wiesz, może się okazać, że jakiś kultysta się obudzi i zaatakuje kogoś z nas. Musimy jeszcze poczekać, jak część kotów opuści obóz, to przeniesiemy się do miejsca zbiórki.
– Ale nie wiemy nawet, gdzie jest reszta! – odpowiedział mu natychmiast i spojrzał w bok nieco oburzony.
– Zamknijcie pyski, bo jeszcze ktoś się niepożądany obudzi i przyjdzie! – warknął Kosaćcowa Grzywa, wyraźnie zirytowany ich pogawędką.
Na pocieszenie polizał Zapomnianą Koniczynę po policzku.
– A teraz skup się, przeczekamy chwilę i pobiegniemy w stronę Opuszczonego Obozowiska – szepnął mu.
Nagle poczuł cos ciepłego. Myślał, że to rumieniec, ale po chwili zobaczył, jak... Sen go polizał!
Spojrzał na kocura zszokowany. Nigdy nie był obdarowany przez niego takim gestem! Chwilę stał tak w osłupieniu, dopóki Mglisty Sen nie zauważył, że przyjaciel stoi sztywno w tej samej pozycji z otwartym pyskiem. Gdy się już ocknął, potrząsnął szybko głową I podbiegł do reszty.
– Pospieszmy się! – zażądał nagle Kosaćcowa Grzywa. – Zacznijcie biec za mną!
Po wydaniu rozkazu wszyscy zaczęli sprintowac. Oczywiście nie obeszło się bez ślizgania i „łapania" zająca, jednakże w końcu dotarli.
***
Było mu gorąco. I to jak gorąco! Śnieg pod łapami mógłby się od razu stopić, gdyby kocur dotknął biały puch policzkami. Niestety, Koniczyn pędził i pędził, że aż się zbytnio rozpędził. Nawet nie zauważył, że już był na miejscu.
Stał sztywno, odwrócony plecami do wszystkich zgromadzonych. Serce łomotało mu jak nigdy.
„Lubisz KOCURY?" – dzwoniło mu w uszach. Pamiętał to zgromadzenie. Dzień, w którym spotkał ponownie Rudzikowe Skrzydło. Wtedy miał wrażenie, jakby ziemia się pod nim zapadła.
Nikt się nim nie przejmował, nikt nic nie powiedział – każdy teraz przejmował się samym sobą lub przeżyciem tej nocy.
Usiadł i westchnął ciężko, garbiąc się.
Najwyraźniej nie powinien przychodzić na zgromadzenia. Źle to wpływa na jego nastrój i zdrowie psychiczne.
Nawet nie zdał sobie sprawy, że Mglisty Sen mógłby stać już za nim.
– Wszystko w porządku?
Wzdrygnął się na głos przyjaciela.
– Ach, ja... po prostu... – westchnął I spojrzał na niego przez ramię.
– Czy kiedykolwiek wyobrażałeś sobie życie z kotką? – zapytał niepewnie.
Zamrugał, nie rozumiejąc, co dokładnie mówił Zapomniana Koniczyna.
– Tak, nawet byłem bardzo długo zauroczony w twojej siostrze... – powiedział szczerze i niepewnie.
– A co? Związki jak związki. Jednak nie mam partnerki i nie wiem, czy znajdę, patrząc na to, że uciekamy z Klanu Wilka. Stare miłości można zostawić za sobą, szczególnie że nie przepadasz, kiedy rozmawiamy na temat twojej siostry…
– Ach... rozumiem.
Mógł się tego spodziewać.
– A czy gdyby ta kotka to był kocur, nadal byłbyś zauroczony w tym kocie? – spytał ponownie. Może I to nie temat na teraz, ale... dla Koniczyna było to bardzo ważne.
– Nie wiem... Nie zastanawiałem się nad tym... Możliwe, że tak? – powiedział spłoszony.
Ostatnio wcale nie myślał o zauroczeniach albo o miłościach życia, a w szczególności, teraz kiedy uciekają z Klanu Wilka, ryzykując przy tym swoim życiem.
Ujrzał jakieś światełko w tunelu. Pewną... nadzieję.
– Rozumiem! – rzekł z uśmiechem, po czym spojrzał na zgromadzenie kotów. – Może... powinniśmy do nich podejść? – nagle przybrał złośliwy uśmieszek – Albo chcesz mnie jeszcze polizać na pocieszenie? – zażartował.
Ale czy to na pewno był żart?
Dramatycznie nad głowami kotów zebranych w towarzystwie Jarzębinowego Żaru przeleciała wrona. Ptak dramatycznie poleciał w kierunku granicy Owocowego Lasu.
– Musimy ruszyć w stronę Owocowego Lasu, tam… za drogą – wyjaśniła łagodnie, choć jej spojrzenie było ostre jak pazur. – A potem szukać miejsca, gdzie nie sięga żaden klan. Gdzie będziemy mogli zacząć od nowa.
Przez krótką chwilę na jej pysku pojawił się ledwie zauważalny uśmiech – napięty, ale prawdziwy.
– Musimy iść! – wyrwało się z jej gardła gwałtownie, niemal drżąco.
Odwróciła się do reszty grupy i uniosła głowę.
– Czy wszyscy są? – zapytała głośniej, pewniej niż wcześniej, z błyskiem determinacji w oczach.
Teraz już nie oglądała się za siebie – tylko przed siebie, w kierunku, gdzie zniknęła wrona.
– Widzisz? Zaraz nas tu zostawią! Chodź, trzeba się ruszać! – ponaglił kocura Zapomniana Koniczyna.
– Komuś się tu śpieszy? – mruknął czyjś głos, a zaraz po tym postać wyłoniła łeb z korony drzewa. Mając pewność, że ją usłyszeli, tylnymi łapami chwyciła się gałęzi, zwisając jak nietoperz.
Kosaćcowa Grzywa zmrużył oczy, próbując dojrzeć ową postać w mroku.
– To jest jakiś zdechły szczur z głosem Rysiego Tropu czy co?
– Jak nie jak ta! – urwała w połowie zdania, bo ześlizgnęła się z gałęzi, wpadając w krzewy. Cicho syknęła, wychylając się zza krzewów. Ach, to przecież była Rysi Trop!
***
Jarzębina szła dziarsko do przodu, łapy stawiając szybko, niemal mechanicznie. Co chwilę oglądała się przez ramię. Widziała, jak niektórzy zaczynają się wlec, jak inni zatrzymują się na ułamek sekundy, żeby zaczerpnąć tchu.
Księżyc wisiał wysoko, a noc była długa – wiosenna ciemność trzymała ich pod swoją ochroną, ale ta ochrona nie miała trwać wiecznie. W końcu granice lasu zaczęły się przerzedzać. Zrobiło się jaśniej. Szum rzeki stał się donośny i niepodważalny, jakby woda sama ostrzegała ich przed tym, co dalej. A potem – Droga Grzmotu. Najpierw cienka linia na horyzoncie. Potem czarny korytarz dzielący świat na pół. Potem pierwszy potwór – pędzący, ryczący, z oczami oślepiających świateł.
Gdy dotarli pod most, Jarzębina niemal bezwiednie schowała się w cień, gdzie rozgrzane powietrze drżało od wibracji przejeżdżających potworów. Usiadła. Z ziół wziętych w pysk kapały gorzkie krople na ziemię. Po chwili, bez siły w głosie, niemal odruchowo wysyczała:
– I teraz co?
Jej łapy zwiotczały. Ostrożnie, niemal ze wstydem, położyła zioła na ziemi przed sobą. Wyglądała, jakby pierwszy raz pozwoliła sobie poczuć ciężar całej tej ucieczki.
Amorphina zaproponowała im wtedy dwie drogi; jedna wiodła ich przez teren Owocowego Lasu, a druga – przez drogę grzmotu.
Jarzębina wysłuchała uważnie propozycji Amorphiny. Medyczka zmarszczyła brwi, wpatrując się w ciemniejącą przestrzeń przed sobą. Pokręciła głową, jakby próbując odpędzić niechciane myśli.
– Poszłabym bliżej drogi – powiedziała wreszcie cicho, ale pewnie. – To ryzykowne… jednak potwora zobaczymy prędzej, zanim do nas dobiegnie.
Jej spojrzenie przesunęło się po wrzosowisku, które łagodnie falowało na wietrze.
– Możemy trzymać się bardziej wrzosów niż samej drogi. – Kiwnęła głową. – Wystarczająco blisko, żeby widzieć, co nadjeżdża, i wystarczająco daleko, żeby nas nie dosięgło.
Zawahała się chwilę, zanim wypowiedziała kolejne słowa:
– A Owocowy Las… – mruknęła, wyraźnie niechętna. – Jest ich tam więcej. Zabiją nas. I nie chcemy robić sobie nowych wrogów.
Jej głos zabrzmiał pewnie, choć łapy drżały lekko od napięcia.
– Bliżej drogi będzie bezpieczniej niż między klanami – dodała z ostateczną, surową decyzją. – Przynajmniej wrogów zobaczymy z daleka.
Poziomkowa Polana przez większość czasu siedział w ukryciu, starając się wyłapywać poszczególne elementy rozmowy.
Wychylił się z cienia
– Z-zgadzam się z Jarzębinowym Żarem – powiedział niepewnie, mając nadzieję, że Kosaciec nie zawiedzie się przez jego odmienną opinię.
– Chy-chyba wolę unikać ja-jasnych potworów w-w ciemności, niż próbować prze-przepłynąć rzekę po ciemku. I chociaż mamy Porę Nowych Drzew da-dalej jest ryzyko prze-przeziębienia się. – Zamilkł na chwilę, jakby ktoś miał mu zaraz przerwać i wyśmiać jego opinię. Jeśli nic takiego się nie stało, więc kontynuował:
– Z mo-mokrym futrem będzie nam t-trudniej. A-Ale ja się nie znam! Nie-nie musicie mnie-mnie słuchać. – Powiedział speszony, po czym znów spróbował zniknąć w tłumie.
Miodowa Kora słuchał uważnie dwóch propozycji Amorphiny, co do tras, które miały prowadzić na ich miejsce. Po wysłuchaniu dwóch propozycji to kocur odparł.
– Ja bym wybrał pierwszą trasę, o której mówiła Amorphina – powiedział donośnie. – Przekraczanie rzeki byłoby zbyt ryzykowne, nawet nie umiemy pływać. Więc tym bardziej to bardzo nieprzemyślany ruch. Pójście przez drogę będzie dużo bezpieczniejsze.
Czuł spojrzenia innych kotów, ale mówił dalej.
– Droga Grzmotu może brzmi strasznie, ale nie będziemy jej przekraczać tak od razu na żywioł. Poczekamy na idealny moment, gdy będzie mniejszy ruch potworów i wtedy przejdziemy na spokojnie.
Kontynuował.
– Dodatkowo nie wiemy, jak nas przyjmie Owocowy Las w drugiej opcji. Oni raczej wydają się bardzo spokojni i raczej stroją się od konfliktu. Więc jeśli się dowiedzą, że uciekliśmy z Klanu Wilka, to nas wygonią, by nie mieć problemu. Także wolałbym jak już przejść przez brzeg ich terenów niezauważony niż przez środek terenu, którego nawet nie znamy.
Mglisty Sen podszedł do przerażonej Jarzębinowego Żaru i zetknął się z nią futrem, oddając jej tym samym ciepło. Zaczynało świtać, powinni podjąć szybciej decyzje, od tego zależy ich życie.
– Masz rację, powinniśmy iść bliżej Drogi Grzmotu, mamy większe szanse na lądzie niż w rzece, nie jesteśmy kotami z Klanu Nocy – podjął, patrząc na pozostałych uczestników wycieczki, czekając, czy ktoś postanowi podważyć ten pomysł.
– Wiecie... – Kosaciec spojrzał na resztę grupy. – Nie wiem, czy chciałbym się spotkać z potworem i to w środku nocy. Kto wie, czy ktoś się nie zagapi i nie zdechnie od świateł. Wybrałbym tę drugą trasę, no bo... – uśmieszek wkradł mu się na pyszczek – Kto nie lubi ryzyka, co?
– Ja... sam nie wiem – rzekł niepewnie Zapomniana Koniczyna. – Chyba poszedłbym tą drugą – wzruszył ramionami. – Nawet jeśli się natkniemy na nich, nie powinni nam nic zrobić. W końcu oni to nie klany, czemu oni mieliby nas zabić, co? – dodał, nerwowo się śmiejąc. – A jak się dostosujemy do ciemności, to nie będzie aż tak źle! – dodał.
Ależ on był wtedy optymistyczny i naiwny!
Spojrzał się na kultystkę i skinął jej głową. Swój wzrok przeniósł na Zapomnianą Koniczynę i machnął swoim kikutem.
– Przekroczenie Drogi Grzmotu nie może być aż tak ryzykowne. Pójdźmy pierwszą opcją. Zobaczycie, że im szybciej wyruszymy, tym szybciej uciekniemy z tych terenów. Powinniśmy korzystać, póki jest ciemno i nie ma tak dużo potworów – znów przemówił, proponując względnie lepszą opcję.
Po swoich słowach Koniczyn spojrzał niepewnie na Jarzębinowy Żar. Wyglądała, jakby nie dowierzała ich zdaniu; Czyżby się mylili? Czyżby byli zbyt naiwni?
Kocur spojrzał w bok, wyraźnie zawstydzony. Chyba już wiedział, co czuł Kosaćcowa Grzywa.
Spojrzał na Mglisty Sen I słabo się uśmiechnął.
– Skoro tak... – podszedł do niego. – To pójdę z tobą.
Nie opuściłbym cię – dodał w myślach.
Nagle odezwał się ktoś z tłumu:
– Czy... Jesteśmy pewni, że jest to dobry pomysł? Ta ucieczka, mam na myśli.
Koty rozejrzały się po sobie, starając się dowiedzieć, kto wypowiedział te słowa. Cisza. Nikt się nie przyznał.
Wtedy nad ich głowami ponownie coś przeleciało, tym razem głośniej, bliżej. „Kraa!” zaskrzeczało czarne ptaszysko, gdy przeleciało nad ich głowami, a następnie zniknęło w ciemności.
Czy to był kolejny znak, czy głupi zbieg okoliczności?
Nagle nad nimi przeleciała wrona, a wtedy wydała z siebie odgłos. Koniczyn nieco się zdziwił i przybliżył do przyjaciela.
– To chyba jakiś zły znak... – wymamrotał zmieszany. – Zły omen?
Mglisty Sen spłaszczył uszy i rozejrzał się po kotach.
– Klanie Gwiazdy, za co ty mnie tak karasz? – syknął pod nosem. Przeniósł wzrok z powrotem na Zapomnianą Koniczynę. – To zwykły ptak. Nie ma potrzeby patrzeć się na zwierzynę, skupmy się na drodze. – starał się wszystkich uspokoić.
Porywisty Dąb szturchnął ojca łokciem, by ten skupił się na gadającym czarnym wojowniku. Wyglądał na rozbawionego ową sytuacją.
– Szybciej! Co tak się boicie? Na takie ptaszyska się poluje, a nie kuli ogony! Dawajcie na tę Drogę Grzmotu, bo zaraz kogoś wypchnę!
Nagle Miodowa Kora trzepnął go łapą w ucho, by uspokoić syna.
– Ała! A to za co? – prychnął, masując swoje ucho.
Spojrzał niepewnie na czarnego wojownika. Natychmiast się uspokoił i westchnął ciężko.
– Ta cala przygoda... to nie na moje nerwy – zwierzył się cicho, przechylając głowę w bok, tak aby móc dotknąć bark Mglistego Snu. – Ale nie pozwolę ci zginąć – dodał stanowczo, opiekuńczo.
Od zawsze mieli taką relację – gdy jeden się bał, drugi przejmował inicjatywę, zachęcając pierwszego. Role również się odwracały.
Pozostali tak jeszcze w bezruchu i w ciszy, dopóki Kosaćcowa Grzywa nie zniknął im z pola widzenia.
– To co? – spojrzał w górę z łagodnym uśmiechem na przyjaciela.
– Idziemy się zabić?
Widząc zszokowaną reakcję starszego, zaczął się śmiać wniebogłosy.
– Nikt nie będzie ginął – uśmiechnął się do przyjaciela i również podszedł do Drogi Grzmotu. – Pójdę pierwszy...
Ledwo przeszły mu słowa przez gardło, czuł wszystkich wzrok na sobie. Czekał na dogodny moment.
Odwzajemnił uśmiech.
– No, ja mam taką nadzieję! – po czym oderwał się od czarnego. Ziewnął przeciągle i zaczął iść. – Chodźmy, bo zapewne jesteśmy już w tyle – rzekł, nie odwracając się w stronę przyjaciela. Szli tak w wymownej ciszy, którą przerywały potwory. W końcu Koniczyn wziął głęboki wdech I wydech, po czym spojrzał wyzywająco na drogę grzmotu. Coś świecącego przejechało po asfalcie. Zapomniana Koniczyna zaskoczony zamknął oczy, nie wiedząc, co zrobić dalej. Gdy je otworzył, potwór już był daleko, daleko stąd. Wstrząśnięty Koniczyn zatrzepotał białymi rzęsami, a potem spojrzał na przyjaciela w zdumieniu. Przez chwilę tak stał, ale później się ogarnął i szedł dalej. Przyjaciel pociągnął go za wąsy, by się uwijał. Koniczyn poszedł za nim oburzony.
***
Czarny wojownik spojrzał przez ramię, co się wyrabiało z tyłu. Kiedy ujrzał popychających się wojowników i wtedy nadjeżdżało kolejne auto, zamarł.
– Hej! Skupcie się! Bez przepychanek, wszyscy mają dotrzeć na miejsce cali i zdrowi! – krzyknął do nierobów z tyłu.
Już raz się uciekinierzy przekonali, że przepychanki w pobliżu potworów nigdy nie są czymś dobrym, więc dlaczego dalej to robili? Nikt tego nie wie, ale konsekwencje ich własnej głupoty bardzo szybko się ujawniły.
Potwór zaryczał, akurat, gdy Kosaćcowa Grzywa został pchnięty, a w następnej chwili rozległ się krzyk kocura. Dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się można było dostrzec ogon kocura nienaturalnie wygięty. Nad głowami kotów ponownie coś przeleciało, ten sam czarny ptak, głośno kracząc, jakby się z nich śmiejąc, szczególnie z nieszczęścia wojownika.
– Idioci – prychnął rozbawiony Koniczyn i spojrzał na czarnego przyjaciela. – Ty na szczęście odziedziczyłeś coś więcej niż siłę i skłonność do bójek.
– Dzięki?
Następnie popatrzył się na zaczynającą się bójkę.
– Przestańcie! Inaczej wszyscy się tam wybijecie i niechcący kogoś trafi, kto nawet nie bierze udziału w waszych przepychankach! – krzyknął z przodu pochodu do bijących się starych chłopów.
Nagle w jego czarnego przyjaciela prawie wjechał potwór.
Sen syknął z bólu, czując pieczenie na całym jego boku. Potwór musiał go porysować, jednak na szczęście, były to tylko delikatne otarcia. Nie zdążył się nawet mocniej zastanowić, kiedy zobaczył, jak Miodowa Kora dostał od potwora.
– Kosaćcowa Grzywo! – zawołał do kocura z przodu pochodu. Najlepiej było ich rozdzielić, zanim się pozabijają. – Chodź na przody! Trzeba was rozdzielić, bo się pozabijacie.
Bez zastanowienia Koniczyn podbiegł zmartwiony do przyjaciela i zaczął skanować jego ciało, szukając ran.
***
Coś ryknęło, gdy kolejny potwór nadjechał. Był on wielki, zdecydowanie większy od poprzednich, a Zapomniana Koniczyna zdawał się prosto na jego drodze.
Spojrzał w oczy potwora. Zastygł, zginając się w łuk. Rozdziawił usta, otworzył jeszcze szerzej oczy ze strachu; miał wrażenie, jakby wszystko się na chwilę zatrzymało. Wszystko ucichło. Mógł tylko spłaszczyć uszy, a następnie zamknąć oczy, niby akceptując przeznaczenie.
A wtedy poczuł, jakby coś go pociągnęła za ogon w tył. Mimowolnie poddał się owej sile i prawie obeszłoby się bez zadraśnięcia. Poczuł, jak coś metalowego i ostrego przejeżdża po jego pysku. Wszystko działo się tak szybko, że kocur nawet nie mrugnął. Zapomniana Koniczyna z szoku nawet nie poczuł, jak szkarłatna krew tryska z jego nowej szramy, która zaczynała się z góry i kończyła na dole, tworząc niby prostą linię przebiegającą przez cały pyszczek.
Rozpłaszczył się oszołomiony przed innymi, nie mogąc się podnieść. Dopiero z pomocą Mglistego Snu stanął na własne łapy, choć ledwo się na nich trzymał. Spojrzał na swoją wybawicielkę z wdzięcznością.
– Dziękuję, Rysi... Tropie.
Medyczka, nie tracąc czasu, szybko podbiegła do rannych. Każdy ich ruch wydawał się opóźniony, jakby koty nie mogły się oderwać od ziemi nawet o krok. Ze zręcznością wyuczoną w ciężkich sytuacjach opatrzyła rany obu wojowników. Jej łapy drżały nieznacznie, bo ziół zostało jej naprawdę niewiele. Niepokój zaczął narastać w jej sercu. Spojrzał na nią ze smutkiem. Przez chwilę milczał, obserwując, jak nakłada coś dziwnego na jego pysk. Zapewne była roztrzęsiona - ta podróż już wszystkich męczyła.
Zanim skończyła, Zapomniana Koniczyna odchrząknął i spojrzał w jej oczy.
– Przepraszam, Jarzębinowy Żarze... – wymamrotał smutno. – Nie chciałem, abyś się gniewała. Naprawdę! -– powiedział, po czym uciekł wzrokiem w bok. – Chyba każdy z nas ma dzisiaj zły dzień... nawet Kosaćcowa Grzywa? – rzekł cicho. – Każdy na siebie tutaj nakłada presję. Trudno tu o spokój, gdy potwory szaleją, a brak snu płata figle... – mówił, po czym westchnął ciężko. – I... jeszcze raz przepraszam, Jarzębinowy Żarze.
Westchnęła ciężko i pokręciła głową.
– Nie musisz mnie przepraszać. Nikt z was nie musi. Powinniście przepraszać resztę grupy za narażanie ich na niebezpieczeństwo. Jestem tylko medyczką, chcę przeprowadzić was w bezpieczne miejsce, tak jak pragnie tego Klan Gwiazd. Moje życie nie ma znaczenia, jeśli poświęcę je, chroniąc innych. Jednak jeśli wy będziecie zachowywać się jak kocięta w tak niebezpiecznej sytuacji, to nigdy nie stworzymy stabilnej grupy. Spory będą, to oczywiste, ale trzeba zacisnąć zęby i chociaż raz o nich zapomnieć – mruknęła, a na wspomnienie brata jedynie prychnęła.
– Każdy ma dzisiaj zły dzień, Zapomniana Koniczyno. Opuszczamy nasz dom i idziemy w nieznane. Jednak to nie usprawiedliwia jego zachowania. Jego postępowania. Jest dorosłym kotem, tylko z dziwnym humorem… ale tutaj nie ma na to miejsca. Nie tu, gdzie potwory mogą nas zabić, a Owocowy Las rozerwać na strzępy. Nie wiem, co niektórzy z was sobie myślą. Że to zabawa? Cóż, powiem wam, jak jest.
Podniosła łeb i wolno przejechała spojrzeniem po całej grupie.
– Śmierć – warknęła, a jej głos niósł się ostrzej, niż zamierzała. – To nie zabawa. To śmierć. Ryzykujemy życie, by wyrwać się z kultu. Możemy zostać okaleczeni na całe życie albo stracić je w mgnieniu oka. Przepychanie się, kłótnie… to nie rozwiązanie. To kolejny krok ku śmierci. A wy musicie przeżyć. Wszyscy.
Kiedy tak patrzyła po kotach, jej ciało nagle drgnęło. Oczy rozszerzyły się w przerażeniu. W jednej chwili straciła oddech. Zaczęła rozglądać się dookoła – najpierw nerwowo, potem już w panice.
– Brukselkowa Zadra i Gwiazdnicowy Blask… gdzie one są?!
– Zostawiły nas... – powiedział chłodno, nie odrywając przy tym swojego spojrzenia od Jarzębinowego Żaru, która wyglądała, jakby miała zaraz się rozpłakać. – Mama wybrała Wrotyczowa Szramę oraz Kwitnący Kalafior... Za to Gwiazdnicowy Blask pewnie wolała zostać z nimi... Zostawili nas Jarzębinowy Żarze. Nie mamy czasu na zawracanie sobie tym głowy, jesteśmy połowę drogi do miejsca docelowego... Nie mamy po co już się wracać.
Czarny wojownik trząsł się, a pysk miał wyprany z emocji. Jarzębinowy Żar mogła przejrzeć się w jego żółtych, smutnych oczach i poczuć również jego ból.
– Niech Klan Gwiazdy ma je w opiece... – dodał dość depresyjnie, po czym jak gdyby nigdy nic, ruszył naprzód prowadząc cały orszak wzdłuż Drogi Grzmotu.
W szoku wpatrywała się medyczka w Mglistego Snu. Zrobiło jej się słabo. Zatoczyła się, prawie mdlejąc. Na moment świat zachwiał się przed nią jakby oderwany od rzeczywistości. Jednak jakimś cudem zdołała utrzymać równowagę – choć łapy drżały jej jak liście trzęsione wiatrem.
– Przykro mi… – mruknęła tylko cicho, ledwo słyszalnie.
Odwróciła się, ruszając przed siebie, powłócząc ogonem po ziemi.
Kocur zerknął na Jarzębinowy Żar. Zaczekał na nią, aż się zrównali i podparł ją swoim bokiem, oddając tym samym swoje ciepło.
– Zaszliśmy tak daleko, że musi nam się udać. Wierzę w nas, czy to bez Brukselkowej Zadry i Gwiazdnicowego Blasku. Damy radę Jarzębinowy Żarze.
Zerknęła na niego i słabo się uśmiechnęła. Jej wargi uniosły się ledwie na chwilę, jakby uśmiech był bardziej odruchem niż rzeczywistą oznaką spokoju. Potem obejrzała się przez ramię, patrząc na zmęczone, poranione koty sunące za nimi powoli niczym cień dawnej, silnej grupy.
– Mam nadzieję… Musimy zrobić to jak najszybciej. Owocowy Las zapewne zaraz wyśle patrol – miauknęła cicho, zniżając głos niemal do szeptu, by tylko on mógł ją usłyszeć.
Zapomniana Koniczyna rozdziawił usta, zaskoczony z takiego obrotu spraw. Opuszczono Mglisty Sen. Zdradzono go, zostawiono na pastwę losu po raz kolejny. Młodszy zamrugał, ale szybko się otrząsnął. Wstał ostrożnie i zaczął za nimi iść. Szedł za nimi, z myślami pełnymi niepokoju. A co, jeśli Brukselkową Zadrę i Gwiazdnicowy Blask w obozie nie spotkają gromkie wiwaty, a – kara? Wtedy Sen nie wiedziałby, co się z nimi stało.
Chwilę tak szedł niechętnie, rozmyślając. Nogi mu się plątały ze zmęczenia, a myśli jak szybko się pojawiały, tak prędko się zlewały w jedno, a potem uciekały. Zapomniana Koniczyna westchnął ciężko, a potem spojrzał ze współczuciem na przyjaciela. Jak bardzo by to ukrywał, Koniczyn wciąż sądził, że Sen nie przetrawiłby tego tak szybko, jak na to by wyglądało.
Podszedł do niego cicho. Kiedy wyrównali kroki, Koniczyn przybliżył się do boku przyjaciela. Nic nie mówił, milczał jak głaz. Nie miał nawet pomysłu, o czym mogliby porozmawiać. Miał tylko nadzieję, że dzięki niemu Sen poczułby się... troszkę lepiej, chociaż na chwilę; aby zapomniał o smutku.
Może już wkrótce się mu to uda? Koniczyn nie zniósłby widoku smutnego, zmartwionego przyjaciela.
***
W oddali słyszeli coraz głośniejszy okrzyk potwora, którą z ogromną prędkością zbliżał się w kierunku Zapomnianej Koniczyny, a wciąż oszołomiony po wcześniejszym wypadku, nie zauważył zbliżającej się bestii.
Kocur zauważył bestię o wiele za późno. Zjeżył się, a wtedy przyszedł jego następny wybawiciel – Szczawiowe Serce! Mimo to miał bardzo twarde lądowanie. Zepchnął kocurka na bok, samemu również spadając na szorstką powierzchnię. Szczawiowe Serce spojrzał na młodszego, który dyszał przerażony. Gdy już czekoladowy wstał i przyjrzał się mu, aby mieć pewność, że nic mu się nie stało, syknął na niego.
Oszołomiony patrzył przez chwilę na Szczawiowe Serce, po czym szybko skinął mu głową. Próbował się podnieść i wrócić do reszty, jednakże...
– Au! – wydał z siebie przeraźliwy jęk. Syknął i spojrzał na swoją lewą, przednią łapę. Spróbował ją wyprostować, ale z każdą próbą ból się nasilał. Zapomniana Koniczyna wzdrygnął się i spojrzał zmieszany na Szczawiowe Serce. – Moja łapa... – wydusił z siebie. – Moja łapa jest złamana... – dodał ze łzami w oczach.
– Na Klan Gwiazdy, uważaj na siebie! Mogłeś zginąć!
Medyczka od razu ruszyła w ich stronę, zabierając ze sobą Amorphinę, która jako jedyna miała jeszcze trochę ziół. Wysoka trawa szeleściła pod ich łapami, gdy przystanęła przy łaciatym kocurze.
– Spokojnie, wszystko będzie dobrze! – uspokoiła go, choć sama nie była tego pewna. Po czym dość mało delikatnie zajęła się jego łapą. Wiedziała, że go boli, widziała to w jego rozszerzonych oczach, ale nie miała żadnych ziół przeciwbólowych. Nawet te, które pomagały przy skręceniach, kończyły się w zastraszającym tempie.
– Musi być niesiony lub przynajmniej prowadzony przez kogoś – oznajmiła, podnosząc się z trawy. Jej spojrzenie, pełne zmęczenia i niepokoju, zatrzymało się na załzawionym kocurku.
Nagle koło jej boku mignęło szylkretowe futro Rysiej Trop. Niestety i jej los nie oszczędził. Szybki potwór – zbyt szybki, by mogli go dostrzec wcześniej – zahaczył o nią przy kolejnym ataku. Kotka poturlała się kilka długości lisa dalej, a jej ciało zatrzymało się dopiero przy krzaku wrzosów. Jarzębina nie mogła długo pozostawać przy żadnym z pacjentów; liczba rannych rosła z każdą chwilą.
Z sercem ściśniętym strachem podskoczyła do kultystki, a wraz z pomocą Amorphiny zabrały Rysią Trop na wrzosy. Reszta grupy trwała w niemym, paraliżującym szoku. Rannych przybywało, ziół ubywało. Jarzębina ze zgrozą dostrzegła, że łapa Rysiego Tropu również jest złamana. Pomogła jej tak szybko i delikatnie, jak tylko mogła, ale dobrze wiedziała, że to za mało. Nie miała już żadnych środków leczniczych. Pozostały jedynie suche liście, w które zawijali wcześniejsze porcje ziół – teraz bezużyteczne. Jarzębina podniosła głowę ku niebu, z którego gwiazdy powoli znikały, jakby ktoś gasił je jedna po drugiej. Chłodny wiatr owiał jej policzki, niosąc zapach nieuchronności.
***
Dalej już niczego nie słyszał. Po zejściu z betonowej drogi szedł przybity i oparty o cichą Amorphinę.
– Musimy znaleźć miejsce na odpoczynek – oznajmiła medyczka, rozglądając się za ostrym kamieniem i czymś, co mogłoby posłużyć jako naturalny środek przeciwbólowy. Dopiero po dłuższej chwili uporała się z ogonem Poziomkowej Polany, starannie zabezpieczając go pajęczyną. Opatrunek będzie musiała jeszcze poprawić – nie raz, nie dwa.
Uniosła łeb, czekając, aż w końcu ruszą w głąb drzew i znajdą bezpieczne miejsce na rozbicie prowizorycznego obozu. Wysokie korony szeptały im nad głowami, a wiatr przynosił zapowiedź większego spokoju – choć na jak długo, tego nikt nie mógł wiedzieć.
– Wszyscy! – zwrócił się nagle Sen do kotów i objął wszystkich wzrokiem. Kiedy rozmowy umilkły, pokazał pyskiem stronę, z której rozciągał się przed nim lasek – Powinniśmy skierować się do lasu i schronić się między drzewami. Niektórzy z nas potrzebują opieki Jarzębinowego Żaru, jednak ona nie jest w stanie zająć się potrzebującymi, teraz kiedy nie ma wystarczająco dużo ziół. Tak samo musimy stworzyć prowizoryczny obóz, żeby zregenerować siły i pomyśleć, co mamy zrobić dalej...
Medyczka odetchnęła z wyraźną ulgą, gdy Mglisty Sen przejął inicjatywę. Powoli podeszła bliżej Stroczkowej Łapy, po czym spojrzała na zgromadzoną w półkolu grupę.
– Niech ranni schowają się w krzewach i odpoczną – odparła spokojnym, ale stanowczym tonem. – Ci, którzy mogą się ruszać, niech zbiorą mech z drzew, nasączą go w wodzie i podadzą rannym. Ja i Stroczkowa Łapa wyruszymy na poszukiwanie ziół. Nie odejdziemy daleko.
Nie czekając, aż ktoś wpadnie na głupi pomysł, by się do nich dołączyć, ruszyła przed siebie, w stronę nieznanego jej lasu.
Szczawiowe Serce skinął głową do Mglistego Snu. Poszedł do czarnego kocura i spojrzał po reszcie pobratymców.
– Potrzebujesz z czymś pomocy? Organizacją lub… Czymkolwiek...? Mogę poprowadzić jakiś patrol łowiecki jak już dotrzemy na miejsce lub taki, który pomoże Jarzębinowemu Żarowi zbierać zioła, jeśli tylko jest taka potrzeba… – zapytał nieśmiało.
Na propozycje Szczawiowego Serca, pokiwał głową.
– Chętnie przyjmę twoją pomoc, jednak teraz musimy znaleźć miejsce na nasz tymczasowy obóz. Porywisty Dąb, Miodowa Kora bądź Poziomkowa Pola na tę chwilę wyglądają najgorzej z nas wszystkich i lepiej, gdyby odpoczęli w świeżych posłaniach z dala od Drogi Grzmotu.
Koniczyn popatrzył z daleka na przyjaciela I zatrzepotał białymi rzęsami. Poprosił cicho Amorphinę, aby podeszli bliżej zgromadzonych.
– Proponuję, aby każdy nas powiedział, co chce zrobić właśnie teraz – zaczął Zapomniana Koniczyna – Czyli polowanie, eksploracja nowego terenu, pilnowanie rannych i takie tam dalsze małostkowe rzeczy... – wymamrotał i popatrzył na przyjaciela spod zmęczonych, głębokich zielonych oczu.
Od razu skinął znów głową.
– Najlepiej będzie, jeśli u boku każdego z nich pójdzie choć jeden wojownik, do momentu, gdy dojdziemy w bezpieczne miejsce.
Spojrzał na pobratymców.
Sen kolejny raz pokiwał powoli głową, po czym spojrzał na Szczawiowe Serce oraz Zapomnianą Koniczynę.
– W takim razie my pójdziemy szybko się rozejrzeć po lasku, żeby znaleźć bezpieczne i zaciszne miejsce dla nas wszystkich. – zarządził.
Nie czekając na wojowników, zniknął między drzewami w poszukiwaniu małej polanki, czy innego przyjemnego i bezpiecznego miejsca, żeby się tam usadowić. Nie tylko dla rannych, jednak też dla samego siebie. Był również zmęczony, jak każdy inny i miał dość atrakcji na dzisiaj.
– Hej! – krzyknął nagle do nich kocur, nadal stojąc przy Amorphinie. – Ktoś tu zapomniał, że Koniczyn ma złamaną łapę i potrzebuje wsparcia! – dodał.
Słysząc Koniczyna, Sen westchnął głośno.
– Ach... no tak... Przepraszam cię, zapomniałem, że... no wiesz... – powiedział zawstydzony swoją wpadką – Wybacz, jestem również zmęczony...
– Nic nie szkodzi! – zapewnił go Koniczyn, uśmiechając się promiennie. – Każdy ma dzisiaj... ciężki dzień – rzekł i uciekł wzrokiem w bok.
– … Możesz za to wrócić i pilnować, by tamci dwoje się nie pozabijali…
Westchnął, widząc jakąś niezgodę między Porywistym Dębem a Kosaćcową Grzywą.
– Ehh... z nimi jest jak z kociakami…
Zatrzepotał zszokowany rzęsami. Co? Jak pilnować, skoro ma złamaną łapę?
Pokręcił głową w stronę Mglistego Snu.
– Nie, nie, nie – wymamrotał z nerwowym uśmieszkiem. – Mówiłem ci chyba, że cię nie zostawię, prawda? – zachichotał nerwowo, ponownie unikając kontaktu wzrokowego z kocurem.
A może on to sobie dopowiedział w swoich fantazjach i marzeniach? Zapomniana Koniczyna nie był pewny.
– W każdym razie – jego tajemniczy i zawstydzony uśmiech szybko się ulotnił – Nie chciałbym stracić rozumu przy ich paplaninie... jeśli wiesz, o co mi chodzi – rzekł nieco rozbawiony.
Spojrzał na Szczawiowe Serce.
– Mój wybawco, czy zechciałbyś mi pomóc? Lub... – skierował swoje leśne oczy w stronę przyjaciela – Mój drogi przyjaciel, Mglisty Sen?
Mglisty Sen popatrzył się po kocurach.
– Zapomniana Koniczyno, naprawdę zostań lepiej z innymi rannymi. Zaraz wrócimy i pomożemy ci się przedostać do nowego obozu. Musisz się oszczędzać – powiedział mu Sen.
Fuknął i odwrócił głowę, wyraźnie oburzony.
– To idźcie – wymamrotał urażony. – Skoro jestem aż takim balastem dla waszej dwójki... – dodał i spojrzał na swoje łapy. Usiadł na swoim miejscu i zaczął patrzeć na rozkręcających się rannych wojowników. Westchnął ciężko, choć na jego pysku nie dało się odczytać emocji. To tak, jakby je wyłączył na zawołanie.
***
– Hej, Mglisty Śnie! Patrz na to! – Sen usłyszał swojego przyjaciela, który wytrącił go z przemyśleń. – Są to świetliki! Są odjechane, nie sądzisz?
– Są takie romantyczne. – zaśmiał się Kosaćcowa Grzywa, szturchając przy tym Zapomnianą Koniczynę, na co ten z niedowierzaniem prychnął na starszego.
Pewnie gdyby nie miał złamanej łapy, to nie oszczędziłby kuksańca niebieskiemu vanowi.
Mglisty Sen się zaśmiał i spojrzał na tańczące małe światełka, które w rzeczywistości były małymi robaczkami. Nagle ze spokojnego snu zerwała się Jarzębinowy Żar i spojrzała to raz na niego i na świetliki.
– To musi być znak! – westchnęła, patrząc się z zauroczeniem i ulgą w oczach, jakby potężny ciężar zszedł jej w końcu z barków. – To znak od Klanu Gwiazdy!
Wszystkie koty, które leżały na posłaniach, spojrzały się pytająco na medyczkę. Niektórzy zdezorientowani, inni pokręcili tylko nosami, wątpiąc w trzeźwość umysłu Jarzębinowego Żaru, tak jak Porywisty Dąb, a pozostali z zachwytem i przejęciem wchłaniali wszystko, co powiedziała, tak jak Stroczkowa Łapa.
Koniczyn natomiast wciąż polował na migające żółtozielone świetliki, nie za bardzo słuchając ,,paplaniny” Jarzębiny. To nie dzięki Klanowi Gwiazdy przeżyli, a dzięki sobie nawzajem – pomyślał, szykując się do skoku i połknięcia robaczkami.
– Klan Gwiazdy chce nam przekazać, że wszystko będzie dobrze! Czuwają nad nami ciągle! Chcą nam przekazać, że przed nami zaczyna się dobry początek! Nie jesteśmy zgubieni… – wypowiedziała to mrucząc.
– Więc… Co teraz? – odezwała się Rysi Trop – Mam rozumieć, że jesteśmy zwykłą grupą samotników. Takimi uciekinierami.
Wszyscy wymienili się pytającymi spojrzeniami, aż w końcu popatrzyli się na Mglisty Sen.
– Jesteśmy Świetlikami. – powiedział w końcu.
Zapomniana Koniczyna spojrzał na niego pytająco, ale nie podważył jego słów. Mogli być nawet Antykultyści, jemu było w tym momencie wszystko jedno.
– Świetlikami? Tak po prostu? – zdziwił się Kosaćcowa Grzywa.
– A gdzie słowo “Klan”? Nie jesteśmy już Klanem? – zawtórował starszemu Porywisty Dąb – Nie jesteśmy Klanem Świetlików?
– Jeszcze nie. Nie mamy ról i ani obozu. Tak samo musimy zostać zaakceptowani przez pozostałe Klany… Na tą chwilę jesteśmy Świetlikami. Wnieśliśmy nadzieję dla Klanu Gwiazdy i oświetliliśmy mrok Mrocznej Puszczy. Na tą chwilę jesteśmy mali i słabi, jednak nasze siły wrócą i to ze zwiększoną siłą. – powiedział spokojnym głosem, a na jego pysku usiadł mały robaczek, od którego zawdzięczali nazwę.
Wszyscy skupili się na nim, jednak nikt nie podważył już jego słowa, wszyscy powrócili do wesołego biesiadowania i łapania świetlików.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz