Kosaćcowa Grzywa szturchnął śpiącego w legowisku obok Zapomnianą Koniczynę. Ten od razu się obudził i rozejrzał. Spojrzeli sobie głęboko w oczy i w tym samym czasie kiwnęli głową. Kosaciec wyszedł niezgrabnie z legowiska wojowników. Zapomniana Koniczyna chwilę po nim wyszedł szybko, dołączając do wojownika. Po młodszym wojowniku wstał Poziomkowa Polana i udał się za byłym mentorem.
Kosaciec szedł w stronę opuszczonego obozowiska. Nie wiedział, co miał czuć; pustka pozostawiona po kłótni z Klifiaczką i szramie na policzku zadanej przez kotkę, najwyraźniej wciąż istniała. Tak dużo pytań, a tak mało odpowiedzi. Westchnął ciężko i brnął dalej przez świat, trzymając Koniczyna blisko przy sobie.
Nie pozwoliłby sobie na stratę kolejnego dziecka Lodowej Sałaty.
Były uczeń starszego wojownika podszedł do Kosaćcowej Grzywy, zupełnie nie zwracając uwagi na Zapomnianą Koniczynę, jakby go tam nie było. Był zbyt nieprzytomny, by zdać sobie jakąś większą sprawę z jego obecności.
— Ko-kosaćcu, co-co się dzieje? — spytał cicho, mając wrażenie, że coś jest nie tak.
Spojrzał z góry na dawnego ucznia.
— Po-po-po-ziomeczku, co-co-co się dz-dz-dzieje? — przedrzeźniał go. — A co ma się dziać, ziomek? Idziemy w miejsce, gdzie wszyscy mają się spotkać! — rzekł i dał mu przyjacielskiego kuksańca. — Co ty, już zapomniałeś? — zaśmiał się.
Spojrzał zdziwiony przez ramię na czarnego kocura. Myślał, że odpadł i zostanie w obozie. Najwidoczniej się mylił.
— A-ah — powiedział speszony. — To przez zaspanie — mruknął cicho.
Kosaćcowa Grzywa rozmawiał z nim o tym nie tak dawno. Mieli gdzieś iść i nigdy nie wrócić do Klanu Wilka.
— Zapomniałem o czymś innym… — miauknął na tyle cicho, że miał wrażenie, że zazwyczaj głośny Kosaciec i tak go nie usłyszy.
— Ach, no tak, to w stylu mojego Poziomka! — zawołał, po czym uśmiechnął się w jego stronę. Traktował go jak syna, którego nigdy nie miał.
Kocur spuścił głowę i zaczął iść wyraźnie mniej energiczniej.
Nie tak później dogonili ich Mglisty Sen, Brukselkowa Zadra i Gwiazdnicowy Blask.
Chwilę zamilkli, a ciszę niszczyli tylko dwaj młodzi wojownicy. Spojrzał na nich zirytowany.
— Zamknijcie pyski, bo jeszcze ktoś się niepożądany obudzi i przyjdzie!
Po czym ruszył jeszcze szybciej w stronę miejsca docelowego.
***
Kosaćcowa Grzywa szedł dumnie, pewnie. Nie mogli go przecież zobaczyć w fatalnym stanie, co nie? To nie tak, że zżerał się od środka; że Kosaćcowa Grzywa powoli umierał w środku.
Cały czas robił coś nie tak. Nieważne czy chciał dobrze — zawsze wychodziło mu to na niekorzyść.
Może te głosy miały rację — pomyślał. — Może jestem niedorajdą życiową.
Mimo to szedł twardo.
— Pospieszmy się! — zażądał. — Zacznijcie biec za mną!
Po wydaniu rozkazu wszyscy zaczęli sprintować. Oczywiście nie obeszło się bez ślizgania i ,,łapania" zająca, jednakże w końcu dotarli. Kosaćcowa Grzywa przepchnął się przez towarzyszów i pierwszy zajął miejsce. Gdy wchodził, to nawet nie zauważył siostry, która stała dosłownie obok niego, zanim wszedł pod dziwne, skórzane legowisko.
Udało mu się usłyszeć kawałek rozmowy siostry z dziwną, białą kotką.
— Nie, to nie mój syn. To uczeń mego klanu, Stroczkowa Łapa — przedstawiła kocurka, wskazując na niego łapą. — Stroczku, to jest Amorphina. Jest samotniczką, która może nam pomóc.
— Ahhaaa! A więc to twoja koleżaneczka! — wtrącił się nagle biały kocur spod skórzanego monstrum, widząc dwie kotki i ucznia. — Jej imię brzmi jak jakaś zaraza... — dodał ciszej, bardziej do siebie.
Jarzębinowy Żar podskoczyła, tym razem słysząc niestety znajomy głos. Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła swojego brata. Nos zmarszczył jej się w obrzydzeniu, a serce zabiło szybciej.
— Tak… to ona — wymruczała ostrożnie, a głos drżał jej lekko. — Czy wszyscy już jesteście? — dodała, rozglądając się szczególnie za Mglistym Snem i Poziomkową Polaną.
Kosaćcowa Grzywa niechętnie się rozciągnął i poczłapał w stronę siostry.
Niespodziewanie Miodowa Kora podszedł do kotek i Kosaćca, rzucając niepewne spojrzenie białej samotniczce.
— Kim ona jest? Dlaczego zapraszamy jakiegoś samotnika do tej akcji? Czy to nie tak, że to my mieliśmy nawracać Klan Wilka? — powiedział niepewnie.
Jarzębina skierowała swój wzrok na Miodową Korę.
— Nie nawracamy Klanu Wilka… — zauważyła cicho, marszcząc brwi. — Amorphina to kotka, o której wspominałam Mglistemu Snowi, Kosaćcowej Grzywie i Brukselkowej Zadrze. Zna tereny… może nam pomoże — dodała, spoglądając na samotniczkę z lekką nadzieją i ostrożnym zaufaniem.
Popatrzył zdziwiony na swego byłego ucznia, Kosaćcową Grzywę. On tylko wzruszył barkami.
— Dobra… tylko mam nadzieję, że się nie mylisz, bo mamy za sobą nie jakąś małą grupkę kotów, tylko dużą gromadę, która musi jak najsprawniej uciec, zanim się zorientują i wszystkim nam poderżną gardła! A ja nie chcę powierzać swego zdrowia losowemu kotu.
— Wyluzuj, stary — wymamrotał łaciaty wojownik Klanu Wilka. — Najwidoczniej Jarzębina nikomu nie powiedziała jeszcze o tajemniczym gościu, który dołączy — zerknął na Amorphinę. — Ale to nieważne. Nie powinniśmy teraz kłapać zębami, tylko oszczędzać siły na dalszą wędrówkę.
Jarzębinowy Żar westchnęła cicho, po czym najpierw zwróciła spojrzenie na Miodową Korę.
— Nie obawiaj się — mruknęła spokojnie. — Amorphina również wierzy w Klan Gwiazdy.
Jej głos niósł w sobie dziwną, cichą pewność. Dopiero potem odwróciła głowę w stronę białej samotniczki.
— Musimy ruszyć w stronę Owocowego Lasu, tam… za drogą — wyjaśniła łagodnie, choć jej spojrzenie było ostre jak pazur. — A potem szukać miejsca, gdzie nie sięga żaden klan. Gdzie będziemy mogli zacząć od nowa.
Przez krótką chwilę na jej pysku pojawił się ledwie zauważalny uśmiech — napięty, ale prawdziwy.
— Musimy iść! — wyrwało się z jej gardła gwałtownie, niemal drżąco.
Odwróciła się do reszty grupy i uniosła głowę.
— Czy wszyscy są? — zapytała głośniej, pewniej niż wcześniej, z błyskiem determinacji w oczach.
Teraz już nie oglądała się za siebie — tylko przed siebie, w kierunku, gdzie zniknęła wrona.
— Komuś się tu śpieszy? — mruknął czyjś głos, a zaraz po tym postać wyłoniła łeb z korony drzewa.
Kosaćcowa Grzywa zmrużył oczy, próbując dojrzeć ową postać w mroku.
— To jest jakiś zdechły szczur z głosem Rysiego Tropu, czy co?
— Jak nie jak tak! — urwała w połowie zdania, bo ześlizgnęła się z gałęzi, wpadając w krzewy.
Cicho syknęła, wychylając się zza krzewów. Ach, to przecież była Rysi Trop!
***
Jarzębina szła dziarsko do przodu, łapy stawiając szybko, niemal mechanicznie. Co chwilę oglądała się przez ramię. Widziała, jak niektórzy zaczynają się wlec, jak inni zatrzymują się na ułamek sekundy, żeby zaczerpnąć tchu.
Księżyc wisiał wysoko, a noc była długa — wiosenna ciemność trzymała ich pod swoją ochroną, ale ta ochrona nie miała trwać wiecznie. W końcu granice lasu zaczęły się przerzedzać. Zrobiło się jaśniej. Szum rzeki stał się donośny i niepodważalny, jakby woda sama ostrzegała ich przed tym, co dalej. A potem — Droga Grzmotów. Najpierw cienka linia na horyzoncie. Potem czarny korytarz dzielący świat na pół. Potem pierwszy potwór — pędzący, ryczący, z oczami oślepiających świateł.
Gdy dotarli pod most, Jarzębina niemal bezwiednie schowała się w cień, gdzie rozgrzane powietrze drżało od wibracji przejeżdżających potworów. Usiadła. Z ziół wziętych w pysk kapały gorzkie krople na ziemię. Po chwili, bez siły w głosie, niemal odruchowo wysyczała:
— I teraz co?
Jej łapy zwiotczały. Ostrożnie, niemal ze wstydem, położyła zioła na ziemi przed sobą. Wyglądała, jakby pierwszy raz pozwoliła sobie poczuć ciężar całej tej ucieczki.
Amorphina zaproponowała im wtedy dwie drogi; jedna wiodła ich przez teren Owocowego Lasu, a druga — przez Drogę Grzmotu.
Jarzębina wysłuchała uważnie propozycji Amorphiny. Medyczka zmarszczyła brwi, wpatrując się w ciemniejącą przestrzeń przed sobą. Pokręciła głową, jakby próbując odpędzić niechciane myśli.
— Poszłabym bliżej drogi — powiedziała wreszcie cicho, ale pewnie. — To ryzykowne… jednak potwora zobaczymy prędzej, zanim do nas dobiegnie.
Jej spojrzenie przesunęło się po wrzosowisku, które łagodnie falowało na wietrze.
— Możemy trzymać się bardziej wrzosów niż samej drogi. — Kiwnęła głową. — Wystarczająco blisko, żeby widzieć, co nadjeżdża, i wystarczająco daleko, żeby nas nie dosięgło.
Zawahała się chwilę, zanim wypowiedziała kolejne słowa:
— A Owocowy Las… — mruknęła, wyraźnie niechętna. — Jest ich tam więcej. Zabiją nas. I nie chcemy robić sobie nowych wrogów.
Jej głos zabrzmiał pewnie, choć łapy drżały lekko od napięcia.
— Bliżej drogi będzie bezpieczniej niż między klanami — dodała z ostateczną, surową decyzją. — Przynajmniej wrogów zobaczymy z daleka.
Poziomkowa Polana przez większość czasu siedział w ukryciu, starając się wyłapywać poszczególne elementy rozmowy.
Wychylił się z cienia.
— Z-zgadzam się z Jarzębinowym Żarem — powiedział niepewnie, mając nadzieję, że Kosaciec nie zawiedzie się przez jego odmienną opinię. — Chy-chyba wolę unikać ja-jasnych potworów w-w ciemności, niż próbować prze-przepłynąć rzekę po ciemku. I chociaż mamy Porę Nowych Drzew, da-dalej jest ryzyko prze-przeziębienia się. — Zamilkł na chwilę, jakby ktoś miał mu zaraz przerwać i obśmiać jego opinie. Nic takiego się nie stało, więc kontynuował: — Z mo-mokrym futrem będzie nam t-trudniej. A-Ale ja się nie znam! Nie-nie musicie mnie-mnie słuchać — powiedział speszony, po czym znów spróbował zniknąć w tłumie.
Miodowa Kora słuchał uważnie dwóch propozycji Amorphiny, co do tras, które miały prowadzić na ich miejsce. Po wysłuchaniu dwóch propozycji to kocur odparł:
— Ja bym wybrał pierwszą trasę, o której mówiła Amorphina — powiedział donośnie. – Przekraczanie rzeki byłoby zbyt ryzykowne, nawet nie umiemy pływać, więc tym bardziej to bardzo nieprzemyślany ruch. Pójście przez drogę będzie dużo bezpieczniejsze. Droga Grzmotu może brzmi strasznie, ale nie będziemy jej przekraczać tak od razu na żywioł. Poczekamy na idealny moment, gdy będzie mniejszy ruch potworów i wtedy przejdziemy na spokojnie. Dodatkowo nie wiemy, jak nas przyjmie Owocowy Las w przypadku wybrania drugiej opcji. Oni raczej wydają się bardzo spokojni i raczej stronią od konfliktu, więc jeśli się dowiedzą, że uciekliśmy z Klanu Wilka, to nas wygonią, by nie mieć problemu. Także wolałbym jak już, przejść przez brzeg ich terenów niezauważony, niż przez środek terenu, którego nawet nie znamy.
Mglisty Sen podszedł do przerażonej Jarzębinowego Żaru i zetknął się z nią futrem, oddając jej tym samym ciepło. Zaczynało świtać, powinni podjąć szybciej decyzję, od tego zależało ich życie.
— Masz rację, powinniśmy iść bliżej Drogi Grzmotu, mamy większe szanse na lądzie niż w rzece, nie jesteśmy kotami z Klanu Nocy — podjął, patrząc na pozostałych uczestników wycieczki, czekając, czy ktoś postanowi podważyć ten pomysł.
— Wiecie... — Spojrzał Kosaciec na resztę grupy. — Nie wiem, czy chciałbym się spotkać z potworem i to w środku nocy. Kto wie, czy ktoś się nie zagapi i nie zdechnie od świateł. Wybrałbym tą drugą trasę, no bo... — Uśmieszek wkradł mu się na pyszczek. — Kto nie lubi ryzyka, co?
— Ja... sam nie wiem — rzekł niepewnie Zapomniana Koniczyna. — Chyba poszedłbym tą drugą — wzruszył ramionami. — Nawet jeśli się natkniemy na nich, nie powinni nam nic zrobić. W końcu oni to nie klany, czemu oni mieliby nas zabić, co? — dodał, nerwowo się śmiejąc. — A jak się dostosujemy do ciemności, to nie będzie aż tak źle! — dodał.
Ależ on był wtedy optymistyczny i naiwny!
Spojrzał na kultystkę i skinął jej głową. Swój wzrok przeniósł na Zapomnianą Koniczynę i machnął swoim kikutem.
— Przekroczenie Drogi Grzmotu nie może być aż tak ryzykowne. Pójdźmy pierwszą opcją. Zobaczycie, że im szybciej wyruszymy, tym szybciej uciekniemy z tych terenów. Powinniśmy korzystać póki jest ciemno i nie ma tak dużo potworów. – Znów przemówił, proponując względnie lepszą opcję.
Po swoich słowach Koniczyn spojrzał niepewnie na Jarzębinowy Żar. Wyglądała, jakby nie dowierzała ich zdaniu; czyżby się mylili? Czyżby byli zbyt naiwni?
Kocur spojrzał w bok, wyraźnie zawstydzony. Chyba już wiedział, co czuł Kosaćcowa Grzywa.
Spojrzał na Mglisty Sen i słabo się uśmiechnął.
— Skoro tak... — podszedł do niego. — To pójdę z tobą.
Nie opuściłbym cię — dodał w myślach.
Nagle odezwał się ktoś z tłumu:
— Czy... Jesteśmy pewni, że jest to dobry pomysł? Ta ucieczka, mam na myśli.
Koty rozejrzały się po sobie, starając się dowiedzieć, kto wypowiedział te słowa. Cisza. Nikt się nie przyznał.
Wtedy nad ich głowami ponownie coś przeleciało, tym razem głośniej, bliżej. "Kraa!" zaskrzeczało czarne ptaszysko, gdy przeleciało nad ich głowami, a następnie zniknęło w ciemności.
Czy to był kolejny znak, czy głupi zbieg okoliczności?
— To chyba jakiś zły znak... — wymamrotał zmieszany. — Zły omen?
Mglisty Sen spłaszczył uszy i rozejrzał się po kotach.
— Klanie Gwiazdy, za co ty mnie tak karasz? — syknął pod nosem. Przeniósł wzrok z powrotem na Zapomnianą Koniczynę. — To zwykły ptak. Nie ma potrzeby patrzeć na zwierzynę, skupmy się na drodze. — Starał się wszystkich uspokoić.
Porywisty Dąb szturchnął łokciem ojca, by ten skupił się na gadającym czarnym wojowniku.
— Szybciej! Co tak się boicie? Na takie ptaszyska się poluje, a nie kuli ogony! Dawajcie na tę Drogę Grzmotu, bo zaraz kogoś wypchnę!
— No, dobrze prawisz, dzieciaku! — rzekł z uśmiechem w stronę Porywistego Dębu. — W końcu znalazł się ktoś, kto nie przemyśla jednego słowa dziesięć razy, tylko działa! — pochwalił go i podszedł do młodszego.
Nagle Miodowa Kora trzepnął syna łapą w ucho, by go uspokoić.
— Ała! A to za co? — prychnął, masując swoje ucho.
— Powinniśmy już iść. Zaczyna się robić jaśniej, koty na pewno się już zorientowały. Nie traćmy ani chwili! — zawołał i pierwszy ruszył spod mostu. Gdy już dotarł na górę, zatrzymał się przed Drogą Grzmotu i rozejrzał się. Niby nic nie widział... Ale czy na pewno? A co, jeśli potwory już tam czyhają za mrokiem, gotowe pozbawić ich życia oraz zdrowia?
Łapy już go świerzbiły od stania przy Drodze Grzmotu. Była dziwna, nieprzyjemna cisza. Zmarszczył brwi i spojrzał przez ramię. — Ruszcie dupy i biegniemy! — krzyknął. Wtedy poczuł szybki podmuch wiatru. Zesztywniał, wyraźnie zszokowany. Dopiero po kilku sekundach odważył się spojrzeć na Drogę Grzmotu, a potem na potwora, który przejeżdżał. Nawet nie zauważył, że ta biała przyjaciółka Jarzębiny przebiegła! O mały włos, a by skończyła gdzieś wyżej. Westchnął z ulgą i ruszył dalej, idąc szybko.
Odwrócił się, aby spojrzeć czy każdy już wyszedł spod mostu.
***
Truchtał dalej, nie przejmując się nikim poza swym zadkiem. Nie wiedział nawet, co teraz czuć. Jego stan w środku mógł przypominać czyjąś psychikę, która na pewno nie trzymała się za dobrze w obecnej chwili. Liczył tylko, że nic go tym razem nie trafi.
Zatrzymał się nagle i spojrzał na Porywistego Dęba z uśmieszkiem.
Spróbował go popchnąć, aby przestraszyć młodszego.
Kocur zaśmiał się. Nagle zachwiał się na skraju drogi, akurat kiedy przejeżdżał potwór. Los chciał, że wojownikowi nie do końca udało się uniknąć spotkania z maszyną. Nagły ból na łapach i boku sprawił, że wypuścił z siebie cichy syk.
Miodowa Kora szedł przed siebie, przy okazji sprawdzając Porywistego Dęba. Ciało jego syna poleciało i przez dłuższą chwilę leżał, a oczy ojca się zwęziły.
— Mój syn!
Podbiegł do niego sprawdzając, czy wszystko z nim dobrze.
— Przeżyje! — zawołał do nadopiekuńczego tatusia. W sumie to się zastanawiał, czy na pewno ,,tatusia". W końcu żaden z nich go nie przypominał? Podejrzane…
Na zawołanie Kosaćca, dawny mentor od razu syknął.
Zmartwiona Jarzębina podała Amorphinie zioła i pognała w stronę możliwie rannego. Porywisty Dąb, ku jej uldze, wyglądał na całego. Mimo to medyczka zaczęła rozgarniać jego futro, szukając ran. Odetchnęła z ulgą, widząc, że rany były tak niewielkie, aby kocur przeżył.
Wtedy Porywisty Dąb spojrzał na starszego wojownika ze złośliwym uśmieszkiem na pysku.
— Łap potwora!
Pacnął wojownika łapskiem w pysk, tak że tamten się zachwiał.
Już raz uciekinierzy przekonali się, że przepychanki w pobliżu potworów nigdy nie były czymś dobrym, więc dlaczego dalej to robili? Nikt tego nie wie, ale konsekwencje ich własnej głupoty bardzo szybko się ujawniły.
Potwór zaryczał, akurat gdy Kosaćcowa Grzywa został pchnięty, a w następnej chwili rozległ się krzyk. Dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się, można było dostrzec nienaturalnie wygięty ogon kocura. Nad głowami kotów ponownie coś przeleciało, ten sam czarny ptak, głośno kracząc, jakby się z nich śmiejąc, szczególnie z nieszczęścia wojownika.
Krzyk kocura przeciął ostro powietrze. Medyczka szybko do niego podskoczyła i, łapiąc go za grzywę, pociągnęła na miękkie wrzosy, gdzie było bezpieczniej.
Miauknęła coś do Stroczkowej Łapy. Gdy uczeń spełnił jej polecenie, od razu zajęła się raną. Przypadkowym ostrym kamieniem musiała usunąć trochę sierści, by zioła lepiej przylgnęły. Na każde marudzenie brata jedynie syczała, że może skończyć z kikutem, jeśli dalej będzie się wiercił. Dopiero gdy ogon wrócił do w miarę naturalnej pozycji, odetchnęła głębiej.
Kosaciec od razu po ziółkach ruszył z grymasem na pysku w stronę dwójki kocurów.
— Chyba wam się już w dupie poprzewracało! — syknął.
Spojrzał na swój niegdyś piękny, prosty ogon. Och, ależ go bolało...
Jego nienawistne spojrzenie spotkało się z rozbawionym pyskiem Miodowej Kory.
— Widać już, kto go wychował! — dodał przez zaciśnięte zęby.
Kosaćcowa Grzywa podszedł do Miodowej Kory i barkiem popchnął go jeszcze mocniej niż Porywistego Dęba.
— Mój biedny ogonek... — wymamrotał do siebie, czując piekący ból. Miał nadzieję, że obejdzie się to bez amputacji…
Jarzębina odwróciła się w ich kierunku z przerażeniem. Wstała powoli, a jej cień wydłużył się na fioletowych wrzosach.
— Koniec tego… — szepnęła, po czym podeszła bliżej Porywistego Dęba. – Koniec tego! Ty, twój ojciec i ty — wskazała na Kosaćca – macie się uspokoić! Lis wam narobił w głowach takiego chaosu, że przestaliście myśleć? Chcecie się tu pozabijać? Siebie i nas? Jesteście wojownikami czy małymi kociętami? Bo mnie się wydaje, że żaden z was na tę rolę nie zasługuje! — wysyczała groźnie, jej ogon z wściekłości smagnął powietrze. — Kosaćcowa Grzywo, ruszaj swój zad i staraj się nie machać ogonem zbyt mocno. Ty, Dębowa Łapo, ogarnij się w końcu, bo wojownikiem zostałeś, ale mózg masz najwyraźniej jak kociak. A ty, Miodowa Koro… zawiodłam się na tobie. Zachowuj spokój i nie daj się wciągać w te ich dziecinne zabawy. A teraz – marsz. Idziemy dalej.
— Jak on mógł przeżyć bez ani jednego zadraśnięcia!? Nie powinien! Kosaciec musi się zemścić! — pomyślał wojownik.
Ponownie go mocno popchnął, tak aby starszy wojownik wyrąbał się na asfalt.
— Łap potwora, stary! — zawołał ze złośliwym uśmieszkiem.
Syn spojrzał na lecącego znów ojca.
Kosaćcowa Grzywa zaśmiał się z Miodka.
— Wyglądasz, jakbyś zażywał codziennie sfermentowane owocki z Dyniową Skórką!
— Kosaćcowa Grzywo! – zawołał do kocura Mglisty Sen z przodu pochodu. — Chodź na przody! Trzeba was rozdzielić, bo się pozabijacie.
Starszy kocur spojrzał na Jarzębinowy Żar, a potem na Mglisty sen. Zaśmiał się nerwowo i uciekł spojrzeniem gdzieś w bok ze wstydu.
— Ups? — wymamrotał niewinnie.
Coś kiepsko się zapowiadało...
— Wiecie co? Może bycie na przodzie dobrze mi zrobi... — Uśmiechnął się słabo i zaczął szybciej iść. — Więc, no... lepiej już, jak sobie pójdę tam na przód, co nie...
Rozejrzał się jeszcze na boki, po czym prędko czmychnął z miejsca zdarzenia. Miał tylko nadzieję, że nikt nie zdechnie od potworów.
***
Nonszalancko omijał potwory; miał dobrą passę w tamtym czasie, ale jego były mentor… no niezbyt.
Spojrzał na Miodową Korę, jednakże nie postanowił mu pomóc. Nie miał nawet jak; był na przodzie, podczas gdy były mentor gdzieś leżał z tyłu. Kosaćcowa Grzywa jedynie prychnął i spojrzał na Porywistego Dęba przez ramię.
— Twój tatuś chyba uwielbia potwory, wiesz? — zażartował.
— Mhm... Coś dzisiaj ma pecha — mruknął, zapominając, że nie tak dawno się ze starszym wojownikiem przepychał na jezdni.
— Zamknij pysk, wronia karmo! — syknęła ostro.
— Hej! A to za co... — Wtedy ujrzał spłaszczonego na asfalcie Miodową Korę. Wcześniej nie zauważył tego detalu.
Stanął w szoku. Nie wiedział, co zrobić. Podbiec do byłego mentora? Przecież Jarzębinowy Żar już się nim zajmowała. Nie chciałby się narażać na jej gniew po raz, być może, już trzeci. Patrzył smutno na owe zdarzenie. To tak, jakby zabrakło mu empatii; pff! Co tu kryć... Kosaćcowa Grzywa już od dzieciństwa miał wybiórczą ilość współczucia. To przez jego niską inteligencję... czy może przez środowisko, w jakim się wychował? Tak czy siak, Kosaciec postanowił podejść ostrożnie do kotów. Usiadł nieco dalej i obserwował. Miał nadzieję, że były mentor nie dostał rykoszetem od potwora.
— Miodowa Koro! Słyszysz mnie?! — zapytała, pochylając się nad nim i gwałtownie wciągając powietrze.
Kocur nie miał żadnych widocznych ran, lecz jego wzrok błądził gdzieś daleko, jakby dopiero wracał z miejsca, do którego nie powinien był nigdy trafić. Przez chwilę chwiał się na łapach, jakby świat wirował mu przed oczami. Potrzebował, by ktoś podtrzymywał go do końca drogi albo nawet niósł — jego krok był zbyt chwiejny, pełen bólu i dezorientacji. Tragedia jednak nie miała końca.
Nieuważny Zapomniana Koniczyna, może z powodu rany na pysku, a może po prostu przez własną lekkomyślność, stanął zbyt blisko drogi. Zbyt blisko tego, co czaiło się w ciemności. Tym razem to Szczawiowe Serce wyskoczył w jego kierunku. Całą drogę szedł cicho, niemal jak cień; większość nawet zapominała o tym, że jest tuż obok. A teraz… teraz leżał obok Zapomnianej Koniczyny, a jego łapa była niebezpiecznie wykręcona pod nienaturalnym kątem. Medyczka od razu ruszyła w ich stronę, zabierając ze sobą Amorphinę, która jako jedyna miała jeszcze trochę ziół. Wysoka trawa szeleściła pod ich łapami, gdy przystanęła przy łaciatym kocurze.
***
— Ahh! Moje nogi! — wrzasnął nagle Porywisty Dąb z bólu i z przerażenia. — Jak ja mam teraz iść? Nie chcę umierać! Mówiłem, głupie mysie móżdżki, zejdźmy na pobocze, żeby odpocząć!
— Zróbmy przerwę! Weźmy rannych na pobocze! — krzyknął Mglisty Sen do pozostałych.
— Ja mogę go wziąć — zaproponował głośno Kosaćcowa Grzywa. — Jestem... wystarczająco puszysty, aby go wziąć na plecy — Zerknął na Porywistego Dęba z uśmieszkiem. — Spokojnie, Dąbek, będziesz noszony jak księżniczka z Klanu Nocy, włos ci z głowy nawet nie spadnie! — zapewnił i się zaśmiał.
— Doprawdy? Już zawaliłeś sprawę, bo mi przejechało dwie łapy! — prychnął, podciągając się na przednich — Poza tym, czy ja mogę ci ufać? Dosłownie popchnąłeś kilka razy mojego ojca na jezdnie pod samochody! Jeszcze mnie zabijesz specjalnie!
— Nikt nie będzie nikogo zabijał i nikt dzisiaj nie umrze — powiedział czarny, przecierając łapą pysk, na którym miał małe rany cięte od auta. Przeniósł wzrok na Kosaćcową Grzywę. — Pomogę ci, jest ciężki, więc nie dasz rady go sam przenieść, mimo że jesteś od mnie większy...
— Sugerujesz, że jestem gruby? — prychnął Porywisty Dąb.
Czarny wojownik zignorował kocura i spojrzał na szylkretową medyczkę.
— Jarzębinowy Żarze, pójdziesz pierwsza. Ktoś sprawny musi być z przodu, by nas ostrzec lub pomóc szybko przeciągnąć rannych. – Odwrócił się do pozostałych, by każdy go słyszał. – Będziemy iść na zmiany! Zdrowi i ranni! Rozumiecie? Jak przejdziemy z Porywistym Dębem, po nas ma iść ktoś sprawny.
Po uzgodnieniu sprawy z medyczką, Mglisty Sen wraz z Kosaćcową Grzywą wzięli na swoje barki Porywistego Dęba, który syczał z bólu. Kiedy dano im znak, przebiegli zaraz za Jarzębinowym Żarem.
***
Kolejną ofiarą stała się kultystka Rysi Trop, która skończyła ze złamaną łapą. Porywisty Dąb zagłuszał wszystko swoimi jękami i marudzeniem. Kosaciec przewrócił oczyma na zachowanie wojownika i szedł krok w krok z Mglistym Snem. Miał już dosyć tego dnia, a żaden z kotów nie pomagał mu go umilić. Nawet się nie ucieszył z powodu zejścia na miękką, mokrą trawę.
— Wszyscy! — zwrócił się nagle Sen do kotów i objął wszystkich wzrokiem. Kiedy rozmowy umilkły, pokazał pyskiem stronę, z której rozciągał się przed nim lasek. – Powinniśmy skierować się do lasu i schronić między drzewami. Niektórzy z nas potrzebują opieki Jarzębinowego Żaru, jednak ona nie jest w stanie zająć się potrzebującymi, teraz kiedy nie ma wystarczająco dużo ziół. Tak samo musimy stworzyć prowizoryczny obóz, żeby zregenerować siły i pomyśleć, co mamy zrobić dalej...
Medyczka odetchnęła z wyraźną ulgą, gdy Mglisty Sen przejął inicjatywę. Powoli podeszła bliżej Stroczkowej Łapy, po czym spojrzała na zgromadzoną w półkolu grupę.
— Niech ranni schowają się w krzewach i odpoczną — odparła spokojnym, ale stanowczym tonem. – Ci, którzy mogą się ruszać, niech zbiorą mech z drzew, nasączą go w wodzie i podadzą rannym. Ja i Stroczkowa Łapa wyruszymy na poszukiwanie ziół. Nie odejdziemy daleko.
Nie czekając, aż ktoś wpadnie na głupi pomysł, by się do nich dołączyć, ruszyła przed siebie, w stronę nieznanego jej lasu.
Kosaciec spojrzał na czarnego wojownika.
— Dobrze by było, gdybyśmy zdjęli ten ciężar z naszych barków — rzekł i spojrzał zirytowany w górę na Porywistego Dęba, który czuł się obecnie jak księżniczka Klanu Nocy. — I po tym usadowić najbardziej rannych na bezpiecznej trawce.
Gdy chciał ogonem trzepnąć złośliwie młodego wojownika, przypomniał sobie, że przecież jego biedny ogonek został złamany przez obrzydliwego potwora. Prychnął i spojrzał na swoje łapy.
— Mogę ich przypilnować, bo przez mój ogon nie będę mógł polować.
Pokiwał powoli głową, po czym spojrzał no Szczawiowe Serce oraz Zapomnianą Koniczynę, którzy zaproponowali pomoc ciemnemu wojownikowi.
— W takim razie my pójdziemy szybko się rozejrzeć po lasku, żeby znaleźć bezpieczne i zaciszne miejsce dla nas wszystkich — zarządził.
Nie czekając na wojowników, zniknął między drzewami w poszukiwaniu małej polanki, czy innego przyjemnego i bezpiecznego miejsca, żeby się tam usadowić.
— No i co? Nie spodziewałem się, że tak chętnie zostaniesz, żeby nas przypilnować. — Potarł swoją bródkę, pokazując ostry uśmieszek. — Widziałem twoją próbę pacnięcia mnie ogonem. Szkoda, że jest złamany, też chętnie bym ci skopał zadek, jednak też mam połamane łapy.
Starszy zmarszczył nos.
— Tatuś jest oszołomiony, więc ktoś musi pilnować takiego gówniarza jak ty — warknął.
A po warknięciu Porywisty Dąb spotkał się z mokrą, miękką trawą, jednakże nie wiadomo czy lądowanie było miękkie…
Upadł miękko na trawę. Ból był straszny, jednak nie trwał za długo. Spojrzał na starszego wojownika, jednak nie zamierzał odpuścić uszczypliwości.
— Ten gówniarz jest wojownikiem i ma tą samą rangę, co ty. — Posłał mu arogancki uśmieszek. – Jesteśmy równi, chociaż tobie brakuje bardziej zaawansowanych obrażeń. Trochę ci się upiekło, mógłbyś ruszyć jednak zadek i coś złapać dla mnie. — Zaśmiał się, teraz celowo prowokując starszego.
Kosaćcowa Grzywa westchnął ciężko i przewrócił oczyma. Zapowiadał się niezły wieczór…
***
Kosaćcowa Grzywa już dawno zasnął z otwartą buzią, gdy nagle poczuł coś dziwnego na języku. Od razu otworzył zdziwione oczy i próbował wypluć tą dziwną rzecz, ale skończyło się na połknięciu tego. Obrzydzony Kosaćcowa Grzywa skrzywił się, myśląc, że to był jego koniec.
Wtedy zobaczył dziwne, migające żółtozielone światełka, które latały niczym kurz; swobodnie i bez pośpiechu, jakby chciały, aby kocur dokładnie je obejrzał. Uśmiechnął się łagodnie i spojrzał w górę.
To były świetliki.
— Hej, Mglisty Śnie! Patrz na to! — Usłyszał wtedy Zapomnianą Koniczynę, przyjaciela Mglistego Snu, który wytrącił go z przemyśleń. — Są to świetliki! Są odjechane, nie sądzisz?
— Są takie romantyczne! — zaśmiał się Kosaćcowa Grzywa, szturchając przy tym Zapomnianą Koniczynę, na co ten z niedowierzaniem prychnął na starszego.
Pewnie gdyby nie miał złamanej łapy, to nie oszczędziłby kuksańca niebieskiemu vanowi.
Mglisty Sen się zaśmiał i spojrzał na tańczące małe światełka, które w rzeczywistości były małymi robaczkami. Nagle ze spokojnego snu zerwała się Jarzębinowy Żar i spojrzała to raz na niego i raz na świetliki.
— To musi być znak! — westchnęła, patrząc się z zauroczeniem i ulgą w oczach, jakby potężny ciężar zszedł jej w końcu z barków. — To znak od Klanu Gwiazdy!
Wszystkie koty, które leżały na posłaniach, spojrzały pytająco na medyczkę. Niektórzy zdezorientowani, inni pokręcili tylko nosami, wątpiąc w trzeźwość umysłu Jarzębinowego Żaru, tak jak Porywisty Dąb, a pozostali z zachwytem i przejęciem wchłaniali wszystko, co powiedziała, jak Stroczkowa Łapa.
— Klan Gwiazdy chce nam przekazać, że wszystko będzie dobrze! Czuwają nad nami ciągle! Chcą nam przekazać, że przed nami zaczyna się dobry początek! Nie jesteśmy zgubieni… — wypowiedziała to, mrucząc.
Kosaćcowa Grzywa prychnął na jej słowa. Nie jesteśmy zgubieni? A co z moimi dziećmi? Ach, gdyby Strzępka tu była…
— Więc… Co teraz? — odezwała się Rysi Trop. — Mam rozumieć, że jesteśmy zwykłą grupą samotników. Takimi uciekinierami?
Wszyscy wymienili się pytającymi spojrzeniami, aż w końcu popatrzyli wyczekująco na ,,przywódcę” uciekinierów.
— Jesteśmy Świetlikami — powiedział w końcu.
— Świetlikami? Tak po prostu? — zdziwił się Kosaćcowa Grzywa.
— A gdzie słowo “Klan”? Nie jesteśmy już Klanem? — zawtórował starszemu Porywisty Dąb. — Nie jesteśmy Klanem Świetlików?
— Jeszcze nie. Nie mamy ról ani obozu — wyjaśnił spokojne Mglisty Sen. — Tak samo musimy zostać zaakceptowani przez pozostałe klany… Na tę chwilę jesteśmy Świetlikami. Wnieśliśmy nadzieję dla Klanu Gwiazdy i oświetliliśmy mrok Mrocznej Puszczy. Na tę chwilę jesteśmy mali i słabi, jednak nasze siły wrócą i to ze zwiększoną siłą — rzekł dojrzale, a na jego pysku usiadł mały robaczek, od którego zawdzięczali nazwę.
Wszyscy skupili się na nim, jednak nikt nie podważył już jego słowa. Powrócili do wesołego biesiadowania i łapania świetlików.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz