— Co cię trapi, Trójoki Zającu? — zapytała Jagnięca Łapa, spozierając na wojownika. Kocur kręcił się w kółko po obozie. Wyglądał tak, jakby ciężko mu było zebrać myśli. Mało brakowało, a wpadłby na rudą, potem by tego żałował.
— Och, wiesz, martwię się — wyznał, spoglądając na starszą z lekkim poddenerwowaniem. — Wiesz, podoba mi się pewna kotka… — dorzucił cicho, prawie tak, jakby chciał jej to szepnąć na ucho. Jakby to był największy sekret w całym klanie, mimo że z pewnością wielu już zauważyło, jak kremus zachowywał się w przeszłości blisko wspomnianej wojowniczki oraz jak nadal zachowuje się, mimo upływu tylu księżyców. Wydawało się, że jego uczucia do niej nie minęły i najprawdopodobniej nie przeminą za szybko, pręgus nie zamierzał rezygnować z szylkretki, która skradła mu serce. — Martwię się, czy nadal mam jakiekolwiek szanse.
Jagnięca Łapa otworzyła oczka nieco szerzej, po chwili kiwając głową. — To może jej powiedz co do niej czujesz? — zaproponowała, spoglądając na kocura.
Trójoki Zając zaczął poduszką łapy zataczać kółeczka po zimnej posadzce pod sobą. Po chwili westchnął. — Ale czy to naprawdę takie proste? Czy tyle wystarczy? Nie wiem, czy nie jest nadal na mnie zła… w końcu bardzo popsułem. Na pewno się o mnie martwiła, tak mi się wydaje…
— Na pewno nie ma ci tego za złe, przecież zapracowałeś sobie z powrotem na własne imię, prawda? W dodatku od tamtej chwili minęło przecież tyle księżyców, z pewnością patrzy na ciebie teraz bardziej przychylnie. Każdego dnia starasz się jak możesz, czyż nie? — próbowała go pocieszyć.
— No… tak… może i masz rację — posłał jej lekki, niepewny uśmiech. — Tylko jak mógłbym to zrobić? Nic dobrego mi nie świta, a nie chciałbym tego zepsuć — powiedział, zahaczając łapą o ucho, jakby coś mu tam przeszkadzało.
— Myślę, że powinieneś zrobić tak; powiedz jej wprost co czujesz. Na pewno cię wysłucha — podsunęła, koleżeńsko szturchając go w bok.
Trójoki Zając zamyślił się na moment, jednak po chwili z rozmyślań wyrwało go wołanie jednego z kotów, z którymi miał iść na patrol. Skinął głową kotce, dziękując za radę.
***
— Kukułczy Wdzięku? Masz chwilę? — zapytał Trójoki Zając, zaglądając do legowiska wojowników. Poranna mgła spowiła obóz klanu klifu, mroźne podmuchy wiatru przejeżdżały kotom po karkach, przyprawiając ich o gęsią skórkę. Później na pewno się ociepli i to dużo bardziej. Kremus poprzedniego dnia na jednym z patroli narwał najładniejszych kwiatów, jakie tylko mógł znaleźć. Nadal były w dobrym stanie, dbał o nie jak tylko się dało, żeby nie opadły ani nikt ich nie podeptał. Spotkał się z paroma ciekawskimi spojrzeniami, aczkolwiek nie zwracał na nie aż tak szczególnej uwagi, nie to było teraz ważne. Poprawił bukiet raz jeszcze prawie że z obawą, iż od tego zależało, czy rośliny spodobają się szylkretce, czy nie.
Nie był pewien, czy kotka nadal uważała go za zdrajcę, a także całkowitego rybiego móżdżka, aczkolwiek pomyślał, że warto spróbować. W końcu jego uczucia względem szylkretki nigdy nie uległy zmianie, mimo tylu przykrych sytuacji. Nadal towarzyszyło mu uczucie tak silne, potrafiące namieszać w całej rutynie dnia, a to wszystko tylko po to, żeby móc spędzić z wojowniczką chociaż odrobinę więcej czasu. By mógł jakoś znowu pokazać jej, że nie jest bezwartościowy i faktycznie żałuje tego, co zrobił. Żadna inna nie była dla niego tak piękna, żadna nie potrafiła zawrócić mu w głowie, myślał o niej naprawdę często, może nawet za często.
Wojowniczka prychnęła pod nosem z niezadowoleniem, zauważywszy kto do niej przyszedł. Po chwili podniosła wzrok, spozierając na kwiaty. Strzepnęła ogonem, patrząc na niego teraz od boku. Czuł się prawie tak, jakby znowu stanął przed Judaszowcową Gwiazdą i czekał na jego decyzję względem tego, czy zostanie przyjęty wraz z bratem z powrotem do klanu, czy nie.
— Chciałbym zaprosić cię na spacer — miauknął z nadzieją, po czym przysunął starannie dobrany bukiet kwiatów tuż pod jej łapy. Przełknął nerwowo ślinę, starając się jakoś panować nad spiętym ciałem, aczkolwiek to nie było wcale takie proste. — Zerwałem je z myślą o tobie.
Kotka spojrzała na niego oceniająco. Po paru uderzeniach serca westchnęła cicho pod nosem, podnosząc się z posłania. Oczy Zająca rozbłysły momentalnie, zauważywszy zmianę w zachowaniu Kukułki.
Nie czekając długo, pokierował ją przed legowisko, a potem wyszli wspólnie z obozu w ciszy, końcówka wielobarwnego ogona kocicy zniknęła w tunelu.
Liliowa wyglądała na spiętą, chociaż mimo tego starała się zachować typowy dla siebie wdzięk. Nie mówiła za wiele, a gdy kremowy ją o coś pytał, nie udzielała mu odpowiedzi albo były one zdawkowe, jakby nie miała za bardzo ochoty na to, by z nim rozmawiać.
Gdy zatrzymali się w krzewach z widokiem na plażę, Zając poczuł na sobie wzrok klifiaczki.
— Więc masz mi coś do powiedzenia? — zapytała, przysiadłszy i starannie owinąwszy ogon wokół swoich przednich łap.
Zielonooki prawie przygryzł sobie język z nerwów. Mógłby zacząć teraz liczyć, jednakże nie był to wcale dobry czas na podobne rzeczy. Kukułka czekała na jego odpowiedź, więc musiał jakoś na razie wziąć się w garść. Przysunął bliżej jeden z patyków, który musiał spaść z drzewa już dłuższy czas temu. Zaczął obracać go w łapie, co umożliwiło mu częściowe poukładanie całego chaosu, jaki mu się kłębił w głowie, niczym kołtuny w gęstym futrze niektórych kotów. Pokiwał głową w odpowiedzi na pytanie kotki. Nie chciał, by czekała na to niepotrzebnie długo, musiał powiedzieć jej, po co w ogóle dzisiaj z nią wyszedł, oczywiście oprócz chęci spędzenia z nią czasu.
— Kukułko, chciałbym cię szczerze przeprosić. Wyszedłem na ogromnego mysiego móżdżka, za co zapłaciłem srogo. Próbowałem odpracować to, każdego dnia odkąd wróciłem starałem się jak tylko mogłem i dalej staram się, żeby z powrotem zyskać uznanie klifiaków. Najbardziej zależało mi na… — przerwał na chwilę, zauważywszy, iż na kufie Kukułki rośnie poirytowanie. — Wiem, że na pewno już to słyszałaś i że to wcale nic nowego, ale ja nie kłamię. Wiesz… bardzo mi na tobie zależy i rozumiem, iż moim lekkomyślnym zachowaniem z przeszłości wcale tego nie udowodniłem, jednak… nie mogę przestać o tobie myśleć. Myślałem o tobie cały czas, myślę o tobie chyba więcej, niż byłoby to zdrowe. Kukułczy Wdzięku, chcę cię szczerze przeprosić.
Początkowo wydawało się, że Zając nie spotka się z niczym pozytywnym. Obawiał się negatywnej reakcji chyba najbardziej – bo co by było, gdyby pręguska mu wcale nie wybaczyła? Miała do tego prawo. Jeśli jej na nim zależało, z całą pewnością zastanawiała się, dlaczego go nagle zabrakło. Kocimiętka w niczym mu nie pomogła, wyszedł przed nią na największego głupka i musiał teraz liczyć się z konsekwencjami.
Żółtooka westchnęła pod nosem, kładąc łapę na jego łapie, tym samym przerywając niszczenie gałązki przez niego. — Czy szczerze żałujesz tego, co zrobiłeś? — zapytała, jakby chciała się upewnić.
Zielonooki nie czekał długo z odpowiedzią. Zdziwił go ten gest, jednak pokiwał głową z zapałem. — Tak. Żałuję tego najbardziej, to było najgorsze, co mogłem zrobić — odparł, czując jak robi mu się gorąco. Bał się, że to nie wystarczy, że mu Kukułka już nigdy nie wybaczy. — To już nigdy się nie powtórzy. Dostałem nauczkę i staram się jak mogę, by być lepszym kotem. Już nie chcę nigdy nikogo zawieść.
***
W drodze powrotnej do obozu, Trójokiemu Zającowi ciężko było powstrzymać się przed spoglądaniem na Kukułczy Wdzięk. Była dla niego najpiękniejsza, gdyby mógł, to by już nigdy nie oderwał od niej wzroku. Była dla niego niczym najcenniejszy złoty liść, ukryty w gęstej zieleni, jedyny w swoim rodzaju. Coś w niej przyciągało jego spojrzenie tak jak blask księżyca odbijający się w taflach wody.
Atmosfera między dwójką była już zdecydowanie mniej napięta, co niezwykle cieszyło kremusa. Zdążył już sobie odliczyć, żeby się uspokoić i o dziwo nie spotkał się z żadnymi przykrościami, zrobił to dość dyskretnie, o ile można było tak to nazwać.
— Mam dla ciebie prezent, ale muszę po niego pójść — zagadnął ciepło, posyłając jej uśmiech.
Kukułczy Wdzięk spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem, jednak im dalej szli, tym bardziej podnosiły jej się kąciki ust.
— Tak? A co to będzie? — dopytała z zaciekawieniem, próbując starannie omijać wszelkie niedogodności w formie ostrych kamieni czy wystających korzeni.
— Coś, co… jestem pewien, że ci się spodoba — mruknął pod nosem, nie dając się sprowokować do zdradzenia szczegółów. To by mogło zepsuć niespodziankę.
Szylkretka, zauważywszy iż się uśmiecha, położyła sobie jedną z przednich łap na pysku, próbując w ten sposób zmazać rozpromienienie.
— Pfff, nie, dalej cię nie lubię — powiedziała, zadzierając brodę do góry.
Trójoki Zając zachichotał cicho. Wiedział, że tym razem były to jedynie żarty. Więc może rzeczywiście wystarczyło być po prostu sobą… może nie było wcale potrzeby udawania kogoś, kim się wcale nie było.
***
Trójoki Zając wyszedł z legowiska wojowników o świcie, kierując się do sterty zwierzyny. Wziął z niej nornicę, po chwili idąc na boczek, chcąc zjeść śniadanie w spokoju. Dzisiaj spał dobrze. Mógł śmiało powiedzieć, że się nawet wyspał. Dobrze było znowu być wojownikiem, bycie uczniem bez mentora było niezwykle dziwnym etapem w jego życiu.
— I co, powiedziałeś jej? — zapytała niebieskooka z zaciekawieniem.
— Nie, nie wprost… ale chyba jest lepiej, nie nienawidzi mnie — uśmiechnął się do kotki, po chwili pochylił głowę. — Dziękuję że pytasz — dorzucił jeszcze.
<Jagnięca Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz