Od samego rana, a właściwie od brzasku, lał deszcz. Na niebie nie było ani jednej malutkiej dziurki, przez którą słońce mogłoby przedostać się na tereny Klanu Burzy. Wszechobecna, ciężka mgła snuła się po trawie niczym duch.
Większości kotom taka pogoda była nie na rękę, wszystko mokre, pełne błota, wszechobecna wilgoć, przez którą mchowe posłania robiły się nieprzyjemne. Był jednak jeden kot, cichy, wycofany, któremu podobała się taka ulewna pogoda. Biała Łapa od rana przemykał bez strachu po obozie, brodząc w błocie po kostki. Niektóre koty wytykały go łapami, on jednak ich nie słuchał. Inne uważały, że kot zesłany przez Klan Gwiazd nie powinien zachowywać się w tak dziecinny sposób… Jednak Biały nie myślał o sobie w tej kategorii. Nigdy właściwie nie czuł się lepszym, czy bardziej wyjątkowym. Ci, którzy w pewien sposób podziwiali całą ich trójkę rodzeństwa nie wiedzieli, że ta “wyjątkowość” była jedynie przekleństwem. Skazani na życie w cieniu, ograniczeni we wszystkim co można było robić. I to nie z własnego wyboru, a mimo to wciąż znajdywał się ktoś, kto uważał ich za wyjątkowych.
Biała Łapa po ogarnięciu swojej części obowiązków w obozie mógł odsapnąć chwilę. Wziął mysz z pieńka, odchodząc na bok. Łapą próbował odsunąć nachalne kosmyki długiej sierści, jednak te wciąż uparcie chciały gościć na jego pysku. Wilgoć nie sprzyjała posiadaczom takiej okrywy jak jego. Ciężka, namoczona sierść była teraz jedynie przeszkodą.
Po posiłku umył pyszczek z resztek, a następnie bez słowa i powoli wymknął się do tunelu. Ich wejścia były całe zabłocone, ślizgiem i nieprzyjemne, ale on nie zwracał na to uwagi. Żył w nich, były częścią niego, jak przedłużenie jego łap. Poruszał się w nich coraz sprawniej, a w głowie powstawała bardzo dokładna mapa każdego jednego korytarza. Gdy tak przemykał, krok po kroku ziemia pod jego łapami stawała się suchsza. Im dalej od wyjścia tym lepsze podłoże było.
Szedł tak przez długi czas, w kompletnej ciemności, ufając jedynie swojej pamięci, by dotrzeć do celu. Jak się później okazało, trafił bezbłędnie. Biały lubił robić sam sobie takie testy, sprawdziany czy odnajdzie trasę do miejsca A, albo jak długo zajmie mu pokonanie tunelu o konkretnej długości. Oceniał sam siebie według tych kryteriów i szukał rzeczy do poprawy, by dorównać takiej doświadczonej Przewodniczce, jaką była Kwiecista. Kotka na początku była bardzo surowa, oschła wręcz, jednak z każdym kolejnym treningiem obydwóm kotom udało się złapać nić porozumienia. Połączył ich zapał do odkrywania, zadawania pytań i szukania odpowiedzi. Biały mógłby przyrzec, że zmiana drogi szkolenia była jego najlepszą decyzją w dotychczasowym życiu.
Dotarłszy na granicę z Klanem Wilka, wyszedł z tunelu niczym bagienny duch. Wciąż z jasną sierścią na górze, ale całą brązową na dole. Łapy miał aż po łokcie w błocie, nie mówiąc o ciężkiej sierści, która rosła niemal do ziemi. Rozejrzał się, otrzepując. Deszcz chwilowo zmienił swoją moc, przemieniając z ulewy w mżawka. Delikatne kropelki muskały jego wibrysy, kiedy szedł wzdłuż granicy. Szukał czegoś ciekawego do swojej kolekcji. Może szyszki? Kasztana? Chociaż to chyba nie była kasztanowa pora, ale kto wie? Możliwe, że jakaś wiewiórka zostawiła dla niego tutaj prezent.
Zanurzył pysk w krzakach, gdy nagle usłyszał szelest liści. Natychmiast przyjął pozycję obronną, nadstawiając uszu. Milczał, patrząc uważnie czerwonymi oczyska. Nikogo nie zauważył, szelest również zniknął. Czyżby się przesłyszał? Nie… Nie możliwe. A może jednak?
Po kilku uderzeniach serca i wielu scenariuszach w głowie, zwyczajnie postanowił to sprawdzić. Wszedł cicho w głąb krzaków, a zapadająca ciemność otuliła do reszty tę część klanów. Niuchał w powietrzu, ale przez wilgoć niewiele wyczuł. Zrobił kilka większych, szybszych kroków, gdy nagle wyłaniając się spomiędzy jednych krzaków uderzył w coś twardego. I… miękkiego? Od razu nim bujnęło przez to zderzenie. Kamień? Lis? Nie, lis to nie mógł być, zorientowałby się od razu. Na kamień to było zbyt miękkie i jakby, wydało dziwny odgłos. Coś jakby “auć” wymieszane z mamrotaniem pod nosem.
Biała Łapa pogładził łapą bolące miejsce na czole, wystawiając głowę z krzaka. Jego oczom ukazała się kotka o szylkretowej, jasnej sierści. Natychmiast poczuł obowiązek pomóc damie w potrzebie, więc podszedł do niej, nawet jeśli pachniała Klanem Wilka.
— Wybacz mi, nieznajoma kotko — oznajmił kojącym głosem, by się nie wystraszyła. — Przez moje niedopatrzenie się zderzyliśmy…głowami. Wszystko w porządku?
<Korowa Łapo? Sorki za to uderzenie z bańki>
[692 słowa]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz