W nocy po powrocie ze zgromadzenia
Kremowy kocurek pożegnał się ze Stroczkową Łapą. Miał nadzieję, że się z nim ponownie spotka. Teraz jednak chciał wrócić do obozu i kociarni. Pragnął pochwalić się Kotewkowemu Powiewowi prezentem od ucznia, ale i samą rozmową z nim. Wszak było co opowiadać, a oni mieli sporo wspólnego. Kotewka powinna się ucieszyć z tej informacji. Wiedział to. Dlatego też cieszył się, że już wracali do domu. Z każdym kolejnym krokiem jego serce zdawało się bić coraz mocniej, a w jego zielonych ślepiach widniały pozytywne emocje. W końcu dostrzegł obóz, który jakby czekał na nich. Jednak coś było nie tak, jak się spodziewał. Przygnębione spojrzenia kotów i jakaś taka smuta wewnątrz dopadła i jego. Co mogło się stać? Może Kotewka będzie wiedzieć? Zawsze wiedziała. Skierował się w dobrze znanym sobie kierunku, ale nie przywitał go pyszczek jasnej księżniczki. Właściwie było w kociarni dosyć ponuro, a jedynie kocięta dawały tu jakiegokolwiek życia. Tylko dlaczego były same? Gdzie była piastunka? Wtedy też jego serce zamarło, bo co jeśli stało się, to czego w ogóle nie dopuszczał do siebie? Co, jeśli jego opiekunka, nie! Nie mogła być to przecież prawda! Odwrócił się i pognał do miejsca, gdzie było wyjątkowo dużo kotów. Zwykł unikać takich miejsc z własnej woli, ale dziś przeczucie nie dawało mu spokoju. Kiedy tylko przecisnął się pomiędzy innymi, a jego oczom ukazały się trzy sylwetki znanych mu kotek, cały jego świat rozpadł się na milion kawałeczków. Zupełnie jak lód po uderzeniu, który się kruszył. W oczach natychmiast pojawiły się łzy. Serce zdawało się ułamać w jednym miejscu, pozostawiając ziejącą ranę. Ranę, która już nigdy nie miała zostać załatana. Nikt nigdy nie będzie w stanie zastąpić księżniczki, która go wychowała. Kotki, która obdarzyła go miłością, ciepłem i troską. Kota, który wnosił tyle do jego życia. Jak miał sobie poradzić z tą bolesną stratą?
— Nie, Kotewkowy Powiewie. — Dopadł do kotki, kiedy zyskał taką szansę. Przypadł do jej zimnego już boku. Nic go nie interesowały spojrzenia czy słowa innych. Kotewka była dla niego najważniejszym kotem na świecie i nikt nie miał prawa tego podważać!
— Dlaczego? Obiecałaś mi, że poczekasz na mnie. Obiecałaś! — wyszeptał, zanosząc się szlochem.
— Miałem ci tyle do powiedzenia. Chciałem się nacieszyć twoją obecnością. Chciałem być obok, a nawet nie mogłem ci towarzyszyć na tej ostatniej drodze. Przepraszam cię, tak bardzo przepraszam. Przepraszam, że dłużej nie mogłaś cieszyć się zasłużonym spokojem. Przepraszam cię za wszelkie rzeczy, którymi kiedykolwiek cię zraniłem. Ja, kochałem i nadal cię będę kochać. Proszę, nie zapomnij o mnie, jak ja nie zapomnę o tobie. Obiecuję ci, że zatroszczę się o kocięta. Będziesz jeszcze ze mnie dumna, zobaczysz! — wyrzucił z siebie cicho. Jeszcze pobył przy niej przez kilka uderzeń serca, ale w końcu kocięta nie mogły pozostać sługo same. Kotewka by ich nie zostawiła.
— Mamo, kocham cię i zawsze będę. Żegnaj i proszę, poczekaj na mnie — wyszeptał w taki sposób, by tylko Kotewka go usłyszała. Chociaż wiedział, że to było już niemożliwe. Po raz ostatni schował pysk w jej futrze. Ostatni raz podzielił się z nią językami. Po czym z łzami w oczach odsunął się i czmychnął między innymi do żłobka. Łzy ciekły mu po policzkach, ale on starał się zachować ciszę. Nie chciał obudzić kociąt, które spały. Podszedł do nich i otulił je wszystkie ogonem. Tak, nawet Fląderka otrzymała od niego ciepło. Może i czekoty nie były jego ulubieńcami, ale przecież był piastunem i jego obowiązkiem było pilnowanie maluchów. Wszystkich. Ułożył się wygodniej, chowając pyszczek w łapach. Przez całą noc nie zmrużył oka. Czuwał przy kotkach, był przy Kotewce myślami. Płakał w ciszy. Czas zleciał mu głównie na wspomnieniach i radosnych chwilach spędzonych u boku przybranej matki.
Następnego dnia
Złocisty Widlik tkwił, wciąż pozwalając kociętom spać otulonych ciepłem jego ogona. Wiedział, że gdy tylko się obudzą, będą wytrącone z równowagi. W końcu kotki, która była przy nich od ich pierwszych dni, nie było. To nie sierść Kotewki je ogrzewała, a jego. To nie jej pysk będzie pierwszym, co zobaczą po obudzeniu tylko jego. Wszystko zostało w ich świecie wywrócone do góry nogami. Podobnie jak u niego samego. Domyślał się, że będzie musiał im to jakoś wytłumaczyć. Powiedzieć, dlaczego piastunki z nimi nie było. Jednak jak takie małe istotki miały to zrozumieć, skoro on sam nie potrafił, a może raczej nie chciał? Liznął ostrożnie każde z nich, kiedy to usłyszał poruszenie przy wejściu. Podniósł zmęczone spojrzenie na sylwetkę kota, który wszedł do kociarni.
— Witaj Gałęzatko — miauknął wyraźnie zmęczonym głosem. Zamruczał słabo na gest Dryfującej Łapy. Nie spodziewał się, że wpadnie tu znany pyszczek.
— Źle, żeby nie powiedzieć gorzej — przyznał cicho, a gdy poczuł poruszenie, przeniósł wzrok na ruszające się kocięta. Budziły się. Westchnął cicho.
— Wciąż nie mogę w to uwierzyć. No wiesz, że nie ma ze mną mamy. Ja, nie przywykłem do tej pustki. Zawsze byliśmy razem. Jedliśmy wspólnie, dzieliliśmy się językami i opiekowaliśmy kociętami, a teraz? Teraz jestem tylko ja i pustka po niej — rzekł cicho w odpowiedzi. Po czym westchnął.
— Czy możesz coś dla mnie zrobić? — spytał, a gdy Dryfek zwrócił na niego uwagę, wskazał łebkiem pewne miejsce. Dokładniej kąt żłobka.
— Blisko ściany znajduje się mój schowek na ozdóbki. Miałem tam jedną białą muszelkę z czarnym wzorkiem. Czy możesz mi ją podać? — spytał cicho, nie odwracając wzroku od Gałęzatki.
<Dryfująca Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz