Ze wschodu słońca na wschód słońca robiło się coraz cieplej. Owiewający jej futro wiatr nie próbował już kąsać jej karku, raczej łagodnie głaskał rozczochrane kosmyki. Niósł ze sobą zapach świeżych liści, czystego nieba i życia. I ptasie trele.
Iskra siedziała wsłuchana w ich radosną melodię i zastanawiała się, ile razy dane jej będzie jeszcze obserwować odradzającą się naturę.
Umrze. Jak dziwna to była myśl dla kogoś tak przyzwyczajonego do oddychania. Jak ciężko było oderwać od siebie te wszystkie rzeczy, które przysługiwały tylko żywym i wyobrazić sobie, co będzie później. Uświadomić, jak bardzo różna będzie jej dalsza wędrówka od tego, do czego przywykła.
Bo będzie, prawda?
Tak, w to wierzyła. Opuści swoje ciało, ale to wciąż będzie ona. O ile to będzie miało jeszcze jakieś znaczenie. Ona, nie ona. W końcu wszystko pochodziło od Matki i do niej zmierzało. Do spokoju i ukojenia.
Choć czasem… Czasem się bała. Nie tego, że mogłaby przestać istnieć. Odejście, rozpadnięcie na miliony małych cząsteczek i stanie się jednością ze światem też było formą wiecznego spokoju. Bała się… Bała się tamtych zimnych jak lód oczu samotnika. Kpiny, którą w nich zobaczyła. On wiedział. Wiedział, że nie potrafiła zginąć za siostry. I zrobiła to. Odwróciła się plecami do umierającego klanu i ruszyła w dalszą drogę, okłamując sama siebie.
Zabiła swoją siostrę. Jak mogła zasługiwać na miłość Matki?
Przymknęła ślepia, wsłuchując się w pieśń siedzącego na sąsiednim drzewie kosa.
Bała się. Stała na końcu ścieżki i oglądając się wstecz, widziała mrok, z którego się wyłaniała.
- Czy Matka może kochać kogoś takiego jak ja?
Niemal czarne ślepia wpatrywały się w nią intensywnie, czekając na odpowiedź. Uśmiechnęła się ciepło.
- A czy słońce świeci na wszystkie koty, czy tylko te uśmiechnięte? - Spojrzała mu w oczy. - Niektórzy sami wybierają cień, zapominając że słońce nie przestało świecić. To oni od niego odeszli.
Kocur pokręcił głową.
- Zabijałem. To niemożliwe, żeby ktokolwiek był w stanie mnie kochać. Nie powinien. Nie zasługuję na to.
- Ja kocham - przerwała mu. - I ty też powinieneś.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Po tym wszystkim, co zrobiłem, nie zasługuję na miłość! Zasługuję na karę, na śmierć, nie…
- Kiedy byłam w Plemieniu, jeden z kotów złamał zasady. Był wyjątkowo głodny i zabił ptaka, żeby przeżyć. To uczyniło go skalanym. Musiał wyznać swoją winę i przejść rytuał, który przywróci go na łono Plemienia. Myślisz, że po tym Matka mu wybaczyła?
Czarny niepewnie skinął głową. Iskra uśmiechnęła się lekko.
- Matka wybaczyła mu kiedy tylko zaczął żałować swojego czynu. Rytuał nie był dla niej, nie musiał jej w żaden sposób przepraszać ani jej czegokolwiek wynagradzać. Był po to, by sam mógł sobie wybaczyć. Matka robi to zawsze.
Zamilkła, uśmiechając się do swoich wspomnień.
- Jej miłość jest siłą, która wprawia wszystko w ruch. Od niej wychodzimy i do niej wracamy. Słabi, zagubieni, nienawidzący samych siebie. Ona przyjmuje nas wszystkich tak samo. A jeśli taka jest jej wola, czasem pozwala wrócić, by odebrać jeszcze jedną lekcję wśród żywych.
Iskra wzięła głęboki wdech. Łatwo było wierzyć, gdy było się u szczytu swoich sił. I dużo łatwiej pouczać innych niż zapanować nad własnym sercem. Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie Kudłacza. Wtedy, gdy zobaczyła go po raz pierwszy… Teraz był wojownikiem, mentorem, ojcem. Była z niego tak bardzo dumna.
Uniosła łeb. Skoro potrafiła wierzyć, gdy było łatwo, pora było pokazać, że jest w stanie wierzyć i teraz. Nieskończona w swojej miłości Matka na pewno przyjmie ją na swoje łono. W to chciała wierzyć. I tak miała zamiar żyć do samego końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz