- No dzieciaki! Wiesz, trudno mi to przechodzi przez gardło, ale ja się naprawdę boję. Mocno wątpie w plany Szyszki. Trzeba przecież od razu zeliminować zagrożenie! To coś będzie nas wybijać po kolei.
Pokiwał głową. Rozumiał, że to było poważne zagrożenie dla Owocowego Lasu. Znał się nieco na drapieżnikach, sam w końcu był szkolony do zabijania, więc wiedział, że lis nie spocznie póki ich nie unicestwi. Ciekawe czym narazili się mu tutejsi mieszkańcy, że rozpoczął swoją zemstę...- Ten lis nie był normalny. Uwierz mi. Ślina mu z pyska ciekła, wyglądał na chorego. Bardzo chorego. Przerażający widok.
Chory? Zaciekawił się tym tematem bardziej. Czyżby istniała choroba, która sprawia, że ktoś zamienia się w potwora? Od razu przed oczami stanął mu ojciec. Nie... on musiał być chory inaczej. Nie ślinił się w końcu i całkiem dobrze się trzymał. Mimo to wieść, że coś takiego jest możliwe sprawiła, że po ciele przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz. Nie chciałby sam zostać tym zainfekowany. Starał się odciąć od przeszłości.
- Do tego obserwowanie jak ktoś umiera nie jest fajne! Obleśne raczej. Krew zawsze według mnie była czymś strasznym. A nie chcę widzieć jak wypływa z moich bliskich! Wiesz, za dużo jej oglądałam. Jestem ciekawa czy istnieje kot, któremu podoba się widok bólu. Raczej nie. Takie tematy w ogóle są niefajne.
Chciał już się wciąć w słowa kotki, ale stwierdził, że poczeka aż ta wyrzuci z siebie swoje żale. On również stracił bliskich. I to na swoich oczach... widział dużo krwi i czuł wiele bólu. Oraz oczywiście znał kota, któremu sprawiało to przyjemność.
- Sorka, że się rozgadałam ale to jest już durne! Czemu ten lis musiał nagle się wrąbać za siatkę??? Poziomka była w niebezpieczeństwie. A wolę nie myśleć, co by było, gdyby Bez nie usłyszał tego rudego demona i został pożarty. Niezapominajka jakby na chwilę poszła gdzieś i skończyła tak samo. Albo Kolendra poszła gdzieś sama. Oni wszyscy prędzej czy później pewnie umrą, o ile nie załatwi się tego od razu! - wypaplała wszystkie swoje obawy. Niepewnie zaszurała łapą o podłoże, pchając jakiś patyk.- Uh. Nigdy się tak nie działo. Nie poradzimy sobie tak dobrze jak zakładają. Pewnie połowa kotów będzie gryzła piach po takiej akcji.
Kiedy uznał, że nic więcej nie dopowie, odezwał się.
- Nie martw się. Tu potrzebny jest plan. Co nieco wiem o przetrwaniu w ekstremalnych warunkach. W Siedlisku Wyprostowanych byłem zdany tylko na siebie. Rodzice mną się nie opiekowali, sam musiałem zapracować na pokarm i sam musiałem bronić się przed niebezpieczeństwem. Ten lis... brzmi podobnie do psa. Psy atakowały samotne koty i rozszarpywały je na strzępy. Ja... też widziałem trochę śmierci. - Wziął głęboki oddech. - Wiem jaki to ból i co czujesz. Znałem też kota, który uwielbiał oglądać czyjeś cierpienie. Istnieją tacy, uwierz. Jedyne co możemy zrobić to zaufać liderce. Ale jak nie jesteś pewna co do jej planu to... Ukryj kocięta na drzewie. Wysoko. Jeżeli lis nawet by się pokusił i wspiął na nie, chociaż nie wiem czy one to potrafią, ale gdyby jednak... łatwo będzie go zrzucić... - miauknął wspominając walkę Kulułki z Czermieniem i drzewo... drzewo, które przesądziło o losach bitwy. Wbrew pozorą te dziwne obiekty miały nadzwyczajną siłę. Mogły chronić przed zagrożeniem, lecz również stanowić zaproszenie dla śmierci.
- Drzewa mogą okazać się naszym jedynym sprzymierzeńcem, gdy reszta zawiedzie. A jeśli widziałaś, że ten lis był chory... to raczej nie starczy mu sił, aby się dostać na górę. Może sam wkrótce padnie? Jeżeli jest zdany na siebie i nie ma wiedzy o ziołach, to jest taka możliwość - starał się pocieszyć kotkę.
<Brzoskwinio?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz