Ślepia rozszerzyły mu się z paniki, gdy młodszy stanął naprzeciw niego, zdecydowanie naruszając jego przestrzeń osobistą. Rudzik uchylił tylko delikatnie pysk i lekko poruszył językiem, chcąc wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, byleby nie wyjść na tak żałosną istotę, jaką już było. Momentalnie pociemniało mu przed oczami, a czerń w futrze kocurka, zlała się z otoczeniem.
Klatka piersiowa mu drżała, a każda próba ustabilizowania oddechu kończyła się niepowodzeniem. W pewnym momencie zachłysnął się powietrzem i kaszlnął wprost na mordkę jego dręczyciela.
Ten natychmiastowo warknął, rzucając mu mordercze spojrzenie i wysuwając małe pazurki do przodu. Rudy wiedział, że w tym momencie spisał się na straty, a jego pesymistyczne myśli podsuwały mu wizję straty życia. Przełknął głośno ślinę.
- P-p-przepraszam… - wydukał, chyląc głowę i wbijając wzrok w łapy arlekina. Szczególną uwagę zwrócił na te ostre elementy, obawiając się, że zaraz zetkną się z jego mordką, co będzie wiązało się z odczuciem bólu. A cierpienie nie było niczym przyjemnym i wolałby go uniknąć.
- Jeśli czymś mnie zaraziłeś, to jesteś już martwy - wycedził przez zaciśnięte zęby, szczerząc w stronę rudego kły. To tylko utwierdziło Rudzika w przekonaniu, że cholernie boi się Czarnuszka. Zawsze wydawał mu się groźny, a jego różnobarwne tęczówki potęgowały jego strach. Pierwszy raz spotkał się z czymś takim. Czy one oznaczały, że ten jest lepszy od wszystkich? To tylko potwierdzałoby przypuszczenie, iż cętkowany jest gorsze sortu i powinien mieć się na baczności.
- Ej, zastanów się czasem nad tym co mówisz! - Sowi Lot ponownie włączyła się do rozmowy, spoglądając ze współczuciem na dręczonego kociaka. Wyminęła ich i postawiła zdechłego ptaka przy Chrobotkowym Obłoku, kulącej się przy ścianie żłobka. Nawet nie reagowała na zachowanie syna, chociaż siedziała blisko i była świadkiem całego zajścia. Bardziej skupiała na Wyderce i Łasicy, śpiących przy jej łapach. Obserwowała swe dzieci, jakby licząc, że problemy dookoła niej same się rozwiążą.
Arlekin zignorował kotkę, wciąż zabawiając się złym samopoczuciem rudego. Ten był zbyt słaby, aby w jakikolwiek sposób postawić się okrucieństwom. Ledwo chciał się obrócić w poszukiwaniu ojca, a został popchnięty w tył, przez co upadł na ziemię. Kurz zebrał się w powietrzu, osiadając się na jego długim futrze. Wiatr wkradł się przez wejście, szczypiąc go w załzawione oczy. Chciał zniknąć, byleby już nigdy nie słyszeć tych wszystkich obelg, padających w jego kierunku. W uszach mu dudniło, a na języku czuł posmak piachu.
- Płaszczysz się przede mną? Przynajmniej znasz swoje miejsce, miernoto - burknął górujący nad nim osobnik. - Jesteś tak samo żałosny jak twoja matka. Morderczyni – splunął.
Rudzik pisnął, nawet nie starając się otrzeć obcej śliny z nosa. Wiedział, że powinien się choć raz postawić. Nie mógł tak bezczynnie leżeć, czekając, aż ktoś wybawi go spod łap jego prześladowcy.
Tym bardziej, gdy ktoś obraził Orzechowy Zmierzch, która była dla niego jednym z najważniejszych kotów, zaraz przy ojcu i rodzeństwie.
- N-nie m-mów t-tak o n-niej! - zerwał się z ziemi, starając się wyprostować wszystko kończyny, by chociaż swym wzrostem zrobić dobre wrażenie. - M-moja m-mama jest l-lepszą m-mamą nn-niż t-twoja! - wydukał, ale napotykając wzrok przeciwnika, natychmiast opadł, zwijając się w kłębek i kryjąc mordkę pod brzuszkiem.
<Czarnuszku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz