Wyszła pewnego, ciepłego dnia z obozu. Po raz pierwszy od bardzo dawna opuściła tereny, w których była zamknięta. Spacerowała sobie powoli, poznając nowe miejsca oraz zapachy. Było cicho, jednak dziwne napięcie nie potrafiło opuścić jej ciała. Tak, jakby przeczuwała, że coś się stanie. Westchnęła tylko, bo w końcu losu nie zmieni. Mogła się tylko oddać w jego łapy. Wysokie drzewa, szum rzeki, do której udało jej się zawędrować. Niebo było wysoko na niebie. Dzień miał niedługo dobiec końca. Szylkreta na swoich trzech łapach chodziła powoli, ale za to ostrożnie. Pochyliła się nad taflą wody, pijąc.
Nagle poczuła, jak jej mięśnie się spinają. Całe ciało doznało jakby paraliżu. Odwróciła głowę, sztywno, powoli, gdy do jej uszu doszło warknięcie. Zjeżyła sierść, ale wiedziała, że nic nie zdziała. Kiedy lis rzucił się na nią, nie była nawet w stanie uciec. Potknęła się niezdarnie o brzeg rzeki, a drapieżnik dopadł ją, nim zdążyła z niej wyjść. Rudy zwierz wielkimi zębiskami złapał ją za gardło, sprawnie rozszarpując. Nie mogąc nijak się bronić, ani nawet odezwać, po powłóczyła słabo łapami. Cicha wyzionęła ducha, uwalniając się w końcu od cierpienia oraz bezczynności na ziemi. Gdzie trafi jej dusza? Nie wiedziała. Może zniknie z tego świata, a może będzie się błąkać, pokutując za błędy? Kto wie, ten wie.
Żegnaj, Cicha 💚
rip Cisza [*]
OdpowiedzUsuńi boże ile ostatnio tych lisów :oszcholibka:
Papa Cicha 💙
OdpowiedzUsuń