O, tak, chętnie pójdzie na małe polowanie. Ale z Niedźwiedzią Łapą? Kto to w ogóle był? Nie spoufalała się za bardzo z młodzieżą, jeśli nie musiała. Może w tym leżał problem. Na pewno. Ale nie zamierzała tego zmieniać. Od czasu do czasu może jej się przydać świeże towarzystwo. Zwłaszcza teraz, bo ostatnio czuła się bardziej przybita niż zazwyczaj.
Machnęła więc zachęcająco ogonem i ruszyła w stronę wyjścia z obozu.
– Chodźmy.
Nie dbała o to, czy uczniak faktycznie za nią podążył. Nie miał za bardzo wyboru, ani wiele do gadania. Po co miałby się sprzeciwiać? Za chwilę jednak dźwięk rytmicznych kroków utwierdził ją w tym, że rzeczywiście nie szła sama. Niedźwiadek nie mówił wiele. Ba, wcale się do niej nie odezwał od kiedy wyszli. Nie przeszkadzało jej to. Było po prostu cicho i przyjemnie.
Pora Nagich Drzew zaczęła już ustępować Porze Nowych Liści. Co prawda, Tańcząca nie mogła podziwiać topniejącego śniegu, ani rozwijającej się wspaniałej zieleni wszelkiej roślinności, ale mogła posłuchać śpiewu ptaków, które rozpoczęły swoje serenady już od pierwszych ciepłych dni, mogła poczuć intensywne zapachy kwitnących kwiatów i mogła poczuć na futrze pierwsze cieplejsze promienie słońca.
Skupmy się na tym polowaniu. Z racji aktualnej pory znalezienie czegoś przyzwoitego nie powinno stanowić problemu. Rozchyliła lekko pysk, starając się wyłapać każdy, nawet najsłabszy, zapach. Liczyła, że Niedźwiedzia Łapa robił to samo. Nie spodziewała się jednak, że to on pierwszy złapie trop. Ledwie dosłyszała, jak mruczy coś cichutko pod nosem, chyba coś w stylu "mysz". Szło od niego delikatną wonią szczęścia. Zatrzymała się w bezruchu. Czekała. Chwila napiętej ciszy, potem dźwięk odbicia się od ziemi i zaraz ponownego wylądowania na nią, kawałek dalej. Kolejne uderzenie serca w niepewności. Nie słysząc jednak żadnych jęków porażki, a czując świeży zapach krwi, uznała połów za udany. Skinęła głową. Kocurek starannie zakopał małą piszczkę płytko pod ziemią, aby zabrać ją w drodze powrotnej. Podreptali dalej.
Zbliżali się powoli w stronę, gdzie znajdowała się grota szalonego dziadka. Nie przejęła się tym, chociaż chyba nie powinni tam chodzić. Ten dwunożny zrobił już wiele złego. Mogli natknąć się na jakieś niebezpieczeństwo.
– Aa!
O, właśnie o tym mówiła. Zabawne, dopiero teraz pierwszy raz porządnie usłyszała jego głos.
– Co się dzieje? Musisz mi opisać słowami, bo sama tego nie zobaczę.
Znowu do jej nozdrzy wkradł się zapach krwi, tym razem innej. Kociej. Szybkie, urywane wdechy Niedźwiedziej Łapy. Starał się wykrztusić coś z siebie.
– Coś… Przezroczystego i twardego wbiło mi się w… W łapę. Głęboko… – pisnął, a jego głos przesiąknięty był stresem.
Przeklęte ustrojstwa dwunożnych.
– Tylko tego nie ruszaj. Idziemy do medyków. Jak się pospieszysz, to może nie będzie trzeba amputować – uśmiechnęła się krzywo.
Uczeń w mgnieniu oka dokicał do jej boku. Była prawie pewna, że słyszała jego przyspieszone bicie serca. Poruszyła rozbawiona wąsami.
– Żartuję.
Zaczęli z wolna iść w kierunku obozu. Denerwowało ją to, że musiała podtrzymywać Niedźwiedzia, bo nie umiał iść na trzech łapach, zwłaszcza że zranił się w tę tylną. No, ale wyjścia nie miała. Na szczęście wcale nie zdążyli odejść jakoś bardzo daleko. Po drodze zgarnęła upolowane przez kocurka zwierzątko.
Upragniony próg obozu zalał ich gwarem codziennego klanowego życia. Przemknęli pomiędzy kotami, pewnie co niektórzy oglądali się za nimi, wszak nieczęsto widuje się Tańczącą z młodzikami tak blisko jej boku. Wsunęła łeb do legowiska medyków, odkładając na chwilę piszczkę Niedźwiadka sobie pod łapy, aby móc coś powiedzieć.
– Czerwony alarm, ranny na stanie – miauknęła niezbyt poważnie – mhm, to znaczy, Niedźwiedzia Łapa zranił się… Czymś. Czymś, co pewnie zostawili dwunożni.
Któryś z medyków zaraz pokiwał głową i oznajmił, że zajmie się poszkodowanym. I tu robota Tańczącej się skończyła. Zostawiła buraska sam na sam z medykami i poszła odnieść zwierzynę na stos.
Wyleczeni: Niedźwiedzia Łapa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz