Gdy tylko Lisia Gwiazda wyszedł z Księżycowej Zatoczki, Żywica miał złe przeczucia. Chęć mordu i amok w oczach lidera nie był mu obcy, ale po raz pierwszy tak silny. Kiedy ten rzucił się pędem w stronę obozu, zostawiając swoich towarzyszy podróży w tyle, liliowy coraz bardziej wątpił czy dobrym pomysłem było podążanie za nim. W końcu nie wiadomo do czego rudy był zdolny i jaką masakrę urządzi w obozie. Dlatego też dotrwawszy do obozowiska, skrył się za kamieniem, obserwując zbiegowisko, w nadziei, że nikt nie ucierpi. Gdy Lisia Gwiazda rzucił się na swojego przybranego ojca, kociak poczuł, że nie jest tutaj bezpieczny, a na pewno z takim liderem. Zszokowany liliowy jedynie przypatrywał się rozgrywającej się walce z bezpieczniej odległości, na wszelki wypadek, aż jego matka i jakaś kotka ich nie rozdzielili. Zawsze wiedział, że z liderem jest coś nie tak. Bał się go i starał się mu nie wchodzić w drogę, podobnie jak jego córuni Wiewiórczej Łapie. Ale teraz widząc ten dziki szał w oczach oraz strumyk krwi cieknący z nozdrzy rudego był nim śmiertelnie przerażony. Tak bardzo, że nawet gdyby chciał nie mógłby się teraz ruszyć. Jego ciało było całe sparaliżowane ze strachu, jedynie łzy coraz bardziej wypełniały jego ślipia.
— Zabić ich — wycharczał Lisia Gwiazda, nim wycieńczony przysiadł na łapach.
Żywiczna Łapa zadygotał przerażony. Nie przepadał szczególnie za Wiewiórczą Łapą. Nie mógł skłamać, że fakt, iż nie spotka już kotki w klanie nie był czymś nieprzyjemny, ale... Czy zasługiwała na śmierć? Przecież to nie ona zabiła Cyprysowy Gąszcz. Rozejrzał się dookoła. Wojownicy, którzy zebrali się wokół lidera, także chyba wątpili w jego decyzję. Rudy zauważywszy pełne niepewności spojrzenia, rzucił swoim podwładnym pełne szału spojrzenie.
— Powiedziałem zabić ich — mruknął, mierząc swojego zastępce chłodnym niczym lód spojrzenie.
Barani Łeb kiwnął pewnie łbem i wraz z towarzystwie Martwego Cienia i Zaskrońcowego Syku wybiegł z obozu, kierując się za mordercą Cyprysa i zostawiając oszołomiony klan za sobą. W obozowisku zrobiło się zbiegowisko, wszyscy gadali na prawo i lewo o oskarżeniach lidera wobec byłego zastępcy, próbując na własną łapę odkryć czy są prawdziwe. Sam Lisia Gwiazda nie przejmując się chaosem jaki zapanował w obozie w ciągu paru uderzeń serca w końcu wstał i skierował się do swojego legowiska odprowadzany przez zaniepokojony wzrok Zachodzącego Promyka. Żywiczna Łapa nadal nie ruszył się z kryjówki, zastanawiając się, czy gdyby byłby bliżej spokrewniony z Księżycowym Pyłem także zostałby wygnany. Zadrżał niespokojnie na myśl o przebywaniu 24 godziny na dobę z mamą, ciotką i Wiewiórczą Łapą.
Zdecydowanie by tego nie przeżył.
— Żywiczna Łapo? — usłyszał ciche miauknięcie i odwrócił się w jego stronę. — Wszystko gra?
Na widok szylkretowej kotki, odetchnął z ulgą i podszedł do niej, by następnie wtulić się w miękkie futro Berberysowej Bryzy.
— G-gdzie b-byłaś? — zapytał cicho, próbując uspokoić oddech. — L-lisia Gwiazda b-był p-przerażający, nie mog-głem się n-nawet ruszyć — wyznał szeptem kotce w obawie, że tamten jakimś cudem ich usłyszy. — O-on kazał i-ich z-zabić...
Kotka zastrzygła uszami i spojrzała zdziwiona na ucznia Zimorodkowej Pieśni.
— Lisia Gwiazda? — spytała z nutą przerażenia w głosie, bacznie przyglądając się liliowemu. Gdy ten kiwnął łebkiem, wojowniczka wciągnęła ciężko powietrze. — K-kogo kazał zabić?
— K-księżycowy P-pył, W-wiewiórczą Łapę i K-kop-pciszkową Ł-łapę — wyjąkał, rozklejając się na nowo.
Berberys próbowała go uspokoić, mrucząc, że wszystko jakoś się ułoży, że tamci na pewno uciekli, że nic im się nie stanie, ale do rozemocjonowanego Żywicy nic nie docierało. Jedynie zanosząc się głośno płaczem, moczył futro kotki.
* * *
Od tamtego wydarzenia minęło paręnaście wschodów słońca, a obóz powoli zdawał się zapominać o tej całej sprawie. Bliżsi wygnańców co prawda nadal patrzyli nie przychylnie na przywódce, zastanawiając się, czy ten mówił prawdę o dawnym zastępcy. Uwagę pozostałych przyciągał natomiast Łabędzi Plusk i jego rzekome gejostwo, o którym opowiadał mu Lwia Łapa. Sam liliowy trochę tym zdezorientowany, nie wnikał głębiej w tą sprawę. Miał zbyt dużo roboty odkąd został wojownikiem, by z zainteresowaniem śledzić zakazany romans dawnego ucznia jego mamy. Do dziś pamiętał jak zaledwie parę wschodów księżyca został mianowany na wojownika wraz z siostrą, a niedługo po tym dostał swojego pierwsze ucznia. I właśnie tego kompletnie nie rozumiał liliowy. W obozie było tylu świetnych i bardziej doświadczonych wojowników, a lider wybrał właśnie jego i Bluszczyka oraz Jarzębinkę.
Czy to mógł być jakiś spisek?
— Żywiczna Mordko! — usłyszał za sobą i położył uszy.
Pamiętał dobrze jak Wiewiórcza Łapa mu dokuczała, że na pewno dostanie jakieś głupie imię pasujące jedynie do takiej mysiej strawy jak on. No i proszę akurat tu miała rację. Żywiczna Mordka brzmiało bardziej jak imię ciapowatego medyka niż odważnego wojownika, jakim z resztą nie był. Odwrócił pysk w stronę wołającej go Zachodzącego Promyka.
— T-tak? — zapytał nieco niepewnie.
Nie przepadał szczególnie za nią, ani za jej matką.
— Lisia Gwiazda cię wzywa. Jarzębinowy Strumień też, więc znajdź siostrę i idź do niego — poinformowała go zwięźle.
Żywiczna Mordka zadrżał na samą myśl o przebywaniu prawie sam na sam z liderem. Na szczęście udało mu się opanował emocję i kiwnął łbem na znak, że rozumie. Wstał i rozejrzał się za Jarzębinką. Ta właśnie jadła drozda, rozmawiając ze swoim uczniem Żołędzią Łapą. Wydawało mu się, że ta dwójka nawet dobrze się dogaduje. Czasem nawet razem potrafili zrobić jakiś kawał komuś. Nie mógł skłamać, że trochę zazdrościł im tej relacji.
— J-jarzębinko — mruknął do siostry cicho, nie chcąc jej przeszkadzać w rozmowie. — L-lisia G-gwiazda nas w-wzywa — wydukał, szturchając delikatnie kotkę.
Jarzębinowy Strumień spojrzała lekko zdziwiona na brata, ale widząc jego niepokój, podniosła się. Uśmiechnęła się do niego czule, mówiąc, że nie ma czym się martwić. Po czym poinformowała ucznia, że niedługo wraca i skierowała się z Żywicą w stronę legowiska lidera. Nie denerwowała się tym tak samo jak liliowy, który wręcz z każdym krokiem zamieniał się coraz bardziej w galaretę, ale widać było, że nagłe wezwanie lidera trochę ją zaniepokoiło. W sumie po wydarzeniu z przed parunastu księżyców każdy szedłby poddenerwowany na spotkanie z Lisią Gwiazdą.
— L-l-lisia G-gwiazdo? — zawołał niepewnie Żywica, stojąc przed legowiskiem lidera.
<Lisia Gwiazdo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz