*to jest jeszcze wtedy, jak Sokół był w głębokiej żałobie po ojczulku*
― Powiedz mi, co się stało ― głos czekoladowej uczennicy był jak odległe echo. Zabrzmiało raz, drugi i trzeci, ale on nie czuł potrzeby, aby na nie odpowiadać.
― No weź, powiedz mi, co się stało, przecież ja nikomu nie powiem… Znasz mnie chyba ― Iskra wyrzucała z siebie słowa przyciszonym i pełnym emocji głosem. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że uczennica coś od niego chce.
― C-co się stało? ― powiedział nieprzytomnie Sokół ― Pół klanu nie żyje.
― Eee, gdzie tam, przesadzasz trochę z tą połową. ― wydukała cicho Iskra i podniosła wzrok na mentora ― Jeśli chcesz, t-to… Poprawię ci jakoś humor. Chcesz posłuchać historii? Chcesz. No więc była sobie pewna rodzina, a właściwie to wędrowna rodzina. No wiesz, jak się wędruje, to się chodzi w różne nowe miejsca, przeżywa świetne przygody i takie tam… Zresztą, już ci to mówiłam z kilkaset razy. Ojciec i matka z dwójką synów i trójką młodszych kociąt. Pewnego straszliwego, deszczowego dnia, rodzice ukryli trójkę najmłodszych kociąt w jeszcze straszliwszej norze, a sami poszli znaleźć coś do jedzenia. No i tak się jakoś złożyło, że tamte kociaki przygarnęły inne koty. I spośród tej trójki jeden stoi właśnie przed tobą i bardzo chciałby, żeby tamtego dnia nikt go nie zostawiał w lisiej norze, ale się nie poddaje i jeszcze z pewnością odnajdzie swoją rodzinę.
***
Kolejne samotne polowanie. Jakoś ostatnio ten stan rzeczy bardzo mu odpowiadał. Wstawał rano, wychodził na polowanie (z którego najczęściej wracał z zupełnie pustymi łapami), wracał na tyle późno, żeby nikt nie mógł się go czepiać… I później ewentualnie zajmował się szkoleniem Iskry. Klanowe życie stało się dla niego ponurą rutyną, której był częścią. Raz tłumaczył sobie, że wszystko będzie dobrze i nim się obejrzy, będzie tak jak dawniej. Kolejny raz miał ochotę zaszyć się w cieniu legowiska i przez następne miliardy lat z niego nie wychodzić. Były momenty, w których czuł się beztroski, szczęśliwy, dopóki nikt nie wspominał o tym, co miało miejsce. Wtedy… Chował się gdzieś z boku i wyrzucał z siebie słone łzy, ale tak, żeby nikt nie mógł tego zobaczyć. Ze wszystkim można dyskretnie.
Rozejrzał się niepewnie i przypomniał sobie, po co właściwie tu przyszedł. No tak, głupio by było, jakby kolejny raz z rzędu niczego nie przyniósł. Może zaczną coś podejrzewać?
Wtem dostrzegł nieznaczne poruszenie w pobliskich krzakach. Zastygł. Intruz! Jaki kot z jego klanu poruszałby się tak cicho, zupełnie jakby nie chciał być zauważonym? To musi być intruz, on był tego pewny. Jakiś parszywy, podły wyżeracz zwierzyny, która przecież należała do jego klanu. Rozejrzał się gorączkowo, starając się uchwycić moment, w którym kot zatrzymywał się i rozglądał. Bez zbędnego rozważania podkradł się bliżej i skoczył na niego od tyłu.
O dziwo delikwent nie uciekał, tylko zatrzymał się i przez ułamek sekundy wpatrywał osłupiały w szarego kocura. Przez moment wydawało mu się, że go zna, później był już tego pewny. Starał się w ostatniej chwili skręcić, jednak ostatecznie przygwoździł kota do ziemi, na szczęście już ze schowanymi pazurami.
No tak, upolował. Ale nie mysz, nie intruza, tylko swoją uczennicę ― Iskrę.
<Iskro? Przypuszczam, że była na jednym ze swoich „nielegalnych wypadów”, a może coś zupełnie innego? ;)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz