Szylkretka niemal zemdlała z radości, gdy do dotarły do niej słowa rudego lidera. Lisia Gwiazda właśnie powiedział, że myśli jak przyszła liderka! Naprawdę bardzo rzadko zdarzało się, by syn Czaplego Potoku obdarzył kogoś komplementem, a co dopiero takiej wagi. W złotych ślipiach koteczki błysnęła determinacja i już otworzyła pyszczek, by odpowiedzieć kocurowi, jednak gwałtowne wstrząśniecie podłożem sprawiło, że straciła równowagę. Dotychczasową ciszę przerwały rozpaczliwe wrzaski jej pobratymców, które zadawały kocicy ból o wiele większy niż poobijane od upadku ciało. Próbując wstać na równe łapy i pomóc reszcie patrolu, zebrała w sobie wszystkie pozostałe siły i z niezwykle wielkim trudem się podniosła. Już miała wykonać skok w stronę leżącej na trawie nieruchomej Bodziszkowej Łapie, lecz donośny krzyk Lisiej Gwiazdy rozproszył jej uwagę. Nim zdążyła zakodować, co lider chciał im przekazać, poczuła, jak twardy grunt odrywa się od skarpy oraz jej tylnych łap. Objęta niewyobrażalną trwogą kotka, głośno pisnęła i desperacko próbowała zaczepić się pazurami o cokolwiek, byleby utrzymać się na powierzchni. Obawa o życie odbierała jej córze Rosomaka zdolność do racjonalnego myślenia oraz normalnego oddychania, z każdą sekundą calico czuła, że coraz bardziej popada w bezkresną otchłań. Nie chciała umrzeć, miała przed sobą jeszcze tyle księżyców życia! Z jej ślipi pociekły słonawe, gorzkie łzy mieszające się z gruzem, pyłem i piaskiem wydostającym się z rozkruszonych skał. I wtedy nastąpiła ta chwila, w której każdy jest pewny, że to już koniec. Że nadeszła na niego pora, by zagościł w szeregach swoich przodków. Fala zimna zalewająca Berberys sprawiła, że ta natychmiastowo pogodziła się z faktem, że już nigdy nie ujrzy pociesznej mordki swojej ukochanej liliowej pierdoły, ale z szoku wyrwał ją ból przeszywający okolice jej barków. Nim się spostrzegła, leżała na stałym gruncie tuż obok szczupłej sylwetki rudego lidera, ciężko dysząc. Pomimo wciąż zamglonych oczu, doskonale wyłapywała informacje z otoczenia i po chwili zmusiła się, by stanąć przy swoim mentorze, który obwieścił śmierć starszych klifiaków i części ich patrolu. Siostra Lamparta nie była w stanie pojąć, jakim cudem Rozmarynowe Futro, Jodłowy Brzask oraz Bodziszkowa Łapa mogły stracić życie! W okół pozostałych przy życiu zapanowała gęsta, żałobna atmosfera, dobijająca wciąż rozdygotaną koteczkę swym ciężarem.
— Wy wracajcie — mruknął smętnie Lisia Gwiazda, rzucając spojrzenie na Zachód, Lwa i Chwasta, po czym dodał. — Ja i Berberys dokończymy patrol.
Roztrzęsiona koteczka w ciszy przyglądała się odchodzącemu patrolowi, a po chwili ruszyła niepewnym krokiem za rudzielcem, który pomknął przed siebie. Nadal miała w pysku smak strachu, którzy przeżywała zaledwie kilka chwil temu, więc odezwanie się sprawiło jej naprawdę wiele trudu.
— To wszystko przeze mnie — szepnęła pustym, pozbawionym jakichkolwiek emocji głosem, nie mogąc zdobyć się na zerknięcie w orzechowe oczy ojca Wiewiórcze Łapy. — Gdybym nie wspominała o kataklizmach, to wszystko by się nie wydarzyło! Sójcze Skrzydło nie straciłaby życia, podobnie jak Jodła czy Bodziszek! — wrzasnęła, wysuwając lśniące pazury, a z jej słonecznych ślipi kolejny raz wypłynęła lawina gorzkich łez.
< Lisku? Wybacz, że krótko >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz