Jego źrenice zwężyły się do poziomu cieniutkich, czarnych kresek, gdy nagle Aroniowy Podmuch rzucił się na współklanowiczkę i wyswobodził spod jej pazurów pointa. Ten point właśnie, stojąc jak wryty obserwował dwójkę wojowników przetaczających się przez ubłoconą ziemię. Słowa kocura nawet do niego nie dotarły, a jedynie patrzył na to wszystko z osłupieniem i przerażeniem.
— Popilnuję by Deszczowa Gwiazda o wszystkim się dowiedział Aroniowy Podmuchu — zawarczała kocica, dopiero w tym momencie przywracając Łabędziego Pluska na ziemię. — A co do ciebie... — dodała, mrużąc wściekle ślepia.
Już rozbudzony, lecz wciąż owładnięty szokiem, natychmiast rzucił się do ucieczki w stronę swojego terytorium. Szybko przeciskał się między drzewami, niestety jednak spowalniała go krew kapiąca na skroń z rozciętego ucha. Bał się, tak okropnie się bał, że zostanie dogoniony i tym razem nikt mu nie pomoże, bo nawet nie był pewny, czy czarno-biały ruszył za nimi. Strach już go przerastał, mimo to starał się nie zwalniać tempa, licząc, że napastniczka nie odważy się już biec dalej za nim za granicą. Udało się. Był od niej szybszy. Z rozpędu wbiegł między sosny, pędząc tak długo, aż upewnił się, że na pewno nie jest wciąż ścigany. Zatrzymał się i usiadł, ciężko łapiąc oddech, wręcz dławiąc się powietrzem. Starał się uporządkować myśli, lecz w tej sytuacji było to naprawdę trudne. Dopiero po dłuższej chwili dyszenia doszedł do niego najważniejszy fakt — Aroniowy Podmuch go uratował, można wręcz powiedzieć, że się poświęcił, w końcu wojowniczka nie wyglądała na taką, co łatwo odpuszcza.
Wiatr dalej świszczał. Myśli ciągle wirowały. Krew wciąż kapała.
Siedział tak już naprawdę jakiś czas, gdy na nos spadła mu pierwsza kropla deszczu. Fakt. Musiał wracać. I to jak najszybciej. Tylko… jak wyjaśni swoje rany? Medycy na pewno będą się dopytywać, a jeśli prawda wyszłaby na jaw, Łabędzi Plusk w tempie natychmiastowym straciłby dom lub nawet życie za "bratanie się z wrogiem", mimo, że Lisia Gwiazda nie miał mu czego udowodnić. Postanowił więc zmyślić atak jakiegoś samotnika oraz oczywiście napomknąć, że już go przegonił.
Zanim zdołał dotrzeć do obozu, zdążyło się nieźle rozpadać. Wkroczył do środka bardzo szybko, nie mogąc już znieść zastygłej krwi na pysku, która pozlepiala mu się w futrem. Łopatka również go piekła. Nie zastanawiając się wiele, wbiegł do legowiska medyków, gdzie Sokole Skrzydło układał zioła. Ach, tak. Lśniące Słońce odszedł z tego świata już jakiś czas temu, a dosłownie dwa wschody i zachody słońca temu dołączył do niego Zlepiona Łapa. Point nie znał szczegółów i znać nie zamierzał, ale wiedział jedynie, że była to okrutna śmierć.
— P-przepraszam — wyjąkał, by zwrócić na siebie uwagę niebieskiego. Rozcięcia paliły.
— Tak? Och, co ci się stało? — zapytał, gdy się odwrócił.
— Za-zaatakował mnie j-jakiś sa-samotnik. Prze-przepędziłem g-go, a-ale t-trochę mnie po-poranił… mógłbyś mi p-pomóc? — odpowiedział, podchodząc bliżej. Bolało.
— Oczywiście, już biorę pajęczyny, usiądź tam — oznajmił, wskazując ogonem jeden z kątów, a następnie przeszukując szybko swoje zapasy medykamentów.
***
Minął niemal tydzień od zgromadzenia, a ostre wspomnienia wciąż ciążyły nad nim niczym chmura gradowa. Nie mógł też pozbyć się wrażenia, że Poranna Łapa traktuje go jakoś takoś niechętnie, a Lwia Łapa — w końcu przypomniał sobie imię rudego vana — co jakiś czas posyła mu rozbawione i zaciekawione spojrzenia. W ogóle, chyba większość kotów, które były wtedy tam wtedy i orientowały się w całym zajściu, były podejrzliwie w stosunku do młodego wojownika. Nie podobało mu się to i nie chciał być traktowany jak jakiś odmieniec. To przecież te dzieciaki były takie natarczywe i nazmyślały bzdur na temat niego i czarno-białego kocura z Klanu Nocy! No dobra, może potem, w sytuacji z cętkowaną z Klanu Wilka, a następnie podczas ataku na dymną terminatorkę z tego samego stada Aronia nie zachował się zbyt przemyślanie i dojrzale… syn Marzenki jednak po części rozumiał jego napad wściekłości i nienawiści do wszystkiego w tamtym momencie. Hm, ciekawe, czy Nocniak zemścił się już na burej szylkretce, tak, jak zaręczał…
Szedł swobodnie przez las, jak to zresztą miewał w zwyczaju. Niby nie myślał, gdzie idzie, jednak łapki instynktownie niosły go z wolna w stronę terytorium łowców ryb. Może akurat spotkałby kumpla? Tak właściwie to nie miał mu nic sensownego do powiedzenia, ale po prostu chciał się z nim zobaczyć. Hm, pewnie i tak robi sobie zgubne nadzieje, a poszukiwanego nie będzie w okolicy.— Popilnuję by Deszczowa Gwiazda o wszystkim się dowiedział Aroniowy Podmuchu — zawarczała kocica, dopiero w tym momencie przywracając Łabędziego Pluska na ziemię. — A co do ciebie... — dodała, mrużąc wściekle ślepia.
Już rozbudzony, lecz wciąż owładnięty szokiem, natychmiast rzucił się do ucieczki w stronę swojego terytorium. Szybko przeciskał się między drzewami, niestety jednak spowalniała go krew kapiąca na skroń z rozciętego ucha. Bał się, tak okropnie się bał, że zostanie dogoniony i tym razem nikt mu nie pomoże, bo nawet nie był pewny, czy czarno-biały ruszył za nimi. Strach już go przerastał, mimo to starał się nie zwalniać tempa, licząc, że napastniczka nie odważy się już biec dalej za nim za granicą. Udało się. Był od niej szybszy. Z rozpędu wbiegł między sosny, pędząc tak długo, aż upewnił się, że na pewno nie jest wciąż ścigany. Zatrzymał się i usiadł, ciężko łapiąc oddech, wręcz dławiąc się powietrzem. Starał się uporządkować myśli, lecz w tej sytuacji było to naprawdę trudne. Dopiero po dłuższej chwili dyszenia doszedł do niego najważniejszy fakt — Aroniowy Podmuch go uratował, można wręcz powiedzieć, że się poświęcił, w końcu wojowniczka nie wyglądała na taką, co łatwo odpuszcza.
Wiatr dalej świszczał. Myśli ciągle wirowały. Krew wciąż kapała.
Siedział tak już naprawdę jakiś czas, gdy na nos spadła mu pierwsza kropla deszczu. Fakt. Musiał wracać. I to jak najszybciej. Tylko… jak wyjaśni swoje rany? Medycy na pewno będą się dopytywać, a jeśli prawda wyszłaby na jaw, Łabędzi Plusk w tempie natychmiastowym straciłby dom lub nawet życie za "bratanie się z wrogiem", mimo, że Lisia Gwiazda nie miał mu czego udowodnić. Postanowił więc zmyślić atak jakiegoś samotnika oraz oczywiście napomknąć, że już go przegonił.
Zanim zdołał dotrzeć do obozu, zdążyło się nieźle rozpadać. Wkroczył do środka bardzo szybko, nie mogąc już znieść zastygłej krwi na pysku, która pozlepiala mu się w futrem. Łopatka również go piekła. Nie zastanawiając się wiele, wbiegł do legowiska medyków, gdzie Sokole Skrzydło układał zioła. Ach, tak. Lśniące Słońce odszedł z tego świata już jakiś czas temu, a dosłownie dwa wschody i zachody słońca temu dołączył do niego Zlepiona Łapa. Point nie znał szczegółów i znać nie zamierzał, ale wiedział jedynie, że była to okrutna śmierć.
— P-przepraszam — wyjąkał, by zwrócić na siebie uwagę niebieskiego. Rozcięcia paliły.
— Tak? Och, co ci się stało? — zapytał, gdy się odwrócił.
— Za-zaatakował mnie j-jakiś sa-samotnik. Prze-przepędziłem g-go, a-ale t-trochę mnie po-poranił… mógłbyś mi p-pomóc? — odpowiedział, podchodząc bliżej. Bolało.
— Oczywiście, już biorę pajęczyny, usiądź tam — oznajmił, wskazując ogonem jeden z kątów, a następnie przeszukując szybko swoje zapasy medykamentów.
***
Minął niemal tydzień od zgromadzenia, a ostre wspomnienia wciąż ciążyły nad nim niczym chmura gradowa. Nie mógł też pozbyć się wrażenia, że Poranna Łapa traktuje go jakoś takoś niechętnie, a Lwia Łapa — w końcu przypomniał sobie imię rudego vana — co jakiś czas posyła mu rozbawione i zaciekawione spojrzenia. W ogóle, chyba większość kotów, które były wtedy tam wtedy i orientowały się w całym zajściu, były podejrzliwie w stosunku do młodego wojownika. Nie podobało mu się to i nie chciał być traktowany jak jakiś odmieniec. To przecież te dzieciaki były takie natarczywe i nazmyślały bzdur na temat niego i czarno-białego kocura z Klanu Nocy! No dobra, może potem, w sytuacji z cętkowaną z Klanu Wilka, a następnie podczas ataku na dymną terminatorkę z tego samego stada Aronia nie zachował się zbyt przemyślanie i dojrzale… syn Marzenki jednak po części rozumiał jego napad wściekłości i nienawiści do wszystkiego w tamtym momencie. Hm, ciekawe, czy Nocniak zemścił się już na burej szylkretce, tak, jak zaręczał…
Zatrzymał się obok Płaczącego Strażnika, niby, by tylko odpocząć przed drogą powrotną i umyć futerko.
— Co tak się wleczesz?! — Każdy włosek stanął Klifiakowi dęba, gdy usłyszał znajomy, przeszywający głos. A jednak gdzieś tutaj był! Ale… najwyraźniej z kimś.
Skrył się za pniem drzewa, jedynie ostrożnie wystawiając głowę. Zamarł. No lepiej trafić nie mógł. Aroniowy Podmuch najwyraźniej trenował właśnie Ćmią Łapę.
<Aroniowy Podmuchu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz