Świat dookoła niego się walił. Przechadzał się bez celu, a mokry wiatr przenikał na wylot jego zmizerniałe futro.
Śmierć. Teraz nabrała nowego znaczenia. Była wszędzie. W powietrzu, sprawiając że liście opadały i umierały, że koty traciły siły, kaszlały krwią i znikały w zimnej ziemi. W wodzie, odbierając jesieni jej zwyczajowe kolory, w zamian darując wszelkie odcienie zgnilizny i jej słodki smród, mrok ciągłych ulew i wszechobecną wilgoć. I powodzie, przez które koty tonęły i znikały w zimnej ziemi. W umysłach klanowiczów, w które wplatała swoje czarne macki, odbierając nadzieję, że kiedykolwiek będzie lepiej.
Pora Opadających Liści. Pora Śmierci. Koniec Świata.
Czy ktokolwiek mógł być pewny, że wiosna nadejdzie i tym razem?
Gdyby miał wymienić wszystkich, których stracił… Ze zgrozą uświadomił sobie, że ilość martwych zdecydowanie przewyższa liczbę jego przyjaciół w klanie.
Wilcza wataha, która go przygarnęła. Jego ludzko-psia rodzina. Podstępnie zamordowany Płonący Grzbiet. Kocur, który był dla niego jak ojciec i alfa, Borsucza Gwiazda. Ofiary czerwonego kaszlu, jedenaście wspaniałych kotów, które nie chciały umierać. Młody uczeń klanu nocy i próbująca go ratować kocica. Nie wiedział, ile kotów padło ofiarą tej Pory Śmierci w innych klanach.
Czy ktokolwiek mógł być pewien, że to koniec?
Musiał coś zrobić. Teraz widział, jak wiele zła wyrządził i jak wiele kotów cierpiało z jego powodu. Skoro w każdej chwili on albo któryś z nich mógł zniknąć, nie miał wiele czasu, żeby naprawić to, co zrobił. Sroka… Wiedział, że kocica mu nie wybaczy, wolał nie pokazywać się jej na oczy (czy raczej jedno oko - pomyślał z bólem). Ale czy to właśnie na odpokutowaniu tego… tego co zrobił nie powinno zależeć mu najbardziej? I jeszcze to, jak potraktował Żywicę przy ich ostatnim spotkaniu… Spanikował, owszem, ale to w żaden sposób go nie usprawiedliwiało. Zawiódł.
Poczucie apokalipsy dało mu jedno - świadomość, że to nie on sprowadził śmierć do obozu. Potrafił być niebezpieczny i sprawiać, że jego bliscy cierpieli i umierali, ale wiedział też, że może zrobić wszystko, żeby byli bezpieczni.
Było tyle osób, o które dbał za mało… Senna Łapa! Leżał pogrążony w rozpaczy, zupełnie zapominając, że ma ucznia, z którego jest odpowiedzialny! Zamknął ślepia i zwiesił łeb. Zawiódł. Jako mentor, wojownik, przyjaciel. Musi zrobić wszystko, żeby choć trochę wynagrodzić kocicy jego egoizm i głupotę. A właśnie - minęło tyle czasu, czy chociaż raz, najmniejszym słówkiem wspomniał, że jest wdzięczny za uratowanie mu życia? Miał tyle okazji… Nawet nie chciał myśleć o swoim ostatnim spotkaniu z Cętką, Północy unikał jak ognia, przynajmniej Miedź zdawała się wybaczyć mu jego wcześniejsze zachowanie… Był tam ktoś jeszcze? Nawet tego nie wiedział… A Turkawie Skrzydło? Poświęciła mu tyle siły i cierpliwości…
Cętka. Ile razy nie pomyślał o Sroce, gdzieś z tyłu jego głowy pojawiała się Cętka. Obie zawiódł, przekonany o swojej nieomylności. Obie nie chciały go znać. Tylko że jedna żyła z nim w tym samym klanie i ciągle miał okazję naprawić swój błąd.
Myśl, która krążyła za nim od dawna nagle nabrała wyraźniejszych kształtów. Zrujnował życie jednej z nich, może przynajmniej spróbować sprawić, by ta druga była szczęśliwa… Jeśli będzie chciała mu wybaczyć.
Tak bardzo potrzebował kogoś, kto go wesprze i pokaże, co teraz zrobić… Dla klanu. Dla Wróbelka, Sen, Turkawki, Miedzi, Północy, Nagietka, Płomienistego. Dla Cętki. Gdyby tylko żył Borsucza Gwiazda, lider na pewno wiedziałby co robić…
Mimowolnie Wilcze Serce spojrzał w niebo. Jeśli koty miały rację, jego alfa był teraz w Klanie Gwiazdy i przyglądał się z góry, jak czarny kocur miota się w życiu jak w labiryncie.
Jego łapy same skierowały go w stronę grobu Borsuczej Gwiazdy.
<Igło? Taki punkt zaczepienia ;)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz