Sokół z kamienną miną rzucił świeżo złapaną zdobycz na wątły stosik. Ostatnio chodził cały czas poddenerwowany. Pora opadających Liści dawała się we znaki wszystkim klanom, ale odnosił ponure wrażenie, że Klanowi Lisa najbardziej. Zamiast cudownych kolorów typowych dla tej pory roku wszędzie gniły brudne, lepkie liście. Było mokro i zimno. Całe szczęście, że nie mieli żadnych kociąt. Jakiekolwiek maluchy o tej porze roku byłyby najgorszą decyzją lekkomyślnych rodziców.
Poczuł czyjąś łapkę na swoim ramieniu i odwrócił się gwałtownie. Stała przed nim Płomykówka, mierząc błękitnym spojrzeniem synalka. Sokół miał ochotę głośno westchnąć i się odwrócić. Ostatnio tyle rzeczy między nimi się popsuło, ale wciąż była jego matką, nawet, jeśli się kłócili. Nawet, jeśli trochę za często się kłócili.
― Tak, mamo? ― spytał sztywnym głosem. Płomykówka niepewnie polizała się po cynamonowym futerku i otworzyła pysk.
― Masz chwilę? Chciałabym porozmawiać, Sokole. To nie zajmie długo ― powiedziała tonem z jednej strony proszącym, a z drugiej nieznoszącym odmowy.
Kiwnął głową i usiedli na uboczu. Grunt był zimny, nieprzyjemny. Sokół czuł, że rozmowa będzie taka sama. Zagłębił pazury w mokrych, szarych liściach chcąc ulżyć emocjom, które rozsadzały go od środka.
― O czym chciałaś porozmawiać? ― spytał.
― Wiesz, Sokole… Nie chciałabym, żebyś pomyślał, że ty i twój brat nie jesteście dla mnie ważni. Jesteście bardzo. Bardzo was kocham. Nawet, jeśli czasami wybuchają małe, ekhm… Nieporozumienia. Zawsze byłam z was dumna i potwornie się o was bałam, gdy zaczynaliście trening. Na szczęście obaj wyrośliście na godnych Klanu Lisa wojowników i jestem z was potwornie dumna.
Sokół poczuł przypływ ulgi. Przytulił Płomykówkę i znowu poczuł się tak jak wtedy, gdy był kociakiem. Bądź co bądź to jego matka, którą bardzo kochał. Innej nie miał. I nie chciałby mieć. Zamruczał pocieszająco.
― Mamo, coś się stało? Rzadko cię bierze na takie wyznania.
Płomykówka znowu uciekła gdzieś wzrokiem.
― Sokole… Będziesz miał niedługo jeszcze kilka braci albo sióstr. Będę miała kocięta.
Wciągnął gwałtownie powietrze. Jego serce zabiło szybciej. Powstrzymał się od głośnego pytania: „Rany, mamo, nie jesteś za stara?”.
Potomstwo o tej porze roku było jak zły omen. Pora Nagich Drzew za pasem, a jego staruszkom kociaków się zachciało! Przecież na dworze będzie lodowato, a ze zdobyczą też może być średnio. Okropny pomysł. Ale jednocześnie jakaś część jego… Jakaś część jego miała ochotę skakać z radości. Ciekawe, czy brat, czy może siostra? A może i jedno, i drugie? Będzie mógł uczyć ich polować na płatki śniegu i robić konkursy na najdłuższy skok. Będzie ich wzorem dla naśladowania. Łapą otarł jakąś niesforną łzę, która zaszkliła się w jego oku.
― Starszy braciszek się melduje ― powiedział Sokół, tuląc się do Płomykówki. Miał w nosie to, że klan może nie zareagować dobrze na kociaki o tej porze roku, w dodatku należące do zastępczyni. Po prostu się cieszył, że jego mama będzie szczęśliwa.
Zasługiwała na to.
Słodkie :)
OdpowiedzUsuń~~Szyszka