Szylkretka nieco zdębiała, gdy dotarły do niej słowa Żywicznej Łapy. Co Zimorodkowa Pieśń mogła mieć na myśli mówiąc, że skończy jak jego matka? Przecież Sroczy Żar nie zrobiła niczego złego! No dobra, podobno zaszła w ciążę z samotnikiem, ale Berberys też była kotem półkrwi i jakoś nikt się tego nie czepiał. Starając się uspokoić zszargane nerwy, wciągnęła gwałtownie powietrze, mrużąc złotawe ślipia, po czym spojrzała prosto w pysk liliowemu terminatorowi.
— Posłuchaj mnie uważnie, Żywico — zaczęła niepewnie, jednak po chwili, pod wpływem buzujących w niej emocji, w jej głosie dało się usłyszeć lekką nutkę hardości — Naprawdę mam głęboko w nosie to, co mówi Zimorodkowa Pieśń. Nie zamierzam zrywać znajomości z tobą ze względu na jej głupie uprzedzenia, bo zbyt wiele dla mnie znaczysz — dodała i pomimo piekącego rumieńca, kontynuowała nie spuszczając wzroku z kocurka. — Oczywiście, jeśli ty też tego chcesz. Nie zamierzam zmuszać cię do niczego.
— N-no p-pewnie, że c-chcę! — odparł natychmiastowo Żywica, gwałtownie powstając. Po chwili ciszy, która zapanowała pomiędzy nimi, córa Rosomaka z uśmiechem miauknęła.
— W takim razie chodźmy na coś zapolować, w końcu po to tutaj przyszliśmy, prawda?
~*~
Kilka wchodów słońca po zgromadzeniu, które tym razem odbyło się beż żadnych większych afer, Berberysowa Bryza krzątała się bez celu po obozie. Do tej pory miała w pamięci chwilę, w której Lwia Łapa razem z jakąś szylkretową uczennicą z Klanu Nocy, oznajmił wszystkim rzekomą orientację seksualną Łabędziego Plusku. Szczerze mówiąc, dla niej nie miało to najmniejszego znaczenia. Sama była pewna, że jedynie kocury są w stanie zawrócić jej w głowie, a w to, co kręci innych klanowiczów, starała się nie wtrącać różowego noska. Właśnie, kocury, miłość i te sprawy. Chociaż kotka wcześniej nigdy o tym nie myślała, przez ostanie księżyca powoli zaczęła uświadamiać sobie, że syn Sroczego Żaru znaczy dla niej o wiele więcej niż mogłaby się spodziewać. Chwile spędzony w jego towarzystwie należały bez wątpliwości do najprzyjemniejszej części dnia żółtookiej, nie wspominając już o przyjemnych, gorących dreszczach, rozchodzących się po ciele kocicy, gdy tylko pręgowany jej dotknął. Tak, choć wszystko było cudownie, to kotka nie zaprzeczyłaby, gdyby okazało się, że to uczucie jest odwzajemnione. Z cichym, rozmarzonym westchnieniem opadła nieopodal legowiska wojowników i przymknęła oczy. Nic nie mogła poradzić na to, że na samą myśl o tej liliowej kupie futra robiło jej się ciepło na serduchu! Znając życie, córa Gronostajowego Kroku ruszyłaby się z miejsca dopiero na wieczorny patrol, jednak te błogie plany przerwał niespodziewany gość.
— Hej, Berberysowa Bryzo. Widziałaś jakiego dużego kraba upolowałem? — rozległ się głos Bluszczowego Poranka, który przysłonił całe pole widzenia szylkretki swoim mocarnym cielskiem. Kłamstwem byłoby, gdyby powiedziała, że ucieszyła się na widok brat Żywicy; jako kociaka jeszcze jako tako go akceptowała, ale po treningu z Baranim Łbem stał się tak natrętnym i chamskim kocurem, jak obecny zastępca Klanu Klifu. Zlustrowała niebiesko-białą sylwetkę Bluszczyka i siląc się na miarę miły ton, odpowiedziała.
— Jeszcze nie, ale z chęcią później go zobaczę — posłała w stronę kocura niewielki uśmiech, a następnie prędko wstała. Już miała zamiar oddalić się jak najdalej pod pretekstem polowania, ale brat Jarzębinowego Strumienia zdawał się nie odpuszczać. Jednym, sprawnym skokiem znalazł się u boku o wiele drobniejszej i mniejszej od siebie kocicy i zaczął.
— Nie chciałabyś przejść się ze mną? Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że jestem najlepszym tropicielem w całym lesie, prawda? — wyszczerzył się cętkowany, nie dając Berberysowej Bryzie dojść do słowa. Cóż, kocica natomiast była już na granicy wytrzymałości, która zaskakująco zmieniła się po treningu z Lisią Gwiazdą. Nie sposób ukryć, że teraz zdenerwować kotkę było można było zdecydowanie szybciej, lecz nadal prawdziwy diabeł drzemiący w jej duszy krył się pod maską przymilnej owieczki, czekając na odpowiedni moment, by się przebudzić. Wstrzymując narastającą chęć strzelenia w pysk natrętnemu arlekinowi, przyprowadzającego Klifowe kocice o ból głowy od ponad kilku księżyców, strzepnęła jedynie ogonem i pewnym głosem odparła.
— Och, oczywiście, że o tym wiem, jednak tak wspaniały wojownik jak ty ma na pewno dużo roboty ze swoim uczniem, tak? W dodatku słyszałam, że podobno Borówkowy Nos cię szukała, tylko wiesz, nie mów, że wiesz to ode mnie, okej? — posłała mu swój ciepły uśmiech i puściła oczko, na co Bluszczyk prędko pognał w stronę czarno-białej znajdy. Pomimo tego, że trochę źle czuła się z faktem, iż właśnie nasłała syna Zlepionej Łapy na koleżankę, to przynajmniej miała chwilę czasu dla siebie. Zadowolona z obrotu spraw powróciła na swoje miejsce, by chwilkę się zdrzemnąć, aczkolwiek pewien ruch w wejściu do obozu przykuł jej uwagę. Gdy na polankę wleciał rudy van, od razu biegnący w stronę braci, by pochwalić się nowo nabytymi umiejętnościami, zaraz za nim pojawił się liliowy mentor kocurka. Berberysowa Bryza zastrzygła uszami i ze szczerym uśmiechem skierowała swe kroki w stronę przyjaciela.
— Żywiczna Mordko! — radośnie zawołała do niego szylkretka, podchodząc bliżej. Przyjrzała się mu się uważnie, zauważając, że w futerko pręgowanego wplątały się ziarenka piasku. Domyślając się, co mogło się wydarzyć, rozbawiona zapytała. — Lwia Łapa dał ci niezły wycisk, nieprawdaż?
— N-nie m-mam b-bladego po-pojęcia, s-skąd w t-takim m-małym ciałku j-jest tyle s-siły i e-energii — odparł zdyszany właściciel pomarańczowych ślipi, ze zdumieniem przyglądając się ożywionej rozmowie rudzielca z bliźniakami. Po chwili odwrócił łebek w stronę kocicy i nieśmiało spytał. — N-nie m-miałabyś o-ochoty cz-czegoś z-zjeść? J-ja p-padam z g-głodu.
— Właśnie sama miałam to zaproponować. Nie zjadłam nic od wchodu słońca — przyznała nieco z przerażeniem kotka, gdy dotarło do niej, że właśnie zbliżał się wieczór, a ona nie miała nic w pyszczku od rana. Mimo wszystko, postanawiając na razie nie zaprzątać sobie tym głowy, razem z bratem Jarzębinki wybrała z marnego stosu niewielkie piszczki i usiadła w cieniu rzucanym przez górujące nad obozem sosny.
— Twój brat usilnie poszukuje partnerki — rzuciła, zauważając jak Bluszczowy Poranek lata za kitą Borówkowego Nosa, gadając o czymś jak najęty.
— W-wiem — przyznał niechętnie wojownik, biorąc kolejny kęs chudej zwierzyny, ale wyraz jego mordki moment później spoważniał. — Ciebie t-też t-tym d-dręczył?
— Można tak powiedzieć, ale łatwo go spławiłam kosztem biednej Borówki — miauknęła szylkretka, marszcząc nos na wspomnienie dzisiejszego spotkania. — Wiesz, ja m-mam już kogoś na oku, Żywico — dodała nieśmiało, rzucając przyjacielowi ukradkowe spojrzenie. Dopiero po wypowiedzeniu tych słów zorientowała się, że właśnie otwarcie przyznała, że w kimś się zakochała! A w dodatku oznajmiła to nie komu innemu, jak Żywicznej Mordce. Zawstydzona spuściła prędko wzrok na w połowie zjedzoną nornicę, a piekący rumieniec na policzkach i uszach dawał się Berberys mocno we znaki. Starając się wybrnąć jakoś z tej niezręcznej sytuacji, zapytała. — A ty? Też ktoś ci się podoba?
<Żywico? uwu>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz