Chciał ją jedynie odstawić pod łapy Różanej Woni, ale dostrzegł, że w ciemnych ścianach miga mu znajome srebrne futro. Był już zmęczony tym wszystkim, tym co podziało się między nim a liderką. Uwielbiał uczucie, że chronią go jej skrzydła, że nie musi się niczym martwić, bo kotka nie pozwoli, aby ktokolwiek źle się o nim wypowiadał czy mu umniejszał. Z kogoś, kto mógł czuwać nad jego dobrym imieniem, o ile zbytnio Żmijowiec sam nie psocił, stała się jego największym krytykiem, a może i wrogiem. Nie chwaliła go, nawet jeśli starał się trzy razy bardziej niż większość innych wojowników. Przez moment nawet pomyślał, czy nie wybrać się do niej osobiście i nie poprosić o drugiego ucznia; może wtedy ujrzałaby jego zaangażowanie. Próbował wykorzystać każdą szansę na rozmowę, jaka mu się przytrafiała, ale często z tak miernym rezultatem, że szkoda było to rozpamiętywać. Mandarynkowa Gwiazda musiała być bardzo zajęta, bo wszystko, co do niej mówił, spotykało się jedynie ze skinieniem łba (w najlepszym wypadku, kiedy kotka była w szczególnie dobrym humorze). Ciężko mu było to przyznawać, ale czuł się, jakby prowadził cichą wojnę z infantylnym, obrażonym kociakiem, któremu odebrał ulubioną kulkę mchu lub którego postawił przed matką, mówiąc, że zrobił coś niewłaściwego. Za każdym razem, gdy ta realizacja dobijała się do jego głowy, czuł się źle; nie powinien tak myśleć o tej szanownej jednostce, o swojej przywódczyni i swoim wzorze do naśladowania.
Spróbował też tym razem, już nawet otwierał pysk... ale liderka wyszła, jakby nawet nie zauważyła jego obecności. Westchnął i pożegnał się z Kropiatkową Skórką i Różaną Wonią. Musiał coś zjeść; w brzuchu wyła mu wilcza wataha.
* * *
Po śmierci królewskich staruszków, przed wyjawieniem zdrady Szałwika.
Nowina o śmierci Spienionej Gwiazdy, Kotewkowego Powiewu i Kolcolistnego Kwiecia była... niekoniecznie niespodziewana. Kocur właśnie wracał z porannego patrolu, którym przewodził wraz z Tojadową Kryzą. Z pysków zwisały im liczne ryby, które same wręcz prosiły się o złowienie, kiedy już kończyli przemarsz przez tereny. Scena, którą zastali w obozie jeszcze przed momentem szczytowania słońca była... przedziwna. Koty były smutne, zwłaszcza rodzina królewska, ale nikt nie wydawał się faktycznie płakać; przecież wszyscy się spodziewali, że w końcu do tego dojdzie. Odnalazł na boku Śnieżną Mordkę, która zaciekawiona, chociaż niespecjalnie poruszona, przyglądała się kotom nieco bliżej legowiska starszyzny.
— Co się stało? — zapytał bezpośrednio. Kotka odwróciła głowę w jego stronę nieco zaskoczona.
— Umarli — rzuciła.
— Do tego doszedłem sam. Nie mam mózgu płotki — odwarknął. Nie przepadał specjalnie za wojowniczką, która kojarzył wyłącznie przez jej dziwne nastawienie do zaginionego brata.
— Nie wiem. W sumie to chyba wiesz wszystko. Oni umarli, ale podobno nic się nie stało, nikt nie był chory, ani nic. — Wzruszyła ramionami i odwróciła głowe. Żmijowiec nie miał ochoty z nią już rozmawiać. Wślizgnął się do legowiska wojowników, nie chcąc przeszkadzać kotom, którzy faktycznie mieli jakieś szczególne powiązania ze zmarłymi. Dla burego ich śmierć nie była niczym wielkim, niczym specjalnym. Wkrótce członkowie rodu wybrali się, aby pochować zmarłych na swojej... tajemnej, sekretnej wyspie. Wojownik nie miał ochoty spać; nie miał dużo do roboty, zwłaszcza że polowanie w tak podniosłej chwili mogłoby rozgniewać nie tyle, co ich magiczne duszki na niebie, co Mandarynkową Gwiazdę. Tego się obawiał.
— Umarli — rzuciła.
— Do tego doszedłem sam. Nie mam mózgu płotki — odwarknął. Nie przepadał specjalnie za wojowniczką, która kojarzył wyłącznie przez jej dziwne nastawienie do zaginionego brata.
— Nie wiem. W sumie to chyba wiesz wszystko. Oni umarli, ale podobno nic się nie stało, nikt nie był chory, ani nic. — Wzruszyła ramionami i odwróciła głowe. Żmijowiec nie miał ochoty z nią już rozmawiać. Wślizgnął się do legowiska wojowników, nie chcąc przeszkadzać kotom, którzy faktycznie mieli jakieś szczególne powiązania ze zmarłymi. Dla burego ich śmierć nie była niczym wielkim, niczym specjalnym. Wkrótce członkowie rodu wybrali się, aby pochować zmarłych na swojej... tajemnej, sekretnej wyspie. Wojownik nie miał ochoty spać; nie miał dużo do roboty, zwłaszcza że polowanie w tak podniosłej chwili mogłoby rozgniewać nie tyle, co ich magiczne duszki na niebie, co Mandarynkową Gwiazdę. Tego się obawiał.
Czekał poza legowiskiem, aż koty powrócą. Minęła go Algowa Struga z Czyhającą Mureną i jej synem, minął go też w końcu Szałwiowe Serce. Dłużej czekał na medyczkę i właśnie samą liderkę. Wymienił się nawet z Porywistym Sztormem, aby mógł stać na nocnej warcie. Kotka ucieszyła się z tej propozycji i poszła na wczesny spoczynek z uśmiechem na pysku. Kiedy właśnie jego ślepia napotkały pomarańczowe spojrzenie liderki, nieco się wyprostował i poprawił swoją postawę. Krok miała spokojny, nie umiał określić czy była bardzo przejęta stratą, czy była bardzo wstrząśnięta. Kiedy mijała go, kocur odezwał się.
— Noc jest ładna, niemal nie ma chmur... Dusze mają łatwą drogę. — Miał nadzieję, że jakkolwiek uda mu się ją... pocieszyć? Nie był nawet do końca pewny, co chciał osiągnąć. Możliwe, że chodziło mu wyłącznie o uwagę, o to, by usłyszeć słowa, skierowane bezpośrednio do niego. Chwilę milczał. — Moje kondolencje...
— Noc jest ładna, niemal nie ma chmur... Dusze mają łatwą drogę. — Miał nadzieję, że jakkolwiek uda mu się ją... pocieszyć? Nie był nawet do końca pewny, co chciał osiągnąć. Możliwe, że chodziło mu wyłącznie o uwagę, o to, by usłyszeć słowa, skierowane bezpośrednio do niego. Chwilę milczał. — Moje kondolencje...
<Mamdarymka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz