Pacynka zmarszczyła brwi; po części ze zdumienia, a po części dlatego, że w mroku ciężko było dostrzec zarys sylwetki kocura. Widziała tylko jego zmęczone oczy w kolorze błękitnego nieba, choć w tych warunkach przypominało bardziej te spowite burzowymi chmurami. Oddychała ciężko, gniewnie, a w klatce piersiowej narastało w niej poczucie bezsilności. Chciała się ruszyć, krzyczeć, zaatakować go, ale ostatek rozumu trzymał ją w miejscu. Ten kocur naprawdę mógł być jej ostatnią deską ratunku. W tunelach nie miała szans – nie znała ich, była tu jak mysz we mgle.
Wcisnęła pazury w ziemię, napinając barki na tyle, że po chwili zaczęły ją piec. Koniuszek jej ogona powoli drgał, a ciemnobrązowe ślepia otwierały się i zamykały, wciąż wpatrując się w Burzaka.
W końcu delikatnie się poruszyła, mlaszcząc kilka razy, jakby szykowała się do przemowy.
— Ty… — warknęła przez zaciśnięte zęby — …ciołku!
Jej głos echem poniósł się po ścianach tunelu. Był pełen nienawiści, desperacji. Czuła się jak w pułapce, jak w ślepym zaułku. Duszący zapach gleby wciskał jej się do płuc, drażnił nos. Chciała stąd wyjść, owszem, ale za żadne skarby nie chciała współpracować z tym potworem! Był taki sam jak jego pobratymcy. Był bezlitosnym, bezdusznym mordercą.
— Wszyscy jesteście tylko marnymi, głupiutkimi pionkami! Ja… ja jestem waszym panem! I to ja decyduję, kiedy nastanie wasz koniec! — wygarnęła, robiąc krok w stronę kremowego, który niezgrabnie także odsunął się w tył, przejeżdżając ciałem po ścianie tunelu. Kocur otworzył szerzej oczy, spoglądając na Pacynkę ze strachem, którego nie potrafił schować.
— Zasłużyliście sobie! Zabiliście… zabiliście moją siostrę! — jęknęła, obnażając kły. Żądza krwi i sprawiedliwości na nowo rozpaliła się w jej sercu. Przez moment zapomniała o tym, że znajdowała się w kompletnie nieznanym jej miejscu, bez możliwości ucieczki. Chciała tylko, by ten kocur zginął. Nawet jeśli tego dnia nie tylko on miałby zostać trupem w tych tunelach.
Gdy do niego podchodziła, a gdy on napinał mięśnie, gotowy do obrony, po tunelach poniósł się głos:
— Co się tam dzieje! — ktoś krzyknął. Jak się okazało, był to ktoś, kogo Pacynka bardzo dobrze znała. Burzowe Chmury.
Jej zasnuty wcześniej mgłą mózg, nagle oprzytomniał. Bura rozluźniła mięśnie i spojrzała za Burzaka; w stronę, z której wpadało tu nikłe światło. Potem znów przeniosła wzrok na kremowego, jakby pytała: “To, co teraz?”.
Ten jednak milczał.
— Słoneczny Fragmencie? Jesteś tam? Co ty tam robisz? — zawołał znowu, tym razem bardziej nerwowo. — Odpowiedz mi albo tam zejdę!
Wtedy kremowy drgnął i ruszył koślawo przed siebie, kuśtykając. Pacynka zdecydowała się ruszyć za nim, ciekawa, dokąd Słoneczny Fragment ją zaprowadzi. Teraz jej gniew zastąpiony został zaciekawieniem, ale też zakłopotaniem. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw.
Minęło kilka dni, odkąd zaatakowała kocura z Klanu Burzy, odkąd utknęła z nim w tunelu i odkąd ten wyprowadził ją na zewnątrz, gdy pojawiło się ryzyko, że odnajdzie ich Burzowe Chmury. Przez ten czas nie zapuszczała się raczej na tereny klanu, obawiając się tego, co mogłoby jej przynieść spotkanie z którymś z dwóch kocurów. Nie chciała widzieć niebieskofutrego – czuła, że ten zalałby ją masą pytań. Nie chciała też spotkać tego drugiego, bo gdyby znów się na niego natknęła, chyba ponownie pokusiłaby się o spranie mu pyska. Nawet jeśli wiązałoby się to z ponownym wpadnięciem do tunelu.
Jednakże kim ona była, by żyć w nudzie? Już od urodzenia nienawidziła siedzenia bezczynnie, nienawidziła bierności. Zawsze chciała biegać, skakać, szukać. Tu, na tym małym skrawku terenu, czuła się tak samo, jak w tej nudnej piwnicy – a może nawet gorzej. Tu nie miała przy sobie sióstr, nie miała Parareli. Była tylko ona i kilka kamyków, które znajdowała i do których niekiedy się odzywała, by przerwać ciszę, w której przyszło jej żyć.
Dlatego w końcu, gdy samotność stała się dla niej jak cierń wbijający się w poduszkę łapy, postanowiła pospacerować po granicy Klanu Burzy. Wybrała się tam o porze, o której zazwyczaj spotykała się z Burzowymi Chmurami, jakby liczyła, że i tym razem go znajdzie.
Wędrowała wśród wrzosów, podziwiając tereny w Porze Nowych Liści. Jeszcze niedawno wszystko przysypane było śniegiem, a teraz wreszcie te wszystkie kolory mogły oddychać.
Gdy gdzieś między wysokimi trawami dostrzegła znajomą sylwetkę, nawet się nie zdziwiła. Uniosła uszy i szeroko się uśmiechnęła, po czym rzuciła się do biegu w stronę kocura – Burzowych Chmur. Ten nawet jej nie zauważył; dowiedział się o jej obecności dopiero wtedy, gdy już szybowała w jego stronę z wyciągniętymi łapami. Uderzyła w niego i przeturlali się po ziemi w akompaniamencie wrzasku wojownika i śmiechu samotniczki.
Kiedy Burzowe Chmury kopnął Pacynkę, odrzucając ją od siebie, natychmiast poderwał się na cztery łapy i się otrzepał. Gdy jego spojrzenie napotkało buraskę, złagodniało.
— Na gwiazdy, Pacynko! — zawołał, podbiegając i pomagając jej wstać. — Nie spodziewałem się, że spotkam tu akurat ciebie. Słoneczny Fragment… wrócił ostatnio do obozu w nie najlepszym stanie. Coś musiało go zaatakować, a tak właściwie to… zastanawiałem się, czy to nie byłaś ty… — mruknął nagle, czym zbił pręgowaną z tropu. Ta zbyła jednak jego słowa chichotem.
— A gdzie jakieś “dzień dobry”? Czy klanowe koty nie pamiętają już o powitaniu? — miauknęła, chcąc odwrócić uwagę dymnego od poprzedniego tematu.
Ten podejrzliwie uniósł jedną brew, lecz zaraz potem rozluźnił się, najwidoczniej po prostu ciesząc się jej obecnością.
— Och, no już, no już! — odparł, wywracając oczami. — Nasze rozmowy po prostu nigdy się nie kończą. Nie potrzebujemy pożegnań ani powitań! — Zadarł brodę, jakby wygłaszał wielką prawdę. Właściwie było w tym trochę sensu. Byli już znajomymi, panowała między nimi luźna atmosfera. Nie musieli uciekać się do formalności.
Przez chwilę stali w milczeniu, dopóki Burzowe Chmury nie obejrzał się za siebie, po czym mruknął:
— Wiesz co… myślałem o tym, by przedstawić cię mojemu… znajomemu.
Pacynka poruszyła wibrysami. Jakiemu znajomemu? Skąd mu się to nagle wzięło? Czy było to konieczne? Zmarszczyła brwi.
— Komu? A czy ten kot nie zechce mnie zaatakować tylko dlatego, że jestem samotniczką? — zapytała, krzywiąc się nieco.
Dymny jednak nie zamierzał odpuścić.
— Nie! Jestem pewny, że nic ci nie zrobi. Po prostu myślę, że skoro mamy taką dobrą relację, to możesz dowiedzieć się trochę więcej o mnie i o tym, z kim żyję. Co ty na to?
Bura nie była przekonana, lecz z drugiej strony widziała w tym szansę na lepsze poznanie wroga – a mówiąc wroga, miała na myśli Klanu Burzy.
— No dobrze! Ale to nie dziś. Chyba widzę w oddali zbliżający się patrol, a nie chciałabym, żeby nas przyłapali! — rzuciła prędko, po czym, nie czekając na reakcję kocura, rzuciła się do ucieczki. Chciała jak najszybciej ewakuować się z tych terenów.
Pacynka siedziała właśnie przy czymś, co Burzowe Chmury nazywał “Upadłym Potworem”. Kocur kazał jej się tu schować, bo miał zamiar przyprowadzić do niej tego swojego kolegę. Bura kilka razy zastanawiała się, czy nie uciec, zanim do czegokolwiek dojdzie, ale za każdym razem powstrzymywała się od tego pomysłu. W końcu… nie mogło pójść aż tak źle, prawda? W razie czego była gotowa użyć pazurów i zębów. Walczyła już z niejednym Burzakiem; jeden kolejny nie powinien stanowić problemu.
W pewnym momencie zaczęły dochodzić do niej głosy kotów. Na szczęście nie był to patrol, tylko dobrze jej znany dymny kocur.
— Więc… chciałem z tobą porozmawiać, bo uważam, że mamy sobie wiele rzeczy do wyjaśnienia — usłyszała.
O czym Burza chciał rozmawiać z tym kocurem? Czy powinna im przerywać?
Sunąc wzdłuż ściany Upadłego Potwora, dotarła w końcu do jej skraju. Ostrożnie wychyliła głowę, dostrzegając sylwetkę wojownika. Niestety drugi kot był schowany po przeciwnej stronie konstrukcji, więc buraska wciąż nie mogła go zobaczyć.
— Ach, ależ to słońce dziś grzeje! Chyba Pora Zielonych Liści się zbliża — kontynuował Burza.
Pacynka podniosła uszy. Ustalili wcześniej, że na słowo “słońce” ma wyjść z ukrycia. I tak zrobiła. Bez zawahania wysunęła się zza ściany i ruszyła w stronę wojownika, którego ogon drżał z nerwów.
Kto okaże się przebywać po drugiej stronie?
Wcisnęła pazury w ziemię, napinając barki na tyle, że po chwili zaczęły ją piec. Koniuszek jej ogona powoli drgał, a ciemnobrązowe ślepia otwierały się i zamykały, wciąż wpatrując się w Burzaka.
W końcu delikatnie się poruszyła, mlaszcząc kilka razy, jakby szykowała się do przemowy.
— Ty… — warknęła przez zaciśnięte zęby — …ciołku!
Jej głos echem poniósł się po ścianach tunelu. Był pełen nienawiści, desperacji. Czuła się jak w pułapce, jak w ślepym zaułku. Duszący zapach gleby wciskał jej się do płuc, drażnił nos. Chciała stąd wyjść, owszem, ale za żadne skarby nie chciała współpracować z tym potworem! Był taki sam jak jego pobratymcy. Był bezlitosnym, bezdusznym mordercą.
— Wszyscy jesteście tylko marnymi, głupiutkimi pionkami! Ja… ja jestem waszym panem! I to ja decyduję, kiedy nastanie wasz koniec! — wygarnęła, robiąc krok w stronę kremowego, który niezgrabnie także odsunął się w tył, przejeżdżając ciałem po ścianie tunelu. Kocur otworzył szerzej oczy, spoglądając na Pacynkę ze strachem, którego nie potrafił schować.
— Zasłużyliście sobie! Zabiliście… zabiliście moją siostrę! — jęknęła, obnażając kły. Żądza krwi i sprawiedliwości na nowo rozpaliła się w jej sercu. Przez moment zapomniała o tym, że znajdowała się w kompletnie nieznanym jej miejscu, bez możliwości ucieczki. Chciała tylko, by ten kocur zginął. Nawet jeśli tego dnia nie tylko on miałby zostać trupem w tych tunelach.
Gdy do niego podchodziła, a gdy on napinał mięśnie, gotowy do obrony, po tunelach poniósł się głos:
— Co się tam dzieje! — ktoś krzyknął. Jak się okazało, był to ktoś, kogo Pacynka bardzo dobrze znała. Burzowe Chmury.
Jej zasnuty wcześniej mgłą mózg, nagle oprzytomniał. Bura rozluźniła mięśnie i spojrzała za Burzaka; w stronę, z której wpadało tu nikłe światło. Potem znów przeniosła wzrok na kremowego, jakby pytała: “To, co teraz?”.
Ten jednak milczał.
— Słoneczny Fragmencie? Jesteś tam? Co ty tam robisz? — zawołał znowu, tym razem bardziej nerwowo. — Odpowiedz mi albo tam zejdę!
Wtedy kremowy drgnął i ruszył koślawo przed siebie, kuśtykając. Pacynka zdecydowała się ruszyć za nim, ciekawa, dokąd Słoneczny Fragment ją zaprowadzi. Teraz jej gniew zastąpiony został zaciekawieniem, ale też zakłopotaniem. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw.
* * *
Jednakże kim ona była, by żyć w nudzie? Już od urodzenia nienawidziła siedzenia bezczynnie, nienawidziła bierności. Zawsze chciała biegać, skakać, szukać. Tu, na tym małym skrawku terenu, czuła się tak samo, jak w tej nudnej piwnicy – a może nawet gorzej. Tu nie miała przy sobie sióstr, nie miała Parareli. Była tylko ona i kilka kamyków, które znajdowała i do których niekiedy się odzywała, by przerwać ciszę, w której przyszło jej żyć.
Dlatego w końcu, gdy samotność stała się dla niej jak cierń wbijający się w poduszkę łapy, postanowiła pospacerować po granicy Klanu Burzy. Wybrała się tam o porze, o której zazwyczaj spotykała się z Burzowymi Chmurami, jakby liczyła, że i tym razem go znajdzie.
Wędrowała wśród wrzosów, podziwiając tereny w Porze Nowych Liści. Jeszcze niedawno wszystko przysypane było śniegiem, a teraz wreszcie te wszystkie kolory mogły oddychać.
Gdy gdzieś między wysokimi trawami dostrzegła znajomą sylwetkę, nawet się nie zdziwiła. Uniosła uszy i szeroko się uśmiechnęła, po czym rzuciła się do biegu w stronę kocura – Burzowych Chmur. Ten nawet jej nie zauważył; dowiedział się o jej obecności dopiero wtedy, gdy już szybowała w jego stronę z wyciągniętymi łapami. Uderzyła w niego i przeturlali się po ziemi w akompaniamencie wrzasku wojownika i śmiechu samotniczki.
Kiedy Burzowe Chmury kopnął Pacynkę, odrzucając ją od siebie, natychmiast poderwał się na cztery łapy i się otrzepał. Gdy jego spojrzenie napotkało buraskę, złagodniało.
— Na gwiazdy, Pacynko! — zawołał, podbiegając i pomagając jej wstać. — Nie spodziewałem się, że spotkam tu akurat ciebie. Słoneczny Fragment… wrócił ostatnio do obozu w nie najlepszym stanie. Coś musiało go zaatakować, a tak właściwie to… zastanawiałem się, czy to nie byłaś ty… — mruknął nagle, czym zbił pręgowaną z tropu. Ta zbyła jednak jego słowa chichotem.
— A gdzie jakieś “dzień dobry”? Czy klanowe koty nie pamiętają już o powitaniu? — miauknęła, chcąc odwrócić uwagę dymnego od poprzedniego tematu.
Ten podejrzliwie uniósł jedną brew, lecz zaraz potem rozluźnił się, najwidoczniej po prostu ciesząc się jej obecnością.
— Och, no już, no już! — odparł, wywracając oczami. — Nasze rozmowy po prostu nigdy się nie kończą. Nie potrzebujemy pożegnań ani powitań! — Zadarł brodę, jakby wygłaszał wielką prawdę. Właściwie było w tym trochę sensu. Byli już znajomymi, panowała między nimi luźna atmosfera. Nie musieli uciekać się do formalności.
Przez chwilę stali w milczeniu, dopóki Burzowe Chmury nie obejrzał się za siebie, po czym mruknął:
— Wiesz co… myślałem o tym, by przedstawić cię mojemu… znajomemu.
Pacynka poruszyła wibrysami. Jakiemu znajomemu? Skąd mu się to nagle wzięło? Czy było to konieczne? Zmarszczyła brwi.
— Komu? A czy ten kot nie zechce mnie zaatakować tylko dlatego, że jestem samotniczką? — zapytała, krzywiąc się nieco.
Dymny jednak nie zamierzał odpuścić.
— Nie! Jestem pewny, że nic ci nie zrobi. Po prostu myślę, że skoro mamy taką dobrą relację, to możesz dowiedzieć się trochę więcej o mnie i o tym, z kim żyję. Co ty na to?
Bura nie była przekonana, lecz z drugiej strony widziała w tym szansę na lepsze poznanie wroga – a mówiąc wroga, miała na myśli Klanu Burzy.
— No dobrze! Ale to nie dziś. Chyba widzę w oddali zbliżający się patrol, a nie chciałabym, żeby nas przyłapali! — rzuciła prędko, po czym, nie czekając na reakcję kocura, rzuciła się do ucieczki. Chciała jak najszybciej ewakuować się z tych terenów.
* * *
W pewnym momencie zaczęły dochodzić do niej głosy kotów. Na szczęście nie był to patrol, tylko dobrze jej znany dymny kocur.
— Więc… chciałem z tobą porozmawiać, bo uważam, że mamy sobie wiele rzeczy do wyjaśnienia — usłyszała.
O czym Burza chciał rozmawiać z tym kocurem? Czy powinna im przerywać?
Sunąc wzdłuż ściany Upadłego Potwora, dotarła w końcu do jej skraju. Ostrożnie wychyliła głowę, dostrzegając sylwetkę wojownika. Niestety drugi kot był schowany po przeciwnej stronie konstrukcji, więc buraska wciąż nie mogła go zobaczyć.
— Ach, ależ to słońce dziś grzeje! Chyba Pora Zielonych Liści się zbliża — kontynuował Burza.
Pacynka podniosła uszy. Ustalili wcześniej, że na słowo “słońce” ma wyjść z ukrycia. I tak zrobiła. Bez zawahania wysunęła się zza ściany i ruszyła w stronę wojownika, którego ogon drżał z nerwów.
Kto okaże się przebywać po drugiej stronie?
<Słoneczny Fragmencie? Czy to ty?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz