Za kociaka
— Kim jesteśmy, żeby sprzeciwiać się temu, co zostało zapisane w gwiazdach? — Po tych słowach, Konwalia położył uszy po sobie niezadowolony. Jakim prawem ktoś z góry założył coś tak okrutnego i niesprawiedliwego? Przecież jako rodzina powinni się przede wszystkim miłować, a nie nienawidzić bliźniego! Czy tak trudno było to pojąć? Przecież te stereotypy były krzywdzące!
W złości machnął ogonem, by odejść bez słowa. Czuł, że dalsza konwersacja ze Złocistą Łapą nie ma sensu, tym bardziej że Kotewkowy Powiew dawno mu wpoiła to, co teraz sobą reprezentuje. Przez takich jak on klan kiedyś pogrąży się w chaosie lub wojnie domowej.
Teraźniejszość
Wielkimi krokami zbliżała się pora zielonych liście, a co za tym idzie coraz cieplejsze temperatury za dnia. Jedynym zbawieniem były nieco chłodniejsze, które dawały ukojenie po całodniowym prażeniu się i duszeniu w długiej sierści. Liliowy był wdzięczny, że chociaż jego szata była jaśniejszego koloru, więc tak bardzo nie przyciągała promieniu słońca. Choć też nie było, co zbytnio narzekać, gdyż obóz otaczały gęste trzcinowe mury, chroniące przed nadmiarem słońca, więc członkowie przebywający na polanie nie musieli się martwić przegrzanie — szczególnie że po pamiętliwej powodzi, kiedy jeszcze kocura nie było na świecie, obóz został odbudowany, a dawne zniszczenia wykorzystane, jak to było w przypadku źródełka, w którym była deszczówka.
Pręgowany leniwie przeciągnął się na posłaniu, z którego miał idealny widok na owy zbiornik wody w obozie. Kwitnąca lawenda lekko kołysała się, muskana podmuchami zefiru, który ledwo przedarł się przez trzcinę, otaczające szczelnie bezpieczny obóz. Niebieskie oczy uważnie śledziły każdy ruch, zatracając się w tym spokoju, przy okazji pozwalając sobie, by umysł gdzieś odpłynął, zostawiając na ziemi ciążący ciężar goryczy i żalu. Pomimo tego, że minęły dwa księżyce od mianowania i zaprzepaszczenia swych marzeń oraz nadziei na zostanie ogrodnikiem to wszystkie negatywne emocje nadal się trzymały Konwalii, nie chcąc tak łatwo odpuścić. Nawet jeśli pogoda jak dziś dopisywała i cały świat krzyczał, by nie przejmował się czymś tak błahym, to jego pysk nadal zdobił chłód i zimna powaga, mrożąca aż do szpiku kości. Jedna decyzja Mandarynkowej Gwiazdy sprawiła, że ten zmienił się nie do poznania.
Dzisiejszego dnia był umówiony ze Zmierzchającą Falą zaraz po wymarszu porannego patrolu, także niechętnie się zwlókł z posłania. Było mu wygodnie i przyjemnie, a widok poruszającej się lawendy na wietrze, uspokajał. Pomimo że jeszcze miał chwilę do ustalonego spotkania, to jednak musiał wstać wcześniej, by nie wyglądać jak siedem nieszczęść ze swoją sierścią, która w nocy lubowała się w tworzeniu kołtunów i plątaniu między sobą. Z lekkim ociąganiem podniósł swe ciało do pozycji pionowej, a następnie z przeciągłym ziewnięciem zabrał się za pielęgnację szaty. Na szczęście Borówkowa Słodycz trochę poświęciła czas z synem, by ten w przyszłości nie wyglądał jak jakiś potwór z bagien, a jedynie jako dostojny członek Klanu Nocy. Pierwsze, do czego przystąpił, było pozbycie się wszelakich resztek mchu lub innych dodatków, którymi było przyozdobione posłanie — mniejsze pióra zawsze chętnie wplatały się w liliowe pasma sierści. Kolejnym krokiem było powolne i dokładnie rozplątanie wszystkich niedoskonałości, nie pomijając ani jednego kołtuna, by ten z czasem nie podwoił lub nawet potroił swoich rozmiarów. Konwaliowej Łapie nie zdarzyła się jeszcze taka sytuacja, lecz wystarczyła przestroga ze strony rodzicielki, by ten wbił sobie do młodego łebka straszną wizję, jak cała jego sierść jest poplątana i nie da się jej uratować. Za każdym razem, kiedy z rana do dopadała niemoc do pielęgnacji, to jego umysł samoistnie podsuwał mu tę straszliwą myśl i kocur od razu nabierał chęci do działania.
Po jakimś czasie w końcu uporał się z plątaniną sierści i teraz pozostał mu jedynie ostatni krok, jakim było ułożenie tego wszystkiego. Tym razem bez pomocy Borówkowej Słodyczy musiał sobie poradzić z ulizaniem grzywy do tyłu, by dłuższe pasma nie wpadały mu do oczu, zasłaniając pole widzenia. Oczywiście zawsze były jakieś pojedyncze kosmyki, które były nad wyraz niesforne, uparcie nie chcąc się dostosować do wymagań ucznia — dlatego też często takie dwa jegomoście odstawały od reszty, przy okazji dopełniając stylizację, gdyż wyglądały, jakby były tak specjalnie ułożone. Ta część całego procesu chyba zajmowała niewiele krócej od wyjęcia nieproszonych elementów posłania z sierści, choć to głównie ze względu, iż Konwalia brał pod uwagę, że po treningu jego całe starania psiakrew trafi. Mimo to każdego dnia przynajmniej dwa, trzy razy siadał w odosobnieniu i w spokoju doprowadzał się do porządku, bez niepotrzebnego towarzystwa przy tym, które jedynie zakłóciłoby cały czasochłonny proces. Wyjątkami co najwyżej była rodzina liliowego, szczególnie Borówkowa Słodycz, która to właśnie nauczyła syna wszystkiego o prawidłowej pielęgnacji długiej szaty.
Kiedy w końcu wszystkie etapy pomyślnie ukończył, mógł odetchnąć z ulgą i gotowy udać się na spotkanie z mentorem, wychodząc na światło dzienne z idealnie ułożoną szatą. Lekki wiatr muskał pysk Konwalii, lecz pozostawiając nienaruszone dzieło na jego ciele, nad którym spędził przed chwilą trochę czasu. Chwilę później z legowiska wojowników, przylegające ścianą do tego uczniów, wyłonił się czarny dymny kocur, a na widok swojego ucznia, posłał mu lekki uśmiech. Liliowy jednak nie odwzajemnił gestu, odwracając wzrok na spokojną taflę wody w źródełku. Na to Zmierzchająca Fala bezgłośnie westchnął — minęły dwa księżyce, lecz nadal nie umiał zbytnio znaleźć wspólnego języka z młodszym. Nie wiedział, czym jest to spowodowane, gdyż ten rzadko kiedy mówił o sobie coś więcej z własnej inicjatywy. Pozostało mu jedynie cierpliwie czekać, aż Konwaliowa Łapa w końcu się do niego przekona i otworzy na częstsze rozmowy.
— Jak Ci minęła noc Konwaliowa Łapo? — spytał standardowo starszy.
— Nie najgorzej, aczkolwiek któryś z uczniów przeraźliwie chrapie, spać nie dając — odparł.
— No cóż, najwidoczniej owy uczeń musiał być bardzo zmęczony po całym dniu.
— Możliwe, jednakowoż mógłby nieco ściszyć swe odgłosy zmęczenia — zauważył liliowy. — Ale mniejsza z czymś tak nieistotnym. Co dziś zaplanowałeś dla nas mentorze? — mruknął, zwracając wzrok na postać wojownika obok siebie. Jego chłodny wzrok wręcz przeszywał na wskroś duszę Zmierzchającej Fali.
— Dzisiaj skupimy się na pływaniu — oznajmił z lekkim uśmiechem, niezrażony spojrzeniem ucznia.
— Przecie już umiem poruszać się w wodzie.
— Owszem, lecz każdy w Klanie Nocy musi opanować tę umiejętność do perfekcji. — Na te słowa Konwalia przymknął powiek, by pod nimi ostentacyjnie przewrócić oczami. Miał na tyle szacunku do mentora, by nie robić tego bezpośrednio, a co najwyżej za fasadą pozorów.
— Jeżeli trzeba to niech będzie. — Po tych paru słowach starszy niemal od razu ruszył do wyjścia z obozu. Dziś nie miał w planach się daleko od niego oddalać, gdyż pobliskie tereny były idealne do pracy nad swymi umiejętnościami tak bardzo potrzebnymi każdemu Nocniakowi.
***
Cały proces szlifowanie zdolności pływania przebiegał dość monotonnie, lecz Konwaliowa Łapa nie narzekał, szczególnie z uwagi, że podczas pobytu w wodzie słońce aż tak nie paliło, jak na brzegu. Już nawet nie wiedział, ile długości przepłynął, jednak był pewny, że już dnia następnego będzie odczuwać ból łap po dzisiejszym treningu. Mimo to nie zamierzał jutro rezygnować z dalszej nauki pod okiem Zmierzchającej Fali.
W czasie pływania od wysepki do wysepki miał czas pomyśleć o tym, jak się odnosi do starszego — na pewno z szacunkiem, jak w sumie do każdego, lecz także niepotrzebnie z większą oschłością i chłodem, w końcu on nie był niczego winny, a szczególnie decyzji Mandarynkowej Gwiazdy, co do jego drogi szkolenia. Postanowił z kimś o tym pogadać, gdyż nie był przekonany, czy wypada mu się bliżej spoufalać z wojownikiem. Jasne, był jego mentorem, ale także starszym, bardziej doświadczonym kotem, któremu należał się z tego powodu szacunek ze strony kogoś młodszego, jak Konwalia.
— Dobrze, to tyle na dziś, lecz na pewno nie koniec. Będziemy wracać do takiej formy treningów, byś z czasem czuł się wręcz, jak ryba w wodzie — oznajmił Zmierzchająca Fala, płynąc w stronę obozu. Liliowy bez słowa podążał za nim, starając się nadążyć pomimo wcześniejszego wysiłku, jakiego doświadczył.
— Czy to koniec do końca dnia? — spytał, zastanawiając się, ile wolnego dostał.
— Hm, będzie miło, jak zaniesiesz coś starszyźnie do jedzenia oraz może zechcesz odwiedzić kociarnię i odciążyć Złocistego Widlika? Musi mu być ciężko po śmierci Kotewkowego Powiewu, choć nie tylko jemu, w końcu kotka była piastunką i wielu z nas wychowywała.
Niebieskooki skinął głową na te słowa, by na stabilnym gruncie otrzepać się z wody. I tak oto tym sposobem niewiele przetrwało z porannej pielęgnacji Konwalii, ale cóż, mówi się trudno i życie się dalej.
“No właśnie…” — pomyślał, zastanawiając się, jak długo jeszcze będzie chować urazę do liderki za jej decyzję. Może najwyższy czas odpuścić i nie przeżywać już tego tak bardzo?
Pierwsze, co uczynił, gdy na szybko doprowadził się do porządku, to wziął parę sztuk zwierzyny z dziupli i udał się do legowisk starszyzny. Zazwyczaj przesiadywał tu jakiś czas, rozmawiając i dbając o wiekowych wojowników klanu, lecz dzisiaj jeszcze czekała go wizyta u najmłodszych członków.
— Wybaczcie mi, że tak wpadam na chwilę niczym sztorm, lecz mam do odwiedzenia jeszcze jedno miejsce — wyjaśnił, kładąc rybę przed Nenufarowym Kielichem.
— Nic się nie stało Konwaliowa Łapo, sami byliśmy przecież kiedyś uczniami. Choć mam nadzieję, że następnym razem nadrobisz tę dzisiejszą nieobecność — powiedziała ciepło kotka.
— Ależ oczywiście Nenufarowy Kielichu! Przecie wiesz, że wszak uwielbiam pogawędki z nami — mruknął liliowy, by następnie skinieniem głowy pożegnać się z trójką starszych.
Niemal od razu skierował swoje kroki do kociarni, lecz wcześniej wziął jeszcze dwie ryby ze stosu — jedną dla piastuna, a drugą dla siebie. Miał nadzieję, że kocur pozwoli mu na wspólny posiłek pomimo dawnych niesnasek, kiedy to jeszcze Konwalia był kociakiem, a Złocisty Widlik uczniem.
— Witaj Konwaliowa Łapo! Dawno Cię nie widziałem, wyrosłeś, odkąd opuściłeś te ściany — powitał go ciepło starszy.
— Jakie dawno? Przecie ledwo dwa księżyce! Toż to nie tak dawno!
— Możliwe, lecz dużo się zmieniło… — Wraz z tymi słowami kocur lekko posmutniał, przypominając sobie o niedawnej śmierci Kotewki.
— Prawda. Mam nadzieję, żeś głody i nie masz nic przeciwko, bym skonsumował posiłek z tobą.
<Złocisty Widliku? Czyżbyśmy dorośli razem w tak krótkim czasie?>
[1585 słów + pływanie]
[przyznano 32% + 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz