Źródlana Łuna była bardzo dobrą, jeśli nie najlepszą mentorką, jaką Promyk mogła trafić. Być trenowaną przez dziecko samego lidera było… ciekawym doświadczeniem. Jednak nawet Łuna musiała wziąć czasem sobie wolne od Promiennej Łapy. Kotka w końcu była dość… specyficzna.
— Czyli dzisiaj już nic nie robimy? — Promyk usiadła obok swojej mentorki i spojrzała na nią wielkimi oczętami.
— Nie — odparła Łuna. — Już na dzisiaj skończyliśmy. Możesz spytać się starszyzny, czy czegoś nie potrzebują. Leć — zakończyła, machając na nią łapą i zwracając się do swojego nowego rozmówcy. A Promyk? Przekrzywiła głowę, pokiwała nią i zaraz ruszyła żwawym krokiem w kierunku legowiska starszyzny. To było już bardzo ubogie w mieszkańców. Bożodrzewny Kaprys leżała i spała, Wieczne Zaćmienie wylizywała swoje futro, a Stokrotkowa Pieśń wylegiwał się na kamieniu. I właśnie on podniósł głowę w kierunku Promiennej Łapy.
— Co sprowadza do nas uczniaka? Co? — zagadnął ciekawy.
— Skończyłam mój trening i mi się nudzi. Więc przyszłam spytać, czy coś dla was nie zrobić — oświadczyła Promyk, jej pierś dumnie wypięta, oczy uważnie wbite w rozmówcę.
— Ach. My nic nie potrzebujemy. Wszystko mamy świeże. Spytaj się medyka. — Stokrotkowa Pieśń odesłał ją dalej. No dobrze. Promyk nie będzie się kłócić.
— Nie potrzebujemy nic. — Ćmi Księżyc, pomachała na nią łapą. I co teraz? Promyk usiadła przed wejściem do legowiska i wykrzywiła pyszczek. Nie miała co robić. Słońce zeszło z nieba ledwie trochę za południe i jeszcze było tyle jasności do wykorzystania. Szkoda było siedzieć w obozie. Promyk wstała więc i ruszyła dzielnie w kierunku wyjścia.
— A ty dokąd? — Jej tato rzucił jej ciekawskie spojrzenie, kiedy przechodziła obok. Pewnie akurat wrócili z patrolu, bo pachniał świeżą zdobyczą.
— Po mech. Mój śmierdzi starością! — odparła. Małe kłamstwo, a może i nawet nie kłamstwo. Może rzeczywiście wymieni sobie łóżko.
— Niedawno je wymieniałaś! — Jej tato zmarszczył nos i zmrużył oczy.
— No tak. Ale już śmierdzi. Nie wiem, czy ktoś inny mi się w nim nie wyspał. Ale nie… nie pachnie poprawnie! Już jest zielono wszędzie! Mchu na pewno nam nie zabraknie!
– No dobrze. Tylko nie idź za daleko! — Kot pogroził jej wzrokiem. W końcu to jego córka. Dobrze wiedział, jaki z niej czasem psotnik. Kotka pokiwała głową, zupełnie zapominając już, na co się zgadza.
Wyszła z obozu, wyskoczyła zza wodospadu jak mała torpeda i nim mrugnęła parę razy, była już wolna i swobodna. Jej sierść była odrobinę mokra od opadających zagubionych kropli wody. Nie otrzepała się nawet, nim ruszyła przed siebie. Świat ja witał, otwierał swoje ramiona na jej osobę, a ona nie mogła się doczekać!
Rozpędziła się pomiędzy trawą, skakała ponad kamienie i zanim się obejrzała była na skraju lasu, który Klan Klifu posiadał na swoim terenie. Miła odmiana od otwartych terenów. A jeszcze niedaleko całkiem było to całe jeziorko, którego Promyk nazwy nie pamiętała. Ale widziała, że ono tam było, mokre i nieprzyjemne. I pewnie z piaskiem. AGH.
Promyk schowała się między drzewa i zaczęła się na nie wdrapywać. Źródlana Łuna niedawno wspomniała, że Promyk będzie musiała się tego nauczyć, więc czemu nie poćwiczyć. Nie było to wcale takie trudne, chociaż Promyk nie wlazła za wysoko. Ledwie parę długości kota. Jakby stąd skoczyła, to pewnie nic by jej nie było.
Ale to było także ogólnie ciekawe. Patrzeć na świat z góry, z innej zupełnie perspektywy niż z ziemi. Z ziemi Promyk zawsze polegała bardzo na słuchu i węchu, bo tak się poluje na zdobycz. Ale z drzewa widziała każdy ruch trawy na wietrze. I och… mysz! Promyk przymierzyła się, wymierzyła i spadła na ziemię z hukiem. No tak… Promienna Łapa nie była kotem ani małym, ani lekkim. Ale mysz złapała. Jej zdobycz bowiem kompletnie nie spodziewała się ataku z powietrza.
— Na Klan Gwiazdy! — I dopiero jak czyjś głos odezwał się pośród krzaków, Promyk podniosła wzrok. Niedaleko z ziemi podniósł się czekoladowo srebrny kot, cały nastroszony. Promyk przechyliła głowę na bok. Kojarzyła tego pana. — Co ty sobie wyobrażasz?! — prychnął na nią.
— Co sobie wyobrażam? — Promyk miauknęła. — No oczywiście, że bardzo fajnie będzie wspiąć się wyżej. Tylko wtedy nie wiem jak zejść, jeśli nie będę mogła zeskoczyć na ziemię — odparła, niewzruszona oskarżającym tonem towarzysza. Jego pysk skrzywił się nieco.
— To była moja mysz — odparł.
— A... Przepraszam, nie zauważyłam Cię. Proszę. — Przesunęła mysz łapą w jego stronę. Nie potrzebowała jej, to była tylko zdobycz z przypadku. Dla dodatku.
<Bukowa Korono?>
[703 słowa]
[przyznano 14%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz