Uśmiech, który do tej pory trzymał na swoim pysku, nagle opadł. Zmartwienie sprzed kilku spotkań wróciło. Westchnął z poczuciem pewnej winy – przecież te podejrzenia zaczęły się przez niego. To on podszedł do Łuny na zgromadzeniu, nie zwracając uwagi na to, kto jej towarzyszył. Musieli być ostrożniejsi, ale wiele im umykało. Zwłaszcza Szałwiowemu Sercu – albo jego umysł działał na najwyższych, wyniszczających obrotach, albo nie działał wcale. A to im nie pomagało.
— Nie musisz przychodzić za każdym razem, jeśli czujesz, że to niebezpieczne. Wolę o jedno mniej spotkań na jakiś czas, niż ich zupełny brak. Mnie jeszcze nie przejrzeli. Jakby co, to się im wytłumaczę. Zadbaj o swoje dobro — miauknął, szczerze zmartwiony. Wyjście na jaw ich relacji było dla niego scenariuszem z najgorszego koszmaru bez względu na to, czy miałoby się przytrafić jemu, czy jej. Prawdziwe ryzyko sprawiło, że zaraz się zdenerwował. Może powinien pozwolić jej wrócić do obozu, jej bratu było łatwiej uwierzyć w to, że poszła na zwykły spacer? Czy to by było dla niego wystarczające? Ugh... Nie, nie chciał o tym myśleć. Nie przyszedł tu po to, by się zadręczać. Stresował się już tym wszystkim wystarczająco. — Ja jakoś dam sobie radę. Poczekam, chwilę popłaczę i wrócę kolejnego wschodu słońca bardziej stęskniony, niż kiedykolwiek przedtem — zapewnił z udawanym smutkiem, próbując dodać do tej sytuacji odrobinę humoru.
— Kusząca propozycja — miauknęła, drgając z rozbawienia wąsami. — Jeden dzień by cię już wpędził w rozpacz?
— Mawiają, że apetyt rośnie w miarę jedzenia — odparł z szerokim uśmiechem. — Im częściej i im dłużej się spotykamy, tym bardziej za tobą tęsknię, gdy już nadchodzi rozłąka. Zaczynam tęsknić już kiedy tu przyjdę, bo już mnie w ogon pali wizja końca...
Został pacnięty w pysk łapą.
— Ej! A to za co? Ja się tak uzewnętrzniam, a ty takie coś... — burknął do roześmianej Źródlanej Łuny.
— Za to, jakie gadasz głupoty! Poeta się znalazł! — Teatralnie westchnęła z przewróceniem oczu. — Nie tęsknij, tylko ciesz się, że tu dla ciebie jestem.
— Nie byłoby tęsknoty bez tej radości.
— W takim razie odstaw ją na później. Wystarczy mi już w życiu smutasów...
Przewrócił oczami, odczekując chwilę. Gdy już zapadła między nimi cisza, została przerwana przez zaskoczone sapnięcie Źródlanej Łuny, gdy łapy Szałwiowego Serca zwaliły ją nagle na ziemię.
— To za tego chlasta — mruknął figlarnie. Jego towarzyszka próbowała się wyrwać i go uderzyć. Przetoczyli się tak razem przez trawę, aż miękkie źdźbła nie zamieniły się w sypki piach. Szałwiowe Serce czuł, jak ten wbija mu się we wszystko — futro, poduszki łap, a nawet usta... Nie odpuszczał jednak walki bez wygranej. W końcu próby Źródlanej Łuny dobiegły końca. Mógł nareszcie stanąć triumfalnie, z uniesionym wysoko ogonem, szczerząc się jak mysi móżdżek.
— Ha! I kto tu jest lepszy, rybko? — miauknął ze złośliwym uśmieszkiem... Który zaraz zamienił się w nagły grymas bólu. Okazało się, że gdy przeciwnik jest zaraz pod tobą, łatwo mu wymierzyć celnego kopniaka w brzuch. Nawet tylko jedną nogą.
Gdy zgięty w pół Szałwiowe Serce dochodził do siebie, kotka wykorzystała moment, by się wyrwać i odejść w stronę morskiego brzegu. Zamrugał kilka razy i po chwili poszedł za nią, wciąż nieco krzywym krokiem po otrzymanym ciosie.
— Ale jesteś — mruknął, gdy znalazł się obok.
— Ty zacząłeś — wzruszyła ramionami i nachyliła się nad delikatnie falującą taflą, przednim łapom pozwalając stanąć w co chwilę przykrywanym mule. Opuściła język i zaczęła chłeptać nim wodę. Obserwował ją tak przez chwilę w ciszy.
Gdy tak na nią patrzył, nagle w jego głowie pojawiła się pewna... myśl.
Momentalnie przed oczami pojawił mu się widok sprzed kilku księżyców. Stała pochylona nad wodą tak, jak Pluskający Potok. Jej nogi zgięte w przykucu tak jak jego, usiłujące odepchnąć się od zabójczej tafli. Szałwiowe Serce przypomniał sobie zaraz, jak jego łapy dociskały szyję rudzielca. Przypomniał sobie te jego nozdrza i pysk zalane wodą. Przypomniał sobie ten żałosny, rozpaczliwy, przerażony jęk i ryk, który usilnie próbował w nim zdusić. Odbijał się właśnie od ścianek jego uszu, jakby naprawdę ktoś wrzeszczał w niebogłosy, a nie tylko jego umysł płatał mu okropne figle. Przypomniał sobie, jak ciało Plusku opadło. Jakie to było proste, by pozbawić go życia. Jak wystarczyło go puścić, by popłynął z prądem i na zawsze został wymazany z kart historii.
Gdyby tylko chciał, nic by nie stałoby mu na przeszkodzie, by to samo zrobić Łunie. Wygrałby, miał wobec niej na tyle dużo siły, że nie potrzebowałby nawet przytrzymujących skazańca strażników. Kilka uderzeń serca. Byłoby po wszystkim.
Szarpnął głową, jakby otrząsnął się ze snu, a w tym przypadku bardziej koszmaru. Dlaczego o tym pomyślał?! Jego źrenice rozszerzyły się do granic tęczówek, łapy zmiękły, a pod skórą zagotowało się z nagłej fali strachu. Co to była za wizja?! Jak on w ogóle mógł to ze sobą skojarzyć? Połączyć? Dlaczego ta jedna śmierć nie mogła mu wyjść z głowy? Pluskający Potok na nią w pełni zasłużył. Ktoś musiał wykonać rozkaz Spienionej Gwiazdy. Musiał zginąć. Powinien zginąć. Gdyby nie to, czekałaby ich zagłada. Uwolnił w ten sposób Klan Nocy od sparszywiałego zdrajcy.
Poczuł się w jednej chwili tak strasznie brudny i winny nie tylko tego, co stało się teraz, ale i zabójstwa sprzed księżyców, że nie był w stanie tego zatrzymać w sobie. Przeraził się natłoku okropnych, obrzydliwych myśli, których nie chciał znać. Wrzasnął ze strachu i zatoczył się w koło, odchodząc od Źródlanej Łuny, która do tej pory wciąż beztrosko piła wodę, zupełnie nieświadoma. Wyglądał, jakby wpadł w histerię.
<Łuna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz