Początek pory nowych liści, dzień mianowania
Pora nagich drzew powoli zaczęła przemijać, ustępując miejsca porze nowych liści. Cały krajobraz zaczął się zmieniać i nim ktokolwiek zdołał zauważyć wszystko w mniejszym lub większym stopniu, pokryło się zieloną szatą. Oczywiście to nie były jedyne zmiany, gdyż żłobek właśnie miało opuszczać trójkę rodzeństwa. Od tej pory mieli sypiać w legowisku uczniów, bez Borówkowej Słodyczy u boku. Konwalia do samego końca nie wiedział, kogo uczniem zostanie — kocur nie nadawał się do walki, mając dość pacyfistyczne podejście do życia, dlatego też miał nadzieję, że Pierzasta Kołysanka go przyjmie pod swe skrzydła, pomimo posiadania już Szepczącej Łapy jako swego ucznia.
Biała kotka właśnie ulizywała jego niesforną sierść na głowie — ta w ostatnich księżycach przybrała na długości, ukazując Wężynowe geny od strony swego ojca, Tojadowej Kryzy. Liliowy nie narzekał na ten zabieg, gdyż musiał przyznać, że pasma sierści w oczach nie były niczym przyjemnym. A przy okazji zaczesana do tyłu dodawała mu nieco wieku, powagi oraz męskości, która w jego wyglądzie była dotychczas znikoma. Pora nowych liści przyniosła sporo zmian, a niebieskooki uważał, że to nowy rozdział w jego życiu — przecież od dzisiaj miał być oficjalnie uczniem Klanu Nocy. Już sama myśl, iż jest wystarczająco dojrzały do tej roli, sprawiała, że wypinał pierś do przodu i dumnie unosił głowę, lecz nie z wyższością, a szacunkiem do innych, nawet wobec młodszych.
— Matko, starczy już — oznajmił, czując, jak zaraz będzie mieć jedynie łysy placek na głowie aniżeli ułożony fryz.
— Matko? Od kiedy ty taki oficjalny, co synku? — spytała wojowniczka z delikatną niczym jedwab nutą rozbawienia.
— Przecie dziś me mianowanie — zauważył.
No tak, jeszcze jedna rzecz zmieniła się u tego kocurka — sposób mówienia. Nikt nie wie, od kogo to podłapał, ani nic, lecz ktoś zdecydowanie musiał maczać w tym łapy, gdyż liliowy wysławiał się bardziej dojrzale niż reszta rówieśników. Na swój sposób było to nawet urocze, według Borówkowej Słodyczy — widać był, że jej jedyny syn idzie w ślady ojca, dumnego wojownika, wręcz grzeszącego urodą w oczach kotki.
— Doskonale wiem i jestem dumna z tego. Dlatego też musisz się dobrze prezentować, w końcu to ważne dla ciebie, nieprawdaż?
— Ależ oczywiście! Lecz wolałbym zachować jeszcze swą sierść na głowie — mruknął, wyswobadzając się z objęć matki. Ta nie miała nic przeciwko, uważając, że już zakończyła pracę nad fryzurą potomka. Po tym jeszcze chwilę spędzili w żłobku, dopóki na polanie nie rozległ się głos Mandarynkowej Gwiazdy, zwołujący klan.
Jako jednymi z pierwszych przyszła Borówkowa Słodycz z trójką swoich pociech, a tuż u jej boku szedł Tojadowa Kryza, również dumny z syna i córek, którzy mieli już za niedługo zostać uczniami. Chwilę po nich zeszła się reszta klanu — większość z nich posyłała gardzące spojrzenia w stronę Korzonek, lecz Konwalia także czuł ich pogardę na własnym grzbiecie. Nawet nie zauważył, kiedy przyszła jego kolej, nie wiedział, czy jako pierwszy dostępuje tego zaszczytu, czy jako drugi lub ostatni, lecz to nie miało znaczenia. Liczył tylko, że jego marzenia o byciu uczniem ogrodnika się w końcu ziszczą — Kotewkowy Powiew parę księżyców temu zrobiła mu nadzieję na te profesje, sam czuł, że to właśnie była droga dla niego.
— Konwalio, ukończyłeś pięć księżyców i nadszedł czas, abyś został uczniem. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz się nazywać Konwaliowa Łapa. Twoim mentorem będzie Zmierzchająca Fala. Mam nadzieję, że Zmierzchająca Fala przekaże ci całą swoją wiedzę. — Słysząc te słowa, czuł, jak jego cały dotychczasowy świat się dosłownie wali, niczym stary, spróchniały konar nad spokojną wodą. Wzburzone fale, wywołane nagłym rozpadem drzewa do wody, zaczęły zalewać pobliskie tereny, unicestwiając wszelkie dotychczasowe życie w tych regionach.
“To nie może być prawda… Przecież… Nie!”
W międzyczasie liderka zwróciła się do dymnego, by kontynuować dalszą część formułki:
— Zmierzchająca Falo, jesteś gotowy do szkolenia własnego ucznia. Otrzymałeś od swojej mentorki, Wężynowego Splotu doskonałe szkolenie i pokazałeś swoją siłę i wytrwałość. Będziesz mentorem Konwaliowej Łapy, mam nadzieję, że przekażesz mu całą swoją wiedzę.
Nadal nie dowierzając, Konwaliowa Łapa dotknął nosa mentora, a w tle można było usłyszeć, jak klan wiwatuje, wykrzykując nowe imię liliowego. Młodszy miał wrażenie, że cały świat zwolnił, przycichł, jakoby w jego torturze, by ten słyszał jedynie uderzenia własnego rozszalałego serca oraz krzyk myśli. Po całej ceremonii uczeń podszedł do matki oraz ojca, powstrzymując łzy goryczy, cisnące się do jego niebieskich ślepi, chłodnych niczym lód. Właśnie w tym momencie coś umarło w ciele kocura, coś, co dawniej dawało mu nadzieję — Borówkowa Słodycz od razu dostrzegła zmianę u swego syna.
— Synku… — zaczęła łagodnie z nutą przejęcia w głosie, na którą zareagował jej partner, kładąc ogon na białym grzbiecie kotki w geście wsparcia.
— Nie matko — przerwał twardo, przecinając gęstym ogonem powietrze za sobą. — Nie mi potrzeba otuchy słów, tylko kociakowi, którego już nie ma. To on nade wszystko pielęgnował światło nadziei, które przed chwilą zgasło pod łapą Mandarynkowej Gwiazdy… Jeśli tylko macie mi do powiedzenia, udam się do Zmierzchającej Fali — dodał i nie czekając na kolejne słowa dwójki rodziców, oddalił się do dymnego wojownika, który nieopodal przyglądał się swojemu pierwszemu uczniowi.
— Witaj Konwaliowa Łapo. Zatem zostałeś uczniem, jak się z tym czujesz? — spytał z lekkim uśmiechem.
— A jakże mam się czuć? Przodkowie i Mandarynkowa Gwiazda zadecydowali — mruknął chłodno.
— Nie o to pytałem…
— Możliwe, lecz nie istotne jest, co czuje. W tejże chwili ważniejsze jest, co dalej. Jakież to plany masz co do mego szkolenia? — zapytał.
— Zależy czy czujesz się na siłach oraz masz chęci na oprowadzenie po terenach naszego klanu. Chyba że wolisz jednak świętować dzisiejsze wydarzenie z rodziną — zauważył, wskazując ruchem głowy na sylwetki czwórki kotków, w tym białej wojowniczki, która jakby z bólem serca obserwowała, jak jej syn się od niej odsuwa. Konwaliowa Łapa nawet nie drgnął na tę uwagę.
— Wolałbym w tymże momencie począć odpowiednie kroki, co do mego szkolenia — odparł pewnie, ignorując przeszywające spojrzenie matki, które jeszcze chwilę się utrzymywało na jego sylwetce. — Lecz przed tym musielibyśmy się udać do legowiska medyków, gdyż od dni paru trzyma mnie ból ucha.
Na te słowa Zmierzchająca Fala skinął głową i z uczniem u boku udał się do Różanej Woni i Gąbczastej Łapy, które przebywały razem w swym legowisku.
— Witaj Zmierzchająca Falo i już Konwaliowa Łapo, gratuluje zostania uczniem. Co was sprowadza? — miauknęła na wstępnie starsza medyczka. Już Zmierzchająca Fala chciał pysk otworzyć, lecz ubiegł go liliowy.
— Ból mego ucha.
— Zapewne to infekcja, Gąbczasta Łapo, przynieś aksamitkę — powiedziała po chwili czarno biała kotka.
Nim uczeń się obejrzał, już było po wszystkim, a ból zelżał wyraźnie, będąc bardziej znośnym niż wcześniej.
— Dozgonnie wam dziękuję pomocy — oznajmił kocur, schylając głowę w stronę medyczek. Po tym wojownik wraz z uczniem udali się na polanę obozu, a następnie opuścili także i sam obóz, by Konwaliowa Łapa mógł poznać dotąd nieznane tereny Klanu Nocy. W końcu dorósł do tego, aby je poznać, lecz wciąż pod opieką kogoś dorosłego, w tym przypadku padło na jego mentora.
Wędrując wzdłuż granicy, wkroczyli między młode brzozy, które tworzyły Brzozowy Zagajnik, jak to wyjaśnił wojownik. Całą drogę Zmierzchająca Fala tłumaczył wszystko, co trzeba swemu uczniowi, ustalając wstępnie, jak następne dni będą wyglądać, uprzedzając liliowego, że często będą udawać się na patrole oraz brać udział w grupowych treningach. Konwaliowa Łapa nieco skrzywił się na wzmiankę o treningach innych niż indywidualne, lecz raczej nie miał, co narzekać, w końcu to dymny był tu wojownikiem i mentorem, także to on wiedział lepiej, co dobre dla swego ucznia.
[1201 słów]
[przyznano 24%]
Wyleczeni: Konwaliowa Łapa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz