– Księżycowa Łapo? Możemy porozmawiać?
W tunelu rozległ się głos Białej Łapy, który to nie pierwszy raz odwiedzał Księżyca. Srebrny zarejestrował jego obecność bardzo wyraźnie i klarownie, a mimo to odwiedzającemu odpowiedziała mu głucha cisza. Nie wydobył się nawet szmer z wgłębienia w ścianie i nie było to nic nowego ani niespodziewanego.
– Księżycową Łapo, proszę, nie tylko ja się o Ciebie martwię, ale również Drobna Łapa. Lubisz ją, prawda? Odezwij się, proszę.
Drobna Łapa? Czemu miałaby się o niego martwić, wiedzieli się tylko raz. Czy Biały jej wygadał? I jeśli się nad tym zastanowić, szczerze miał w tym momencie gdzieś, że martwi się o niego kotka z obcego klanu, którą spotkał jedynie raz. Może gdzieś głęboko w dnie serca zrobiło się cieplej, jednak uczucie szybko zostało pogrzebane. Nie tylko ona się martwi, nie tylko Biały się martwi. I co z tego?
Poruszył się jedynie w swoim legowisku. Tymczasem starszy kolega postanowił podejść bliżej. Usiadł długość zająca od miejsca, z którego doszedł szmer.
– Księżycowa Łapo... – zaczął, a następnie wziął głębszy wdech. – Szanta żyje teraz na Srebrnej Skórce i patrzy na nas z góry. Ona wciąż tutaj jest, jej duch jest obecny. Otwórz się na niego i pozwól jej się odwiedzić.
Co to za bzdury?
Ta myśl niemal natychmiast pojawiła się w umyśle kocurka. Nie czuł pocieszenia, nie czuł ciepła, a jedynie nagłe zirytowanie, którego nie miał pojęcia, że był w stanie poczuć.
– Ta, jest tutaj – wycharczał, z wyraźnym rozdrażnieniem i bólem w głosie – Widzisz ją tu gdzieś? Co? A może czujesz? – wypalił z wyrzutem. Jego głos, który nie był już używany przez jakiś czas, teraz brzmiał strasznie ochryple i sucho, w porównaniu do tego, z czym klanowicze mieli zazwyczaj styczność.
– Wiem, że tutaj jest. Tak samo jak nosisz w sercu jej miłość tak i jej obecność oraz pamięć.
– I po co mi to? Jak chcesz się karmić samymi wspomnieniami i miłymi słówkami to gratulacje, proszę bardzo, nikt ci nie broni. Spróbuj, może nawet wynajdziesz nową dietę. – parsknął młodszy, już wyraźnie rozdrażniony. Cokolwiek Biała Łapa próbował osiągnąć, zwyczajnie nie działało, w dodatku mając odwrotny skutek do zamierzonego.
– Nie bądź opryskliwy, Księżycu. Wyładowujesz na mnie swoją frustrację, zamiast spróbować zostawić przeszłość za sobą.
– O i teraz uznałeś, że świetnym pomysłem będzie mi prawić moralności? – syknął – Nie prosiłem się o twoje odwiedziny, ani całej tej bandy która tu przychodzi i wywala z siebie tak samo bezużyteczne słowa, jak ty! ,,Jej miłość wisi w powietrzu" ,,Jest tu wciąż z nami" ,,Jej pamięć na zawsze pozostanie w naszych sercach"– jego przesuszone gardło, podczas próby udawania innych głosów, teraz całkiem się podłamało w trakcie mówienia. Czuł, jak jego ciało buzuje i nie wiedział już, czy ze złości, czy z próby powstrzymania szlochu. Jak gdyby wzięli sobie za cel, żeby tu przychodzić i wspominać o Szancie, pisząc dla niej wiersze i pieśni i słowa chwalebne. – Sami w to nie wierzycie, a przychodzicie tu i myślicie, że wszystko naprawicie. Jak chcecie się na coś przydać, to przywróćcie ją do życia! Zostaw mnie w spokoju. – zwinął się od nowa w ciasny kłębek, tyłem do swojego nieproszonego gościa, który na chwilę obecną zdawał się jeszcze nie tracić nadziei a Księżyc, chcąc czy nie, rejestrował wszystko za pomocą uszu.
– Nie zostawię Cię w spokoju. – warknął – Skąd wiesz, że w to nie wierzę? A moja matka to niby co, żywa i sobie biega na zewnątrz swobodnie? Rozmawia ze mną, przytula? Nie! – podniósł nieco głos, zaraz go uspokajając.
– Nie Ty jeden straciłeś rodzica i uwierz mi, że ja również wiem, jak to jest. – kontynuował. – Koty odchodzą, takie jest życie. Mój i Twój ojciec również kiedyś odejdą.
Nie odezwał się i nie miał zamiaru kontynuować tej rozmowy. Ojca nie miał, nigdy go nie spotkał i szczerze miał jego istnienie teraz głęboko w poważaniu. To, że stracili matkę doskonale wiedział i o ile rozumiał złość Białej Łapy... to również miał to gdzieś. Ich mama nie była jego mamą. Leszczynowa Wiązka nie była Szantą. W odpowiedzi więc drgnął jedynie z rozdrażnieniem ogonem, strosząc sierść, z uszami przyłożonymi blisko do czaszki.
– Wyjdź. – to tyle. Rozczarowująco to było wszystko, co miał do powiedzenia.
– Jeśli teraz wyjdę to już nie wrócę, Księżycu. – oznajmił tamten bez emocji, na chłodno. Bengal się nie przejął. Czy nie wiedział, że właśnie o to teraz Księżycowi chodziło? Gdyby chciał towarzystwa, to by o nie poprosił. Z początku nawet szukał pocieszenia w słowach innych ale szybko się przekonał, że ich pocieszanie przynosiło tylko ból. Nie chciał ich obecności, tylko mamy. Biała Łapa musiał spotkać się z zawodem, bo srebrny nawet nie myślał drgnąć, czy otworzyć znów pysk, pozwalając starszemu uczniowi odejść w ciszy.
W tunelu rozległ się głos Białej Łapy, który to nie pierwszy raz odwiedzał Księżyca. Srebrny zarejestrował jego obecność bardzo wyraźnie i klarownie, a mimo to odwiedzającemu odpowiedziała mu głucha cisza. Nie wydobył się nawet szmer z wgłębienia w ścianie i nie było to nic nowego ani niespodziewanego.
– Księżycową Łapo, proszę, nie tylko ja się o Ciebie martwię, ale również Drobna Łapa. Lubisz ją, prawda? Odezwij się, proszę.
Drobna Łapa? Czemu miałaby się o niego martwić, wiedzieli się tylko raz. Czy Biały jej wygadał? I jeśli się nad tym zastanowić, szczerze miał w tym momencie gdzieś, że martwi się o niego kotka z obcego klanu, którą spotkał jedynie raz. Może gdzieś głęboko w dnie serca zrobiło się cieplej, jednak uczucie szybko zostało pogrzebane. Nie tylko ona się martwi, nie tylko Biały się martwi. I co z tego?
Poruszył się jedynie w swoim legowisku. Tymczasem starszy kolega postanowił podejść bliżej. Usiadł długość zająca od miejsca, z którego doszedł szmer.
– Księżycowa Łapo... – zaczął, a następnie wziął głębszy wdech. – Szanta żyje teraz na Srebrnej Skórce i patrzy na nas z góry. Ona wciąż tutaj jest, jej duch jest obecny. Otwórz się na niego i pozwól jej się odwiedzić.
Co to za bzdury?
Ta myśl niemal natychmiast pojawiła się w umyśle kocurka. Nie czuł pocieszenia, nie czuł ciepła, a jedynie nagłe zirytowanie, którego nie miał pojęcia, że był w stanie poczuć.
– Ta, jest tutaj – wycharczał, z wyraźnym rozdrażnieniem i bólem w głosie – Widzisz ją tu gdzieś? Co? A może czujesz? – wypalił z wyrzutem. Jego głos, który nie był już używany przez jakiś czas, teraz brzmiał strasznie ochryple i sucho, w porównaniu do tego, z czym klanowicze mieli zazwyczaj styczność.
– Wiem, że tutaj jest. Tak samo jak nosisz w sercu jej miłość tak i jej obecność oraz pamięć.
– I po co mi to? Jak chcesz się karmić samymi wspomnieniami i miłymi słówkami to gratulacje, proszę bardzo, nikt ci nie broni. Spróbuj, może nawet wynajdziesz nową dietę. – parsknął młodszy, już wyraźnie rozdrażniony. Cokolwiek Biała Łapa próbował osiągnąć, zwyczajnie nie działało, w dodatku mając odwrotny skutek do zamierzonego.
– Nie bądź opryskliwy, Księżycu. Wyładowujesz na mnie swoją frustrację, zamiast spróbować zostawić przeszłość za sobą.
– O i teraz uznałeś, że świetnym pomysłem będzie mi prawić moralności? – syknął – Nie prosiłem się o twoje odwiedziny, ani całej tej bandy która tu przychodzi i wywala z siebie tak samo bezużyteczne słowa, jak ty! ,,Jej miłość wisi w powietrzu" ,,Jest tu wciąż z nami" ,,Jej pamięć na zawsze pozostanie w naszych sercach"– jego przesuszone gardło, podczas próby udawania innych głosów, teraz całkiem się podłamało w trakcie mówienia. Czuł, jak jego ciało buzuje i nie wiedział już, czy ze złości, czy z próby powstrzymania szlochu. Jak gdyby wzięli sobie za cel, żeby tu przychodzić i wspominać o Szancie, pisząc dla niej wiersze i pieśni i słowa chwalebne. – Sami w to nie wierzycie, a przychodzicie tu i myślicie, że wszystko naprawicie. Jak chcecie się na coś przydać, to przywróćcie ją do życia! Zostaw mnie w spokoju. – zwinął się od nowa w ciasny kłębek, tyłem do swojego nieproszonego gościa, który na chwilę obecną zdawał się jeszcze nie tracić nadziei a Księżyc, chcąc czy nie, rejestrował wszystko za pomocą uszu.
– Nie zostawię Cię w spokoju. – warknął – Skąd wiesz, że w to nie wierzę? A moja matka to niby co, żywa i sobie biega na zewnątrz swobodnie? Rozmawia ze mną, przytula? Nie! – podniósł nieco głos, zaraz go uspokajając.
– Nie Ty jeden straciłeś rodzica i uwierz mi, że ja również wiem, jak to jest. – kontynuował. – Koty odchodzą, takie jest życie. Mój i Twój ojciec również kiedyś odejdą.
Nie odezwał się i nie miał zamiaru kontynuować tej rozmowy. Ojca nie miał, nigdy go nie spotkał i szczerze miał jego istnienie teraz głęboko w poważaniu. To, że stracili matkę doskonale wiedział i o ile rozumiał złość Białej Łapy... to również miał to gdzieś. Ich mama nie była jego mamą. Leszczynowa Wiązka nie była Szantą. W odpowiedzi więc drgnął jedynie z rozdrażnieniem ogonem, strosząc sierść, z uszami przyłożonymi blisko do czaszki.
– Wyjdź. – to tyle. Rozczarowująco to było wszystko, co miał do powiedzenia.
– Jeśli teraz wyjdę to już nie wrócę, Księżycu. – oznajmił tamten bez emocji, na chłodno. Bengal się nie przejął. Czy nie wiedział, że właśnie o to teraz Księżycowi chodziło? Gdyby chciał towarzystwa, to by o nie poprosił. Z początku nawet szukał pocieszenia w słowach innych ale szybko się przekonał, że ich pocieszanie przynosiło tylko ból. Nie chciał ich obecności, tylko mamy. Biała Łapa musiał spotkać się z zawodem, bo srebrny nawet nie myślał drgnąć, czy otworzyć znów pysk, pozwalając starszemu uczniowi odejść w ciszy.
[759 słów]
<Biały?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz