Pora nowych liści
Kurka był już zdrowy i w pełni swojego życia. Przynajmniej z pozoru. Po rozmowie z Guziczkiem, po płaczu i żalu wylanym przez oczy, Kurka wyruszył na spacer. Polowania i uzupełnienie mchu i pajęczyn zajmowało całe jego dni i w końcu nie wytrzymał i wymknął się spod wymagań wszystkich wokół. Przykładał się porządnie do swoich obowiązków i potrzebował trochę od nich odpocząć.Dzień był piękny, oświetlony słonecznym blaskiem odbijającym się od świeżych, młodych i zielonych liści. Świat zdawał się bić nowym życiem, a chłód powoli ustępował, pomimo że śnieg nadal pokrywał spore kawały otwartych przestrzeni. Wszystko powoli się budziło, a epidemia nadal hulała. Przynajmniej ten chłód ustępował przyjemnemu słońcu.
Kurka z łatwością wskoczył na ten stary pniak robiący im za most nad rzeką. Jeszcze parę marnych księżyców temu, pewnie wleciałby z niego do wody. Jaka z niego była niezdara, kiedy był uczniem. Nie, żeby teraz się to jakoś bardzo poprawiło. Kurka nadal był zdolny przewrócić się o własną łapę. Zwiadowca zaśmiał się pod nosem na tę myśl, z żalem przyznając sobie rację, po czym ruszył dalej.
Dębowa Ostoja wyglądała nieco smutno, przynajmniej na ziemi. Śnieg dalej trzymał ten kawał lasu w swoich szponach, a liście dopiero pokazywały główki, ale jakże miło było na to spoglądać. Trawa za to, już pachniała, tam, gdzie była w stanie wyrwać się ze szponów chłodu. Kurka wskoczył na korę jednego z drzew i zaraz był na jednej z wysokich gałęzi. Śnieg dawno już nie padał, więc droga jego spaceru, tak wysoko ponad ziemią, była czysta. Kurka zgrabnie przechodzi z gałęzi na gałąź, pogrążony w myślach, niezbyt skupiony na czymkolwiek innym niż przechodzeniu dalej i dalej. Aż w jego oczy nie wpadło mu znajome futro. Kurka przysiadł na jednej z niższych gałęzi młodego dębu i obserwował jak jeden z medy… uzdrowicieli nachylał się nad jakąś rośliną. No tak, pewnie musiał zbierać tyle ziół, ile mógł, a Kurka mógł tylko odetchnąć. Może sam powinien z tego spaceru coś przynieść. Może znajdzie jakąś wiewiórkę lub mysz w drodze powrotnej. Na razie pomyślał, że mógłby pogadać chwilę z Porankiem, dawno go w końcu nie widział. Kurka podniósł się ze swojej gałązki, a ona zaszumiała pod jego niewielkim ciężarem. Poranek uniósł pysk w jego kierunku, a Kurka zsunął się chwilę potem na ziemię. Resztki mokrego śniegu zazgrzytały pod jego łapami.
— Dzień dobry, Poranku! — Kurka przywitał się z nieśmiałym uśmiechem.
— Dzień dobry. — Kot odpowiedział mu bardzo krótko, po czym zwrócił się do swoich ziół.
— Czy potrzebujesz, może… pomocy? — Kurka zagadnął. — Z takim natłokiem chorych, musi wam być ciężko… i z Kasztanką i… może ja przestanę mówić. Pomóc? — zaproponował, spoglądając na kota. Ten stał chwilę nieruchomo, plecami do zwiadowcy i ciężko odetchnął.
— Tak. Weź te zioła do obozu — odpowiedział i porzucił pod łapami Kurki ziółka do przeniesienia.
— Och… okej... A… to? — Kurka wskazał na świeżo zerwany zielony liść za Porankiem. Uzdrowiciel nastroszył nieco futro, czy to z zawstydzenia, czy ze zdenerwowania, Kurka miał problem to stwierdzić.
— To moje — odpowiedział po chwili ciszy.
— Ach! Też zbierasz dobroci?
— Co?
— No… drobnostki. Czerwiec ma piórka i układa je według kolorów i wielkości… Ja… Ja mam moje kamyki, wiesz! A ty … zbierasz rośliny? Zioła? To bardzo ciekawe, ja nawet nie wiem co mam przed sobą do zaniesienia! — Kurka zaśmiał się, próbując zredukować napiętą atmosferę odrobiną szczerości i zrozumienia. Może Poranek trochę się otworzy, ten kot z daleka zdawał się taki… smutny i samotny. Ale może Kurce się po prostu wydawało.
<Poranku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz