W głowie odbijały mi się słowa Trzcinowego Szmeru, przypominając echo wybrzmiewające w jaskini, która nigdy nie zobaczyła światła.
“Musisz pozwolić spłynąć tym wszystkim niemiłym rzeczom po tobie jak po kaczce.”
Mój wzrok był wbity w łapy, podczas gdy żołądek ściskał mi się z nerwów.
“Chciałbym umieć…” — pomyślałem, a w tym samym czasie Trzcinka delikatnie mną potrząsnęła, jednocześnie przywracając mnie do rzeczywistości, jakby oblała mnie całym strumieniem lodowatej rzecznej wody.
— Hej! Nie zastanawiaj się nad tym zbyt mocno! Uwierz mi, a zobaczysz, że poczujesz się lepiej — powiedziała, sprawnie biorąc kolejny kęs swojej uklejki po to, aby następnie ułożyć się na pozycję ala koci chlebek. — Możesz może mi zdradzić, jak ci idzie szkolenie. Czy mam się spodziewać, że za niedługi czas będę do ciebie mówić imieniem ogrodnika?
Na moim pyszczku zawitał nieśmiały uśmiech.
— No… Aż tak dobrze raczej mi nie idzie… Ale myślę, że przed 20 księżycem będę już ogrodnikiem tak jak pan Lulkowe Ziele i pani Pierzasta Kołysanka. To znaczy, taką mam nadzieję…
Szylkretka podzieliła mój uśmiech, kładąc swój ogon na moich plecach.
— Na pewno ci się uda, wierzę w ciebie! I takich myśli masz się trzymać, okej?
— Okej… — mruknąłem, jednak w moim głosie tliła się nuta niepewności.
Czaiła się niczym lis skradający się do swojej ofiary, chcąc jednym kłapnięciem swojej szczęki zakończyć jej kruchy żywot. Często nawiedzała mnie myśl, że każdy kot jest swego rodzaju roślinką. Nawet jeśli niektóre są tej samej czy podobnej maści, mają swoje własne cechy charakterystyczne. Oczywiście mniej lub bardziej charakterystyczne, ale nadal na pewno takowe posiadają. Mimo to jednak główną ideą samej myśli było to, że niektóre z tych kwiatów czy ziół szybko rozkwitają, tętniąc pełnią życia, nie mając większego trudu z przeżyciem na powierzchni, ciesząc się ciepłymi promieniami słonecznymi, otulającymi je w serdecznym uścisku, zachęcając do dalszego rozwijania. Inne natomiast mogły być zwykłymi chwastami istniejącymi tylko po to, aby wadzić innym samym swoim istnieniem, a ich egzystencja nie trwa zbyt długo, ponieważ inni sprawnie się ich pozbywają, ponieważ sprawiają problemy. Nie sposób było utrzymać się na powierzchni, a dłuższy żywot graniczył z cudem. Wciąż, zawsze może znaleźć się ktoś lub coś, co wyrwie ten piękniejszy okaz, pozbawiając go dalszej możliwości egzystowania, bezlitośnie pozbywając się go wraz z korzeniami. I właśnie o to chodziło. Tak samo mogło być z kotami. Niektóre toczyły prostszy żywot, inne cięższy, niektóre nie grzeszyły inteligencją, a inne? Aż strach się bać! Teoretycznie każdy trzyma łapy na sterze, kierując swoim życiem samemu, jednak nikt nigdy nie może być w 100% pewny, kiedy nadejdzie jego koniec. Czasem był naturalny, a świat pozwalał odejść ci w spokoju, więdnąc w swoim tempie, aby później móc wniknąć głęboko w glebę. Nie każdy miał jednak taką możliwość. Możliwość odejścia w spokoju, kiedy nadejdzie odpowiedni czas. Niektórzy odchodzili przez brak wody — inni przez jej nawał, a jeszcze inni… Kto to wie? Można by tak wymieniać przez nieskończoną ilość czasu!
— Heeeeej, trochę wiary w siebie! Odwagi! — szepnęła przyjaciółka, trącając mnie w bok.
Wziąłem lekko drżący oddech, otwierając oczy.
— Okej! — powtórzyłem, tym razem bez cienia jakiejkolwiek wątpliwości.
— No i to ja rozumiem! — Zaśmiała się kotka, tym samym kończąc swój posiłek.
— No dobrze, ja już będę zmykać, a ty zjedz tę uklejkę i odpocznij za nas oboje, dobra? — rzuciła wojowniczka, podnosząc się, aby strzepać drobinki piasku z futra.
— Dobra, do zobaczenia Trzcinowy Szmerze! I… Dziękuję za rozmowę. Potrzebowałem jej.
— Nie ma za co, do jutra Szepcząca Łapo — pożegnała się, następnie odchodząc w inną stronę po to, by zostawić mnie sam na sam z natłokiem myśli i uczuciem ciepła rozprowadzającym się po ciele dzięki jej słowom pocieszenia.
Już jakiś czas po zniknięciu Lulka (czyli jak Szepcik jakieś +/- 15 księżyców)
✩ ★ ✩ ★ ✩
TV! Występują poważne halucynacje, krew, oraz mówione jest o bardzo niskiej samoocenie!
Czułem, jak głowa pulsuje mi z bólu, kiedy próbowałem skupić się na słowach swojej mentorki, tłumaczącej mi przebieg rośnięcia korzenia łopianu. Zamknąłem na chwilę oczy, biorąc głęboki wdech. Ciężko mi było cokolwiek zrozumieć, ponieważ od dawna porządnie się nie wyspałem. Oprócz tego przez krótkie momenty zdawało mi się, że mam jakieś zwidy, prawdopodobnie właśnie tym spowodowane. Nagle roślina, którą Piórko trzymała w łapie, wyskoczyła z jej uścisku, podbiegając w moją stronę z kłami błyszczącymi w promieniach popołudniowego słońca. Źrenice zwęziły mi się do wielkości ziarnek piachu, kiedy krzyknąłem, odsuwając się o dwa kroki.
— Pani Pierzasta Kołysanko, pomocy, ten korzeń ma zęby! — pisnąłem, czując dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa.
Kocica wytrzeszczyła na mnie zdziwione spojrzenie, ze zdenerwowaniem strzepując ogonem.
— Szepcząca Łapo, o czym ty do mnie paplasz? — spytała, zbliżając się o mysi ogon w moją stronę.
W tym samym czasie krwiożerczy wytwór rzucił się na moją przednią łapę, wbijając w nią te swoje kiełki, przypominające jakieś niebywale długie igły. Pisnąłem z bólu, który zaczął promieniować z głowy na łapę.
— Niech pani coś zrobi, to coś właśnie mnie ugryzło, co to jest na najjaśniejszy Klanie Gwiazdy?! — zawyłem, zaczynając potrząsać kończyną, w ten sposób próbując zrzucić swojego oprawcę.
Księżniczka podeszła do mnie i przyłożyła swoją łapę od zewnętrznej strony do mojego czoła.
— Masz gorączkę? Zjadłeś jakieś trujące zioła albo coś nieświeżego w ciągu dzisiejszego lub wczorajszego dnia czy co? Wiesz, co może lepiej skończmy dziś trening szybciej, choć do legowiska…
Na chwilę skierowałem swoje przerażone ślepia w jej kierunku, wsłuchując się w jej głos, starając się jakoś uspokoić. Po uderzeniu serca wróciłem do swojej łapy, jednak nic tam nie było.
— C-co? Gdzie to coś się podziało?! Jeszcze uderzenie serca...
— Tak tak, chodź tu, już nic nie mów — przerwała mi ogrodniczka, prowadząc do miejsca, w którym odpoczywaliśmy. — To pamiętasz coś dziwnego lub dziwnie smakującego? — spytała, na co przecząco podkręciłem głową.
— Nie nie, po prostu słabo sypiam od… Nie wiem w sumie, od kiedy… Ale jak pa—, to znaczy, Lulkowe Ziele zniknął… Sam nie wiem… Przepraszam pani Pierzasta Kołysanko… A-ale to od niedawna mam te problemy, naprawdę wszytko jest okej.
— Jasne, a jeże latają. Na Klan Gwiazdy, to ty chyba już się nie wysypiasz od paru ładnych księżyców Szepcząca Łapo… Dobra, połóż się, a ja zaraz przyniosę ci ziarenko ma— Albo wiesz co, dwa i pół ziarenka maku. Musisz się dobrze wyspać…
— Do-dobrze… — mruknąłem, patrząc, jak kocica odchodzi.
"Może rzeczywiście to trwa już trochę dłużej?... Sam nie wiem…” — pomyślałem, wygodnie się układając.
Po niedługim czasie mentorka wróciła z zawiniątkiem przygotowanym specjalnie dla mnie.
— Zjedz je, musisz się porządnie wyspać Szepcząca Łapo, potrzebuję w pełni zdrowego i żywego ucznia, szczególnie teraz… — szepnęła, kładąc przede mną ziarna, które od razu bez słowa zlizałem.
Nawet nie do końca zdałem sobie sprawę z tego, że kiedy nareszcie upragnione uczucie zaczęło owijać mnie niczym koc, pani Pierzasta Kołysanka nie spuszczała mnie z oczu, mimo iż w tym samym czasie zaczęła robić coś innego.
— Wie pani, ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że to przeze mnie Lulkowe Ziele gdzieś zaginął. Wydaje mi się, że mnie nie lubił… Nie wiem do końca czemu, ale po prostu… Czy zrobiłem coś nie tak? Może jakimś swoim zachowaniem go uraziłem? Sam nie wiem, naprawdę… Czuję się, jakbym był nic niewartym śmieciem, który tylko kradnie powietrze innym kotom… Nawet nie wiem, dlaczego moi przyjaciele mnie lubią… Jeśli w ogóle mnie lubią, pewnie po prostu nie mają serca powiedzieć mi, że nie. Jestem fałszywym kotem niewartym czyjejkolwiek empatii… Tamta mewa powinna mnie wtedy zabić lub pan Szałwiowe Serce powinien po prostu zostawić mnie tam na pastwę losu, a raczej na śmierć… Ale mimo to…
Na chwilę urwałem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mówię to wszystko na głos, a starsza mogła to usłyszeć. Zdecydowanie byłem już pod wpływem medykamentu, który mi podała.
— Dziękuję pani Pierzasta Kołysanko… Jest pani dobrą mentorką… — mruknąłem, w końcu oddając się w objęcia krainy snów, odpływając po to, aby nie pamiętać całej tej sytuacji i mojego niezawodowego wyznania.
Jakiś księżyc później
✩ ★ ✩ ★ ✩
Przechadzałem się bez celu po sercu wyspy, obserwując tętniący życiem obóz wypełniony kotami. Nagle poczułem na swoich plecach czyjeś łapy, sprawiając, że o mało nie podskoczyłem, a moje futerko stanęło dęba.
— Hejka Szepciak, jak się trzymasz? — powiedział głos, który od razu dopasowałem do swojej przyjaciółki, którą była Kropiatkowa Skórka.
— Na Klan Gwiazdy, o mało nie wyskoczyłem z futra! — mruknąłem, na co starsza z niecnym uśmieszkiem ze mnie “zeszła”.
— Oj tam, oj tam, no bo ty zawsze jesteś taki strachliwy! — miauknęła, zaczynając chichotać. — No ale tak, przyszłam, żeby zaproponować ci zasmakowania życia wojownika! Mogłabym nauczyć cię tego i owego… Na przykład najlepszych technik pływania czy łowienia ryb! Co ty na to???
Rzuciłem kocicy niepewne spojrzenie.
— Sam nie wiem… — powiedziałem, przestępując z łapy na łapę.
— No zgódź się! Będziemy się super bawić! — Kropiatka urwała na kilka uderzeń serca, strzepując uchem. — Proooooooszę? — dodała, a w jej oczach błysnęła figlarna iskierka.
Wpatrywałem się w nią przez kilka chwil, w końcu wypuszczając z siebie ciche westchnienie.
— Niech ci będzie… W sumie zastanawiałem się nad tym, jak to jest być wojownikiem… Tylko, muszę iść powiedzieć pani Pierzastej Kołysance, że chcę gdzieś wyjść…
— Pytałam się już i zgodziła się pod warunkiem, że po drodze rozejrzysz się za jakimiś tam ziołami… Niby je wymieniła, ale już nie pamiętam większości… Ale ty wiesz, o które chodzi.
— Tak, wiem za jakimiś się oglądać! — W tym samym czasie podążałem za pomarańczowooką, która już gnała w stronę wyjścia.
— W takim razie komu w drogę temu czas! — pisnęła z ekscytacją, raz po raz oglądając się za siebie, aby upewnić się o mojej stałej obecności obok.
Rzuciłem jej promienny uśmiech, podczas gdy ona zaczęła wesoło nucić pod nosem.
— Pora nowych liści tuż tuż! Ach, już nie mogę się jej doczekać, a ty? A właśnie, tak swoją… Może podoba ci się ktoś z klanu?
Rzuciłem Kropiatce pytające spojrzenie, z jedną brwią podniesioną do góry.
— A co to za totalnie randomowe pytanie, hm? — spytałem, podczas gdy ona jedynie zachichotała, przyspieszając.
— A takie tam zwykłe — wydusiła w końcu, zatrzymując się. — Dotarłeś do miejsca docelowego, dziękujemy za wybranie naszej przewodniczki — powiedziała wojowniczka tonem, który ciężko było mi opisać. Zaczęliśmy śmiać się z jej nietypowej wypowiedzi aż do łez i bólu brzucha. Przez nasze wygłupy w sumie, zanim się obejrzeliśmy, to zrobiło się późno i trzeba było już wracać.
— No, ale się dużo nauczyłeś! — mruknęła sarkastycznie, otrzepując się z drobinek piasku.
— Tja, może innym razem… — odparłem, na co ona się uśmiechnęła.
— No to chodźmy, zanim zaczną nas szukać! — zaćwierkotała, znów dając gaz do dechy.
Wydałem z siebie zrezygnowane westchnienie i popędziłem za nią z nadzieją, że nie zabijemy się po drodze.
Dzień po zgromadzeniu
✩ ★ ✩ ★ ✩
Słońce co dopiero budziło obóz do życia, wypełniając go typową poranną krzątaniną. Wszystko byłoby normalnie, gdyby nie fakt, że w pewnym momencie sylwetka pani Mandarynkowej Gwiazdy wyłoniła się na miejscu przemówień.
— Niech wszystkie koty zdolne łowić samodzielnie zwierzynę zbiorą się na zebranie klanu! — Jej głos roznosił się niczym melodia prowadzona wraz z wiatrem, odrywając wszystkich od swoich obowiązków, w tym mnie.
Czułem się lepiej niż ostatnio, nareszcie mając szansę na wyspanie się dzięki kuracji pod okiem swojej mentorki. Niespodziewanie, liderka sprowadziła swoje uważne spojrzenie wprost na mnie.
— Szepcząca Łapo, wystąp. — Usłyszałem, jak wywołuje moje imię, a w tym samym czasie poczułem, jakby żołądek podszedł mi do gardła, po drodze robiąc trzy fikołki.
Starając się ukryć nerwowe drżenie łap, nieśmiało podszedłem przed jej oblicze, nie wierząc w to, co się dzieje.
— Ja, Mandarynkowa Gwiazda, przywódca Klanu Nocy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego ogrodnika.
Dosłownie dostałem jakieś zacinki, kiedy pani Mandarynka recytowała formułę do mianowania, robiąc na chwilę przerwę. Ogłuszająca cisza objęła cały obóz, obejmując mnie napięciem.
— Szepcząca Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu i chronić swój klan jako ogrodnik?
Srebrna rzuciła mi pytające spojrzenie, a ja przez chwilę nie zdawałem sobie nawet sprawy z tego, że zadała mi pytanie. Na szczęście po uderzeniu serca uderzyło mnie to niczym grom pośrodku burzy. Czułem jak kiedy próbuję coś wydukać, głos drży mi ze stresu, a przecież nie chciałem wyjść na nie wiadomo kogo! Wziąłem więc głęboki wdech i bez zająknięcia odpowiedziałem.
— Przysięgam.
— Tak więc mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię ogrodnika. Szepcząca Łapo, od tej pory będziesz znany jako Szepcząca Hipnoza. Klan Gwiazdy ceni twoją pomysłowość i subtelność, oraz wita cię jako nowego ogrodnika Klanu Nocy!
Pani Mandarynkowa Gwiazda zeskoczyła z miejsca przemówień, podchodząc do mnie lekkim krokiem z nutą elegancji, aby dotknąć pyszczkiem mojej głowy. Delikatnie musnąłem jej bark, czując się nieco niezręcznie, a kiedy już się podniosła, poczułem eksplozje radości! Rozejrzałem się po kotach dookoła z nieśmiałym, promiennym uśmiechem, wśród nich dostrzegając Trzcinkę.
<Siostra?! Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje!!!>
[2022 słowa, trening wojownika]
[przyznano 40%]
Wyleczeni: Szepcząca Łapa (Szepcząca Hipnoza)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz