BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

06 grudnia 2025

Od Księżycowej Łapy


Księżyca z całą pewnością można było nazwać beztroskim. Młode, nieco naiwne stworzenie, które mimo trudności, od zawsze żyło w swojej lśniącej w słońcu bańce, nawet nie myślało by ją opuścić. Oczywiście był świadom niebezpieczeństw i cierpień innych kotów, jednak mimo to postrzegał je bardziej jako coś poetyckiego, nie prawdziwego. Nie namacalnego. Nie dotyczyło to w końcu konkretnie jego osoby, nie było nawet w stanie zahaczyć jego futra końcówką pazura, więc uczeń niezbyt się tym przejmował, aż nie wytworzyło się coś, co pazury miało na tyle wielkie i straszne, by bez problemu ową bańkę zmiażdżyć. Poczwara ta, znana każdej śmiertelnej istocie, kroczyła wśród żywych, snuła przez trawy, zarośla i łączki, od czasu do czasu dotykając od niechcenia żywego stworzenia, pragnąc poczuć ciepło i energię, której jej brakowało, a chwila, krótki moment ciepłoty, nieodwracalne miał w sobie skutki. Walka z poczwarą sensu nie miała, nie było opcji nawet o zwycięstwie. Dotknąć może czasem jej się dało, jednak cel w tym żaden. Zobaczyć? Być może. Jednak czuć było w pełni, gdy się pojawiała. W korowodzie kroczyła, u boku żałobników. 
I on ją wyczuł. 
Z resztą w momencie, w którym do jego uszu doszły zduszone, zdumione głosy kotów. O wieczornej porze już gramolił się spać, jeszcze wcześniej chcąc opowiedzieć mamie co ciekawego się dowiedział od Wędrującego Nieba i bardzo chciał sam odgarnąć, spod jakiego znaku jest Szanta. Może spod tego samego co on i jego rodzeństwo? A może zupełne przeciwieństwo? Na pewno jednak przez myśl mu nie przeszło, że zamiast opowiedzieć mamie nowinkę, czy bajkę którą wymyślił, będzie mógł złożyć modły. Dość niechętnie wywlekł się na zewnątrz, głównie przez nasilające się krzyki i ciekawość. Serce zabiło szybciej, kiedy przeskoczył zgrabnie nad dobrze znanym legowiskiem, dreptając ku wyjściu. 
- Co się stało...? - spytał cicho, czując już w nosie delikatną woń krwi oraz kreatury, sztywno siedzącej pomiędzy zmarłymi. Dryfujący Fluoryt, do której owe pytanie było zadane, a o którą się lekko otarł na powitanie, do tej pory cała sztywna, teraz drgnęła gwałtownie, jakby ją przestraszył. Nosiła na sobie znajomą jakąś woń, chociaż do małego móżdżku jeszcze nic nie docierało. Sapnęła, raz i drugi otwierając i zamykając pysk, jakby chciała coś powiedzieć, myślała, sklejała słowa, tylko po to, by na koniec się rozmyślić. 
- Ja... ja przepraszam - wydusiła z siebie, cichym, łamliwym głosem, jakby struny przygotowywały się do płaczu. Zdezorientowany, pozwolił by uszy opadły mu w dół, marszcząc przy tym czoło. Przeprasza? Za co? Wreszcie do zamglonego umysłu dotarło, dlaczego zapach na kotce jest tak znajomy. Nie dochodził tylko od niej, dochodził również ze środka obozu, tam, gdzie śmierdziało śmiercią. Badawczo, powoli, skierował się w stronę zamieszania do centrum, czasem ocierając o jakiegoś kota, który zaraz podrygiwał, jakby został muśnięty czymś przeraźliwie zimnym. 
- Mamo...? - i wtedy poczuł. Zwietrzały zapach przemokniętego futra, a oprócz tego zapach Rozkwitającej Szanty był niemal całkiem zmyty. Coś jeszcze może się unosiło, jednak mógł być to tak  zapach karmicielki, jak gdyby całkiem zmyty, mógłby być równie dobrze pozostawiony przez przypadek na innym kocie. Prawda? 
Nie dostał odpowiedzi. Ani od mamy, ani od reszty klanu. Gdyby tylko mógł zobaczyć wszystko na własne oczy, gdyby los obdarzył go zdrowym wzrokiem, nie musiałby teraz żebrać o odpowiedź, nie musiałby się zastanawiać i frustrować, wyciągając łap w stronę innych, po upragniony, zatruty owoc. Czyjeś ciało, spięte podobnie jak jego, pojawiło się zaraz obok i już chwilę później wydobywały się na zewnątrz jakieś słowa, których nie mógł pojąć. Doskonale wiedział. Gdzieś z tyłu głowy wszystko było jasne, jednak nie potrafił tego do siebie przyjąć, nie wiedział, jak ma zareagować ani co zrobić. Stał w miejscu, jak zamknięty w czasie, nie mając odwagi nawet drgnąć. To na pewno ona? Czy to jeden ze snów? Wbił pazury w ziemię, podchodząc zaraz do zimnego ciała. Jakiego szoku jego umysł doznał, gdy zamiast ciepłej łuny zetknął się z czymś sztywnym i obcym, w jego odbiorze nienaturalnym, skostniałym. Nie miał jednak jeszcze dowodu, musiał wiedzieć na pewno, z jeszcze w środku bijącym szybko sercem, ze związanym gardłem, przejechał łapą w stronę czarnego pyska, by już po chwili wiedzieć, że przez ostatnie chwile jedynie przeciągał nieuniknione, łudząc się nikłą nadzieją. Łapę szybko odsunął, gwałtownie, jakby prądem rażony, zaraz uszami poruszając, jakby czegoś szukając. 
- Co jej jest? - głos obcy, łamliwy wydobył się ze ściśniętego gardła, gdy już mniej więcej położenie najbliższego medyka wyznaczył. Nawet nie zauważył, kiedy po jego pysku łzy ciurkiem spływać zaczęły. 
- Księżycowa Łapo, proszę, odsuń się, jeszcze nie... 
- Jest jej zimno, czemu nic nie robicie? Trzeba ją ogrzać, na pewno macie jakieś zioła na zesztywniałe mięśnie, prawda? Na pewno używacie ich na starszych... - mamrotał szybko, starając się jeszcze resztką sił znaleźć... coś. Nie wiedział nawet co, coś, co przywróciłoby zmarłą do życia, jej funkcje życiowe. Coś na pewno się dało zrobić, na pewno dało się COŚ zrobić. W końcu do jego nosa dotarł zapach Zawilcowej Korony, do którego niemal natychmiast zwrócił swój głos. 
- Zrób coś - jęknął błagalnie, znów spotykając się z uporczywą ciszą, nie mogąc zobaczyć, jak kremowy odwraca od niego swoją głowę, coś mówiąc pod nosem. Nikt nie reagował, ani nie mógł mu pomóc, jedynie lekko popychając go potem w stronę legowiska medyka, przenosząc tam również ciała, by przygotować je do pochówku i najpewniej dać coś Księżycowi na uspokojenie. Zaklęty jak w transie, nie protestował, kuląc się przy plecach zmarłej, ciasno zwijając w kłębek. 

┈◦☽⭒┈𝄪⚪𝄪┈⭒☾◦----

To co się działo później, wcale nie polepszało sytuacji. Rodzeństwo przeżywało to pewnie tak samo jak on, czasem ktoś przychodził i coś do niego mówił, jednak nikt nie otrzymywał żadnej reakcji.
Tak bardzo chciał się obudzić.
Ta możliwość była tak realna i namacalna, tak bardzo zagłębił się w sytuacji ,,co by było gdyby", uporczywie żyjąc w swojej głowie, że czasem rzeczywiście się budził, jednak nie w sposób, jaki by chciał, wracając z marzeń do rzeczywistości i wzdrygając się za każdym razem, gdy wyczuł sztywne ciało do którego przywarł. Jego stan w tamtej chwili śmiało można nazwać wegetacją. Nie wiedział co ma robić, nie chciał pić, jeść, przez jego głowę, gdy tylko pozwolił sobie na chwilę bardziej odpłynąć, przemykały sceny mordu, rozmazane, rude kształty, głosy, twarze. I za każdym razem nie wiedział, nie miał pojęcia jak sobie z nimi poradzić. Drgnął dopiero wówczas, gdy fala krzyku na zewnątrz nagle ucichła. Na początku myślał, że były to jedynie głosy w jego głowie, jakieś krzyki z półsnu wyrwanego, jednak te tutaj zdawały się bardzo realne. Przez chwilę jeszcze badał, czy na pewno nie była to jakaś mara, jednak gdy już upewnił się na pewno, że jest teraz w rzeczywistości, rozległy się znów głosy i pojękiwania żałosne, gdy poczwara znów zawitała w obozie, przenikając powietrze swoim smrodem, dusząc i dając znać o sobie, by również inni o niej nie zapomnieli. To był moment właśnie w którym się zerwał, wybiegł, by zniknąć im z oczu. By nie dać się udusić, by zniknąć w bezpiecznych ciemnościach tuneli. Potrzebował uciec od rzeczywistości, wiecznych dram i żalu, który uporczywie deptał mu po piętach, zostawiając za sobie głuche echo, nędznie grające w tunelach. 
Przez następne dni nie opuszczał wgłębienia w ścianie, nieco obok groty pamięci, przy jednym z jej ujść, chowając się i gnieżdżąc jak najgłębiej tylko dał radę się wcisnąć. Każda myśl przyprawiała go o ból głowy, wieczne migreny, a jedyne ukojenie dawał sen lub też mak, który czasem, chociaż bardzo rzadko mu dostarczano, gdy już się zorientowano gdzie się zaszył. Nie miał jednak zbyt wielu odwiedzających. Nie wiedział i mało go to obchodziło, czy rzeczywiście chciał wiedzieć, czemu nie przychodzili. Być może wiedzieli, że nie chciał towarzystwa. A być może wiedzieli mniej niż ci, którzy do niego zaglądali. Czasem była to Wróżka, czasem reszta żłobkowej części znajomych, jednak ich wizyty były teraz mało istotne, przemijające jak mrugnięcie okiem. Nie wiedział ile razy u niego byli, raz, może dwa? Nie pozwolił im wejść do bezpiecznej, kamiennej kryjówki, jedynie słuchając czasem ich przytłumionych głosów. Tak bardzo chciał spać. Chciał poszukać pocieszenia, wtulić się w matczyną sierść i powiedzieć, jaki okropny miał sen. Pocieszenie w snach nie starczyło jednak na długo, szczególnie, że po chwilowych bezsennych nocach, zaczęły powoli pojawiać się obrazy, w których role się światów odwróciły, a mama jak gdyby nigdy nic zaczepiała go, gdy ten wracał z treningu. Potem się budził zdezorientowany, by popaść w jeszcze większą rozpacz. 
Czasem wychodził. By rozprostować łapy, załatwić się, oprzeć o znajomą, chłodną ścianę, wejść jeszcze bardziej w mrok, by uciec od głosów w Grocie Pamięci, gdy została odwiedzana przez większe grupy kotów. W ten sposób raz zaniosło go nieco dalej, głębiej w tunele, gdzie zostawiał odgłosy rozmów za sobą, szukając chwilowej, nowej kryjówki. Poszukiwania spokoju okazały się jednak tym razem bezowocne, bo gdy tylko zbliżył się do środka terenów, do jego uszu doszło jakieś chrobotanie, charakterystyczny dźwięk pazurów wbijających się w piach i skałę, rozdzierając co mniejsze korzonki. Stanął, gotowy do odwrotu, jednak coś zatrzymało go w miejscu, a konkretnie znajomy, charakterystyczny zapach. Nie należał on do jego bliskich czy przyjaciół, do których najszybciej by poszedł, a do kogoś, kogo reszta klanu, nie bez powodu, skazała na bycie wyrzutkiem. Schylił głowę, kładąc uszy po obu jej stronach, ostrożnie nasłuchując jeszcze, czy w pobliżu nie ma innego kota, przylegając ciałem do zimnej ściany. Nic jednak ciekawego nie usłyszał. Być może była to przerwa wymiany między strażnikami pilnującymi kotkę, może się znudzili ciągłym siedzeniem jej na ogonie, a może pilnowali, jednak nieopodal, zastępując wszystkie wyjścia z tuneli, do których mogłaby się dorwać. Nie było to głupie, w końcu w tunelach, tu, na dole, tylko niektórzy by sobie podołali, a Chomik mogła się łatwo w nich zgubić. Nie byli w końcu na głównej trasie. 
— Co czułaś, gdy zmarła Norniczy Ślad — zza pleców kotki z ciemności wydobył się przesuszony, cichy, ochrypły głos, który nie był widocznie używany od dłuższego czasu. Nie mieli zbyt wiele możliwości rozmowy sam na sam, musiał się więc spieszyć. Nie chciał też, by go usłyszano, jednak miał nadzieję, że mówił na tyle głośno, że w głuchym tunelu jego słowa dotarły do srebrnej kotki. 
— Co czułam? Cóż nadal czuję smutek, gniew na wszystko wokół oraz osamotnienie. Trudno mi zapomnieć o mojej matce, zwłaszcza że kiedyś była jeszcze żywa — znajomy głos mu odpowiedział po chwili ciszy, gdy już zrozumiała o co, i przez kogo jest pytana. — Niektórzy tak mówią jak ktoś umrze ale to według mnie najgorsze i najbardziej ignoranckie co można powiedzieć drugiemu kotu, jakby mieli gdzieś że ktoś zdechł i starają się sztucznie uśmiechać.
— Jak sobie z tym radzisz? — skurczył się nieco.
— Radzę? Pff, jakoś muszę, chociaż makiem bym nie pogardziła. Ale widocznie medycy lubią sobie na mnie oszczędzać. 
Tak, jemu też dawano mak, jednak nie dawało to wiele. Już więcej nic nie mówił ani nie zadawał kolejnych pytań, odwracając się cicho i wracając skąd przyszedł, posępnie wlekąc się w bok, by znaleźć swoje ciche miejsce. 

┈◦☽⭒┈𝄪⚪𝄪┈⭒☾◦----

A potem, pojawiła się złość i zirytowanie. 
Nie wiedział, na co ją przelać. Na siebie? Na mamę, że go opuściła bo szlajała się sama po terenach? Na Wieleni Szlak, która i tak była martwa? Na całą resztę klanu, że śmią żyć dalej, zapominając o tym, co się wydarzyło? Czy na siebie, że nie potrafił się ruszyć i pomóc w śledztwie, kiedy było trzeba. Z resztą, dalej nie mógł, a myśl o tym by wstać z posłania niemal automatycznie sprawiała, że całe jego ciało zamieniało się w ciężki głaz, lgnąc do wyleżanego, starego i twardego już mchu, a on sam nie był wcale w lepszym stanie. Jego ciało stanowiły, zdawało się, głównie kości, a skóra flegmatycznie z nich zwisała. Gdzie natomiast były wnętrzności? Gdzieś na dole, strasznie ciążąc, a ulżyć sobie nie miał jak. Miał wrażenie, że wypłakał już wszystko co mógł i chociaż chciał, nie miał pojęcia jak zmusić organizm do wyprodukowania więcej łez. Dusił się więc, ze ściśniętą głową i gardłem. Długie milczenie i samotność przestały mu sprzyjać. Głosy w głowie zaczęły robić się zbyt głośne, zbyt realne, zaczęły mieszać się z realnym światem, wyciągając swoje mistycznie szpony, by go chwycić za skórę i wciągnąć w tą spiralę, głębiej i głębiej, by nie mógł się już wydostać. Czasem gdy zauważał, że brnął za daleko, podejmował próby zaprzestania dalszego myślenia, chociaż działało to jedynie przez chwilę, aż w końcu przesiąkł do reszty swoją własną obecnością. I wtedy szpony znów go chwyciły, ścisnęły głowę, zachęciły do nastawienia ucha i poddały myśl głośną. 
,,Przywódca ma żyć kilka" 
Właśnie. Dziewięć aż żyć pierwotnie posiadał, a z tego co było Księżycowi wiadome, nie wszystkie stracił i miał kilka dodatkowych, zbędnych. Czy to nie jest niesprawiedliwe? Klan Gwiazdy obdarzył jednego kota tylko tyloma życiami, a one się jedynie marnują w jednym kocie, który i tak jest stary, i tak marnieje, i tak nie wykorzysta ich do końca. Czy nie mógłby jednego odstąpić? Przecież to takie oczywiste, skoro Klan Gwiazdy jest wszechmogący, skoro może wskrzeszać zmarłych, to czemu błogosławi tylko jednego kota, zapominając o innych? A skoro dają je przywódcy, to czy nie po to, by inni mieli też korzyść z tego? W końcu lider jest dla klanu, nie na odwrót. Powinien się poświęcać dla jego dobra, nie w drugą stronę. A jeśli nie on, to czemu nie wzięli życia Wieleniej i nie wymienili za życie jego matki? W końcu i tak na śmierć zasługiwała. Wstał wtedy nagle, na tyle na ile pozwalały mu siły, z nową nadzieją i siłą której dawno już nie czuł. To była możliwość, w końcu nie spróbowali! Nie mieli pojęcia, może Królicza Gwiazda również, może trzeba jeszcze go odwiedzić i może będzie się dało coś zrobić, może nie jest jeszcze za późno. 

<2218 słów>
cdn

[przyznano 44%]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz